32 - Zawsze będę blisko Ciebie [Epilog]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jestem tu. Tak jak chciałeś. Tak jak Ci obiecałem.

Stoję na spróchniałej kładce nad tym śmierdzącym stęchlizną stawem, który z jakiegoś powodu tak strasznie Ci się spodobał. Na lewo ode mnie jest ta stara rudera, w której pierwszy raz coś skłoniło mnie, żeby Ci pomóc, kiedy znowu siedziałeś zaryczany i z rozbitym nosem. Chwilę później razem uciekaliśmy przed ludźmi, których wtedy nazywałem przyjaciółmi.

Do dziś nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Czy już wtedy podświadomie czułem, że staniesz się dla mnie kimś ważnym? Czy może po prostu ruszyło mnie sumienie na widok tej zabiedzonej, zastraszonej sieroty, którą byłeś? Tak, czy inaczej, ta jedna głupia decyzja, wyznaczająca mi konkretną ścieżkę, którą postanowiłem podążać, i której od tej pory wiernie się trzymałem, okazała się najlepszą w moim życiu. Odmieniła mnie. Wyleczyła z tego zepsucia, którym zaczynałem przesiąkać przez otoczenie, w którym się znajdowałem. Dodała odwagi do mówienia o uczuciach. Okazywania ich. Skłoniła do walki o coś, o co nigdy wcześniej nie miałem zamiaru walczyć.

O drugiego człowieka. O miłość. O te wartości, które wcześniej się nie liczyły.

Oczywiście, że popełnialiśmy błędy. Cała ta przedziwna relacja to pasmo błędów, nieporozumień i porażek z jednej i drugiej strony, których konsekwencje często przesłaniały te małe zwycięstwa. Twoje małe kroczki do przodu na drodze do normalnego, szczęśliwego życia. Moje, na pełnej poświęceń ścieżce, do stania się dla Ciebie kimś godnym zaufania. Ostoją pełną ciepła i przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa, które zawsze było dla Ciebie tak istotne, a którego nie dawałem Ci w sytuacjach, kiedy najbardziej go potrzebowałeś.

Kiedy tak naprawdę mi zaufałeś? W którym momencie tego 'związku' zrozumiałeś, że na tym skurwysyńskim świecie jest przynajmniej ta jedna osoba, dla której naprawdę się liczysz? Ten jeden Tilen, kretyn i idiota, naiwnie wierzący, że siłą prawdziwej miłości i szczerymi chęciami zdoła Cię naprawić?

Nie wiem.

I nie wiem, jak mogłem być tak głupi i uwierzyć, że już mi się udało.

Siadam na skraju pomostu i po raz kolejny wpatruję się w taflę wody, wyjątkowo spokojną, jakby nieświadomą ostatnich wydarzeń i historii, która miała tu miejsce. A przecież tutaj to wszystko się zaczęło. Tutaj opatrywałem Twój krwawiący nos, nie wiedząc o Tobie nic poza imieniem i nazwiskiem. Tutaj pierwszy raz stanąłem w Twojej obronie, skazując się na wykluczenie z grupy, która wcześniej tak bardzo się dla mnie liczyła. Tutaj chciałem Cię zabrać po tej nocy, kiedy dałeś mi więcej, niż w ogóle ośmieliłbym się chcieć. To miało być symboliczne zamknięcie tego burzliwego rozdziału, którym były ostatnie miesiące Twojego życia. Naszego życia. I otwarcie kolejnego, pełnego wzajemnej miłości i realizacji wspólnych planów na kolejne lata.

Więc... Co poszło nie tak?

Wybrałeś inną drogę. Nie chciałeś, żebym trzymał Cię za rękę i prowadził naprzód. Wolałeś się zatrzymać. Po raz kolejny zamiast mnie, wybrałeś tę cholerną żyletkę, z którą tak naprawdę nigdy nie wygrałem. Suka wielokrotnie próbowała mi Cię odebrać, ale zawsze byłem czujny i nie pozwalałem jej na to. Poza tym jednym razem.

Rękawem bluzy przecieram przekrwione oczy, w których wciąż pojawiają się łzy. Czuję na niej Twój zapach. To jedyne, co mi pozostało. Jedyny dowód Twojego istnienia i prawdziwości wydarzeń, jakie miały miejsce. Tylko to mi zostawiłeś, zanim wyszedłeś w środku nocy, żeby zrobić to, o czym tak bardzo zawsze marzyłeś. Sprawiając, że kolejnego dnia rano, po drugiej stronie łóżka, zamiast mojego ulubionego źródła ciepła, napotkałem puste miejsce i przejmujący chłód. 

Niedługo zajęło mi zrozumienie gdzie jesteś i co się stało. Nie bez powodu poprzedniego wieczora tak bardzo chciałeś tu przyjść. Głupio wierzyłem, że zdążę. Że jeśli pobiegnę ile sił w nogach, zdołam Cię uratować. Powstrzymać. Kolejny raz odwieść od tego chorego pomysłu i spróbować udowodnić Ci, że nie warto. Że będzie dobrze. Że o Ciebie zadbam. Że będziesz szczęśliwy.

Tak, Gašper miał rację. Wszyscy mieli rację. Jestem jebanym narcyzem i nic poza mną samym się dla mnie nie liczy. Szkoda, że zobaczyłem to dopiero po fakcie. Miałem dla nas tyle planów. Tyle możliwości. Studia, praca, nauczenie Cię podstaw mojego ukochanego sportu, żebyś mógł towarzyszyć mi podczas wszystkich wyjazdów. Czy to nie głupie? Mówiłem, że zrobię dla Ciebie wszystko, a w rzeczywistości dbałem tylko o siebie. Jak mogłem tego nie widzieć? Nie chciałeś takiego życia. Bałeś się go. Przerażała Cię myśl, że nie dasz sobie rady. Że mnie zawiedziesz. Na siłę chciałem uczynić Cię normalnym, wepchnąć w to zjebane społeczeństwo, nie dostrzegając faktu, że to jest ponad Twoje siły.

Spuszczam wzrok na wilgotne, porośnięte mchem deski pomostu. Nie ma śladu po krwi z Twoich żył, którymi były pokryte. Nie jestem pewien, czy została zmyta przez deszcz, czy moje łzy, które wylałem po równo z rozpaczy i poczucia winy.

Czy to rzeczywiście moja wina? Tak myślałem. Choć wszyscy mówili, że jest inaczej, nie słuchałem. Wypominałem sobie błędy i obojętność na wszystkie sygnały, które wysyłałeś. I na nic było tłumaczenie, że Ciebie nie dało się naprawić. Nie wierzyłem im, bo dlaczego miałbym? Przecież tyle razem osiągnęliśmy. Nikomu nie pozwoliłeś zbliżyć się do siebie tak bardzo jak mi. Przy nikim innym nie uśmiechałeś się tak szczerze. Do nikogo innego nie przytulałeś się z taką ufnością. Nikogo nie całowałeś z takim uczuciem i oddaniem. Było dla mnie jasne, że zjebałem po całości.

Teraz już wiem, że to nie do końca tak. Ale zrozumiałem to dopiero jakiś czas po Twoim pogrzebie.

Tak, pochowali Cię tutaj, w Domžale. W końcu to tutaj postanowiłeś zostać. Nawet pojawiło się kilka osób z Kranja. I z naszej szkoły. Wiesz, wydaje mi się, że miałeś więcej przyjaznych ludzi wokół siebie, niż obaj sądziliśmy. Ale co z tego, skoro trzymali się z daleka, w przeciwieństwie do tych, którym nigdy nie powinniśmy byli zaufać?

Zaciskam dłonie w pięści i oglądam je z uwagą. Otarcia powoli zaczynają się goić, choć wciąż bolą. Stopień uszkodzenia skóry na wierzchu świadczy o furii, w jaką wpadłem, kiedy się dowiedziałem. Chyba nie powinienem był tego robić. Co sobie myślałem? Że to mi pomoże? Ukoi ból po Twojej stracie? Przywróci Cię do życia? Czy może pozwoli wybaczyć sobie naiwność i nieświadomość? Kurwa, przecież widziałem, że panicznie się go bałeś. Słyszałem, jak się wahałeś, gdy mówiłeś, co się stało w tamten weekend, gdy znów się pociąłeś. Dlaczego się nie domyśliłem? Dlaczego nie zmusiłem Cię do powiedzenia prawdy? Może wtedy to wszystko wyglądałoby inaczej.

Może wtedy wciąż byś żył.

Sięgam do kieszeni bluzy, a gdy wyczuwam pod palcami złożoną kartkę papieru, wyjmuję ją i rozkładam, jeszcze raz czytając ręcznie zapisany tekst. Już po pierwszych słowach łzy zamazują mi obraz, ale to nic, bo treść znam już na pamięć.

"Oddałem Ci wszystko, co należało do Ciebie. Wszystko na co zasłużyłeś.

Dziękuję, że pokazałeś mi, czym jest prawdziwa miłość. Dziękuję za troskę, czułość, opiekę i poczucie bezpieczeństwa. Za chronienie mnie przed wszystkim, co złe. Za tą wyjątkową noc.

I za to, że dzięki Tobie choć przez chwilę byłem szczęśliwy. Przez chwilę chciałem żyć. Przeżyć to życie tak jak należy, z Tobą obok.

I przepraszam, że gdy się obudzisz, mnie już nie będzie. Ale tak będzie lepiej dla nas obu. Nigdy nie chciałem stać na Twojej drodze do szczęścia. I chociaż Ty nigdy tego nie przyznasz, tak naprawdę jestem dla Ciebie tylko przeszkodą. Dlatego muszę Cię uwolnić. Od siebie, od swoich demonów, które zacząłeś przejmować na siebie i od tego ogromnego brzemienia, które wziąłeś na swoje barki w chwili, w której postanowiłeś o mnie zawalczyć. Nie wygrałbyś, Tilen. Tego jest zbyt dużo, a ja nie chcę patrzeć jak cierpisz. Jeszcze bardziej nie chcę być powodem Twojego cierpienia.

Poza tym, jest jeszcze on. Ufasz mu. Wierzysz. Wiem, że jesteś dla niego całym światem. Wiem, że zadba o Ciebie tak, jak ja nigdy bym nie potrafił. Że da Ci to, czego ode mnie nigdy byś nie otrzymał. Zaopiekuje się Tobą tak, jak na to zasługujesz. Ja wolałbym, żeby zniknął, tak jak reszta. Bo widzisz, tamtego wieczora Cię okłamałem. To nie Anže powiedział mi to wszystko. Poza tym, że chcesz mnie wykorzystać, mówił też inne rzeczy, jednocześnie robiąc coś, do czego nie chcę wracać. I zagroził, że jeśli powiem Ci prawdę, skrzywdzi Cię.

Gdy przyszedł wtedy do szpitala, spojrzał na Ciebie... Zrozumiałem, że to z nim powinieneś być, a nie ze mną. I byłbyś od dawna, gdybym się nie pojawił.

Proszę, nie obwiniaj się. Podjąłem tę decyzję znacznie wcześniej, niż sądzisz. Dla mnie już nie ma innego wyjścia. Mnie się nie da naprawić.

Mimo wszystko, pamiętaj, że zawsze będę Ci wdzięczny za to, że próbowałeś.

Zawsze będę Cię kochał. I zawsze będę przy Tobie.

~ Twoja Myszka"

Skurwysyn, którego nazywałem najlepszym przyjacielem. Któremu ufałem, i któremu pozwoliłem się do siebie zbliżyć. Był przy mnie tego następnego dnia, kiedy już zrozumiałem, że bezpowrotnie Cię straciłem. Był na pogrzebie. Był każdego kolejnego dnia, kiedy potrafiłem tylko płakać z rozpaczy i tęsknoty za Tobą. Tylko jemu pozwalałem wejść do swojego pokoju. Tylko z nim rozmawiałem, podziwiając jego cierpliwość, bo bez cienia irytacji wysłuchiwał jak osoba, którą kochał, mówi o kimś innym. Ciągle, w kółko, bez przerwy. Przychodził, tulił mnie do siebie, pozwalał mi płakać w swoje ramię, uspokajał...

Gdybym tylko znalazł ten list wcześniej. Gdybyś położył go w jakimś widocznym miejscu, a nie schował do bluzy, którą odważyłem się ruszyć dopiero po tygodniu. Gdybyś powiedział, jak bardzo Cię skrzywdził...

Teraz mogę jedynie mieć nadzieję, że jego poraniona twarz boli choć w połowie tak bardzo, jak moje serce.

Chowam list z powrotem do kieszeni bluzy i wstaję. Ostatni raz rozglądam się po okolicy, wiedząc, że muszę już wracać. Bo widzisz, zaprzyjaźniłem się z tą Twoją terapeutką. To dobra kobieta. Bardzo mi pomaga. I właśnie czeka mnie kolejne spotkanie z nią. Tym lepiej, że mam Twoją bluzę, być może uda mi się ukryć nowe cięcia na przedramionach.

Idąc w stronę domu, czuję jak ciepłe promienie słońca przebijają się przez chmury i otulają mnie, imitując wrażenie bycia w czyichś objęciach. Zatrzymuję się więc i spoglądam w niebo, wierząc, że gdzieś tam jesteś. Patrzysz na mnie. Czujesz dumę? To śmieszne, bo ja jestem sobą wyjątkowo rozczarowany. Może chcesz, żebym zapomniał? Przykro mi, ale zachowam Cię w swojej pamięci po kres swoich dni. Chciałeś mnie od siebie uwolnić? Swoim samobójstwem skazałeś mnie na cierpienie większe, niż możesz sobie wyobrazić.

Co do jednego jednak jesteśmy zgodni.

Ja też zawsze będę Cię kochał, Myszko. I nigdy nie przestanę.

***

Koniec.

Pisane ze łzami cieknącymi po twarzy, w akompaniamencie piosenki, która może nie wszystkim przypadnie do gustu, ale w przypadku tego rozdziału, to jest właśnie TA piosenka.

I celowo opublikowane wieczorem, żeby nie psuć Wam całego dnia. 

A teraz pozwólcie, że jak zwykle na zakończenie opowiadania, dodam parę słów od siebie...

Ten epilog miał oczywiście wyglądać zupełnie inaczej (Tilen miał sobie przyśnić, że stoi nad tym stawem i szuka Žigi/rozmawia z nim/ratuje go/cokolwiek innego, miał się obudzić, zobaczyć, że Žigi nie ma, pobiec, domyślić się co się stało i tak dalej), ale w chwili, w której zaczęłam pisać, uznałam, że taka forma będzie lepsza.

Zakończenie... Cóż, w sumie to odkąd napisałam pierwszy rozdział (Przełom maja/czerwca) zastanawiałam się nad tym, czy czasem nie zrobić tutaj smutnego zakończenia. Oczywiście kto mnie zna, ten wie, że nienawidzę bad end'ów, ale... Spójrzmy prawdzie w oczy, czy inna opcja tutaj pasuje? Czy to by nie było tandetne i naciągane, gdyby Žiga i Tilen żyli długo i szczęśliwie? No byłoby. Bo postać Žigi, stworzona przeze mnie, była zbyt zniszczona, żeby unieść wszystko, co się stało. I kiedy pisałam o tym, że 'ja wiem coś, czego Wy nie wiecie', chodziło mi o Gašpera. To on, a nie Anže dorwał Žigę, kiedy Tilena nie było na weekend, on mu nagadał, on... No właśnie. Zgwałcił, czy nie? Uznajcie sami.

Wtedy też Žiga postanowił się zabić i zrobiłby to wcześniej, gdyby tylko Tilen zechciał go wykorzystać wtedy, gdy się przed nim rozebrał. Bo tylko na to czekał. Bo tylko to 'zobowiązanie' trzymało go przy życiu.

Czasem pisałam, że podobają mi się niektóre komentarze w stylu 'szybko się zakochał', albo 'Tilen już ułożył całe życie'. To też było słuszne spostrzeżenie z Waszej strony. Tilen za szybko uwierzył, że to się uda, nie widząc, że Žiga nie jest gotowy na normalne życie. Za szybko chciał go 'unormalnić'.

Co do bohaterów... Nie pamiętam już, dlaczego akurat takimi ich stworzyłam. Žiga miał być po ekstremalnie brutalnych przejściach i maksymalnie zniszczony, wycofany, zaszczuty i być takim totalnym wrakiem człowieka. I przyznaję, że książka "Małe życie" bardzo mi w tym pomogła. Zanim ją przeczytałam, to ff było trochę mniej hardcorowe, co nie zmienia faktu, że w razie jakichkolwiek podejrzeń - Najpierw wpadłam na pomysł opowiadania, potem przeczytałam książkę. Zbieżność wydarzeń przypadkowa.

Z Tilena, którego stworzyłam, jestem wyjątkowo dumna. Bo on miał być taki... Prawdziwy. Realny. Nastolatek, dla którego ważna jest reputacja, który boi się swoich uczuć, a jednocześnie kieruje nim burza hormonów. To nie miał być anioł stróż, superbohater, który wyciągnie człowieka z depresji samym uśmiechem i chęciami. Miał kochać, ale mylić się, popełniać błędy, kalkulować, co będzie korzystniejsze, ranić wielokrotnie, denerwować Was i wkurzać. Miał być takim niepoprawnym optymistą i głupio wierzyć w coś, co było niemożliwe do spełnienia. Nie dostrzegać wielu faktów, nie zdawać sobie sprawy z wielu rzeczy, chcieć walczyć z czymś, z czym nie był w stanie wygrać.

Nie oszukujmy się, ten związek był od początku skazany na porażkę. Žiga nie miał prawa dostosować się do normalnego życia, a Tilen nie zrezygnowałby ze swoich marzeń i celów. Co stanie się z nim dalej? To już zależy indywidualnie od każdego z Was.

I przyznaję - obaj powstali trochę na moje podobieństwo. Jeden mniej, drugi bardziej. Na przykład ja też, podobnie jak Žiga, się boję pająków i nie lubię pomidorów. A z Tilenem łączy mnie trochę więcej.

Co jeszcze mogę dodać? Cóż, depresje i próby samobójcze nie są mi obca. Sama tego uniknęłam, ale jestem obeznana z tą tematyką dzięki pewnym osobom z mojego otoczenia, toteż potrafię spojrzeć na tę kwestię z obu perspektyw. I chociaż może to nie jest powód do dumy, chyba dzięki temu całkiem nieźle wyszło mi przedstawienie tej kwestii w tym opowiadaniu, tak sądzę.

Wiem, że różne osoby śledziły to opowiadanie, toteż od razu chciałabym zaznaczyć, że... No samobójstwo to nie jest wyjście. A depresja jest poważną chorobą, a nie chwilowym smutkiem po zerwaniu z chłopakiem, skończeniu ulubionego serialu, czy dostaniu słabej oceny w szkole. Jeśli ktoś się zmaga z takim problemem, niech śmiało szuka pomocy, to nie jest żaden wstyd. To choroba jak każda inna i ją się powinno leczyć.

Wracając do samego Fanfiction... Początki, jak zawsze, były trudne, ale ostatecznie zgromadziło się tutaj całkiem pokaźne grono czytelników i jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwa. Każda gwiazda była miodem na moje serce, ale każdy komentarz był radością wręcz nie do opisania. Uwielbiałam czytać Wasze przemyślenia, teorie, wypowiedzi, to jak przeżywaliście wydarzenia dotyczące bohaterów, zachowania, decyzje i tak dalej. Jak bardzo się z nimi zżyliście, jak bardzo im kibicowaliście. To jest niesamowite, że tak bardzo poruszyła Was ta historia. Tym bardziej przepraszam, że złamałam Wasze serduszka, ale starałam się Was ostrzec przez tym zakończeniem przez zachowanie i wypowiedzi Žigi... Można się było domyślić, co kombinuje.

Cóż... To chyba tyle. Ja się rozpisałam, teraz czekam na Wasze opinie, pochwały bądź krytyki, podsumowania i tak dalej. Nie żałujcie sobie słów.

Co teraz? No chyba pora wrócić do SoL i szotów, nie? Dawno mnie tam nie było. 🤔

Jeszcze raz dziękuję za tą niesamowitą przygodę, za Wasze wsparcie i mam nadzieję, że podobnie jak ja, będziecie wracać do tego opowiadania (bo ja prawdopodobnie przy najbliższej okazji przeczytam całe jeszcze raz, wkurzając się na rzeczy, które mogłabym poprawić).

No to... Miłego wieczoru Wam życzę ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro