Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ze snu wyrwał go dotyk czyjejś ręki, która głaskała jego włosy. Delikatne i przyjemne uczucie rozbudzało go coraz bardziej z każdą sekundą, sprawiając, że obudził się z uśmiechem na ustach po raz pierwszy od kilku tygodni.

— Wyspałeś się? — zapytał cicho Changbin, którego twarz była pierwszym, co Jeongin zobaczył po otwarciu oczu. — Nie chciałem cię budzić, a wyglądałeś tak słodko...

— Bywało lepiej, bywało gorzej — wychrypiał, wzdychając głośno. Nie miał jeszcze siły, by podnieść się z łóżka; potrzebował jeszcze kilku minut. — Dawno przyszedłeś, hyung?

— Z pół godziny temu — odparł w zamyśleniu starszy, zerkając na zegarek, który miał na nadgarstku.

— I tak długo czekałeś, żebym się obudził? — zaśmiał się Yang z zamkniętymi oczami. — Mama śpi?

— Nie mam nic przeciwko czekaniu na ciebie. I nie, wstała już wcześniej, minęliśmy się na korytarzu — wytłumaczył, wstając. — Co chcesz na śniadanie?

Jeongin natychmiast poderwał się na równe nogi, niemal przewracając się na podłogę.

— Hyung, nie. Spalisz nam kuchnię — powiedział, chwiejąc się lekko. — Sam zrobię sobie śniadanie.

Changbin zaśmiał się głośno. Szczerze powiedziawszy, nie miał zamiaru nic gotować. Wiedział, że nie umie przygotować nic specjalnego na śniadanie dla swojego przyjaciela — po prostu chciał szybciej wyciągnąć go z łóżka.

Yang wyminął szybko starszego i pobiegł w stronę kuchni, wciąż się chwiejąc. W dalszym ciągu miał mroczki przed oczami, ale cóż... wolał nie mieć spalonej kuchni.

Changbin oparł się o blat jednej z szafek, przyglądając się młodszemu, gdy ten wyciągał z lodówki składniki.

— Co będziesz robił? — spytał, przekrzywiając głowę na bok z ciekawością.

— Naleśniki — mruknął Jeongin, szukając czegoś w szufladzie. — Pokroisz owoce?

Dziewiętnastolatek przytaknął bez słowa i wykonał prośbę młodszego. Przez jakiś czas trwali w ciszy, ale nie była ona niezręczna — cisza między nimi nigdy taka nie była. Nieważne, co się działo, ich milczenie wciąż pozostawało... spokojne. Pełne harmonii, szczerości i zrozumienia.

Jeongin zawsze to doceniał. Niekiedy nie wiedział, jakich słów powinien użyć, by wyrazić swoje myśli, czasami nie miał pojęcia, o czym mówić. W takich momentach Changbin nigdy nie dociekał. Pozwalał mu milczeć, wiedząc, że czasami cisza mówi wystarczająco dużo.

Relacja tej dwójki była dość... specyficzna. Szczerze powiedziawszy, czasami obaj dziwili się, że zostali przyjaciółmi.

Ich matki znały się od kilkunastu lat i naturalnym było, że pragnęły, by chłopcy się zaprzyjaźnili. Ale to zawsze mogło nie wypalić, prawda? Mogli się nie polubić, mogli nie umieć się dogadać, mogli po prostu nie chcieć być blisko ze sobą...

A jednak. Przyjaźnili się od dziecka i ich relacja ani razu nie uległa zmianie. Mimo braku więzów rodzinnych, byli dla siebie jak rodzeni bracia. Kiedy byli młodsi, w szczególności zanim poszli do podstawówki, uwielbiali się razem bawić. Obaj byli jedynakami, więc w swoich domach musieli spędzać czas samotnie. I chociaż czas mijał, a oni zaczęli naukę w różnych szkołach, ich przyjaźń nawet na chwilę nie osłabła.

To było... dziwne i niesamowite jednocześnie. Jakim cudem udało im się wytrwać tak długo w tej szczerej relacji, której końca nie było widać? Czy właśnie to określano mianem prawdziwej przyjaźni?

Obaj nie znali odpowiedzi na żadne z tych pytań. Szczerze powiedziawszy, żaden z nich się nad nią nie zastanawiał. Nie potrzebowali odpowiedzi na pytania, które nie miały dla nich znaczenia. Te nie miały — po co mieliby zastanawiać się nad tą relacją, skoro miała miejsce tu i teraz? Jaki był sens w rozmyślaniu?

Liczyło się tylko to, co było tu i teraz.

***

Hyunjin westchnął głośno, kładąc się na zimnej posadzce. Powietrze wewnątrz było chłodne i otulało go niczym koc, powodując delikatne dreszcze.

Kiedy wychodził z domu, sam nie był pewien, gdzie chce pójść. W pewnym momencie pozwolił swoim nogom po prostu zaprowadzić go w jakiekolwiek miejsce. Nie podejrzewał jednak, że znajdzie się właśnie tutaj — w miejscu, w którym zepsuł wszystko.

Od jego ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. W pomieszczeniu wciąż panował półmrok, a on wciąż czuł się maleńki jak ziarenko piasku. Leżąc na popękanej posadzce, miał wrażenie, że zrobił się jeszcze mniejszy. Że był mikroskopijnych rozmiarów, bo wszystko wokół powiększyło się... jego problemy, jego myśli, jego wspomnienia — wszystko to wydawało się przytłaczać go jeszcze bardziej niż wcześniej. Zajmowało przestrzeń przeznaczoną dla czegoś innego, ściskając go swoimi ramionami, przez co czuł, że zaraz się udusi.

Było mu ciężko. Dlaczego wszystko zaczęło nagle ważyć dużo więcej? Dlaczego serce wydawało się przyciągać go do ziemi, uniemożliwiając mu podniesienie się z lodowatej posadzki?

Przez głowę przebiegła mu myśl, że jeśli teraz Anubis zważyłby jego serce, to okazałoby się dużo cięższe od pióra bogini Maat i zostałoby pożarte przez Ammit w mgnieniu oka.

Szczerze powiedziawszy, taka wizja wydawała się kusząca.

Jakkolwiek źle to brzmiało, dla Hyunjina Jeongin był kolejnym powodem problemów. A teraz chłopak miał ich wiele, zbyt wiele, by móc udźwignąć je samotnie. I mimo to zdecydował się, by pomóc szarowłosemu.

Być może naprawdę był egoistą. Ale co mógł z tym zrobić? Yang był jedynym, który — co prawda nieświadomie — pozwalał blondynowi zachować przynajmniej częściową trzeźwość umysłu. Potrzebował go, tak jak Jeongin potrzebował jego.

Wolałby, żeby tak nie było. Nie chciał dodawać szarowłosemu więcej cierpienia, a wiedział, że jego obecność robiła właśnie to. Ale nie mógł pozwolić mu na zostanie samemu z własnymi problemami.

I po cichu pragnął, żeby ktoś zrobił dla niego to samo.

Czy był jednak ktoś, kto mógł zrobić coś takiego? Felix, z którym łączyło go chodzenie do tej samej klasy i na te same zajęcia z tańca? Jisung, który rozmawiał z nim głównie przez relację z Lee?

Był sam. Wcześniej mógł powiedzieć o swoich problemach tylko Jeonginowi. Teraz... teraz naprawdę nie było nikogo.

Poczuł, jak coraz więcej łez napływa do jego oczu.

Dlaczego był tak słaby? Dlaczego musiał wszystko zepsuć? Czy była jakakolwiek możliwość, że będzie choć trochę lepiej? Że pozbędzie się tego przytłaczającego uczucia, które wydawało się zaciskać swoje ręce na jego szyi?

Nie wiedział, co powinien zrobić i czy niemal desperackie trzymanie się przyjaźni z Jeonginem było dobrym pomysłem. Wciąż miał wątpliwości. Po tak wielu błędnych decyzjach nie miał pojęcia, czy kolejna z nich również taka nie będzie. Mylił się już tak wiele razy, że trudno było mu zdecydować, czy tym razem wybrał dobrze.

Przymknął oczy, przerywając ciszę głębokim westchnieniem, które wyrażało wszystko, czego nie był w stanie wypowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro