ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Noc nadeszła niespodziewanie szybko. Słyszałam jak Olivier, Bruno i Lucy wrócili do domu. Ich kroki roznosiły się echem po wyciszonych pomieszczeniach. Nic nie mówili. Milczeli, a cisza między nimi drażniła mnie w uszy coraz bardziej. Nie chciałam wychodzić z pokoju. Chciałam pozostać sama już na zawsze. Ukryta gdzieś głęboko w otchłani czterech ścian, które w tej chwili wydawały mi się najlepszym możliwym wyjściem. Od kilkunastu dni w mojej głowie działa się istna burza, która zamiast łagodnieć, z dnia na dzień się nasilała, niszcząc wszystko po drodze. Miałam dość moich myśli i tego, że nie mogę się od nich uwolnić, a tak rozpaczliwie chciałam poczuć spokój. Nie wiem czy byłabym w stanie im wszystko wyjaśnić, dlatego miałam nadzieję, że Alexander postanowi im wszystko wytłumaczyć.

Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Co nie dziwne, bo cały czas siedziałam na drewnianej podłodze, opierając głowę o zimną ścianę. Potężne kroki wypełniły pusty korytarz, a później usłyszałam głos Aleksandra. Rozmawiał z nimi wszystkimi. Nie wiem jak długo, nie wiem dlaczego i o czym gadali. Nie wiem czy chciałam wiedzieć. Ignorowanie chłopaka stało się cięższe niż myślałam. Jednak nie byłam z nim aż tak zżyta, żeby narażać się dla niego. Nie wiem co takiego zrobił, że ten cały Chuck chce go dopaść, ale szczerze nie powinno mnie to obchodzić. Przez te kilka godzin przemyślałam sobie wszystko i doszłam do wniosku, że żadne z nas nie powinno się narażać na rzecz chłopaka.

Po kilkunastu minutach położyłam się w łóżku. Czułam coraz większe zmęczenie, które zaczęło ogarniać cały mój organizm. Nie wiem która była godzina, ponieważ nie miałam nawet siły sięgnąć po telefon, aby to sprawdzić. Byłam wyczerpana, moja energia została pochłonięta. Wiem to, że musiało już być późno. Na dworze zrobiło się całkowicie ciemno, a jedynym źródłem światła na niebie był księżyc i gwiazdy. Okryłam się kołdrą i przekręciłam na bok. Chciałam usnąć, chociaż na chwilę odpocząć, ale mój organizm nie współpracował. Odmawiał mi posłuszeństwa, co było całkiem irytujące. Ja mówiłam, że chce spać, tymczasem on mówił, żebym jeszcze chwilę wszystko przeanalizowała w swojej głowie. Po chwili usłyszałam jak drzwi do pokoju lekko się uchylają, wpuszczając do pomieszczenia delikatne światło, na co chciałam krzyknąć. Wszystko mnie bolało i tak bardzo chciałam już zmrużyć oczy.

- Hej kochanie - głos mojego przyjaciela przyjemnie podrażnił moje narządy słuchowe.

- Jak się czujesz? - zapytała Lucy swoim melodyjnym głosem, który wypełnił cały pokój.

Materac pode mną się ugiął. Poczułam na swoich plecach delikatny, ciepły dotyk. Westchnęłam ciężko i odwróciłam się w ich stronę, patrząc na tą dwójkę, która wpatrywała się we mnie z wyraźnym zmartwieniem w oczach. Nie chciałam ich w to wplątywać, czułam się cholernie źle, że zepsułam cały nasz wieczór.

- Muszę odpowiadać? - mruknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Oparłam się o zagłówek łóżka i spojrzałam w sufit. Nie chciałam na nich patrzeć, nie teraz i nie w takim stanie, gdy byłam blisko rozpadnięcia się na kawałki.

- Alexander o wszystkim nam powiedział - rzucił Olivier, splatając swoją dłoń z moją, przez co od razu na niego spojrzałam - Powinniśmy wszyscy to przegadać, to chore, że ktoś Cię prześladuje – powiedział rozdrażniony całą sytuacją.

- Powiedział wam? - zapytałam niepewnie, jakby słowa blondyna nie chciały przebić się przez moją twardą powłokę w głowie.

Tak po prostu im powiedział? Ale dlaczego? Przecież to nie miało sensu... Myślałam, że nie chce nikomu o tym mówić. Czy to znaczy, że sytuacja stała się tak poważna, że był zmuszony o wszystkim powiedzieć?

- Tak, dlatego chcieliśmy, żebyś do nas dołączyła i żebyśmy razem, jeszcze raz to przegadali - wydusiła z siebie Lucy, zerkając na mnie z ukosa – Chyba, że nie chcesz, wrócę tam i powiem, żeby...

- Nie Lucy – przerwałam jej, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech – Dam radę – zapewniłam.

Widziałam, że też są zmęczeni. Ciemne sińce pod oczami nie wróżyły nic dobrego. Pewnie historia Alexandra nie za bardzo im się spodobała, ale nie ma się co dziwić. Każdy z nas ma prawo być w szoku i w niepewności. Tym bardziej, że chłopak zjawia się po tylu latach jak gdyby nigdy nic i wywraca nasze życie o sto osiemdziesiąt stopni. Może to nie powinno się tak potoczyć, ale teraz nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy trwać w tym razem, aby nie popaść w obłęd. Bez zbędnych słów, we trójkę, opuściliśmy ciemny pokój. Powolnym krokiem, jakbyśmy szli na skazanie, powędrowaliśmy do rozświetlonego salonu, w którym siedział mój brat i jego przyjaciel. Zajmowali miejsca na fotelach, które były ustawione na przeciwko siebie. Na stoliku kawowym, zauważyłam po puszce energetyków dla każdego z nas. Choć na tą noc przydałoby nam się chyba coś procentowego... Zerknęłam jeszcze szybko na zegarek, który wskazywał już północ.

- Jak się czujesz? - zapytał mój brat, gdy zajęliśmy miejsca na sofie.

- Jeszcze raz ktoś mnie o to zapyta, to wezmę łyżkę i wydłubie oczy - syknęłam, na co blondyn uniósł swoje ręce w geście obronnym - Więc? Co robimy? - zadałam pytanie, które zawisło między naszą piątką w powietrzu. Nie chciałam, żeby ktokolwiek z nich zobaczył w jakim byłam stanie, więc lepsze było przybranie odpowiedniej maski i udawanie, że mam siłę, aby stawić temu czoła.

- Ty? Absolutnie nic - powiedział Bruno, rozsiadając się bardziej na fotelu, wziął łyka gazowanego napoju i wrócił spojrzeniem do mojej osoby - Wasza dwójka też nie - wskazał na moich przyjaciół - Odsuwam was od tej sprawy, a teraz do spania - machnął ręką, na co wybuchłam śmiechem, zwracając uwagę pozostałych.

- Bawisz się w policję? Gdzie Twoja odznaka szeryfie? - powiedziałam poważnym głosem, na co chłopak prychnął i przewrócił swoimi zielonymi oczami - Co wymyśliliście matoły, słucham? - oparłam się plecami o zagłówek, patrząc na dwójkę przede mną.

- Żeby się uwolnić od Chucka i jego śmiesznej zgrai, musiałbym go zabić - wzruszył ramionami brunet, jakby to było oczywiste, ale na moim ciele pojawiła się gęsia skórka - Jednak jest coś, co ten idiota kocha bardziej niż zemstę - powiedział, a my z zaciekawieniem wpatrywaliśmy się w niego jak w pieprzony, święty obrazek - Nielegalne wyścigi motocyklowe, prowadzone na jego zasadach – powiedział i zawiesił swoje spojrzenie na mojej osobie.

- Czyli, żeby zostawił Cię w spokoju, musisz z nim po prostu wygrać? - zapytała Lucy, wypełniając swoim słabym głosem cały salon, jakby nie dowierzała w jego słowa.

Alexander skinął głową i przeniósł wzrok na ścianę na przeciwko. Myślał o czymś intensywnie, a ja już wiedziałam, że to nie będzie takie proste. Musiał być jakiś haczyk i na pewno był. To wydawało się być zbyt proste, a przecież jest mowa o tym człowieku...

- No to łatwizna co nie? - wtrącił się Olivier z lekkim uśmiechem na twarzy - Jeździć chyba umiesz, w końcu nasze słoneczko zniszczyło Ci motor - poczochrał mnie po włosach, przez co rzuciłam mu wrogie spojrzenie, mi jakoś nie było do śmiechu.

- Co jest stawką? - zapytałam zduszonym głosem. Bałam się o to zapytać, ale wiedziałam, że ktoś w końcu musiał, bo miałam dziwne wrażenie, że chłopak chciał ominąć ten temat.

- W wyścigach organizowanych przez niego? Życie - wyrzucił brunet, zakładając ręce na siebie.

Życie. Nie, nie, nie, przecież to totalnie bez sensu! Czyli tak czy siak, ktoś musi umrzeć? Kto wymyśla tak chore układy? Przecież musi być z tego jakieś wyjście prawda? Ból głowy rozprzestrzeniał się coraz bardziej, niczym choroba zakaźna. Myśli błądziły po umyśle, niszcząc wszystko na swojej drodze. Miałam wrażenie, że moja dusza utkwiła w innym świecie, z którego nie było żadnej ucieczki. Choć tak bardzo chciałam, żeby ktoś mi pomógł. Żeby ktokolwiek wyciągnął do mnie dłoń i mnie uratował. Zaczęłam przepadać. Zatracać się w mroku, który zabierał szczęście i spokój, a pozostawiał zniszczenie i pustkę. Popadałam w nicość, nie widząc już promyków światła.

Nasze życie stało się grą. Grą, która polegała na przetrwaniu. Nie dajesz rady? Wymiękasz? Odpadasz. Jesteś zagubiony? Nie umiesz się odnaleźć? Odpadasz. Tej gry nie dało się wygrać. Byliśmy pionkami, którymi ktoś z góry sterował. Bawił się nami, wrzucając nas od razu na głęboką wodę. Żeby nauczyć się w niej pływać, musieliśmy najpierw utonąć, spaść na sam dół. W grze są zwycięzcy i przegrani. Tylko i wyłącznie od nas będzie zależeć w jakiej grupie się znajdziemy. Jednak czy w ogóle powinniśmy się podejmować tak trudnej i ciężkiej rozgrywki? Czy był jeszcze czas na wycofanie?

- To chore - rzuciłam, kręcąc głową na boki, w kącikach oczu zaczęły zbierać się słone łzy, nie mogłam pozwolić im wypłynąć... - Nie będę brać w tym udziału - podniosłam się i chciałam już odejść, aby odciąć się od ich słów, lecz Olivier złapał mnie za nadgarstek, przez co musiałam stanąć chociaż na chwilę - Puszczaj mnie - warknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku.

- Może Ty nie chcesz brać w tym udziału, ale Chuck tak łatwo nie odpuści - wyjaśnił blondyn, patrząc na mnie z dołu. Wiedziałam, że pewnie miał rację, ale w tym momencie nie dopuszczałam do siebie żadnego jego słowa.

- Pierdoli mnie ten cały Chuck! Nie będę grała w tą popieprzoną grę, którą wymyślił! - krzyknęłam, na co chłopak od razu mnie puścił, a ja ruszyłam w kierunku swojego pokoju, niestety droga znów została mi zagrodzona, tym razem przez bruneta o tych cholernych, ciemnych oczach.

- Przykro mi to mówić promyczku - zaczął, patrząc na mnie z góry – Ale Olivier ma rację, mówiłem Ci już, że to nie zabawa w piaskownicy, Chuck tak łatwo nie odpuści, a z każdą Twoją odmową, On nakręca się jeszcze bardziej – powiedział twardym głosem, który nie znosił sprzeciwu.

- To wszystko przez Ciebie! - wyrzuciłam, uderzając dłońmi w jego klatkę piersiową - Wróciłeś tu po tylu latach i my nagle mamy płacić za Twoje błędy?! - krzyknęłam, nikt poza mną się nie odzywał, nikt nie chciał przekraczać tej granicy, którą ja przekroczyłam - Jak możesz wciągać nas w wasze chore gierki?! - uderzałam, coraz mocniej, ale chłopak nie ruszył się nawet o centymetr, stał, wpatrując się w moje oczy, które zalane były łzami - Nienawidzę Cię! Jesteś najgorszym co mnie w życiu spotkało rozumiesz?! Nienawidzę Cię! – krzyknęłam głośniej, a ten dźwięk wypełnił cały dom.

Nikt nic nie powiedział. Bruno, Lucy i Olivier nadal siedzieli na swoich wcześniejszych miejscach. Ja zalewałam się słonymi łzami, a Alexander stał przede mną. Moim ciałem co chwilę wstrząsały zimne dreszcze. Nie miałam nad tym kontroli. Moje emocje, wręcz krzyczały z rozpaczy. Płakałam tak mocno, że już nie czułam bólu. Chciałam żeby to wszystko okazało się kiepskim żartem, ale dlaczego nikt się nie śmiał? Dlaczego każdy milczał, gdy ja stałam na środku salonu, w kawałkach? Zasłoniłam twarz, dłońmi i znowu zaniosłam się płaczem. To wszystko było tak popieprzone. Miałam dopiero dziewiętnaście lat. Po wakacjach miałam zacząć studiować psychologię, a chyba mi samej przydałaby się jakaś terapia.

Milczenie powoli zabijało mnie od środka. Dlaczego nikt nie podszedł i mnie stąd nie zabrał? Czy nikt mnie nie słyszał? Stałam się niewidzialna? Nagle poczułam silne ramiona, które oplatają moje słabe ciało. Chłopak przyciągnął mnie do siebie w ciasnym uścisku. Podparł swoją głowę na mojej i głaskał mnie delikatnie po plecach, a ja płakałam jeszcze głośniej i jeszcze bardziej. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało, mocząc mu koszulkę słonym płynem. Nic nie mówił, nie komentował, po prostu był i mnie przytulał. Dał mi się najpierw wyżyć, a później tak po prostu trzymał mnie w swoich objęciach. Boże dopomóż mi, bo zaczynam wariować. Nawet nie wiem kiedy zostaliśmy sami w dużym salonie. Jedynym światłem była zapalona nocna lampa, która stała w rogu obok telewizora.

- Tak cholernie mi przykro, że musisz przeze mnie cierpieć - usłyszałam jego słaby głos, jakby nie był blisko mnie, tylko przynajmniej z kilometr dalej - Nie chciałem was narażać, uwierz mi, że nigdy bym nie przypuszczał, że Chuck, obierze sobie Ciebie jako cel - jego delikatny dotyk, powoli zaczął mnie uspokajać - Ale zrobię wszystko, żeby Cię z tego wyciągnąć, a później, jeśli nie będziesz chciała mnie znać, to zniknę - zapewnił, odsuwając się ode mnie i patrząc na moją twarz, swoimi długimi palcami, zaczął wycierać każdą łzę, która spływała po moich rozgrzanych policzkach - Nie płacz promyczku, każda Twoja łza, to jedna szpilka, która wbija się w moje serce - Oh...

- To chyba muszę więcej płakać - wyszeptałam lekko zachrypniętym głosem, na co chłopak prychnął, ale widziałam jak kąciki jego ust ledwie powędrowały w górę.

- Może zamiast promyczkiem, będę nazywać Cię czarownicą? - zapytał, patrząc prosto w moje oczy, cały czas mnie obejmował, co o dziwo nie było jakieś złe - Wiesz jak jest czarownica po hiszpańsku? - zapytał, na co od razu zaprzeczyłam ruchem głowy - Bruja, słabo brzmi prawda? - dopytał, a ja patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana - Eres mi fuego de belleza - mrugnął do mnie i odszedł o kilka kroków dalej, a ja nie mogłam ruszyć się z miejsca.

Nie sądziłam, że język hiszpański może być aż tak zachwycający. Chłopiec mówił to wszystko z tak niewyobrażalną gracją, że dosłownie rozpływałam się pod jego słowami. Nie ważne było dla mnie to, że nie wiedziałam co do mnie mówił. Mógł mnie nawet obrażać, a ja chciałabym więcej. Chłopak widząc mój zachwyt, nie przestawał, tylko podszedł bliżej i zetknął nasze czoła razem, wpatrując się cały czas w moje oczy.

- Eres tan hermosa que me duele - miętowy oddech owiał moją skórę - Idź spać - rzucił na koniec – Nie zostawię Cię samej – zapewnił mnie, a ja chciałam w to wierzyć – Kolorowych koszmarów - powiedział te ostatnie dwa słowa i odszedł, zostawiając mnie po środku słabo oświetlonego salonu.

Boże dopomóż, ponieważ zaczęłam zatracać się w Diable.


***


Powrót do domu minął na spokojne, o ile można tak nazwać naszą sytuację. Atmosfera była wręcz grobowa, a przecież nie planowaliśmy żadnego pogrzebu... Przynajmniej jeszcze nie. Praktycznie nikt się nie odzywał. Ja z Olivierem dzieliliśmy słuchawki, z których wypływała nasza ulubiona muzyka. Lucy całą drogę przespała, a Bruno z Alexandrem tylko co jakiś czas zamienili ze sobą słowo. Każdy z nas był zmęczony i można było to zobaczyć gołym okiem. Mieliśmy jechać odpocząć i dobrze się bawić, a wyszło tak, że wracaliśmy zestresowani z mętlikiem w głowie. Nie chciałam ich wszystkich w to mieszać, ale wiedziałam, że nie było sensu, aby ich okłamywać. Prędzej czy później i tak musiałabym im powiedzieć prawdę. 

Odstawiliśmy naszych towarzyszy prosto pod domy i sami w końcu przekroczyliśmy próg naszego. Zdjęliśmy buty, torby rzuciliśmy w kąt i powędrowaliśmy ramię w ramię prosto do kuchni. Blondyn od razu rzucił się na lodówkę, a ja na ekspres do kawy. Zajęliśmy miejsca przy wyspie kuchennej, siadając na przeciwko siebie. Chłopak westchnął, przecierając swoją twarz dłońmi, a ja posłałam mu ciekawskie spojrzenie. Nie wiem co chodziło po jego głowie, ale widok zakłopotanego chłopaka nie był niczym dobry.

- Kto by pomyślał, że to tak się wszystko spierdoli – mruknął, zerkając na mnie.

Tak, mój brat miał całkowitą rację. Nikt się tego nie spodziewał i nikt nawet o tym nie myślał, że możemy wkopać się w aż takie bagno. Mogłoby się wydawać, że jesteśmy w ukrytej kamerze, a to wszystko to tylko kiepski żart, który ktoś wymyślił.

- Co o tym wszystkim myślisz? - zapytałam, upijając łyk gorącej kawy. Chciałam poznać jego zdanie, byłam ciekawa, czy jego głowa też nie dała mu spać ostatniej nocy.

- Jest moim przyjacielem, mimo tego, że tyle lat go przy mnie nie było - powiedział pewnie, odwzajemniając moje spojrzenie - Nie zostawię go samego – nigdy nie widziałam, żeby był pewniejszy swoich słów.

- To chore Bruno, sami pakujemy się w kłopoty - jęknęłam przeciągle, przecierając swoją zmęczoną twarz dłońmi.

Nie chciałam żeby nagle wszyscy bliscy mi ludzie, zaczęli się narażać, bo jakiś chory psychopata upatrzył sobie mnie na swoją następną ofiarę. Wiedziałam, że z nazwiskiem Walker wiążą się same problemy, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że będę aż w takim niebezpieczeństwie. Chciałam, żeby to wszystko okazało się snem. Pragnęłam otworzyć swoje zmęczone oczy i wrócić w końcu do rzeczywistości, w której moje nudne życie było całkowicie normalne. Nie potrzebowałam w nim żadnych wrażeń, ani nie liczyłam na fajerwerki. Więc dlaczego, ktoś, kto pisze mój życiowy scenariusz, postanowił wywrócić moje dziewiętnaście lat do góry nogami? Mama, która obserwuje nas z góry, pewnie przewraca się we własnym grobie na naszą głupotę.

- Wymyślimy coś, jak najszybciej to rozwiążemy i będziemy bezpieczni zobaczysz - powiedział blondyn, zajadając się swoją kanapką z szynką, serem i ketchupem - Tylko niestety Ty też nam jesteś potrzebna, Chuck sobie Ciebie upatrzył - wytknął mnie palcem, na co posłałam mu wrogie spojrzenie.

- Czy Ty sugerujesz, że to moja wina? - zapytałam, całkowicie niedowierzając w jego słowa.

- To Ty to powiedziałaś - mrugnął do mnie, ale gdy zobaczył mój humor, a raczej jego brak, uniósł ręce w geście obronnym - Może gdybyś nie była taka ładna, to by się nic takiego nie stało.

- Odliczę teraz do dziesięciu - powiedziałam spokojnym głosem i zmrużyłam oczy - Jeśli zaraz nie zejdziesz mi z oczy to wetknę Ci łyżkę wazową do dupy - powiedziałam, zachowując powagę.

Chłopak prychnął na moje słowa i chyba naprawdę myślał, że sobie z niego żartuje. Jednak gdy kolejne liczby zaczęły opuszczać moje spierzchnięte usta, blondyn w popłochach zaczął uciekać do swojego pokoju. A ludzie nadal uważają, że to mężczyźni mają władzę. Dobre żarty. Dopiłam swoją kawę, która już zdążyła delikatnie ostygnąć. Zabrałam się za mycie naczyń, których o dziwo i tak było mniej niż się spodziewałam. Myślałam, że tata nie będzie miał czasu na sprzątanie. Tym bardziej, że po popołudniowych zmianach, zawsze wracał wykończony. Nic dziwnego, praca jako architekt wnętrz musi być naprawdę żmudna i wykańczająca. Jednak podziwiałam go każdego dnia, gdy wstawał z uśmiechem na twarzy, witając mnie i Bruno pogodnie.


Leżałam na kanapie w salonie, zajadałam się moimi ulubionymi orzeszkami w karmelu i oglądałam "Friends" już po raz setny. Kochałam ten serial całą sobą i uwielbiałam każdą postać, których nie dało się nie lubić. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już dwudziestą drugą trzydzieści i w tym samym momencie drzwi do domu się otworzyły. Lekkie, wieczorne powietrze wpadło do środka, otulając wszystko swoim przyjemnym chłodem. Podniosłam się do pozycji siedzącej i gdy usłyszałam dwa głosy, dochodzące z przedpokoju, moje ciało delikatnie się spięło. Zerknęłam w tamtą stronę i zobaczyłam posturę mojego ojca oraz kogoś jeszcze? I dlaczego byli tacy weseli? Tata odwrócił się w stronę salony i gdy mnie zobaczył, krzyknął przestraszony, a ja ledwo co powstrzymałam wybuch śmiechu.

- Bella, co Ty tu robisz? - zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie, ale nie podszedł ani o centymetr bliżej.

- Chyba mieszkam - rzuciłam, a mężczyzna posłał mi zdenerwowany wzrok.

Miałam już coś dopowiedzieć, gdy zza jego pleców wynurzyła się chuda postać, odziana w czerwoną, zwiewną sukienkę. Ciemne, brązowe włosy sięgały do ramion. Długie, zgrabne nogi przyozdobione w czarne czółenka. Kto to do jasnej cholery jest i dlaczego stoi w naszym domu?!

- O tato! Tak sobie pomyślałem, co powiesz na pizzę?! - usłyszałam krzyk mojego brata, który zbiegał właśnie ze schodów. Popatrzyłam w tamtym kierunku i jak zwykle ten łamaga miał na sobie tylko szare dresy, a jego klata musiała pozostać nietknięta przez żaden materiał.

Gdy spojrzał przed siebie, zatrzymał się obok mnie i zmarszczył swoje jasne brwi. Nic już więcej nie powiedział, a ja miałam wrażenie, że atmosfera w salonie zaczęła niemiłosiernie wzrastać. Cisza między naszą czwórką była cholernie uciążliwa, ale nikt nie zamierzał jej przerywać. Patrzyliśmy na siebie zdezorientowani, nawet nie wiedząc co powiedzieć.

- Dzieci - mruknął nasz ojciec, wychodząc w końcu do przodu, a ja od razu przeniosłam wzrok na jego dłoń, która splotła się z dłonią nieznajomej - Poznajcie Crystal, moją kobietę.

On sobie żartuje w tym momencie tak? To jakiś kiepski żart, który postanowił zrobić akurat teraz? Ja wiedziałam, że jeżeli chodzi o kawały to mężczyzna nie jest w tym zbyt dobry, ale fakt, to mu się udało. Teraz pozostało nam tylko czekać, aż oboje zaczną się śmiać i wyjaśnią całą sytuację, że to zwyczajna koleżanka z pracy, z którą na przykład pracuje teraz nad jakimś konkretnym projektem. Dlaczego nikt się nie śmiał? I dlaczego ona tak dziwnie się do nas uśmiechała?

- To jakiś żart? - wydusiłam w końcu, aby przerwać tą niezręczną ciszę - Jeżeli tak, to niezbyt zabawny - spojrzałam w oczy mojego taty, które od razu skarciły moje zachowanie.

- Nie Bella, to nie jest żart - syknął w moją stronę, na co w jednej chwili uniosłam obie ręce, sygnalizując tym samym gest obronny, który mam nadzieję, że zadziałał - Spotykamy się od pół roku.

- A Ty nam zamierzałeś o tym powiedzieć? - zachęcił go Bruno, gestem ręki.

- W najbliższym czasie - powiedział coraz bardziej zdenerwowany mężczyzna.

- Całkiem śmiesznie wyszło, że zapomniałeś, że Twoje dzieci wracają dziś do domu - blondyn parsknął śmiechem, a ja już wiedziałam, że w jego przypadku to nie oznacza nic dobrego - Może to i lepiej, podejrzewam, że ukrywałby Cię w nieskończoność - zwrócił się teraz do nieco zakłopotanej kobiety.

Podszedł do niej i z gracją ucałował jej dłoń, a ja miałam wrażenie, że przez jego czyn, speszyła się jeszcze bardziej, co by wyjaśniało jej delikatne, różowe rumieńce na idealnych policzkach. Oh tato, jak mogłeś zapomnieć, że dziś wracamy...

- Bruno Christian Brown - przedstawił się z tym swoim durnym uśmiechem na twarzy - Bardzo miło mi Cię poznać Crystal.

- Dziękuję - usłyszałam jej lekko niepewny głos, na co prychnęłam.

Poszłam w ślady mojego brata, tyle, że oszczędziłam sobie całowanie jej po rękach. Podeszłam do całej trójki i westchnęłam ciężko, zerkając na tatę oceniającym wzrokiem.

- Bella Caroline Brown - przedstawiłam się, uśmiechając się delikatnie w jej stronę, co kobieta od razu odwzajemniła - I niech się Pani tak nie stresuje, to nasz tata jest skończonym idiotą, że dopiero teraz postanowił wpaść - wzruszyłam ramionami i usłyszałam śmiech mojego brata.

- Bella zważaj na słowa - mężczyzna warknął w moją stronę, ale jakoś nie bardzo się tym przejęłam.

- Podejrzewam, że zna Pani cały dom, więc dajmy sobie spokój z oprowadzaniem.

Spojrzałam na brata, z którym stykałam się bokiem. Odwzajemnił moje spojrzenie i doskonale wiedział co takiego chodzi po mojej głowie. Mogliśmy się nienawidzić, ale genów i tej całej cholernej telepatii nie byliśmy w stanie oszukać.

- Nasze błogosławieństwo dostaniecie po wspólnie zjedzonej kolacji - wyrzucił Bruno, na co zgodziłam się z nim poprzez skinienie głową - A teraz wybaczcie, ale chyba wypadałoby się ubrać - podrapał się po karku, zerkając na mnie z ukosa.

- Musi się Pani do tego przyzwyczaić, jeżeli chodzi o naszą dwójkę, to ja jestem ta bardziej inteligentniejsza - wyrzuciłam, przez co widziałam, jak chłopak chciał zaczynać już swój monolog - Natomiast Bruno zdecydowanie zgarnął urodę, prawda braciszku? - stuknęłam go łokciem w bok, na co się skrzywił.

Skoro wszystko już zaczęło się zmieniać w naszym życiu, aż tak drastycznie, to byłam ciekawa co do cholery może się jeszcze stać. Może zaraz dowiemy się z wiadomości, że ogromna asteroida mknie w stronę Ziemi, aby zakończyć jej istnienie? Patrząc na to z drugiej strony, to wcale nie brzmiało tak źle, jak mogło wyglądać. Chociaż byłabym pewna, że pewien psychopata, który czyha na nasze życie, wyparuje z powierzchni Ziemi. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro