17. Ten człowiek mnie przerażał i to działało na jego korzyść.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mój sen był bardzo słaby, dlatego słyszałam każdy najmniejszy szelest. Słyszałam również jak Zack, który spał tuż obok co chwilę się wierci, podczas snu. Byłam ciekawa, co takiego mu się śni, odwróciłam twarz w jego stronę, ale on aktualnie był odwrócony w przeciwną stronę. Wpatrywałam się w niego przez jakiś czas, ponieważ nie mogłam czuć się bezpiecznie po wczorajszych wydarzeniach. Scott powrócił, nie wiem czy Zack dał radę go znaleźć, a co jeśli znowu wróci, ale tym razem już nikt nie zdoła mi pomóc?

W jednym momencie Zack zerwał się ze snu, w taki sam sposób jaki robiłam to ja, gdy śnił mi się koszmar. Usiadł na skraju łóżka.

- Wszystko w porządku? - zapytałam, a on dopiero teraz mnie dostrzegł. Jak zwykle zmierzył mnie nieprzenikliwym wzrokiem.

- Dlaczego nie śpisz? - sprytnie postanowił zmienić temat. Zauważyłam, że nigdy nie lubi opowiadać o sobie, był raczej taką osobą, która trzymała wszytsko dla siebie.

W jego stylu życia to nawet konieczne.

- Wybacz, że nie śpię jak niemowlę, skoro mój były nauczyciel wstrzyknął mi dawkę leku nasennego. - rzecz jasna nie obwiniałam go o to. Akurat to nie była niczyja wina. Nikt z nas nie wiedział, co siedzi w głowie tego szaleńca.

- Nie znalazłem go. - powiedział to z odrobiną złości w głosie. - Zapadł się pod ziemię.

- Nie musisz nic robić, możemy poprosić o pomoc policję. - próbowałam doszukać się jakiegoś logicznego rozwiązania, mimo że sam w nie, nie wierzę.

- Owszem, jestem Zack Cole i sam załatwiam swoje sprawy! - zerwał się z łóżka z ewidentną furią, jaka ogarneła jego ciało.

- Nie musisz robić wszystkiego sam. - podeszłam do chłopaka, zaprzeczając jego słową. Nie byłam się, że pod wpływem złości coś mi zrobi, no chyba, że się podłożę przez palniencie jakiegoś głupstwa.

On jednak nic nie zrobił, tylko spojrzał na mnie i poraz pierwszy w jego czekoladowych teczówkach dostrzegłam bezradność. Chłopak, który ma w rękach całe miasto, tak naprawdę
czuje się bezradny. Zwróciłam uwagę też na rany widniejące na jego twarzy.

- Co ci się stało? - zapytałam szeptem, delikatnie przejeżdżając opuszkami po kąciku jego ust, z którego sączyła się krew.

- Miałem zlecenie, które musiałem wykonać. - wzruszył tylko ramionami, jakby krew nie robiła już ja nim wrażenia.

- Trzeba to przemyć. - prócz rany na ustach miał też mnóstwo zadrapań.

Nie odpowiedział tylko udał się ze mną do łazienki, już nie pierwszy raz przemywałam mu rany. Miałam wrażenie, że Cole posiada dwa oblicza. Za dnia jest gangsterem, który tarakuje ludzi jak śmieci, a w nocy jest inny. Nie mam pojęcia jak to nazwać.

- Gotowe. - oznajmiłam, wyrzucając waciki do kubła na śmieci. Podczas przemywania nawet się nie wzdrygnął, niczym skała odporna na ból.

Spojrzał na mnie i gwałtownie przycisnął swoje usta do moich. Złożył na nich krótki, ale intensywny pocałunek, którego nawet nie zdążyłam odwzajwemnić. Była to coś, czego najmniej się po nim spodziewałam dzisiejszej nocy.

- Pocałunek, by rany się szybciej zagoiły. - uśmiechnął się cwanie i opuścił łazienkę zostawiajac mnie samą w kompletnym osłupieniu.

- Żartujesz sobie? - szybko powróciłam do realnego świata i udałam się tam gdzie poszedł.

- Nie mów, że mama tak nigdy ci nie mówiła? - zabolało mnie to, może i była to kolejna głupia odzywka z jego strony, ale trafił w sam punkt. - Allen, co jest? - szybko się zorientował, że coś jest nie tak.

- Tak się składa, że nie mówiła. - oparałam się o biurko by było mi łatwiej mówić. - Gdy byłam mała wyjechała, pod pretekstem prowadzenia firmy. Z czasem przestała przyjeżdżać, a od kilku lat nie odezwał a się ani słowem. Wiesz jak trudno małej dziewczynce wychowywać się pod opieką ojca pijaka, a twoja matka wpada raz na rok i nawet we własnym domu stała się gościem. - mam wrażenie, że za bardzo się przed nim otworzyłam, jednak kamień spadł mi z serca, gdy komuś to opowiedziałam. Oczywiście prócz Noah i Blair.

- Rozumiem. Sam przechodziłem przez coś podobnego. - usiadła na brzegu łóżka i podłożył swoje ręce pod brodę. - Człowiek, który uważał się za mojego ojca też nie był święty. To dlatego teraz siedzi w więzieniu. Znęcał się nad moją matką, przez tego skurwiela miała paraliż, a teraz niedowład lewej strony twarzy. - był spięty, gdy o tym mówił. O swoim tacie opowiadał jakby nienawidził go całym sercem. Nie dziwię mu się za coś takiego pwoinien dostać dożywocie.

- To dlatego taki jesteś? - nie no to było najgłupsze pytanie ever jakie mogłam zadać.

- Jaki? - spojrzał na mnie.

- Dlatego się ścigasz i przyjmujesz zlecenia? - doprecyzowałam swoje pytanie i jak się okazało nie było ono wcale głupie.

- Gdy go zamknęli miałem piętnaście lat. Mam dwójkę rodzeństwa, nie mogłem pozwolić by nas zabrali. Spotkałem Dereka i on wtedy uratował mi dupe, bo gdzie indziej zatrudnili by piętnastolatnie dziecko, a te pieniądze pomogły mi przetrwać. - rozumiałam, że on nie chciał taki być, ale życie nie dało mu wyboru, chciał tylko jak najlepiej dla swojej rodziny.

- Ciągle obwiniasz się za śmierć Leyli. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam i przysiadłam się obok niego.

- Teraz już nie cofnę czasu, ale gdybym mógł to nigdy bym się z nią nie wiązał. - westchnął ciężko, widocznie wciąż dla niego był to bolesny temat, a ja w pełni widziałam, co czuje.

- Jaka ona była? - ciekawiło mnie to, nie ukrywajmy.

- Nie przeginaj. Koniec zwierzeń. - postanowił zakończyć temat i podłożył się po prawej stronie łóżka.

- Dlaczego? - nie ustąpiłam i dalej zdążyłam ten temat.

- Też nie wiem o tobie wiele. - odbił piłeczkę i teraz czekał na mój ruch, którego się podjęłam.

- Bo nie mam ciekawego życia. - sprytnie się wywinęłam z odpowiedzi. Po części była to prawda, bo w sumie to nie brałam udziału w gangsterskich porachunkach, tak jak to robił Zack. Moje życie głównie składało się z smutku i rozpaczy, jedynymi osobami, które przynosiły mi szczęście byli moi przyjaciele. Dopiero od niedawna znowu stałam się przeciętną nastolatką.

- Ja też nie. - powiedział krótko. - Dobrnoc Allen. - odwrócił się do mnie plecami, może i był zmęczony, ponieważ dochodziła czwarta rano.

- Dobranoc. - sama odwróciłam się do niego plecami, licząc na to, że w końcu uda mi się zasnąć.

Mimo koszmarnego dnia, ta noc nie była taka zła. Zack nie zachowywał się jak skończony dupek, wręcz przeciwnie otworzył się przede mną, co było zaskakujące.

Przełamaliśmy dzielące nas lody, ale nie znaliśmy ich skutku.

- Ooo uroczo. - obudził mnie czyjiś głos i flesz, jakby ktoś robił zdjęcie.

- Noah? - zapytałam, ponieważ była jeszcze trochę zaspana. Podniosłam się do pozycji siedzącej, tak jak miałam rację był to mój przyjaciel, który zrobił mi zdjęcie, tylko po co? Przejrzałam się do okoła i po drugiej stronie łóżka leżał Zack, przypomina mi się dzisiejsza noc.

- Wiedziałem, że macie romans! - wydarł się na cały pokój, przez co obudził obok mnie śpiącego bruneta.

- To nie tak... - próbowałam się tłumaczyć.

- Jasnee. - celowo przedłużył ostatnią literkę.

- Anderson spadaj stąd. - Cole wrknął w jego stronę, a entuzjazm Noah natychmiast się ochłodził.

- Niech wam będzie, ale jak coś to twój tata jest w domu. - powiedział to oskarżycielskim tonem i obrażony wyszedł przez okno.

Zack wstał z łóżka i zabrał swoje rzeczy i po kilku sekundach odpuścił mój pokój, rzucając krótkie cześć na pożegnanie. Byłam w krótkim szoku, że zostawił mnie tu tak samą, po wczorajszych wydarzeniach. Gdy mój telefon wydał charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości.

Od: Zack

Nie musisz się bać, jestem na dole.

Dosłownie jakby czytała mi w myślach, zarknełam przez okno i faktycznie na parkingu stało niebieskie BMW należące do Cole'a. Wtedy poczułam się bezpieczniej dlatego postanowiłam się nieco ogarnąć. Wzięłam lodowaty prysznic na pobudzenie, który zdecydowanie mi pomógł. Jak zwykle z lenistwa przeczesałam włosy szczotką i zostawiłam je prosto, opadające na ramiona. Makijaż też był zwyczajny, bo nie potrafiłam innego wykonać. Jako, że pogoda w San Fran jest upalne wybrałam czarne szorty z wysokim stanem i biały top z czarnym nadrukiem zespołu z minionej epoki.

Udałam się do kuchni, w której jak zwykle siedział mój ojciec, popijający kawę i czytający poranną gazetę.

- Co tam? - podjęłam się rozmowy, wyciągając z lodówki sok pomarańczowy. Jakoś nie miałam ochoty na jedzenie, chociaż na talerzu leżały tosty, które z pewnością zostały przygotowane dla mnie.

- Jestem wykończony. - faktycznie mój ojciec był jakiś nie wyraźny z twarzy.

- Czyżby słynny szeryf Charli Allen nie dawał rady? - zażartowałam, ale jemu nie było do śmiechu. - Ciężka sprawa? - spytałam, ponieważ liczyłam, że właśnie w taki sposób podzieli się ze mną jakimiś nowościami.

- Na początku lipca ma się odbyć wyścig, nad klifem. - natychmaist się spięłam, wiedziałam że chodzi o wyścig nad przepaścią, w którym Zack bierze udział. - Szukamy organizatora tego przedśęwziencia, dodatkowo walki w Alcatraz przywołują coraz więcej trupów. - nigdy nie słyszałam zbyt wiele o walkach, ponieważ by na takiej się pojawić nie dość, że trzeba mieć specjalne zaproszenie to trzeba dopłynąć do starego więzienia, znajdującego się tuż na wyspie, na samym środku oceanu.

- Myślicie, że to jedna i ta sama osoba? - nie oszukujmy się wiem, że mój ojciec nienawidzi Zack'a i przy pierwszej lepszej okazji wsadzi go do więzienia. Jednak nie wiem nic, by Zack barał udział w walkach.

Wiesz tylko to, co on chce byś wiedziała.

- Nie sądzę, by Derk Morton był zamieszany w obie te organizacje. - czyli Derek, a nie Zack. Jednak przez ich współpracę jeśli jeden podpadnie to i drugi oberwie. - No, nic będę się zbierał do pracy. - postanowił zakończyć temat, co w sumie było mi na rękę.

- Ja też, chyba pójdę do Blair. - tak na prawdę miałam zamiar zejść do Zack'a i z nim porozmawiać.

- Podwieźć cię? - zaproponował.

- Nie, dzięki przejdę się pieszo. - kolejna ściema, ale tak było łatwiej, niż powiedzieć prawdę.

- Dobrze, to do później. - jedynym plusem posiadania Charliego za ojca było to, że dawał mi sporo luzu, nie to co niektórzy rodzice, co robią wywiad z dzieckiem przed jego wyjściem.

Poczekałam, aż zniknie za drzwiami i wzięłam tosta i telefon, po czym sama udałam się na dół, gdzie w aucie siedział Zack.

- Proszę. - podałam mu tosta, ponieważ nic nie jadł. Nie dostałam podziękowań, w sumie ich nawet nie oczekiwałam.

Jak na niego był miły.

Chciałam się zapytać dokąd jedziemy, ale wtedy mój telefon zaczął dzwonić. Była to Blair, dlatego postanowiłam odebrać.

- No co jest? - Zack spojrzał się na mnie, jednak szybko odwrócił swój wzrok na parking.

- Mad wpadniesz na chwilkę? - głos dziewczyny wyrażał ekscytację, ale nie miałam pojęcia, co ją spowodowało.

- Okej, będę za jakieś dziesięć minut. - zgodziła się, po czym się rozłączyłam. Widziałam, że nie powie mi tego przez telefon, więc musiałam uzbroić się w cierpliwość i odczekać te kilka minut drogi.

- Czy ty masz zamiar zróbić ze mnie swojego szofera? - Cole zwrócił się do mnie z wyraźną nonszalancją.

- Raczej za ochroniarza. - odwróciłam kota ogonem, podejmując się jego gry.

- A ty nie jesteś czasem Madison Allen? Dziewczyna, która nie potrzebuje nikogo. - wytknął mi moje własne słowa, ciekawe jest to, że zawsze znajduje odpowiedź na wszytsko, w dodatku jest ona mądra i przemyślana.

- Gdyby nie ty i Josh, to mój własny profesor nie pragnął by mnie zabić. - o dziwo Zack zamilkł i odpalił silnik auta, wyjeżdżając prosto na drogę.

Pod domem mojej przyjaciółki znajdowało się mnóstwo osób. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ na ogół kręci się ich tutaj całkiem sporo, przeważnie są to osoby, które organizują wydarzenia towarzyskie. A w najbliższy weekend ma się odbyć bankiet cioci Rachel. Dla mnie nie było to zaskakujące, jednak dla Zack'a tak. Jedyny chłopak, który się w tym orientuje to Noah, ale jego nie do końca zaliczamy, ponieważ dość często zachowuje się jak dziewczyna, co jest bardzo fajne, bo można z nim pogadać na każdy temat.

Z salonu zniknęły kanapy i ogromną plazma, a zastąpił ją niewielki wybieg, po którym będą przechodząc się modelki podczas bankietu. Rachel Wilson była bardzo rozchwytywaną osobą w tym mieście. Prowadziła dom mody i projektowała ubrania dla wielu wpływowych osób. Tak samo jak moja matka, jednak ona potrafiła jakoś pogodzić macierzyństwo z pracą. Nie musiała uciekać na drugi koniec świata, by móc realizować swoje marzenia.

- Mad, cześć kochana. - przytulił mnie serdecznie, kobieta o średnim wzroście ubrana w czarno-biały kombinezon, który idealnie pasował do jej sylwetki. - To twój chłopak? - szepneła mi na ucho, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że Zack stoi tuż obok.

- To jest mój przyjaciel Zack. - nie wiem czy mogę go nazwać przyjacielem, ale musiałam coś wymyślić na poczekaniu. Plusem było to, że nie musiałam zmyslać jego imienia, ponieważ ciocia Rachel nie zorientowała się, że to właśnie jego boi się całe miasto. Jest zbyt zapracowana by przejmować się takimi sprawami.

Jedynie posłała mu przyjazny uśmiech, po czym potruchtała na swych obcasach prosto na górę. Był to wyraźny znak, że mam podążać za nią, więc tak właśnie postąpiłam.

W pracowni, która należała do cioci Rachel jak zwykle panował nieład. Dostrzegłam tam Blair i Liv, które stały w przepięknych strojach, które przypuszczam, że były z najnowszej kolekcji.

- Jak ci się podoba kolekcja Shine? - zapytałam mnie ciocia. Przyznam, że stoję idealnie dodawały nazwę kolekcji. Wszystkie świeciły się, na wszystkie możliwe sposoby.

- Jest świetna. - od zawsze podobały mi się jej projekty, chociaż sama nie znam się na modzie, ale wiem, że to właśnie u niej każdy znajdzie coś dla siebie.

- To jak będziesz moją modelką? - takie propozycje dostawałam co roku. - Oczywiście, że tak. - nie dała mi dojść do słowa, a ja nie widziałam sensu by się kłócić.

Podała mi suknię i zaciagneła mnie w stronę, gdzie mogalam ją spokojnie ubrać. Była ona długa na cienkich ramiączkach, z dekoltem w kształcie litery V. W taki była dopsasowna idealnie, jakby była szyta na miarę, natomiast dół był już nieco bardziej rozkloszowany. Jednak najbardziej podobał mi się jej srebrzysty kolor, który mienił się, w każdą stronę.

Gdy wyszłam ubrana poczułam na sobie wzrok Zack'a. Nie widziałam czy wyglądam w tym, aż tak fatalnie, ale no nie jestem jakąś spermodelką. Owszem, może i mam trochę okrąglejsze kształty, ale mówi się trudno. Już tego nie zmienię.

- Wyglądasz w tym nieziemsko. - ekscytowla się matka mojej przyjaciółki.

Faktycznie tak suknia zdecydowanie pasowała do mojego gustu. Oczywiście akwamarynowa suknie Blair prześliczne pasowała do urody dziewczyny. Natomiast Liv miała na sobie różowy świecący komplet, składający się z marynarki i szerokich spodni.

- Ty mój drogi nie chciałbyś zostać moim modelem? - tym razem ciicia Rachel zwróciła się do Zack'a, przez co lekko spanikowałam, bo nie był to za dobry pomysł by pojawił się na bankiecie, przed całym miastem, ktoś go rozpozna i dopiero wtedy wszytsko się posypie.

- Niestety, ale nie będzie mnie wtedy w mieście. - zręcznie się wymigał, jednak mnie ciekawiło to, czy na serio gdzieś wyjeżdża.

- Szkoda może innym razem. - Blair przystopowała swoją matkę, bo inaczej nigdy by nie odpuściła i postawiła na swoim.

Była to mniej więcej próba, na której uczyłyśmy się chodzić po wybiegu. Jak na taką łamagę, którą jestm poszło mi całkiem nieźle.

- Liv, tak bardzo cię przepraszam, ale możesz już dzisiaj spokojnie u mnie nocować. - przeprosiłam dziewczynę, ponieważ to z mojego powodu musiała się ciągle przenosić.

- Mad, nie wygłupiaj się. To nie twoja wina. Pogadamy wieczorem, bo teraz muszę lecieć do pracy. - posłała mi promienny uśmiech, po czym wzięła torbę i zniknęła za białymi drzwiami.

Ja i Zack też postanowiliśmy się zbierać. Pożegnałam się z przyjaciółka i ciocią Rachel. Nawet Cole rzucił krótkie Dowodzenia. Czyli nie jest ponad wszytsko jak sam twierdzi.

- To dokąd jedziemy? - nie znalazłam jego planów, ale jedno widziałam napewno, za nic na świecie nie chce zostawać sama w domu przez najbliższy czas.

- Muszę jechać do warsztatu. - no tak zapomniałam, że on też ma normalną pracę, a przez moje problemy będzie spóźniony.

- Mogę jechać z tobą? - zapytałam niepewnie, w prawdzie mogłam wrócić i posiedzieć u Blair, ale z racji tego, że już niedługo ma się odbyć bankiet, cały dom jest zatłoczony ludźmi.

- Ty i warsztat? - spytał kpiąco, ale zorientował się, że ja wcale nie żartowałam. - Dobra. - zgodził się po pewnej chwili.

W końcu dotarliśmy pod warsztat, w którym już byłam, przez tę intrygę Noah, więc w razie czego mogłam wrócić do domu na piechotę. Jednak tego nie planowałam, bo wciąż gdzieś z tyłu głowy miałam, że może wydarzyć się coś złego.

- Madison, co cię tu sprowadza? - Ethan objął mnie na przywitanie. Widać, że był zadowolony z mojej wizyty.

- Tak wpadłam w odwiedziny. - zachowywał się kompletnie normalnie, mimo tego, że widział w jaki wczoraj byłam w stanie, chociaż on nie próbował ze mnie zrobić waraiatki. Za co byłam mu ogromnie wdzięczna.

- A ty cztery godziny spóźnienia, wiesz jaki od rana jest ruch. - miał pretensje do Cole'a. Przypominamy mi się czasy, gdy pracowałam z Noah w kinie. Nigdy żadne z nas nie potrafiło pojawić się w pracy na czas, przez co Leon chodził niczym tykająca bomba. Brakowało mi tych czasów wtedy wszytsko wydawało się łatwiejsze.

Czasem wystarczy jedna osoba, by skąplikować to wszytsko, co do tej pory udało nam się ułożyć.

- Dałeś radę. - Zack poklepał go po ramieniu, fascynujące było to, że jeszcze dwa miesiące temu był w stanie odciąć Ethanowi głowę, a teraz traktuje go neutralnie.

- Nadrobimy, mamy dodatkową parę rąk do pomocy. - wiem, że Ethan żartował, ale nie boję się żadnej w pracy i nawet w takiej po dłuższym czasie bym się odnalazła.

- Pewnie. - chciałam udowodnić, że ja naprawdę mogę, ale jak zwykle wyszło wręcz przeciwnie do mojego entuzjazmu.

Mianowicie złapałem klucz do ręki, ale był on w jakiś dziwny sposób przymocowany do walizki, więc pociągnęłam całą jej zawartość, przez co upadła na podłogę, a małe śrubki, które w niej były rozsypały się po całym garażu.

- Allen tobie już podziękujemy. - Zack zabrał mi ten klucz. - Usiądziesz sobie tam. - gdy chciałam pozbierać to co rozsypałam, on wysłał mnie w pewnym sensie z dala, tak jak robiły to panie w przedszkolu.

Po raz pierwszy ugryzłam się w język i usiadłam tam gdzie mi kazano. Od czasu do czasu Ethan rzucił jakimś kąśliwym żartem, a tak to siedziałm w telefonie przeglądając media społecznościowe. Jakby kogokolwiek obchodziło to, co robią te pseudogwiazdki. Żeby być gwiazdą nie trzeba się tak zachowywać a mieć prawdziwy talent.

- Jak tam idą przygotowania do wyścigu. - Ethan odezwał się do Cole'a, gdy naprawiali starego Vana.

- Świetnie. - dostrzegłam to jak wywrócił oczami, a ton jego głosu zdradzał, że nie musi się przygotowywać by wygrać.

Rozmowa zeszła na tory wyścigu, a mnie przypomniała się dzisiejsza rozmowa z tatą. Nie mogłam czekać musiałam jak najprędzej im to powiedzieć.

- Policja podejrzewa Dereka. - wypaliłam bez jakiegokolwiek wytłumaczenia.

- Co? - spytali jednocześnie, widocznie nie zrozumieli sensu mojej wypowiedzi.

- Wiedzą, że to Derek ograizuje wyścigi. - wytłumaczyłam wszystko po kolei.

- Musimy z nim pogadać? - najwidoczniej Ethan przejął się tym wszystkim.

- Pogadam z nim po pracy. - natomiast Zack jak zwykle był ponad wszytsko i nie okazywał po sobie uczucia niepokoju.

Kolejne godziny dłużyły się w nieskończoność. Bateria w telefonie padła. Właśnie za to nienawidziłam swojego telefonu. Był to Iphon, a jak wszyscy wiemy wytrzymałość baterii jest koszmarna. Zack i Ethan byli zbyt pochłonięci swoją pracą. Nie ukrywajmy fajnie było popatrzeć na Cole'a, bo jednak to on zawsze się na mnie patrzy, a tym razem nasze role się odwróciły.

- Już koniec koszmaru. - obok mnie pojawił się Ethan, który ewidentnie się ze mnie nabijał.

- Nie było tak źle. - powiedziałam hardo, owszem trochę się nudziłam, ale szło jakoś to przeżyć. Tu byłam bezpieczna, ale siedziałam w warsztacie z dwoma niepozornymi mechanikami, którzy posiadali broń.

- Jedziemy. - to nie było pytanie, a wręcz rozkaz. Pożegnałam się z Ethanem i udałam się do auta Cole'a. - Może lepiej będzie jak odwiozę cię do domu? - zapytał, gdy zapinałam pasy, a ton jego głosu był znacznie łagodniejszy niż przed chwilą.

- Nie musisz, możesz ogarnąć swoje sprawy. - było to bez sensu, ponieważ Cole załatwia wszytsko w tej części miasta, a tak musiałby jeszcze raz tu wracać, co jest tylko stratą czasu.

Miejscem, gdzie mieliśmy się spotkać z Ethanem, było stare kasyno, które już wcześniej odwiedziliśmy. Nie miałam stąd najlepszych wspomnień, ale najwidoczniej właśnie stary magazyn przerobiony na kasyno pośrodku niczego sprawił, że Derek Morton jest niedoschwytania przez policję.

Zack wysiadadł z auta. Przez chwilę wahałam się co powieminnam zrobić, ale po krótkim namyśle zdecydowałam się do niego dołączyć.

- Zostajesz. - powiedział surowym tonem jakby był to rozkaz. Najwidoczniej był innego zdania niż ja.

- Nie ma mowy. - zwinnie go wyminełam i weszłam do środka.

- Nie. - zatrzymałam mnie za ramię, uniemożliwiając mi tym samym iście na przód.

- Zack, nie możesz mi mówić co mam robić, sam mnie tu przywiozłeś. - lekko nagiełam prawdę, ponieważ to właśnie ja nalegałam by tu z nim przyjechać.

- Wracaj do auta. - syczał w moją stronę, bo żadne z nas nie chciało ustąpić.

- Bede siedziała cicho. - próbowałam go przekonać, ale był nieugięty. - Pomyśl będę bezpieczniejsza w twoim towarzystwie, niż sama w aucie. - ten argument był na prawdę mocny, bo sam go przekonał. Przybiłam sobie mentalną piątkę, w ramach mojego małego sukcesu.

Nie powiedział już nic tylko szedł na przód, a ja starałam się dotrzymać mu kroku. Mijaliśmy stoły, przy których ludzie grali i przegrywali swoje pieniądze. Absurdalne było to, że wiedzą o swojej przegranej, a i tak stawiają coraz większe sumy. W końcu zatrzymaliśmy się pod szklanymi drzwiami, które prowadziła do miejsca, gdzie ostatnio przebywał Derek.

- Tam nie wolno wchodzić. - przed nami stanęła krupierka, tym samym blokując nam wejście.

- Mam z Derekim do pogadania. - Cole otwarł szklane drzwi i przepchnął się do środka.

Posłałam krupierce przepraszające spojrzenie, bo wykonywała tylko polecenie narzucone z góry, ale jak zwykle Zack'a to nie obchodziło.

Ostrożnie weszłam do środka, ale to co tam zastałam kompletnie zwaliło mnie z nóg. W pomieszczeniu nie było pełno osób tak jak ostatnio razem. Na skórzanej kanapie siedział Derek, a tuż obok niego profesor Scott. Człowiek, który usiłował mnie zabić. Mogłam się domyślić, że Morton miał coś z tym wspólnego. Nie mogłam złapać oddechu z przerażenia.

- Goście na dodatek nie w porę. - Derek wstał i wygładził swój szary garnitur, najwidoczniej nie był jakiś szczególnie zdziwiony naszymi odwiedzinami.

- Po co to robisz? - Zack był wściekły wywnioskowałam to po jego zaciśniętych dłoniach, które miał opuszczone wzdłuż ciała.

- Jesteś moją konkurencją od kiedy odeszłeś. Od dawna obmyślałem jak się na tobie zemścić. Mógłbym cię od razu zabić, ale co mi po tym. Wolę patrzeć jak cierpisz, a Madison jest tą osobą, która ma sprawić, że będziesz cierpieć. - było to okropne, jego słowa i czyny. Natrafiłam na Zack'a przez przypadek i przez to stałam się ofiarą. Wiedziałam, że teraz to ja będę w niebezpieczeństwie, ale nie chciałam z tego powodu rezygnować ze szczęścia, które po poznaniu tych fantastycznych ludzi odczuwałam.

- A on jaki ma udział w tej całej historii? - Cole czekał na dalszą kontynuację tej opowieści.

- Scott Harisson, nieszczęśnie zakochany. Myśli, że to ty i Josh sprzedawaliście dragi jego miłości, a tak naprawdę Oliver był moim klientem. Wystarczyło powiedzieć mu parę rzeczy i był gotów zrobić wszystko. - wyśmiał go. Zrozumiałam, że profesor Scott nie był zły tylko zmanipulowany. - A was co tutaj sprowadza? - sprytnie zmieniał temat na swoją korzyść.

- Zapomij, nie pomagam takim skurwielą. - Cole odwrócił się napięcie i miał zamiar stąd wyjść.

- Dlatego zamknąłeś tatusia w więzieniu, sam nie jesteś lepszy. - przypomniało mi się, że Zack opowiadał mi o tym minionej nocy. Morton wiedział gdzie uderzyć by zabolało. Jednak Cole nie pokazał tego po sobie. - Nie uciekaj, ktoś stąd nie wyjdzie o własnych siłach. - jego słowa były zagadką, nie wiedziałam co one mogą oznaczać, ale minęła chwila, a Derek wyciągnął pistolet i wycelował nim prosto we mnie. - Nie ruszaj się, bo strzela w nią. - Zack był w kropce. Jeśli miałam przeżyć musiał robić to co mówi.

- Czego chcesz? - jego głos ociekał wręcz gniewem.

- Chciałbyś się dowiedzieć kto będzie twoim przeciwnikiem? - zapytał go tak spokojnym tonem, jakby moje życie nie wisiało właśnie na włosku.

- Nie potrzebuję wiedzieć, którego ze sowich pionków masz zamiar wystawić na porażkę. - nie mogłam uwierzyć, że moje życie jest zagrożone, a Zack jeszcze bardziej go podpuszcza. W środku cała trzęsłam się ze strachu. W głowie miałam najróżniejsze scenariusze. To było mi najwidoczniej pisane, zginąć jako siedmnastolatka. Mentalnie byłam już na to przygotowana, bo nie miałam żadnej drogi ucieczki.

- No tak, Cole nikogo nie potrzebuje, jej też nie. - wskazał na mnie. Pragnąłem by pociągnął za spust i skończył to co było nieuniknione.

- Ona nie ma z tym nic wspólnego, trafiła na mnie przez przypadek. - zaskakujące jest to, że Zack chciał mnie ratować.

- Przypadek, intrygujące. - najwidoczniej zastanowił się nad jego słowami. - Masz rację, szkoda pozbawiać świat tak cudownej istoty. - z jego ust nawet komplement brzmiał okropnie.

Ulżyło mi, ponieważ Morton opuścił broń. Zack dał mi jasny sygnał, że obaj powinniśmy się ewakuować. Więc i tak zamierzałam zrobić.

- Już idziecie? - zatrzymał nas, a mnie znowu serce podeszło do gardła, bo nie znałam jego zamiarów.

Ponownie podniósł pistolet. Zamknęłam oczy, bo nie wiedziałam czy strzał padnie na mnie czy Zack'a. Jedyne co usłyszałam to okropny huk. Nie czułam żadnego bólu, więc to nie ja oberwałam. Spojrzałam, a Zack stał też obok mnie. Dopiero kilka sekund później dostrzegłam na kanapie profesora Scotta, w ogromnej kałuży krwi.

Był martwy.

- Mowiłem, że nie obędzie się bez ofiar. - Derek nas ostrzegał, naprawdę był w stanie kogoś zabić. Najpierw go zniszczył, a później zabił. Pewnie nie była to jego pierwsza ofiara.

W pewnym momencie nie mogłam złapać oddechu. Traumatyczne wspomnienia do mnie powróciły Cole to zauważył i wyprowadził mnie na zewnątrz. Usiadłam na miejscu pasażera, ale nogi miałam wciąż wystawione na zewnątrz. Musiałam się ogarnąć, nie mogłam wpaść w panikę, ale nie było to takie łatwe jak się wydawało.

- Wszytsko w porządku. - brunet ukucnął przede mną, a w jego głosie słychać było troskę.

- Jedźmy już. - poprosiłam go niemal błagalnym głosem. Chciałam wymazać to wspomnienie jak najszybciej z pamięci.

Wykonał moje polecenie i wsiadł za kółko. Przez całą drogę na mnie spoglądał, ale moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, byłam okropnie pogubiona.

Gdy dojechaliśmy pod mój blok, doczekałem chwilę, ponieważ chciałam zadać mu pytanie, ale nie wiedziałam jak się do tego zabrać.

- Zack... - mój głos by nie pewny i w dalszym ciągu wahałam się czy zadać to pytanie. - Czy ty kiedykolwiek zabiłeś człowieka? - skoro współpracował kiedyś z Derekim mógł to robić.

- Nie jestem mordercą. - nawet na mnie nie spojrzał, w tym momencie poczułam się strasznie głupio, może i nie był święty, ale jak mogłam posądzać go o coś tak okropnego.

- Przepraszam. - było mi strasznie głupio, w takich momentach, praktycznie nie myślę.

- Miłych snów Allen. - i znowu jego baryton nie wyrażał żadnych emocji.

Czyli wrócił stary Cole.

Wysiadłam z jego auta i pobiegłam na górę tak szybko, jak było to możliwe. Nie chciałam natrafić na Noah, bo wolałam zachować to dla siebie, aby nie potrzebnie wszystkich będę martwić. W końcu Scott nie był niewinny, dwukrotnie próbował mnie zabić.

Wziełam długi, gorący prysznic by się odprężyć i postanowiłam obejrzeć jakiś serial, bo jak zwykle nie było nikogo w domu. Pomyśleć, że chciałam pomóc Derekowi, ludzie tacy jak on nie zasługują na pomoc.

- Padam z nóg. - około dwudziestej trzeciej Liv wróciła z pracy. Nie zazdrościłam jej bycia kelnerką w jednej z rozchywtywanych restauracji w San Francisco.

- Było, aż tak źle? - spytałam, ponieważ miałam nadzieję, że zwyczajna rozmowa pozwoli mi się choć trochę wyluzować.

- Koszmarnie, szef traktuje mnie jak popyhadło, a na dodatek pracuję za grosze. - rzuciła się nie łóżko. Coś o tym wiedziałam, gdy mój ojciec pił łapałam się każdej pracy by mieć jakąś gotówkę.

- Możesz tu mieszkać tak długo jak chcesz. - zapewniałam ją, w sumie nie było to takie złe, bo byłam jedynaczką, a fajnie mieć siostrę, z którą można o wszytskim pogadać. W taki właśnie sposób traktowałam Liv.

- Nie chodzi o to, chciałam pójść na studia o do tego czasu coś wynająć, lub opłacić akademik. - przypomniało mi się jak opowiadała mi na samym początku naszej znajomości o roku przerwy, który sobie zrobiła.

- A co byś chciała studiować? - bardzo mnie to zaciekawiło, bo sama nie byłam jeszcze do końca przekona, co chciałabym studiować w przyszłości.

- Od zawsze chciałam być psychologiem i rozwiązywać problemy ludzi. - ten zawód zdecydowanie pasował do Liv, jednak ja wiem, że to na pewno nie dla mnie. Nie potrafię się uporać z własnymi problemami, a co dopiero kogoś.

- To już wiem do kogo mam się zgłosić. - zażartowałam sobie z tego. - Byłam na kilku wizytach i nie pomógło, a pogorszyło wszytsko. - na moje oka ta praca wymaga spokoju i racjonalności, a nie obwiniania pacjenta. Więc nie każdy nadaje się do takiego zowodu, bo przez takie zachowanie może zniechęcić ludzi by szukali pomocy u różnych terapeutów.

- Mnie zapisała tam moje matka, przez kolor włosów i tatuaż. - faktycznie jej mama była do tego zdolna, na pewno miło nie zapamiętam tej kobiety, ale Liv jest jej kompletnym przeciwieństwem.

- Masz tatuaż? - zaskoczyło mnie to, bo podczas naszych rozmów o tatuażach z Noah inni pokazali swoje, natomiast ona nie. Więc z góry założyłam, że nie posiada żadnego.

- Nie czym się chwalić, ale mogę ci pokazać. - wyczułam tę nierówność w tonie jej głosu. Może był to jeden z tych tatuaży, który robisz sobie jako nastolatka i później żałujesz, że postanowiłaś sobie takim wzorem ozdobić ciało.

Odsunęła kawałek bluzki, czyli jej tatuaż znajdował się na żebrach. Dostrzegłam tam niewielki samolot podróżujący po mapie, na której zaznaczony jest x. Nie rozumiałam czego się wstydził, skoro wzór był naprawdę ładny.

- Nie chodzi o to, że mi się nie podoba. - wytłumaczyła, dostrzegłam w tym drugie dno. - Mike ma taki sam, zrobiliśmy je, gdy byliśmy jeszcze razem. Planowaliśmy po liceum wyjechać i podróżować po świecie, ale jak widzisz nasze marzenia się nie spełniły. - po wypowiedzeniu tych słów posmutniała w oczach, ale według mnie nie wszytsko było stracone, kto wie może kiedyś do siebie wrócą. - Nie ważne, chodźmy spać. - na tym zakończyłyśmy rozmowę, obie przebrałyśmy się w piżamy, znaczy Liv, ja jak zwykle spałam w szarych dresach i czarnej bokserce.

Dochodziła pierwsza w nocy. Słyszałam miarowy oddech Liv, który oznaczał, że dziewczyna spała. Niestety ja nie mogłam, gdy tylko zamykałam oczy widziałam krew i martwe ciało, nie był to tylko profesor Scott, ale i moi najbliźsi. Miałam dodać tego kręcenia się z boku na bok, więc postanowiłam się przewietrzyć. W kieszeni bluzy odnalazłam miętowe papiery i zaplniczkę. Po czym udałam się na dach.

Siedziałam na murku, a moje nogi zwisały swobodnie z budynku. To było to miejsce, które pozwalało mi zapomnieć o problemach życia codziennego i podziwiać wszytsko z góry. Odpaliłam papierosa i odrazu zaciągnełam się miętową nikotyną. Poczułam rozluźnienie jakie ogarnia mój organizm. Nie byłam jakaś nałogową palaczką, bo sięgałam po papierosy dość rzadko, jednak one pozwały mi choć na chwilę poczuć się lepiej.

Po wypaleniu pierwszego odpaliłam drugiego, ponieważ na nowo przeżywała ten sam koszmar, którego za nic nie mogłam się pozbyć. Do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł i to właśnie z niego skorzystałam. Wzięłam do ręki mojego Iphona i wybrałam właśnie ten numer.

- Co jest Allen? - zamarłam, gdy usłyszałam ten zaspasny baryton Zack'a.

Oczywiście mogłam poprosić o pomoc Noah, przecież mieszka obok, ale nie chciałam nikogo niepotrzebnie zamartwiać, poza tym wolę by to zostało między mną a Zackie'em.

- Allen jesteś tam? - dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że obudziłam go w środku nocy, a na dodatek się nie odzywam.

- Możesz przyjechać, jestem na dachu. - nie wiem czy dosłyszał, ponieważ ton mojego głosu był tak cichy.

- Będę za dziesięć minut. - jednak usłyszał.

Wiedział, że potrzebuję pomocy.

Kątem oka dostrzegałam męską sylwetkę siadającą obok mnie. Nie miałam, żadnych wątpliwości, że był to Cole, ku mojemu zaskoczeniu położył swoją rękę na moich barakach, co było sygnałem, że mogę się do niego przytulić i tak właśnie zrobiłam. Potrzebowałam tego, a on był jedyną osobą, z którą mogłam porozmawiać.

- Przepraszam. - wydusiłam z siebie ciche przeprosiny.

- Za co? - odsunął się ode mnie jakby nie rozumiał za co są te przeprosiny.

- Gdy odwoziłeś mnie do domu, spytalam czy kiedykolwiek kogoś zabiłeś, to było głupie. - nie powinnam w niego wątpić, już nie raz udowodnił, że nigdy by tego nie zrobił. - I za to, że musiałeś przyjechać tu w środku nocy. - nie powinnam z spędzać tyle czasu.

Zdecydowanie nie.

- To nie najgłupsze, co od ciebie usłyszałem, a przyjechałem tu, bo sam wprowadziłem cię do tego świata. - jego żart nieco rozluźnił atmosferę, ale co do drugiej cześci to miał rację. Jednak nie żałowałam, bo przy nim czułam, że żyłam i mogę wszystko. Mimo przeciwności losu, z którymi miałam nie igrać, dzięki niemu wydawały się zabawą.

A każda zabawa kiedyś dobiega końca.

- Nie żałuję. - odpowiedziałam szczerze po czym wyciągnęłam ostatniego papierosa z paczki.

- Wypaliłaś wszystkie? - dopiero tym pytaniem, zdałam sobie sprawę, że w przeciągu godziny wypaliłam ponad dziesięć papierosów.

- Byłam zestresowana. - próbowałam się wytłumaczyć, ale moje tłumaczenie było beznadziejne.

- Gdy się stresujesz sięgasz po papierosy? - brzmiało to absurdalnie, ale taka była prawda.

Skinełam tylko głową na potwierdzenie jego słów. W ułamku sekundy chłopak wyjął mi z ust miętowego papierosa i zrzucił go prosto na parking.

- Już nie masz się czym stresować. - zapewniał mnie, a jego głos brzmiał tak pewnie jakby sam w to wierzył.

- A Derek? - nie rozumiałam dlaczego ludzie nazywali Cole'a postrachem San Francisco, skoro nie był nim on, a Derek Morton. Człowiek bez skrupułów i jakichkolwiek uczuć.

- Nie zrobi ci już nic. - nie wiem czemu, ale uwierzyłam jego słową. Może faktycznie robił to wszytsko na pokaz, aby wzbudzić we mnie jeszcze większy strach. Przecież mógł dzisiaj mnie bezproblemu zabić, jednak padło na kogoś innego. Jedno wiedziałam na pewno ten człowiek mnie przerażał, a to działo na jego korzyść. Może i tą są moje ostanie chwilę, nim dostanę kulkę i przywitałam się ze śmiercią, jednak dzisiaj jestem tu i teraz i mam zamiar przeżyć ten czas jak najlepiej by był warty zapamiętania.

- Dziękuję. - przysunełam się bliżej i złożyłam na jego policzku delikatny pocałunek.

Mogłam mu dziękować tysiąc razy, ale to nie wystarczało, nigdy nikt nie pomógł mi tak przejść przez życie tak jak zrobił to on.

Ja i Zack byliśmy do siebie podobni, ale rożni. Poróżniło nas życie, które wybraliśmy. Chciałam sięgać gwiazd i spełniać wszystkie moje marzenia, natomiast on pragnął tylko odbijać się od dna, ciągnąc tam ze sobą nowe osoby, byle by utrzymać się przy życiu.

- Allen nie masz czasem jakiegoś szoku pourazowego? - najwidoczniej zdziwiło go moje zachowanie. Poczułam z tego niewielką satysfakcję.

- Może. - wzruszyłam tylko tajemniczo ramionami. W tym momencie nasze role się odwróciły, bo to zawsze ja dostawłam od niego zagadkowe odpowiedzi.

- Jesteś niemożliwa. - parsknął, ale dostrzegałam jak kąciki jego ust delikatnie się podnoszą, wywołując u niego szczery uśmiech.

Siedząc na tym dachu z Cole'em zrozumiałam, że nie żałuję tego dnia, w którym go poznałam. Może i była to chwilowa znajomość, ale zrozumiał mnie jak nikt inny. Spojrzałam na niego, ale on tego nie dostrzegł, bo był zbyt pochłonięty podziwianie wschodu słońca. W tak bladym świetle wyglądał jeszcze bardziej idealnie.

Bo był, ale tylko z zewnątrz, w środku miał doszczętnie zniszczoną duszę.

Jeszcze osiemnaście miesięcy temu siedział tu u boku innego chłopak, dzisiaj jego miejsce zajmował Zack. Rozumiałam, że może tak właśnie miało być. Obaj straciliśmy osoby, na których nam zależało. Mogliśmy wspólnie znosić cierpienia.

Jakiś czas później Zack musiał jechać do pracy, więc postanowiłam wrócić do swojego łóżka i położyć się spać. Tylko, że tym razem udało mi się zasnąć.

Rano obudziły mnie hałasy dobiegające z kuchni, dlatego chcąc nie chcąc musiałam wyjść z łóżka sprawdzić co tam się dzieje.

- Możesz powiedzieć, co ty odwalasz? - spytałam niemiłym tonem, gdy dostrzegłam Noah, a obok niego walały się garnki. Natomiast przy wyspie kuchenek siedział Blair, która przeglądała coś w telefonie.

- Szukam tostownicy. - odpowiedział jakby była to najoczywistrza rzecz na całym świecie.

- Nie ma, zepsuła się. - przypomniało mi się, gdy podczas robienia tostów zalałam kabel i była już na wyrzucenie. Cudem jest to, że nie poraził mnie prąd.

- To co ja będę jadł?! - oburzył się, ale zignorowałam go i poszłam do salonu obejrzeć telewizję.

- Jak się trzymasz? - tuż obok mnie dosiadła się przyjaciółka. Zestresowałam się, bo niby skąd mogła wiedzieć? Czyżby Zack powiedział Joshowi, a on Blair? Jednak trochę później zadałam sobie sprawę, że chodziło jej o wcześniejszą sytuację.

- Jest okej. - tylko na tyle było mnie stać, bo sama nie miałam pojęcia, co aktualnie czułam w tym momencie.

- Słuchaj, jeśli nie masz ochoty brać udziału w pokazie, to powiem mamie. - kochane było to, jak się o mnie martwiła.

- Naprawdę jest okej, jak będzie coś nie tak od razu powiem. - zcisnęłam ją za rękę. Czułam się okropnie okłamując przyjaciół, ale nie pozostało mi nic innego. - A gdzie Liv? - zwinnie zmieniłam temat.

- Poszła do pracy, ma dwunastogodzinną zmianę. - zdecydowanie tego jej nie zazdrościłam.

- Chodźcie jeść. - zawołał nas Noah z kuchni.

Zejełyśmy miejsce przy wyspie. Byłam ciekawa, co Noah przygotował, bo umówmy się nie miał jakiś specjalnych zdolności kulinarnych. Ku mojemu zaskoczeniu były to gofry, ale wypływał z nich ser.

- Co to jest? - zapytałam zmieszana, bo z tego co widziałam nikt nie jada gofrów z serem.

- Jak to co? Tosty.

- Kretynie, zrobiłeś tosty w gofrownicy? - Blair jak zyklwe doprowadziła go do pionu, a mnie najzwyczajniej na świecie chciało się śmiać, z tej sytuacji.

- Trzeba sobie jakoś radzić. - wzruszył tylko ramionami i zaczął jeść. Jedno wiedziałam na pewno, Noah nie zgine w dorosłym życiu, zadziwjące jest to jak potrafi sobie poradzić w danej sytuacji.

Zaczęłam przeżuwać przygotowany posiłek i przyznaje nie był taki zły, jak się wydawał.

- Mad, pochwalisz się co robiłaś z Zackie'em w nocy. - zapytał mnie brunet siedzący obok, a mnie momentalnie jedzenie stanęło mi w gardle.

- Nie wiem o czym mówisz. - starałam się ominąć to niewygodne pytanie, bo co mogłam powiedzieć.

- Myślisz, że nie widziałem jak siedzieliście na dachu. - to jest właśnie ten minus, gdy twój najlepszy przyjaciel mieszka w tym samym bloku co ty. Wie wszytsko i nie można przed nim niczego ukryć, a zwłaszcza jeśli to Noah.

- Rozmawialiśmy. - powiedział to normalnym tdmen by niczego nie mogli się domyślić.

- A jednak Mack ma jakieś szanse. - aż z tak ogromnego entuzjazmu poderwał się z krzesełka.

- Mack? - powtórzyła Blair, która była tym równie zaskoczona.

- No połączenie ich imion. - wytłumaczył, a ja zniemówiłam, bo kto normalny wymyślałby połączenie dwóch imion?

- Nazwałeś ich ship na cześć swojej ukochanej restauracji? - morskooka w dalszym ciągu nie mogła w to uwierzyć, ale jej słowa mnie rozbawiły.

- Nie. Mack fajne, krótkie i na temat.

- Jesteś chory. - tylko na tyle było mnie stać, bo nie wiedziałam czy mam płakać czy się śmiać.

- No trudno. - te słowa go nie zabolały, wręcz przeciwnie działały dla niego jak komplememt.

Po skończonym śniadaniu, posprzątaliśmy po sobie. Znaczy zrobiła to za nas Blair, bo ja i Noah jesteśmy zbyt leniwi.

- To co robimy? - zapytał chłopak, który leżał rozłożony na kanapie, odbijając piłeczkę tenisową o ścianę. Nawet nie wiem skąd ją miał i chyba nie chciałam wiedzieć.

- Możemy pójść na jogging. - zaproponowała morskooka, na co wybuchneliśmy śmiechem.

- Nie ma takiej opcji, chcesz bym dostał zawału. - faktycznie on i sport nie jest właściwe połączenie. - Zróbmy maraton filmowy! - przyznam szczerze, że ta propozycja znacznie przypadła mi do gustu.

I tak o to cały dzień minął nam na oglądaniu filmów. Było to jedno z naszych ulubionych zajęć. Uwielbialiśmy przeżywać dramaty, jakie spotykają głównych bohaterów, ale i tak najlepsze były te, które nie skończyły się szczęśliwe. Bo nie wierzę by miłość, przez którą dwoje ludzi cierpi była realna.

Około osiemnastej Blair musiała się zbierać, ponieważ była umówiona z Joshem. Więc ja i Noah graliśmy na PlayStation w Resident Evil. Jakoś nieszczególnie przerażała mnie ta gra, natomiast mojego przyjaciela już tak.

- W co gracie dzieciaki? - nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiła się dwudziesta pierwsza, a mój ojciec wrócił do domu.

- Dzięki Charlie, przez ciebie zeżarły mnie zombie. - Noah był obrażony o rzucił padem na dywan. Na co mój tata się zaśmiał.

- Coś się stało, że wróciłeś tak wcześnie? - czasem nie wracał na noc do domu, a tu jak gdyby nigdy nic przychodzi o dość wczesnej godzinie.

- Mad, nie jestem robotem. Czasem też należy mi się odpoczynek. - przyznaje zaskoczyła mnie jego odpowiedź, bo nigdy w życiu nie odpuściłby tematu wyścigów. Chce zostać zapamiętany jako szeryf, który zakończył to w naszym mieście.

Ojciec, po przygotowanej kolacji poszedł do siebie, Noah musiał wracać do domu, więc znowu zostałam sama. Dostałam SMS'a od Liv, że mam z nią nie czekać, ponieważ wróci późno.

Miałam zamiar położyć się spać, ale przed tym postanowiłam zapalić. Łokciami oparłam się o parapet i ze spokojem zaciągnęłam się miętową nikotyną, podziwiając gwiaździste niebo. Tę cudowną chwilę przerwał mi mój telefon, natychmiast podbiegłam do łóżka, na którym się znajdował, by nie obudzić taty.

Nie byłabym sobą, jeśli nie uderzyłabym się o kant łóżka, w mały palec u stopy. Bolało jak cholera, ale zignorowałam ból. Na wyświetlaczu widniał numer Cole'a, ciekawiło mnie czego chce o tak późnej porze?

- Bałagan tylko nie mów, że teraz za swój cel obrała mnie armia truposzy? - zażartowałam z tego, chociaż nie powinnam.

Po jakiejś minucie rozłączył się. Nie ukrywam było to dość dziwne i nie w jego stylu. Obstawiam, że nie groziło mu zadba niebezpieczeństwo, bo w takim przypadku dzownił by do Josha. Cóż może to była pomyłka?

Postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy i udałam się spać. Minęło może z dziesięć minut, a ja już czułam jak ciepła ramiona snu mnie oplatają, by oddać się zapomnieniu.

Kolejne kilka dni minęły mi w zaskakująco szybkim tempie. Dalej nie mam pojęcia czego chciał Zack, ale mniejsza z tym, przez te trzy dni ani razu się ze mną ne kontaktował. W sumie jakoś nieszczególnie ubolewam nad ty faktem.

- Madison możesz tutaj przyjść?! - usłyszałam wołanie mojego ojca, dobiegające z kuchni.

- Tak? - spytałam, ponieważ nie mam całego pojęcia po co mnie zawołał. Nie wydaje mi się bym znowu coś zrobiła.

- Nie będzie mnie dzisiaj na bankiecie, w pracy mnie potrzebują, ponieważ Jonson się rozczarował i muszę go zastąpić. - w sumie ucieszyła mnie ta wiadomość, że nie przyjdzie. Nie cierpię, gdy znajomi oglądają mnie na tych pokazach. Zwłaszcza, że nie jestem profesjonalną modelką.

- Spoko. - wzruszyłam tylko ramionami i poszłam do siebie. Nasz kontakt ponownie się pogorszył, przez tę sprawę z chorobą cioci Jo.

- Strestuje się bardzo. - z łazienki wyszła Liv owinięta samym ręcznikiem i mokrymi włosami. - Co jak się potknę? - nic dziwnego, z tego co wiem robiła to pierwszy raz w życiu. Zresztą sama się stresowałam, a biorę udział w pokazach mody już od kilku lat.

- Spokojnie, mam do tego większe predyspozycję. - nie zapomnę tego jak rok temu położyłam cały pokaz. Ponieważ jeden z frendzli zaplątał się w moją szpilkę i dość spektakularne spadłam z wybiegu, prosto na gości.

Sama musiałam się ogarnąć, by wyglądać choć trochę przyzwoicie. Po zakończeniu mojej porannej rutyny, ubrałam się w czarne szorty i niebieską koszulkę, o dwa rozmiary za dużą.

- Idę obudzić Noah. - poingormowałam rózowowłosą, która kończyła swój makijaż.

Miałam rację, Noah wciąż spał w najlepsze. Nie należał do tych, co wstają ze wschodem słońca. Najchętniej spał by cały czas.

- Wstawaj! - zabrałam mu kołdrę mając nadzieję, że w ten sposób szybciej się obudzi, ale to był błąd dalej spał i nawet to to nie ruszyło.

Wzięłam szklankę, która stała na nocnej szafce i napełniłam ją lodowatą wodą. Wysłałam na niego jej zawartość, niestety to też nie poskutkowało.

- Sam tego chciałeś. ATAK! - rzuciłam się nie niego swoim całym ciężarem, a on tylko lekko zmienił swoją pozycję.

Musiałam sięgnąć ostateczności i zaczęłam go łaskotać pod szyją. Jego oczy natychmiast się otworzyły i zaczął się nieopanowanie śmiać.

- Wstajesz? - spytałam, nie przerywając dalszego łaskotania. Nie mógł nic powiedzieć, więc tylko pokiwał twierdząco głową.

- Szykuj się. - rozkazałam dość gniewynym tonem, czasem z Noah czułam się jakby miała pod opieką dwunastolataka.

- Niech ci będzie. - westchnął teatralnie. Podszedł do szafy i przez dobre dwie minuty się w nią wpatrywał.

- Masz pięć minut, bo pojedziemy bez ciebie. - po drodze zgarnęłam kluczyki do Jeepa.

- Masz pięć minut... - usłyszałam jeszcze jak mnie przedrzeźnia, ale postanowiłam na to nie reagować.

Zaparkowałam pod barem należącym do Josha, bo właśnie stamtąd mieliśmy odebrać Blair.

Była dopiero kilka minut po piętnastej, a wszystkie miejsca w lokalu były zajęte. Dostrzegłam złotowłosą dziewczynę, która rozdawała napoje między klientami.

- Bri i praca? To dopiero nowość. - rzuciła Noah, gdy dziewczyna wycierała bar.

- Spadaj. - uderzyła go ścierką, prosto w jego fryzurę.

- Josh, muszę lecieć! - powiedziała do szatyna, który wychodził z zaplecza, ze skrzynką piwa.

- A Ness przyszła?

- Miałam ci przekazać, że ma wydłużone lekcje. - coś przeczuwałam, że Nessa nie przepada, za pracą u sowjego kuzyna. - Zamist tego ma przyjść Ethan.

- Jak? Przecież on zastępuje Zack'a w warsztacie. - teraz już wiem, dlaczego chłopak się ze mnie nie kontaktował, ponownie wyjechał za miasto, tak jak miał to w zwyczaju.

- Nie mój problem. - wzięła swoją torbę i udała się w stronę wyjścia.

Bankiet miał się rozpocząć za godzinę, a i tak w domu znajdowało się już sporo gości. Cała nasza czwórka przemknęła się na górę by dobrze wyglądać na wybiegu.

- Jak wyglądam? Super co nie? - Noah podziwiał się w bursztynowym garniturze.

- Skromnością to ty nie grzeszysz. - Balir przepchnąła go w prawą stronę.

- Nie jestem skromny, tylko zajebisty. - rzucił na odchodne trzaskająca drzwiami.

Po raz ostatni przejrzałam się w lustrze. Czułam się jak kompletnie inna osoba, w tej sukience i obcasach, przez które mogę sobie spokojnie powybijać zęby. Włosy nienagannie ułożone i perfekcyjny makijaż. Zdecydowanie nie były moją bajką. Od małego wolałam prakatyczniejsze rozwiązania, a szpilki z chęcią wymieniłam na tenisówki.

- Gotowe? - zapytała nas blondynka, która była uczesana w przepiękny warkocz taki jak roszpunki. Liv i ja kiwnełyśmy tylko twierdząco głową, ponieważ stres nas zżerał od środka. To pora zabłysnąć. - chciałam podzielać jej entuzjazm, ale było to niemożliwe, ponieważ czuła się tam jak ryba w wodzie.

Po schodach szłam bardzo powolnie, by się nie przewrócić i nie zrobić dodatkowego zamieszania. Wiedziałam, że wszyscy tutaj zaproszeni są postawieni dość wysoko, oczywiście nie tylko w naszym mieście, ale i na całym świecie.

Blair zbiegła po schodach jakby to była dla niej pestka. Dostrzegłam co ją tak zmotywowało do biegu. Przy drzwiach wejściowych stał Josh wraz z resztą. Normalnie go nie poznałam, miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie. Był niczym dzieciak z prywatnej szkoły, a nie szkolny chuligan.

Zostało mi zalediwe kilka stopni do pokonania, ale moje spojrzenie spotkało się z czekoladowymi tęczówami, które doskonale wiedziałam do kogo należą. Zack w czarnej marynarce i spodniach, oczywiście wyglądałby zbyt nie winnie, gdyby nie odpiął dwóch guzików, przy kołnierzu białej koszuli. Nie dość, że i tak już był przystojny, to na dodatek wyglądał teraz jak młody miliarder.

Szybko się otrząsnęłam i dołączyłam do reszty znajomych, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Nie obawiałam się, że coś może się wydać, bo właściwe nic między nami nie było.

I nigdy nie będzie.

- Wow, wyglądacie nieziemsko. - podbiegła do nas Ness, która natychmiast nas usciskała.

- My mamy te stroje na chwilę, za to ty wyglądasz jak milion dolarów. - Liv zachwyacała się jej sukienką, która swoją drogą była naprawdę prześliczna. Obcisła, czarna na ramiączkach, sięgająca do kostek i delikatnym wycięciem na łydce. - Skąd ją masz? - zapytała czarnowłosą, obstawiam, że nie była ona tania.

- Jakiś koleś, którego poznałam na imprezie kupił mi ją, bym nie powiedziała jego żonie, że kręci z moją koleżanką. - mówiła to z taką lekkością, jakby już nie pierwszy raz coś podobnego się wydarzyło. - Oczywiście nawet nie znałam tej dziewczyny, ale nie musiał tego widzieć.

- To dzisiaj wrócisz z Lamborghini? - Alex definitywnie się z niej nabijał, bo wątpię by ta taktyka dziś tu przeszła.

- Wolę nie dostać nic, lecz wyglądać seksownie, a nie jak kredka, którą malowałam w przedszkolu. - wszyscy na jej do słowa zaśmialiśmy się z Alex'a. Faktycznie jego garnitur był błękitny, co w połączeniu z jego złocistymi włosami nie najlepiej pasowało. - Punkt dla mnie. - szepneła do chłopaka, ale na tyle głośno byśmy ją usłyszeli. Wzięła kieliszek szampana i odeszła od nas kołysząc biodrami. Co do jej słów, to miała rację. Zawsze da radę cie zgasić.

Ciągle czułam na sobie ten jego przenikliwy wzrok. Postanowiłam Nie dawać za wygraną i również spojrzałam się na niego. Nasz spojrzenia się skrzyżowały, a mnie przeszedł dreszcz. Zack najwidoczniej to zauważył i uniósł kącik sowich ust, wkrzywiając go w ten dobrze mi znany cwaniacki uśmieszek.

- Dziewczyny zaraz zaczynamy. - nie wiadomo skąd wokół nas pojawiła się ciocia Rachel, która swoją drogą wyglądał genialnie. Włosy ułożone w loki z lat sześćdziesiątych, a jej usta podkreślała czerwoną szminka. Jednak najbardziej zjawiskowa była suknia w odcieniu bieli z kryształkami na tali, całość uzupełniały białe rękawiczki sięgające aż za łokcie.

- Muismy spadać. - Blair pocałowała swojego chłopaka na pożegnanie i udałam się w miejsce, gdzie czekała reszta modelek.

Za ogromną kurtyną stało kilka innych dziewczyn, po których było widać, że zajmują się modelingiem zawodowo. Co mnie jeszcze bardziej zastresowało.

- Proszę wszystkich o uwagę. - głos zabrała ciocia Rachel, wszyscy goście zamilkli, by na spokojnie móc jej wysłuchać. - Chciałam podziękować wszystkim za przybycie. Tuż po pokazie będzie możliwość licytacji kreacji. - nawet nie chciałam wiedzieć ile ktoś jest w stanie zapłacić, za tę suknię, którą mam na sobie. - Oczywiście siedemdziesiąt procent zarobku zostanie przekazane na lokalnie schroniska. - matka mojej przyjaciółki miała dobre serce już, przez kilka takich bankietów uratowała życie bezbronnych zwierzątek. - Nim zacznie się pokaz chcialanym powiedizc trochę o kolekcji Shine, która stworzyłam wraz z niesamowicie uzdolnioną projektantką, która nie mogła być tu dzisiaj z nami, bezpośrednio. Charlotte Turner!

Zamarłam, gdy usłyszałam to nazwisko. Myślałam, że się przesłyszałam, niestety to była prawda. Przekonałam się o tym, gdy na ekranie za ciocią Rachel ujrzałam kobietę o miodowych włosach, które naturalnie kręciły się w niedbałe fale i zielonych oczach.

To była moja matka.

Właściwe to kobieta, która za nią się uważała. Obie kobiety odpowiadały na pytania, dotyczące projektów. Ale nie skupiałam się na tym jakoś szczególnie, ponieważ byłam w zbyt wielkim szoku. Nie miałam z nią kontaktu od kilku dobrych lat, nigdy się mną jakoś szczególnie nie interesowała, a teraz wspolpracuje z matką mojej przyjaciółki. Był to zdecydowany cios poniżej pasa.

- Teraz czas zacząć pokaz! - postarałam się szybko z tego wszytskiego otrząsnąć, zauważyłam jak Blair posyła mi przepraszające spojrzenie, nie była to jej wina. Gdyby wiedziała, zapewne nie trzymała by, tego przede mną w sekrecie.

Pierwsza z dziewczyn już szła odważnym krokiem. Byłam jako siódma, więc miałam jeszcze chwilę czasu, do mojego wyjścia.

Czekałam na swoją kolej, gdy kolejka przede mną zaczęła się zmniejszać, coraz trudniej było mi spokojnie oddychać. Podziwiałam moich przyjaciół, Liv i Blair szły z niebywałą gracją, a Noah wyglądał jakby był to tego stworzony. W końcu nadeszła moja kolej. Szłam wolnym, ale eleganckim krokiem. Nie widziałam kto siedzi na widowni, ponieważ była zbyt skupiona nad tym by się nie przewrócić.

Spokojnie, dasz radę.

Pocieszałam siebie w myślach. Na zewnątrz starałam się zachować spokój, ale w środku panowała ogromna burza emocji, którą spowodowała moja matka. Nie bywałe, że nawet nie musiała się pojawiać tu osobiście, a i tak wywołała u mnie skrajne emocje.

Zatrzymałam się na końcu wybiegu i przybrałam wymuszony uśmiech na twarz. Wracałam w szybszym tempie, niż zamierzałam. Nawet nie zwracałem na nikogo uwagi. Chcialalam jak najszybciej zakończyć ten pechowy dzień.

- Wow, poszło ci świetnie! - Noah chciał mnie przytulić, ale czym prędzej go wyminęłam.

Nie miałam ochoty z nikim gadać. Dlatego czym prędzej zdjęłam z siebie suknię i przybrałam się w rzeczy, w których tu przyszłam. Chciałam wrócić do domu. Było już późno, autobusy nie kursowały, więc nie pozostawało mi nic innego niż wrócić nie na piechotę.

Jak zwykle ukryłam się na dachu, to miejsce dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Uwielbiałam patrzeć na niebo i jakie zmiany na nim zachodzą, wraz z upływem czasu. Nie liczyło się tu nic, mogłam być nikim, jakby świat o mnie zapomniał, a co za tym idzie znikał też ból.

- Kopciuszek uciekł z balu? - nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że ten aksamitny baryton należy do Zack'a.

- Jak chcesz się pośmiać to daruj sobie. - brakowało mi sił na kolejne sprzeczki. - Możesz śmiało wracać na bankiet. - chciałam zostać tu sama.

- Jakiś nie uśmiecha mi się siedzieć wśród tych snobów. Z dwoja złego ty jesteś lepsza. - zapewniałam się cicho pod nosem.

- Mam to przyjąć jako komplement? - brnełam w to dalej.

- Dlaczego tak szybko wyszłaś? - i to by było na tyle, jeśli chodzi o dogryzanie sobie. Wciąż miałam na sobie makijaż i staranie ułożone włosy, które nie pasowały do mojego stroju, który miałam teraz na sobie. Wiedziałam, że nie dam rady mu wcisnąć jakiegoś kitu by się odczepił.

- Kobieta, która tworzyła tę kolekcję to moja mama. - ostatnio słowo wypowiedziałam bez emocji w głosie. Mimo, iż moji rodzice nigdy sie nie rozwiedli, to mama i tak postanowiła zmienić nazwisko na swoje panieńskie.

- To chyba dobrze w końcu ją zobaczyłaś. - odniosłam wrażenie, że się przesłyszałam, zwierzyłam mu się z tego jak zabolało mnie jej odejście, a on wyjechał z tekstem to dobrze.

- Nie Zack, wcale nie jest dobrze. - podbiosłam swój ton głosu, by nieco zasygnalizować moje zdenerwowanie.

- Może chce to naprawić. - wzruszył tylko ramionami, jakby było mu to obojętne.

- Wiesz, co jesteś koszmarnym, egoistycznym dupkiem! A co gdybyś to ty był na moim miejscu? Gdyby zamiast matki pojawił się twój ojciec? Nienawidzisz go, bo wyrządzał wam krzywdę fizyczną, ale prawda jest taka, że psychiczna jest jeszcze gorsza! - nie rozumiałam, po co tu przyszedł skoro i tak chciał wciskać mi jakiś kit. Nie mam już pięciu lat, wolę usłyszeć najgorszą prawdę, niż wierzyć w kłamstwa.

- Na razie Allen. - był spięty, najwidoczniej moje słowa do niego dotarły, jak zwykle duma nie pozwała mu tu zostać, jeśli robi się niewygodnie.

Usłyszałam tylko, jak odjeżdża z piskiem opon. Nie chciałam się tym przejmować, sam się o to prosił.

Prawda jest właściwa, a ból to jej cena.

Mój tata zasnął podczas oglądania meczu. Przeważnie narysowałam go kocem i szłam spać do siebie, ale teraz nie mogłam czekać do rana.

- Tato wstawaj! - potrząsnęłam mężczyznę za barki.

- Dzieje się coś? - był bardzo zaspany, ale podniósł się do pozycji siedzącej.

- Wiedziałeś o tym, że mama będzie uczestniczyć w bankiecie? - ciekawiło mnie to, ponieważ z tego co widziałam, obaj zachowywali w obec siebie neutralne stosunki.

- Tak, miałem ci to powiedzieć. Zapomniałem, wybacz. - doskalne wie jak jej nienawidzę, a jednak chciał mnie tylko o tym poinformować.

- Jesteś tyle samo wart, co ona. - mój głos był wręcz lodowaty, nie wyrażał żadnych emocji, dziś już wystarczająco dałam się im ponieść.

Słyszałam jak ojciec mnie woła, ale miałam to w nosie i zamknęłam swoje drzwi, w tym momencie żałowałam, że nie ma w nich zamka. Ciekawiło mnie, ile jeszcze ososba o tym wiedziało, ale trzymało to w tajemnicy? Jednak najbardziej rozgniewało mnie zachowanie ojca, to przez jej odejście popadł w alkoholizm, a rozmawiał z nią jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Czasem opowiadał o niej jakby był jej za coś dłużny.

Może był za zniknięcie z życia i wyjechania da drugi koniec świata, pozostawiając go z kilkuletnią córeczką, której zafundował piekło.

Następne kilka dni minęły mi w zaskakującym tempie. Starałam się zapomnieć o tych nieprzyjemnych zdarzeniach, które miały miejsce. Zauważyłam również, że jeśli w pobliżu nie ma Cole'a moje życie jest całkiem normalne.

- Alex pyta się czy nie chcemy jechać do domu letniskowego jego ciotki? - zapytała mnie Liv, ktora siedzial na moim łóżku. Aktualnie była bezrobotna, ponieważ szef zwolnił ją z pracy, z powodu tego, że nie chciała pracować więcej, niż dwanaście godzin dziennie.

Pamiętam jak ostatnio skończyła się podróż i zdecydowanie nie należała do najlepszych.

- Może być, tylko nie jedziemy autem Noah. - natychmiast ją tym zapewniałam, bo jego Jeep, który swoją drogą był stary, dość często się psuł.

- Nie ma sprawy. - dziewczyna była uradowana, całym tym wyjazdem, mnie on jakoś zbytnio nie cieszył. Byłam zbyt leniwa by się pakować, aktualnie szukałam szczotki by rozczesać moje świeżo umyte włosy, ale nie wiem gdzie ona się podziała.

- Jezu, Mad! - wzdrygnełam się na podniesiony głos, który wydała z siebie Liv. Z automatu do mojej głowy przyszła myśl, że to może być kolejne zagranie Derka, a my jesteśmy tu same, w dodatku bezbronne. - Twoje włosy! - nieco się uspokoiłam, że to nie Derek, ale nie wiedziałam, co jest nie tak z moimi włosami.

Natychmiastowo podbiegłam do lustra. To co w nim zobaczyłam, nie widziałam czy się śmiać czy płakać. Moje kasztanowe włosy były teraz różowe. Nie miałam pojęcia jakim cudem one takie są.

- Wybacz, tak mi przykro. - coś przeczuwałam, że Liv wie. - To moja wina, powinnam schować szampon, ale zapomniałam. - czyli to przez moją nieuwagę, pomyliłam szampony i zamiast mojego użyłam tego należącego do mojej współlokatorki. Miał on różowy pigment, który pozwalał zachować jej różowe pasemka.

Jedyny minus był taki, że mnie kompletnie nie pasowały ten kolor, ponieważ moje włosy były z natury ciemne i wyszedł brudny róż, a nie taki jak u Liv.

- Błagam powiedz, że da się to zmyć? - wyglądała w tym jak jakaś zmora i miałam nadzieję, że prędzej czy później to zniknie.

- Pewnie, pigment utrzymuje się od siedmiu do czternastu dni. - kamień z serca, chociaż to paskudztwo zniknie, za jakiś czas.

Czy wspomniałam już, że nie cierpię się pakować? Pewnie tak, ale na serio tego nienawidzę. Nigdy nie wiem co spakować i tak było tym razem. Są wakacje, więc będzie ciepło, dlatego postawiłam na lekkie rzeczy, w których mam nadzieję, że się nie uduszę.

- Piękne panie gotowe? - do pokoju zawitał Noah, który miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, a na głowie kapelusz.

- Chwila i już możemy jechać. - Liv poraz ostatni sprawdzała swoją listę, na której miała rozpisanie wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do wyjazdu. Nie do końca ją rozumiałam, jedziemy tam tylko na trzy dni, więc nie trzeba brać nadmiaru ubrań, jak na przeprowadzkę.

- Nie za bardzo się wczułeś? - spytałam bruneta, ponieważ do kompletu brakowało mu rozpiętej koszuli i drinka w ręku.

- Poczuj ten wakacyjny vibe. - na jego słowa zaśmiałam się, w jego ustach wszytsko wydawało się dwa razy śmieszniejsze. Taki był właśnie jego urok. - Co ci się stało w włosy? - specjalnie sciągnął okulary, by sprawdzić czy się nie przewidział.

- Szampon Liv. - wzruszyłam tylko ramionami, czasu już nie cofnę, więc muszę jakoś przeżyć ten kolor.

- Dobra możemy jechać. - przerwała nam różowowłosa, zabrała walizkę, która była pięciokrotnie większa od mojej.

- Nareszcie, wszyscy czekają na dole. - chłopak jako pierwszy opuścił pokój i to w takim pośpiechu, jakby bał się, że wszyscy pojedziemy bez niego.

Na parkingu czekała już nasi znajomi, a na dodatek wszyscy byli w świetnych humorach. Nawet Cole wydawał się jaki łagodniejszy, co było zdecydowaną nowością.

- Dobra ludzie, to kto mnie bierze? - zaczął Noah.

- Możesz jechać z nami. - zaoferował Josh, ale po minie Blair było widać, że nie jest tym jakoś szczególnie zachwycona.

- Tak! Sory Bri jesteś na mnie skazana. - wyśmiał się z dziewczyny, po czym wrzócił do bagażnika, swoją torbę. O dziwo podczas uderzenia, usłyszeliśmy uderzające o siebie szkło. - O nie! Mój alkohol! - cały Noah, powinnam spodziewać się tego po nim. Nawet na wycieczkach szkolnych umiał przemycić w bagażu spore zapasy wódki.

Z tego co wiedziałam w BMW Josha, pojedzie jeszcze Ness, w sumie są kuzynostwem.

- Liv możesz jechać z nami. Oczywiście jeśli chcesz? - dodał pośpiesznie Mike, przy tym lekko się rumieniąc.

- Dobra. - różowowłosa również się zawstydziła.

- Niesty Mad, cały tył jest mój, ale Zack ma jeszcze wolne miejsca. - Alex poklepał mnie pocieszająco po ramieniu. Nie mogłam uwierzyć, że wszyscy mnie tak wrobili. Przeczuwałam, że to sprawka Noah i jego głupiego shipu, który i tak zna już całe San Francisco.

Cole nic nie powiedział tylko udał się do swojego auta. Zrobiłam to samo, co on. Nie wiedziałam, co mu jest i obstawiam, że nikt nie wiedział. Jego humorki zmieniały się nieustannie.

- To w takim razie jesteś skazany na mnie, przez dwie godziny. - powiedziłam by choć trochę rozluźnić atmosferę. Jednak Zack mnie zignorowała.

Zapowiadały się dość ciche dwie godziny, w towarzystwie największego dupka wszechświata.

Zdecydowałam się włączyć radio, by chociaż trochę umilić sobie czas. Zack posłał mi groźne spojrzenie, ale zignorowałam to i zaczęłam nucić nieznaną mi melodię.

- Wiesz jeśli chcesz dawać mi prywatne pokazy, to wolę taniec, niż śpiew. - w końcu odezwał się do mnie po godzinę jazdy. Nie mogła to być zwykła rozmowa, musiał rzucić jakimś sprośnym komentarzem. Tak, to było zdecydowanie w jego stylu.

- Nie licz na nic. - przystopowałam jego zachowanie.

- Już nie raz tak mówiłaś, a wylądowałaś w moim łóżku. Nie, żebym narzekał. - uśmiechnął się pod nosem.

- Wiesz co to znaczy jednorazowa akcja? Oczywiście, że wiesz sam zmieniasz laski jak rękawiczki. - nie byłam zazdrosna, ani nic w ten deseń. Nie jestem tym plastikiem, z którymi on się umawia. Nie zależy mi na byciu z nim, bo ma taki tytuł w tym durnym mieście.

- Nie mam lasek, po co jak mogę mieć każdą. - standardowe myślenie facetów.

- No przecież. - fuknęłam cicho pod nosem, ponieważ wiedziałam, że ta rozmowa do nikąd nie prowadzi.

- Ja chociaż nie wyglądam jak stuknięta nastolatka, która chciała przefarbować włosy, ale coś jej nie wyszło.

- Czy tak trudno jest zrozumieć, że pomyliłam szampony?! - to pytanie mnie irytowało, owszem wiem, że w tych włosach nie wyglądałam najlpeiej. Ale czy kazdy musiał mi to wypominać?

- Nie zauważyłaś, że był różowy? - postanowił dalej drążyć temat.

- Nie. - odpowiedziałam krótko, bo robiła mi się coraz bardziej głupio.

Gdy dostaliśmy się na miejsce, wręcz odjeło mi mowę. Sam domek i okolica były cudowne wystarczyło by wyjść na taras i jesteśmy na plaży.

- Zapraszam w moje skromne progi. - Alex przepuścił nas w drzwiach.

Przyznam wnętrze domku było nie z tej ziemi. Kolorystyka wnętrza była zachowana w bieli i odcieniach jasnego drewna. Salon był połączony z kuchnią, z której prowadziły schody na górę.

- Tylko są tutaj cztery sypialnie, więc musimy się podobierać w pary. - zaproponował Alex, było to logicznie chyba nikt nie spodziewał się, że dla każdego znajdzie się ososba sypialnia.

- Zróbmy losowanie by było uczciwiej. - Noah podrzucił pomysł. Poważnie, on i uczciwość?

- Dobra, w takim razie ja i Noah wszytsko przygotujemy, a w jak chcecie możecie pójść zobaczyć plażę.

Woda była to przepiękna, a w świetle słońca mieniła się, niczym kryształy. Ściągnęłam że stóp moje Air Force. I zamoczyłam stopy, każda z dziewczyn zrobiła dokładnie to samo co ja. Tylko chłopaki stali z tyłu i jak zwykle nie umieli się bawić.

- Uwaga! Prosze państwa pora na losowanie! - Noah już trzymał w dłoniach swój kapelusz, do którego zostały wrzucone karteczki z naszymi imionami. - Zacznijmy od Mad. - jako pierwsza mam możliwość na trafienie każdego, dosłownie każdego.

Nie pewnie wzięłam jedną z kartek, w duchu modląc się by był to każdy tylko nie Zack.

Cholera

Los jak zwykle sobie ze mnie zakpił, bo trafiłam na tę osobę, na którą jak najmniej chciałam trafić. Nie wyobrażałam sobie spędzić z Zackie'em trzech dni. Współczułam również Ness, ponieważ ona trafiła na Alex'a. Nie chodziło mi o to, że był zły czy coś w tym stylu. Bardziej o to, że chłopak lubi nieźle poszaleć, a ich duet pod wpływem alkoholu nie mam pojęcia do czego może być zdolny. Blair dziwnym trafem, dzieliła pokój z Joshem, a Mike z Liv. Najlepiej miał Noah, bo spał w salonie sam.

- Nie można się zamieniać. - dodał pośpiesznie Noah, który był cwany, bo nie musiał z nikim dzielić łożka. W sumie on dogadał by się z każdym.

Udałam się do pokoju, rozpakować swój bagaż. Plan był taki, że spędzę w tym pokoju jak najmniej czasu.

- Jesteś na mnie skazana przez trzy dni. - drzwi się zatrzasneły, a do pomieszczenia wszedł Cole, powtarzając moje własne słowa, wypowiedzdziane podczas drogi.

- Daruj sobie, tylko tyle, że będziemy tu spać. - wrzuciłam swoje ubrania szybko do szafy. Powinnam była ja poukładać, ale nie chciało mi się, a w domu i tak mam większość ubrań wywalonych gdzie chce.

- Jesteś pewna, że będziemy spać? - poruszył sugestywnie brwiami, a ja delikatnie się zarumieniłam. - Tak prędko wywołuje u ciebie rumieńce? - cholera, zauważył to. Przykryłam swoje policzki włosami, by były mniej widoczne.

- Spadaj. - chciałam wyjść z pokoju, a na dodatek pokazałam mu środkowy palec.

- Bardzo dorośle Allen! - usłyszałam jego podniesiony ton, gdy schodziłam po schodach.

- A temu co? - zapytał mnie zaskoczony Noah .

- Nic ważnego. - zbyłam go machnięciem ręki, bo jeśli wiedziałby chociaż prawdę to i tak rozpowiedziałby ją każdemu. W dodatku dodał by kilka rzeczy, które nigdy nie miały miejsca.

- Kto jest głodny? - dołączył do nas Josh.

Padło na to, że zamówimy pizzę. Panowała fajna, luźna atmosfera. Nawet Cole był w miarę znośny, jednak wolałam trzymać się na dystans, bo po dwóch godzinach wspólnie spędzonych w aucie miałam dość jego towarzystwa i sprośnych wypowiedzi. A czekała mnie jeszcze cała noc.

- Mad, twój tata do mnie dzwoni. - byłam zaskoczona tym, że mój ojciec dzwoni do Noah.

Zabrałam jego telefon i poszłam na górę. Mój był rozładowany, dlatego nie mógł się do mnie dodzwonić. Uświadomiłam sobie, że nie powiedziałam mu o wyjedzie, ponieważ był to późna w pracy i zostawiłam mu wiadomość na lodówce.

- Tak? - zapytałam, ponieważ nie miałam bladego pojęcia czego mam się spodziewać.

- Możesz mi powiedzieć, gdzie ty do kurwy jesteś! - krzyczał na mnie gniewny tonem, który doskonale pamiętałam z dzieciństwa.

Był pijany.

- W domku letniskowym, cioci Liv. - powiedziłam oschłym tonem, nieco najginając prawdę

- Nie pomyślałaś tą swoją pustą głową, że wypada mi powiedzieć?! - taki właśnie był po pijaku, nie zważał na nic, tylko wyzywał mnie od najgorszych.

- Zostawiłam ci wiadomość, ale pod wpływem wódki litery mogły ci sie rozmazać, narazie. - chciałam zakończyć tę rozmowę nim powiem coś czego będę żałowała, jednak miałam pewność, że piekło do mnie powraca. Tylko tym razem jestem silniejsza i zakończę to wszytsko nim rozpęta się na dobre.

- Madison, nie rozłączaj się jestem twoim ojcem! - nie posluchałam go tylko wcisnęłam czerwoną słuchawkę, by zakończyć połączenie.

- Boże! Co tutaj robisz? - wystraszyłem się, ponieważ w drzwiach pokoju stał Cole.

- Wyatraczy Zack. Poza tym mam tu pokój i miałem ci przekazać, że idziemy na plażę. - byłam strasznie ciekawa ile zdążył usłyszeć z rozmowy, która przed chwilą prowadziłam z ojcem.

- Jasne. - powiedziałam dość obojętnym tonem i zabrałam swój strój kąpielowy. - Możesz stąd wyjść chciałbym się przebrać? - spytałam go, bo jakoś nie wiedział tego, że mam się tu przy nim przebierać.

- Nie, to też mój pokój. - w tym momencie ściągnął koszulkę, a moj wzrok automatycznie powędrował na jego wyrzeźbiony tors. - Jestem przystojny, ale nie musisz się, aż tak patrzeć. - zauważył to, przez co zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.

- Nie ważne. - prędko chciałam zakończyć temat, więc swój strój i postanowiłam przebrać się gdzie indziej.

- Dobra. - Zack złapał mnie za nadgarstek i sam opuścił pokój. Byłam dumna z tego, że udało mi się postawić na swoim.

- Pamiętaj, gdy ja się przebieram, ty wychodzisz. - już uświadomiłam go, ponieważ coś przeczuwałam, że to nie była jednorazowa akcja.

- Marzenia. To był ostatni raz. - jak zwykle prychnął pod nosem, na moje słowa.

Szybko się ogarnęłam, ponieważ inni już za mną czekali. Spakowałam niewielką torbę na plażę, w której miałam ręcznik, telefon i okulary.

- Co chciał Charlie? - zapytał mnie Noah, w drodzę na plażę.

- Nic, pytał się kiedy wracam. - oczywiście skłamałam, bo nie chciałam nikogo niepotrzebnie martwić.

- Spoko. - wzruszył tylko ramionami. Najwidoczniej mi uwierzył. - Kto ostatni w wodzie ten gapa! - wydarł się i pobiegł przed siebie, a tuż za nim reszta chłopaków.

- Normalnie duże dzieci. - skomentowała Liv rozkładając ręcznik.

Każda z nas zrobiła dokładnie to samo. Mi nie zależało jakoś szczególnie na opaleniźnie, bo wystarcza mi godzina na słońcu i robię się brązowa.

- Dziewczyny chodźcie! - zawołał nas Alex.

Spojrzałam z osobna, na każdego z chłopaków. Moją uwagę przykuł Zack, który swoją drogą wyglądał zabójczo przystojnie w czarnych spodenkach kąpielowych, a jego skóra w dłoń i mieniła się drobinkami wody. Cieszyłam się, że miałam na nosie okluray, wtedy mogłam bezwstydnie na niego spoglądać.

- Nie wiem jak wy, ale ja idę. - powiedziła Ness i otrzepała swój biały strój od piasku.

- Też pójdę. - Liv dołączyła do czarnowłosej. Na plaży w stroju tego samego koloru, co jej włosy. Wyglądała jak syrenka.

Gdy dziewczyny weszły do wody, tylko ja i Blair pozostałyśmy na piasku. Ale nie na długo, bo Josh biegł w naszą stronę. Zwinnie podniósł morskooką i razem z nią na rękach, wrócił z powrotem do wody.

Nie chciałam zostać tu sama, więc zdecydowałam się dołączyć do przyjaciół. Woda w morzu nie była taka zła.

- A masz maszkaro. - już na samym wątpię zostałam ochlapana przez Noah.

Nie byłambym sobą, gdybym nie dostał za swoje. I właśnie w taki sposób powstała wojna na chlapanie.

- Długo jeszcze? - Alex dobijał się do drzwi łazienki, w której już od dobrych dwudziestu minut siedziała Blair.

Jedynym minusem tego domku, była jedna łazienka, na dziewięć osób. Całe szczęście zdążyłam się ogarnąć, przed moją przyjaciółką i teraz miałam chwilę wolnego czasu. Więc poszłam się położyć na górę.

- Co robisz? - do pokoju weszła Blair.

- Przeglądam instagrama. - taka była prawda potwornie mi się nudziło, a z nudów zawsze to robię.

- Chodź, chłopaki rozpalają ognisko. - nawet nie wiem, kiedy tak szybko to minęło, a była już dwudziesta trzecia.

- A co tutaj się dzieje? Co to za niecne sprawki beze mnie? - dołączył do nas Noah.

- Nic gadamy. - odpowiedziała szczerze Bri.

Wtedy drzwi od pokoju ponownie się otworzyły, a do środka wszedł Zack w czarnych spodniach i tego samego koloru bluzie.

- Allen zrobisz z naszego pokoju, klub spotkań magicznej trójki? - celowo podkreślił, że ten pokój jest nasz.

- Ciebie i tak w nim więcej nie ma, niż jesteś. - odbiłam piłeczkę w jego stronę.

Brunet chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu krzyk z dołu, który należał do Josha.

- Już idę. - odkrzyknęła mu blondynka i ewakułowała się z pokoju.

- Dobra Mack idziemy, na ognicho. - Naoh czeakl juz za nami przy drzieach i musial użyć tej durnrj nazwy.

- Kto? - Cole w pierwszej chwili nie zrozumiał o kogo chodzi.

- Długa historia. - zbyłam go, ponieważ nie miałam szczególnej ochoty tłumaczyć, durnych pomysłów Noah.

Podeszłam do szafy, by wybrać jakąś bluzę, ale dostrzeglam tam czarną jeansową kurtkę, która była genialna i o jakieś dwa rozmiary za duża. Kocham za dużo ubrania, dlatego już od lat podkradam je swojemu przyjacielowi.

- Uważaj Zack, Mad ma fetysz na męskie ubrania. - ostrzegł go, bo doskonale widział na co się patrzę.

- Właśnie widzę.

- Mogę? - spytałam robiąc jak najsłodszą minę, którą potrafiłam.

- Nie. - odpowiedział twardo, właściciel kurtki.

Standardowo nie posłuchałam go i założyłam ją na siebie. Podwinęłam rękawy, bo były zdecydowanie za długie. I opuściłam pokój, nie zważając na to co powiedział Cole.

Usiadłam przy ognisku gdzie siedział reszta naszej paczki. Po kilku minutach dołączyli do nas Noah i Zack. Przy czym ten ostatni usiadł tuż obok mnie.

- Zapłacisz za to Allen. - szepnął mi do ucha, ale zignorowałam go.

- Proszę bardzo. - Alex rozdawał każdemu piwo.

W normalnych okolicznościach nie piłabym, ale są wakacje. Od jednego piwa nic mi się nie stanie.

- Masz otwieracz? - zapytał Mike blondyna.

- Został w domu. Josh skoczysz po niego?

- Zapomij. Już dość obsługuje klientów w barze. - odpowiedział i bardziej przycisnął Blair do sowjego ramienia.

- No to się nie napijemy. - Alex był tym faktem okropnie zawiedziony.

Wtedy wpadł mi do głowy pewnien pomysł. Wzięłam butelkę do rąk i podwarzyłam jej kapselek zębami.

- Gotowe. - wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, prócz Blair i Noah, bo oni znali moją nietypową umiejętność.

- Dziewczyno ty jesteś boginią. - najbardziej chwalił mnie Alex, nic dziwnego jeśli potrafisz otworzyć butelkę piwa, to jesteś jego ideałem.

- Zadziwiasz mnie Allen. - Zack mnie pochwalił, co było dość miłe. Nie jestem zwykłą nieporadną dziewczynką, za którą wszyscy mnie uważają.

- Jeszcze dużo o mnie nie wiesz. - odpowiedziałam zadawkowo, a później włączyłam się do rozmowy całej paczki, o tym jak Liv została zwolniona z pracy. Znałam tę historie bardzo dobrze, ponieważ wcześniej mi ją opowiedziała.

- Co za gbur. - Mike był tym bardzo oburzony, a to dlatego, bo między tą dwójką była chemia, której nie dostrzegali.

- Wiesz Liv, możesz pracować u mnie. Przydała by się barmanka, bo jak mam liczyć na Nessę, to wszytsko robię sam. - zaproponował Josh.

- Jasne, mogę nawet zacząć od poniedziałku. - widziałam tę radość w jej świecących, zielonych tęczówkach.

- Świtenie.

Nagle naszła mnie ogromna ochota, by zapalić. Ale zoriętowałam się, że podczas pakowania zapomniałam zabrać moich miętowych papierosów, a najbliższy sklep był zamknięty o tej porze.

- Daj mi papierosa. - zwróciłam się do Cole'a, ponieważ doskonale wiedziałam, że pali.

- Księżniczka już nie pali miętusków. - zakpił ze mnie.

- Żebyś wiedział. - zabrałam mu opakownie i poszłam usiąść na schodach, prowadzących do głównego zejścia plaży. Tam będę miała chwilę spokoju.

- Mad muszę ci coś powiedzieć. - i to by było na tyle z mojego spokoju.

Noah zajął miejsce obok mnie. Jestem ciekawa, co tym razem jest aż tak ważne, że nie może poczekać. Biorąc pod uwagę, że chłopak jest już lekko wstawiony, to pewnie jakaś kompletna bzdura.

- No? - zwracam się do niego by zaczął mówić.

- Chodzi o te pokoje. - że zdenerwowania wykręca palce u prawej dłoni.

- Co z nimi nie tak? - nie rozumiem dokąd ta rozmowa zmierza.

- Bo nie bez powodu losowałaś pierwsza... - robi chwilę przerwy. - W kapeluszu były tylko karteczki z imieniem Zack'a.

- Jak to, przecież po mnie inni też losowali. - kompletnie nie mogłam się w tym połapać.

- Nie do końca. Byłaś tak przejęta, że bez problemu wymieniłem kapelusze. - jestem aż tak głupia, że tego nie zauważyłam?

- Ty idioto! - uderzyłam go w tył głowy. W sumie nie byłam jakoś szczególnie wkurzona, można było się tego spodziewać po nim.

- Kto jest idiotą? - nie wiadomo skąd tuż obok nas pojawił się Alex.

- Wiedziałeś o tym! - podnisosłam się i szturchnę go w ramię. Wystarczyło połączyć wszystkie kropki, a ta dwójka ma więcej za uszami, niż się wydaje.

- O czym? - blondyn udawał, że nic o tym nie wiem.

- O losowaniu pokoi.

- Aaa... O tym mówisz. To wiedziałem. - nawet nie próbował się tego wyprzeć.

- Zostaw mnie Josh to koniec! - tuż obok nas przebiegła rozłoszczona Blair.

- Zaczekaj! Josh wciąż za nią biegł.

- A tym, co? - Noah tak jak ja, był zdezoriętowany tą sytuacją.

- Nie słyszałeś, rozstali się. - blondyn powiedział to obojętnym tonem i wrócił do znajomych, którzy siedzieli przy ognisku.

- Rozstali się. - powtórzył cicho chłopak, sama nie oceniałam sytuacji, bo nie wiedziałam, co do tego doprowadziło, ale przeczucie podpowiadał mi, że jeszcze nie wszystko skończone między nimi. - Niech cię weźmie cholera Blair! Nie mogłaś z nim wcześniej zerwać?! Przez ciebie straciłem dwadzieścia dolców! - zaśmiałam się, ponieważ nawiązał do naszego zakładu, który już dawno przegrał.

- Nie oddam ci tej kasy. Zakład to zakład. - powiedziałam krótko i udałam się w kierunku, gdzie siedzili inni. Dwadzieścia dolarów to nie był dla mnie majątek, ale kochałam się tak droczyć z Noah.

Usiadłam obok Nessy. Tym razem nie czułam na sobie wzroku Cole'a. Nie do końca widziałam czy powinnam się z tego cieszyć. Delitanie podniosłam głowę i zarknełam na niego. Był zbyt zajęty pisaniem do kogoś wiadomości, by na mnie spojrzeć.

- Dlaczego Blair była taka wkurzona? - spytałam się Nessy.

- Josh przez pomyłkę powiedział do niej Bella i się zaczęło, że niby ją zdradza. - bez problemu mogłam w to uwierzyć, momentami Bri zbyt dramatuzuje.

- Muszą to sobie wyjaśnić. - jak zwykle zdanie Mike'a brzmiało najrozsądniej.

Siedzieliśmy przy ognisku jeszcze jakiś czas. Najlepiej bawiła się imprezowa trójca, która składała się z Ness, Noah i Alex'a.

Wpatrywała się w nocne niebo, na którym widniało mnóstwo gwiazd. Nie myślałam pojęcia dlaczego, ale spoglądanie w niebo dodawało mi wewnętrznego spokoju.

Moje przemyślenie przerwały czyjeś silne ręce, która podniosły mnie w stylu panny młodej. Dłonie należały do Alex'a. Nie zdążyłam się zoriętować, blondyn już biegł w stronę niewielkiego pomostku. Wtedy zdałam sobie sprawę, że tam jest głęboko, a ja nie potrafię pływać.

- Postaw mnie na ziemi! - miałam chwilowy atak paniki, wciąż doskonale pamiętałam jak to Zack wrzucił mnie do wody i omal nie utonęłam.

Mimo moich protestów Alex mnie nie słuchał. Gdy w końcu się zatrzymał wiedziałam, że stoimy na krawędzi pomostku. W ułamku sekundy poszukam jak opuszczam jego ramiona i zanim wpadłam do wody zabrałam ostatni wdech.

Nie myliłam się było tu głęboko, a ja zaczęłam opadać na dno. Nie było sensu przejmować prób wypłynięcia na powierzchnię, bo zwyczajnie na siebie nie dałabym rady. Powietrze mi się kończyło, nie chciałam otwierać oczu, ponieważ wtedy bym jeszcze bardziej spanikowała. Nie było to uczucie, które ostatnio mi towarzyszyło, teraz czułam się jak wszytsko tak właśnie miało się skończyć.

Usłyszałam niewyraźny plusk, ale być może tylko to sobie wyobraziłam. Jednak nie, czyjeac ręce pomogły mi wypłynąć na brzeg. Natychmiast zabrałam duży oddech. Postanowiłam Nie otwierać oczu wszytsko działo się znacznie za szybko i mogły to być moje wyobrażenia, a tak naprawdę już jestem martwa.

- Madison, już jest dobrze możesz otworzyć oczy. - nie musiałam ich otwierać by wiedzieć, że ososbą, która mnie uratowała jest Zack. Nawet na skraju śmierci, jestem w stanie rozpoznać ten aksamitny baryton.

Powowlnie ptzrerałam oczy ręką, by obraz nabrał większej ostrości. Niecałe dziesięć centymetrów od mojej twarzy, znajdowała się jego. Wpatrywał się we mnie przenikiliwe tymi czekoladowymi tęczówami.

- Kurwa Alex, czy ciebie do reszty pojebało?! - wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu, którym mówił do blondyna.

- Skąd miałem wiedzieć, że nie pływa? - był zbyt pijany, przez co z każdym wypowiedizanym słowem, podśmiechiwał się pod nosem.

Cole był zirytowany jego zachowaniem i w ułamku sekundy, znajdował się przy chłopaku, trzymając go za skrawek koszulki.

- Zack zostaw, to nic nie da weź lepiej Mad do pokoju, ja ogarnę całe to towarzystwo. - po raz kolejny odezwał się głos rozsądku, którym był Mike.

- Dam radę, nici nie jest. - zirytowało mnie zachowanie Zack'a, bo ten traktował mnie jak kalekę i prowadził mnie do domu, gdzie tak serio to czułam się dobrze, tylko było mi zimno, bo moje ubranie zostało przemoczone.

Pierwsze co zrobiłam, to poszłam wziąć gorący prysznic, po którym poczułam się odrazu lepiej. Przebrała się w moją prowizoryczną piżamę i poszłam na górę.

- Sory za kurtkę. - przeprosiłam Zack'a, bo było mi głupio, że wzięłam ją bez jego pozwolenia i oddałam ją całą mokrą. - Halo? Ziemia do Zack'a. - był tak pochłonięty swoim telefonem, że nawet mnie nie zauważył.

- Mówiłaś coś? - odłożył telefon na łóżko i przetarł oczy ze zmęczenia.

- Chciałam cię przeprosić za kurtkę.

- Luz. - wzruszył obojętnie ramionami, zauważyłam, że coś jest nie tak.

- Coś ważnego? - spojrzałam na telefon, który był odwrócony ekranem do łożka. - Nawet nie powiedziałeś niczego niestosownego, normalnie jak nie ty. - powiedziałam mu otwarcie, jaką zmianę zauważyłam.

- To przez moją siostrę, mama już nie daję rady. Też w wieku piętnastu lat byłem trudny, ale ona przechodzi ludzkie pojęcie. - chyba jestem nie jestem w stanie tego sobie wyobrazić. Jak piętnastoletnia dziewczyna może być, aż tak zła?

- Pewnie przesadzasz. Co takiego zrobiła?

- Poszła na imprezę. - teraz to zachciało mi się śmiać, ale z drugiej strony urocze było to, jak martwił się o siostrę.

- Sami na nie chodzimy. - próbowałam rozjaśnić tę sytuację.

- Ale ja już jestem dorosły, a ona nie. - wciąż nie ustępował.

- Sama nie jestem dorosła i jak widzisz imprezuję. - ta jego wymówka jakoś mnie nie przekonała.

- O nie teraz to jeszcze bardziej się martwię. - zakryć twarz dłońmi, przez co dosał w ramię. Nie byłam, aż taką imprezowiczką jak Noah, czy Alex.

- Chodźmy spać. - zaproponowałam, by niepotrzenie się tymzadręczał się. Coś mi podpowiadało, że jego sisostra wie co robi.

Oczywiście musiał na mnie spojrzeć i dwuznacznie zrozumieć moje słowa. Ponownie poroeoevil ten sam Cole, którego bardzo dobrze znałam.

- Tylko spać. - ostudziłam jego zapał, ale ten i tak zdjął swoją koszulkę. Spodziewałam się, że nie będzie spał w piżamie, tylko tak jak każdy chłopak w bokserkach, byłam już przyzwyczajona, bo Noah spał w dokładnie taki sam sposób i jakoś mi nie przeszkadzało.

Tylko, że Noah jest dla ciebie jak brat.

Poszłam zgasić światło, a gdy się odwróciłam w stronę łóżka, normalnie zabrakło mi słów.

- Żartujesz sobie? - spytałam go, ponieważ leżał na samym środku łóżka i ani mu się śniło stamtąd ruszyć. - Masz swoją połowę. - prostestowałam.

- Nie, śpię tu. Jak chcesz możesz się położył obok. - uśmiechnął się cwanie, a ja zdałam sobie sprawę, że miał to zaplanowane od chwili, gdy przydzielona nas do wspólnego pokoju.

Wspominałam już jak bardzo go nienawidzę i tych jego intryg?

Nie miałam sił na kłótnię, dlatego położyłam się obok nie go. Już spaliśmy w jednym łóżku i to nie jest przecież żadna zbrodnia. W sumie było by okej, gdyby nie przycisnął mnie do swojego torsu, lecz postanowiłam to zignorować, bo kolejna kłótnia nie przyniosłaby, żadnego rezultatu, a wręcz jeszcze bardziej by go sprowokowała.

- Dobranoc. - powiedziałam senny głosem, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Poczułam tylko, jak ktoś na czubku moejej głowy składa delikatny pocałunek, ale nie wiedziałam czy czasem nie wydawało mi się to, przez zmęczenie.

***

Mamy to! Kolejny rozdział tej histori. W prawdzie miał on się pojawić w tamtym tygodniu, ale nie zdążyłam go napisać. Tam wiem słaba wymówka. Ale mam nadzieję, że i tak wam się spodoba.

Przy okazji chciałambym wam podziękować, za przepiękne edity na tik toku. Nie sadziłam, że w przeciągu tak którego czasu, tylu osobą spodoba się historia jaką tworzę.

Co do kolejnego rozdziału, to w końcu doczekacie się tego wyścigu nad przepaścią, o którym jest mowa już od kilku rozdziałów.

Kocham ;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro