11. Dzisiaj to dopiero początek piekła.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano do pokoju wpadają pierwsze promienie słońca. Jestem w ubraniach, które miałam na sobie wczoraj. Pamiętam jak oglądałam horror z Cole'm, a później najwidoczniej zasnęłam chłopaka nie ma w pokoju, czyli musiał sobie pójść. Głowa mi zaraz pęknie. Za dużo tego płakania pora się ogarnąć, bo ile mogę się nad sobą użalać jedyne co to życie nauczyło mnie nie okazywnia słabości, co jest bardzo trudno przez mój wrażliwy charakter. Czasem jestem w stanie przejąć się jakąś totalną głupotą. Wywlekam się z łóżka i idę na dach zapalić i może świeże powietrze trochę pomoże mi na głowę.

Wypaliłam jednego papierosa, a teraz siedzę i podziwiam panoramę San Francisco to miasto dopiero budzi się do życia. Ulicami jeździ spora ilość aut, a na chodnikach idą ludzie z psami lub biegacze. Po jakimś czasie robi się dość chłodno, więc zabieram swoje rzeczy i ide do pokoju.

Biorę długi gorący prysznic nucąc przy tym nieznaną mi melodię. Po kąpielii ubieram się w jakieś wygodne szorty i kolorową oversizovą koszulkę. Lekko suszę włosy i idę prosto do kuchni zrobić sobie śniadanie. Tam przy kuchence stoji mój ojciec.

- Dzień dobry słońce zjesz ze mną śniadanie? - od razu mnie zauważa.

- Okej. - zgadzam się o zajmuje miejsce przy stole. - Tato, a ty nie powinieneś być w pracy? - wiem, że nie, bo miał nocną służbę, ale gdybym nie zapytała mógłby się domyślić, jednak dziwi mnie to, że nie odyspia dyżuru.

- Miałem nocną zmianę i ścigałem Cole'a. - na samo to imię przypominam sobie wczorajszą ucieczkę. - Byłam z nim jakaś dziewczyna, ale nie rozpoznałem jej. - kamień z serca. Nie ma bladego pojęcia, że to ja tam byłam.

- Dlaczego go tak właściwe ścigasz? - jakby rozumiem, że nie jest święty, ale ma dziewiętnaście lat, a jest tematem numer jeden wśród lokalnej policji.

- Nielegalne wyścigi, ustawki, narkotyki i można jeszcze wiele wymieniać. - mówi nakładając mi jajecznicę na talerz.

- A tak poza tym jak w szkole? - zmienia temat siadając do stołu.

- W porzdku. - odpowiadam jest to chyba standardowa odpowiedź każdego nastolatka.

Siedzimy w kompletne ciszy, bo nie za bardzo wiem o czym chce z nim rozmawiać. Nic ciekawego w moim życiu nic się nie dzieje, a żalić się to na pewno nie zamierzam.

- Luke miał przyjechać w przyszłym miesiącu, ale miał poważny wypadek. - ojciec podejmuje się rozmowy.

- Co mu jest? - Luke to dobry przyjaciel mojego ojca, a od siedmiu lat mieszka w Chicago. Czasem wpada do nas z wizytą.

- Podczas jednej z akcji oberwał. - tak jak mój tata też jest policjantem, tylko pracuje dla najlepszej komendy w stanach zjednoczonych, przez co dość często musi narażać swoje życie. Gdy mam coś powiedzieć mój Iphone zaczyna dzwonić.

- Muszę odebrać. - przepraszam ojca i idę do siebie.

- No co tam Liv? - odbieram, gdy jestem u siebie.

- Mad co powiedziałabyś na zakupy? - proponuje melodyjnym głosem.

- Okej. - zgadzam się, bo i tak nie mam nic innego w planach. Tata zapewne będzie spał, a Noah udaje obrażonego.

- Super będę o dwunastej. - i rozłącza się.

- Coś ważnego? - pyta mój tata, kiedy sprzątam po śniadaniu.

- Umówiłam się z koleżanką na zakupy. - mówię prawdę, przed to nie żadne przestępstwo.

- Tylko pozdrów Blair. - uśmiecha się. Nie mam mu za złe, bo niby skąd miał by wiedzieć o naszej kłótni.

- Nie jadę z Blair. - wyprowadzam go z błędu.

- To z kim? - pomaga mi w sprzątaniu.

- Z taką Liv, chodziłyśmy razem do szkoły rok temu ją skończyła. - wyprzedza jego pytania.

- Dobrze tylko grzecznie, a teraz idę się położyć padam z nóg. - oświadcza i znika za drzwiami swojej sypialni.

Jako, że mam jeszcze trzy godziny do spotkania to oglądam jakiś serial i przeglądam media społecznościowe. Widzę masę zdjęć znajomych z klasy jak świetnie to balwili się w piątkowy wieczór. W między czasie ogarnęłam trochę mieszkanie, ponieważ był okropny bałagan, co jest wyczynem, bo ja i odkurzacz to nie najlepsi przyjaciele.

Została mi jakieś pół godziny, dlatego ubieram się w czarne rurki i białą koszulę z napisem Smile. Do tego jak zykle moje ukochane czarne vansy. Te buty przeszły już tyle, a nadal wyglądają jak nowe. Robię delikatny makijaż, kiedy dostaję wiadomość od dziewczyny, że już jest. Biorę telefon, po czym wychodzę przez okno.

Na parkingu stoji srebrne porsche, a za kierownicą siedzi różowo włosa. Zajmuję miejsce pasażera. Wnętrze auta jest w jasnych odcieniach. Znajduje się tu sporo łapaczy snów i innych kolorowych zwieszek. Zdecydowanie pasują do dziewczyny.

- Hejka Mad chwała bogu, że miałaś czas, nie wyobrażasz sobie robić zakupów z Zackie'm. - nie daje mi się przywitać, ponieważ od razu zaczyna nawijać, ale ma rację też nie wyobrażam sobie z nim robić zakupów.

- Wierzę ci na słowo. - przyznaję jej rację.

- Miał ze mną jechać Lewis, ale ma dyżur i został mi Zack, bo Alex to aby wyrywał by panienki. - zaczyna opowiadać mi, a mnie zastanawia to jak ona powiedziała to wszytko na jednym wdechu. - To do jakiej galerii jedziemy? - pyta, ponieważ w San Fran jest ich dość sporo.

- Mi obojętnie jak tobie pasuje. - mi nie robi to żadnej różnicy.

- Okej to jedziemy do... PATRZ JAK JEŹDZISZ BARANIE! - krzyczy na na kierowcę, który wjechał przed nas o mało nie powodując wypadku. - Ahh ci niedzielni kierowcy. - komentuje na co wybuchamy śmiechem.

Patrzę na drogę za oknem. Tu jest na prawdę przepięknie. Liv cały czas coś mówi. Serio nie widziałam, że ktoś potrafi mówić więcej niż ja.

- Mad! - nawołuje. - Czy ty w ogóle mnie słuchasz?

- Wybacz po prostu zawsze tyle mówisz , nie zrozum mnie źle. - odrazu bronie się z tej sytuacji. Nie chce by pomyślał, że mam jej dość, bo tak nie jest.

- Nie aż tyle, ale dzisaj się ogromnie cieszę, bo od wieków nie byłam z przyjaciółką na zakupach. - to, że nazwała mnie przyjaciółka sprawia, że czuje się lepiej. Może jednak mnie też da się polubić.

Parkujemy przed galerią i idziemy wprost do sklepu. Jest tu mało ludzi jak na sobotnie popołudnie. Wchodzimy do sklepu Victorii Secret. Ceny tu są zdecydowanie nie na moją kieszeń, ale Liv znakomicie się tu odnajduje.

- Patrz jak to by idealnie do ciebie pasowało. - podaje mi komplet czarnej korąkowej bielizny.

- Nie sądzę, że będzie mi w tym dobrze. - nie lubię takiej bielizny. Ja zdecydowanie stawiam na wygodę.

- Oj tam bzdury gadasz. Bierzemy - zaciąga mnie siła do kasy.

Po bardzo przekonujących namowach dziewczynie udało się mnie namówić na kupno kompletu, przez co wydałam masę kasy na kupno kompletu.

W ciągu dwóch godzin obeszłyśmy wszystkie sklepy w galerii. Ja procz konpletu kupiłam bluzę i kilka koszulek. Natomist Liv solidnie zaszalała jest cała obwieszona torbami z różnych sklepów. Takie chodzenie jest wyczerpujące, dlatego postanowiłyśmy zatrzymać się na kawę w Starbucksie.

- Mad ty w ogóle mnie słuchasz? Wydajesz się jakaś nieobecna. - znów do świata przywraca mnie głos dziewczyny.

- Wybacz jestem jakoś rozkojarzona przez te kłótnię. - przyznaję.

- Wydajecie się sobie bliskie. - słusznie zauważa.

- Przyjaźnimy się od podstawówki, a ona trzyma stronę Willa. - nie jestem zazdrosna o to, że spędza z nim czas to wiadome, że jak się ma chłopak ma się się mniej czasu dla przyjaciół.

- Opowiedz mi o tym. - więc zaczynam jej w skrócie opowiadać.

- Nie wierzę, a to dupek. - komentuje zachowanie chłopaka. - Takiego już dawno powieśiła bym za jaja. - mówi nieco głośniej przez co zwraca uwagę ludzi siedzących przy stolikach obok.

- Martwię się, że on ją skrzywdzi. - Blair jest dla mnie jak siostra nie chce patrzeć na jej cierpienie, bo na to nie zasługuje.

- Czasem trzeba się solidnie przejechać, by dowiedzieć się co jest dobre. - rozowłosa mówi tak pewna siebie jakby przekonała się o tym na własnej skórze.

- Może masz rację

- Chyba musimy się zbierać. Pojadę jeszcze do Lewisa i muszę znaleźć jakąś dobrą wymówkę. - oznajmia zabierając torby z podłogi.

- Dlaczego? - nie do końca zrozumiałem o co chodzi jej z tą wymówką.

- Myślisz, że Lewis puścił by mnie na wyścig, a nie zostawia tak Zack'a. - wtedy przypominam sobie o wyścigu, na który zostałam zaproszona przez Ethana.

- Jesteś na jego każdym wyścigu? - pytam, gdy zmierzamy na parking.

- Pewnie od kiedy tylko zaczął się ścigać. - podziwiam ją. Widomo,że nie każdy wyścig się wygrywa czasem zawodnicy ponoszą ogromne starty na zdrowiu nie jestem w stanie wyobrazić sobie jakie to muszą być nerwy, gdy ktoś bliski ryzykuje życiem.

- Dzięki i do zobaczenia. - żegnam się zabierając z tylnego siedzenia torby z zakupami. Różowowłosa po chwili odjeżdża z piskiem opon.

Jest godzina siedemnasta rozpakowuje to co kupiłam. Jestem strasznie głodna, więc idę do kuchni coś sobie przygotować. W lodówce nic nie ma prócz mleka i sera. Dlatego ubieram się i idę do najbliższego sklepu coś kupić.

Wchodzę Do lokalnego sklepu, który mieści się na końcu ulicy. Idę wzdłuż alejek, gdy natrafiam na dość ciekawe zjawisko, a mianowicie na Willa obściskującego się z Ashley. Jedną z bliskich przyjaciółek Jamesa. Jest również tą dziewczyną, która jeszcze niedawno pożerała się z Cole'm, a mnie upokorzyła i zwyzywała od wariatek. Normalnie zrobiłbym zdjęcie, ale przypomina sobie, że mój telefon został w domu. Akurat, kiedy serio jest potrzebny to go nie ma. Wiem, że wciąż jestem pokłócona z Blair, ale nie mogę tego tak zostawić.

- Ty dupku. - podchodzę do pary. - Blair wmawiasz, że to ja ciebie podrywam, a za jej plecami klejisz się z tą wywłoką. - celowo ją obraziłam, skoro ona mnie mogła to ja nie pozostanę dłużna.

- Coś ty znowu ubzdurała sobie wriatko! - Ashley od razu na mnie naskakuje.

- Ja nic. Tylko Will uważaj, bo kiedy tylko pojawi się Cole glonojad się od ciebie odkleji. - mówię i odchodzę dumna z sobie. Nie mogę pozwolić by mną pomiatano.

Wróciłam do domu i zrobiłam sobie spaghetti. Trochę po oglądałam telewizję. Aż nadszedł czas na przygotowanie się na wieczór. Nie będę się strojić nie wiadomo jak, ale trzeba wyglądać w miarę przyzwoicie. Wybrałam obcisłe jeansy z dziurami pod nie kabaretki i czarną bluzkę na długi rękaw, która miała przezroczyste rękawy. Jakiś czas temu zamówiłam nowe botki, ponieważ w tamtych złamałam obcas. Dziś zakładam je po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie mnie obetrą. Makijaż zostawilam w takim stanie jaki był. Tylko porawilam trochę rzęsy, a resztę pozostawiłam bez zmian.

- Gotowa? - do mojego pokoju wpada Noah ubrany jest w czarne jeansy, luźną białą koszulkę i czarną kurtkę ala bomberkę.

- Gdzie ci się tak śpieszy? - specjalnie to mówię, bo wiem jak jemu zależy na tych wyścigach gdyby mógł czekał by tam już od rana.

- Nie denerwuj mnie nawet. - ostrzega mnie.

- Poważnie mi się tam nie chce iść. - kładę się na łóżko by go bardziej wkurzyć.

- O nie moja droga tak to my się nie bawimy. - postach słowach wybucham niekontrolowanym śmiechem. - Ty się powinnaś cieszyć, że Cole mistrz toru cie zaprosił.

- No właśnie nie Cole. - mówię mu, bo tak bóg wie co by wymyślił. Zaraz by rozpisał wszystkim, że to Cole chociaż tak naprawdę nie on, a dość mam plotek na swój temat.

- Uuu to kto? - siada obok mnie i robi te swoje maślane oczy.

- Ethan. - odpowiadam krótko.

- Kim jest? Co robi? Jaki ma pesel? - zasypuje mnie toną pytań.

- Przestań przesłuchanie robisz? - ganie go nie to, że nie chce mu opowiedzieć o Ethanie tylko sama o nim zbyt wiele nie wiem. - I nie, nie będę z nim ma dwadzieścia dwa lata. - nawet nie chodzi o wiek. Mimo to, że jest bardzo przystojny to kompletne nie mój typ, ale fajnie się z nim rozmawia.

- Czyli też się ściga. - porusza zabawnie brawami.

- Chodź tak ci się spieszyło, więc jedziemy. - zarządzam, bo znając chłopak jeszcze chwila, a tymi swoimi sztucznkami próbował by wyciągnąć ze mnie więcej informacji.

- Wodzilam dzisaj Willa. - mówię by przerwać panującą ciszę w aucie. - Był z Ashley.

- Z TĄ ASHLEY? - specjalnie akcentuje każde słowo. - A to zdzira, Blair jej oczy wydrapie, a ja pomogę. - mówi hardo. - Ale masz zdjęcia co nie?

- Nie, bo zostwialam telefon w domu. - przyznaję się, wiem że jeśli bym miała zdjęcie przyjaciółka znacznie łatwiej by nam uwierzyła.

- Nie no Mad zjebałaś. - jest mną rozczarowany.

- No przecież wiem. - przyznaję mu rację.

- Ale spokojnie detektyw Anderson i detektyw Allen znajdą lepsze dowody. - mówi pocieszającą i ma rację nikt nie jest lepszym stalkerem niż on.

W końcu jesteśmy pod starym amfteatrem jest to miejsce na obrzeżach San Francisco wybrane celowo by nikt nigdy nie dowiedział się gdzie odbywają się wyścigi. Dlatego, każdy kto chce w nich uczestniczyć musi dostać zaproszenie od jednego z zawodników. W moim przypadku jest to Etahan. Podchodzimy do miejsce, gdzie stoji dwójka ochroniarzy, którzy są odpowiedzialni za wpuszcaznie ludzi do amfiteatru.

- A wy małolaty dokąd? - zatrzymuje nas mężczyzna ubrany na czaro jak na typowego bramkarza przystało i jest łysy oraz ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, które moim zdaniem są kompletnie bez sensu, bo jest już ciemno.

- Jesteśmy zaproszeni. - oznajmia spokojnie.

- Nazwisko zawodnika. - mówi oschle drugi ochroniarz.

- Nie pamiętam, ma na imię Ethan. - nigdy nie pytałam go o nazwisko, bo najzwyczajniej w świecie nie widziałam w tym potrzeby.

- Laleczko myślisz, że po imieniu cię wpusczę. - kpią sobie z nas i odsyłają ze świstkiem.

- Hej Mad. - tuż na nami pojawia się Ethan, który przytula mnie na powitanie. - Jakiś problem? - spagalda na ochroniarzy.

- Te dzieciaki chciały się wkraść. - odpowiada mu jeden z nich.

- Daj spokój Joe są ze mną. - wtedy przepuszczają nas i bez problemu możemy się dostać do środka.

Jak zwykle jest tu pełno ludzi około dwudziestu lat. Na torze gromadzą się ludzie, którzy chyba odpowiadają za rzeczy techniczne.

- White. - szepcze mi na ucho.

- Co? - nie mogę zaczaić o co mu chodzi.

- Tak się nazywam. - śmieje się, a ja przybijam sobie mentalnego facepalma.

- Mad może nas przedstawisz. - Noah ratuje mnie z tej sytuacji za co jestem mu dozgonnie wdzięczna.

- Jasne Noah to jest Ethan, Ethan to jest mój przyjaciel Noah. - przebijają sobie męską piątke.

- Zgadnij kto. - czyjeś męskie dłonie zasłaniają mi oczy. Mam wrażenie, że kojarzę ten głos.

- Alex to ty. - w sumie nie wiem czemu nie dziwi mnie to, że tu jesteś przecież przyjaźni się z Cole'm.

- Stary co ty tu robisz? - Noah jest bardzo zadowolan, że widzi chłopaka. Ta dwójka ma ze sobą bardzo dobry kontakt.

- Jak to co Zack się ściga, a tamci to w ogóle na randce. - wskazuje głową na Liv i Mike.

- Mad nie mówiłaś, że tu będziesz. - podbiegam do mnie różowowłosa. Ubrana jest w zielono neonowe szorty do tego bluzkę na krótki rękaw z nonowo zielonymi napisami. Idealnie wpasowują w odcień jej włosów. Dziewczyna zamyka mnie w mocnym uścisku. Różnie z witam się z Mikiem.

- Muszę iść się przygotować. - oznajmia Ethan po czym odchodzi.

Odwracam się i tuż za plecami znajomych widzę Josha, a tuż z nim idzie Cole. Teraz już rozumiem dlaczego Ethan uciekł.

Tchórz

- Siema stary jest nasz zwycięzca. - lekko wstawiony Alex wita się z chłopakiem.

- Zack pamiętaj ty nie masz wygrać tylko masz być cały i zdrowy. - wypomina mu Liv widać, że się o niego martwi.

- Dobra chodź i nie matkuj mu. - Mike bierze dziewczynę i odchodzą od nas.

Zauważam, że Alex i Noah też gdzieś przepadli. Jest tu tłum ludzi ciężko będzie ich odnaleźć, bo telefonu zapewne nie usłyszą w tym gwarze.

- Stary idziesz? - Josh pyta chłopaka.

- Daj mi chwilę. - mówi chłodno, a jego wzrok wciąż jest utkwiony na mnie. Znam te spojrzenie teraz powinnam się bać i kopać sobie grób.

- Dobra czekam przy aucie. - szatyn odchodzi i zostawia mnie samą z chłopakiem mimo, to że jest tu pełno ludzi doskonale wiem, że nikt by się nie zainteresował by mi pomóc.

- Co ty tu robisz? - syczy w moją stronę.

I się zaczęło.

- Przyszłam na wyścig nie widzisz? - matko czy on chociaż raz może się zachować jak normalny człowiek.

- Zauważyłem tylko po co i dlaczego z Ethanem? - czy on do mnie problem bo Ethan mnie zaprosił?

- Nie bądź żałosny. - wyśmiewam go i odwracam się by móc odejść.

- Leyla do kurwy czego ty nie rozumiesz to nie miejsce dla dziewczynek co latają z pluszakami! - chwyta mnie za ramię i gwałtownie obraca krzycząc. Po raz pierwszym widzę go tak wsciekłego.

- Przuszczaj! Dla twojej wiadomości mam na imię Madison a nie jak ta któraś z twoich dziwek! - wyrywam się i również zaczynam krzyczeć.

- Nie a tak się zachowujesz, latasz za mną jak piesek, może i byłem dla ciebie dość obojętny, ale chciałem cię tylko przelecieć! - te słowa nie ukrywajmy trochę bolą, ale nie jest tak źle, bo gdzieś w głębi ducha się tego spodziewałam.

- No jakoś ci nie wyszło! - wiem, że powinnam siedzieć cicho, ale nie potrafię.

- Więc z łaski swojej odpierdol się od wszystkiego co związane ze mną! - jego ton aż ocieka nienawiścią.

- Wiesz co Zack jesteś chujem. - czuje się potraktowana jak pies, a nawet gorzej.

- A ty zwykłą naiwną nastolatką, która szuka złego chłopca by ulepszać świat, a nie widzisz tego, że każdy cię tylko wykorzystuje. - teraz już jest spokojny przez co wypowiedziane słowa jeszcze bardziej bolą.

Odchodzę od niego jak najszybciej zanim usłyszę jeszcze więcej przykrych rzeczy. Teraz już wiem, kiedy mówił, że mnie zniszczy on nie żartował, a dzisiaj to dopiero początek piekła jakie dla mnie przygotował. Nie mam zamiaru płakać nie teraz, nie będę robić scen przy znajomych, którzy są jego przyjaciółmi i jasno dał mi do zrozumienia, że i tak mam im dać spokój. Oczywiście nie posłucham go. On jak chce to dla mnie może nawet mieszkać na Alasce, ale bardzo polubiłam Liv i chłopaków.

- Mad tu jesteś. - Noah znajduje mnie pośród tłumu. - Chodź musisz to obczaić. - ciągnie mnie za rękę do przenośnych toalet. - Widzisz to. - wskazuje na parę. W pierwszej chwili nie mogę rozpoznać całującej się dwójki.

- Zaraz przecież to Will - teraz obściskuje się z jakąś blondynką, która zdecydowanie nie jest Blair.

- Potrzrymaj. - wciska mi w dłonie puszkę piwa, a on wyjmuje telefon i zaczyna robić parze kilka zdjęć.

- Uwaga za pięć minut odbędzie się wyścig. - oznajmia męski głos.

- Chodź idziemy. - trzymam Noah za rękę by nie zgubić się pośród tłumu ludzi.

Zajmujemy miejsce obok Liv i chłopaków. Zawdinicy podjeżdżają autami na start. Samochody wyglądają jak te prawdziwe na profesjonalnych torach. Przeważnie uczestnicy ścigali się swoimi autami. W końcu dostrzegam czarno czerwony samochód z numer jedenaście. Jego kierowcą jest Cole.

- Wiesz może, który numer ma Ethan? - wydaje mi się, że oni znają chłopaka, bo jak stał tam z nami żadne z nich na niego nienaskoczyło. W przeciwieństwie co do niektórych.

- Sześć. - wskazuje na niebiesko białe auto.

- Uwaga zanim wyścig się rozpocznie przypominam, że nie wolno robić zdjęć i nagrywać filmów. Różnież przypominam o tym, że zwycięzca tego wyścigu weźmie udział w wyścigu nad przepaścią.

Chwila czyli to są elimacje dla tego kto będzie mógł zabić się i spaść do Oceanu Spokojnego. Jaki idiotyzm, ale nie mnie to oceniać.

- Start. - samochodywystartowały z rykiem silnika. Jak zwykle na prowadzeniu jest Cole. Ethan jest jako trzeci. Z jednej strony chciałbym, żeby wygrał, a z drugiej to nie chce wysyłać go na pewną śmierć. Tam biorą udział ludzie, którzy są uczestnikami od kilkunastu lat i mają już nie jedną duszę na sumieniu.

Zack cały czas jest na prowadzeniu, Ethan niestety został wyprzedzony przez żółte auto z numerem jeden. Ostatni zakręt i on wygra znowu. W sumie nie wiem czego się spodziewałam skoro jest mistrzem tego miasta. Na ostatnim zakręcie auto gwałtownie skręca wlatując w opony, które nie są wstanie zahamować wypadku, przez co chłopak uderza o mur. Słyszę stlumione krzyki i piski. Wyścig trwa dalej, a on tkwi w samochodzie, którego cały tył jest zgnieciony. Nareszcie ktoś się tym interesuje i podbiegam do niego grupa ludzi. Obstawiam, że to nie lekarze, bo w końcu wszystko co tu się dzieje odbywa się nielegalnie. Po jakimś czasie kilkoro mężczyzn wyciąga chłopaka z auta.

Całe szczęście on żyje.

- Chodźmy do niego. - Josh jako pierwszy podrywa się jako pierwszy, a ja tuż za nim i z resztą znajomych biegniemy zobaczyć jak się ma Zack.

Przechodzimy do miejsca, gdzie znajdują się fotele. Wpuszczają nas tam bez słowa, zapewne znają Josha. Wtedy zauważam jego. Siedzi na krześle z nosa cieknie mu krew. Muszę przyznać, że jak na taki wypadek trzyma się nieźle.

- Stary co się stało? - Alex zadaje mu pytanie, bo jest to nierealne, że mistrz przegrywa wyścig.

Nie odpowiada siedzi, aż nagle przenosi swoje spojrzenie na mnie. W jego teczówkach nie widać cienia emocji.

- Zack czy ty słyszysz? - Liv go beszta. - Martwimy się o ciebie. - jej głos się łamie widać, że się o niego martwi.

- Z hamulcami wszystko w porządku. - podchodzi do nas Mike.

- Słyszysz co się stało?! - Josh ponawia pytanie, ale chłopak mu nie odpowiada. - Chodźcie to nie ma sensu. - wychodzi, a my podążamy tuż za nim.

- I co teraz? - pyta Alex.

- Nie wiem widzisz, że jest uparty. - odpowiada jego najlepszy przyjaciel.

- Cholera to Lewis muszę się zbierać dacie sobie radę? - Liv pyta nas trzymając w ręce dzwoniący telefon.

- Podwieźdź cię? - proponuje Mike.

- Jakbyś mógł, na taksówkę bede czekać dobrą godzinę. - i w taki o to sposób ta dwójka znika.

- Mad może ty z nim pogadasz? - jego przyjaciel spogląda na mnie z nadzieją. Nie wie, że to właśnie ja jestem osobą, której Zack nie chce oglądać.

- Pewnie, że pójdzie. - odpowiada za mnie Noah i pcha mnie w stronę miejsca skąd przed chwilą wyszliśmy. Nie mam mu tego za złe, bo skąd niby miał by wiedzieć o mojej kłótni z Cole'm.

Znowu staje przed nim, ale teraz sama. W najgorszym wypadku nikt mi nie pomoże przed samym gniewem diabła wcielonego. Zuwazam mnie, ale teraz wpatruje się w podłogę.

- Idź stąd. - nakazuje chłodnym basem. Chociaż coś powiedział, już są jakieś postępy.

- Nie. - mówię stanowczo, może i nie przepada za mną, a ja za nim, ale to nie znaczy, że będę mu zawsze jako pierwsza ustępować. - Twoi przyjaciele się o ciebie zamartwiają, a ty siedzisz tu obrażony na cały świat. - mówię prosto to co myślę. I tak gorzej już nie będzie, więc co mi szkodzi?

- Gdyby nie ty nie przegrał bym. - czy ja dobrze usłyszałam, że to niby moja wina. Normalnie bym była wściekła za zwalanie na mnie całej winy, ale teraz muszę go jakoś wyciągnąć.

- Skoro to moja wina to bądź zły na mnie, a nie na cały świat. Ile ty masz lat piętnaście, bo tak się zachowujesz. - nie wiem czy jest to najlepsza taktyka, ale może się uda.

- Allen nigdy nie porównuj mnie do piętnastolatka. - wstaje z krzesła i zmierza w stronę swoich przyjaciół. Jestem bardzo z sobie zadowolona, że udało mi się go jakoś namówić.

- Już ci przeszło. - żartuje Alex, a Cole posyła mu spojrzenie, które mówi, że ma przestać bo inaczej rozjebie nim ściane. - Dobra nie było tematu. Noah idziemy. - ciągnie chłopaka w nieznanym mi kierunku.

- Ja pójdę z nimi Mad jakbyś mogła odwieź go do domu. - i sam znika z prędkością światła nim zdążę zaprotestować. Zostawia mnie samą z Cole'm.

- Dam sobie radę. - mówi oschle i idzie w stronę parkingu.

- Żartujesz sobie ty to musisz jechać do szpitala. - mimo, że jestem na niego zła to, jednak miał wypadek i nie mogę od tak pozwolić mu wrócić do domu jak gdyby nic. Nie darowała jakby coś się mu stało przez moje chimery.

- Nie Allen żadnych kurwa szpitali, a teraz idź do kościoła i daj mi spokój. - próbuje mnie spławić, ale nie zna mojej upartości, jak sobie coś postanowił to tak musi być i nikt tego mi nie przepowie. Jest to chyba jedna z moich najgorszych cech.

- Okej będzie bez szpitala, ale odwiozę cię do domu. - wciąż upieram się przy swoim, dookoła wiem, że zachowuje się jak idiota po tym jak mnie zwyzywał, ale mówi się trudno. - I możesz mnie wyzywać sobie tyle ile chcesz, ale ja i tak nie odpuszczę. - uprzedzam go. - A teraz kluczyki. - wyciągam dłoń w stronę chłopaka.

- Żartujesz nie dam ci swojego auta. - zaczęło się teraz znajdziecie milion wymówek bym tylko ja nie mogła prowadzić, ale nie ma ze mną tak łatwo o nie.

- Już raz prowadziłam i żyje. - wskazuje na BMW przed nami nawiązując do sytuacji, gry odwoziłam go pijanego.

- Wtedy nie mogłem prowadzić, a dziś jestem trzeźwy. - znowu zaczyna mącić.

- A skąd wiesz czy nie masz wstrząsnienia mózgu już dość wypadków na dziś. - zwinnie wyrywam mu klucze i wsiadam z triumfalnym uśmiechem za kierownicę.

Czekam aż chłopak zajmie miejsce, szczerze muszę przyznać, że robi to strasznie wolnie. Zapewne chce mnie zniechęcić bym odpuściła, ale to mu się nie uda.

- Masz. - podaję mu chusteczkę by mógł zatamować krwotok z nosa.

Bierze ją bez słowa. Nie oczekiwałam od niego jakiegoś dziękuję, to zdecydowanie nie w jego stylu. Więc drogę pokonujemy w zupełnym milczeniu nawet radio nie jest włączone. Jakiś czas później docieramy przed jego kamienicę. Znam tę drogę ponieważ już raz byłam u niego w mieszkaniu, ale tylko na chwilę. Zaparkowalam samochód na wyznaczonym miejscu, nie obyło się bez uwag, że źle to robię. Zignorowałam je i poszłam do budynku. Jeżeli myślał, że zostawię go tak tu z rozwalonym nosem to się mylił.

- Chodź. - mówię, gdy ciągne go w stronę drzwi. Jedne prowadzą do sypialni, a drugie do łazienki. Otwieram je pewnym ruchem i się nie myliłam. Bez słowa siada na brzegu wanny. - Gdzie masz apteczke? - pytam ponieważ te ranę trzeba odkazić.

- Nie mam. - mówi obojętnie. Sama uważałam, że apteczka jest mi niepotrzebna do czasu...

- Ale na pewno masz jakąś wodę utlenioną? - nie mogę uwierzyć, że nie ma tak podstawowych rzeczy.

- W kuchni jest spirytus. - uśmiecha się cwanie. Nie no ja z nim chyba oszaleje.

Wychodzę z łazienki i idę do kuchni. Otwieram każdą szafkę po koli by znaleźć alkohol. W końcu udaje mi się go znaleźć i idę z nim do łazienki. Otwieram szafkę nad umywalką w poszukiwaniu wcików i o dziwo je ma. Nasączam wacik spirytusem i przykładam go to twarzy czekającego bruneta.

- Może szczypać. - ostrzegam go, na co on reaguje pchnięciem.

Oczyszczam jego ranę. Jestem zaskoczona tym, że ani razu się nie skrzywił, jakby go wcale nie bolało.

- Gotowe. - oznajmiam, że skończyłam i biorę zakrwawione waciki by je wyrzucić.

Idę do kuchni, a Cole podąża za mną. Nie odzywa się ani słowem, co daje jasno mi do zrozumienia, że powinnam już iść.

- To ja będę się zbierać. - zmierzam w kierunku drzwi wyjściowych.

Zatrzymuje się, ponieważ nadepłam na coś. Podnoszę to z podłogi jest to metalowy breloczek a na nim są wygrawerowane literki L+Z.

- Co ty do kurwy robisz?! - wyrywa mi breloczek z ręki. Jest jeszcze bardziej wściekły niż kilka godzin temu.

- Ja nadepłam na to i... - próbuje mu wytłumaczyć, ale on wpatruje się we mnie tym morderczym wzrokiem. Przez co trochę się go boję, bo w końcu to ja jestem u niego i nikt mi nie będzie w stanie pomóc.

- Wypierdalaj stąd Allen. - syczy w moją stronę.

Posłusznie otwieram drzwi, ale zanim stąd wyjdę to nie będę sobą jeśli czegoś nie dodam od siebie.

- Wiesz co Cole?! Wyjdę stąd, ale ty nie będziesz traktował mnie jak jakieś szmaty! Też jestem człowiekiem i mam uczucia w przeciwieństwie do ciebie. - trzaskam drzwiami wychodząc.

Nie słyszę innych kroków na klatce. Jest to dobry znak, ponieważ dał mi spokój. Nie mam bladego pojęcia o co się tak złościł to tylko głupi breloczek. Jestem strasznie naiwna, że chciałam mu pomóc trzeba było wrócić do domu razem z Noah.

Bo takim jak on się nie pomaga.

Wracam do domu na piechotę jest trzecia w nocy. Mam nadziej, że nocy spacer pozwoli mi trochę ochłonąć. Nie no moje życie to jakiś żart. Kiedy w końcu udało mi się pogodzić z tatą to pokłociłam się z Blair do tego jeszcze Cole. I tak jest zawsze, kiedy coś zaczyna się układać, to kolejna się psuje.

Droga powrotna zajęła mi około czterdziestu minut. Dosłownie nie czuję nóg. Te nowe botki strasznie mnie obtarły. Jak ja nienawidzę nowych butów. Szybko przebieram się w piżamę i myję żeby by moc położyć się spać. Widzę, że mam jedną nieodebraną wiadomość o przyjaciela, w której informuje mnie że jutro przed południem złożymy jej wizytę. Jestem ciekawa co takiego i tym razem wymyślił.

- MAD WSTAWAJ! - z mojego spokojnego snu wyrywa mnie głos Noah. Taa on zawsze wie kiedy przyjść.

- Czego... - jęcze przykrywajac się jeszcze bardziej kołdrą.

- No nie gadaj, że zapomniałaś o naszym planie rozstaniowym Bri i chłoptasia. - spagldam na niego jak na idiote, a on złowieszczo zaciera rączki. Muszę przyznać, że wygląda to przekomicznie.

- A nie może to poczekać? - nie rozumiem po co się spieszyć możemy równie dobrze pojechać tam wieczorem.

- O nie co to to nie. - podnosi mnie siłą z łóżka. - Nie trzeba było wczoraj zamawiać się z Cole'm.

- Będę gotowa za pięć minut. - podnoszę się z łóżka by tylko nie słychać tych teorii miłosnych mojego przyjaciela. - A tak dla twojej wiadomości Cole to dupek. - mówię dla jasności by zrozumiał, że między naszą dwójka nic nie ma i nie będzie.

W pół godziny wykonuje moją całą poranną rutynę. Wiem trochę się ociągam, ale spałam tylko pięć godzin. W innym przypadku była by to dla mnie cała wieczność, ale nie dzisiaj. Postawiłam na mój klasyczny strój zwykle jeansy i czarna koszulka na krótki rękaw sięgająca do połowy pępka, bo na bluzę jest zdecydowanie za ciepło.

- Ruchy ruchy. - pogania mnie, gdy zakładam buty.

- Przysięgam ci, że ostatni raz gdzieś z tobą jadę. - jemu łatwo mówić, bo to on jest zawsze gotowy.

- Kurwa tylko nie to... - jęczy mój przyjaciel, gdy Jeep nie chce odpalić.

- No nic pozostał nam autobus. - wysiadam z auta i idę na najbliższy przystanek.

- Ty tak poważnie? - Noah nie jest fanem komunikacji miejskiej.

- Jesteś idiatą. - wyzywam go po tym jak kierowca wyrzucił nas z autobusu, bo chłopak na niego nawrzeszczał za gwałtowne hamowanie bez potrzeby. Poważnie co ja z nim mam?

- To nie moja wina, przez niego zalałem sobie buty. Co on prowojazdy w chipsach znalazł? - wskazuje na mokre buty.

- Z cukru jesteś? - kocham go, ale czasem te jego dramy to kompletna przesada.

Do domu przyjaciółki nie mieliśmy jakoś daleko, bo zostaliśmy wyrzucenia tylko jakieś dwa przystanki od jej dzielnicy. Pukam cicho w drzwi mając nadzieję, że nam otworzy. Nadal bolą mnie jej słowa, ale nie potrafię udawać obrażonej, gdy dzieje się coś złego, a w tym porządku jest Will.

- Noah, Mad co wy tu robicie? - drzwi otwiera nam blondynka, która ubrana jest w szary dres.

- Przyszliśmy pogadać. - mówię hardo. Nie obchodzi mnie co w tym momencie myśli o mnie, bo to wszystko jest dla niej.

- No dobra, ale nie tu. - zgadza się i wpuszcza nas do środka.

Idziemy prosto do jej pokoju. W salonu dobiega mnóstwo głosów z dość pokaźnym obcym akcentem.

- Rodzina Hermana przyjechała. - tłumaczy nam zamykając drzwi od swojego pokoju.

Stajemy pod ścianą A dziewczyna zabije miejsce na łóżku. Żadne z nas nie wie jak zabrać się do tej rozmowy, ponieważ doskonale wiemy jak bardzo jest zakochana w Willu i będzie bardzo ciężko przemówić jej do rozsądku.

- To o czym chcecie rozmawiać? - pyta, a nasza trójka doskonale wie, że kolejne słowa są w stanie wywołać przykre skutki dotyczące naszej przyjaźni.

- Szczerze? - Noah spogląda na nią, a ta nowa potwierdzająco głową. - Chodzi o to. - wyciąga telefon ze zdjęciem, które zrobił Willowi podczas wczorajszego wyścigu. W tym momencie przybijam sobie mentalnie dłonią w czoło. Myślałam, że zrobi to jakoś delikatniej, ale przecież to Noah.

- Po co pokazujesz mi jakąś parę? - poważnie ona nie zajarzyła czy nie chce zajarzyć?

- Nie jakaś tylko twój Will i jakaś dziwka. - oznajmia jej z lekką złością w głosie.

- Dobra Mad już to przerabialiśmy. Jeżeli po to tu przyszliście to lepiej idźcie. - wstaje z łóżka i otwiera drzwi na znak, że mamy opuścić jej dom.

- Madison, Noah jak miło was widzieć zjecie może z nami obiad. - proponuje ciocia Rachel.

- Niestety śpieszy nam się, ale dziękujemy za propozycję. - nie będę zwalić się jej mamie, bo ile my mamy lat pięć?

Przez całą drogę powrotną byłam jakoś dziwnie nieobecna. Naoh cały czas o czymś zaciekle nawijał, a ja nie mam pojęcia o czym. Chociaż tyle, że jest ciepło i możemy spokojnie wrócić do domu spacerkiem.

- Mad ty mnie w ogóle słuchasz? - moją uwagę próbuje zwrócić chłopak.

- Słabo się czuję. - mówię prawdę najchętniej zaszyłabym się gdzieś, gdzie jest cisza i spokój.

- Znowu wracają? - nawiązuje do moich ataków.

- Nie po prostu mało spałam. - mam nadzieję, że to wina zmęczenia.

- Okej to idź się połóż, a ja coś zrobię z tym rzęchem. - wskazuje na Jeepa.

- To narazie. - żegnam się i idę do swojego pokoju. Kładę się na łóżku robiąc coś w telefonie.

Ze snu wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Byłam tak zmęczona, że nawet nie wiem kiedy zasnełam. Wywlekam się z łóżka spagaladam na telefon na wyświetlaczu widnieje godzina dziwota siedemnaście. Jestem ciekawa kto to może być. Tata ma klucze, a moi znajomi korzystają z okna. Przekręcam zamek, i otwieram drzwi, a przedemną stoji osoba, który o tej porze nie spodziewała bym się do tego w drzwiach wejściowych. Zamieram widząc ją w tym stanie.

***
I jak myślicie kto to może być? Jeżeli chcecie się dowiedzieć to czytajcie następny rozdział, który pojawi się w przyszłym piątek.

Ps. Dziękuję wszytskim za tak pozytywny odbiór książki. Dostałam też kilka wiadomości, że podoba wam się moja powieść. Jestem w szoku jak ludzie tutaj pozytywni. W razie jakich kolwiek pytań piszcie śmiało z chęcią na nie odpowiem.

Do zobaczenia kocham;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro