ROZDZIAŁ 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

dajcie znać jak wam się podoba!




BELLA

Szłam właśnie na ostatnie zajęcia w tym dniu. Cieszyłam się, bo w końcu nastał upragniony piątek. Byłam cholernie zmęczona i chciałam już jak najszybciej znaleźć się w łóżku, aby w końcu wypocząć po całym tygodniu. Sen był mi teraz bardzo potrzebny, dlatego postanowiłam wypić już trzecią kawę, aby przynajmniej nie usnąć na wykładach.

Zajęłam stałe miejsce na auli, obok Williama i Camerona. Pierwszy chłopak przytulił mnie na powitanie, natomiast drugi rzucił tylko krótkie „cześć". I tak miałam szczęście, ze tym razem postanowił nie zignorować mojej osoby, co było naprawdę wielkim sukcesem.

Z chłopakami poznałam się na pierwszym roku, gdy razem zaczynaliśmy kierunek psychologiczny. Teraz z Williamem jesteś coś na pokroju przyjaciół, za to z Cameronem jedynie próbujemy się tolerować. Choć to i tak trochę za dużo powiedziane, jednak lepiej nie wchodzić w żadne szczegóły.

- Zaraz umrę z nudów - mruknął czarnowłosy, na co parsknęłam.

- Nadal się zastanawiam po co w ogóle poszedłeś na studia, jak tylko narzekasz - mruknęłam, przepisując z tablicy interaktywnej najważniejsze informacje.

- Nikt nie pytał Cię o zdanie - odparł, na co Will westchnął.

- Możecie choć raz się nie kłócić? - syknął, patrząc na nas karcącym wzrokiem - Zostało dziesięć minut wykładu, dajcie już spokój.

- To niech ona przestanie gadać.

- Cameron - czułam, że Will jest na granicy, jednak to mnie nie powstrzymało.

- To może się przenieś, nikt Cię tu nie chce.

- Bella - warknął loczek.

Na całe szczęście zajęcia się skończyły, dlatego zabraliśmy wszystkie swoje rzeczy i ruszyliśmy do wyjścia z auli, aby w końcu opuścić budynek.

Rześkie, październikowe powietrze otuliło nasze ciała. Otuliłam się ciaśniej beżowym płaszczem i wyciągnęłam z paczki papierosa, częstując również moich towarzyszy, którzy nigdy nie odmawiali. Choć William zawsze powtarzał, że to jego ostatni, to wiedziałam, że kolejnym razem i tak się skusi.

Nałóg był straszny.

Staliśmy przy czarnym Jeepie Camerona, w ciszy delektując się używką. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a moje oczy same się zamkną, a ja po prostu zasnę na parkingu przy uczelni. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w domu i zanurzyć w ciepłej kołdrze.

Leki.

Muszę pamiętać o lekach.

Cholernych lekach, bez których ostatnimi czasy ciężko mi normalnie funkcjonować. To trochę absurdalne, ze względu na to, że nawet nie mam dwudziestu pięciu lat. Jednak mój organizm czuję się na poziomie osiemdziesięciolatka, który ledwo chodzi.

Wszystko co wydarzyło się rok temu mnie zniszczyło. Do tego stopnia, że nabawiłam się stanów lękowych oraz jakiś cholernych zaburzeń, przez które czasem nie mogłam wstać z łóżka. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam swojego ciała, swojego organizmu, całej siebie. Bo nie umiem funkcjonować jak normalny człowiek.

- Podwieźć Cię? - usłyszałam dopiero po chwili, dlatego spojrzałam w szare oczy chłopaka.

Nawet nie wiem kiedy Will sobie poszedł i zostaliśmy sami. Wpatrywałam się w niego z grymasem na twarzy. Nigdy nie pałaliśmy do siebie sympatią, dlatego tak bardzo dziwi mnie jego pytanie.

- Nie trzeba, przejdę się - rzuciłam, przydeptując peta butem.

- Wyglądasz jakbyś miała zaraz upaść - zauważył, przyglądając mi się dokładnie - Nie lubię Cię, ale gdybyś nagle postanowiła umrzeć, to Will nie wybaczyłby mi tego, że zostawiłem Cię tu samą.

Przewróciłam oczami na jego słowa. Chłopak nie miał w sobie za grosz uczuć. Był z nich wyprany, a ja zawsze zastanawiałam się dlaczego tak było. Choć w ogóle nie powinno mnie to obchodzić.

Bez słowa zajęłam miejsce pasażera, przeciągając przez siebie pas bezpieczeństwa. A co jeśli on chce mnie wywieźć gdzieś do lasu, zamordować i zakopać moje ciało, jak gdyby nigdy nic? To w sumie bardzo prawdopodobne, a ja powinnam zastanowić się dwa razy, zanim wsiadłam z nim do jednego samochodu.

- Zabijesz mnie? - słowa tak po prostu wyleciały z moich ust, na co chłopak prychnął, odpalając samochód i ruszając z parkingu.

- Dziś nie mam ochoty na morderstwa - wzruszył ramionami, całkowicie skupiając się na drodze.

Ta jasne - pomyślałam, zerkając na niego z ukosa.

Byłam ciekawa czy Bruno już wrócił ze swoich zajęć. Odkąd wyprowadziliśmy się od taty, który zamieszkał ze swoją nową kobietą, jesteśmy dla siebie naprawdę dużym wsparciem. Chyba nigdy wcześniej nie było między nami tak dobrze jak teraz. Może uda mi się go wyprosić dzisiaj o jego kurczaka w curry, którego ubóstwiałam.

- Czasem się zastanawiam, jak można być tak irytującym człowiekiem - powiedział, przerywając ciszę między nami.

Spojrzałam na niego zrezygnowana, po czym westchnęłam głośno. Oparłam się głową o zagłówek skórzanego fotela i również wlepiłam wzrok w drogę.

- Ja się zastanawiam, jak Ci się to jeszcze nie znudziło.

- Co?

- Ciągłe próby wykluczenia mnie z Twojego otoczenia - wzruszyłam ramionami.

Chłopak zatrzymał samochód na czerwonym świetle. Przeniósł na mnie spojrzenie, intensywnie nad czymś myśląc. Choć czasem wątpiłam w to, czy w jego głowie znajduje się mózg. Przynajmniej zgrywał pozory.

- Nie chcę Cię wykluczyć, przynajmniej jest zabawnie - stwierdził, na co zmarszczyłam jasne brwi.

Założyłam za ucho kosmyk blond włosów, który zaczął delikatnie ocierać się o moją skórę na twarzy, łaskocząc ją delikatnie.

- Cieszę się, że mogę Ci dostarczyć rozrywki - prychnęłam, na co chłopak prawie się uśmiechnął - Ale dziś nie mam siły się z Tobą przepychać.

- No cóż - ruszył, gdy w końcu światło zmieniło się na zielone - Przynajmniej teraz jest trudniej wyprowadzić Cię z równowagi.

- Bardzo śmieszne.

- Jak Twoje życie.

Parsknęłam. To był głupi pomysł, że się w ogóle zgodziłam na tą podwózkę. Nie wiem co ja sobie myślałam. Miałam ochotę wyskoczyć z samochodu i znaleźć się od niego jak najdalej tylko możliwe. Jeśli
chłopak mnie nie zamorduje, to martwię się, że ja mogę to zrobić. A wtedy nikomu nie będzie do śmiechu.

- Co u mojego braciszka? - zapytał jak gdyby nigdy nic, gdy znów zatrzymaliśmy się na czerwonym.

- W porządku, nie tęskni - rzuciłam, na co chłopak się zaśmiał.

Nienawidziłam tego tematu. Tym bardziej, że to nie ja powinnam odpowiadać na jego pytania. Nie rozumiałam dlaczego on i Carlos nie mogli tak po prostu ze sobą porozmawiać i wyjaśnić sobie kilka rzeczy.

A o tym, że są braćmi powiedział mi sam Carlos, gdy usłyszał kiedyś jak wypowiadam się o Cameronie w samych negatywach. Nie mogłam w to przez chwilę uwierzyć, jednak gdy wytłumaczył mi, że jedynie mają tego samego ojca, to jakoś wszystko powoli zaczynało się rozjaśniać.

- Pozdrów go ode mnie, na pewno się ucieszy - powiedział gdy w końcu udało nam się podjechać pod mój blok.

- Jasne, dzięki za podwózkę.

- Nie ma sprawy.

Opuściłam pojazd, zamykając za sobą drzwi. Chłopak odjechał po chwili, zostawiając mnie samą. Wypuściłam z siebie powietrze i weszłam na klatkę schodową, od razu przywołując windę. Mieszkaliśmy na ósmym piętrze, dlatego nie wyobrażałam sobie iść schodami. Tym bardziej, że byłam na skraju wyczerpania.

Wjechałam w końcu na dobre piętro. Stanęłam przed drewnianymi drzwiami i otworzyłam je, zamykając na klucz od wewnątrz. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak zrobiłam. Buty i płaszcz zostawiłam w przedpokoju i udałam się do kuchni. Otworzyłam moją szafkę z lekami, której z całego serca nienawidziłam i wzięłam odpowiednie pastylki. Popiłam wszystko wodą i gdy już miałam się odwrócić, na karku poczułam dziwny dreszcz, który przebiegł po mojej skórze.

Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, choć powinnam być sama w domu. Odwróciłam się powoli, obejmując spojrzeniem cały salon, jednak nie dostrzegłam nawet żadnego ruchu. Nikogo ze mną nie było. Musiałam się uspokoić, bo od zmęczenia mój umysł płata mi figle.

Wzięłam telefon i usiadłam na sporych rozmiarów, beżowym narożniku, który stał na przeciwko komody z telewizorem. Włączyłam odpowiedni program i już po chwili zajęłam się oglądaniem „Przyjaciół".

Nie wiedziałam kiedy mój brat wróci do domu. Z tego co pamiętam miał dziś też pracę, dlatego nie byłam pewna czy wróci późno w nocy czy odpuści sobie na dziś. Przetarłam zmęczone oczy, które powoli zaczynały mnie szczypać.

- Bella? - usłyszałam swoje imię z przedpokoju, dlatego zerknęłam w tamtą stronę - Jesteś?

- W salonie! - odpowiedziałam, zatrzymując serial.

Już po chwili w głąb pokoju wszedł Bruno. Jego blond włosy opadały mu delikatnie na czoło. Miał na sobie czarną bluzę i szare dresy. Kolczyk w nosie połyskiwał w świetle lamp, a gdy mnie zobaczył jego uśmiech o dziwo się zmniejszył. Przecież powinien się cieszyć na mój widok, prawda?

- Dlaczego nie śpisz? - zapytał, patrząc na mnie intensywnie.

- Niedawno wróciłam, chciałam nadrobić serial - odpowiedziałam, rozciągając swoje mięśnie.

- Jest trzecia w nocy - powiedział, a mnie zamurowało.

Zerknęłam na telefon, który faktycznie pokazywał trzecią. Przełknęłam ciężko ślinę, która dziwnie zaczęła mnie gryźć w gardło.

- Oh - westchnęłam tylko, patrząc tępo przed siebie.

- Wszystko okej? Wzięłaś leki? - zapytał, a ja pokiwałam tylko głową.

- Faktycznie już późno - zauważyłam - W takim razie pójdę się położyć, dobranoc - rzuciłam i jak najszybciej ruszyłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.

Cholera.

***
BRUNO


Patrzyłem na nią i miałem ochotę się popłakać. Dlaczego to wszystko akurat przytrafia się jej? Dlaczego nie może być tak dobrze, jak było kiedyś? Siadam na kanapie i przecieram dłońmi twarz. Mam ochotę wziąć prysznic i rzucić się na łóżko, jednak wiem, że dziś już raczej nie zasnę.

Wyłączam telewizor i sięgam po telefon. Odczytuje wiadomości oraz przeglądam media społecznościowe. Powinienem odpisać na wszystko, jednak decyduje się tylko na odpowiedź jednemu osobnikowi.

Alexander: Wszystko z nią w porządku? Nie odpisuje mi od wczoraj.

Nie chce go martwić, bo wiem ile ma u siebie pracy. Jednak wiem też to, że gdybym napisał, że cokolwiek jest źle, to wsiadłby w pierwszy lepszy samolot i opuściłby Hiszpanię, tylko po to, żeby przy niej być.

Bruno: Znów straciła poczucie czasu, z tego co widzę, wzięła leki, ale znowu jest trochę gorzej.

Alexander: Masz siłę rozmawiać?

Zamiast odpisywać, wybrałem numer chłopaka i już po chwili oboje byliśmy na lini, wsłuchując się w nasze ciężkie oddechy.

- Mam przylecieć? - zapytał, jak gdyby nigdy nic, a ja i tak na to się uśmiechnąłem.

- Nie widzę takiej potrzeby Alex - rzuciłem - Załatw wszystko i dopiero jak będziesz wolny to to zrób.

- Dlaczego znowu się pogorszyło? - zapytał.

- Sam chciałbym to wiedzieć - westchnąłem, przenosząc spojrzenie na śnieżnobiały sufit - Wiesz co, jednak wpadnijcie wszyscy - powiedziałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język - To dobrze jej zrobi.

- Za dwie godziny mamy lot, jesteśmy w kontakcie.

I gdy myślałem, że chłopak już się rozłączy, jedynie usłyszałem długie westchnięcie.

- Nie jesteś w tym sam Bruno, pamiętaj.

- Dzięki.

Polaczenie się zakończyło, a ja zamiast odłożyć telefon to wybrałem numer osoby, z którą ostatnio jakoś dobrze mi się rozmawia. Mam wrażenie, że rozumie
mnie bez słów.

- Tak? - zaspany głos Oliviera, wytrącił mnie z myśli.

Przez chwilę nie wydusiłem z siebie żadnego słowa, nawet nie wiem dlaczego. Przecież nie rozmawiamy pierwszy raz. Jednak mogłem odpuścić sobie ten telefon, tym bardziej, że jest środek nocy i zapewne go obudziłem.

- Bruno? Jesteś tam? - zapytał, gdy nadal się nie odzywałem.

- Tak, przepraszam, że dzwonię - rzuciłem - W sumie nawet nie wiem po co - zaśmiałem się nerwowo, zaciskając usta w wąską linię.

- Coś się stało? - dopytywał.

Poczułem jak pieką mnie oczy, a słone łzy próbują wydostać się na powierzchnię.

- Jest okej - odparłem - Po prostu, czy dałbyś radę teraz przyjechać?

- Daj mi dwadzieścia minut - powiedział, po czym się rozłączył.

Bella z Olivierem mieli cały czasz taki sam kontakt. Nigdy nie zrezygnowali ze swojej przyjaźni, choć mieli kilka momentów ciszy.

Ja nawet nie wiem kiedy zacząłem patrzeć na Oliviera inaczej. Nagle stał się dla mnie atrakcyjny. Pomagał mi dosłownie we wszystkich. Jakieś trzy miesiące temu, tak po prostu zaczęliśmy ze sobą pisać, a później nawet rozmawiać przez telefon.

Nim się obejrzałem, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Podniosłem się z sofy i ruszyłem, przekręcając klucz. Otworzyłem drewnianą powłokę, która jeszcze chwilę temu nas rozdzielała.

Chłopak miał na sobie ciemnozieloną bluzę i czarne dresy. Jego blond loki, jak zawsze rozwalone były we wszystkie strony, a morskie oczy błyszczały w nocnym świetle. Staliśmy w progu, wpatrując się w siebie, aż chłopak westchnął i przyciągnął mnie silnym ruchem, zatrzaskując w ramionach.

Zamknął za nami drzwi, a ja bez słowa oparłem głowę o jego twardy tors. Miałem ochotę się rozpłakać. To wszystko co się stało po wydarzeniach z Chuckiem mnie przerastało. Bella zachorowała. Miała stany lękowe oraz początki schizofrenii. Brała codziennie leki, chodziła na sesję ze swoim psychiatrą. Wiem, że czasem po prostu się wyłączała. Przestawała kontaktować.

Na mnie spadło mieszkanie, praca, uczelnia i wszystko co związane z siostrą. Nie narzekam, jednak czasem, tak jak teraz, jestem zwyczajnie zmęczony.

- Jestem przy Tobie - cichy głos chłopaka, dotarł do
mnie, gdy dosłownie opadałem z sił w jego ramionach - Pamiętaj, że masz prawo być zmęczony.

- Dziękuję, że przyjechałeś - szepnąłem, odsuwając się od niego.

Oboje poszliśmy na kanapę. Siedzieliśmy przy lampie, która stała obok komody i swoim słabym, pomarańczowym światłem, rozświetlała cały salon. Czułem jak powoli oczy zaczynają mi się zamykać. Blondyn przysunął się do mnie, a ja oparłem głowę o jego ramię.

- Boję się, że nie dam rady - szepnąłem.

- Bruno - zaczął, przez co odwzajemniłem jego spojrzenie - Nie jesteś w stanie pilnować jej przez cały dzień i to jest w zupełności normalne - zaczął, łagodnym tonem - Tym bardziej nie możesz uważać, że to przez Ciebie - dodał - Nie możesz się obwiniać.

- Wiem - szepnąłem, a chłopak zaczął delikatnie masować skórę mojej głowy - Przepraszam, że Cię tu ściągnąłem w środku nocy.

- Daj spokój - przewrócił oczami, lekko się uśmiechając.

- Mogłeś przynajmniej spokojnie spać - rzuciłem.

- Wolę siedzieć z Tobą - szepnął, cały czas na mnie patrząc.

- Zostaniesz na noc? - zapytałem.

Pokiwał tylko głową na potwierdzenie. Resztę nocy spędziliśmy na oglądaniu durnych seriali i na rozmowie, która naprawdę mi pomogła. Przynajmniej wiem, że mam przy sobie kogoś, kto mimo wszystko będzie mnie wspierał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro