Pożegnanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W powietrzu rozległ się strzał. A potem urywany krzyk. Ciało zsunęło się z siodła i stuknęło głucho o wydeptany trakt. Żebra trzasnęły, łamiąc się w pędzie.

Vester ledwo powstrzymał rozpaczliwe wołanie imienia męża. Był na służbie, nie mógł mieszać w to uczuć, chociaż tak bardzo pragnął. Z nieba zaczął padać deszcz, przy którym generał mógł pozwolić sobie na dyskretne łzy. Zsiadł z konia sztywno i podszedł twardym krokiem do podwładnego. Skinął na eskortę, by ta zacieśniła krąg wokół oficjeli, których mieli zawieźć do pałacu cesarza. Sztucznie spowalniał swój chód, by zachować resztki godności.

Kapitan straży nie pozwolił ciekawskim spojrzeniom osobistości przedrzeć się przez mur ciał. Wiedział, że generał potrzebuje chociaż dwóch minut samotności, by pogodzić się ze stratą w tempie ekspresowym.

— I widzicie, dlatego zawsze mówię, że wojsko to nie miejsce na romanse — mruknął któryś z przekąsem, zakładając ręce na piersi. — Opóźniają nam przejazd.

— Czy w takim razie, wasza ekscelencjo, należy zostawić umierającego żołnierza samemu sobie? — Filian, kapitan nie chciał się przyznać, że sam ledwo hamuje potok łez. — Żołnierze też są ludźmi i też czują. Czy wasza ekscelencja chciałby umierać w samotności na środku drogi? Jakoś nie sądzę.

— Wyrażaj się! Nie sądzę, żeby za takie słowa szybko czekał cię awans!

— Nie obchodzi mnie awans — oznajmił hardo. — Tam umiera mój ojciec i nie pozwolę nikomu z was tego znieważać. Nie pozwolę, żeby umierał samotnie i nie obchodzi mnie w tym momencie wasza pozycja. Mam jasny rozkaz od generała, a jego pozycja jest powyżej waszych. — Nie odwracał się w stronę ojców. Wiedział, że za jego plecami właśnie rozgrywa się dramat.

Vester klęknął przy Silu i ścisnął jego dłoń, przyciągając do serca. Chociaż sieczona deszczem twarz wydawała się obojętna, spływały po niej szczere łzy.

— Sil, błagam, proszę, nie zostawiaj mnie samego na tym świecie... — wyszeptał, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. — Błagam...

— V-ves — odparł słabo Sil, patrząc mu w oczy wzrokiem człowieka, który wie, że już po nim. — Musiałem to zrobić. Musiałem cię ochronić. Zaopiekuj się Filianem. Niech przypomina ci o mnie i latach, które razem przeżyliśmy. — Z trudem ścisnął dłoń męża, a jego uścisk powoli się rozluźniał.

— Sil, nie! Będziesz żył, zestarzejesz się ze mną i umrzesz ze mną na starość wśród kotów i rodziny! Nie rób mi tego! — Głos Vestra wydawał się prawie płaczem. Położył czoło na czole umierającego Sila. Niewiele więcej mógł zrobić.

— Zostało mi kilka minut — wyznał z bólem. — Kule dosięgły płuc i prawdopodobnie otarły się o serce. Wzrok mi już mętnieje... Nie widzę twoich oczu.

— Nie... Proszę... — Vester nie potrafił uwierzyć, że to już koniec. Że Sil odejdzie właśnie tak. Kiedy nie będzie mógł nawet godnie go pożegnać.

Oddechy Sila były krótkie i urywane, niemal agonalne. Zdobywał się jednak na każdy kolejny, by pozostać przytomnym jak najdłużej. Patrzeć ślepo na Vestra jak najdłużej. Zebrał w sobie resztki sił i wyszeptał z trudem:

— Kocham cię, Vestrze Amore. Pocałuj mnie ostatni raz, proszę... Póki jeszcze cię czuję... Kocham cię, tak bardzo cię kocham... Wybacz, że opuszczam cię tak szybko. Będę czekał po drugiej stronie. Szukaj mnie.

— Tak długo, jak tylko będę musiał — wydusił tylko Vester, łącząc ich usta w ostatnim, niewinnym, śmiertelnym pocałunku. Zasłonił ich twarze łokciem, by zyskać chociaż namiastkę prywatności w tak ciężkiej chwili.

Sil zamknął oczy; jego oddech ustał gdy tylko zakończył się pocałunek. Klatka pieriowa nie uniosła się już ani razu, jedynie krótko drgała w pośmiertnych tikach.

W końcu generał armii Bellonu uniósł ciało przyjaciela i brata, by wraz z nim wsiąść na konia. Nie mieli ze sobą żadnego wozu, a Vester chciał go pochować. Chciał ponownie się z nim spotkać, a pogrzebanie ciała było na to jedynym sposobem. Dodatkowo, czuł się zobowiązany pochować swojego żołnierza.

Na jego szczęście, do Bonum było już całkiem niedaleko, więc gdy tylko odstawił dyplomatów do pałacu, puścił się pędem przez trakt. Nie patrzył nawet na żołnierzy, którzy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Nie powinien, ale ta sytuacja przezwyciężyła go. Łzy skapywały z jego twarzy; tworzyły na niej bolesne strumienie. Na całe szczęście deszcz był jego sprzymierzeńcem i rozmywał gorzkie łzy.

Nie potrafił pogodzić się z jego śmiercią i wiedział, że długo nie będzie w stanie.

***

W Bonum na wieść o śmierci pułkownika Amore'a zarządzono żałobę; na pogrzebie był chyba każdy mieszkaniec miasta, wszyscy tworzyli wianuszek wokół polany, na której spocząć miał wierny kompan Walecznej Łuku i syn szanowanej rodziny Oldlover. Nikt nie próbował wychodzić na środek i pomóc Vestrowi w zasypywaniu dołu ziemią. Wszyscy wiedzieli, że musi... Nie!, że chce i potrzebuje pochować go sam. To była zbyt intymna i zbyt przytłaczająca chwila, by ktoś się w nią wtrącał.

Grób znajdował się na polanie, na której niegdyś we trójkę ćwiczyli. Teraz, gdy Waleczne i Łucznicy ćwiczyli razem, była zbyt mała, więc odeszła w zapomnienie, traktowana bardziej jako miejsce kultu niż treningów. Wokół dołu na środku polany wznosił się biały, marmurowy płotek, wysoki na jakieś pół metra. Niedaleko leżała duża płyta w takim samym kolorze z wyrytymi czarnymi literami.

Tu spoczywa płk. Sil Amore,
zginął z rąk zdrajców w grudniu 1581

Vester przez całą ceremonię nie wypowiedział ani słowa. Miał zbyt ściśnięte gardło, by zdobyć się na jakąkolwiek pokrzepiającą przemowę. Klęczał na zimnym śniegu i muskał ostrożnie zimny jak lód policzek męża. Pocałował delikatnie jego sine czoło na pożegnanie i włożył ręce pod ciało. Tak, jak niegdyś złożył w grobie Cogito, tak teraz z pomocą magii chował własnego męża, a jedyne, co było takie samo, to żal i łzy, kapiące z jego twarzy.

***

Kolejny raz był tu sam. Klęczał na śniegu i pokładał na lodowatym marmurze, opłakując ukochaną osobę. Mimo tylu miesięcy, prawie roku, nie potrafił pogodzić się ze stratą. Te same łzy kapały z jego serca, te same złudne wołania opuszczały jego usta. Jednak Filian i reszta rodziny nie była jeszcze gotowa, by stracić i jego. Chciał spocząć w grobie u boku ukochanego, jednak nie mógł dopuścić do tego, by jego poświęcenie poszło na marne. Musiał żyć.

Śpij, kochany, śpij
Tam nie dotknie Cię już ból

Śpij, kochany, śpij
Tam już zawsze będziesz mój

Pozwól chmurom

Ukołysać Cię

Pozwól mgle

Przesłonić oczy twe

Opuściłeś mnie

Lecz ja wiem

To nie była Twoja wina
Chciałeś chronić mnie

Tyle lat byliśmy razem

Tak wiele łączy nas

Ten sam ból
Ten sam strach

Lecz Ty, kochany, śpisz
A ja dołączę, lecz nie dziś

Śpiewał to za każdym razem jako obietnicę powrotu, jako obietnicę wiecznej miłości. Muskał opuszkami palców marmur jak policzek. Jakby Sil wcale nie spoczywał pod ziemią, a był tutaj, tuż przy nim. Dotknął obrączki. Tuż przed pogrzebem zamienił je. Chciał, by coś symbolizowało, że w momencie śmierci Sila, coś umarło także w nim. Z każdym kolejnym pogrzebem tracił coraz więcej. Sila pochował ze swoją obrączka na palcu.

Najpierw poczuł jedną futrzastą kulkę przy nogawce. I ciche, pocieszające mruczenie Mory, trikolorki, która do tej pory była ulubienicą Sila. Teraz często kładła się na jego grobie, opłakując go na swój własny, koci sposób.

Za nią kładło się pozostałych siedemnaście kotów, ogrzewając nieprzystępny kamień dla swojego opiekuna, od prawie roku pogrążonego w żałobie. Za dnia opiekował się rodziną, wypełniał wojskowe papiery, a wieczorami niezmiennie przychodził tutaj. Czasami kładł się na zimnym kamieniu, chcąc poczuć Sila przy boku. I zasypiał tak, gdy wyczerpał go płacz.

***

Minęło niemal dziesięć lat, nim rodzina całkowicie pogodziła się z jego odejściem. Przygotowywał wszystkich do swojej śmierci na tyle długo, że był pewien, że nie będą już ciepieć. Teraz pozostała jedynie sprawa Filiana. Syn był z nim mocno związany od kiedy tylko pamiętał i bardzo martwił się jego stanem po śmierci Sila.

Tamtego dnia jednak problem rozwiązał się sam. Zastał ojca klęczącego przy nagrobku i wylewającego szczere łzy, mimo całkowicie siwych już włosów i zmętniałych zielonych oczu. Może zmętniały od płaczu? Tego nie wiedział nawet sam Vester.

Klęknął ostrożnie przy ojcu i objął go ramieniem. Do tej pory tylko wspierał go, zapewniał, że wszystko będzie dobrze, jednak teraz z szokiem wypisanym na twarzy zrozumiał, że żałoba jego ojca będzie trwać do śmierci, a decyzję o niej Vester podjął już dawno. Czekał tylko, aż Filian to zrozumie i pogodzi się z jego śmiercią za życia.

— Idź, tato — odezwał się, obejmując przeraźliwie zimne ciało ojca. — Wracaj do niego. On tam czeka. Czeka, aż go odnajdziesz.

Vester obejrzał się na syna ostatni raz i przytulił go na pożegnanie. Stary Cartes, syn Suma trącił swojego właściciela pyskiem na pożegnanie.

— Przekaż Silowi, że ma silne wnuki. Wdały się w niego. — Po policzkach Filiana spłynęły szczere łzy. — Żegnaj, tato. Kocham cię.

Vester nie ściągał peleryny ani cienkich ubrań, nim wkroczył w toń. Nie oglądał się za siebie, raz na zawsze opuszczając świat żywych. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro