2 - Samozwańcza elita

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Oho, lezie.

Na to hasło cała klasa spojrzała na zmierzającego w naszym kierunku Žigę. Szedł, jak zwykle, z nisko spuszczoną głową i założonym na nią kapturem czarnej bluzy. Tak na niego patrząc, zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle ma jakieś ubrania w innym kolorze.

Gdy już odczuł na sobie spojrzenia dwudziestu kilku osób, przystanął i zaczął się po wszystkich rozglądać, aż w końcu zatrzymał wzrok na mnie. Patrzyliśmy na siebie przez jakąś sekundę zanim to przerwałem, rozpoczynając dialog z koleżanką. A jednak kątem oka udało mi się dostrzec jak on, z lekkim rozczarowaniem, ponownie spuszcza wzrok i zawraca, siadając w swoim ulubionym kącie.

- Frajer - stwierdziła, z pewną formą obrzydzenia, koleżanka o imieniu Viki.

Jedna z wielu dziewczyn w naszej klasie, jak i całej szkole, cechująca się wyjątkowo sztuczną urodą, paskudnym charakterem i jakimś dziwnym zafascynowaniem tymi chłopakami, którzy zawsze mieli najwięcej do powiedzenia i najmniej do zaoferowania. Czyli w sumie moimi najbliższymi kolegami.

Anže, Matej, Luka, Gašper i ja, byliśmy paczką, którą podziwiała lub której bała się cała szkoła. Albo jedno i drugie. Chociaż nie byliśmy w ostatniej klasie, wszyscy bez wyjątku zawsze schodzili nam z drogi, a osobom z "zewnątrz", z którymi rozmawialiśmy, rzucali zazdrosne spojrzenia. To było całkiem śmieszne doświadczenie zwłaszcza, że według mnie, ich zachowanie było kompletnie nieuzasadnione. Przynajmniej częściowo, no bo ja jednak byłem młodzieżowym reprezentantem w skokach narciarskich. Byłem najlepszy w Domžale, a w kraju, w którym siedemdziesiąt procent dzieciaków trenuje ten sport, to całkiem duże osiągnięcie. Gašper, którego znałem od przedszkola, był inteligentny i miły. Pilny uczeń, w dodatku z ładnym uśmiechem, co pewnie przyciągało zainteresowanie dziewczyn. Ale im dalej w las tym gorzej, bo Anže, który do naszej klasy dołączył cztery lata temu, to chyba największy degenerat, jakiego dane mi było poznać. Bez jakichkolwiek zasad moralnych, empatii, czy szacunku do drugiego "nie swojego" człowieka. Za to ze stałym dostępem do alkoholu, papierosów, czasem prochów i z chorymi pomysłami, które uwielbiał realizować, z jakiegoś powodu uważając się za lidera tej grupy. Matej, rok starszy od nas, był po prostu kolegą Anže i zawsze chętnie zgadzał się na wszystkie, mniej lub bardziej durne, rzeczy. Jego w sumie znałem najmniej, chociaż zawsze kręcił się gdzieś niedaleko nas.

A Luka to idiota.

To właśnie była wspaniała szkolna elita, w której członkostwo ani nie było dla mnie jakimś niesamowitym wyróżnieniem, ani też problemem. Szczerze mówiąc, wolałem mieć tych ludzi po swojej stronie, niż być przeciwko nim. Niestety nie było opcji neutralnej.

Viki była wręcz oczarowana Anže. Może nawet byli razem, trudno powiedzieć. Jeżeli tak, to z jednej i drugiej strony był to bardzo otwarty związek. Ona i jej dwie, równie tępe koleżanki, chętnie dotrzymywały nam towarzystwa na różnych imprezach, a w jaki sposób i z kim, to już nie miało dla nikogo znaczenia. Tylko mną gardziły po tym, jak na jednej z takich właśnie domówek, Viki zaczęła się do mnie dobierać, a ja kulturalnie odmówiłem, wspominając coś o jej zaszczytnej roli pojemnika na spermę dla wszystkich wokół. Próbowała nawet nastawić moich kolegów przeciwko mnie, ale na szczęście jej zdanie dla żadnego z nich nie miało najmniejszego znaczenia.

W każdym razie, panowała między nami dość napięta atmosfera, więc po tym jak nazwała Jelara "frajerem", mimowolnie przewróciłem oczami. Nie dlatego, że drażniły mnie jej słowa i niemiły stosunek do nowego kolegi. Drażnił mnie jej głos i sama jej egzystencja. Niestety mój gest nie umknął jej uwadze.

- Coś ci się nie podoba, Bartol? - warknęła w moją stronę.

- Na przykład to, że swoją obecnością zaniżasz IQ całej grupy - odparłem spokojnie.

Prychnęła z oburzeniem i próbowała mnie uderzyć, ale skutecznie uniknąłem tej jej chudziutkiej rączki zakończonej szponami z tipsów, czy innej hybrydy. Schowałem ręce za plecami, żeby powstrzymać się przed instynktem samoobronnym i czasem nie złapać jej za nadgarstek. Raz, że mógłbym faktycznie wyrządzić jej jakąś krzywdę, a dwa, że nawet gdybym tego nie zrobił, ona szybko by podkoloryzowała moją interwencję i pewnie miałbym problemy za pobicie koleżanki. Na szczęście szybko została odciągnięta przez swoje dwie przyjaciółeczki i wszystko wróciło do normy, a obok mnie stanął Luka, zainteresowany całą sytuacją.

- Kolejny raz marnujesz sobie szansę na zaliczenie dobrej dupy.

- Jakoś nie żałuję - odparłem.

- Masz laskę na wyciągnięcie ręki, co z tobą nie tak?

- A jak chcesz lizaka, to idziesz do sklepu i kupujesz, czy wyciągasz komuś z ust, bo jest na wyciągnięcie ręki? - spytałem, jednak widząc konsternację na jego twarzy i wielką nicość w oczach, reprezentującą stan jego umysłu, westchnąłem z rezygnacją. - Racja, głupie pytanie. Po prostu pięćdziesiąt kilogramów czystego zła w panierce z materiałów budowlanych, jeszcze używane, to nie mój typ.

Nim zdołał się wysilić na odpowiedź, jak na zawołanie poczułem wibracje w kieszeni spodni. Wyjąłem więc telefon i odblokowałem go, odsłaniając wyświetlacz z wizerunkiem szczupłej, jedynie lekko pomalowanej szatynki z dużymi, ciemnymi oczami i uroczym uśmiechem, której zdjęcie miałem ustawione na tapecie.

- To twoja? - spytał Luka, zwracając na nią uwagę.

- Tylko moja - odparłem z uśmiechem pełnym satysfakcji, szybko odpisując na krótkie "dzień dobry, miśku" zakończone buziaczkiem. - Jak widzisz, mierzę trochę wyżej.

- Gdzie ją znalazłeś?

- Sama się znalazła, wystarczyło wybrać ambitniejszy sport, niż chlanie i jaranie - stwierdziłem i ominąłem go, wchodząc do klasy, którą właśnie otworzył nauczyciel.

Przez pół lekcji zastanawiałem się, czy jeżeli za te moje małe kłamstwa trafię do piekła, to Viki też tam będzie. I niestety doszedłem do wniosku, że tak, a co więcej, na bank będzie zastępcą szatana, zaraz obok Hitlera. Nawet po śmierci nie będę miał od niej spokoju.

Pierwsze zajęcia minęły mi wyjątkowo szybko, chociaż fakt, że co jakiś czas czułem na sobie wzrok Žigi, siedzącego jak zwykle w ostatniej ławce, był trochę niepokojący. Tym bardziej cieszyłem się, słysząc dzwonek na przerwę.

Sądziłem, że to pięć minut, które miało nam wystarczyć na przejście z sali do sali, będzie zbyt krótkie, by komukolwiek chciało się go zaczepiać, ale myliłem się. Bo podczas, gdy ja szedłem korytarzem, wcześniej zatrzymując się przy automacie by kupić butelkę wody, on już był przyparty do ściany przez kolejnego oprawcę. I znów nie próbował się w żaden sposób bronić, tylko stał i wpatrywał się w podłogę. Długo walczyłem ze sobą, żeby to zignorować, ale przegrałem tę walkę i przechodząc obok Anže, chwyciłem go za bluzę i pociągnąłem za sobą, na Jelara nawet nie patrząc.

- Daj mu spokój - stwierdziłem. - Nie warto.

- A ty co, obrońca uciśnionych? - spytał z szyderczym uśmiechem.

- Nie, idiotów, którzy nie widzą, że dyrektor wędruje po korytarzu - odparłem, rzucając mu chłodne spojrzenie.

Czy zawsze się tak wymądrzam? Nie, ale dość często. Czy kogoś to wkurwia? Mam nadzieję. Czy dzięki temu jakoś sobie radzę w tej szkole? Zdecydowanie tak.

Wszedłem do sali matematycznej, gdzie na starcie zostało ogłoszone, że mamy się dobrać dwójkami i całą lekcję rozwiązywać jakieś próbne matury, na ocenę. Rozejrzałem się po klasie i nagle dotarło do mnie, że jestem trochę w dupie, bo jedynym nieobecnym był Gašper, z którym zawsze dzieliłem ławkę. Każdy miał parę oprócz mnie, no i oczywiście Jelara. Zanim się obejrzałem, to blade, ubrane na czarno chuchro, któremu do pełnego przebrania brakowało tylko kosy w ręce, stało nade mną z niepewną miną.

- Mogę?

I nawet nie mogłem mu odmówić, bo nauczyciel i tak zaraz kazałby nam pracować razem. Dlatego przesunąłem się pod okno, robiąc mu miejsce, które niechętnie zajął. Po sali od razu rozniósł się odgłos szeptów i śmiechów, po chwili pojawiły się także komentarze. Nigdy wcześniej tyle osób na raz mi nie współczuło.

- Mówiąc, żebyś znalazł sobie kogokolwiek, nie miałem na myśli siebie - mruknąłem, nie patrząc na niego.

- Wiem - odparł cicho. - Nikt nie miałby na myśli siebie.

Zacisnąłem usta i nie odpowiedziałem, w myślach przyznając mu rację. Nikt nie chciał mieć z nim do czynienia. Nie dało się być na bardziej przegranej pozycji.

Dostaliśmy arkusze z zadaniami i zaczęliśmy je rozwiązywać. On nie mówił zbyt wiele, po prostu wykonywał moje polecenia, ale ku mojemu zaskoczeniu, bez problemu radził sobie z większością zadań. Sądziłem, że to ja będę musiał odwalić całą robotę, podczas gdy on będzie się wpatrywał w okno, swoje buty albo ławkę, całkowicie odcięty od rzeczywistości, ale okazał się inteligentniejszy, niż początkowo myślałem. I całkiem pomocny, bo matematyka nigdy nie była moją mocną stroną.

Po usłyszeniu dzwonka zabrał swoje rzeczy i szybko wyszedł, a ja podpisałem naszą kartkę z zadaniami i oddałem ją nauczycielowi. Cieszyłem się, że po tej jednej lekcji, Žiga nie postanowił nagle stwierdzić, że jestem jego kolegą, bo w przeciwieństwie do innych chłopaków, byłem zbyt dobrze wychowany, żeby wprost kazać mu się odpierdolić.

Tak, dobre wychowanie i kultura osobista to idealna przykrywka na to, że po prostu byłem zbyt miękki. Tilen "miękka fryta" Bartol, jak to zwykła nazywać mnie moja kuzynka. Na szczęście to przezwisko dotyczy tylko mojego łagodnego usposobienia i nie ma nic wspólnego z cechami fizycznymi.

Jelar do końca lekcji już nie pchał się do mojej ławki i było to dla mnie coś pozytywnego, dopóki nie uświadomiłem sobie, że mógł to zrobić. I gdyby zrobił, ostatecznie po serii westchnięć i krzywych min, zgodziłbym się, próbując ignorować reakcje innych. Niemożliwe, żeby o tym nie wiedział, skoro byłem jedyną osobą w szkole, z którą w ogóle miał chociaż ten minimalny kontakt, która z niego nie szydziła ani na głos, ani za plecami, i która nie okazywała wobec niego agresji. Ale nie zrobił tego. Nie szukał tego kontaktu. Nie szukał pomocy, chociaż miał podstawy, by myśleć, że może znaleźć ją u mnie. Akceptował swoją pozycję. To było strasznie przybijające.

- Tilen, przyjdziesz dzisiaj?

Zatrzymałem się przed wyjściem z budynku szkoły i odwróciłem, spoglądając na Anže i resztę kolegów, zmierzających na dwie ostatnie lekcje.

- Mam trening, ale potem wpadnę.

Chłopak pokazał mi "okejkę" i wraz z pozostałymi, poszedł w kierunku sali gimnastycznej. Ja natomiast wyszedłem ze szkoły i ruszyłem w stronę domu doceniając, że klub narciarski załatwił mi zwolnienie z wychowania fizycznego tak po prostu. I chociaż nie chodzenie na w-f było kolejnym, idealnym powodem dla samozwańczej elity tej szkoły, by gnębić jakieś niedomagające fizycznie jednostki, mi się upiekło, bo po prostu wolę skoki narciarskie od piłki nożnej na szkolnym boisku. 

***
Dziękuję za każdą ocenę i komentarz, chociaż póki co nie ma ich zbyt wiele 😂

Ale to nic, znacie moje podejście do Wattpadowej twórczości 😊

Kolejny rozdział we wtorek, a tymczasem miłego czytania 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro