21 - Radzę Ci nie wejść mu w drogę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zmiana towarzystwa z bandy pojebów na Žigę, okazała się nie tylko dobrym posunięciem, ale również znacznie łatwiejszym, niż początkowo mi się wydawało. Szybko przyzwyczaiłem się do zmiany swojej sytuacji w szkole. Przestałem się tym przejmować. Z resztą, ludzie w naszej klasie i na korytarzu też przestali zwracać na nas uwagę, gdy to początkowe zaskoczenie już minęło. A ci, którzy nie przestali, sądząc, że teraz mają nade mną jakąkolwiek przewagę, szybko zostali przeze mnie sprowadzeni z powrotem na ziemię. Matej po prostu zaczął mnie ignorować. Gašper i tak mnie unikał, więc nic się nie zmieniło, choć ciężko było mi ukryć, że niezbyt dobrze znosiłem utratę go jako swojego wieloletniego przyjaciela. Jedynie Anže, Luka i Viki ze swoimi koleżankami, wciąż nie odpuszczali, jednak oni z kolei byli ignorowani przeze mnie. Byłem pewien, że w końcu się znudzą.

I tak, w szkole prawie cały czas przebywaliśmy w swoim towarzystwie, chyba że akurat zostałem zaczepiony przez kogoś znajomego, do kogo Žiga bał się podejść. W ławce siedziałem tylko z nim. Malinki widoczne na naszych szyjach też nie były problemem, bo on skutecznie ukrywał je pod grubą bluzą, a ja przecież oficjalnie wciąż miałem dziewczynę. Przynajmniej dla tych, którzy nie domyślili się, że to mój nowy kolega jest ich autorem. Razem się uczyliśmy, przesiadywaliśmy u mnie, u niego, albo w jakichś pewnych, bezpiecznych miejscach. To nie tak, że przez niego zacząłem zaniedbywać inne obowiązki, czy mamę. Po prostu zamieniłem stare znajomości na niego, poświęcając mu cały swój wolny czas. I uwielbiałem każdą jedną minutę spędzaną w ten sposób.

Przez to, że tak się do siebie przyzwyczailiśmy, trudno było nam się rozstawać na dłużej niż kilka godzin, na przykład kiedy musiałem jechać na zgrupowanie, albo jakiś obóz. A wiedziałem, że będę musiał, jeżeli chciałbym kiedyś myśleć o poważnej, sportowej karierze. Z jednej strony to była dla mnie ogromna szansa i nie miałem zamiaru z tego rezygnować. Z drugiej, martwiłem się o to, jak Žiga sobie poradzi beze mnie. Jak będą zachowywać się wobec niego inni wiedząc, że mnie nie ma. Czy na pewno nie stanie się nic złego.

Pierwsza taka rozłąka miała miejsce, gdy cała nasza grupa z klubu w Domžale miała wyjechać na trzy dni krótkiego obozu sportowego, od piątku do niedzieli. Žiga nie był z tego powodu szczególnie szczęśliwy, ale byłem w stanie się tego domyślić tylko po jego spojrzeniu. Nie narzekał, ani na ten wyjazd, ani na wizję kolejnych, dłuższych. Powtarzał tylko, że będzie za mną bardzo tęsknił. A kiedy już byłem te kilkadziesiąt kilometrów od domu, często do niego dzwoniłem i prawie przy każdej rozmowie słyszałem, że chciałby, żebym już wrócił.

Te trzy dni na szczęście minęły mi bardzo szybko i zanim się obejrzałem, już byłem z powrotem w domu. W to niedzielne popołudnie byłem zbyt zmęczony, by gdziekolwiek się ruszać, ale nastawiłem się na to, że poniedziałek spędzę z nim. Od rana, gdy przyjdę pod jego dom i wspólnie pójdziemy do szkoły, aż do samego wieczora, kiedy odprowadzę go z powrotem. Jednak moje plany zostały szybko pokrzyżowane, gdy po porannym smsie dostałem w odpowiedzi informację, że Žiga nie wybiera się tego dnia do szkoły. Zaskoczony i jednocześnie zmartwiony, od razu do niego zadzwoniłem.

- Dlaczego? Co się stało? - spytałem, zaraz gdy odebrał.

- Nic... - odparł cicho. - Po prostu nie czuję się najlepiej.

- No dobrze, to przyjdę do ciebie po lekcjach, okej?

- Nie... Tilen, naprawdę nie musisz. Wszystko jest w porządku, po prostu... Chyba zostanę dzisiaj w łóżku. I jutro się zobaczymy, dobrze?

Westchnąłem głęboko i niechętnie się zgodziłem, nie dopytując go o powód złego samopoczucia. Pomyślałem, że może gdzieś się przeziębił, albo coś w tym stylu. Tym lepiej, że mieliśmy się nie widzieć, choroba była ostatnią rzeczą, która była mi potrzebna.

A jednak, idąc do szkoły, nie mogłem pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, które nakazywało mi do niego iść i być przy nim. Zaopiekować się nim tak, jak robiłem to do tej pory. Jakoś sprawić, by poczuł się lepiej. Niestety nie miałem tej możliwości, ale obiecałem sobie, że kolejnego dnia mu to wynagrodzę i spróbowałem skupić się na czymś innym.

Zmierzając pod salę, zauważyłem Anže i Lukę siedzących na parapecie, na szkolnym korytarzu. Gdy tylko mnie dostrzegli, przerwali swoją rozmowę, więc spodziewałem się jakiejś zaczepki z ich strony. I słusznie, bo po chwili obaj zaczęli się śmiać.

- Ej, Bartol, a gdzie masz chłopaka?

Zignorowałem pytanie i po prostu poszedłem dalej, patrząc przed siebie z uniesioną głową, by jeszcze bardziej podkreślić, że zwyczajnie mam ich gdzieś.

- Szkoda, że cię wczoraj z nami nie było - stwierdził Luka. - Dobrze się bawiliśmy...

- Zamknij się - warknął Anže, uciszając go. - On już nie jest z nami. Nie musi wiedzieć. Skoro woli tego zjeba, to niech żałuje.

Olewanie ich szło mi całkiem nieźle, dopóki nie usłyszałem tego określenia na Žigę. Wtedy poczułem, że zaczyna się we mnie gotować. To nie był żaden zjeb, ani kurwa, ani dziwka, ani nic podobnego, to była moja myszka i nikt nie miał prawa go obrażać, bez względu na to, czy w jego obecności, czy nie. Zacisnąłem dłonie w pięści i odwróciłem się, chcąc bardzo dosadnie mu to wytłumaczyć, ale zostałem szybko powstrzymany, czując uścisk dłoni na nadgarstku. Spojrzałem z zaskoczeniem na jej właściciela. A raczej właścicielkę.

- Daj spokój - stwierdziła Maja, na siłę ciągnąc mnie w stronę sali, w której mieliśmy mieć pierwszą lekcję. - Po co ci to?

- Żeby się w końcu odpierdolił - warknąłem, rzucając lodowate spojrzenie w stronę swoich byłych kolegów.

- Nie zwracaj na niego uwagi, to odpuści. Chodź, nie warto. Szkoda ręki na jego twarz.

Zgodziłem się, choć bez szczególnego przekonania. Ale miała rację, Anže nie był tego wart. Nie był wart niczego. Pozwoliłem jej się zaprowadzić na wolną ławkę i zaczęliśmy rozmawiać, co szybko odwróciło moją uwagę od tej sytuacji. Pytała o Žigę, o to czemu go nie ma i tak dalej. Potem o zgrupowanie i jakieś inne rzeczy. Wyjątkowo nie mówiła nic o fotografii, ani w ogóle o sobie, pytała tylko o moje sprawy. Zrozumiałem, że w ten sposób chciała, bym w stu procentach zaangażował się w rozmowę i nie zwrócił uwagi nawet, gdy Anže i Luka przechodzili obok nas. Była dobrą koleżanką. Jedną z najlepszych, jakie obecnie miałem.

Ten dzień w szkole spędziłem z nią, co okazało się być wręcz wybawieniem od wszystkich trosk i zmartwień, jakie pewnie by mnie dręczyły, gdybym w ogóle miał czas o tym myśleć. Jedyne, co było dla mnie nieco zaskakujące, to spojrzenie Gašpera, które napotykałem co jakiś czas. Jakieś takie... dziwne. Jakby zawiedzione, rozczarowane. Tym bardziej niezrozumiałe, że to on się ode mnie odciął, nie odzywając się nawet słowem, od tamtego wieczora nad jeziorem. Chociaż bardzo mocno odczuwałem jego brak, nie miałem zamiaru jako pierwszy wyciągać do niego ręki. A ponieważ on również tego nie robił, ignorowaliśmy się. Trochę jak dzieci. Totalnie bez sensu. Ale to był jego wybór i nie zamierzałem podejmować żadnych kroków w kierunku zmiany tej sytuacji.

Po lekcjach wróciłem do domu i wiedząc już, że przez całe popołudnie będę się nudził, zacząłem w głowie robić listę filmów do obejrzenia. Najpierw jednak postanowiłem pobiegać wiedząc, że zwyczajnie nie dam rady leżeć tyle czasu bez ruchu. Gdy wróciłem, wykąpałem się i włączyłem pierwszy film. Jakoś w połowie usłyszałem dźwięk przychodzącego smsa, więc ochoczo sięgnąłem po telefon, będąc przekonany, że to Žiga. Zmarszczyłem brwi, widząc, że na ekranie wyświetla się zupełnie inny numer, choć również doskonale mi znany. A jeszcze bardziej zaskoczyła mnie treść wiadomości.

Anže jest na Ciebie wściekły. Boi się, że wygadasz komuś o wszystkim, co odpierdalał. Radzę Ci nie wejść mu w drogę poza szkołą.

Po przeczytaniu tych kilku zdań, prychnąłem sam do siebie i z powrotem odłożyłem telefon, znów skupiając się na filmie. I co, to miało mnie wystraszyć? Miałbym się bać wychodzić z domu, albo błagać go o przebaczenie? Postarać się o miano jakiegoś świadka koronnego? Nie, nie miałem zamiaru się tym przejmować. Może bym to przemyślał, gdybym dostał tę wiadomość od kogokolwiek innego, ale Gašper był najmniej groźnym chłopakiem, jakiego znałem, oczywiście nie licząc Žigi. Nie potrafiłby zastraszyć nawet jeża, czy jakiegokolwiek innego stworzenia, które z reguły ucieka na widok człowieka. Nie był tchórzem, ani nic z tych rzeczy, po prostu... Nie potrafił być groźny, nie umiał się bić, ani nawet porządnie wyzywać. A przynajmniej nigdy nie było mi dane zobaczyć go w takiej wersji.

Gdy film się skończył, włączyłem drugi i w ten sposób zleciał mi czas do wieczora. Wciąż było za wcześnie by iść spać, ale za to nadeszła idealna pora na kolację, więc zwlokłem się z łóżka, planując już, co zjem. Zanim jednak wyszedłem z pokoju, znów usłyszałem swój telefon. Tym razem ktoś dzwonił. Chwyciłem go i odebrałem praktycznie od razu widząc, że to Žiga.

- Co tam, myszko?

- Tilen...

To jedno słowo, moje imię, wypowiedziane przez niego drżącym, roztrzęsionym głosem, wystarczyło mi, żebym wiedział, że coś jest nie tak.

- Co się stało? - spytałem szybko, czując jak ze zdenerwowania moje mięśnie samoistnie się spinają.

- No bo... - wyjąkał, cicho łkając, co dodatkowo mnie martwiło. - Obiecałem ci, że zadzwonię, kiedy... - przerwał, biorąc kilka drżących oddechów. - Mógłbyś przyjść?

- Tak - odparłem po chwili, gdy już otrząsnąłem się z tego pierwszego szoku i pozbyłem wizji wszystkich możliwych katastrof, jakie mogły na niego spaść. - Tak, skarbie, zaraz będę.

Rozłączyłem się, chwyciłem pierwszy lepszy bandaż, jaki znalazłem, podejrzewając, że będzie potrzebny, po czym szybko wyszedłem z pokoju, prawie biegnąc w kierunku drzwi wejściowych.

- A ty gdzie? - spytała mama, wyglądając na mnie z kuchni.

- Muszę wyjść - odparłem, nie zatrzymując się.

- O tej porze? Niby dokąd?

- Niedługo wrócę - stwierdziłem, zakładając buty i nawet nie przykładając większej uwagi do jej pytania.

- Tilen! - warknęła, wychodząc z kuchni i sprawiając, że momentalnie się wyprostowałem i skupiłem na niej. - Przypominam ci, że jeszcze nie jesteś pełnoletni.

- Wiem - westchnąłem. - Przepraszam. Idę do Žigi. Źle się czuje i poprosił, żebym do niego przyszedł. Nie wrócę późno, zjem kolację i jutro wstanę do szkoły.

Mama uważnie zmierzyła mnie wzrokiem, po czym wzięła głęboki oddech, wyraźnie się uspokajając.

- Idź - stwierdziła chłodno, po czym lekko się uśmiechnęła. - Cieszę się, że tak o niego dbasz.

Odwzajemniłem uśmiech i wyszedłem, kierując się prosto do domu Oblaków. Dochodziła już dziesiąta, więc trochę późno na odwiedziny, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Jeżeli mnie potrzebował, musiałem przy nim być. Tak długo, jak długo będzie mnie potrzebował. Choćby i całą noc.

***
Rozdział przejściowy ^^"

Przyda się trochę spokoju 🙂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro