15. O wszytsko.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ważna informacja pod koniec rozdziału. Miłego czytania♡

***

Od kilku godzin nie mogłam zasnąć. Cały czas w środku narastało napięcie, związane z dzisiejszym wyścigiem, w którym Zack miał wziąć udział. Przeczucie podpowiadało mi, że wydarzy się coś nie dobrego. Co prawda ostatni raz widziałam się z chłopakiem, gdy niósł mnie na barana do auta, które nie miało benzyny. W prawdzie nie dojechaliśmy do domku letniskowego, ale też było fajnie. Jeśli tak mają wyglądać te wakacje to zdecydowanie się na nie piszę.

W pokoju było mi strasznie gorącą,  dlatego udałam się do kuchni czegoś napić. Za oknem już świta, był to ewidentny znak, że powinnam darować sobie sen. Przy blacie siedział mój ojciec popijający kawę i przyglądał gazetę.

– Cześć Mad. – przywitał się ze mną z wielkim uśmiechem na twarzy.

– Hej, a ty nie powinneś jeszcze spać? – jestem tym faktem zdziwiona, bo na kuchennym zegarze dochodzi szósta. A większość normalnych ludzi sypia bezproblemowo.

– Uwierz o niczym innym nie marzę, ale muszę jechać z Josephin do lekarza. – informuje mnie w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od gazety.

– Coś z nią jest? – w duchu modlę sie by nie było to nic poważnego.

– Nie tylko kontrolna wizyta. – zapewnia uspokajająco.

– Coś ostatnio dużo tych wizyt. – zauważam, próbując doszukać się w tym wszystkim haczyka.

– Na prawdę nie masz się o co martwić. – zbiera swoje rzeczy i znika w swojej sypialni.

Okej to było dziwne, bardzo dziwne. Po prostu uciekł, albo zbyt dużo wyolbrzymiam, co jest prawdopodobne. Gdyby coś było nie tak to Noah zapewne by wiedział. Ubrana w moją prowizoryczną piżamę jak wariatka schodzę po schodach przeciwpożarowych by dostać się do pokoju przyjaciela. Zadaję sobie sprawę, że zapewne śpi, ale to już nie mój problem.

Staram się wejść najciszej jak potrafię, ale to wszystko idzie na marne, gdy dłonią zaplątuję się z firanę. Próbuje uwolnić rękę i naprawdę nie wiem jakim cudem karnisz spada dosłownie centymetr przed moją głową.

– Gdzie strzelają?! – ze snu zrywa się śpiący brunet, ktory obserwuje dokoła pokój. – A to tylko ty. – zauważam mnie i ten bałagan, który spowodowałam, jednak nic sobie z tego nie robi i odwraca się na drugi bok próbując zasnąć.

Jestem zmieszana, bo karnisze spowodował dziurę w ścienne i będę musiała ponieść koszty naprawy, przez co kasy jeszcze bardziej ubędzie. Siadam na skraju łóżka by już nic więcej nie popsuć.

– Co ty masz taką minę jak zbity pies? – spod kołdry wystwają tylko kasztanowe poczochrane włosy i jasnoniebieskie oczy. – Chodź tu. – woła mnie do siebie. Dlatego ostrożnie kładę się obok, a przyjaciel obejmuje mnie ramieniem.

– Przepraszam. – jestem zła na siebie za to jaką jestem łamagą.

– Mad czyś ty oszalała? – gani mnie. – Teraz mam darmową klimatyzację. – wywołuje uśmiech na mojej twarzy. On zawsze wie co trzeba powiedzieć by rozładować atmosferę, za to właśnie go kocham.

I tak właśnie cały ranek przeleżeliśmy w łóżku oglądając kreskówki. Później na śniadanie przygotowaliśmy gofry, a właściwie ja przygotowałam, ponieważ Noah ma dwie lewe ręce do gotowania. Więc przy jego pomocy jest aby dodatkowy kłopot. Jest godzina trzynasta, a ciocia Jo jeszcze nie wróciła. Przyjaciel zapewniał mnie, że pewnie czeka za wynikami badań, bo umówmy się nie ważne jak człowiek był by umierający w szpitalu zawsze mają czas.

– To ja już będę się zbierać. – oznajmiłam, bo jest już południe, a ja w dalszym ciągu jestem nieogarnięta.

– Jasne. – chłopak tylko wzrusza ramionami, gdybym go nie znała pomyślałabym, że nie do końca za mną przepada, ale jest to absurd, po prostu wie, że za jakąś godzinę znowu się spotkamy.

Kieruję się do okna w jego sypialni. Karnisz wciąż leży na podłodze, znając go będzie tam, aż po pijaku się o niego nie wywali i nie zrobi sobie krzywdy, ale to już nie mój problem. Jak sam twierdzi człowiek uczy się na błędach, a on notorycznie je popełnia.

– Mad czekaj! – woła mnie, odwracam głowę w jego stronę, a on szuka czegoś w kieszeni spodenek z Adidasa. Po chwili wyciąga dłoń pokazując mi środkowy palec, tak samo jak żegnał się ze mną w podstawówce.

– Zabwne. – komentuje sarkastycznie i odruchowo wywracam oczami.

Idę do siebie. W domu jak zwykle nikogo nie ma. Momentami czuję się jakbym mieszkała sama, dlatego po wyjeździe na studia nie będę płakać z powodu samotności. Zmierzam do łazienki wziąć prysznic. Gdy się ogarnę wybieram czarne mom jeansy i biały top na długi rękaw. Ponieważ za parę godzin idę na wyścig i doskonale zadję sobie sprawę, że może być chłodno. Stoję przed lustrem, gdy za plecami dostrzegam męską postać.

– Istnije coś takiego jak drzwi. – mówię do Zack'a, nadal się nie odwracając.

– Jakbyś sama ich używała. – gdzieś za plecami słyszę jego pogardliwie prychniecie.

– Dorzeczy czego chcesz? – jestem zaskoczona, bo mój głos brzmi zdecydowanie bardziej surowo niż się spodziewałam.

– Chciałem się upewnić, że przyjdziesz na wyścig? – mam wrażenie, że się przesłyszałam, on sam chce, żebym tam była.

– Aż tak bardzo ci zależy? – pytam sarkastycznie, umówmy się lubię od czasu do czasu sobie z nim pogrywać, dokładnie tak samo jak on to robi ze mną. – Pompony już czekają. – dodaję kpiąco.

– Nie ekscytuje się. – sprowadza mnie na ziemię. I idzie prosto do białych drzwi mojego pokoju. Otwiera je, po czym wychodzi.

– Co ty robisz? – idę tuż za nim, bo nie wydaje mi się żeby miał zamiar wyjść.

Nie odpowiada tylko rozkłada się na kanapie. Jestem ty faktem zmieszana, bo jak ja przyszłam do niego stałam spokojnie, a on zachowuje się jakby to wcale nie był mój dom. Zapomniałam, że to Cole i on nie rozumie co to znaczy kultura.

– To jak masz zamiar wygrać przepustkę do śmierci? – by podtrzymać rozmowę nakazuje do dzisiejszej wygranej. W międzyczasie siadam n jednym ze stołków barowych

– A jak ci się wydaję? – odpowiada pytaniem na pytanie. Jednak odpowiedź jest oczywista. – Tylko nie praw mi kazań, wiem co robię. – dodaję by zapewne uniknąć tego jak ostatnio się zachowałam.

– Masz to jak w banku. Rób co chcesz, a zwłaszcza, że i tak... – przerywam, ponieważ brunet wstaje z kanapy i podchodzi do mnie.

– A zwłaszcza co? – nasze twarze niemal się stykają, przez co jest to bardzo niebezpieczna odległość.

– I tak nie wygrasz. – dolewam oliwy do ognia.

– A niby kto? – pyta cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.

– Błagam Ethan jest o niebo lepszy. – mimo, iż powinnam przestać, nie robię tego.

– To ja jestem mistrzem toru. – przypomina, jednak ja wciąż pamiętam o tym fakcie, ale skoro chce wygrać przyda mu się lepsza motywacja, a nic nie jest tak dobre jak udowodnienie coś innym.

– Zobaczymy jak długo. – odpowiadam hardo, zadjąc sobie sprawę, że właśnie tą rozmową wpakowałam go na tor śmierci. Sam tego chciał, ja tylko pomogłam, ponieważ było to i tak nierealne by nie brał w tym udziału. Widziałam w nim tę rządzę zwycięstwa.

Od zawsze był urodzonym zwycięzcą.

Wszyscy od tym wiedzieli. Jeśli coś sobie postanowił miał to. Doskonale potrafił zmanipulować drugiego człowieka. Nawet własne błędy wykorzystywał na swoją korzyść.

Wpatrują się sobie w oczy i ani mi się śni odpuścić. Tym razem nie dam mu tej satysfakcji, ponieważ on tego chce. Myśli, że każdy będzie przed nim spuszać głowę, ale nie ja. Jednak przegrywam tej pojedynek, bo dostaję wiadomość.

Od: Noah

Co się wydarzyło? Mama od razu zamknęła się w sypialni.

Dociera do mnie, że jeśli ciocia Jo wróciła to zaraz pojawi się mój ojciec i zastanie mnie w obecności Cole'a. Nie wróży to niczego dobrego.

– Musisz stąd iść. – zeskakuję ze stołka.

– Co szeryf zaraz przyjdzie? – powiedział z kpiną.

– Dalej. – załapałam go za rękę i zaprowadziłam do swojego pokoju.

– Znowu tak szybko chcesz się mnie pozbyć? – spogląda na mnie spod uniesionych brwi.

– Chcesz by cię zamknęli przed wyścigiem. – odbijam piłeczkę wiedząc,  że to ja mam rację.

– Widzimy się później Allen. – rzuca na odchodne, po czym znika.

W tym momencie słyszę przekręcanie zamka w drzwiach. Co daje mi sygnał, że ojciec wrócił. Cudem udało mi się pozbyć Zack'a. Przypominam sobie o wiadomości od Noah. Zdecydowanie muszę spytać taty o co z tym chodzi.

– Masz chwilę? – pytam opierając się o jedną ze ścian salonu. Natomist on siedzi na kanapie i ogląda coś w telewizji.

– Pewnie. – odpowiada czekając na moje pytanie.

– Czy coś jest z ciocią Jo? – walę prosto z mostu, czekając na odpowiedź, której w dalszym ciągu się obawiam.

– Mówiłem ci dziś rano, że wszystko w porządku. – w jego głosie wyczuwam nutę niepewności co jest dla mnie jasnym sygnałem, że coś jest nie tak.

– Wiem tylko Noah pisał, że zamknęła się w swojej sypialni bez słowa.  – podchodzę do tego niespokojniej jak potrafię, krzykiem bym tego nie załatwiła, więc używam odwrotnej metody.

– W przyszłym tygodniu jest rocznica śmierci Grega, to właśnie dlatego Josephin jest taka smutna. – Greg to ojeciec Noah i zmarły mąż cioci. Umarł  kilka lat temu podczas jednych z bitw wojskowych, ale ona wciąż opłakuje jego śmierć. Nic dziwnego w końcu go kochała.

– Rozumiem. – mówię cicho, jest mi głupi, że podejrzewałam ojca o kłamstwo, gdyby coś było nie tak zapewnia nie trzymałby tego w tajemnicy, bo nasza czwórka jest jak rodzina. – To ja już będę się zbierać. – chce trochę rozluźnić sytuację.

– Dokąd? – interesuje ojciec, a ja uświadamiam sobie, że właśnie sama się wkopałam.

– Do Blair. – ściemniam mając nadzieję, że się nie zorientuje.

– No dobrze. – wracam z powrotem do przeskakiwania między kanałami. Odchodzę do swojego pokoju. – Mad! – słyszę wołanie.

– Tak? – spoglądam za roku, a w środku panikuję, że ojciec wie o wyścigu.

– Uważaj na siebie. – dodaje, a na jego twarzy maluje się szczery uśmiech. Po raz pierwszy od długich lat widzę go w wydaniu kochającego tatuśka.

– Dobrze. – zmieszana wracam do swojego pokoju. Jest mi koszmarnie głupio za to, że ukrywam przed nim wiele rzeczy, ale tak będzie najlepiej.

Zbieram swój telefon i kieruję się na parking, gdzie powinien już na mnie czekać Noah. W prawdzie mamy jeszcze godzinę do wyścigu, jednak musimy dostać się do drugi koniec miasta, co też potrwa trochę czasu.

Przez całą drogę zdążyłam wysłuchać mnóstwo teorii mojego przyjaciela o tym jak spiknąć mnie z Zacki'em. Poważnie on nie potrafi odpuścić tego tematu. To nie bajka gdzie będziemy żyli długo i szczęśliwe tylko prawdziwe życie. Może gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, ale jesteśmy  tym kim jesteśmy i nic z tego.

Na miejscu jest już masa ludzi. Nic dziwnego w końcu wyścigi robią furorę w całym San Fran, zaraz po walkach, które odbywają się w Alcatraz. Z dwojga złego cieszy mnie to, że Zack wybrał wyścigi. Chociaż ostatni nie za dobrze się dla niego skończył. Dlatego postanowiłam go nie denerwować, bo nie chcę mieć go na sumieniu.

– Chodź, tam nas czekają. – Noah idzie w kierunku, gdzie przygotowują się zawodnicy.

Dosłownie jestm jego drugim cieniem, ponieważ jest tu tyle osób, że bez problemu można się zgubić, tym bardziej z moim szczęściem. W oddali dostrzegam różowe włosy Liv, a wokół niej widzę resztę znajomych, jednak Zack'a z nimi nie ma.

– Cześć. – mój tworzysz się z nimi wita, narychmistwo zauważam zmartwienie na ich twarzach.

– Co jest? – poraz kolejny przez mój mózg przebiegają najstrszniejsze scenariusze.

– Zack nie odbiera. – oświadcza lekko poirytowany Mike.

– Nie odpuściłby wyścigu, nie on. – dodaje Liv. Wiem o tym, bo stawka jest zbyt wysoka by zrezygnował.

– Nikt go nie widział. – obok nas pojawia się Nessa, która trzyma telefon przy uchu. – Poważnie nie wiesz gdzie jest? – zwraca się do swojego kuzyna.

– Nie widziałem go od rana. – oznajmia spokojnie. Wnioskuję, że to ja poraz ostatni go widziałam, bo było to jakaś godzinę temu, ale nic nie mówił o rezygnacji.

– Pewnie zaraz tu wparuje, a wy robicie zamieszanie. Wiecie jaki jest. – Alex próbuje rozładować atmosferę.

– Dobra, to idź z Noah i weźcie ze sobą dziewczyny. – nakazuje blondynowi. – Ja i Mike wszytsko ogarniemy.  – zmierzają do miejsca, gdzie stoją auta gotowe by stanąć na lini startu.

Alex i Noah prowadzą nas na miejsce przy barierkach, co jest nie lada wyzwaniem, ponieważ każdy się tam dosłowne pcha by mieć najlepszy widok na tor.

– Nie będę tu tak czekać. – oznajmia mi Ness normalnym tonem, ponieważ nie ma co się obawiać, że reszta usłyszy, ponieważ panuje tu ogromny harmider. – Idziesz ze mną? – pyta nie czekając  na moją odpowiedź.

Podążam za czrnowłosą nie mam pojęcia, gdzie mnie prowadzi. W między czasie zdążyłam wpaść na kilka osób, przez co zostałam zywywana, jednak puszczałam te obraźliwe uwagi mimo uszu.

– Gdzie tak się spieszycie? – za nami stoi Ethan.

– Ethan cześć. – jestem zaskoczona reakcją dziewczyny, ponieważ przywitała go bardzo ciepło, a ostatnio reszta nie była jakoś bardzo tym faktem zadowolona.

– Co przyszłaś mi dopingować? – uśmiechnął się szczerze do szarookiej. Dziewczyna natychmiast go odwzajemniła.

– Za ciebie też będę trzymać kciuki. – jej głos był zdecydowanie za miły, niż ten dziewczyny, którą znałam. Wydaje mi się, że między nią, a Ethanem jest coś na rzeczy.

Chciałam coś powiedz, gdy w oddali dostrzegłam sylwetkę chłopaka, którego wszyscy szukali, więc natychmiastowo ruszyłam w tym kierunku. Nie myliłam się to był Zack i aktualnie robił coś w telefonie.

– Tu jesteś, wszyscy cię szukali. – podeszłam do niego i zaczęłam nutralanie rozmowę.

– Gdzie zgubiłaś swoje pompony? – jak zwykle zmieniał temat przy okazji mnie wyśmiewając.

– Nie są potrzebne, przecież i tak wygrasz. – wywróciłam oczami cytując jego słowa. – Że akurat ciebie ta pewność siebie nie gubi? – zastanawia mnie to, ponieważ w każdej sytuacji potrafi się odnaleźć.

– I mówi to dziewczyna, która zwyzywała mnie podczas pierwszego spotkania. To trzeba mieć nie po kolei w głowie. – przypomina nasze pierwsze spotkanie, faktycznie wtedy zachowałam jak skończona idiotka wzywając kogoś takiego jak sam Zack Cole.

– Nie przypominaj mi tego, ale to ty chciałeś pobić Noah. – zwinnie wykręcam się przypominając o tym wieczorze, który zmienił sporą część mojego życia.

– Zasłużył. – unosi ręce w geście obrony. – A ty wleciałaś w kubeł na śmieci. – wciąż ze mnie drwi.

– Na szpiega zdecydowanie bym się nienadawała. – serio jakie to trzeba mieć szczęście by przewrócić rzecz, za którą się ukrywasz. Tylko ja tak potrafię, ale gdyby nie to może nigdy nie byłabym tu gdzie jestem teraz.

– A skąd wiesz, że nie jestem i nie wydam cię we właściwym czasie w ręce policji? – ten pomysł nie jest taki zły i żałujcie, że nie widzicie jego miny, bo jest bezcenna.

– Nie zrobiłabyś tego. – jest pewny swojej wypowiedzi.

– Skąd wiesz?

– Znam cię wystarczająco dobrze Allen. – po raz niewiadomo, który mruga do mnie.

– Dlaczego Allen, nie możesz mówiąc tak jak wszyscy Mad? – nie fajnie to brzmi, gdy ktoś zwraca się do mnie po nazwisku, to już nawet moje imię jest lepsze.

– Sama mówisz do mnie po nazwisku. – odwraca wysztsko w moją stronę.

– To nie moja wina, że twoje nazwisko  brzmi jak imię. – w pierwszej chwili jak go poznałam uznałam, że właśnie tak brzmi jego imię, poza tym większość ludzi właśnie tak się do niego zwraca.

– Powiem ci, że inteligencją to nie grzeszysz. – dorzucił swoją złośliwą uwagę, które już jakoś nie bardzo mnie rusza.

– Chociaż skończę szkołę. – wiem, że on też ma maturę, ale nic z tym nie robi. Wybrał ścieżkę inną niż większość osób w jego wieku.

– Mnie nigdy nie zawiesili. – powraca wposmienia do sytuacji, w której to właśnie on mi pomógł.

– Cole za trzy minuty masz być na starcie. – obok nas pojawia się mężczyzna ubrany na czarno, a tuż po wypowiedzeniu tych słów idzie dalej.

Chłopak odchodzi i idzie w miejsce, gdzie czeka reszta zawodników.

– Cole. – zatrzymuje się i ponownie spogląda na mnie. – Powodzenia. – tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.

– Nie potrzebuję go. – ciemnobrązowe tęczówki zdradzają niepohamowaną rządzę zwycięsta , niesamowite jest to jak to właśnie one potrafią wyrażać jego emocje, skoro w środku jest skałą i nie pokazuje żadnych uczyć.

– Gdzie ty byłaś? – Ness mnie zauważa, gdy staję przy barierkach.

– Znalazłam Zack'a. – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Uwga wszystkim. – na środku tory staję łysy mężczyzna ubrany na czarno. – Zaraz rozpocznie się wyścig. – ludzie reagują brawami na słowa faceta. – Dziś nagroda jest szczególna, ponieważ zwycięsca ma prawo wziąć udział w wyścigu nad przepaścią, w ramach tego, że poprzedni zwycięzca nie jest w stanie prowadzić. – tłum wyraźnie się ekscytuje słychać gromkie brawa i gwizdy, mi aż strach pomyśleć co się stało z tym człowiekiem, gdzieś z tyłu głowy wciąż mam myśl, że dla Ethana i Zack'a może się to skończyć tragicznie. – Jak zwykle nie negrywmy i trzymamy buzię na kłódkę o tym co tu się dzieje, a teraz zawodnicy na miejsca. – na starcie dostrzegam BMW Cole'a i Ferrari Ethana, będę za nich obu trzymać kciuki. – START!

Auta w mgnieniu oka znikają z lini startowej i mkną ku zwycięstwu. Jadą z taką prędkością, że bardzo ciężko dostrzec kto jedzie, w którym całe szczęście samochody są kolorowe. Zack i Ethan idą łeb w łeb, co nie bardzo mnie cieszy. Wolałabym jakby to ktoś inny zajął pierwsze miejsce, ale mam nadzieję, że wiedzą co robią. Czarne ferrari zostaje wyprzedzone przez żółtego mustanga, ale to niebieskie BMW prowadzi i została tylko ostatnia prosta by wygrać wyścig. Wszytsko dzieje się tak szybko, Cole wygrywa, podbiega do niego Josh i mu gratuluję. Reszta znajomych też wraz ze mną chcą pogratulować chłopakowi.

Jest tu mnóstwo ludzi, każdy z nich chce choć na chwilę porozmawiać z mistrzem, dlatego odpuszczam, bo nie mam ochoty pchać się tam na siłę. Z boku dostrzegam szatyna, którym jest Ethan, więc postanawiam do niego podejść.

– A ty co taki smutny. – staję naprzeciw niego dostrzegając cień smutku na jego twarzy.

– Pokonał mnie. – oznajmia przygnębiony.

– Chociaż pożyjesz dłużej. – po wypowiedzeniu tych słów zdaje sobie sprawę, że w mojej głowę brzmiały one zdecydowanie lepiej. – Jeszcze zmieciesz wszystkich z toru. – mówię pocieszająco. Teraz jestem wstanie dostrzec jak dla nich jest to ważne, nigdy nie żyłam tym światem, ale dla nich szybka jazda jest porównywalna do wielu życiowych czynności.

– Mad czy ty mnie pocieszasz? – patrzy na mnie spod uniesionych brwi.

– Ależ skąd. – odpowiadam z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Na pewno? – wciąż w żartobliwy sposób drąży temat.

– Na miliard procent. – odpowiadam pewnym siebie głosem.

– Tu jesteście. – obok nas pojawia się Noah i przybija z Ethanem męską piątkę. – Mad jedziemy na imprezę, ale nie ma już wolnych miejsc, dlatego może Ethan cię podrzuci. – znika nim cokolwiek zdążę powiedzieć, po raz kolejny zostałam tak przez niego wkopana.

– Nie ma problemu. – uśmiecha się w moją stronę. Nie boję się z nim jechać, ani nic z tych rzeczy, ale wiem, że zaraz Zack będzie robił sceny, co jest już dla mnie normą.

Opieram się o ścianę, a tłum przy zwycięzcy pomału się zmniejsza. Obok nas przechodzi Ness i wiedzę to tak Ethan na nią spogląda.

– Ness jest w twoim typie co nie? – tym pytaneim podpuszczam chłopaka, by dowiedzieć się czegoś więcej.

– Znamy się od sześciu lat, była moją pierwszą miłością. – jestem zaskoczona tym szczerym wyznaniem, jest zdecydowanie bardziej wylewny od swojego rywala.

– To dlaczego się rozstaliście? – na ogół wydawaliby się ładna parą.

– Nigdy nie byliśmy razem, gdy wyznałem jej miłość dała mi spektakularnego kosza. – to wspomnienie przywołuje na jego twarzy delikatny uśmiech.

Staliśmy tam jeszcze z dobrą godzinę i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Coraz więcej ludzi wybierało się na tradycyjną imprezę. W pewnym czasie zostało tylko kilka osób co zajmowali się sprzątaniem, ja, Ethan i Zack. W oddali dostrzegłam również czyjąś sylwetkę zbliżającą się do nas. Gdy padły na nią pierwsze promienie lamp odruchowo się wzdrygnełam. Ubrany na czarno z grubym złotym łańcuchem zdobiącym jego szyję, włosy staranie zaczesane do tyłu na żel, wychudzona twarz i widniejący tatuaż węża. W naszym kierunku zmierzał Derek Morton.

– Gratuluję zwycięstwa Zack. – podszedł do chłopaka, jednak jego wzrok przez chwilę zawiesił się na mojej twarzy. Ethan odruchowo zasłonił mnie swoim ciałem, jakby spodziewał się jakiegoś niebezpieczeństwa.

– Daruj sobie, doskonale widziałeś, że wygram. – odpowiedział oschle cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.

– Wiedziałem, w końcu uczył cię najlepszy, jednak nie wszystkim się to przełożyło. – z pogardą zerknął na Ethana, przez co ten zacisnął szczelnie pięści.

– Przeginasz. – ostrzegł go szatyn. – Skro tak ci zależy też mogę odejść i będziesz miał same niewyszkolone pionki.– miałam wrażenie, że na twarzy Mrtona maluję się zagubienie, jednak to było tylko chwilowe.

– Mam niejednego asa w rękawie. – powiedział z wyraźną nonszalancją. – A wy się uganiecie jak jacyś rycerze za córką szeryfa. – wyśmiał ich obu.

– Skończyłeś. – Zack w przeciwieństwie do Ethana był spokojny. Stał oparty o maskę swojego auta przyjmując każde słowo Dereka.

– Masz rację, przyszedłem tu, bo mam do ciebie małą propozycję. – przyznaję jego uśmiech jest w stanie przyprawić człowieka o dreszcze. – Co byś powiedział, gdyby urozmaicić wyścig i wygrany zgarnia wszytsko co należy do drugiej osoby. – kontunołował swoją propozycję.

– Wchodzę w to. – ja i chłopak przede mną byliśmy zaskoczeni jego słowami. – Dobrze wiesz, że nie mam niczego do stracenia. – w sumie jeśli tak to wygląda to może i sama bym też zaryzkowała. – Tylko wystaw kogoś na moim poziomie. – poinformował go pewnym siebie barytonem.

– Możesz być tego pewien. ‐ podszedł do niego i uścisneli sobie ręce jako przypieczętowanie umowy. – Pamiętaj o wszytsko. – przypomina i odszedł w kierunku, z którego przyszedł.

– Stary, czyś ty do reszty oszalał!? – wydarł sie na niego szatyn.

– To moja sprawa co robię. – jego bezbarwny ton był tak ostry, że bez trudu przeciąłby papier.

– Chyba sam chcesz dołączyć do Leyli. – powiedział ostatnie słowa i odjechał zostawiając mnie samą z Cole'em, który był wściekły. Już nie raz zauważyłam, że wściekła się, gdy ktoś włoski o jego zmarłej dziewczynie.

– Zostaw! – zastwaiłam drogę chłopakowi, ponieważ wiem, że dla Ethana nie skończyłoby się za dobrze.

– Nie mam ochoty wysłuchiwać tego, że źle zrobiłem. – rzucił oschle, po czym sam wsiadł do samochodu.

O nie poraz kojeny tu nie zostanę, nie ma takiej nawet opcji. Dlatego zajęłam miejsce pasażera i wpadł mi do głowy pewnien ciekawy pomysł.

– Ja tam się cieszę, że tak zrobiłeś. – postanowiłam zmienić swój tok  myślenia i się tym, aż tak bardzo nie przejmować.

– Co ty brałaś? – on nie żartował, naprawdę nie był w stanie uwierzyć, że od tak go wspieram.

– To twoja decyzja, a skoro nic nie masz to czemu by nie ryzykować? – ze zdziwnia zmarugał dwukrotnie.

A jednak potrafię go zaskoczyć.

– I tak nie jedziesz ze mną. – dodaje zmieniając temat.

– Czemu? – jestem zaskoczona, przecież teraz powiedziłam to co chciał usłyszeć.

– Żartujesz? To ty rozwaliłaś mi oponę. – teraz już rozumiem, faktycznie wtedy nie zachowałam się zbytnio dojrzale.

– No tylko raz, a przez ciebie nie dostałam tej pracy. – odruchowo wywracam oczami na jego słowa.

– O jeden raz za dużo. – wciąż nie odpalił silnika, co daje mi wyraźny znak, że nie żartuje. Mam ochotę kopnąć się w twarz za moją porywczość.

– Dobra jak chcesz może Derek lub ktokolwiek inny mnie odwiezie na rzeź. – to zagranie to moja ostatnia deska ratunku, bo nie wiem jak inaczej go przekonać, a nie uśmiecha mi się wracać w środku nocy do domu, tym bardziej, że nie wiem jak do niego trafić.

– Lubisz tak sobie pogrywać? – rozgryzł mnie, w sumie nic dziwnego, jednak to dało mi sygnał, że jestem fatalna w takich rzeczach.

– Może. – wzruszyłam obojętnie ramionami. Zostawił to bez komentarza, po czym wyjechał na ulicę.

Impreza trwała na tej samej dzielnicy gdzie miesza Cole i bar Josha. Obstawiam, że tu codziennie coś się dzieje, jednak za żadne skarby nie opuściłabym mojego domu. Tam najgroźniejszą rzeczą jest to jak starsze panie wszystko dokładnie widzą lepiej niż jakiekolwiek kamery. Zack wysiadał z auta i poszedł w kierunku drzwi skąd dobiegała muzyk. Nie spojrzał nawet na mnie, dlatego uznałam, że jak na jedną noc mamy już dość swojego towarzystwa. Chciałam jak najszybciej znaleźć znajomych, ale było tylu ludzi, że nigdzie nie mogłam ich dostrzec. Jedynie w tłumnie migneła mi krwisto-czerowna sukienka Nessy, więc poszłam w tamtym kierunku.

– Tu jesteś! – uratowała się na mój widok. – Już myślałam, że zrezygnowałaś i wróciłaś do domu. – powiedział na jednym wydechu popijając swojego kolorowego drinka.

– Nie odpuściłabym imprezy. – nigdy nie byłam fanką takich wydarzeń, ale w ciągu ostatnich miesięcy odwiedziłam więcej imprez niż przez całe swoje życie.

– I to jest podejście. – widać, że Ness i taki styl życia są niemal nieodłączne. – Chodź zrobię ci drinka. – prowadzi mnie w stronę stołu, na którym znajdują się przeróżne rodzaje alkoholu. Bierze plastikowy kubeczek i zaczyna mi polewać.

– Nie za dużo trochę? – kubek jest prawie pełny, a ona jak dotąd wlała tylko samą wódkę.

– Coś ty. – zbywa mnie machnięciem ręki, ale wcale mnie to nie uspokaja. – Trzy czwarte alkoholu i jedna czwarta soku. Drinki w stylu Nessy Taylor. – podaje mi czerwony kubeczek, biorę łyka i przyznaję jest cholernie mocny, ale co mi tam dziś może zaszaleje.

Jednym chustem wypiłam zawartość szalika by zaraz po tym pójść na parkiet z czarnowłosą. Cole jak zwykle w swoim żywiole kanpay i mnóstwo dziewczyn, a on i tak dalej się na mnie patrzy. Postanawiam to zignorować i po prostu świetnie się bawić.

Jakieś kilkanaście piosenek i parę drinków później. Jestm kompletnie wykończona, ale jest super.

– Nogi mi zaraz odpadną. – moja szarooka towrzyszka siada na stołku barwnym obok mnie.

– Nic dziwnego w takich szpilkach. – może i jej dwudziesto centymetrowe szpilki ładnie wyglądają, ale na pewno są nie wygodne. Dobrze, że poprzystaję na moich trampkach.

– Nie jest tak źle na początku myślałam, że zęby sobie w nich powybijam, a teraz nawet w nich całkiem nieźle biegam. – podziwiam ją za to, ja ledwo co bym umiała w nich ustać pięć minut, a co dopiero biegać.

– A gdzie reszta? – zmieniam temat, ponieważ jestem tu już od dobrych dwóch godzin, a do tej pory nie widziałam nikogo.

– Liv od razu po wyścigu pojechała do męża. – w tym ostatnim słowie słychać pogardliwie prychnięcie. Intryguje mnie to czy Lewis, narzeczony Liv, jest naprawdę taki zły, za aż nie przedstawiła mu swoich przyjaciół? – Noah i Alex tam są. – wskazuje na drugie pomieszczenie, które pewnie służy jako jadalnia, tylko teraz na stole znajdują się często na i niebieskiej kubki do gry w beer-ponga, a tuż obok grających chłopaków stoi Mike, który najwidoczniej ich pilnuje.

– A Blair? – nigdzie w oczy nie rzuciła mi się przyjaciółka, a przecież ona też była na wyścigu.

– Oho pojechała z Joshem, lepiej nie będę wracała na noc do domu. – szczerzy się, aż za bardzo, a je niestety wiem, co ma na myśli.

– Pić mi się chcę.  – oznajmiam, ponieważ w zasięgu wzroku nie dostrzegam żadnego soku, przez co wzdycham.

– Nie tylko tobie, ale nie chce mi się go szukać. – bierze mój kubek i wylewa do niego wódkę, która stoi na blacie przed nami.

– To nie będzie przesada? – uważam, że dziś i tak już dość wypiłyśmy.

– Przestań, ja w twoim wieku nie takie rzeczy robiłam. – po Ness można się spodziewać wszytskiego, dlatego jak była nastolatką, pewnie była królową imprez co do teraz jej zostało w porównaniu do niej jestem nijaka. Chwyta kubeczek i duszkiem wpija alkohol, który się w nim znajduje.

Robię to samo co dziewczyna i opróżniam jego zawartość. Przyznam, że nie jest to za dobre i okropne piecze w gardle. Czuje jak wypity alkohol buzuję w moich żyłach, nie jestem pijana, jednak mam w sobie ciut więcej odwagi niż zazwyczaj.

– Chodź. – szarooka zmierza w kierunku kanap, chociaż wolałabym być gdziekolwiek tylko nie tu. Nie mam najmniejszej ochoty znowu się sprzeczać z brunetem.

Zajmuję miejsce na beżowej sofie, a tuż obok siada Ness. Na drugiej kanapie siedzi Zack i w dłoni trzyma butelkę z piwem, o dziwo gdzieś przepadły te dziewczyny co się do niego lepiły.

– Robisz za opiekunkę? – mimo głośnej muzyki doskonale słyszałam jego donośny baryton.

– Nie wydaje mi się, żeby jej potrzebowała. – dogryzła mu, ona jako jedyna nie boi powiedzieć się wszystkiego co myśli i nie ważne czy to Zack, czy ktokolwiek inny.

Czułam na sobie jego spojrzenie, ale ani mi się śniło na niego zerknąć. W tym czasie koło Ness przysiadł się chłopak o blond włosach, wtedy poszłam w odstawkę, ponieważ ta dwójka zaczęła ze sobą fltrować. Na początku obserwowałam ludzi na parkiecie, ale po pewnym czasie było to nudne, a tym bardziej para obok zaczęła się obściskiwać. Był to dla mnie wyraźny sygnał, że pora się ewakuować. Gdy wstałam delikatnie zakreciło mi się w głowie. Spowodował to alkohol oraz duchota i ciemność w pomieszczeniu.

– Dokąd idziesz? – zostaję zatrzymana, ponieważ Zack trzyma mnie za nadgarstek.

– Na dwór. – wyrywam dłoń z jego uścisku. Nie muszę mu się tłumaczyć, jestem duża i sobie poradzę.

Stoję na werandzie i palę papierosa, jest już mi zdecydowanie lepiej, niż czułam się w środku. Jest już około pierwszej, a ludzi coraz więcej przybywa. W przyczepie zielonego auta siedzi grupka śmiejących się nastolatków. Jeden z nich trzyma gitarę, wtedy powracają do mnie wspomnienia, gdy to właśnie ja siedziałm z przyjaciółmi i słuchałam jak chłopak grał przepiękne melodię. Ten z wyglądu go kompletnie nie przypomina, ale ja i tak przed oczami mam jego obraz. Doskonale pamiętam tę radość, gdy w dniu trzynastych urodzin dostał swoją pierwszą gitarę. Mogłam siedzieć tak godzinami i wsuchiwać się w to jak grał. Niesty od osiemnastu miesięcy już nie szłyszałam tej muzyki i zdawałam sobie sprawę, że już nigdy więcej nie będzie dane mi jej usłyszeć. Z amoku wyrywa mnie osoba, która stoi tuż obok.

– Co znowu? – solidnie sprowadzam się myślami na ziemię.

– Teraz to ja robię za twoją niańkę. – oznajmia z kpiną, po czym sam odpala papierosa.

– Nie potrzebuję jej, więc możesz iść się spokojnie bawić. – zapewniam go, ponieważ nie chcę by siedział tu przy mnie, jak przy jakiejś małolacie, którą trzeba pilnować by nie odwaliła czegoś głupiego.

– A może nie chcę? – dobra poddaję się przysięgam, że autentycznie nie nadążam za jego zmiennością nastrojów.

– Okej rób co chcesz. – odpowiadam, ponieważ tylko na tyle mnie stać.

Stoimy tak i jak zwykle panuje napięta atmosfera. Dlatego idę przed siebie. Wszyscy się bawią, ale ja jakoś straciłam ochotę na imprezowanie, do domu też nie mam ochoty zbytnio wracać.

– Nie umiesz usiedzieć w jednym miejscu? – za plecami słyszę ponownie dobrze znany mi baryton.

– A ty nie umiesz się odczepić? – pytam zakładając ręce.

– Jakoś nie bardzo. – na jego kacikach ust pojawia się ledwo widoczny uśmiech.

Wywracam oczami, jak zawsze zgrywa cwaniaka, a w takim wydaniu nie przepadam za nim, ponieważ już nie raz dostrzegłam w nim normalnego chłopaka.

– Hej. – przedemną staje blondyn w czerwonych okularach i niebieskiej koszuli. Z automatu robię krok do tyłu. – Nie chciałabyś...

– Spadaj stąd. – nie jest dane mu dokończyć, ponieważ Zack już syczy w stronę chłopak.

– Ja-jasne. – jąka się o mało się nie przywracając.

– Mogłeś być milszy. – ganie Cole'a, ponieważ blondyn wydawał się naprawdę niegroźny.

– Nie jestem miły.

– Co ty nie powiesz? Jakoś zauważyłam. – w moim głosie zdecydowanie idzie wyczuć ironię. Jedyne co mnie zaskakuje to, że innych traktuję z góry, a mnie mimo jego częstych dokuczań jak na siebie traktuje w dość dobry sposób. – A może ty jesteś zazdrosny? – rzucam by rozładować atmosferę, bo to chyba logiczne, że tak nie jest.

– Jesteś ładna, ale bez przesady. – z jego ust traktuję jak komplement poważnie rzadko, kiedy mówi coś równie miłego.

– O jak super uważasz, że jestem ładna. – trzepoczę rzęsami w jego stronę, przez chwilę z jego ust wydobywa się śmiech.

– Teraz będziesz się z tego cieszyć?

– Dokładnie. – nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się na ulicy, a dom, w którym odbywała się impreza był kawałek za nami. – LUDZIE SŁUCHAJCIE! ZACK COLE UWAŻA,  ŻE JESTEM ŁADNA! – krzyknełam na całą ulicę, powodując, że w kilku domach zapaliło się światło, ale miałam to w nosie. Czułam się super, a alkohol krążący w moich żyłach tylko poprawiał mój nastrój.

– Jesteś nie możliwa. – pokrcił głową na boki, śmiejąc się. Zrobił krok w moją stronę, a ja nie odsunełam się, chociaż widziałam, że właśnie to powinnam zrobić.

Pozwoliłam brunetowi wypić się w moję usta. Sama odwzajeminiłam pocałunek. Był on inny niż dotychczas. Znacznie więcej uczuć i pożądania ze strony chłopaka. Zaplotałam dłonie na jego karku, a on delikatnie podtrzymywał mnie w tali. Chciałam by ta chwila nigdy się nie kończyła.

– Chodź. – oderwał się ode mnie, ale trzymam moją dłoń i prowadził mnie w nieznanym kierunku. Jak się okazało był to budynek, w którym znajduje się jego mieszkanie. Na klatce schodowej ponownie mnie pocałował. Wyskoczyłam na niego i oplotłam go nogami w pasie. I w taki właśnie sposób pokonaliśmy schody nie odrywając się od siebie na sekundę.

Dopiero,  gdy weszliśmy do mieszkania postawił mnie na ziemi. Czułam jego palce na brzuchu, który odstaniał mi top. Sunoł moim policzkiem, aż dodtrał do ucha i delikatnie je podgryzł.

– Jesteś pewna? – spytał, na co automatycznie go pocałowałam. Była to wyraźa zgoda, dlatego zmierzaliśmy do sypiali chłopaka.  Po drodzę przewróciliśmy krzesło, ale byliśmy tak pochłonięci sobą, że nikt nie zwrócił na to uwagi. W końcu dotarliśmy i usiadłam na łóżku chłopak, cały czas nie odłaczaliśmy naszych ust od siebie. W między czasie nasze ubrania powoli zaczęły z nas znikać. W tym momencie niczego bardziej nie pragnełam niż bruneta o czekoladowych oczach.

Wtedy dopiero wszytsko się zaczęło, ale było za wcześnie byśmy zdali sobie z tego sprawę.

Rano, gdy otwarłam oczy zorientowałam się, że nie jestem w swojej sypialni, a w pasie oplata mnie czyjaś ręka. Przypomniałam sobie wczorajszą noc, byłam na wyścigu, później na imprezie, na której bawiłam się razem z Ness. Zaś siedziałam na werandzie, przyszedł Zack i rozmawialiśmy, potem rozmowa przeszła na całowanie.

O boże przespałam się z Cole'em!

Natychmiast odwróciłam głowę z stronę chłopaka, całe szczęście jeszcze spał. Dlatego jak najciszej zabrałam jego rękę z mojej talii. Ubrałam się w wczorajsze ubrania, które były rozwalone po podłodze. Chwyciłam  buty  w dłonie by nie narobić niepotrzebnego hałasu. W salonie dostrzegłam krzesło, które przewróciliśmy w drodzę do sypialni. Ustawiłam je na miejscu i udałam się do drzwi. Zamknełam je starając się  zrobić to po cichutku. Dotarło do mnie, że zachowałam się jak kompletna zdzira, przecież od początku mu o to chodziło, a ja naiwna dałam się nabrać. Jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji to obiecać sobie, że nigdy więcej się to nie powtórzy.

Do domu wróciłam na piechotę, miałam wystarczająco dużo czasu na przyślenie tego wszystkiego. Doszłam do wniosku, że to było jednorazowe i nie zmieni to niczego między mną, a Cole'em. Więc trzeba iść do przodu i się nie przejmować, a te jego docinki jakoś zniosę. Alternatywą jest to, że może był zbyt pijany i nie pamięta tego. Po drodze zadzwoniła do mnie Liv, która zaproponowała zakupy, więc się zgodziłam, chociaż szczególnie to za nimi nie przepadam. Miałam na ogarnięcie się jakieś dwadzieścia minut. W trybie natychmiastowym pobiegłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Niesty pech tak chciał, że poślizgnełam się i upadłam uderzając twarzą o kant umywalki. Poczułam nieprzyjemna pieczenie w tym miejscu, łzy samowolnie napłyneły mi do oczu. Szybko się zabrałam i wzięłam prysznic. Zrobiłam sobie lekki makijaż, najwięcej czasu zeszło mi na zakrycie czerwonego obrzęku, który powstał na skutek uderzenia. Mimo kolektora nie dało się tego zakryć, więc odpuściłam. Wybrałam zwykle szorty z przetarciami  i czarną koszulkę z logiem jakiegoś zespołu z czasów, gdy mnie jeszcze na było na świecie. Zgarnełam szybko telefon, po czym udałam się na dół, gdzie w srebrnym porsche czekała na mnie różowowłosa.

– Cześć. – przywitałam się zapinając pasy, o dziwo wcześniej tego nie robiłam, ale przez Cole'a weszło mi to w nawyk.

– Hej. – odpowiedział radosnym głosem i ściągnęła z nosa okulary przeciwsłoneczne. – O mamusiu Mad co ci się stało? – początkowo nie miałam pojęcia o czym mówi, jednak później dotarło do mnie, że zwróciła uwagę na obrzęk, który znajdował się na lewy policzku.

– Wyobraź sobie, że przewróciła się w łazience. – większość normalnych ludzi rzadko kiedy robi sobie przypadkowo krzywdę, najwidoczniej ja jestem wyjątkiem i muszę mieć wszytsko plzabezpieczane jak to się robi dla malutkich dzieci.

– O kurde wiesz, że będzie siniak? – spodziewałam się tego, mam nadzieję, że szybko zejdzie. – Tak w ogóle to miały z nami jechać Blair i Ness, ale jedna jest po imprezie i umiera, a druga jest zbyt zajęta Joshem. – oznajmia mi odpalając auto.

Zakupy minęły w fajnej atmosferze, Liv w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki nie przymierza wszystkiego, tylko od razu kupuje i tak o to w dwie godziny obeszłyśmy wszystkie sklepy i wpadłyśmy do kawiarni, w której wypiłam mrożoną herbatę, a teraz siedzimy w przepięknym ogrodzie i rozmawiamy.

– W przyszły weekend organizuję imprezę urodzinową w pubie Josha wpadiesz?

– Jasne. – zgadzam się od razu. – A to będzie jakaś wielka impreza? – nie znam, aż ta dobrze Liv, ale nie przepadam za jakimiś hucznymi imprezami, a moi przyjaciele tylko takie świętują.

– Nie będzie tylko nasza paczka. – zapewniam mnie uspokajająco. – Nawet  Lewis się nie pojawi. – po wypowiedzeniu tych słów smutnieje w oczach.

– Właśnie, dlaczego nie lubi twoich znajomych? – i to jest doskonały przykład, że nie potrafię ugryźć się w język kiedy trzeba.

– Uważa, że nie powinnam zadawać się z osobami takiego pokroju. Co jest absurdem, bo są dla mnie jak rodzina.  Za kilka godzin mam lot na Ibizę i tam będziemy świętować moje urodziny wraz z jego sztywnymi znajomymi ze studiów. – nie jest tym faktem jakoś zachwycona.

– To co zbieramy się? – pytam by w jakiś sposób przerwać to co zaczęłam. Na moje szczęście Liv jest tego samego zdania.

Około szesnastej wróciłam do domu. Jak zwykle nikogo nie było. Noah też się nie odzywał, więc założyłam, że odsypia kaca. On i Alex to zdecydowanie złe połączenie. Wzięłam jakieś chipsy, które znalazłam w szafce i oglądałam Pamiętniki Wampirów i właśnie w taki sposób planowałam spędzić dzisiejszy wieczór.

Za oknem panował już zmierzch, nie zauważyłam kiedy czas tak szybko przeleciał. Wtedy na zewnątrz usłyszałam jakieś szmery, początkowy myślałam że to wiatr. Jednak myliłam się i do mojego pokoju wszedł wysoki brunet. Nie zdziwiło mnie to jakoś za bardzo. Z czasem idzie przywyknąć do jego niezapowiedzianych odwiedzin.

– Co znowu? – spytałam nie odrywając wzroku od monitora.

– Co może robić nastolatka o tej porze? Mamy idealny przykład. – zignorowałam jego słowa, a on dosiadł się obok mnie na łóżku.

Bylam zbyt wyciągnięta w serial i nie miałam ochoty wdawać się w te bezsensowne kłótnie. Zack był tym faktem niezadowolony, dlatego wyrwał mi z dłoni paczkę chipsów.

– Oddawaj! – natychmiast zaprostestowałam.

– A jeśli nie? – wyciągnął rękę poza skraj łóżka, przez co nie mogłam ich sięgnąć.

– Polepniasz błąd, nie można mi nigdy zabierać jedzenia. – niezgrabnie wgramoliłam się na chłopaka i już trzymałam w dłoni opakowanie, ale on jeszcze bardziej zacisnął na nim rękę. Pociągnęłam zbyt mocno i paczka rozerwała się wysypując swoją zawartość na podłogę. – I patrz co zrobiłeś? – zganiłam go, ponieważ teraz będę musiała to sprzątać.

– To dlatego na mnie siedzisz? – spytał spod uniesionych brwi, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że siedzę na nim okrakiem. Mentalnie przybiłam sobie w twarz i natychmiastowo usiadłam na miejscu obok.

– Nie wyobrażaj sobie za dużo. – mimo, iż było mi głupio nie dałam mu tej satysfakcji. Zamknęłam laptopa, bo wiem, że tak łatwo się go nie pozbędę.

– Wczorajaszą noc też sobie wyobraziłem? – cholera, jednak pamiętał. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mówi o to z taką lekkością wygodnie rozłożony na całej połowie łóżka.

– Kretyn. – fuknełam krótko i sama ułożyłam swoją głowę na poduszce obok. – Nigdy więcej się to nie powtórzy. – zapewniałam go.

– Już leżymy w jednym łóżku. – w tych czekoladowych teczówkach było coś przyciągającego i ten blask, który potrafił zdradzić jego emocje.

– I na tym poprzestaniemy. – nie chce od niego niczego więcej, doskonale wiem, że on też.

– Wciąż mnie zadziwaiasz Madison. – jego aksamitny bas był melodią dla moich uszu, dliektanie przekręciłam głowę w jego stronę, leżał wpatrując się w sufit, przez co mogłam podziwiać ostre rysy jego twarzy.

– Madison? – byłam zdziwiona, bo bardzo rzadko zwracał się do mnie po imieniu.

– Ostatnio o mało nie rozpętałaś trzeciej wojny światowej jak użyłem twojego nazwiska. – kpił sobie ze mnie.

– Nie było, aż tak źle. – zaśmiałam się cicho pod nosem. – Ale może być Mad tak jak mówią wszyscy. – jestem już przyzwyczajona do tego zdrobnienia.

– Nie jestem wszyscy. – w jego tonie było słychać odrobinę tajemnicy.

– No co ty nie powiesz? – wywróciłam oczami.

– I to ty twierdzisz, że jestem dupkiem? Co chwilę wracasz oczami. – on również to zauważył, nie umiem pozbyć się tego okropnego nawyku.

– Mnie nie boi się połowa ludzi. – w przeciwieństwie do niego mam neutralną reputację.

– Tak ma być. – no tak, zapomniałam on sam doskonale tego chcę.

– W moim przypadku średnio ci to wyszło. – wysmiałam go, bo kiedyś naprawdę bałam się tych jego gróźb, teraz jest już okej, jednak gdzieś z tyłu głowy zawsze będę miała jego nieobliczalność.

– Są zawsze dwie opcje. Dziewczyna ucieka przede mną, albo wskakuje mi do łóżka. Ty wybrałaś tę drugą opcję. – zacmokał w moją stronę, nie byłam w stanie uwierzyć jego słową.

– Ty dupku wiedziałam, że tego tak łatwo nie zapomnisz. – walnełam go z całej siły poduszką.

– Kocha nie tego nie da sie zapomnieć. – zablokował mój rzut i sam oddał mi, przez co poduszka trafiła mnie prosto w twarz.

– O ty. – i wtedy zaczęłam z niepohamowaną siłą rzucać go poduszkami, byłam zszokowana w jakim tempie chłopak blokował rzuty, zazwyczaj kończyło się na tym, że to ja obrywałam.

– Z tobą jak z małym dzieckiem. – prychnoł i właśnie w taki sposób zakończył nasza małą bitwę.

– Odezwał się wielce dorosły. – nieszczególnie przepadam za tym jak ktoś wyśmiewa mój wiek, a tym bardziej Cole.

– Ten dorosły ma mieszkanie i samochód. – wywróciłam tylko oczami.

– A pieniądze na to z czego? – mimo jego pracy w warsztacie, nie jestem głupia by myśleć, że wypłata mechanika starcza mu utrzymanie tak drogiego auta, bo osoby w jego wieku nie mają tyle kasy.

– Kto nie przepije ten ma. – nie przyznał się do tego wszystkiego, w sumie ja też nie zrobiłabym tego, a tym bardziej w domu szeryfa, który na niego poluje.

W tym momencie słychać odgłos przychodzącej wiadomości. Jest to telefon Zack'a. Zerka na wyświetlacz jego twarz znowu nie wyraża żadnych emocji, jest to zaskakujące jak z chłopaka, z którym dosłownie przed chwilą toczyłam walkę na poduszki w ciągu jednej sekundy stał się twardy jak głaz i bez uczuć. Lekki uśmiech twarzy znikął, a zastąpiła go wąska kreska. Ciało, które przed chwilą wygodnie było rozłożone na moim łóżku, teraz było całe spięte.

– Muszę iść. – oznajmiam mi swym głębokim basem, co wzbudziło we mnie nie pokój, jednak postanowiłam nie pytać, bo wiedziałam, że to tylko go bardziej podburzy.

Skinełam głowa na znak, że rozumiem. I po chwili już go nie było. Chyba muszę przywyknąć do tego, że wpada tu niezapowiedzianie by po chwili zniknąć. Był jak nieproszony gość, na którego i tak czekamy, chociaż wiemy, że będzie to tylko chwilowe. Jednak dla tej chwili warto później cierpieć po odejściu wyczekiwanej osoby, on był kimś takim. Postanowiłam się zebrać i wpaść piętro niżej do Noah. Jak najszybciej zbiegłam po blaszanych schodach, które już nie są pierwszej jakości, ale nie są też jakoś bardzo niebezpieczne, bardziej bym obawiała się barierek, które swoją drogą nie były wymieniane od dobrych dwudziestu lat.

– No na reszcie. – gdy weszłam do pomieszczenia od razu zastałam Noah, który siedział na łóżku i przyglądał coś w telefonie.

– Jak tam, kac już nie męczy? – byłam zaskoczona tym ile miał energii odkąd tu przyszłam.

– A ciebie Cole wymęczył? – odwrócił kota ogonem, przez co zrobiło mi się trochę głupio.

– A ty co agent FBI? – mam nadzieję, że nie ma na myśli poprzedniej nocy, bo przecież skąd mógłby to wiedzieć, Zack też nie należy do tych najbardziej wylewnych osób.

– Tak się składa złotko, że mieszkam piętro niżej i słyszałem jak się smiałaś, po drugie nie trzeba być geniuszem by wyjrzeć za okno i na parkingu dostrzec niebieskie BMW, które w naszym mieście tylko on posiada. – w tym momencie w duchu przeklnełam kolor jego auta i tak ciękie ściany.

– Tylko rozmawialiśmy. – była to prawda, nie robiliśmy niczego złego.

– Jasneee. – celowo przedłużył ostatnią samogłoskę, na co tylko westchnełam ciężko. Wiedziałam, że nie dam rady mu wybić tego co sobie ubzdurał z łba.

– A jak twoja mama? – zadałAm to pytanie, ponieważ ostatnio wspominał, że zachowuje się nieco inaczej.

– Wiesz jak jest. Czasem lepsze i gorsze momenty. Teraz rzadko kiedy wychodzi z pokoju. – wzrusza tylko ramionami. W pełni go rozumiem depresja to okropna choroba i nic dziwnego, że chłopak już nie ma sił. To na niego spadła cała odpowiedzialność za matkę i musi się nią opiekować, oczywiście ja i mój ojciec staramy się pomagać cioci. O dziwo moj tata i ciocia Jo traktują się jak para dobrych przyjaciół, którzy znają się całe życie, ale jest to nie możliwe, ponieważ Noah mieszkał do siódmego roku życia w Jacksonville, przeprowadził się tu wraz z matką z powodu pracy jego taty, który nie żyje. Cieszę się, że był zmuszony tu zamieszkać, bo gdyby nie to na pewno byśmy się nie poznali i nie byli tak wspaniałymi przyjaciółmi jak teraz.

Następne dwa dni minęły bardzo spokojnie. Nie widywałam sie za często z przyjaciółmi, ponieważ ci też mieli mnóstwo rzeczy na głowie. Nie ma tego złego, udało mi się obejrzeć trzeci sezon Pamiętników wampirów. Teraz sprzątałam trochę pokój, gdy usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Wychiliłam głowę za okno i na chodniku dostrzegłam potłuczone szkło. Normalnie bym to zignorowała, ale tu odezwała się moja ciekawość. Ostrożnie zeszłam po schodach i tuż za rogiem budynku dostrzegłam czyjąś sylwetkę.

– Jezus! Co ty tu robisz?! – był to Zack ubrany jak zwykle w czarne spodnie i szarą koszulkę. Nie ukrywajmy kamień spadł mi z serca, że to tylko on.

– O to samo mógłbym spytać ciebie. – spojrzał na mnie jak na jakąś szurniętą, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie założyłam butów i jestem w białych skarpetkach na ulicy.

– Usłyszałam trzask i przyszłam sprawdzić co to było. – wskazałam ręką na miejsce gdzie leżało rozbite szkło.

– Więc to nie ty rzucałaś? Myślałem, że odwaliło ci po tym jak ta twoja zerialowa para się rozstała. – zakpił sobie ze mnie, już chciałam coś odpowiedzieć, gdy poraz kolejny coś potłuko się na baetonie. – To z dachu, chodź. – ostrożnie poszłam z chłopakiem na miejsce skąd brał się ten bałagan.

Na górze budynku początkowo nie dotrzeaglam nic nadzwyczajnego. Zack szturchnął mnie w bark i wskazał na postać stojącą na dachu. W tym momencie serce mi zamarło.

– Noah co ty tam robisz?! – wydarłam się do przyjaciela i chciałam do niego podbiec, gdy Zack chwycił mnie za ramię i mi to uniemożliwił.

– Nie podchodź, widzisz w jakim jest stanie. – przypomniał mi. Brunet był ewidentnie pijany, na murku było pełno pustych butelek, a on w dłoni trzymał jedną i z niej popijał.

– Czy życie nie jest piękne? – odwrócił się w moją stronę, a w oczach, których zawsze widniał pełen optymizm i radość zniknęły. Jego spojrzenie było przepełnionę smutkiem. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy.

– Noah zejdź jeszcze coś sobie zrobisz! – poprosiłam go niemal błagalnym głosem.

– Przestań Mad ty też wiedziałaś! – tym razem butelka poleciała w moją stronę i gdyby nie Zack, który mnie odsunął dostałambym prosto w głowę.

– O czym wiedziałam?! – Nie miałam pojęcia o czym mówi, a mój głos z każdym słowem łamał się coraz bardziej.

– Jak to co?! Moja mama ma raka i wie o tym już od dwóch miesięcy, każdy o tym wiedział tylko nie ja! – jego głos przepełnia ból, który trafia mnie prosto w serce.

– Uwierz mi nie miałam pojęcia! – łzy niekontrolowane ciekną mi po policzkach. Próbuje się wyrwać i podbiec do niego by jak najszybciej go przytulić, ale uniemożliwia mi to Cole, który cały czas trzyma mnie za ramiona.

– Bzdura! Ona umrze! – tym razem butelka spada w dół.

– Nie prawda coś wymyślimy tylko zejdź już stamtąd! – dzieli nas może z pięć metrów, a ja jeszcze nigdy nie czułam tak ogromnej przepaści między nami.

– Nawet jakbym spadł kogo by to obchodziło, moja matka i tak umiera! – kopnął nogą rządek butelek po alkoholu lekko przy tym się chwiejąc.

– Mnie, Blair jesteśmy rodziną! – przypominam mu o tym, zawsze może szukać w nas wsparcia.

– Simon też był, a odszedł, ja chociaż zrobię to w bardziej spektakularny sposób! – nie wierzę, że to mówi w tym momencie nie jest sobą.

– Właśnie widziałeś jak jego odejście bolało, a co dopiero twoje! – moja słowa w końcu do niego docierają i schodzi z tego przeklętego murku. Mam w nosie, że Zack to wszystko słyszał ważne, że podziało.

Chwiejnym krokiem nas wymija i schodzi schodami w dół. Wyrywam się z uścisku Cole'a i biegnę natychmiast z chłopakiem.

– Co ty robisz?! – pytam, gdy chłopak przeminął swoje piętro. Nie obchodzi mnie to, że jest noc i w ten wprost mogę obudzić sąsiadów.

– Nie ważne. – odkrzykuje cicho. Nagle jego nogi się plączą przez co traci równowagę i uderza plecami o zardzewiałą barierkę, która pod jego ciężarem się łamie i spada do tyłu.

– NOAH! – tylko tyle udaje mi sie z siebie wydusić. Biegne na sam dół, bo pfzed chwilą mój przyjaviel spadł z wysokości drugiego piętra.

Mój wzrok nie rejestruje nigdzie krwi, ani ciała chłopak. Po kilku sekundach zdaje sobie sprawę, że chłopak miał sporo szczęścia, ponieważ wpadł do otwartego kontenera na śmieci.

– Żyjesz? – obok mnie pojawi się Zack, który zapewne widział upadek.

– Jeszcze tak. – mamrocze pod nosem Noah.

Przy pomocy Zack'a udaje mi się zanieść chłopaka do jego łóżka, który momentalnie zasypia.

– Możesz z nim na chwilę zostać? – prosze go o to, ponieważ muszę pilnie porozmawiać z tatą, a nie chcę zostawiać Noah samego. Cole zgadza się skinieniem głowy.

– Możesz mi powiedzieć o co do jasnej cholery chodzi?! – wchodzę wściekła jak osa do salonu, w którym mój ojciec ogląda telewizję. – Dlaczego nie powiedziałeś, że ciocia Jo ma raka? – najaśniam sytuację i zakłada na siebie ręce oczekując odpowiedzi.

– Mad uspokój, nie było okazji by ci o tym powiedzieć. – nie no zaraz coś mnie tu trafi przysięgam.

– Pytałam się czy wszystko w porządku, a ty mnie bezczelnie okłamywałeś! – jest to nie fair wobec mnie i Noah.

– To nic takiego, ma spore sznase wyzdrowieć. – chociaż tyle dobrego może nie jest tak źle jak opowiadał Noah i ma sznase z tego wyjść.

Nie mam juz sił na kłótnie, dlatego pośpiesznie wychodzę i idę z powrotem do domu przyjaciela.

– Muszę się zabrać. – oznajmia Zack.

– Jasne, idź. – teraz już ja zostanę z Noah. – Dzięki za pomoc. – dziękuję mu gdy odchodzi, bo gdyby nie on nie wiem jakby to wszystko się potoczyło.

***
Na ten rozdział musieliście trochę czekać, ale jest on moim ulubionym i jestm zadowolona z tego co wyszło, mam nadzieję, że wam też się podoba.

Teraz przejdziemy do poważniejszych rzeczy. Ostatnio przeglądając tik toka natrafiłam na kilka z udziałem mojej powieści. Jest to na prawdę miłe, że książka trafiła w tak krótkim czasie do tak wielu osób, ale niektórzy przesadzilili. Prócz tych dobrych filmików były takie, które porównywały moją książkę do innych opowiadań. Nie jest to żadna kopia jak wspominałam na początku, ja stworzyłam wszytsko od zera i jest to przykre, gdy ktoś w tak perfidny sposób to innym wmawia. Jest to też nieprzyjemne dla innych autorów. Ja wybitną pisarką nie jestem, dopiero zaczynam przygodę z pisaniem. Mimo szkoły chciałam wrzucać rozdziały regularnie. W tym momencie mam mieszane uczucia, ponieważ myślałam nad zawieszeniem książki, ale z drugiej strony nie chcę przerywać tej historii, dlatego zawracam się z pytaniem do was. Możecie napisać co myślicie wasze zdanie z pewnością pomoże mi w podjęciu decyzji.

Kocham _skylerr_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro