Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chodził w tę i z powrotem przed drzwiami sali, nerwowo przygryzając wargę. Od kilku dobrych minut próbował zdecydować się, co zrobić — wejść, tak jak powiedziała mu pani Yang czy nie wchodzić i wrócić do domu?

Hyunjin naprawdę nie miał pojęcia, co powinien zrobić.

Z jednej strony chciał zobaczyć Jeongina. Tak bardzo, że jego serce wydawało się próbować wyrwać z piersi i o własnych siłach zaciągnąć blondyna aż do łóżka Yanga. Cholernie za nim tęsknił.

Szczerze powiedziawszy, nie pamiętał, kiedy ostatni raz go przytulił.

Ile czasu minęło? Miesiąc? Dwa miesiące? Kiedy ostatni raz poczuł ciepło szarowłosego, które potrafiło go ogrzać jak nic innego i biło na głowę nawet jego ulubiony szary koc? Kiedy ostatni raz poczuł, jak Jeongin obejmuje go swoimi silnymi ramionami, które nie lubiły wypuszczać osiemnastolatka z objęć, jakby właśnie tam było jego miejsce? I dlaczego dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo za tym tęsknił, chociaż minęło tyle czasu, odkąd przytulił swojego przyjaciela?

Co więc powstrzymywało go przed wejściem do środka, skoro tak bardzo tęsknił?

Odpowiedź była prosta — bał się. Bał się, tak cholernie bał się reakcji Jeongina. Ile pamiętał sprzed wypadku? Czy pamiętał, jak Hyunjin go uderzył? Czy pamiętał, co mu powiedział?

Tak naprawdę, miał przyjść do niego wczoraj, jednak zanim zdążył zacząć się zastanawiać, czy to dobry pomysł, usłyszał śmiechy dochodzące z pomieszczenia. Rozpoznał te dźwięki prawie od razu; śmiech Changbina mieszał się z głosami Chana i Minho, niemal całkiem zagłuszając Seungmina.

Hyunjinowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, by uciekał: sekundę później chłopak już stał pod windą, wciskając niecierpliwie przycisk.

To nie tak, że nie chciał ich spotkać... Zaklął pod nosem. Kogo próbował oszukać? Nie chciał ich spotkać, ale nie dlatego, że za nimi nie przepadał, bo Banga i Lee znał od roku, a pozostałą dwójkę widywał dość często i mniej czy bardziej lubił każdego z chłopaków.

Po prostu... nie chciał ich spotkać w obecności Yanga. Przynajmniej nie teraz, kiedy nie miał okazji porozmawiać z nim po tym, jak odzyskał przytomność. W końcu jak mógł tak po prostu wejść do środka, wiedząc, że osiemnastolatek może wszystko pamiętać? To brzmiało jak misja samobójcza; gdyby tylko Jeongin powiedział reszcie, co się stało tamtego dnia, ktoś z pewnością wyrzuciłby go z sali, nie pozwalając mu na jakiekolwiek tłumaczenia.

Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie mógł stracić swojego jedynego przyjaciela, a z pewnością nie w taki sposób.

Wiedział, że zawiódł po całości. Naprawdę miał tego świadomość. I szczerze nienawidził siebie za to, co zrobił tamtego dnia. Za to, jak potraktował Jeongina. Za to, jak bardzo go zranił, chociaż nigdy nie powinien był tego robić.

Potrząsnął głową. Nie powinien teraz o tym myśleć. Nie, kiedy był w szpitalu, wśród ludzi, którzy zwróciliby na niego niepotrzebną uwagę, gdyby zaczął płakać na środku korytarza. A wiedział, że gdyby zaczął, nie dałby rady się uspokoić przez najbliższe kilka godzin.

Mówił z doświadczenia — ostatnie noce były dla niego koszmarem. Nie potrafił zasnąć, zamiast tego przekręcał się z boku na bok, czując rosnące zdenerwowanie, które przeistaczało się w złość. Złość, która po pewnym czasie zmieniała się w łzy, moczące jego poduszkę.

Mimo zmęczenia, nie mógł zasnąć aż do świtu. Jego serce rozrywało dziwne uczucie, którego nie doświadczył nigdy wcześniej. Czy to był nowy rodzaj wściekłości, bo zwykła wściekłość to było za mało, by wyrazić swoje emocje wobec tego, co zrobił? Czy inna, nieznana mu przedtem rozpacz, gdyż poprzednia była zbyt słaba, żeby oddać ból, jaki czuł po ostatnich wydarzeniach?

A może było to po prostu uczucie pustki spowodowane brakiem obecności Jeongina, nawet jeśli jego obecność polegała na byciu związanym emocjonalnie z Hyunjinem, nieważne, gdzie znajdował się fizycznie? Na świadomości, że blondyn zawsze może na niego liczyć i że chłopak mimo wszystko będzie jego bezpieczną przystanią?

Być może. Być może właśnie przez to serce osiemnastolatka bolało tak mocno, jakby co sekundę wbijano w nie miliard szpilek ostrych jak brzytwa. Czuł, jak krwawi, jak czerwona ciecz coraz bardziej zalewa mu płuca i zabiera mu powietrze, powodując duszności, których nie mógł się pozbyć. Cierpiał, ale wiedział, że zasłużył na to cierpienie.

Chociaż... miał wrażenie, że to, co czuł, to wciąż było zbyt mało, by dorównać cierpieniu Jeongina.

Zacisnął powieki. Nieważne, jak bardzo bolała go cała ta sytuacja, nie mógł znowu uciec. Nie mógł zachowywać się jak tchórz, robił to już wystarczająco długo.

Tylko dlaczego czuł, że wystarczy chwila zawahania i ponownie skieruje się w stronę windy, by wydostać się ze szpitala, a potem ruszy biegiem w stronę swojego domu? Dlaczego, chociaż zapewniał się, że rozmowa z Yangiem to jedyne dobre wyjście z tej sytuacji, był gotowy uciec w każdej chwili?

Zaklął pod nosem, opierając się plecami o ścianę, jak zrobił to tamtego dnia. Jednak teraz nie zsunął się na podłogę. Może i dziś był z pozoru fizycznie silniejszy, ale w środku przeżywał tak samo, jak po wypadku Jeongina, gdy przyjechał do szpitala razem z nim. Wydawało mu się, że wciąż czuje zapach jego krwi; nie mógł go zmyć od kilku dni, jakby odór ten miał prześladować chłopaka do końca życia.

Powinien przestać. Powinien zebrać się i porozmawiać z szarowłosym, póki byli sami i nikt im nie przeszkadzał. Póki wiedział, że mama chłopaka musiała pójść do pracy i nie wróci przed siedemnastą.

Wiedział, naprawdę wiedział, że musi z nim porozmawiać. Jak mógł uciekać od tego, co wydarzyło się tamtego dnia, jednocześnie chcąc kontynuować przyjaźń z Yangiem? To było niewykonalne; musiał stawić temu czoła. Musiał ponieść konsekwencje swoich czynów, nieważne, jak bardzo się bał. W końcu zależało mu na Jeonginie.

Westchnął głośno i podszedł do wejścia do sali. W końcu raz się żyje, prawda? Co miał do stracenia?

Oprócz Jeongina? Nic, odpowiedział sobie w myślach.

Podniósł rękę zaciśniętą w pięść i... zawahał się. Jego dłoń zawisła kilka centymetrów przed drzwiami. Czy aby na pewno powinien wejść? Czy nie lepiej byłoby, jeśli wróciłby do domu i nie mącił spokoju Jeongina?

Przestań, musisz z nim porozmawiać, przypomniał sobie.

Zamknął oczy. Wziął głęboki oddech. Zapukał.

Minęła chwila, zanim usłyszał ciche „proszę". Słabe, wręcz niesłyszalne. Ten głos był tak niepodobny do głosu jego Jeongina...

Przestań.

Przygryzł wargę i złapał za klamkę. Teraz już nie było odwrotu.

Otworzył drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro