8 - Zależy mi?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od czasu tego spotkania w tunelu, między mną a Žigą nie zmieniło się absolutnie nic, poza tym, że czułem jakąś wewnętrzną potrzebę dotarcia do niego. Za cel obrałem sobie zdobycie jego zaufania i jego samego, w sensie czysto fizycznym. Choć nie miałem zamiaru na niego w żaden sposób naciskać.

W szkole wciąż udawałem, że go nie widzę. On z resztą doskonale rozumiał tę sytuację i wiedział, że nie może zachowywać się jak mój kolega, czy... coś. Ale wolne popołudnia, kilka dni w tygodniu, spędzaliśmy wspólnie, przeważnie na starej skoczni. Tam miałem pewność, że nikt nas nie zobaczy, co było dla mnie priorytetem. Czasem przychodziłem do niego, żeby się razem pouczyć, ale to były rzadkie przypadki.

Na początku te nasze spotkania były dla mnie niesamowicie trudne. On siedział nie bliżej niż metr ode mnie i prawie się nie odzywał, tylko słuchał moich historii i wywodów na różne tematy, odpowiadając krótko i cicho. Czasem miałem wrażenie, że robi to ze strachu. Że zmusza się do przyjścia, do spędzania ze mną czasu i tego minimalnego uczestnictwa w rozmowie w obawie, że w przeciwnym razie odwrócę się od niego, albo zacznę go dręczyć, tak jak pozostali. Ale ponieważ nigdy nie dałem mu żadnego powodu, by myślał w ten sposób, wierzyłem, że w końcu się przełamie, i faktycznie, robił małe, bardzo powolne postępy. Musiały minąć dwa tygodnie, zanim usiadł na tyle blisko, żebym mógł dotknąć jego dłoni. Zupełnie, jakby był jakimś zwierzęciem, które musiałem oswoić. Nie raz miałem ogromną ochotę wymusić na nim choć minimum bliskości, ale powstrzymywałem się, nie chcąc znowu czegoś zepsuć. Cierpliwie czekałem, aż on sam będzie na to gotowy.

Kolejny przełom nastąpił w trzecim tygodniu moich starań, gdy leżałem na trawie, z rękami założonymi za głowę i opowiadałem mu jakąś anegdotkę z ostatniego zgrupowania, a on nagle położył się tuż obok mnie, kładąc głowę na moim ramieniu. Przerwałem historię i spojrzałem na niego, pozytywnie zaskoczony.

- Mów dalej - powiedział cicho, wtulając się we mnie trochę bardziej. - Po prostu mi zimno.

Rzeczywiście, wieczór był chłodny, sam zacząłem odczuwać to chwilę wcześniej. Jednak w tym momencie zupełnie przestało mi to przeszkadzać, a wręcz przeciwnie, poczułem jak fala przyjemnego ciepła rozchodzi się po całym moim ciele, płynąc z nieznanego mi źródła.

Objąłem go ramieniem i niepewnie przyłożyłem dłoń do jego głowy. Brak reakcji odebrałem jako zgodę, więc delikatnie przeczesując jego włosy, dokończyłem historię. Po jego krótkim komentarzu, kolejny raz zapadło między nami milczenie, które wyjątkowo mi nie odpowiadało.

- Teraz ty coś opowiedz - powiedziałem po chwili ciszy.

- Ale co?

- Cokolwiek. Jakąś historię, wspomnienie, które dobrze ci się kojarzy. Żebym mógł cię lepiej poznać.

Zamyślił się na kilka sekund, po czym westchnął głęboko.

- No to... - zaczął, przecierając dłońmi oczy. - Kiedyś z Tiną przez przypadek wypuściliśmy konie z pastwiska i uciekły.

- Co? - spytałem z rozbawieniem.

- No wyszliśmy z ośrodka... To znaczy uciekliśmy, bo nie do końca wolno nam było wychodzić... Wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy poza miasto. Tam za Kranjem są takie ładne miejsca, łąki i lasy... Podobnie jak tutaj. I było pastwisko, a na nim były konie. Tina oczywiście chciała podejść do nich bliżej, ale ogrodzenie było pod napięciem. Obeszliśmy je dookoła i znaleźliśmy bramkę, więc weszliśmy przez nią i podeszliśmy do tych koni, a one się wystraszyły i odbiegły. Wtedy się zorientowaliśmy, że nie zamknęliśmy tej bramki jak trzeba i wszystkie uciekły i pobiegły przed siebie. Więc my też uciekliśmy i szybko wróciliśmy do ośrodka. Później wspominali o tym w lokalnej telewizji, bo podobno mieli duże problemy, żeby je wszystkie wyłapać i zastanawiali się, kto to zrobił. Dyrektorka zauważyła, że nas nie było przez większość dnia i pytała, czy mieliśmy z tym coś wspólnego, bo wiedziała, że Tina ciągle się pakowała w jakieś kłopoty, ale nie przyznaliśmy się. I do dziś chyba nikt nie wie, że to my zrobiliśmy.

Zaśmiałem się, nawet nie z samej historii, ale dlatego, że nie wyobrażałem sobie Žigi jako kogoś, kto mógłby sprawiać jakiekolwiek problemy wychowawcze. To było do niego tak niepodobne, że aż komiczne, a jednocześnie na tyle pociągające, że bardzo chciałem poznać go z tej strony. Dopiero po chwili zacząłem się zastanawiać nad dziewczyną, o której wspomniał.

- A ta Tina... - zacząłem. - To twoja koleżanka?

Otworzył usta, by mi odpowiedzieć, ale zawahał się na chwilę.

- Chyba można tak powiedzieć - stwierdził niepewnie. - Byliśmy w tym samym wieku i... Ona zawsze robiła wszystko po swojemu i nie słuchała nikogo. Lubiłem ją za to, bo ja tak nie potrafiłem. Była dziwna i niemiła, ale tylko ona ze mną rozmawiała, więc... Więc się jej trzymałem. Ale później wysłali ją do innej szkoły, gdzieś daleko, bo nie mogli sobie z nią poradzić. Wróciła po miesiącu, ale...

- Czekaj - przerwałem mu, marszcząc brwi. - Po miesiącu? Jak się nazywała?

- Tina Križaj - odparł zdziwiony. - A co?

- Ona chodziła do naszej szkoły. Do równoległej klasy.

- Naprawdę? - spytał żywo, odsuwając się ode mnie i podnosząc na rękach, by na mnie spojrzeć. - Znałeś ją?

- Nie do końca - przyznałem. - Pamiętam ją, ale nie wydawała się taka, jak ją opisywałeś. Była raczej... Cicha. Nigdy z nią nie rozmawiałem, po prostu rzucała się w oczy.

- Nie lubiła zmian - stwierdził, siadając i podciągając do brody kolana, które objął ramionami. - W obcym miejscu źle się czuła.

- To by wyjaśniało, dlaczego tak szybko zniknęła. Co u niej? - spytałem z czystej chęci utrzymania tej rozmowy.

- Nie żyje - odparł Žiga sprawiając, że od razu pożałowałem swojej dociekliwości.

Zamarłem, nie do końca wiedząc, jak zareagować. Poczułem dreszcz przechodzący po moich plecach i dopiero gdy minął, zorientowałem się, że wypada coś odpowiedzieć. Również się podniosłem i spojrzałem na niego, lekko zszokowany.

- Jak to?

- Zabiła się - stwierdził, z dziwną obojętnością. - Dlatego pytałem, czy ją znałeś, bo... Kilka dni po tym jak wróciła, przyszła do mnie i powiedziała, że chce to zrobić, ale nie powiedziała dlaczego. A na drugi dzień okazało się, że podcięła sobie żyły.

- Przykro mi... - powiedziałem cicho, obejmując go i tuląc do siebie.

Wyjątkowo nie postrzegałem tego, jako sposobu zbliżenia się do niego. W jakimś sensie na pewno, ale... Naprawdę mu współczułem. Bo chociaż tak bardzo bronił się przed jakimkolwiek kontaktem z innymi ludźmi, w rzeczywistości bardzo go potrzebował. Potrzebował kogoś, kto przy nim będzie i się nim zaopiekuje. Być może ta dziewczyna była dla niego kimś, dzięki komu czuł się lepiej. Jej utrata, zwłaszcza w taki sposób, musiała być dla niego ciężkim przeżyciem.

- Niepotrzebnie.

A może jednak nie.

- To znaczy... Tęsknię za nią, ale teraz na pewno jest szczęśliwsza, więc chyba dobrze się stało.

- Samobójstwo nigdy nie jest dobre. Zawsze trzeba szukać innego wyjścia z sytuacji.

- Czasem nie ma innego wyjścia - stwierdził, patrząc na mnie przenikliwym spojrzeniem, które odebrało mi wszystkie argumenty. - Dla niej... Dla nas nigdy nie było. Tylko, że ona była odważna. Ja zawsze za bardzo się bałem. Ale może kiedyś to się zmieni.

Zadrżałem lekko, słuchając jego słów. Przerażały mnie. Miałem dreszcze na samą myśl, że można być tak oswojonym ze śmiercią, mówić o tym w tak swobodny sposób, zwłaszcza w tym wieku. Jego myślenie to był dla mnie zupełnie obcy świat, do którego za nic nie chciałem wchodzić. Ale jednocześnie czułem, jak coś coraz mocniej pcha mnie w tą czarną otchłań, w której on się znajdował. Nie po to, żeby skończyć tak samo. Po to, żeby go stamtąd wyciągnąć.

Przyłożyłem dłoń do jego policzka, a drugą chwyciłem za jego własną, patrząc mu głęboko w oczy.

- Nie pozwoliłbym ci na to.

- Dlaczego? - spytał z zaciekawieniem.

- Bo nie - odparłem, pozwalając emocjom przejąć władzę nad wypowiadanymi słowami. - Bo jeżeli mi na czymś zależy, to o to walczę i się nie poddaję. I nie ważne, czy chodzi o jakieś postanowienia, marzenia, czy drugiego człowieka, zawsze będę walczył.

Przez krótką chwilę uważnie spoglądał w moje oczy, a następnie spuścił smutny wzrok, wbijając go w kępkę trawy między nami. Spojrzał na moją dłoń, w której trzymałem jego własną. I nagle na jego twarzy pojawił się delikatny, prawie niewidoczny uśmiech.

- Zależy ci... - powtórzył za mną. - Nikomu nigdy wcześniej na mnie nie zależało.

Ja pierdole...

Nie, ta myśl nie była wywołana jego słowami, ani uświadomieniem sobie tego, co powiedziałem. Bardziej tego, co poczułem, widząc ten wyraz jego twarzy. Przysięgam, że pierwszy raz, odkąd się pojawił, kąciki jego ust powędrowały w górę i był to najpiękniejszy i najbardziej rozczulający uśmiech, jaki dane mi było kiedykolwiek zobaczyć. Nie mogłem oderwać od niego wzroku, ani tym bardziej zapanować nad sercem, które nagle zaczęło bić jak szalone. Nie miałem pojęcia, co to za stan, ale cholernie mi się spodobał.

Przybliżyłem się do niego i pocałowałem go w czoło, po czym go przytuliłem i znów położyłem się na trawie, ciągnąc go za sobą. Oparł głowę na mojej klatce piersiowej i, Bogu dzięki, nie wymagał ode mnie żadnej odpowiedzi.

I co? I tyle z mojego planu? Uparłem się, że przelecę swojego aspołecznego, dotkniętego traumą kolegę, a teraz nagle stałem się uczuciową pizdą?

Sam nie byłem pewien. Może podświadomie uskuteczniłem kolejną metodę na zbliżenie się do niego. Może to miało tylko jeden cel, nie związany z uczuciami.

A może rzeczywiście zaczęło mi zależeć, przynajmniej na tym uśmiechu. Żeby widzieć go jak najczęściej. Może chciałem zawalczyć o jego zaufanie do mnie, pomóc mu i pokazać, że ten świat wcale nie jest taki zły.

Może faktycznie, chciałem go naprawić.

***

Žiga wygrał kwali w Hinterzarten! ❤

Oczywiście jak się dzieje coś ciekawego w skokach, to mam weekend wyjęty z życia, no bo jakżeby inaczej 😒

Niestety czasem trzeba balansować pomiędzy życiem towarzyskim, a miłością do skoków 😢

Nie ważne! Jak Wam się podoba ten rozdział? 😊

Kolejny już we wtorek, także miłego dnia! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro