Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przygryzł wargę, żeby powstrzymać się przed cichym jęknięciem z bólu.

Seungmin posłał mu zmartwione spojrzenie, na co pokręcił głową z uśmiechem, nie chcąc zawracać koledze głowy bardziej niż to potrzebne.

Kim specjalnie przyjechał do szpitala, żeby go odebrać. Naprawdę nie chciał przysporzyć mu problemów, skoro i tak zabierał mu wolną od lekcji sobotę.

Szli powoli w stronę samochodu; Seungmin podtrzymywał Yanga, żeby chłopak się nie przewrócił. Nie miał problemów z chłodzeniem, ale wciąż nie czuł się do końca pewnie, a w dodatku czasami kręciło mu się w głowie.

Stanęli obok odpowiedniego pojazdu i czekali, aż mama Jeongina wróci razem z Changbinem. Kolejka do kasy była wystarczająco długa, by kobieta stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli jej syn wyjdzie na zewnątrz. Wystarczyło, że musiał spędzić tutaj ponad tydzień; naprawdę nie chciała, by znajdował się na terenie szpitala chociaż chwilę dłużej.

— Dobrze się czujesz? — Kim przerwał ciszę. — Wyglądasz blado.

— Jest okej — odparł, uśmiechając się lekko. — Bywało gorzej. Jestem jeszcze trochę słaby, ale to wszystko.

Szatyn przytaknął.

— Chcesz, żebym przychodził codziennie po szkole czy co tydzień w sobotę? — zapytał, na co Jeongin zmarszczył brwi. — Kiedy powinienem przynosić ci materiały do nadrobienia?

Yang zamyślił się przez chwilę. Szczerze powiedziawszy, ten szczegół zupełnie wyleciał mu z głowy. Ostatnio zbyt wiele rzeczy zajmowało jego myśli, by mógł przejmować się też szkołą, ale Seungmin miał rację — musiał nadrobić zaległości prędzej czy później.

I musiał przyznać, że posiadanie takiego przyjaciela jak Kim Seungmin było czymś wspaniałym, bo chłopak był niezawodny w pamiętaniu o ważnych rzeczach, o których nikt inny nie pamiętał. Gdyby nie on, Jeongin zapewne miałby spore problemy po powrocie do szkoły przez braki w nauce.

— Przychodź, kiedy będziesz miał czas — odparł, wykrzywiając usta w szerokim uśmiechu, jednak niemal od razu uśmiech zmienił się w grymas bólu. — Auć — mruknął, podnosząc dłoń do policzka, by rozmasować go lekko; wciąż miał obolałą twarz, a siniak w dalszym ciągu zdobił jego pobladłą po wypadku skórę. — Już i tak bardzo zawracam ci głowę. Nie chcę dodawać ci kolejnych obowiązków przez to, że nie mogę wrócić do szkoły.

Kim parsknął śmiechem i spojrzał na szarowłosego.

— Wiesz, że nigdy nie zawracasz mi głowy? Znamy się od początku liceum i ani razu nie było tak, że zawracałeś mi głowę, naprawdę. Postaram się przychodzić w miarę regularnie, poza tym, pomagając ci nadrobić materiał, sam będę go powtarzał, więc nie martw się tym, że zajmujesz mi czas.

Jeongin nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Seungmin nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo szarowłosy potrzebował teraz tak pozornie nieznaczących zapewnień, że wcale nie jest źródłem kłopotów i zmartwień innych. Był mu tak cholernie wdzięczny, że powiedział mu coś takiego w twarz.

Zamrugał, by odgonić łzy, które pojawiły się przed jego oczami. Nie mógł teraz się rozpłakać. Nie przy nim, nie w tym miejscu.

— Możemy już jechać — powiedziała mama chłopaka, podchodząc do nich z Changbinem. — Wsiadajcie — ponagliła ich, otwierając bagażnik samochodu i wkładając do środka torbę z rzeczami syna, którą wzięła od Seo.

Chwilę później siedzieli już w samochodzie i wszystko było dobrze... dopóki matka chłopaka nie zapaliła silnika.

Jego oddech nagle gwałtownie przyspieszył, przez co niemal zakrztusił się powietrzem. W panice zacisnął palce na drzwiach pasażera tak mocno, że pobielały mu kostki; świat zawirował mu przed oczami.

Pani Yang krzyknęła, wyciągając ręce w stronę chłopaka. Siedzący z tyłu nastolatkowie również rzucili się w jego stronę ze strachem wymalowanym na twarzach, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Głowa rozbolała go do tego stopnia, że miał mroczki pod oczami. Chciał zawołać o pomoc, ale głos uwiązł mu w gardle, gdy tylko otworzył usta.

Nie był w stanie się uspokoić. Po prostu nie potrafił. Jego ciało drżało jak jesienny liść, a ramiona matki nie mogły powstrzymać go od trzęsienia się.

Desperacko próbował nabrać powietrza do płuc, nie czując nawet łez płynących po policzkach. Już wcześniej nie widział nic, a teraz obraz był jeszcze bardziej rozmazany.

Matka objęła syna mocniej, przyciągając go do swojej piersi. Jedną dłonią przyciskała drobne ciało chłopaka do siebie, drugą — przytrzymywała jego głowę przy swoim sercu, kołysząc się powoli.

Była przerażona. Tusz do rzęs rozmazał się na jej bladych policzkach przez płynące nieustannie słone krople. Nie trzęsła się aż tak bardzo tylko i wyłącznie dlatego, że jej syn był w tamtym momencie priorytetem. Teraz najważniejszym było, by Jeongin się uspokoił. Nic innego się nie liczyło.

W pewnym momencie zabrakło mu tlenu. Opadł nagle z sił, mimowolnie wtulając się w ciało matki.

Przez kilka kolejnych minut siedzieli w ciszy. Chłopak oddychał spokojnie, przytulając się do kobiety z przymkniętymi oczami. Wyglądał, jakby spał; wyraz jego twarzy nie był jednak spokojny, a... zmęczony.

— Skarbie — odezwała się pani Yang, biorąc twarz syna w dłonie. Otarła kciukami pozostałości jego łez i starała się powstrzymać swoje, przygryzając wargę. — Co się stało?

Chłopak westchnął słabo, patrząc jej w oczy. Nie miał nawet siły, by zmusić się do uśmiechu.

— Nie wiem, mamo — wychrypiał cichym głosem. — Nagle źle się poczułem i...

— Chcesz, żeby lekarz cię zbadał? — spytała szeptem, gładząc go po włosach.

— Nie. Chcę do domu — wyznał, spuszczając wzrok. — Mogę usiąść z tyłu?

Reszta wymieniła między sobą zaniepokojone spojrzenia, jednak pani Yang szybko się ocknęła i poprosiła Changbina, żeby pomógł Jeonginowi się przesiąść, nie komentując prośby syna. Czuła, że teraz najważniejsze było szybkie dojechanie do domu.

Szarowłosy nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak nagle chciał zmienić miejsce, skoro wcześniej było w porządku, ale... musiał. Po prostu.

Kiedy kobieta odpaliła samochód, nabrał powietrza do płuc i przygryzł policzki od środka, by nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Miał wrażenie, że jeśli nie postara się zachować spokoju i ponownie pozwoli sobie na panikę, będzie jeszcze gorzej.

Jazda samochodem wydawała się trwać wieczność. I z każdą kolejną minutą, która była dużo dłuższa, niż powinna, robiło mu się tak słabo, że był bliski omdlenia. Czuł, że jeśli zaraz nie wysiądzie, straci przytomność.

Nagle Seungmin złapał go za dłoń, a Changbin objął ramieniem. Choć jego oddech był urywany, a ciało po raz kolejny zaczynało się trząść, dotyk tej dwójki sprawiał, że powoli się uspokajał.

Powoli, niczym w rytmie kołysanki śpiewanej przez jego matkę, nabierał coraz to spokojniejsze oddechy, pozwalając swoim powiekom na przymknięcie się, a głowie na opadnięcie na ramię dziewiętnastolatka.

W końcu zasnął, ściskając dłoń kolegi z klasy i wtulając twarz w zagłębienie szyi Seo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro