ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

zostawcie coś po sobie dzieciaki, dziękuję, że nadal jest was aż tyle, jesteście niesamowici!





Trzy dni. Zostały nam całe trzy dni do końca naszego pobytu w Hiszpanii. Z pokoju wychodziłam tylko w sytuacji, w których musiałam. Nie opuszczałam go nigdy z własnej woli, bo krótko mówiąc bałam się. Byłam przerażona od tego poranka, gdzie Alexander pokazał nam wszystkim swoje prawdziwe oblicze. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że te lata tak mocno będą w stanie zmienić tego chłopaka. Wtedy gdy staliśmy przed sobą, widziałam w jego oczach obłęd, od którego robiło mi się wręcz niedobrze.

Spojrzałam na drzwi gdy usłyszałam ciche pukanie. Przetarłam twarz dłońmi i nawet nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy drewniana powłoka otworzyła się przede mną. Carlos rozejrzał się po całym pomieszczeniu i gdy mnie zobaczył bez zastanowienia wszedł do środka. Westchnęłam ciężko i oparłam się plecami o zagłówek mojego tymczasowego łóżka.

- Zrobiłem obiad – oznajmił na co tylko skinęłam głową – Zejdziesz na dół, czy przynieść Ci tutaj?

- Nie jestem głodna – mruknęłam, nie spuszczając wzroku ze swoich dłoni.

Nie chciałam patrzeć na żadnego z nich. Nie znałam ich, nie wiedziałam do czego mogą być zdolni.

- Bella musisz coś jeść – brunet usiadł na krawędzi łóżka, a ja przez cały ten czas czułam na sobie jego spojrzenie – Przecież Cię nie otruje.

- Skąd mogę mieć pewność? – prychnęłam i uniosłam głowę.

- Bo gdybym chciał Cię zabić, na pewno nie zrobiłbym tego w swoim domu.

Zmarszczyłam swoje jasne brwi, a na jego opalonej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Pokręciłam głową na jego słowa, które i tak mogłyby być prawdą. Teraz nie ufałam już nikomu.

- To jak? Zejdziesz ze mną? – zapytał, mrużąc swoje brązowe oczy.

Dlaczego jestem taka głupia i mam ochotę się zgodzić? Dlaczego on do cholery musi być taki miły i codziennie do mnie przychodzić z jedzeniem...

- Coraz bardziej Cię nienawidzę – mruknęłam zrezygnowana i zrzuciłam z siebie kołdrę.

Carlos zaśmiał się na cały głos, przez co i ja nie mogłam powstrzymać swojego delikatnego uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Zarzuciłam na siebie swoją czarną, rozsuwaną bluzę i oboje wyszliśmy z pokoju od razu maszerując na sam dół. Słyszałam w jadalni odgłosy rozmów, na co moje ciało całe się spięło. Gdy do moich uszu dotarł ten jeden śmiech, przez który na mojej skórze pojawiły się ciarki, zatrzymałam się na środku korytarza jakbym właśnie przed sobą zobaczyła ducha.

- Wiesz, że mogę po prostu odłożyć Ci porcję i zanieść na górę, prawda? – usłyszałam za sobą słaby głos Carlosa.

Nie wiem dlaczego, ale przez słowa, które do mnie wypowiedział zrobiło mi się bardzo miło. Nie znalazłam wyjaśnienia na to, dlaczego brunet był dla mnie w porządku. Mimo wszystko jemu też nie ufałam i coś czuję, że już nigdy nikomu nie zaufam w stu procentach.

- Dam radę – szepnęłam.

Przełknęłam ślinę, która zaczęła mi przeszkadzać w gardle. Wzięłam dwa głębokie wdechy i gdy w końcu weszliśmy do pomieszczenia, wszystkie rozmowy ucichły, a oczy każdego skierowane były prosto na nas. Poczułam ciepłą dłoń na swoich plecach, która delikatnie pchnęła mnie do przodu. Zajęłam miejsce obok Carlosa i naprzeciwko mojego brata, który posłał mi słaby uśmiech.

Nałożyłam sobie na talerz trochę ryżu, do tego garstkę warzyw i kawałek kurczaka. Co gorsze wszystko wyglądało naprawdę smakowicie, ale wiem, że nie byłabym w stanie przełknąć nic więcej.

- Bella chciałbym z Tobą porozmawiać – usłyszałam głos jednego osobnika, którego z chęcią zamordowałabym gołymi rękami – Na osobności – zaznaczył, gdy nie odezwałam się ani jednym słowem.

- Możemy rozmawiać przy wszystkich – rzuciłam i po raz pierwszy od kilku dni odwzajemniłam jego palące spojrzenie – Ja nie mam tajemnic przed moimi bliskimi.

- Jasne – powiedział i rozwalił się bardziej na swoim krześle – Zostały trzy dni do wyścigu – zaczął, przez co każdy teraz patrzył na niego, włącznie ze mną – Przy Chucku masz udawać, że nic się między nami nie stało, chce go wkurwić jeszcze bardziej.

- Już mamy się śmiać? Bo chyba nie zrozumiałam żartu – stwierdziłam, upijając łyk swojego pomarańczowego soku.

Chyba każdy w pomieszczeniu poczuł jak w jednej chwili atmosfera zgęstniała, a w całej jadalni zrobiło się aż gorąco.

- Wyglądam jakbym żartował? – zapytał, patrząc na mnie z poważną miną.

- Wyglądasz jak zjeb – podsumowałam, co mogło być błędem.

Chłopak niespodziewanie wstał, przez co jego krzesło zderzyło się z podłogą, roznosząc głośny huk, który odbił się od czterech ścian. Położył swoje dłonie na stole oddychając głęboko.

- Rozumiem, że może zniszczyłem Twoje cudowne marzenia o tym, że całe życie jest jak z bajki – zaczął, a gdy w końcu uniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy, moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz – Ale to chyba dobry moment aby w końcu się obudzić i zobaczyć jaki świat jest naprawdę i przykro mi, że nie jestem Twoim pieprzonym rycerzem na białym koniu.

Nienawidzę go.

- Ty nigdy nim nie byłeś i nigdy nie będziesz, więc łaskawie odpierdol się ode mnie – syknęłam coraz bardziej zdenerwowana – Gdy w końcu zrealizujemy ten plan to mam nadzieję, że już nigdy w życiu Cię nie zobaczę.

Nie wiem co, ale po moich słowach coś zmieniło się w jego oczach, które stały się zamglone, jakby uciekło z nich całe życie.

- Było pyszne Carlos, dziękuję – powiedziałam przez cały ten czas nie spuszczając wzroku z Alexandra, który także nie zamierzał odpuścić.

Wstałam i ruszyłam prosto do mojej celi, bo inaczej się już nie dało tego nazwać. Tak jak chłopak powiedział ostatnio, zostałam jego więźniem, tylko w tym przypadku, ja bez problemu znajdę wyjście aby stąd uciec.

Wiedziałam, że ktoś za mną idzie, ale nie obracałam się, bo nie byłam pewna, kogo mogę zobaczyć za plecami. Nie chciałam już dzisiaj z nikim rozmawiać, tym bardziej po naszej wymianie zdań, która sama nie wiem czy była nam wszystkim potrzebna. Po chwili poczułam silny uścisk na swoim nadgarstku. Chłopak obrócił mnie przodem do siebie i lekko popchnął na ścianę. Znów tego dnia patrzyłam w te czarne tęczówki, w których już nie widziałam niebieskich przebłysków. Choć teraz nie jestem pewna czy one kiedykolwiek tam były...

- Jesteś cholernie nieznośna Bella Brown – powiedział swoim zachrypniętym głosem – A mnie tak cholernie to kręci.

- Czego ode mnie chcesz? – syknęłam przez co chłopak obnażył swoje białe zęby w szerokim uśmiechu.

- Pamiętasz jak mówiłem, że chcę doprowadzić do tego, żebyś przy mnie nie mogła złapać oddechu? – zapytał jeszcze bardziej zniżając swój ton głosu – Teraz sprawię, że zechcesz ze mną zejść do samego Piekła – szepnął, przybliżając swoją twarz do mojej, przez co bez problemu mogłam poczuć jego perfumy.

- To będą nasze ostatnie trzy dni razem – powiedziałam pewnie, ciągle wpatrując się w jego hipnotyzujące oczy – Później masz mi zejść z oczu.

- Co jeśli nie będę chciał?

Nie wiem dlaczego za mną poszedł i czemu ze mną rozmawiał. Przez tyle dni milczał, nie próbował szukać kontaktu, a teraz gdy zostały te cholerne trzy dni męki, nagle postanowił to zmienić. Nie umiałam go rozgryźć i sama nie wiem czy chciałam to robić.

- Nie obchodzi mnie to czy będziesz chciał czy nie – syknęłam, zaciskając swoje dłonie w pięści – Nie jestem Twoją własnością i nigdy nie będę.

- Jeszcze zobaczymy – delikatnie zwilżył językiem swoją dolną wargę, a lewą dłoń położył na ścianie centralnie obok mojej głowy – Przecież widzę jak na Ciebie działam, serio będziemy to przedłużać?

- Chcesz wiedzieć jak na mnie działasz? – zapytałam, zerkając na sekundę na jego pełne wargi, co oczywiście zauważył, bo kącik jego ust lekko powędrował w górę – Gdy Cię widzę czuję obrzydzenie – powiedziałam i zauważyłam jak zaciska swoją szczękę, co mnie ucieszyło – Gdy jesteś blisko mam ochotę od Ciebie jak najszybciej uciec bo po prostu się boje wiesz? Boje się, że mnie skrzywdzisz – wyznałam prawdę.

Chłopak przez chwilę nie mówił kompletnie nic. Zmarszczył swoje ciemnie brwi i zdawał się nad czymś myśleć co całkowicie mnie zdezorientowało. Może gdyby nie był aż tak idealny to byłoby mi chociaż łatwiej się skupić na tym, jak bardzo go nienawidzę.

- Zrobiłem dosłownie wszystko żebyś mnie znienawidziła – powiedział na co zdębiałam – Nie dlatego, że chciałem, ale dlatego, żebyś później nie cierpiała – nasz kontakt wzrokowy coraz bardziej mnie bolał – Bo to co się może wydarzyć, może doszczętnie Cię zniszczyć, a ja nie wiem czy byłbym w stanie Cię ochronić.

Kłamstwa.

Miałam wrażenie, że nie rozumiałam już kompletnie nic. Czułam się cholernie zagubiona. Dlaczego każdy w moim życiu mnie okłamywał? Od samego początku miałam myśli, że coś tu nie grało, ale nie dopuszczałam ich do siebie. Teraz widzę, że powinnam słuchać swojej intuicji, która okazała się niezawodna.

- O czym Ty mówisz? – zapytałam całkowicie zbita z tropu.

- Obiecałaś mi, że mnie nie zostawisz...

- To było przed tym co zrobiłeś – czułam, że mój głos się załamie i oczywiście nie mogło być inaczej.

- Pojawia się jakaś trudność, a Ty po prostu uciekasz? – prychnął, kręcąc przy tym głową.

- Trudność? Ty zacząłeś nas wszystkich wyzywać i co gorsze grozić – wytknęłam mu, opadając całkowicie z sił.

Nie wiem czy jakiekolwiek moje słowo do niego docierało. Miałam wrażenie, że chłopak nie chce słyszeć tego co mówię, a cała nasza rozmowa jest na nic. Nie wiem co mogłabym zrobić żeby do niego dotrzeć.

- Mogę Cię gdzieś zabrać? – przełknął ślinę, jakby bał się mojej odpowiedzi – Obiecuję, że to żaden podstęp, po prostu chciałbym Ci wyjaśnić kilka spraw – powiedział i przetarł swoją twarz swoimi dużymi dłońmi – Jeśli po tym wieczorze będziesz chciała wrócić do domu, to na jutro załatwię wam lot.

Nie powiem, że to nie była kusząca propozycja, bo była. Zastanawiałam się przez chwilę, czy w ogóle powinnam się zgodzić, aby gdzieś z nim wyjść. Co jeżeli to wszystko to kłamstwo i chłopak po prostu chce mnie gdzieś wywieść i zamordować? W końcu przez te kilka ostatnich dni pokazał mi, że tak naprawdę w ogóle go nie znam.

- Daj mi dwadzieścia minut – powiedziałam i odepchnęłam go od siebie, aby w końcu wyswobodzić się z jego potrzasku.

Wróciłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Poprawiłam trochę swój delikatny makijaż, przeczesałam włosy i narzuciłam na siebie czarne dresy i szarą bluzę, gdyż dzisiaj pogoda nie dopisywała. Przejrzałam się w lustrze i na całe szczęście ktoś wymyślił korektor, bo moje cienie pod oczami wyglądały jakbym właśnie wyszła z ringu. Zabrałam swój telefon, który na całe szczęście był naładowany. Nigdy nie wiem kiedy będę zmuszona zadzwonić po numer alarmowy tym bardziej, że miałam jechać gdzieś z Alexandrem. Założyłam na nogi swoje białe Nike i opuściłam pomieszczenie.

Przed moimi drzwiami stał już chłopak, oparty o beżową ścianę. Spojrzałam na niego i zmienił tylko swoje krótkie spodenki na czarne, szeroki jeansy, które idealnie pasowały do białej, lekko za dużej koszulki. Tatuaże na rękach zostawił odkryte, przez co od razu przyciągały uwagę. Lubiłam je choć nie powinnam. Denerwował mnie ten fakt, ale to i tak moja wina. Gdybym od początku trzymała go na dystans, teraz nie musiałabym stopować swoich cholernych myśli. Czarne włosy jak zwykle pozostawił roztrzepane, przez co tworzyły swój własny świat. Nie odpuścił sobie dziś swojego czarnego kolczyka, który tylko połyskiwał w jego dolnej wardze.

- Gotowa? – zapytał, odciągając moją uwagę od jego osoby.

- Bardziej nie będę – wzruszyłam ramionami i ruszyłam za nim.

O dziwo po drodze nikogo nie minęliśmy, z czego nie byłam zadowolona. Wiedziałam żeby poinformować kogoś, że jak skończona idiotka postanowiłam pojechać nie wiadomo gdzie z tym psychopatą.

Zajęliśmy miejsca w jego Nissanie. Jak zawsze zapięłam pas i gdy chłopak upewnił się, że to zrobiłam, od razu ruszyliśmy, zostawiając całą kamienicę w tyle. Jechaliśmy przed siebie, mijając kolejne uliczki, które zachwycały swoją prostotą. Cały czas byłam spięta i odczuwałam to nawet wtedy, gdy całą swoją uwagę skupiałam na widoku na zewnątrz. Jednak jedna piosenka potrafiła sprawić, że moje serce mimowolnie zabiło szybciej, tym bardziej, że usłyszałam cichy głos Alexandra, który mimo wszystko wypełnił cały samochód.

- You call the shots babe – zamarłam choć wiem, że to nic nie znaczyło - I just wanna be yours.

Dlaczego postanowił zaśpiewać akurat tą piosenkę? Dlaczego to robił? Wiedziałam, że to była tylko manipulacja, wiedziałam że nie mogło być inaczej.

- Secrets I have held in my heart – jego niski głos był zbyt dobry - Are harder to hide than I thought – działał na mnie zbyt mocno, choć nie powinien - Maybe I just wanna be yours.

Przecież ja go nienawidzę.

Bardzo chciałam żebyśmy już dojechali. Nie mogłam znieść całego napięciamiędzy nami, tym bardziej, że żadne z nas się nie odzywało. Nie wiem co chłopak w ogóle chciał osiągnąć, tym bardziej, że chyba oboje mieliśmy jasną sytuację. Wystarczyło przez te ostatnie trzy dni nie wchodzić sobie w drogę i wszystko byłoby dobrze...

Zatrzymaliśmy się przed jakimś ogromnym budynkiem, na którym wygrawerowane były jakieś trzy słowa po hiszpańsku, których nie byłam w stanie zrozumieć. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w których brunet opuścił pojazd. Podszedł do moich drzwi i otworzył je przede mną. Podał mi swoją dłoń, ale nie chwyciłam jej. Opuściłam samochód bez jego pomocy, zakładając pasemko włosów za ucho. Rozejrzałam się wokół i gdy zobaczyłam, że jesteśmy w centrum miasta, kamień spadł mi z serca, a stres opuścił moje ciało.

- Gdzie jesteśmy? – zapytałam zerkając w jego stronę.

- W największej bibliotece w całym Madrycie – powiedział jakby to było oczywiste.

Ruszył do przodu, przez co ja także byłam zmuszona iść za nim. Może nie pokazywałam jak bardzo byłam podekscytowana tym faktem, jednak w głębi siebie moje wewnętrzne ja wręcz skakało ze szczęścia, niczym małe dziecko, które właśnie dostało swoją wymarzoną zabawkę.

Gdy w końcu weszliśmy do środka, dopiero teraz zobaczyłam jak budynek był przeogromny. Miał kilka pięter, które były wypchane po brzegi regałami z książkami. Biblioteka była przepiękna, a mi zaparło dech w piersi gdy postawiłam w niej pierwsze kroki. Wszystko było tak dopracowane, że swoją niesamowitością potrafiło wręcz zabić. Poczułam w swoich oczach słone łzy, ale starałam się jak najszybciej je odgonić.

- Chyba nigdy nie byłam w piękniejszym miejscu – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam przemyśleć swoje słowa.

- Tak, jest przepiękne – spojrzałam na chłopaka, który przez cały ten czas wpatrywał się we mnie – Chodźmy na górę – powiedział, a ja tym razem chwyciłam go za rękę, zapominając niemalże o wszystkim.

Weszliśmy schodami na samą górę, przy okazji rozglądając się po wszystkich piętrach. W całym budynku pachniało książkami, co od teraz było moim ulubionych zapachem. Miałam wrażenie, że korytarze ciągną się w nieskończoność i jestem pewna, że gdybym tylko tu mieszkała, to na pewno stałoby się moim pierwszym miejscem, do którego już zawsze bym wracała. Nie miałam pojęcia gdzie chłopak tak naprawdę mnie prowadził.

W pewnym momencie znaleźliśmy się przed ogromnymi, szklanymi drzwiami, które jak się okazało prowadziły na sam taras. Wszędzie było pełno różnego rodzaju kwiatów oraz roślin, które ozdabiały cały punkt widokowy. Było kilka stolików oraz dwie sporych rozmiarów szare kanapy, na których można było przesiadywać i czytać swoją ukochaną literaturę.

- Może to nie Luwr czy Biblioteka w samym Waszyngtonie, ale mam nadzieję, że choć trochę Ci się podoba – usłyszałam jego niepewny głos, który przywrócił mnie do rzeczywistości.

Spojrzałam na niego i westchnęłam.

- W co Ty grasz Alexander? – zapytałam prosto z mostu, nie ukrywając swojego zmęczenia całą sytuacją.

Powoli mój organizm opadał z sił i wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Musiałam dowiedzieć się od niego jak najwięcej, tym bardziej gdy jesteśmy sami.

- To nie był mój pierwszy powrót do Miami – wyznał przez co lekko się spięłam, bo sama nie wiem czy byłam gotowa na prawdę – Wracałem regularnie do babci, która ostatnio słabo się czuje – odwrócił swoją głowę w bok, wpatrując się w miasto, które malowało się przed nami – I po to, żeby Cię zobaczyć.

- Co? – szepnęłam, zdając sobie sprawę z tego jak te słowa zabrzmiały.

- Ty mnie nie widziałaś, ale mi odbiło na Twoim punkcie, a musiałem mieć pewność, że jesteś bezpieczna – wrócił spojrzeniem do mojej osoby, a mnie przytłoczyło to jeszcze bardziej – Wiem, że to totalnie pojebane, ale...

- Ale? Czy Ty siebie słyszysz? – zapytałam oburzona – Obserwowałeś mnie jak jakiś pierdolony stalker! – wyrzuciłam ręce w górę, czując się coraz bardziej bezsilna.

- Chroniłem Cię, przez ten cały pieprzony czas byłem w cieniu tylko dlatego, żebyś była bezpieczna – powiedział lekko unosząc ton swojego głosu.

- To nienormalne – stwierdziłam, kręcąc przy tym głową.

W moim umyśle kotłowało się tyle myśli na raz, że cała głowa zaczęła mi niemiłosiernie pulsować. Chciałabym myśleć, że to wszystko sen, jednak wiedziałam, że to moja mała rzeczywistość, która zaczęła rozwalać się na kawałki.

- Noah był z Tobą dlatego, bo ja mu kazałem – słowa wylatywały z jego ust z prędkością światła, raniąc mnie przy każdym razie coraz mocniej – Kazałem mieć na Ciebie oko, gdy ja nie mogłem.

- To nieprawda! Noah był ze mną bo mnie kochał! – krzyknęłam i starałam się jak najbardziej odgonić od siebie napływające do oczu łzy.

- Pomyśl, czy chociaż raz Ci to powiedział – szepnął, podchodząc do mnie, na co ja zrobiłam krok w tył – Czy chociaż raz powiedział Ci te cholerne dwa słowa...

- Przestań – zaczęłam kręcić głową, a ból w klatce piersiowej rozrywał moje wnętrzności, krwawiąc wszystko wokół.

- Wiem, że to wszystko brzmi tak absurdalnie, ale uwierz, że ja nigdy nie chciałem dla Ciebie źle – położył swoje dłonie na moich biodrach – Jesteś moim aniołem Bella, moim promykiem światła, który rozświetla każdy mój dzień – szepnął, wycierając łzy z moich policzków – Wszystko przy Tobie wydaje się takie proste...

Jego dotyk tak bardzo mnie palił.

- Nienawidzę Cię – powiedziałam pewnie i spojrzałam prosto w jego oczy – Dlaczego? Po co to wszystko?

- Gdybym znał odpowiedź to z chęcią bym Ci powiedział – ból, która pojawiła się w jego tęczówkach zraniła mnie jeszcze bardziej – Problem w tym, że ja nie wiem. Nie potrafię od Ciebie odejść, nie umiem bez Ciebie żyć.

- Alex...

- Chuck nie znalazł Cię przypadkiem – czułam jak popadam w coraz głębszą ciemność, która pochłaniała cały mój organizm – Był moim przyjacielem, wie o mnie dosłownie wszystko, przez to wiedział też o Tobie – powiedział, coraz bardziej ściszając swój głos, jakby bał się, że ktokolwiek mógłby nas tu usłyszeć – Za namową Renesme wkopałem go do pudła, a teraz się nie mnie mści.

Patrzyłam na niego jak na kosmitę. Teraz to wszystko zaczynało mi się układać. Te wszystkie podchody Chucka. Chciał dotrzeć do mnie, bo wiedział, że jestem dla Alexa kimś cholernie ważnym. Wiedział, że gdy mnie zniszczy, zniszczy również też jego. Byłam tylko przynętą, zwykłym pionkiem w ich chorej grze, która doprowadziła nas tutaj gdzie się teraz znajdowaliśmy. Co gorsza, nie wiedziałam jaki mogłabym zrobić ruch, aby wyjść z tego cało. To wszystko zaczęło mnie przerastać.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wszystkiego wcześniej? Dlaczego ukrywałeś to przede mną? A gdyby coś mi się stało? Gdyby Chuck w końcu mnie dopadł... - mój głos załamał się przy ostatnich słowach, a moje ciało pokryło się gęsią skórką, gdy zdałam sobie sprawę w jakim niebezpieczeństwie byłam przez ten cały czas.

- Wiem, że powinienem od samego początku powiedzieć Ci całą prawdę, ale bałem się, że nie będziesz chciała mnie znać – przygryzł swoją dolną wargę i zanim wypowiedział kolejne słowa przez chwile się zastanowił, jakby nie chciał palnąć żadnej głupoty, która mogłaby go pogrzebać jeszcze bardziej – Tak cholernie mi przykro...

- Ja naprawdę za Tobą tęskniłam – powiedziałam słabym głosem – Naprawdę chciałam Cię odzyskać i sprawić żeby było jak dawniej, gdy przyjaźniliśmy się we trójkę, ale teraz – przerwałam, żeby spojrzeć w bok i zebrać swoje myśli w jedność – Teraz nie wiem, czy w ogóle chce mieć z Tobą jakąkolwiek styczność.

- Jeżeli taka będzie Twoja decyzja, to ją uszanuję – powiedział pewnie, choć jego oczy mówiły coś całkowicie innego – Zostawię Cię w spokoju, obiecuję, że się od Ciebie odetnę, ale proszę Cię wytrwaj ze mną te trzy dni.

Czy Alexander Walker właśnie mnie o coś poprosił? Nie, musiałam się przesłyszeć. Jest zbyt dumny, żeby wypowiedzieć te słowa, to na pewno moja bujna wyobraźnia płata mi figle. Jednak czemu się nie śmieje? Dlaczego przez ten cały czas jest taki poważny?

- Proszę – powtórzył się, przez co ocknęłam się i odwzajemniłam jego wzrok, który wypalał dziury w mojej skórze.

Skinęłam głową na jego słowa, choć wiem, że nie powinnam się zgadzać. Powinnam powiedzieć mu, że jutro chce wracać z Bruno i Olivierem do Miami, a on ma zniknąć z mojego życia. Dlaczego nie potrafiłam wypowiedzieć tych słów? Dlaczego to musiało być aż tak cholerne trudne? I dlaczego do jasnej cholery jego humor zmieniał się z dnia na dzień. Raz był chujem, a raz osobą, która robiła wszystko, aby zatrzymać mnie przy sobie. Przez to miałam taki mętlik w głowie, że czasem nie wiedziałam czy to nie jest jakaś symulacja. Przecież to nie mogło być moje życie.

- Mogę Cię pocałować? – zapytał czym całkowicie wytrącił mnie z równowagi.

Spoglądał to na moje oczy to na moje lekko rozchylone wargi, a ja wiedziałam, że muszę odmówić.

- Wracajmy do domu, robi się ciemno – odsunęłam się od niego na kilka kroków, przez co już nic nie powiedział, tylko przepuścił mnie przez szklane drzwi.

Opuściliśmy taras, a później całą bibliotekę. Przez całą drogę towarzyszyły mi mieszane uczucia. Z jednej strony moja głowa go nienawidziła, a z drugiej chciała go zrozumieć, choć sama nie wiem czy było co. To chłopak przez tyle lat mną manipulował, nie Noah on okazał się w tym wszystkim lepszym charakterem niż myślałam. Choć miałam mu za złe, to że nic mi nie powiedział, byłam w stanie wyobrazić sobie, że Alexander mógł mu nawet grozić, tylko po to żeby osiągnąć postawiony przed sobą cel.

Zajęliśmy swoje miejsca w samochodzie i powoli ruszyliśmy z parkingu. Atmosfera między nami była jeszcze cięższa niż wcześniej, a ja chyba wolałabym wrócić do kamienicy autobusem, aby uniknąć całego napięcia, które powstało między naszą dwójką.

- Nie mogę uwierzyć w to, że przez ten cały czas byłeś obok – wyrzuciłam z siebie zanim zdążyłam ugryźć się w język.

- Musiałem mieć pewność, że jesteś w stu procentach bezpieczna, może jestem lekko zakręcony, ale jestem tu całkiem znany, przez co mogłaś na siebie ściągnąć dosłownie każdego – powiedział, ani przez chwilę nie spuszczając spojrzenia z drogi.

Był naprawdę skupiony na jeździe. Lewą dłoń zaciskał delikatnie na kierownicy, a prawej nie spuszczał ze skrzyni biegów.

- Czyli można powiedzieć, że to przez Ciebie jestem w niebezpieczeństwie – zauważyłam trafnie, przez co chłopak zacisnął bardziej swoją szczękę, która przez to wyostrzyła swoje rysy.

- Nie brzmi to zbyt dobrze – rzucił, zatrzymując się na czerwonych światłach, dzięki czemu bez problemu mógł przenieść wzrok na moje zielone tęczówki, które także się w niego wpatrywały – Wolę stwierdzenie, że gdyby nie ja to już dawno byłabyś martwa – puścił mi oczko, na co tylko się skrzywiłam.

- Patrząc na to wszystko to rozwiązanie wcale nie brzmi tak źle – wzruszyłam ramionami, przez co chyba jeszcze bardziej go zdenerwowałam.

- Jeśli chcesz to mogę zrobić tak, że umrzemy razem – szepnął swoim niskim głosem, który odbił się echem w moim podbrzuszu – Patrz jaki przypadek, że akurat jesteśmy w samochodzie, który naprawdę może jechać bardzo, ale to bardzo szybko – zacisnął obie dłonie na kierownicy bardziej, przez co jego knykcie lekko pobielały.

- Wolę nie ryzykować – westchnęłam i oparłam głowę o zagłówek, dalej się w niego wpatrując – Chciałabym jeszcze poznać swojego przyszłego męża i mieć z nim gromadkę dzieci.

Wiedziałam, że było już zielone światło, bo ludzie za nami trąbili głośno, jednak nam to nie przeszkadzało. My woleliśmy toczyć między sobą wojnę na spojrzenia, która zdawała się trwać w nieskończoność.

- Pozwól, że oświadczę Ci się w bardziej przystępnym miejscu – powiedział i ruszył z piskiem opon, mknąc do przodu i zostawiając za sobą wszystkich w tyle – Ślub weźmiemy tam gdzie będziesz chciała, mogę Cię zabrać nawet na pierdolony Księżyc, wystarczy, że powiesz słowo – mówił to z taką pasją, a ja głupia wsłuchiwałam się w niego, jakby jego obietnice miały jeszcze jakąkolwiek wartość – A z dziećmi na spokojnie, przyjdzie na to czas.

Przepadłam. Wiedziałam to. Tylko nie przepadłam dla niego. Przepadłam, bo on tak chciał, a ja byłam zbyt naiwna, żeby się sprzeciwić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro