1. Nie potrzebnie się do niego odezwałam.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Madison

Nie, no nie! – krzyknęłam na cały pokój i potrąciłam ręką z szafki nocnej budzik, który spadł na podłogę. – Cudownie, kolejny rozjebany – mamrotałam pod nosem, nieźle wkurzona. Byłam zła, ponieważ musiałam iść do szkoły, której tak bardzo nienawidziłam.

– Który w tym miesiącu? – rozejrzałam się dookoła i zważyłam bruneta, siedzącego na biurku. – Jeśli dalej tak będzie, to całą wypłatę stracisz na budziki.

– Noah, daj spokój! To dopiero drugi w tym miesiącu – próbowałam się bronić, za to on patrzył się na mnie, jakby zobaczył kosmitę. Nie miałam bladego pojęcia, o co mu chodzi.

– Skarbie, mamy pierwszy tydzień kwietnia, a ty już dwa budziki rozjebałaś – zauważył, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Faktycznie czasem jestem narwana i wyżywam się na rzeczach materialnych, przez co mój portfel ciągle cierpi. Chociaż lepsze to niż bicie ludzi. A przynajmniej tak mi się wydaje.

– Czyli jest wniosek, następny ty mi kupisz – celowo go przedrzeźniam i rzucam poduszką, którą łapie.

– Jak szukasz sponsora, to radziłbym ci znaleźć szefa firmy, a nie sprzedawcę  popcornu – dodaje odrzucając mi poduszkę. – Szykuj się, mamy pół godziny by dojechać do szkoły, a i po drodze zgarniamy Blair.

– Muszę jechać tam do tego wariatkowa? – szukam jakiejś alternatywy, ponieważ tak strasznie nienawidzę szkoły.

– Jak chcesz powtarzać trzecią klasę to luz – rzuca bez wahania. Ma racje, szkoły unikam jak ognia. Od dziecka nie lubiłam, jak ktoś mówił mi, co mam robić. A tam nic, tylko wielkie kazania, że skończę na kasie w supermarkecie. Dużo się nie pomylili, tylko mam wyższe standardy i nie sklep tylko kino. Co za ironia losu. Nie mogę opuścić już żadnej lekcji, bo inaczej zostanę tutaj rok dłużej, niż planowałam.

Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby. Namalowałam delikatne kreski na powiekach, które podkreślają moje ciemnoniebieskie oczy, wytuszowałam  rzęsy, na brwi nałożyłam ciemną pomadę, wypudrowałam twarz, żeby się nie świecić. Kiedy skończyłam makijaż, pozostało mi nałożenie pomadki. Nie należę do dziewczyn, które nakładają tonę szpachlu, ale na tyle ładna też nie jestem, by się bez niego obejść. W końcu uznaję, że jestem gotowa.

Ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Zwykłe jeansy i biała bokserka na ramiączkach, do tego czarna skórzana kurtka. Moje kasztanowe włosy, lekko falują się na ramionach. Gdy wychodzę z łazienki dostrzegam Noah, leżącego na moim łóżku.

– Nie za wygodnie ci? – spojrzałam na jasnookiego. Chłopak jest przystojny, wysoki, dobrze zbudowany. Ma piękne błękitne oczy i śliczne włosy w odcieniu podobnym do moich.

Dość już tego zachwycania się nim. Nie warto, chwytam moje czarne vansy i zakładam je na stopy.

– Uhu, ale się odjebałaś. James będzie pod wrażeniem – komentuje mój wygląd Anderson. James to chłopak z czwartej klasy, jest mega ciachem i szkolnym kapitanem drużyny koszykarskiej. Tak określa go większość dziewczyn z naszej szkoły. Tylko ja tak nie uważam. Ostatnio zaczęliśmy rozmawiać na przerwach. Dlatego teraz Noah i Blair trują mi dupę, że mam się z nim umówić. Co jest absurdalne, ponieważ James, to kompletnie nie mój typ.

– Jedziemy mamy dziesięć minut – rzuciłam by zmienić temat. Już wolę jechać do szkoły, niż rozmawiać z moim przyjacielem o związkach. Zatem podeszłam do okna, aby przez nie wyjść.

– Znowu schody pożarowe? – pyta, kiedy ja już wyszłam na aluminiową blachę.

– Znowu schody pożarowe – odpowiedziałam radośnie. Noah jest moim sąsiadem od ponad dziesięciu lat, jego pokój znajduje się centralnie pod moim, dlatego od kiedy tylko pamiętam używaliśmy tych schodów. Teraz co prawda nie korzystam z nich z sentymentu, a tylko dlatego, żeby unikać od mojego cudownego tatuśka.

Wyczujcie tą ironię.

Po pokonaniu schodów, co jest nie lada wyczynem, bo mieszkam na siódmym piętrze. Wsiadłam do czarnego Jeppa, Noah. Kupił ten samochód rok temu, za niewielki spadek po ojcu. Pan Anderson był wojskowym w prawdzie nigdy go nie poznałam, bo mieszkał w bazie wojskowej i nigdy nie przyjeżdżał na święta. Osiem lat temu, podczas szkoleń, został poważnie postrzelony i zmarł. Noah nie odczuwa jakoś wielkiej straty, ponieważ nigdy nie widział ojca na własne oczy, tylko kilka zdjęć, które jego matka spaliła. W środku jednak cierpi, bo przecież kto normalny nie chciał by mieć ojca?

No może poza mną.

Dojechaliśmy na bogate dzielnice San Francisco. Blair ma zamożną matkę, która prowadzi firmę i projektuje ubrania dla wielu wpływowych osób. Ta, z nasze trójki tylko Bri ma kasę, za to ja i Noah jesteśmy totalnymi biedakami. Jednak nam to nie przeszkadza, ponieważ to nie nasza wina w jakich rodzinach się urodziliśmy, a to nas nie definiuje,

– Jezu, ratujcie! Ten pajac znowu wziął mój samochód!– tymi słowami przywitała się , nasza przyjaciółka. Mama dziewczyny wychowywała córkę samotnie, rok temu poznała Hermana, młodego przystojnego fotografa z Paryża. Blair nienawidzi go całym sercem. Nie dziwię się, facet cały czas jeździ jej samochodem, jakby nie mógł kupić swojego. Według niej, Herman leci tylko na pieniądze jej matki. Zresztą nie jeden facet chciałby zakręcić się u boku słynnej Rachel Wilson.  – Chcę moje autko...

– Jesteś skazana na szofera przystojniaka i jego uroczą asystentkę – pocieszył ją, Noah. Każde słowo wypowiadała z flirciarskim akcentem, by nieco rozluźnić atmosferę. Poniekąd udało mu się to.

– To może ten przystojniak da mi zadanie z chemii? – blondynka mruga zalotnie, by wyłudzić od niego pracę domową, której rzecz jasna nie zrobiła.

– Cholera, ja też zapomniałam! – oświeciło mnie, że ja również zapomniałam o tym zadaniu, a  nie mogę dostać kolejnej pały z chemii, już nawet z matematyki mam czwórki. Ale chemia to zło, którego nigdy nie zrozumiem. – Noah, pomożesz? – zwróciłam się z prośbą do bruneta. Był moją ostatnią deską ratunku.

– Oj dziewczynki, co wy byście beze mnie zrobiły? – Noah uratował nam dupy, znając jego pewnie większość zadania jest źle, ale za to, że chociaż coś mamy. Może przy dobrych wiatrach dostaniemy dwóje. – Macie u mnie dług – uprzedził nas, ale nie jest to jakieś nadzwyczajne. My zawsze mu pomagamy, nawet bez długów.

Dotarliśmy pod budynek szkoły, mieliśmy spory problem, ze znalezieniem miejsca na parkingu. Przez co zaparkowaliśmy jakąś milę od budynku.

– Noah, ty debilu! Jest już piętnaście po ósmej! Już trwa lekcja literatury! – wydarła się na niego, zdenerwowana Blair. Każdego ranka przeżywałam podobne awantury,więc nie były one mi obce. Nic nie mogłam poradzić na to, że Bri i Noah porozumiewali się w dość niekonwencjonalny sposób.

– A to moja wina, że nie było gdzie stanąć! – odpowiedział jej krzykiem.

Normalnie jak dzieci.

– Nie obchodzi mnie to! Mogłeś stanąć nawet na księżycu! – wrzeszczała blondynka, po czym kopnęła nogą w drzwi auta, zostawiając na nich lekkie wgniecenie. Widziałam tą furię w jej oczach. Za lekcje literatury morskooka  była w stanie zabić.

– Uspokójcie się. Idziemy na lekcje. – zarządziłam, na co moi przyjaciele zamilkli i zrobili nadąsane miny, podążając za mną w kierunku szkoły.

I tak całkiem nieźle spóźnieni, pędziliśmy szkolnym korytarzem. Pech tak chciał, że sala, w której odbywały się lekcje literatury, umiejscowiona była na samym końcu drugiego piętra.

– Przepraszamy za spóźnienie – odezwaliśmy się chórem, wchodząc do klasy. Świetnie wszystkie ławki są zajęte. Ja i Blair siadamy w pierwszej, a tuż za nami siada Noah.

Nie bardzo podoba mi się wizja siedzenia w pierwszej ławce. Niestety nie mamy wybou, więc wyjmuję podręcznik. Z impetem rzucam go na ławkę przez co zwracam na siebie uwagę Profesora Scotta.

– Nie szkodzi. Otwórzcie podręcznika na stronie sto pięćdziesiąt osiem. Ale po cichu – dodaje dobitnie, nawiązując do mojego zachowania.

– Jezu, jaki on jest seksowny – szepnęła mi do ucha  przyjaciółka. Fakt Pan Scott jest dość przystojny, piękne jasnobrązowe oczy i ciemno blond włosy. Na oko ma około dwudziestu pięciu lat. Ale zdecydowanie jest dla mnie za stary. Poza tym to nauczyciel, lecz Bri to nie przeszkadza.

– Pan Anderson, może nam powie,  co jest motywem przewodnim Hamleta skierował słowa do bruneta i rzucił podręcznikiem na ławkę, budząc Noah, który spał z głową opartą o plecak.

– Co? Nie! Ja nie jadłem dzisiaj omleta – odpowiada ledwo zerwany ze snu. Nauczyciel spojrzał na niego z rozgniewaną miną. Scott już szykuje mu niezły wykład, ale ratuje go dźwięk dzwonka, co oznacza koniec lekcji.

Zbieram wszystkie swoje rzeczy. Niczym petarda, wraz z przyjaciółmi pędzę do drzwi wyjściowych, przepychając się wśród innych uczniów. Do czasu, aż zatrzymuje mnie ten znienawidzony głos.

– Madison, mogłabyś zostać na chwilę? Muszę z tobą porozmawiać. – oznajmił mi profesor literatury.

Boże co ja znowu zrobiłam?

Czekam aż wszyscy opuszczą salę, chociaż nieszczególnie uśmiecha mi się być tu sam na sam z Scottem. Już wolałabym wydłubać sobie oko widelcem, na szkolnej stołówce, a potem je zjeść.

– Chciał Pan ze mną rozmawiać, Profesorze – podeszłam do biurka nauczyciela, kiedy w klasie nie został żaden uczeń.

– Tak, chodzi o twoją ocenę końcową – wyjaśnił. Przecież mamy kwiecień, a on o ocenie końcowej mówi. – Wiem, że twoja średnia jest powyżej cztery, ale frekwencja na lekcjach wynosi zaledwie sześćdziesiąt procent. Dlatego, żeby to nadrobić będziesz przychodzić na moje zajęcia teatralne, po szkole w piątki.

Chyba sobie żartuje.

– Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł. Mam straszną tremę. – łżę jak pies, ale nie będę siedzieć w szkole więcej niż to konieczne. Poza tym w piątki pracuję i nie mam czasu na jakieś zabawy w ten śmieszny, szkolny teatr.

– Nie będziesz musiała występować, jest wiele spraw do organizacji. Na przykład jak scenografia i kostiumy, będziesz pomagać zza kulis. A teraz możesz iść, widzimy się w piątek – oddelegował mnie, nie dając mi nawet możliwości, aby się wykręcić. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało, człowiek myśli, że ja nie mam co robić tylko uganiać się za jakimiś szmatami na występy.

Nie pozostałabym sobą, gdybym wychodząc nie trzasnęła drzwiami, aby pokazać moje niezadowolenie. Nie kryłam się z tym. Doszłam do wniosku, że lepiej pokazać swoje zdanie, niż siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą.

– Cholera. – warknęłam, kiedy otwarłam szafkę wypadły, mi wszystkie książki i milion kartek.

– Daj, pomogę ci. – odwróciłam się i spojrzałam w przepiękne, turkusowe oczy James'a. Schylił się, żeby mi pomóc. – Słuchaj co robisz dzisiaj, może wyskoczylibyśmy gdzieś razem? – pyta blondyn. Wręczył mi moje papiery, które odkładam do szafki.

– Emm, dzisiaj nie dam rady. – nie spławiam go, serio nie mogę, bo mam wieczorną zmianę.

– A co powiesz w sobotę, wypad na imprezę w południowej części? – oferuje, nie chcąc odpuścić, zrobiło mi się bardzo miło, ponieważ chyba mu zależało, na tym by gdzieś ze mną wyjść.

– No okej. – zgładziłam się na propozycje chłopaka, jednak gdzieś w środku wiedziałam,że nie powinnam iść do południowej części miasta. Roi się tam od narkomanów i niebezpiecznych typów. Po co mam tam chodzić? Ja nie jestem taka, jak oni.

– I jak tam Mad? Co powiedział ci profesorek? – Blair była podekscytowana, kocha się w profesorze,od kiedy zaczął pracować w tej szkole. Czego nadal nie rozumiem.

– Wrobił mnie w zajęcia teatralne – westchnęłam ciężko, hamując złość, która mnie ogarneła. Byłam przez to strasznie zła. Nie będę się uganiać jak jakiś piesek, dla tych gwiazdeczek, co grają drzewa.

Niedorzeczność.

– Gdyby nie treningi zapisałabym się od razu, spędzać tyle czasu z takim ciasteczkiem, marzenia  – rozmarzyła się blondynka. Wtedy z klasy wyszedł Profesor Scott, a moja przyjaciółka wpatruje się w niego jak w obrazek.

– Ja tam go nie lubię – rzucił od niechcenia Noah. On jako jedyny miał trochę oleju w głowie.

– Oh przestań, jest bardzo sympatyczny – Wilson staje w jego obronie. A na dowód wskazała na mężczyznę, który zniknął tuż za zakrętem.

- Ta, jest miły dla uczennic, które chce przelecieć – dolał oliwy do ognia Anderson. Typowy tok myślenia mojego przyjaciela. Ktoś jest dla ciebie miły, to od razu chce cię przelecieć. W sumie jest to w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach prawdą.

– Ja tam bym się, nie obraziła jakby takie ciacho mnie przeleciało. – odezwała się rozmarzona, Blair.

Nie ble.

– Chodź, idziemy na biologię – przywróciłam ją na ziemię i chwyciłam dziewczynę za rękę, ciągnąc ją w kierunku sali biologicznej. – To do zobaczenia później! – krzyknęłam na pożegnanie, Noah.

– Powodzenia z nią! – pożegnał się, po czym poszedł w stronę drzwi wyjściowych. Farciarz ma teraz godzinę okienka, a ja znowu będę słuchać o tym jak mąż zostawił panią Johnson. Nie dziwię się, na jego miejscu, już wieki temu uciekłabym od tej ropuchy.

Lekcja biologi niezależała do najprzyjemniejszych, ale jakoś wytrwałam. Później miałam dwie godziny matematyki, które przesiedziałam w telefonie. Naturalną rzeczą byłaby rozmowa z przyjaciółmi, lecz zostałam przesadzona do trzeciej ławki, więc musiałam sama sobie jakoś radzić.

– Na reszcie koniec, jeszcze tylko dwa miesiące i osiemnaście dni – oznajmił zadowolony Noah, po czym wsiadł do Jeppa. – A Blair nie jedzie z nami? – zaintrygował się tym, że brakowało naszej przyjaciółki.

– Nie, ma trening. – oznajmiłam mu, co jest zgodne z prawdą. Wilson jest cheerleaderką. I ma treningi trzy razy w tygodniu.

Drogę pokonaliśmy śpiewając piosenki Nicki Minaj. Noah jest jej wielkim fanem, w tamtym roku byliśmy nawet na jej koncercie. To był bardzo ciekawe przeżycie i po  mimo wielu trudności, naprawę mi się podobał. Byłam mu za to cholernie wdzięczna.

– Możesz wysiadać – poinformował mnie jasnooki.

– A ty nie idziesz? – zapytałam. Zawsze po szkole siedzimy u mnie i ogarniamy rzeczy do szkoły lub po prostu oglądamy telewizję. Rzadko kiedy jeździł gdziekolwiek beze mnie.

– Nie, muszę coś załatwić. Widzimy się w kinie. – wymigał się pośpiesznie, po czym odjechał.

Noah dziwnie się zachowywał, zawsze mówił mi gdzie jedzie, nie mamy przed sobą tajemnic. No nic. Zdecydowałam, że nie będę go wypytywać, nie chce wyjść na wścibską. Weszłam po schodach przeciwpożarowych do mojego pokoju. Rzuciłam plecak, gdzieś w róg pokoju, mam w nim straszny bałagan, ubrania walają się po podłodze, a łóżko jest nie pościelone. Standardowy bałagan w moim pokoju, żadna nowość.

No cóż, może kiedyś posprzątam, ale na pewno nie dzisiaj.

Ściągnęłam kurtkę i buty. Poszłam prosto do kuchni, bo jestem strasznie głodna, nie jadłam nic od wczoraj. Rano nie miałam czasu, a w stołówce jedzenia by pies nawet nie zjadł. Otwarłam lodówkę. Jak zwykle pusta. W sumie mnie to nie zaskoczyło. Wyciągnęłam jakieś resztki mleka. Wzięłam miskę i wsypałam do niej płatki, całość zalałam mlekiem. Włączyłam telewizor i oglądałam Za kamerą u Kardashianów, ci to dopiero mają życie. Nie to co ja. Ile bym oddała by żyć chociaż w połowie tak jak oni, ale to są tylko nierealne marzenia. Wyłączyłam serial i odłożyłam miskę do zmywarki.

Później ogarniałam kilka rzeczy do szkoły, żeby nauczyciele nie przyczepiali się do wszystkiego co zrobię. Resztę czasu spędziłam na przeglądaniu Instagrama. Spojrzałam na zegarek, za dwadzieścia osiemnasta. Wstałam z łóżka i przebrałam się w czarne rurki i zwykła czarną koszulkę, założyłam na stopy czarne vansy i skórzaną kurtkę. Całe szczęście, że w pracy nie musimy nosić jakiś beznadziejnych uniformów. Szefostwo uważa, że lepsze jest jak wszyscy jesteśmy ubrani na czarno. Mi to wcale nie przeszkadza, ponieważ uwielbiam ten kolor.

Droga do kina zajmuje mi około piętnastu minut na piechotę. Jak zwykle,  przyszłam trochę spóźniona. To była zdecydowanie jedna z moich wad. Nigdy nie musiałam pojawić się na czas. Nawet jeśli próbowałam, to i tak wszelkie starania szły na marne.

– Znów spóźniona! – na samym wyjściu zastałam Leona. Jest on kierownikiem, tutejszego kina i zachowuje się, jakby to wszystko było jego, a tak na prawdę jest rudym nieudacznikiem, po czterdziestce, który myśli, że może pomiatać nastolatkami.

– Wyluzuj tylko siedem minut – próbowałam go uspokoić. Nie wiem, o co się tak spinał. Tłumy zbierają się dopiero po dwudziestej. Więc było jeszcze sporo czasu.

– Aż siedem minut – uniósł ton głosu. – Bierz się do roboty albo potrącę ci z pensji – zagroził mi. Nie mam bladego pojęcia, o co mu chodzi, ale nie miałam siły się z nim znowu kłócić, więc ominęłam go, kierując się za ladę.

– A temu co jest? – zwróciłam się niezrozumiale się do Noah.

– Widocznie dawno nie bzykał – odpowiedział. Przez co zaczynaliśmy się śmiać. Nic dziwnego, że żadna na niego nie leci. Leon, to stary nudziarz, do tego  nosi okulary jak Harry Potter.

Dosłownie, marzenie każdej laski.

– Nie za wesoło wam tam? – prychnął pod nosem, nasz przełożony. – Ty, chłoptaś z ładną buźką, idź zobacz czy papier się nie skończył. A ty Madeleine wyczyść maszynę do popcornu – zarządził gderliwie, podczas gdy on przeglądał ulotki.

– Madison – prychnęłam pod nosem, poprawiając go. Doskonale wie, jak każdy ma na imię, ale specjalnie przekręca nasze imiona. Myśli, że wtedy jest zabawny.

– Co ty tam miauczysz? – zwrócił mi uwagę, po raz nie wiadomo, który tego wieczora - No chyba, że chcesz odrywać gumy z pod siedzeń na sali? To jak?

– Nie, wszystko w porządku – zapewniłam go sztucznym głosem. Tak naprawdę miałam ochotę oblać mu twarz gorącym sosem serowym, a później wepchnąć ją do maszyny z popcornem.

Boże, jak ja tego człowieka nie cierpię.

Reszta zmiany minęła mi na obsługiwaniu klientów i na rozmowach z Noah. Który swoją drogą zniknął jakiś czas temu. Pewnie bajeruje jakaś dziewczynę lub chłopaka. Jeśli ten chłopak jest przystojny nie daruje mu. Ustaliliśmy, że to ja mam pierwszeństwo. Ponieważ Anderson miał większe pole do manewru, to czasem mógłby mi ustąpić.

– Addison, koniec zmiany – poinformował mnie Leon. Nareszcie me męki dobiegły końca – Aby jeszcze wynieś śmieci –dodaje, widząc moją radość z powrotu do domu. Musiał mi jeszcze dogryźć.

Założyłam kurtkę i zabrałam worek z śmieciami, po czym skierowałam się do tylnego wyjścia.

Cudownie pada deszcz. Jeszcze tego mi brakowało.

Jak na pogodę w San Fran, to nie pada wcale, albo leje tak, że wyglądam jak mokry kundel. Gdy wyrzucałam śmieci, zauważyłam dwie postacie stojące niedaleko.

– Jak to kurwa zgubiłeś! – usłyszałam nieznajomy głos, który kipi takim gniewem,że mógłby bez problemu zbić człowieka. Z ciekawości, podchodzę bliżej i przysłuchuję się tej rozmowie.

– Stary, daj mi czas. Znajdę to – przysięga drugi głos, należy on do Noah.

– Masz czas do jutra, inaczej... – deszcz zagłusza mi reszta słów nieznajomego. Przysunęłam się bliżej, żeby móc usłyszeć o czym rozmawiają. Niestety, przez moją niezdarność przewrociłam kubeł na śmieci. I dwie pary oczu automatycznie przenoszą swój wzrok na mnie.

Cudownie, po prostu cudownie!

– Noah, wszystko w porządku? – zapytałam niepewnym głosem.Otulając się ramionami podeszłam do nich. Bałam się, lecz starałam się tego nie okazywać

– Tak, idź do środka. Zaraz przyjdę. – rozkazał mi ostrym tonem. Rzadko kiedy widziałam przyjaciela w tak stanowczej postawie.

– Anderson, może przedstawisz mi swoją koleżankę? – zaczął nieznajomy. Czyli już zdążył zwrócić na mnie uwagę. Jego baryton brzmi niepokojąco. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki.

– To jest moja koleżanka z pracy, Alison – odpowiada pewnym siebie głosem.

Wiem, że coś tu jest nie halo. Dlaczego przedstawiał mnie jako koleżankę z pracy, na dodatek nie moim imieniem? To wszystko jest mocno pojebane. Jakby Noah chciał mnie przed czymś chronić.

– Ciekawe – dodaje, robiąc krok do przodu, przez co staje w świetle lamp. Teraz mogę przyjrzeć się nieznajomemu. Wysoki, dobrze zbudowany, mokre kasztanowe włosy opadają na jego twarz, której rysy są doskonałe, i te jego ciemnobrązowe oczy. Mam wrażenie, że mógłby zabić jednym spojrzeniem.

– Pamiętaj, co ci powiedziałem Anderson – wymiął nas, posyłając mordercze spojrzenie przepełnione nienawiścią. Skierowała się do niebieskiego, sportowego BMW.

– Masz jakiś problem?! – wypaliłam. Nieznajomy zatrzymał się. Od razu złapaliśmy kontakt wzrokowy.

W środku cała się trzęsłam, bałam się. Tak cholernie się bałam. W jego oczach widziałam tyle grozy.

– Teraz już tak – odpowiedział wymownie. Z cwaniackim uśmiechem odwrócił się wsiadał do samochodu.

Gdy odjechałam, moja klatka piersiowa wciąż nierównomiernie się poruszała. Nie sądziłam, że byłam aż do tego stopnia poruszona tym spotkaniem. Od nieznajomego emanowała wręcz negatywna energią, jakby za pstryknięciem palcami mógłby wszystko zniszczyć.

– Powiesz mi kto to był? – zapytałam przyjaciela. Naturalnie oczekiwałam wyjaśnień.

– To ty nie wiesz? – na jego twarzy malowało się zdziwienie.

– Dlatego pytam, jak ma na imię? – Noah czasem zachowywał się jakby wszystko trzeba było mu tłumaczyć. Gdybym wiedziała, kim był ten chłopak, to nie pytałabym – Jestem po prostu ciekawa, nie chcesz nie odpowiadaj. –poinformowałam go, unosząc obie dłonie w geście kapitulacji.

– Znajomy, Cole – odpowiedział mi, po chwili milczenia. Jednak moja taktyka podziałała. – Teraz chodź, bo strasznie leje. – pogonił mnie, bym wsiadła do Jeepa.

– Słyszałam końcówkę waszej rozmowy... – zaczęłam nie pewnie temat. Wciąż mnie nurtowała ta sprawa, dlatego chciałam wydobyć wszelkie informacje. – Powiesz mi o co się pokłóciliście?

– Wiszę mu kasę. To nic takiego – zapewnił mnie, jednak dłonie, któ re zacikał na kieronicy mówiły zupełnie co innego.

– Ile?

Liczyłam, że była to niewielka suma. Noah nie miał w zwyczaju pożyczać pieniędzy, dlatego tak jak ja pracował.

– Dwa tysiące – odparł, po dłuższej chwili milczenia. Najwidoczniej zastanawiał się, czy powinien powiedzieć mi prawdę.

– Ile?! Na co były ci tyle kasy?! – nie mogłam uwierzyć. Już rozumiem, czemu ten chłopak był tak ostro wkurwiony.

– Wyluzuj, jutro mu wszystko oddam – poinformował mnie o tym z taką lekkością, jakby to było nic wielkiego, że wisi kasę jakiemuś groźnemu typowi.

Miałam ogromną nadzieję, że nie wpakował się w jakieś szemrane interesy.

Reszta drogi minęła nam w otępiającej ciszy. Noah nie chciał o tym gadać, gdy ja tak na serio miałam ochotę powyrywać mu wszystkie włosy z głowy. Nie zdawał sobie sprawy z tych konsekwencji. Deszcz nadal padał, a my jak włamywacze weszliśmy przez schody pożarowe. Cześć sąsiadów już przywykła, ale wciąż czekam z aż jakaś staruszka zacznie krzyczeć, że włamywacz, czy coś w tym stylu.

– Noah... – próbowałam porozmawiać z przyjacielem. – Jeśli będziesz potrzebować pomocy wiesz, że zawsze jestem – dodałam. Te słowa są w stu procentach prawdą. Od dziecka możemy na sobie polegać. I nigdy go nie zostawię, nie ważne w co by się nie wpakował.

– Mad, wszystko w porządku. – podtrzymywał swoją wcześniejszą postawę, nie patrzył mi w oczy, tylko od razu wszedł do pokoju, by uniknąć konfrontacji.

Ja również poszłam do siebie. Gdy tylko weszłam do pokoju wyciągnęłam telefon z kieszeni od razu zauważyłam, że mam osiem nieodebranych połączeń i kilka wiadomości od Blair.

 Blair: RATUNKU!!! JESTEM NA KOSZMARNEJ RANDCE

 Blair: Odbierz bo jak nie to przysięgam ci że będziesz mnie szukać po nocy

 Blair: Zapomnij już nie ważne

Blair: Widzimy się jutro!!! Buźka :*

Weszłam na Snapchata i od razu lokalizację przyjaciółki. Dzięki bogu, Wilson nigdy jej nie wyłączała. Blair aktualnie imprezowała w barze, który znajdował się w południowej części miasta. Musiałam tam po nią jechać. Chociaż nigdy nie zapuszczałam się w tamtejsze regiony. Wzięłam kluczyki do auta Noah i bez chwili namysłu, zeszłam na parking. Całe szczęście dał mi zapasowe, więc mogę korzystać z jego Jeep'a, kiedy tylko mam ochotę. Pomińmy fakt, że ten samochód jest totalnym złomem. To lepsze to, niż nic.

Po dwudziestu minutach dojechałam pod bar, gdzie rzekomo miała być Bri. Było już kilkanaście minut po dwudziestej trzeciej. Od razu zauważyłam blondynkę. Siedziała przy barze, gdzie zaciekle rozmawiała z jakimś chłopakiem. Zdecydowanym krokiem podeszłam do nich. Obawiałam  się o nasze bezpieczeństwo, ponieważ wszyscy w lokalu byli pijani i nie miałam pojęcia do czego byli zdolni, w tym stanie.Zwykle trzymałam się z dala od takich miejsc, a jednak czego nie robi się dla przyjaciół.

– Ooo, jest i moja przyjaciółka – wybełkotała Blair, Była już mocno wystawiona. – Mad to jest... – spojrzała na chłopaka, szukając u niego pomocy, Najwidoczniej sama nie znała jego imienia.

Cudownie, Blair!

– Josh. – odpowiada zupełnie trzeźwym głosem. Mogę przysiąc, że skądś go kojarzę.

Chwile zajmuj skojarzenie szatyna. Jedynie do głowy przychodzi mi Josh Peterson. Chłopak chodzi do naszej szkoły, jest rok starszy i był zawieszany przez liczne bójki. Wszyscy, z którymi się bił kończyli na SORZE, a on z kilkoma siniakami. Ewidentnie podejrzany typ. Zdecydowanie nie powinnyśmy mieć z nim nic do czynienia.

Wilson, ty to masz gust do facetów!

– Dzięki, że się nią zaopiekowałeś, ale musimy już spadać. – podziękowałam mu chcąc jak najszybciej skończyć tą rozmowę, nim się zacznie.Chwyciłam blondynkę za łokieć, prowadząc ją do wyjścia.

– Ojejku, Mad... Straszna z ciebie nudziara... – blondynce jakimś cudem udało się wyrwać i zaczęła przede mną uciekać. – Patrz chmury płaczą, bo nie chcesz pić ze mną! – wykrzyczała na całą ulicę. Tym sposobem zwróciła na siebie uwagę kilku klientów pubu.

– Przestań się wygłupiać i wsiadaj do samochodu – rozkazałam surowym tonem. Nie miałam nastroju na jej pijackie wygłupy. Przez deszcz już i tak byłam kompletnie przemoczona, a dodatkowo odczuwałam zmęczenie, po całym dniu pracy.

– Nie! Będę pić, będę spać,będę się bawić! – wydzierała się wniebogłosy, totalnie mnie lekceważąc.

– Twoja przyjaciółka się zajebiście bawi –rozbrzmiał głęboki baryton. który już wcześniej słyszałam. Już na zawsze zostanie wyryty w mojej pamięci.

To Cole.

Wszystko tylko nie on. Marzę o tym, by zapakować Wilson do auta i uciec jak najdalej stąd. Coś podpowiada mi, że z tego mogą wyniknąć jeszcze większe kłopoty

– Szkoda tylko, że w środku tygodnia – odpowiedziałam, chcąc skończyć jak najszybciej tą rozmowę.

– Okłamałaś mnie – powiedział to ociekającym grozą głosem. Nie rozumiem o co mu chodzi, ale mam przeczucie, że nie jest to nic dobrego. – Nazywasz się, Madison Allen – wyjaśnił, spoglądając na mnie spid gęste wachlarza rzęs, który okrywał jego czekoladowe tęczówki.

Serio człowieku poważnie? Widzę cię drugi raz w życiu, a ty masz problem o moje imię?

Czuję się totalnie skołowana. Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Już drugi raz na niego wpadam, jakby mnie prześladował. Wydaje się to niedorzeczne. Właściwie to cała ta sytuacja jest absurdalna.

– Tak, przy okazji Cole to nie moje imię – dodał, zanim wsiadł do niebieskiego BMW, po czym odjechał. Zostawiając mnie tutaj samą z mętlikiem panującym w mojej głowie.

Nie mogę zaprzątać głowy takimi nieistotnymi rzeczami. Przecież to czysty przypadek, że znowu na siebie wpadliśmy. W prawdzie napomkną coś, że jeszcze pożałuję, ale może chciał mnie tylko nastraszyć? Tak naprawdę jestem nikim, by wzbudzić jego zainteresowanie.

– O czym rozmawiałaś z Za... – niestety Bri nie udał się dokończyć zdania, ponieważ zdążył urwać jej się film.

Pokręciłam tylko z głową. Wiedziałam, że tak to się skończy. Moja przyjaciółka miała bardzo słabą głowę i odpadała już po kilku drinkach. Po drodze wybrałam numer do Noah.

Halo Mad? mruknął zaspanym głosem.

– Słuchaj, Blair była w barze i teraz zasnęła w aucie. – poinformowałam przyjaciela. Logiczne było to, że w takim stanie nie dam rady wtaszczyć jej na siódme piętro. – Będę za pięć minut pod domem, czekaj przy schodach – rozłączyłam się szybko, bo nie chciałam, aby policja mnie zatrzymała. Jeszcze tylko mandatu mi brakowało.

Dziesięć minut później zaparkowałam Jepp'a na jego poprzednim miejscu. Przy schodach dostrzegłam Noah, czekającego w szarym dresie.

– Pomóż mi ją zanieść do pokoju – nakazała brunetowi.

Chwyciliśmy dziewczynę za ramiona i pokonujemy schody. Trwało to chyba całą wieczność. W końcu dotarliśmy do pokoju. Położyłam morskooką na moim łóżku. Nie miałam już siły przebierać jej w coś wygodniejszego do snu, dlatego tą noc będzie musiała się jeszcze trochę pomęczyć

– Lepiej zadzwoń do jej matki – Powiedział brunet. Miał on rację, lepiej poinformować jej mamę, że Blair nie wróci na noc do domu.

– Dzięki, że mi pomogłeś – nie wyobrażałam sobie, jak dałabym radę bez jego pomocy

– To ja idę spać. Do jutra –  zlekceważył moje podziękowania. Nic dziwnego, on też był padnięty.

Zanim położę się spać musiałam jeszcze zadzwonić do Rachel Wilson.

Tak, słucham – odzywa się cichym,kobiecym głosem. Pewnie ją obudziłam.

– Cześć ciociu, dzwonię do ciebie, żebyś się nie martwiła. Robiłyśmy z Blair projekt i zasnęła u mnie. – wymyśliłam na poczekaniu, bo co miałam jej powiedzieć.

Że jej własną córka jest nawalona w trzy dupy.

Taka opcja, nie wchodziła w grę.

–  Jasne, jeśli mogę cię prosić odstaw ją jutro po lekcjach do domu, trzeźwą – dodała zanim się rozłączyła.

Świetnie nawet kłamać nie potrafię.

Mam zamiar położyć się do łóżka, tylko najpierw muszę podłączyć telefon. Jednak zauważyłam, że mam jedną nie odebraną wiadomość. Natychmiast ją odczytałam.

Nieznany: Miło było cię poznać Madison

Serce dosłownie mi zamarło. Od kogo jest ta wiadomość? Nie mogę zasnąć. Wciąż rozmyślałam o dzisiejszym dniu, który swoją drogą był nieźle pokręcony.

Wiadomość od nieznanego numeru, nieznajomy pod kinem. I ta dziwna rozmowa pod barem.

Znajomy Cole.

Tak, przy okazji Cole to nie moje imię.

O czym rozmawiałaś z Za... 

 Przypomniałam sobie słowa mojej przyjaciółki. Staram się połączyć wszystkie fakty.

O nie, to był Zack Cole. Największy postrach każdego w San Francisco.

Zack to zły człowiek. Handluje narkotykami, organizuje nielegalne wyścigi. Podobno wyjaśnia ludzi za kasę. Wiele o nim słyszałam.

A dzisiaj go spotkałam.

Był oskarżony o wiele przestępstw, jednak chłopak ma zawsze solidne alibi. Nic dziwnego jak na typa z pod ciemnej gwiazdy przystało. Nikt nie chce mieć z nim nic do czynienia. Jest zdolny do wszystkiego. Przynajmniej tyle wiem z opowieści. Nigdy nie obracałam się w takim towarzystwie,więc nie miałam czego się obawiać. Jednak trafiłam i na niego.

Skąd Noah go zna? Skąd ma mój numer?

Chłopak ma kontakty w całej Kalifornii, więc wyciągnięcie od kogoś mojego numeru telefonu musiało być proste. Jedno uświadamiam sobie na pewno.

Nie potrzebie się do niego odezwałam.

***
Hejka więc w taki właśnie sposób zaczynamy przygodę z Lifie. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej, bo dopiero później akcja nabierze tempa.

Kocham;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro