12. Ten dupek znowu mnie uratował.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Blair co ci jest? – sama jestem w kompletnym szoku. W drzwiach stoji moja przyjaciółka ubrana jest tak jak była popołudniu, gdy z Noah składaliśmy jej wizytę. Jej makijaż jest rozmazany, a oczy ma zakrwawione i opuchnięte. W mojej głowie od razu tworzą się najstrszniejsze scenariusze.

– Ja... Mogę wejść? – pyta cichym ledwie słyszalnym głosem.

– Jasne. – przepuszczą ją by weszła do środka i zamykam drzwi.

– Ja... Tak... Strasznie... Cię... Przepraszam... – łka wymawiajac pojedyncze słowa.

– Już. – przytulam ją by się trochę uspokoiła.

Przytulam się w milczeniu już długi czas. Mam wrażenie, że oddech dziewczyny pomału się normuje. Nie chce na nią naciskać, bo nie wiem jak zareaguje.

– Już mi lepiej. – delikatnie się odsuwa.

– To teraz powiesz mi co się stało? – pytam ostrożnie.

– Miałaś rację co do Willa. – teraz jej rakacja ma sens. – Widziałam go z Ashley w parku... – jej głos ponownie się łamie. – Całowali się, a kiedy tam podeszłam to mnie wyśmiał... – wiem, że nie powinnam, ale cieszę się, że to zrobił. Dzięki temu Blair wreszcie przejrzała na oczy.

– Will to dupek, zdecydowanie nie zasługuje na ciebie. – może i brzmi to banalnie, ale taka prawda. Blair jest ładna i pewnie za dwa tygodnie i tak znajdzie sobie kogoś.

– Wiem to tylko strasznie mi przykro to co wam nagadałam. Rozumiesz najpierw Josh i nie chciałam, aby Will się taki okazał. I nie myślałam o tym, że masz zniknąć na zawsze. Wiesz, że cię kocham co nie? – robi mi się cieplej na sercu, że tak o mnie nie myśli.

– Ja ciebie też. – niech nie myśli, że ja czuję się bez winy.

– Mogę zostać u ciebie na noc. Nie chce siedzieć z całą rodziną Hermana, a zwłaszcza z jego ciotką co wygląda jak facet. – ostatnią część zdania mówi szeptem na co wybucham śmiechem.

– Pewnie. – zgadzam się od razu. Brakowało mi jej towarzystwa.

Przeglądam telefon, ponieważ Blair poszła się kąpać. Kiedy dostaje wiadomość od nieznanego mi numeru.

Od: Nieznany

W alejce obok twojego bloku.

Nie mam pojęcia od kogo może być ta wiadomość. Może to być Derek lub ktokolwiek inny. Postanawiam sprawdzić kto to, bo w sumie co mam do stracenia. Przecież mnie nie zabiją.

Chyba.

Wychodzę jak najciszej przez okno i zbiegam po schodach i idę w wyznaczone miejsce. Dostrzegam męską sylwetkę w oddali. Przechodzi mnie nie przyjemny dreszcz. Jaka ja jestem głupia, że tu przyszłam. Postać staje w świetle pojedynczej latarni. Jestem strasznie zdziwona, gdy tą osobą nie okazuje nikt z znajomych Cole tylko Will.

– Czego chcesz? – pytam hardo.

– Mad może jakieś cześć. – kpi sobie ze mnie.

– Madison. Mad jest tylko dla znajomych, a z tego co wiem ty do nich nigdy nie należałeś. – poprawiam go.

– No tak ty to ta bardziej zamknięta. Dlaczego ja wybrałem te pustą lalę? – porównuje mnie do Blair.

– Daruj sobie po co mnie tu ściagnołeś?

– Mój kumpel świętuje osiemnaste urodziny. – nie wiem co ma to wspólnego ze mną. – Podobasz mu się więc ty będziesz jego prezentem. – czy aby na pewno dobrze usłyszałam?

– Spadam stąd, a ty się lecz. – odwracam się, ale gwałtownie zostaje poszarpnięta za ramię.

– Zrobisz to albo... – wyciąga telefon. Na zdjęciu widnieje moja przyjaciółka w samym staniku. – Wyśle to do każdego.

– Ty jesteś jakiś walnięty. – poważnie ten koleś nie jest milusim chłopcem z sąsiedztwa tylko psychopatą.

– Ja nie żartuje, wystarczy jedno kliknięcie. To jak zgadzasz się?– uśmiecha się triumfalnie.

– Zgoda. – ulegam, bo co innego mogę zrobić nie chce by zdjęcie mojej pół nagiej przyjaciółki krążyły w sieci.

Odchodzę i słyszę jak chłopak mówi, że później dogadamy szczegóły. Nie mogę uwierzyć, że Blair była tak naiwna i wysłała mu te fotki. Co ona miała w głowie?

– Znowu ty? – kiedy wchodzę do pokoju zastaję Blair z Noah. Czasem mam wrażenie jakby on tu mieszkał.

– Oho co ty taka nie miła? – wali prosto z mostu. Może i byłam trochę nie miła, ale jestem strasznie zła na Willa. Co on myśli, że będę urodzinową zabawką dla jego kolegi czy jak?

– Mad nie gniewaj się przyszedł, bo chciałam go przeprosić. – chyba po raz pierwszy jak Blair broni chłopaka. Zawsze ta dwójka się kłóci.

– Spokojnie już spływam. – uśmiecha się szczodrze i puszcza nam oczko znikające z pokoju.

– Coś się stało? – Blair wyraźnie wyczuła, że coś jest nie tak.

– Nie tylko jestem zmęczona, lepiej już się położę. – gaszę światło i kładę się obok przyjaciółki. Wiem, że kolejne  tajemnice mogą zniszczyć naszą przyjaźń, ale nie mogę powiedzieć jej prawdy.

Noc minęła mi koszmarnie, co jak co, ale od bardzo dawna nie przejmowałam się tak słabą sprawą. Przecież Will tylko żartował co nie? Nie wiem kogo ja próbuje oszukać. Bardzo zależy mi na dobru bliskich i dla nich mogłabym wskoczyć w ogień.

Cały poniedziałek minął mi na leżeniu w łóżku i oglądaniu seriali. Darowałam sobie szkołę, ponieważ do zakończenia roku został tylko tydzień, a jeden dzień mnie nie zbawi. Teraz i tak mamy luźniejsze lekcje. Blair wciąż jest jakaś inna, ale czego można się spodziewać po zerwaniu, że będzie skakać z radości  no chyba nie. Mój ojciec wie, że jest u mnie przyjaciółka. W sumie to cieszę się, że naprawiliśmy nasza relacje jest zdecydowanie lepiej niż kiedyś i widać, że mu na tym bardzo zależy, jednak ja jeszcze zachowuje pewien dystans. Jeśli życie mnie czegoś nauczyło to to, że nie mogę za bardzo nikomu pozwolić się zbliżyć, bo wtedy moje słabe punkty zostaną wykorzystane przeciwko mnie.

– Jezu... – jęcze wyłączając budzik. Jak mi sie strasznie nie chce iść do szkoły.

Podnoszę się od niechcenia z łóżka i spagaladam na przyjaciółkę. Jeszcze śpi ona to ma szczęście. Idę wziąć szybki prysznic. Wykonuje przeciętny makijaż taki jak zawsze. Zakładam białą koszulkę z czarnym napisem smile i zwyczajne ciemne jeansy.

– Gdzie idziesz? – przyjaciółka pyta mnie zaspanym głosem.

– Do szkoły. Ty zostań jeszcze dzisiaj tu. Czuj się jak u siebie. – mówię pospiesznie i biorę torbę wybiegająca szybko z mieszkania.

Dzisiaj jadę autobusem, bo auto Noah jest w warsztacie. Postanowiłam też, że wolę jechać sama. Poza tym on i tak nie lubi jeździć komunikacją miejską. Ja już do niej przywykłam i nie widzę co w tym złego.

– Tu jesteś. – Noah ciężko dyszy i opiera się o szafki.

– Nie przesadzaj. – to chyba logiczne, że nie biegł to jak można być zmęczonym czterdziesto minutową drogą spacerkiem. W sumie całkiem niezła hipokryzja, bo dlaczego ja też nie szłam pieszo tylko jechałam autobusem?

No tak jestem zbyt leniwa.

– Zaraz wypluje płuca. – opiera dłonie na kolanach coraz ciężej dysząc.

– Zaraz to ty serio dostaniesz zawału. – mówię to pół żartem pół serio.

– Już mi lepiej. – odzywa się po jakiś pięciu minutach, a mnie od razu robi się lżej na sercu.

– Muszą jak najszybciej naprawić ci to auto. – oznajmiam zdecydowanie.

– Jutro je odbieram. – mówiąc to jakoś dziwnie się uśmiecha, ale nim zdążę go spytać podchodzi do nas Josh.

– Cześć Noah, hej Mad. – my również się z nim witamy. – Gdzie Blair? – ostatnio cały czas o nią wypytuje zakochał się czy co?

– Wiesz Bri jest strasznie załamana i przydało by się wsparcie. – do odpowiedzi jako pierwszy wyrywa się Noah. – Auuu... Za co? – pyta, gdy nadepłam go na stopę. Już chyba wystarczająco powiedział.

– Co jej jest? – dopytuje szatyn.

– Złamane serce. – brunet szepcze dziecinnie w jego bym nie usłyszała chociaż i tak wszystko słyszę.

– Jadę do niej. – mówi natychmiastowo i idzie w stronę wyjścia.

– Jakby co jest u Mad. – nakierowuje go Noah.

– Okej dzięki. – odkrzykuje i znika za drzwiami.

– No co? – przyjaciel spgląda na mnie.

– Ale ty masz strasznie długi jęzor. – ganie go, bo wiem, że Blair nie jest w najlepszym stanie, a do tego za jakieś piętnaście minut do pokoju wparuje Josh. Już dość przez niego też nacierpiała.

– Nie przesadzaj. – cytuje mnie z bezszczelnym uśmiechem. Może ma rację nie potrzebnie się tym wszystkim spinam.

Dziś na stołówce jest okropny ruch. Sama się dziwnie, ponieważ jedzeniu tu to samo mogło by zacząć biegać.  James i jego elita siedzą na samym środku stołówki. Żeby móc usiąść przy ich stole musisz być fajny, chociaż nie wiem co jest fajne w gwałceniu wszystkiego co się porusza. Dziś serwują mini pizzę, czyli kupili stare przeterminowane pizzę z pobliskiego supermarketu i zrobili z nich mniejsze. Biorę jedną, ponieważ jestem strasznie głodna, a nie raz jadło się znacznie gorsze pomyje. Noah siedzi już przy naszym stoliku na skraju trawnika. Tak w naszej szkole stołówka jest na otwartej przestrzeni najgorzej jest, gdy pada deszcz. Idę przed siebie, kiedy na mnie ktoś wpada i cała moja tacka z jedzeniem spada na tę osobę. Jest nią Jossi. Dziewczyn, która jest cieniem w tej szkole z mojego rocznika nikt prawie nie zna jej imienia, ale koleguje się z Mindy.

– Przepraszam Jossi. – wyciągam chusteczki i próbuje to zmyć z jej bluzki.

– Nie przejmuj się to była moja wina. Poza tym mam w szafce inną koszulkę. – wciąż nie rozumiem jak ona może zadawać się z dziuniowatą Mindy skoro jest tak miłą osobą.

– No zdecydowanie na kelnerkę by cię nie zatrudnili. – wszędzie rozpoznam ten upierdliwy głos Mindy, a tuż obok niej staje James.

– Nic się nie stało. – broni mnie jej przyjaciół w o ile można w ogóle tak nazwać te relacje.

– Zamkij się. – ucisza ją co jest nie miła. – A ty co zapomiałaś się naćpać tymi prochami i ześwirowałaś. Doskonale wiesz jak kończą świry. – na jej twarzy mauje się zwycięski uśmiech, a mi jest okropnie przykro, dlaczego ona zawsze udeża w te najbloeśniejsze tematy? Postanawiam to zignorować i idę już do klasy na następną lekcje. Dość mam zdenerwowania się nie potrzebnie taki ludzi jak ona trzeba zwyczajnie ignorować.

– Wciąż nie wierzę, że się na to zgodziłam. – mruczę pod nosem, ale na tyle głośno by przyjaciel mnie usyszał. Poważnie nie wiem jak dałam mu się  namówić na wspólne zwracanie piechotą do domu skoro miałam autobus.

– Nie marudź patrz jaka piękna pogoda. – zachowuje się jak kompletny optymista i na każde moje złe słów znajdzie coś miłego.

– Jest chyba z milion stopni. – narzekam na pogodę. Mam wrażenie, że zaraz się spalę na środku ulicy.

Po męczącej drodze udało mi się wrócić do domu. Lubię ciepłą pogodę i za to kocham Kalifornię. Wchodzę jak gdyby nic do pokoju i zastaję tam śmiejącą się Blair wraz z Joshem. Jestem bardzo ciekawa co tu się dzieje, jednak postanaiwam nie pytać.

– O hej Mad. – wita się ze mną lekko speszona. – Właśnie my będziemy się zbierać. – zabiera swoją telefon i wstaje z łóżka. – A i dzięki za wszystko.– żegna się znikające wraz z chłopakiem.

Mam nadzieję, że tym razem nie zrobi nic głupiego, bo wciąż gdzieś z tyłu  głowy mam te ochydne propozycje Willa. Resztę południa poświęciłam na oglądaniu telewizji. Niby tak się mówi, ale ten spacer strasznie mnie wykończył. Zdecydowanie tu był pierwszy i ostatni raz, gdy zamiast autobusu wybieram iście z buta.

– Słońce śpisz? – do pokoju wchodzi mój ojciec.

– Jeszcze nie.

– Wiesz, bo mama chciała by żebyś ją odwiedziała. – mówię ostrożnie.

– Nie. – odpowiadam stanowczo, ale spokojnie.

– Mi jakoś wybaczyłaś, dlaczego i jej nie dasz szansy. – teraz będzie brał mnie na litość, ale o nie ja się tak łatwo nie dam.

– Daj spokój nie widział mnie od kilku lat, a teraz znowu się interesuje. – była zbyt zajęta swoją pracą by pomyśleć o mnie.

– No dobrze jak chcesz. – ulega, bo doskonale wie, że się nie złamie, a nie chce psuć naszych relacji. – To ja już idę, a ty idź spać. – przytula mnie. Jest to strasznie dziwne uczucie. Nigdy nikt do tej mnie nie przytulał, prócz moich przyjaciół, ale oni się nie liczą.

– Dobranoc. – mówię, gdy drzwi się zamykają kładę się do łóżka z poczuciem, że po raz pierwszy wszystko zaczyna się układać.

Do pokoju wpadają słabe wiązki światła. Cudownie zapomniałam zasłonić okno. Teraz juz na pewno nie dam rady zasnąć, a mój budzik będzie dzwonić dopiero za niecałe trzydzieści minut. Wywlekam się z łóżka. W salonie zastaję ojca rozmawiającego z kimś przez telefon.

– Nie na pewno Charlotte. – kończy rozmowę, ponieważ mnie zauważył.

– Rozmawiałeś z mamą? – mam nadzieję, że ta dwójka nie knuje za moimi plecami i nie wyślą mnie do niej, ponieważ był by to istny koszmar.

– Mówiłem jej, że nie przyjedziesz. – I tu ma szczęście. W końcu mnie posłuchał i pozwala samej decydować. – Ale jakbyś zmieniła zdanie to chętnie cię przyjmie.

– Taa... – coś mi się nie wydaje, że skorzystam z tej opcji.

Po wspólnym śniadaniu ogarnęłam się, a teraz zakładam na stopy moje białe conversy, gdy przez okno wpada Noah w samych bokserkacj i koszulce.

– Skrzaty w nocy cię okradły? – żartuje sobie z niego. Za dziesięć minut mamy być w szkole, a on paraduje pół nagi po moim pokoju.

– Nie idę dzisiaj do szkoły. – oświadcza dumnie.

– A to niby dlaczego? – unoszę brwi. Nie wydaje mi się, że ciocia Jo źle się ostatnio czuje chociaż kto wie.

– Nie chce mi się.

– Yhm. – mruczę pod nosem gdybym wiedziała, że nie idzie też bym nie poszła, a tak to już jestem gotowa. Mam nadzieję, że chociaż Blair będzie.

– Mad. – zatrzymuje mnie nim zdążę wyjść.

– Co? – pytam lekko pirytiwana.

– Mogłabyś po szkole odebrać mój samochód? – czy on sobie robi jaja?

– Ni..

– Jetses genialna. Tu masz kluczę, wszystko jest już opłacone. Wyśle Ci adres. – zanim zdążę się nie godzić znika z mojego pokoju. Jak mu się zawsze udaje mnie wyrobić?

– Kretyn! – krzyczę by mnie usłyszał i zwracam na sobie uwagę sąsiadów.

Zaraz jeszcze pomyślą, że jakaś postrzelona tu mieszka.

W szkole nie było Blair. Czułam się jak odludek. Nie jestem jakoś zbytnio otwarta na relacje z nowo poznanymi ludzmi. Wolę trzymać się swojej paczki. Teraz jeszcze muszę przetrwać tylko algebrę. Zajęłam miejsce w ostatniej ławce by się zbytnio nie wychylać. Jako, że matematyki uczy nas nasza wychowawczyni tak algebrę mamy z inną nauczycielką i jest nią ciotka Mindy.

– Madison może ty zrobisz to zadanie. – na nic poszły moje plany nie wychylania się, bo pani Evans musiała mnie wziąć do tablicy.

Starałam tam jak kołek i za nic nie mogłam znaleźć sposobu by rozwiązać to zadanie. Już pięćdziesiąt razy zdążyłam się zestresowac i umrzeć.

– No dobrze usiądź. – jedyne co mnie nie pociesza to, że nauczycielka nie wpisuje jedynek należy do tych, które są czasem, aż za miłe. – To kto wie co Madison zrobiła tu źle? – zadała pytanie w klasie.

– O ja wiem! – Mindy jak zwykle wyrywała się tym swoim piskliwym  głosikiem.  – Nie robiła tego z pasją. – poważnie ona serio jest tak tępa?

– Z pasją to zaraz ci przyjebie. – bąknełam idąc do ławki. Mam w nosie czy nauczycielka to słyszała. Wkurzam mnie takie zachowanie, a Mindy działa mi na nerwy już od kilkunastu lat, bo uważa się za lepszą od wszystkich, a w czym niby inni są gorsi?

– No już spokojnie zaraz to wytłumaczę. – kobieta nas uspokaja, ponieważ obawia się, że rozpętały byśmy tu trzecią wojnę światową.

Gdy zabrzmiał dzwonek jako pierwsza wyszłam z klasy. Przed szkołą sprawdziłam adres, pod który powinnam się udać by odebrać samochód przyjaciela. Warsztat znajduje się w południowej części, a tam najbliższy autobus jedzie za godzinę, czyli znowu z buta. Po drodze mam nadzieje, że nie spotkam nigdzie Cole'a, a jeszcze zabawniej było by gdyby na miejscu go zastała. Wyobrażacie sobie wielkiego bad boy z San Fran ubrudzonego smarem, naprawiającego ludzią auta? Bo ja zdwcydownie nie. Droga minęła mi w dość przyjemny sposób szłam sobie spacerkiem. Za dnia nie jest tu tak strasznie. Może źle ocianiałam tę dzielnicę i mieszkających tu ludzi? Wreszcie docieramy pod warsztat. Kulturalnie wchodzę do środka i kogo tam zastaję wprawia mnie w szok.

– Ethan pracujesz tu? – na mojej twarzy pojawi się szczery uśmiech, ponieważ bardzo go lubię.

– Mad myślałem, że wywieźli cię na Syberię. – żartuje i wita się obejmując mnie.

– Jesteś brudny! – próbuje się wyrwać z uścisku, ale na marne.

– A no tak. – chwyta się za głowę i muszę przyznać wygląda to przekomicznie. – Co cię tu sprowadza? – zadaje pytanie swidrują mnie wzrokiem.

– Przyszłam odebrać samochód Noah, chłopaka z wyścigu. – tłumacze mu, bo nie jestem pewna czy pamięta.

– Faktycznie wydawał się znajomy. No nic teraz powinien chodzić jak nowy. – wskazuje ręką na Jeepa za nami.

– Dzięki. – dziękuję mu, ale wszystko się psuje, gdy otwierają się tylnie drzwi, a przez nie wchodzi Cole. Ubrany jest w czarne robocze spodnie i szarą koszulkę ubrudzoną od smaru. Nawet w tych okropnych ciuchach potrafi wygladac jak model z okładek. Teraz zaczynam rozumieć skąd to jego nabrzmiałe ego.

Ale ja tylko żartowałam. Jego miało tu nie być.

Już na samym początku świdruje mnie i Ethana tym swoim  spojrzeniem. Pragnę jak najszybciej stąd iść po ostatniej rozmowie nie mam pojęcia jaka może być jego reakcja.

– To ja już ten muszę spadać. – zaczęłam się jąkać jak kompletna idiotka.

– Może niedługo jakaś kawa Mad? – Ethan proponuje mi spotkanie. Chyba jeszcze nie zaczaił, że Cole tu jest i wszystko słyszy nie chce by robił sobie nie potrzebne problemy, a zwłaszcza przeze mnie.

– Pewnie jakoś się zgadamy. – mówię pospiesznie, po czym wyjeżdżam z warsztatu.

Przez całą drogę nie mogę w to uwierzyć. Jest tyle ludzi w tym pieprzony mieście, a ja ciągle go spotykam. Co jest bardzo zabawne, bo przez siedemnaście lat nie widziałam go na oczy. Nawet w jednej szkole nigdy nie myneliśmy się na jakimś głupim korytarzu. Mam ważenie, że Noah o tym doskonale widział, że go tam spotkam.

– Ej co robisz!? – pyta zirytowany mój przyjaciel, gdy ja wpadłam do jego pokoju wściekła i ściągnąłam mu słuchawki z uszu.

– Tyyy!!! – syczę w jego stronę.

– Co ja? – on udaje czy serio nie wie o co mi chodzi.

– Wiedziałeś, że w tym wrsztacie pracuje Cole. – mówię nieco oskarżycielskim tonem.

– Co Cole też tam pracuje? Ja widziałem tylko o Ethanie. – wydaje mi się, że mówi prawdę.

– To nie zmienia faktu, że knujesz za moimi plecami. – wypominam mu, bo ja w przeciwieństwie do niego prawie zawsze jestem szczera. Wiadomo, że czasem zdarzają się nam jakieś drobne kłamstwa, ale on coś za często ich nadużywa.

– Po prostu myślałem, że Ethan ci sie podoba. Skoro nie Cole to może on.

– Jakbym chciała mieć chłopaka już dawno bym go sobie znalazła. – to nie jest sprawą życia i śmierci, a poza tym dobrze jest mi samej.

– Ta jasne, bo ci uwierzę. – prycha pod nosem.

– Głupek. – zostawiam go i idę do siebie. Można by uważać, że przesadzam, ale ja i Noah dość często się kłócimy. Oczywiście nigdy nie na poważnie i po jednym dniu już ze sobą rozmawiamy.

Rano jak zawsze Noah czekał na mnie w aucie. Czyli już mu przeszło, to dobrze. Mam tylko nadzieję, że nie będzie cały czas spiskował za moimi plecami, bo robi się to bardzo irytująca.

– Jak tam z Marcusem? – pytam o chłopak, z którym ostatnio umówił się na randkę.

– Weź mi nic nie mów. – macha zbywająco ręka, a na jego twarzy widać rozczarowanie. – Czaisz, że na drugiej randce zaproponował mi seks grupowy?

– Szkoda. – nie wiem co więcej powiedzieć. Wydaje mi się, że bardzo go polubił, a tu takie coś. Najwidoczniej żadne z nas nie ma szczęścia do miłości.

– A mnie nie. Kończę z facetami i znajdę sobie jakąś kobietę, która urodzi mi szóstkę dzieci. – podśmiechuje się cicho pod nosem.

– Ale ja chrzestną nie będę. – uprzedzam go na wstępie. Na szóstkę dzieci to zdecydowanie mnie nie stać.

– Spokojnie ty trzy i Bri trójkę. – uspokaja mnie ciągle się śmiejąc.

W szkole jak zwykle było nudno. W sumie to ostatni tydzień, czyli nic nie robimy. Nauczyciela też już mają na wszystko wywalone, aby czwarte klasy jeszcze się starają o lepsze oceny, ponieważ chcą dostać się na wymarzone studia. Kto by pomyślał, że za rok to ja będę kończyć szkołę.  Niedawno szłam do pierwszej klasy i tam poznałam Noah. Przez jedenaście lat nasza przyjaźń przeszła niemal wszystko. Razem z Blair czujemy się jak rodzina. Zostanie tam ostatni rok do rozłąki. Oczywiście stale będziemy utrzymywać ze sobą konatakt.

Po szkole nie robiłam nic ciekawego tylko siedziałam z Noah przed telewizorem obżerajac się słodyczami. Balir nie mogla przyjść, bo miała dzisiaj dwu godzinny tenning i jak stwierdziła, że jest bardzo zmęczona. W sumie nie dziwię jej się. Ja pod swych godzinach była bym nie do życia. Mój przyjaciel już poszedł do siebie. Tata jest w pracy nie mam pojęcia o której wróci, czyli wychodzi na to, że jestem sama. Żadna nowość już od małego zostawiłam sama i umiem sobie poradzić. Stwierdziłam, że idę już do siebie do pokoju.

– Co ty tu robisz? – gdy weszłam  do pomieszczenia i byłam okropnie zdziwiona przy oknie stał Cole.

– Może jakieś cześć? – na jego twarzy jak zwykle malował się ten dobrze mi znany cwaniacki uśmiech.

– O tak wybacz wielmożny książę się pojawił. Mam paść na kolana i całować ci stopy? – spytalam sarkastucznie. Naprawdę nie widzę powodu, dla którego miał by tu przyjść. Ciekawe czy mnie zwyzywa znowu za jakąś błahostkę jak ma to w zwyczaju.

– Na kolanach możesz robić znacznie ciekawsze rzeczy. – wracam oczami na dwuznaczne brzmienie jego słow.

Podchodzę do niego trochę bliżej. Sama pcham się w paszcze lwa, ale to on jest w moim domu, więc mam przewagę chyba.

– Po co tu jesteś? – pytam, a mój ton jest bardziej oschły niż myślałam.

– Po co byłaś w warsztacie? – ugh jak ja nienawidzę jak ktoś odpowiada pytaniem na pytanie, mimo że ja sama tę taktyke stosuje.

– Noah miał tam samochód. – unoszę  hardo głowe.

– Akurat w tym warsztacie gdzie ja pracuje? – widać, że nie wierzy w ten zbieg okoliczności.

– Nie wiem to Noah wybierał ja miałam tylko odebrać auto. Skąd miałem wiedzieć, że ty tam będziesz? – nie miałam pojęcia, że Cole jest mechaniekim. Myślałam, że ma wystarczająco kasy ze zleceń czy wyścigów.

– Powiedzmy, że ci wierzę. – mówi swidrując mnie wzrokiem jakby doszukiwał się kłamstwa.

– To teraz ty odpowiesz mi na moje pytanie? – odchodzę od niego i opieram się o biurko.

– Nie mogę cię rozgryźć Allen. – powiedział tym swoim głębokim basem, świdrując mnie wzrokiem. – Nigdy wcześniej cię nie widziałem, a od dwóch miesięcy ciągle pojawiasz się tam gdzie ja. Czego chcesz?

– Niczego. – natychmiastowo zaprzeczyłam jego słową.

– Mnie nie oszukasz każda chce albo skoczyć mi do łóżka, albo ucieka jak najdalej. – podchodzi do mnie bliżej. – A ty tego nie robisz. – po jego oczach widać, że jest zmieszany. Sama nie wiem co powiedzieć, bo nie spodziewałam się, że ludzie aż tak to wykorzystują.

– Wiesz mi Zack nie chodzę specjalnie za tobą, bo nie mam powodu. – mówię otwarcie. Faktycznie wyglądało to trochę dziwnie, że jestem zawsze tam gdzie on.

– Ostatnio odwiozłaś mnie do domu. – przypomina mi sytauacje. Teraz zauważam już ledwo widoczne rany, które mu przemywałam, a później wyrzucił mnie za drzwi. – Powiedziałaś,  że też masz uczucia. Miałaś rację ty je masz, ja nie dlatego czasem zapominam  o tym, że wiele rzeczy możesz odebrać inaczej. – nie no teraz twierdzi, że źle odebrałam jego słowa kazał mi wypierdalać.

– Co teraz mnie przepraszasz? – pytam sarkastycznie.

– Nie. – odpowiada pewnym siebie głosem, w sumie tego się spodziewałam.

– Okej to możesz już sobie iść. – chce by stąd wyszedł, ponieważ już wszystko sobie wyjaśniliśmy.

– Nie. – jestem zdziwiona jego stanowczością.

Jeszcze bardziej się przybliża. Nawet nie mam jak uciec, bo za mną jest biurko. Nie wiem czego mogę się po nim spodziewać, ponieważ jego zachowanie nie raz dawało wyraźne znaki, że jest nie obliczalny. Błądze  wzrokiem po całym pokoju by uniknąć jego spojrzenia.

– Dlazcego nie? – pytam cichym szeptem. Łapiemy kontakt wzrokowy jego czy wyglądają znacznie łagodnie niż zazwyczaj.

– Ponieważ chcę zrobić to. – wpija się w moje usta. Początkowo jestm w szkoku, ale po chwili oddaję pocałunek. Muszę przyznać, że Cole naprawdę dobrze całuje. Zaplatam dłonie na jego karku, a on swoje kładzie na mojej tali. Nasze języki walczą k dominację, którą przegrywam, ale staram się nie zostawać w tyle.

– Mad jesteś? – słyszę wolanie mojego ojaca, który najwidoczniej przyszedł z pracy. Jak oparzona podrywam się od ust chłopaka, on również robi dwa kroki do tyłu.

– Chwila! – odkrzykuję do taty, a w duchu modlę się żeby nie wyszedł tu. – Musisz stąd iść. – zwracam się do Cole'a.
wykonuje moje polecenie i wychodzi przez okno prosto na schody przeciwpożarowe. – Cole zapomnij. – nim wyjdzie chce, by zapomniał o pocałunku.

– Nigdy. – na jego twarz wkrada się chytry uśmiech i znika w blasku nocy.

– Rozmaiwsz z kimś? – chwile po tym w dzrwiach staje mój ojciec.

– Z Noah. – trochę mu ściemniam licząc, ze się nie zorientuje. Stoji w drzwiach i badawczo mi się przygląda. dopiero teraz orientuje się, że Noah tu nie ma, a mój tata nie jest aż tak głupi by tego nie zauważyć. – Przez telefon. – wycigam z kieszeni złotego Iphona i macham nim jak kompletna idiotka.

– Przecież mieszkacie obok siebie. – tata patrzy na mnie jakby coś było ze mną nie tak. Kiwa głową z rozczarowania i wychodzi z mojego pokoju.

Szybko biegnę w stronę okna, na parkingu już nie dostrzegam niebieskiego BMW. Chociaż jeden problem z głowy Cole pojechał. Dopiero teraz dociera do mnie co robiliśmy. Po raz trzeci się całowaliśmy. Wcześniej któreś z nas było lekko wstawione, a teraz nie wydaje mi się żeby pił, ponieważ przyjechał tu autem, ja też byłam trzeźwa. Nie wiem co we mnie wystąpiło, ale musze przyznać, że mi się nawet podobało. Nie stop. Natychmiastowo ganie siebie w myślach. Dokładnie o to mu chodziło był ciekaw czy jak pierwsza lepsza laska wskocze mu do łóżka. Prawie mu się to udało. Od teraz muszę zdecydowanie lepiej się pilnować. Z tych rozmyśleń wyrywa mnie wiadomość. Jest ona od Willa nie wiem po co, ale wolałam mieć zapisany jego numer, bo wiadomości od nieznanych bardzo źle mi się kojarzą.

Od: Will

W sobotę bądź o dwudziestej w domu Petera.

Cholera czyli nie zapomniał. Na samą myśl, że to Peter skręca mnie w żołądku. Koleś jest bardziej owłosiony niż goryl. Nie ma takiej opcji, że sie tam pojawię. Z samego szacunku do samej siebie. Nikt nie będzie decydować z kim mam sypiać. Również zdaję sobie sprawę, że jeśli tego nie robię fotki Blair rozniosą się po całej szkole. Przebieram się w piżamę i kładę do łóżka, a w mojej głowie rodzi się pewien plan.

Rano jak zwykle przyjechałam do szkoły z Noah. Pierwsza moją lekcją jest biologia w tym samym czasie Noah ma fizykę i to właśnie tu jest różnica na jakim profilu jesteśmy. Czasem niektóre  lekcje mamy oddzielnie. Na biologi nic nie robiliśmy, poniewaz caly materiał skończyliśmy przed wyznaczonym terminem. Więc rozmawiałam z Blair. Czuje się już lepiej, cieszy mnie to, że nie przeżywa już tak tego rozstanie z tego co wiem to Josh jej bardzo pomógł. Nie sądzę by chciał ją skrzywdzić, mimo fatalnej reputacji nie jest taki zły.

Podczas jednej z dłuższych przerw znowu byłam sama, ponieważ Noah miał okienko i wywiało go w świat, a Blair miała jakiś bardzo ważne spotkanie chelladerek, na którym ja nie byłam mile widziana, ponieważ  nie należałam do tego grona. Szłam sobie spokojnie korytarzem, gdy zostałam pociągnięta za nadgarstek i wpechnięta do jednej klas. Muszę przyznać, że trochę się przeraziłam. Po akcji z profesorem Scottem nawet w szkole nie czuje się bezpieczna.

– Czego chcesz? – warknełam lekko zirytowany, gdy zobaczyłam Willa.

– Nie odpisałaś mi wczoraj na wiadomość. – podszedł bliżej,  przez co ja zrobiłam krok do tyłu by zachować bezpieczną odległość.

– Bo nie będę jakąś dziwką, która zabawia twoich kolegów. – powiedziałam pewnym siebie głosem, a teraz jego twarzy gwałtownie się zmienił nie widziałam do końca czy to zdziwnie czy złość.

– Mad nie bądź śmieszna. Ja cię do niczego nie zmuszam. To twój wybór, jeśli nie to inni będą musieli nacieszyć się tym zdjęciem. – wyciąga smartfona pokazując mi te same zdjęcia co wcześniej. – To jak?

W przypływie chwilowej odwagi wyrywam mu telefon z ręki i biegnę na sam koniec klasy po drodze usuwając to zdjęcie. Usuwam je również z kosza by nie mógł już odzyskać zdjęcia. Jestem zdziwona jego postawą, bo nawet nie zaczoł mnie gonić.

– Już skończyłaś? – pyta śmiejąc się pod nosem. – Jesteś taka zabawna myślisz, że nie zapisałem tego na kompie? Do zobaczenia w sobotę. – wyrywa mi swoją własność, po czym wychodzi z klasy. Właśnie w tym momencie mój niezawodny plan szlag trafił.

– Co ci jest? – zauważa Noah dziś z Blair jedziemy razem do kina i jesteśmy już w drodzę.

– Tylko nie mów, że boisz się horrorów. – z tyłu nabija się ze mnie blondynka. Muszę przyznać, że po raz pierwszy od dawna ma takie poczucie humoru.

– Zabawne. – komentuje. Zdając sobie sprawę, że na serio jestem jakaś dziwna, ale nic nie poradzę cały czas myślę co mam zrobić z tą sprawą Willa. Przez resztę wieczora postanawiam się tym nie załatwiać, chce spędzić miło czas z przyjaciółka jak normalna nastolatka, a nie ciągle się tylko zamartiwać.

Wysiadamy przed pobliskim kinem, w którym do niedawna wraz z Noah pracowałam. Nie da sie nie zauważyć rudych  włosów Leona. Na naszym miejscu za ladą obsługują nas młoda dziewczyna i młody chłopak. Jest mi ich trochę żal sama doskonale wiem jak ich przełożony potrafi nimi pomiatać. Teraz jestem już cwana, bo nie potrzebuje tej kasy, a jeszcze niedawno sama latałam jak piesek. I muszę przyznać to było chore. Udajemy się do sali, w której ma się odbyć seans. Muszę przyznać szczerze, że nie przepadam za horrorami. Nie chodzi o to, że się boję, bo oglądam je i czasem faktycznie się wzdrygnę z przerażenia, ale później czuje się dziwnie robiąc nazwyklejsze czynności. Nie wiem z czym jest to związane.

– Wcale się nie bałem! – zaprzecza Noah, gdy film się skończył jest już po północy, a my idziemy do Jeepa stojącego na końcu parkingu, ponieważ jak tu przyjechaliśmy nie było miejsca, a teraz nie widać żywej duszy.

–  A właśnie, że tak! Jesteś pizda! – nabija się z niego Blair i zajmuje miejsce na tylnym siedzeniu.

– Nie prawda, co nie Mad? – zwraca się w moją stronę szukając ratunku.

– No coś ty, tylko mam kilka ran na nadgarstku. – lekko mu dogryzam, ponieważ przez cały film, gdy pojawiały się straszne momenty naciskał na mój nadgarstek swoimi paznokciami. Muszę przyznać, że jeszcze mnie boli, a jutro na pewno pojawią się w tych miejscach siniaki.

– Nieważne. – marudzi pod nosem, na co ja i moja przyjaciółka wybuchamy śmiechem.

– A widzieliście tych chłopaków w siódmym rzędzie? – odzywa się Blair, gdy uspakajamy swój wybuch śmiechu.

– No istni modele. – mówię pół żartem pół serio. Byli na prawdę niczego sobie, ale blondyni to zdecydowanie nie mój typ.

– A ty N co myślisz? – lekko szturcha w ramię kierowcę.

– Jakie do cholery N? – jest zdziwiony jak go nazwała.

– No patrz na Madison mówimy Mad, ty na mnie mówisz Bri, chociaż wcale tego nie lubię, a dla ciebie nie ma to będziemy nazywać cię N od Noah. – jestem w szoku, że tak to wymyśliła.

– Długo nad tym myślałaś? – dogryzam jej brunet. – Poza tym od dziś jestem bi z naciskiem na kobiety. – dokańcza odpowiadajac na wczeaniejsze pytanie.

– Co od kiedy?! – morskooka reaguje krzykiem, przy okazji wydzierając mi się do ucha.

– Jak spotykam facetów gejów to ciągle mają do mnie jakieś niedorzeczne propozycje, a kobiety też bardzo lubię. – porusza zabawnie brwiami i przyznaje wygląda to komicznie.

Wieczorem, a właściwe w środku nocy wróciłam do swojego pokoju i położyłam się spać. Bawiłam się cudownie od bardzo dawna brakowalo mi wspólnego czasu, który mogłam poświęcać na spędzanie go z przyjaciółmi, bo tylko wtedy czułam się jak bez troską nastolatka, która nie musi się martwić jutrem, lecz to było tylko chwilowe. Nowy dzień, więc na nowo trzeba obrócić do rzeczywistości.

Został mi tylko jeden dzień do tych pechowych urodzin Petera. Może nie wszystko jest stracone. Na lekcji histori wpadł mi do głowy pewnien pomysł, który miałam zrealizować od razu po lekcjach.

– A ty dokąd? Nie wracasz ze mną? – pyta mnie przyjaciel, gdy zauważa, że zamiast w stronę parkingu zmierzam w kierunku miasta.

– Mam kilka rzeczy. – mówię prawdę tylko nie dokładnie co mam zamiar zróbić.

– Dobra. – wzrusza ramionami i idzie w przeciwną stronę. Nie wydaje mi się żeby był obrażony czy coś w tym stylu.

Po czterdziestu minutach dotarłam pod warsztat, gdzie pracują Ethan i Cole. Mam nadzieję, że nie spotkam tego drugiego. Może coś mu wypadło i nie ma co tu teraz. Zbieram w sobie całą odwagę i pewnym siebie krokiem wchodzą do warsztatu. Nikogo nie ma.

– Cześć Ethan! – krzyczę na cały warsztat mając nadzieję, se sztyn zaraz się tu pojawi.

– Nie ma go tu. – nie no to juz jest przesada. Z za jednego z samochodów  wychodzi Cole. Ubrany w szare dresowe spodnie i białka koszulkę ubrudzoną smarem. Jego wlosy sa roztrzepane, dopiero teraz przenoszę wzrok na jego twarz jestem przerażona tym co widzę. Waga i łuk brwiowy mają strup po rozcięciu, a pod lewym okienkiem cały policzek jest spuchniety do tego znajduje się tam wielki siiniak. Zastanawia mnie to czy widzi na to jedno oko. – Potrzebujesz czegoś? – kurde chyba zauważył, że mu się przyglądam. Natychmiastowo uciekam wzrokiem i błądze nim po całym warsztacie.

– W sumie to nie. – czyli moj niezawodny plan znowu się nie powiódł. – Będę się zbierać narazie. – pośpiesznie wychodzę z warsztatu. W sumie to mogłaby zadzwonić do Ethana, ale co ja sobie myślałam, że pobije Willa i będzie po sprawie? To jest nie realne.

– To jak Mad idziesz z nami jutro na imprezę do Evie? – pyta mnie Blair, kiedy wróciłam do domu to ona i Noah już na mnie czekali. Nie zadawali pytam o tym gdzie byłam po prostu przyszli o tak.

– Nie jakoś mnie mam do tego głowy. – unikam imprezy kłamstwem, bo co mam powiedzieć? Hej Blair nie idę bo to ex zmusza mnie bym była prezentami na urodzinach Petera, bo ma haka na ciebie? Nie zdecydowanie nie przejdzie.

Rozmowa o imprezie Evie zeszła na inne tory i śmiejemy się z tego jak na jednej z wycieczek jakiś typ chciał nas zaadaptować. Byliśmy na wycieczce w Hiszpani i jakiś facet podszedł do naszej wychowawczyni i wakazał kilkoro uczniów, których przypgarnie za małą sumkę. Mój śmiech przerywa osoba, która wchodzi przez okno. Tam stoji Zack. Ubrany jest w czarne spodnie i białą bluzę z logiem Adidasa.

– Allen możemy pogadać sami? – pyta spoglądając na dwójkę przyjaciół. W myślach już sobie kopię grób, bo jeśli on chce ze mną rozmawiać sam z siebie nie wróży to niczego dobrego.

– Pewnie. – Odzywa się Blair. – My już idziemy. – wstaje na nogi.

– Co? Ja nie. – Noah jest rozczarowany tym, że musi iść.

– Idziemy. – odzywa się srogo blondynka i ciągnie Noah za koszulkę. Ten posyła mi spojrzenie, które mówi, że będę musiała mu opowiedzieć o tym co się tu wydarzy.

Podnoszę się z łóżka, na którym leżałam i staje na przeciw Cole'a. Ten uważnie mi się przygląda nic nie mówiąc. Ja największą uwagę przywiązuje do jego pocharatanej twarzy. Teraz wygląda jak stu procentowy gangster.

– Więc? – zaczynam, gdy zadję sobie sprawę, że chłopak nie ma zamiaru podjąć jakiej kolwiek rozmowy. To po jaką cholerę tu przychodził. Zakładam ręce przy okazji się nimi otulając, ponieważ jest mi trochę chłodno w tejbluzce na krótki rękaw.

– Po co szukałaś Ethana? – w jego głosie słuchać delikatną chrypkę. Jego pytanie mnie nie zdziwiło tylko, to że po co mu to wiedzieć.

– Chcialm go o coś poprosić, ale nie ważne. – nie ma sensu kłamać, bo zapewne by mnie rozszyfrował.

– Dla mnie ważne. – w tym momencie dociera do mnie, że nie odpuści.

– Dobra, ale chodź na dach. – przypominam sobie, że mój ojciec jest w domu i jakby nakrył mnie w pokoju właśnie z Zackie'm to nie było by za ciekawie.

Podąża za mną na szczyt budynku opieram się o murek i on robi to samo po chwili. Wyciąga paczkę papierów czestujac mnie jednym. Mimo że nie są miętowe to nie odmawiam, bo może one ułatwią mi opowiedzenie tej trochę zawstydzjacej historii.

– Jutro będę po ciebie i pojedziemy w to miejsce, uwierz już się do ciebie do dawali tak jak ten Jack czy jak mu tam. – przypomina mi o sprawie z Jamsem, w której ogromnie mi pomógł. Może dzięki niemu bede mieć spokój. Nie rozumiem dlaczego nagle tak wszyscy się na mnie uwzieli. Jestem raczje zwyczja dziewczyną, która się zbytnio nie wychyla.

– Co ci się stało? – pytam wskazując na jego twarz, ponieważ to pytanie nurtuje mnie od południa.

– Nie musisz wiedzieć. – prycha wrzucając resztę papierosa na sam dół.

– Ale chcę. – nie ustępuje.

– Wiesz, że wykonuje zlecania wczoraj miałem parę. – spagalda na mnie jakby wyczekiwał kazania, że to jest źle i coś w tym stylu. Tylko się nie doczeka bo to jego życie i on podejmuje wybory.

– Myślałm, że masz od tego ludzi. – obraca w jego stronę głowę, natomiast on wpatruje się przed siebie. Mam nie powtarzlną okazję by przyjrzeć się jego doskonałemu zartsowi szczęki.

– Bo mam, ale niektóre wymagają mojej ingerencji. – okej zabrzmiało to trochę bardzo tajemniczo. Znowu dzwoni telefon. Obstawiam, że nie mój, bo zostawiłam to w pokoju. Odbiera i nie wypowiada ani jednego słowa,  lecz wygląda jakby nad czymś zaciekle myślał. – Ogarnij to będę za pięć minut. – i się rozłącza. – Narazie Allen.

Po raz nie wiadomo który zostałam sama na dachu. Cole lubi pojawiać się i po chwili znikać, ale muszę przyznać, że na prawdę dobrze się z nim rozmawia. Dziś nawet odbyło się bez podtekstów dotyczących naszego pocałunku. Pewnie żałuję i woli już nigdy więcej tego nie wspominać. Nie pozostaje mi nic innego jak zebranie się do domu i może obejrzę jakiś serial, przy którym uda mi się zasnąć.

Jednak się przeliczyłam jest czwarta nad ranem, a ja dalej nie zmrużyłam oka. Myślałam, że już się z tym uporałam, ale to wciąż wraca. Wstaję z łóżka i biorę album wyciągam kopertę, w której znajdują się pojedyncze zdjęcia, które wisiały u mnie na ścianie wraz z innymi. Z powrotem siadam na łóżku i otwieram kopertę. Jako pierwsze jest zdjęcia Simona z Noah w sukienkach Blair przyznaje wyglądali w tym śmiesznie, ale mieliśmy tylko po dwanaście lat. Kolejnym zdjęciem jest impreza sylwestrowa, która urządziliśmy na dachu. Fotografia przedstawia mnie i Simona obejmujących się na tle fajerwerków. I tak przeglądam każde kolejne zdjęcie po kolei. Przypominam sobie te chwilę, które razem spędzaliśmy. Nie zauważam nawet kiedy po moim policzku spływa samotna łza. Mimo, że od jego odejścia minęło półtora roku wciąż pamiętam jego uśmiech, dotyk oraz jego niezawodny optymizm, tylko w którymś momencie go zabrakło i wybrał łatwiejszą ucieczkę.

– Madison pora wstawać. – wzdrygam się, gdy drzwi od pokoju się uchylą, a w nich pojawia się mój tata. Natychmiastowo chowam zdjęcia do koperty i ocieram łzy. – Coś się stało? – jednak zauważył na moje nie szczęście.

– Nie nic, po prostu wspominałam Simona. – przyznaję się.

– Chcesz pogadać o ty z specjalistą? – cały tata zmiast porozmawiać ze mną o tym wysyła mnie do psychologów. W sumie nic dziwnego. Nigdy nie poznał dobrze Simona, to co ma o nim powiedzieć.

– Nie już jest dobrze. – wstaje z łóżka i odkładam kopertę z powrotem do albumu. – To co jemy na śniadanie? – zmieniam temat wymijając go w drzwiach.

Po śniadaniu wzięłam prysznic nie obyło się bez mojego darcia się pod prysznicem. Jedyny plus, to że mój okeceic tego nie usłyszy, bo ma służbę. Nie, że lubię swojego głosu, bo nie jest zły tylko nie jest to Ariana Grande czy Beyonce. Po kąpieli zrobiłam lekki make-up i wybrałam standardowo jeansy i czarną koszulkę z napisami do pępka. Potrzebowałam trochę powietrza, więc poszłam na dach się przewietrzyć.

Tak głównie rozmyślałam o tym jaką przemianę przeszłam przez całe życie. Na początku byłam radosnym dzieckiem, później przyszły zmiany i byłam zdana na siebie, ale dzięki moim przyjaciołą odzyskała nadzieję i cieszyłam się każdym dniem jakby jutro miało nie nadejść. Po stracie Simona zmieniłam się diametralnie. Przez rok miałam okropne problemy, gdy tylko zmrużyłam oczy widziałam go. Całe dnie poświęcałam na gapieniu się w ścianę. Brakowało mi jego obecności. Później wróciłam do "żywych", ale to wciąż nie było to. Dopiero od dwóch miesięcy czuję, że żyje. Naprawiłam relacje z ojcem, poznałam wielu wspaniałych ludzi takich jak Liv, Mike czy Alex. Słońce nad San Francisco zaczęło zachodzić, siedziałam tu cały dzień. Czasem po prostu potrzebuje takiego resetu i mogę iść dalej, bo jestem silna i dalej chce walczyć o lepsze jutro, a jestem na dobrej drodze.

Przed dwudziesta dostałam dwie wiadomości jedna z nich należała do Cole'a, że mamy się spotkać w parku, a druga od Willa, że mam być punkt dwudziesta pierwsza.

Działam bluzę i poszłam prosto do parku. Przy fontannie zauważyłam wysokiego bruneta. Jak zawsze ukarany był w czarne spodnie, białą bluzę i czarną skórzaną kurtkę. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne co jest kompletnie bez sensu, bo jest już ciemno.

– Cześć. – przywitała się z chłopakiem na co ten tylko skinoł głowa. – Ogólnie to mam tam być na dwudziestą pierwszą. – powiedziałam cicho ponieważ ta cisza speszyła. Nie umknęło to uwadze chłopak i ściągając okulary na mnie spojrzał.

– Wstydzisz się mnie Allen? – na jego twarz wkrada się cwany uśmiecha widać, że jest z siebie zadowolony.

– Nie coś ty! – natychmiastowo zaprzeczyłam i wyskoczyłam na murek fontanny. – Nie dam ci tej satysfakcji. – odezwałam się hardo.

– Ja już swoje wiem. – parsknoł i podszedł bliżej przyglądając mi się w oczy. Jako, że stałam na murku byłam tego samego wzrostu co on. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, ale ja po chwili przeniosłam go na nocne niebo.

– To ty w ogóle myślisz? – odezwałam się zdziornie, ponieważ bardzo lubie podsycac ten ogień, którym jest Zack.

Nie odpowiedział nic, ale jego oczy znowu zdradziły go tym błyskiem, dzięki któremu mogłam poznać jego zamiar i delikatnie prsesunełam się w lewo. Chlopak chciał mnie wepchnąć do fontanny, ale przez to, że się odsunełam  w bon to właśnie on wylądował w tafli wody.

– Kurwa Allen zabije cię. – syczał w moją stronę wychodząc z fontanny.

Chwała bogu, że mnie też nie wepchnoł do tej fontanny. Może, to dlatego że wybiegam z parku jak poparzona, a on za mną. Po kilku przepychankach skończyło się na tym, że przez niego mój rękaw bluzy jest mokry. Zamiast na imprezę Petera chłopak oświadczył mi, że musi iść się przebrać.

– Szybciej zaraz jest dziewiąta. – poganiałam chłopaka, bo jeśli nie zjawię się na czas jest możliwość, że Will zdąży wysłać to zdjęcie do wszystkich.

– Przesadzasz. – upomniał mnie z drugiego pokoju. Ja stałam w salonie i nie ruszyłam niczego, ponieważ ostatnio zwyzywał mnie za jakiś durny breloczek, a nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki. – Gotowe. – stanął przede mną teraz ubrany był cały na czarno, ale i tak wyglądał świetnie.

– Wyglądasz jak gangster. – skomenowałam by nie dopieszczać jego ego, które i tak jest wystarczająco przerośnięte.

– Skąd wiesz, że nie jestem? – poważnie nawet to jest dla niego komplement?

– Bo jesteś zbyt wielkim dupkiem. – mruknełam odwracając się w stronę drzwi wyjściowych.

– Przesadzasz. – wziął klucze od auta i podążał za mną.

Jakimś cudem udało się dostać nam pod  dom Petera na czas. Plan był mniej więcej taki, że go nie było. Nie znałam zamiarów Zack'a, ale gdzieś w duchu modliłam się, żeby obyło sie bez ingerencji policji czy jakichkolwiek służb. Drzwi były otwarte, dlatego bez najmniejszego problemu weszliśmy do środka. W powietrzu czuć było zioło zmieszane z alkoholem. Z salonu dobiegał gwar, więc poszłam tam i się nie myliłam na trzech kanapach siedziało pełno chłopaków, a w środę nich Will.

– Jest i mój prezent. – blondyn podniósł się z sofy i podszedł do mnie. – Peter może być? Podoba ci się prezent? – chwycił mnie tą swoją obleśną dłonią za dół pleców.

– Puszczaj! – wyrwałam się i pobieglam w stronę drzwi, by wybawić go na zewnątrz tak jak kazał Cole.

Biegałam tyle ile sił w nogach. Wbieglam w jedną z ciemnych alejek.

– Mad co ty robisz chyba nie chcesz tego dla tej dziwki, którą nazywasz przyjaciółką? – po tych słowach zaczęłam się cała gotować w środku. W prawdzie nie było to Cole i nie widziałam kiedy ma zamiar się pojawić, jednak unjosłam dłoń i wymierzyłam mu silny uderzenie w policzek.

– Nikt nigdy nie będzie obrażać moich przyjaciół. – wszystko wszystkim, ale nikt nie ma prawa tak mówić o Blair czy Noah.

– Też nie lepsza. – chciał przywalić mi z pieści. Już widziałam jak ląduje na mojej twarzy, kiedy nie wiadomo skąd pojawił się Zack i przyszpilił go do ściany.

Stałam przyglądając się tej scenie. Zack wyciągnął coś z kiesznie w pierwszej chwili nie wiedziałam co to jest, ale później dostrzegłam, że trzyma w ręce pistolet. Najprawdziwsze pistolet i przykłada go do głowy blondyna. Moje serce zmarło. Wiedziałam, że Cole to nieźle ziółko, ale żeby grozić pistoletem licealiście?

– Skasujesz tę zdjęcia, albo kula wyląduje prosto w twojej głowie. – powiedział to tak spokojnie jakby rozmawiał o pogodzie. Will tylko pokiwał głową na znak, że rozumie. – To teraz spiedalaj. – puścił go, a chłopaka zaczoł uciekać.

– Ty jesteś jakiś chory! Pistolet poważnie! – zaczęłam się wydzierać, gdy zostaliśmy sami w alejce. Nie dobrze zero świadków zero kamer, a on ma pistolet.

– Przecież chciałaś żebym ci pomógł. – podszedł bliżej, natomiast ja zrobiłam krok do tyłu. – Boisz się tego? – spojrzał na pistolet i umysł go na wysokość mojej klatki piersiowej. Byłam wystarszona od początku to planował.

Chciał mnie zabić.

– To za tę fontannę. – odezwał się obojętnym głosem, a ja coraz bardziej zaczynałam się trząść.

– Nie Zack proszę,  ja cię przepraszam, chce żyć. Proszę... – mówiłam szybko prawie płaczącym głosem, jednak to było na nic pociągnął za spust.

Trzy...

Dwa...

Jeden...

Nic się nie wydarzyło było tylko słychać śmiech chłopaka w dłoniach nadal trzymał czarny pistolet , jednak ja nie czułam żadnego bólu,  ani nie widziałam krwi.

– Nic mi nie jest? – spytałam bardziej samą siebie niż  jego.

– Poważnie Allen jesteś, aż taką idiotką? Nie było naboi. – pokazał mi magazynek, który był pusty.

– A co ty byś zrobił jeśli typ, który jest do tego zdolny groził by ci pistoletem? – wyminełam go i poszłam do auta.

Podczas całej drogi standardowo nie odezwaliśmy się do siebie. Ciągle zastanawia mnie to jak jego humor potrafią się zmieniać.

– To dzięki na pomoc po raz kolejny. – otwiera drzwi i wysiadam z auta.

– Spokojnie Allen nie zabił bym cię całkiem nieźle całujesz. – oczywiście na sam koniec dnia musiał mi dogryźć, na co tylko wróciłam oczami.

– Dobranoc. – zamknęłam drzwi, po czym udałam się na górę. A w głowie ciągle rozbirzmiewały mi niewypowiediznie słowa.

Ten dupek znowu mnie ocalił

W domu panowała kompletna cisza i ciemność. Tata zapewne jeszcze był w pracy, Noah i Blair bawili się na imprezie u Evie, a ja w sobotni wieczór siedziałam sama w domu. By zająć czymś czas wyjęłam opakowanie lodów z zamrażalnika i udałam się przed telewizor na maraton Pamiętników Wampierów. Udało mi się obejrzeć pięć odcinków, ale lody skończyły się po dwóch. W jednym momencie poczułam się okropnie senna i nie miałam sił ani chęci by pójść do swojego łóżka. Jutro zapewne bede trochę obolała, ale ta sofa nie jest taka zła. Noah już nie raz na niej spał i nie narzekał. Nie spałam przez dwadzieścia cztery godziny, dlatego od razu usnełam jak niemowlę.

Rano obudziły mnie promienie słońca. Rozejrzalam sie do okoła i to nie była sofa tylko mój pokój. Poczułam się jak dziecko. Wiecie gdy jesteśmy mali i rano zastanawiamy się w jaki magiczny sposób znaleźliśmy się w swoim łóżku. Tylko teraz wiem, że przeniósł mnie tata. Wyjechałam z łóżka, by mu podziękować i powiedzieć, że nie trzeba było. Niestety w mieszkaniu nikogo nie zastałam. Czasem czuje się jakbym mieszkała tu sama już od bardzo dawna, a mój ojciec jest tylko w nim gościem, który pojawia się i znika.

Ogarnęłam się i w międzyczasie dostałam wiadomość od Blair czy mam ochotę iść z nią na śniadanie do Starbucksa. Jest już jedenasta, a ja wciąż nic nie jadłam, dlatego zgadzam siw na propozycje przyjaciółki.

Zjadłysmy już swoje jedzenie i wziełyśmy kawy na wynos. Dziś jest ładna pogoda, dlatego postanowiłyśmy przejść się na spacer. San Francisco jak zwykle w samo południe tętni życiem. To miasto ma taki swój urok, za którym będę tęsknić, gdy wyjadę na studia. Przez ten rok zamierzam spędzić tu jak najlepiej czas.

– Patrz to! – Blair zatrzymuje się na środku chodnika. Jestem ciekawa jaką to teraz torebkę na wyprzedaży zobaczyła, ale wokół nas jest sklep zoologiczny i wędkarski.

– Co? – próbuje dostrzec co tak zainteresowało moją przyjaciółkę, ale to wszystko na marne nic nie widzę.

– Tam idzie Josh. – wskazała ręką na drugą stronę ulicy, gdzie udało mi się dostrzec szatyna.

– I co z tego? – przecież idzie chodnikiem jak każdy człowiek, więc nie rozumiem co w tym takiego nad zwyczajnego.

– Patrz tę dziewczynę. – dopiero teraz dostrzegam niską czarnowłosą dziewczynę, która ubrana jest w białe dość skąpe spodenki odsłaniające jej połowę pośladków i czarnym topie na długi rękaw. Twarzy nie widziałam zbyt dokładnie, ale sądzę, że miała sporą ilość makijażu. – Jak on śmie. – unosi ton swojego głosu i widać, że powstrzymuje się by nie podejść do tej pary i nie zrobić awantury stulecia.

– Przecież nie jesteście razem? – przypomina jej jak sama ostatnio się zarzekała, że łączy ich tylko przyjaźń.

– No tak, ale to mój przyjaciel i się martwię. – wywracam oczami na słowo przyjaciel, które zdecydowanie nie pasuje do stosunku tej relacji.

– No dobra chodź już. – ciągne ją w przeciwną stronę, by już się tak bardzo nie gapiła na Josha. San nie rozumiem co on odwala widać, że od początku podoba mu się Blair, a ta dziewczyna jest jej kompletnym przeciwieństwem.

Jednak blomdyka cały czas odwraca się swidrując go i nieznajomą wzrokiem, który najchętniej by ją udusił, a potem załapał tak żeby wąchała kwiatki od spodu.

– A jak było u Evie? – próbuje zmienić temat nawiązując do wczorajszej imprezy, na której była. Od razu powraca do żywych i buzia się jej nie zamyka. I właśnie na taką Blair chce widzieć każdego dnia.

***
Hejka kochani♡

Jak tam wrażenia, sporo się wydarzyło. I jak myślicie kim jest ta nieznajoma? Co tak na prawdę jest pomiędzy nią, a Joshem i przede wszystkim co będzie z Blair? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania wyczekujcie kolejnego rozdziału.

Ps. Nie wiem kiedy się pojawi, ponieważ nie zaczęłam go jeszcze pisać, biorę się za sprawdzanie poprzednich rozdziałów, bo jest tam sporo błędów. W przyszłym tygodniu będę was informować co i jak.

Kocham :***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro