18. Kto wygra Wyścig Nad Przepaścią?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mad, możesz się w końcu zamknąć? - warknął poirytowany Josh, z przedniego siedzenia.

Nasz weekend dobiegł końca, on i Blair w dalszym ciągu byli skłóceni. Wyszło tak, że wczoraj całkiem nieźle zabalował z Noah, dlatego teraz wracał ze mną i Zack'em, a Blair prowadziła jego auto. Powiem szczerze, że tym incydentem jeszcze bardziej jej podpadł. Po tych trzech dniach wszyscy mieliśmy dość własnego towarzystwa. Pechowo się złożyło, że już od dobrej godziny staliśmy w korku. Więc, żeby umilić czas zaczęłam nucić pod nosem, co ewidentnie przeszkadzało szatynowi.

- To nie moja wina, że jest nudno. - próbowałam się wybronić.

- Wiesz jak ci się nudzi to licz auta, a nie urządzasz nam koncert. - nie wydawało mi się, że tak głośno śpiewałam. - Głowa mi pęka. - oparła ją o zagłówek i chwycił się za skronie.

- Trzeba było więcej pić. - nie odpuściłam i ponownie zaczęłam nucić piosenkę.

- Koniec! - był już tak zdenerwowany, że wyłączył radio.

- Zack, czemu jemu wolno dotykać wszytskiego w twoim aucie, a mnie nie? - byłam tym oburzona.

- Bo jestem jego kumplem. - odpyskował mi, co było bardzo chamskie, z jego strony.

Właśnie uświadomiłam sobie, że tak kłotnia wygląda jak w podstawówce, ale mnie to nie przeszkadzało. Zawsze lubiłam się z kimś spierać, taki był już mój charakter.

- A ja to nie? - spojrzałam na bruneta czekając, aż potwierdzi moje słowa.

- Taa, przyjaciółką... Chyba z bonusem. - wyśmiał mnie Josh.

Byłam już tak zdenrowana że bez najmniejszego oporu rzuciłam w chłopaka butelką wody mineralnej, bo akurat tylko to miałam pod ręką.

- Za co to znowu?

- Za wszystko. - byłam wciąż urażona jego słowami. Pewnie Zack już zdążył mu opowiedzieć, o tym jednorazowym incydencie. To nawet ja taka nie jestem i większość rzeczy zachowałam dla siebie.

- Dobra Allen spokój. - Cole odezwał się do mnie takim tonem jak do psa, co jeszcze bardziej mnie zabolało.

Właściwe czego ja się spodziewałam? Ten weekend był za piękny, by zostało tak już zawsze. Wracałam do codzienności, a w niej nie było miejsca dla kochana Zack'a Cole'a. Już i tak dość sobie grabiłam zadając się z nim. Żałowałam tylko, że tyle mu o sobie opowiedziałam, z drugiej strony po co miałaby to komukolwiek rozpowiadać.

Niech robi co chce.

Zack i Josh o czymś rozmawiali, ale kompletnie ich zignorowałam i włożyłam słuchawki do uszu. Taki był właśnie mój plan. Miałam zamiar słuchać muzyki przez całą drogę powrotną.

- Kurwa, zaraz będzie pchał to auto! - Cole się irytował, że nawet słyszałam go przez słuchawki, w których leciała głośno muzyka.

- Dobra Cole spokój. - powtórzyłam jego własne słowa. Nie będę siedzieć cicho, potrafię być dokładnie taka sama jak on, jeśli trzeba.

- Od kiedy się taka wyszczekana zrobiłaś? - sam podjął się tej gry.

Jedynym plusem było to, że Josh odsypiał wczorajszą imprezę i nic nie słyszał. Więc ja i Zack mogliśmy kłócić się do woli.

- A od kiedy ty przestałeś być takim palantem? - zrobiłam chwilę pałzy. - No tak zapominiałam, wciąż nim jesteś.

- Bo tylko na takich lecisz. - po raz kolejny mnie zatkało. Nawet jego najgłupsze wypowiedzi były, w stanie mnie zgasić. - Punktdla mnie. - postanowiłam już się nie odzywać i bardziej nie upokarzać.

Z powrotem wróciłam do słuchania muzyki. Ale miałam wrażenie, że moje policzki płonęły ze wstydu.

- Nie ma to jak słodko dom! - radował się Noah, gdy przyjaciele wysadzili nas pod naszym starym, obskurnym blokiem.

Najpierw musiałabym go mieć.

Pomyślałam, dla mnie dom to znaczy coś więcej, a nie tylko przestrzeń, którą zamieszkujesz od lat. Dom tworzy rodzina. Ja swojej nie mam.

Chyba, że pijany ojciec się do niej zalicza.

- Mad, słyszysz? - moje rozmyślania przerwał wysoki głosik Liv.

- Tak?

- Muszę iść do pracy odebrać papiery, widzimy się później. - posłała mi buziaka na pożegnanie.

Właściwe to cieszyłam się, że Liv nie zobaczy tego, co czeka na nas w ośrodku. W pamięci wciąż miałam obrazy z przed lat. Teraz one powracały, ale nie chciałam nikogo tym zdręczać. Nawet Noah, sam miał problemy z chorobą matki, a je nie będę specjalnie dokładać mu kolejnych zmartwień.

Gdy weszłam do sowjego pokoju wszytsko było tak, jak zostawiłam przed wyjazdem. Lecz wiedziałam, że jak tylko otworzę drzwi wrócę do przeszłości.

Od niechcenia nacisnęłam na klamkę. Już przy pierwszym korku poczułam woń alkoholu, która towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo. Na kanapie zastałam śpiącego ojca, a w dłoni trzymał butelkę czystej wódki. Stolik kawowy wypełniony był, aż po brzegi opróżnionymi butelkami po alkoholach. Nie chciałam wiedzieć, co tu się działo podczas mojej nieobecności.

Przeszłam się po mieszkaniu, by upewnić się, że nikogo tu nie ma, ani nic nie zniknęło. Wszystko było na swoim miejscu, więc zabrałam się za sprzątanie tego bałaganu, by nikt prócz mnie nie musiał go oglądać.

Sprzątanie zajęło mi dobrą godzinę. W końcu udało mi się doprowadzić, do stanu przed moim wyjazdem. Gdy patrzyłam na śpiącego ojca, nie czułam nawet nienawiści, która kiedyś do niego żywiłam. Tym razem był mi obojętny, tak jak każda osoba, którą mijam na ulicy.

Poszłam do kuchni, przygotować coś do zjedzenia, ponieważ umierałam z głodu.

Nawet, gdy mój tata zaczął się wiercić, co oznaczało, że za chwilę się obudzi. Ja nadal siedziałm przy kuchennej wyspie.

- Moja córka wróciła... nareszcie... - jego głos brzmiał inaczej, co dało mi do myślenia, że w dalszym ciągu jest pijany. - Coś ty.... zrobiła... z włosami? - niemal co drugie słowo musiał robić przerwę.

- Nie twój interes. - powiedziałam oschłym tonem. - Od ilu pijesz? - przypuszczałam, że od początku mojego wyjazdu.

- Jesteś... jak twoja... matka. Ona też... w młodości... farbowała włosy... wyjeżdżała... zachowywała się jak dziwka. - nie mam pojęcia, co jest gorsze czy to, że porównał mnie do dziwki czy matki?

- Pogadamy jak wytrzeźwiejesz. - zabrałam swój telefon i chciałam opuścić to mieszkanie. Nie ukrywam zabolało mnie jego słowa, ale nie chciałam okazać słabości, nawet jeśli mnie to cholernie bolało. Już jako mała dziewczynka byłam skazana na niego i jego poniżania. Może i nie kontrolował się pod wpływem alkoholu, ale to go nie usprawiedliwiało.

Nie miałam sił na dalsze kłótnie, więc postanawiam udać się do Noah. Jest jedna rzecz, której nie rozumiem. Jak takiego człowiek, którym jest mój ojciec, ludzie uważają go za dobrego szeryfa, któremu przyszło samotnie wychowywać córkę. Rzecz biorąc, gdyby nie moja babcia i ciocia Jo nie dałabym rady. Może i jestem wystarczająco samodzielna, ale jak byłam mała było serio ciężko. Teraz już wszytsko idzie z górki, a za rok opuszczę to przeklęte miasto na dobre.

- Nie no, znowu ty? - na wejściu, jak zwykle Noah przywitał mnie z nadmiarem gościnności.

- Mogę sobie iść. - pwoiedziałam obojętnym tonem, bo doskonale wiedziałam, że i tak by mnie nie wyrzucił, skoro ma doskonałą okazją do wyciągnięcia ze mnie wszystkich informacji.

- Nie w żadnym wypadku, napijesz się czegoś? - obaj zaśmialiśmy się z jego słów. Nigdy, ale to przenigdy nie musieliśmy proponować sobie jedzenia czy picia. Po prostu jak któreś z nas było głodne, brało sobie to co chciało. - Jak minęła droga powrotna? - przeczuwałam, że zada to pytanie, czekał tylko na dobry moment. Właściwe zapytał by mnie już pod blokiem, ale szybko uciekałam do domu. Uważam, że nie było to do końca właściwe posunięcie. Teraz to dopiero czeka mnie wywiad.

- Słuchałam muzyki. - wzruszyłam tylko ramionami. Taka była część prawdy, a resztę po prostu pominęłam.

- Tylko? - oczywiście musiał drążyć ten temat.

- No, a co miałam robić z Zack'em i Joshem w aucie? - dopiero po wypowiedzeniu tych słów, zdałam sobie sprawę z dwuznaczności tej wypowiedzi. Noah też to zauważył i spojrzał się na mnie, tym swoim okropny, zboczonym spojrzeniem.

Momentami go nienawidzę.

- Jezu, czy ty zawsze musisz się szczerzyć jak głupi do sera? - przez chwilę rozważałam, czy nie powrócić do swojego mieszkania. Ale przypomniałam sobie, że czeka tam na mnie pijany ojciec, więc z dwojga złego postanowiłem pozostać tu.

- A ty nie możesz odpowiadać normalnie na moje pytania? - odbił piłeczkę w moją stronę. - Jakoś nieszczególnie wierzę, że nie odezwaliście się do siebie ani słowem.

- No rozmawialiśmy. - przyznałam mu rację. - Ale to nie była jakaś nadzwyczajna rozmowa. - byłam przyzwyczajona do takiego typu zachowań, ze strony Zack'a, że naprawdę nie było czego opowiadać.

- A co się działo pierwszej nocy? Po tym jak Alex prawie cię utopił? - to było pytanie, ktore dosłownie każdy zadawał mi przez cały wyjazd. Chociaż właściwe to nic się nie wydarzyło, to wolałam zachować wszytsko dla siebie.

Zdecydowanie nie byłam typem plotkary. Czasami też działało to na moją niekorzyść, bo nawet te najgorsze chwile pozostawały w sekrecie. Nawet moi przyjaciele nie znali wszystkich szczegółów. Opowiadałam tylko ogólne rzeczy, nigdy nie zdawałam się w dokładne opowiastki.

- Noah? - do pokoju weszła ciocia Jo. Na jej twarzy zawitał gościnny uśmiech, gdy tylko mnie zobaczyła. - Cześć Mad. - objęła mnie na powitanie, co sprawiło, że mogłam poczuć się kochana i obdarzona troską rodzica. Może i nie była moją mamą, ale tak właśnie traktowałam ją od siódmego roku życia.

Bo nie miałam swojej rodziny.

- Zjesz z nami kolację, prawda? - zaproponowała nadal się uśmiechając, jednak mimo szczerego uśmiechu. Zauważyłam zmianę, którą spowadował u niej nowotwór. Jej skóra przybrała odcieni bladości, włosy stawały się coraz rzadsze, co mogło być skutkiem stosowanej chemii. Ciocia Jo swego czasu była dość pulchna, a teraz niemal, że każde ubranie było na nią co najmniej dwa rozmiary za duże. Z przykrością patrzyłam jak choroba wyniszcza ją od środka lecz liczyłam, że to tylko chwilowe i za jakiś czas powróci do dawnej formy.

- Pewnie, umieram z głodu. - nie mogłam odmówić, ponieważ kochałam jej kuchnię.

Zajęłam miejsce przy stole. Może się to wydawać dziwne, ale stół zawsze kojarzył mi się ze zgraną i kochającą się rodziną. Noah mimo baraku ojca miał matkę, która kochała go ponad życie. Gdy byłam młodsza i jadłam tu kolacje zdałam sobie sprawę, że moja pseudo rodzina nigdy nie była zgrana.

Może to dlatego, że nigdy nie jadaliśmy razem przy stole?

Wtedy obstawiałam, że to właśnie było przyczyną jej rozpadu, ale w późniejszych latach dostrzegłam, że tak na prawdę byliśmy nią tylko z powodu wspólnego nazwiska. Nigdy nic nas nie łączyło, prócz chwilowej więzi, która z czasem przerodziła się w nienawiść, a później obojętność.

- Smakuje wam? - aksamitny głos kobiety wyrwał mnie z moich rozmyśleń. I spokojnie mogłam powrócić do realnego świata.

- Wiadomo mamo. - odezwał się brunet siedzący obok mnie, który mówił z pełnymi ustami, a jego mama pokręciła z niwdowierzania głową.

- Ile razy mam ci powtarzać, że najpierw przełyka się jedzenie, a dopiero potem mówi? - upomiała go, a mnie przypominała się każda wspólna kolacja w tym domu. To już była tradycja, gdy ciocia Jo upominała swojego syna.

- Ile razy mam ci powtarzać, że nigdy się tego nie nauczę? - powiedział na przekór swojej matce.

- Żaden gentelman z ciebie. - cicho się zaśmiała.

- Nie chcę nim być, wolę pozostać sobą. - i to jest właśnie mój przyjaciel, nigdy nie podąża za tłumem i wiem, że nie zrobi niczego wbrew sobie i swoim uznanią.

- Mad, a jak tam tata? - Josephin daje swojemu synowi wytchnienie, za to teraz przerzuca się na mnie.

- Dobrze, teraz odpowczywa po nocnej zmianie. - mimo, że Andersonowie wiedzą o tym, że mój ojciec pije postanawiam ich nie zamartwiać, bo teraz sami mają własne problemy. Nie jestem kłębkiem świata, któremu notorycznie trzeba pomagać. Wystarczjąco zrobili, bym nie trafiła do domu dziecka, bo umówmy się kto opłacał rachunki, by nikt nie mógł się przyczepić i mnie stąd zabrać? To wszystko zawdzięczam właśnie cioci Jo.

- Naprwdę jest dobrym szeryfem, tyle czasu poświęca nad bezpieczeństwem tego miasta. - zachwyacała się nim. Dosłownie jedzenie stanęło mi w gardle. Gdyby wiedziała jak jest teraz, natychmiast zmieniłaby zdanie.

- Mamo za dużo gadasz. - upomia ją Noah, bo zauważył moje nagłe zamieszanie.

- No tak, po prostu dzisiaj energia mnie rozpiera. - posyłam jej ciepły uśmiech, by nie poczuła się urażona, tą reakcją chłopaka.

Nie miałam już apetytu, dlatego jeszcze chwilę posiedziałam przy stole i udawałam, że jem. Pomogłam posprzątać po kolacji, jak zazwyczaj Noah nie pomógł swojej mamie, tylko położył się na sofie.

- Dziękuję Mad, jesteś złotą córką. - znowu mnie zabolało. Wiedziałam, że Josephin nie miała na celu mnie uraźić.

- Noah mogę ładowarkę, bo bateria mi pada? - zwróciłam się do chłopaka. Tak naprawdę to telefon nie był mi potrzebny, ale musiałam wymyślić jakąś wymówkę, żeby wymknąć się z kuchni, nim powiem coś o stanie mojego taty.

- W szufladzie. - odpowiedział, a ja sekrowałam się do jego pokoju.

Poważnie to nawet nie był typowy pokój nastolatka, to było jakieś zbiorowisko śmieci. Nawet nie wiem, po co mu była szafa, skoro i tak nie trzymał w niej ubrań. Zdałam sobie sprawę, że Noah prócz szuflady w biurku na ma żadnej innej. Więc natychmiast do niej zajrzałam, ale nie było tam ładowarki.

Gdybym nie miała ojca zalanego w trzy dupy piętro wyżej, to nie potrzebowałabym tego durnego telefonu, ale nie mogłam ryzykować, że to właśnie Liv się na niego natknie. Musiałam rozpocząć swoje poszukiwania, co naprawdę było nielada wyzwaniem. Noah nigdy nie zostawiał jej w konatkcie tak jak to robiłam ja.

Nic dziwnego, że tak często się psuła.

Może i akurat miał w tym rację, ale niechciałoby mi się jej notorycznie szukać. Przerzuciłam już wszystkie ubrania z podłogi, czyli tam jej nie ma. Więc musiałam zabrać się za sprawdzanie szafek. Jako pierwszą otrwałam szafkę nocną przy łóżku, po stronie gdzie zazwyczaj sypiał Noah. Zaskoczyła mnie jej zawartość, ponieważ znajdowało się tam kilka dość grubych plików banknotów. Nie ukrywam, zaciekawiło mnie to skąd ma tak dużą sumę pieniędzy, przecież aktualnie nigdzie nie pracował. Poza tym wątpię by w takiej przeciętnej pracy był w stanie zarobić tyle gotówki.

- Noah! - zawołałam go, ponieważ chciałam to prędko wyjaśnić.

- Znalazłaś? - gdy wszedł do pokoju nawet nie zwrócił uwagi, na to co trzymałam w rękach. Był zajęty pisaniem czego w swoim telefonie.

- Możesz mi powiedzieć skąd masz tyle kasy? - zapytałam prosto z mostu.

- Zarobiłem? - spojrzał na mnie jak na jakąś szurniętą.

- Co ty bank obrobiłeś? - nie wiedziałam już czego mam się spodziewać po nim.

- Czy ty jesteś chora? - z jednej strony ucieszyła mnie jego reakcja, bo świadczyła o tym, że nie ma nic za uszami.

Albo był dobrym aktorem.

Chce coś jeszcze powiedzieć, ale do głosu nie daje mi dojść uderzenie, które dobiega z kuchni.

- Co do cholery? - razem z chłopakiem wybiegamy z pokoju sprawdzić co mogło się stać.

Na podłodze leży ciocia Jo, a tuż obok niej potłuczone szkło, które musiało jej wpaść z dłoni podczas upadku. Ntychmiast do niej podbiegamy, ale jest nieprzytomna.

- Mamo... - Noah potrząsta kobietę za ramiona, ale ta wciąż się nie wybudza. - Mad dzowń po karetkę! - rozkazuje mi rozpaczliwym tonem.

Przez pierwsze kilka sekund, nie wiem co się dzieje. Byłam już w podobnej sytuacji, więc muszę szybko się otrząsnąć i zadzwonić po pomoc.

Nie jest mi łatwo, ale biorę telefon od przyjaciela i wykręcam numer na pogotowie. Jeszcze ręce tak nigdy w życiu mi się nie trzęsły. Mam wrażenie, że cały świat stoi w miejscu, a ja poraz kolejny tracę bliską osobę.

Siedzę w szpitalu już od dobrych dwóch godzin, a dalej nie mam pojęcia, co było przyczyną stracenia przytomności, przez Josephin. Żal mi jest Noah, ponieważ mama jest jego jedyną rodziną. I mimo tego, że to on musi być silniejszy, to kocha swoją matkę, a teraz siedzi tu nie mając bladego pojęcia co się z nią dzieje.

Korytarz coraz bardziej pustoszeje, w końcu zostaje tylko nasza dwójka. W między czasie dostaję wiadomość od Liv, że zostaje na noc u Ness i mam się nie martwić. Naturalnie cieszy mnie to, że nie natknie się na mojego tatę, a ja z czystym sumieniem mogą pozostać w szpitalu.

- Tu jesteście... - dołączyła do nas Blair, w dość pokaźnym stroju, ponieważ miała na sobie beżową suknię i buty na obcasie. Przypomniało mi się, że opowiadała mi o jakiejś ważnej kolacji, w której musiała brać udział, ze względu na syna wspólnika swojej matki. Nie raz sama byłam zapraszana na takie kolację, tylko ze względu na drugą osobę, bo nie miałaby z kim rozmawiać. - Dopiero teraz udało mi się wymknąć. Jak się trzymasz? - zwróciła się do bruneta siedzącego tuż obok mnie. Doskonale rozumiem, że się o niego martwiła w końcu każde z nas przeżywał dokładnie to samo.

- Muszę iść coś załatwić. - Noah kompletnie zgnorował pytanie dziewczyny. Wstał ze swojego miejsca i zaczął iść przed siebie.

- Dokąd idziesz? - blondynka tak samo jak ja była kometnie skołowana. Może to był jego sposób by uciec od problemów? Jednak znałam go za dobrze i wiedziałam, że to nie jest tak powód.

- Muszę iść do pracy. - w jego głosie było słychać nutę rozgoryczenia.

- Do pracy? Czy ciebie powaliło? Twoja mama leży w szpitalu. - wypomiałam mu, bo to była przesada. W tym momencie zachowywał się jakby mu nie zależało.

- I tak nie mogę się z nią zobaczyć. - wzruszył tylko ramionami.

- Noah, co się dzieje? Najpierw ta kasa, a teraz to. - miałam wrażenie, że przedemną stoi inny chłopak.

- Gdzie pracujesz? - zapytała go Blair ze stoickim spokojem. Chociaż ona potrafiła zachować zimną krew.

- Jestem barmanem, czy to takie przestępstwo? - był już nieźle wkurzony.

- No dobra, a nie możesz sobie zrobić wolnego? - Blair nie dawała za wygraną.

- Nie mogę, jeśli nie przyjdę zwolnią mnie. Jakoś muszę opłacać rachunki i lekarstwa. - teraz zaczęłam go rozumieć, sama przez pewien czas miałam taką sytuację tyle, że mogłam liczyć na pomoc babci. - Mad będziesz dzwonić jeśli się czegoś dowiesz? - po raz ostatni zwraca się do mnie z wyraźną skruchą, widocznie żałuję swojego wybuchu.

- No dobra. - nie ukrywam jest mi trochę głupi, że tak na niego naskoczyłam.

Z powrotem zajmuję miejsce na tym nie wygodnym, plastikowym krzesełku i opieram głowę o ścianę, spoglądając w sufit.

- Jak się trzymasz? - na miejsce obok dosiadła się blondynka.

- Jest do dupy. - mówię szczerze. - Josephin leży w szpitalu, a mój ojciec pije. - wiem, że nie chciałam nikomu o tym opowiadać, ale Blair bardzo ufam i czuję się źle ją okłamując.

- Jest tak źle jak było ostatnio? - potwierdzam tylko skinieniem głowy, bo tak naprawdę to nie ma czego opowiadać. - Jeśli chcesz to zawsze możesz zostać u mnie. - miłe jest to, w jaki sposób mnie pociesza. Jestem przekonana, że jedna z nas dla dobra drugiej bez wahania skoczyłaby za nią w ogień. Mimo naszych różnych charakterów to nie mogłabym wyobrazić sobie lepszej przyjaciółki, którą jest właśnie Bri.

- Nie trzeba, jeszcze został niecały rok i koniec. - jest to moje jedyne pocieszenie, zostawię przeszłość za sobą i zacznę nowe życie, jako studentka UCLA.

- I będziesz mieć najlepsza współlokatorkę na świecie. - rzecz jasna mówi o sobie, ponieważ obie mamy zamiar iść na tą samą uczelnię i wspólnie wynajmować mieszkanie. Jedyna rzecz, która mnie przeraża, we wspólnym mieszkaniu jest to, że Blair ciągle będzie mnie zaciągać na imprezy, których w Los Angeles jest całkiem sporo.

- Nie pogodziłaś się z Joshem? - bardziej stwierdzam niż pytam, odchodząc przy tym od tematu przyszłości.

- Skąd wiesz?

- Tak byś nie mogła się odkleić od telefonu. - zauważyłam to już jakiś czas temu.

- Poważnie? Jestem aż tak okropna? - żartuję sobie z tego, ale jest jej trochę głupio, bo rozpoznaje to po tym, jak splata swoje palce u prawej dłoni.

- Coś ty, po prostu jesteś zakochana. Miło na to patrzeć. - ściskam jej dłoń pocieszająco. Poważnie cieszy mnie to, że Blair znalazła właściwą osobę. Sama kiedyś doświadczyłam podobnego uczucia. Mimo, że Josh jest dość trudny, to na pewno jest o niebo lepszy, od jej poprzednich chłopaków.

Żeby być ideałem, nie trzeba być nieskazitelnym.

- Też spotkasz tę właściwą osobę. Czemu nie na przykład Zack? - przeczuwałam, że rozmowa właśnie zejdzie na te tory.

- Szpital to nie jest miejsce na tego typu rozmowy. - próbuję się wykręcić.

- Siedziemy tu same i zapewne będziemy czekać tu do rana.

- Fakt. - przyznaję rację morskookiej. - Nie chce się z nikim wiązać, wciąż mam w sercu Simona. - jest to sama prawda, może i minęło osiemnaście miesięcy, ale on w dalszym ciągu jest dla mnie tak samo ważny.

- Był twoją pierwszą miłością, był moim kuzynem i naszym przyjacielem. Wszyscy go kochamy i tęsknimy. Nie możesz stać w miejscu, doskonale wiesz, że wszytko co między wami było jest już dawno przrkreślone. A Zack jest tutaj, widzę jak na ciebie patrzy. - nie ukrywam jej słowa są bolesne, ale prawdziwe. Nie chcę sie dłużej łudzić, że jest jak dawniej. Zmieniłam się od tego czasu.

Właściwie to zmienili mnie ludzie, których poznałam.

- Zack to same kłopoty. - może i Blair nie ma pojęcia o wielu rzeczach, ale ja mam. Śmierć profesora Scotta, Cole go nie zabił, ale definitywnie się do tego przyczynił.

- No to co? Baw się życiem, przejmować się będziesz po śmierci. - chciałabym być taką optymistką, ale nie potrafię.

- Już to widzę, dla niego byłam laską na jedną noc. - prycham pod nosem.

- Jak to byłaś? - dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że sama się wkopałam. - Nie gadaj, że się z nim przespałaś? - dziewczyna nie może uwierzyć, ale ja potwierdzam skiejiniem głowy. Zresztą i tak już się wydało. - Kiedy? - czeka mnie teraz maraton pytań.

- Po jednej z imprez. - wiem jak to brzmi, ale tak było.

- A na wakacjach, w ten no? - przysięgam zaraz zasnę się pod ziemię.

- Nie, tylko spaliśmy. - to była tylko jednorazowa akcja i tak ma pozostać.

- Moja dziewczynka dorasta. - Blair najwyraźniej się tym ekscytuje.

Tak właśnie przez całą noc rozmawiałyśmy. Całe szczęście już nie opowiadałam o sobie i Zack'u, bo właściwe już nie było czego, co warto było wiedzieć. Za to dowiedziałam się sporo rzeczy o Joshu. Na przykład, że Blair ma zamiar mu wybaczyć, ale jeszcze trochę chce podtrzymać go w niepewności.

Dostrzegam lekarza, który idzie w naszym kierunku. Natychmiast podnoszę się z krzesła. Nie ukrywam, obawiam się tego, co zaraz powie. Jednak staram się zachować spokój.

- Są panie kimś z rodziny Josphin Anderson? - standardowe pytanie, które pewnie zadaje każdemu.

- To moja ciotka. - odpowiadam, chociaż między nami nie ma bezpośrednich więzów krwi, to jednak traktuje ją jak rodzinę i chyba mam prawo wiedzieć, co się z nią dzieje?

- Omdlenie to był skutek uboczny chemioterapii, którą pacjentka stosuje. - robi krótką przerwę, ale wiem, że to nie koniec i zaraz zacznie opowiadać o tych mniej przyjemnych rzeczach. - Nowotwór jest już w bardzo zaawansowanym stadium, więc to tylko kwestia czasu, gdy zaczną się przerzuty. - chwilę zajmuję mi, przyswojenie słów lekarza. Czyli to, co mówili ciocia Jo i mój ojciec było kłamstwem.

Ona umiera.

- Nie idzie już jej jakoś pomóc? - nie chcę wierzyć, że nie ma innego wyjścia, coś na pewno musi dać się zrobić.

- Naturalnie, już nie jeden taki przypadek udało się wyleczyć. Wszytsko zależy od tego, czy chemioterapia będzie przynosić skutki. - chociaż jest jakoś cień nadzieji.

- Niech Pan powie szczerze, jakie są szansę, że uda jej się z tego wyjść? - Blair jak zwykle zadaje rozsądne pytania.

- Czterdzieści procent. Teraz wybaczcie, mam kolejnego pacjenta. - dochodzi od nas, a w mojej głowie wciąż rozbrzmiewają jego słowa.

Czterdzieści procent.

To przecież mniej niż połowa. Nie chcę wierzyć, że tak dobra ososba, którą jest ciocia Jo przegra walkę z rakiem. Dzielnie zniosła śmierć męża, zmagała się z depresją, samotnie wychowała Noah, a teraz jeszcze czeka ją walka. Nie rozumiem tylko dlaczego nam o tym nie pwoiedizła? Mogliśmy jej jakoś pomóc, a tak to żyliśmy w przekonaniu, że jest dobrze.

- Muszę iść z nią pogadać. - informuje przyjaciółkę i nie czekam na jej odpowiedź, tylko idę do sali, w której leży Josephin.

Gdy wchodzę do pomieszczenia, dostrzegam na samym środku pokoju łóżko, na którym leży uśmiechnięta kobieta. Nie wygląda jakby były śmiertelnie chora, może faktycznie jej twarz wyszczuplała, ale to wszystko.

- Usiądź Mad. - zajmuję miejsce, na krzesełku. Rozglądam się dookoła i przypominam sobie jak to ja byłam w szpitalu kila lat temu. Nie cierpię tej nieskazitelnej bieli. Może i jest czysta i niewinna, ale tak naprawdę oznacza ona koniec. Wszytsko tu jest sztuczne. Ludzie, którzy są dla ciebie mili, ponieważ stała ci się krzywda, a tak to by się tobą nigdy nie interesowali. Setki wypowiedzianych kłamstw przez lekarzy, że pacjent jutro wróci do domu, chociaż wiedzą, że nie doczeka jutra.

- Dlaczego nie powiedziałaś? - pytam oskarżycielksim tonem. Nie chcę sprawiać jej wyrzutów, ale w tym momencie to emocje przejmują górę.

- Nie chciałam was martwić, widzisz jak zareagowałaś. - mówi spokojnie, jakby to było nic wielkiego.

- Właśnie to ja, a co powie Noah? - staram się nie rozpłakać, bo w ciągu dwóch dni wszytsko runeło.

- Noah się nie dowie. Wyjdę z tego, nie będziemy go niepotrzebnie martwić. - zadję sobie sprawę, że miało już to wszystko obmyślone wcześniej.

- Nie będę go okłamywać. - natychmiast protestuje.

- Mad zrób to dla mnie, zobaczysz za jakiś czas będziemy się z tego śmiać. - nigdy nie potrafiłam odmówić cioci Jo, miała dar przekonywania.

- Niech będzie, ale jeśli coś zacznie się pogarszać, sama mu o tym powiesz. - jest to warunek, którego na pewno nie odpuszczę.

- Dobrze. - mam nadzieję, że mogę jej uwierzyć.

- Pójdę zobaczyć, czy Noah już przyszedł. - obstawiam, że Blair zdążyła już do niego zadzwonić i teraz chłopak pędzi przez pół miasta, by zobaczyć matkę.

- Dziękuję ci Mad. - po raz ostatni posyła mi rozpromieniony uśmiech, nim opuszczę salę.

- Jak z nią? - gdy tylko Noah mnie zauważa, zaczyna zadawać mi pytania.

- Tak, to przez leki. - nie czuję się komfortowo okłamując go, ale nie mam innego wyjścia.

- Coś jeszcze? - kręcę przecząco głową, ponieważ boję się, że jak tylko się odezwę, wyśpiewam mu całą prawdę.

Czuję to wściekłe spojrzenie Blair, bo przeciez ona też zna prawdę, w duchu modlę się tylko o to, by nic nie powiedziała Noah.

- Dobra, w takim razie idę do mamy. - kamień z serca, nie zauważył niczego podejrzanego w naszym zachowaniu, więc bez problemu poszedł do sali 210, w której leżała Josephin.

- My będziemy się zbierać, Mad nie spała całą noc. - Blair informuje chłopaka, na co ten pokazuje kciuk w górę, na znak, że rozumie.

Zabieram swoje rzeczy i zmierzam mu wyjściu. Po drodze przechodzimy przez cały oddział, straszne jest to, ilu ludzi tu czeka i cierpi, a tuż obok są ich zmartwieni bliscy, nawet nie chcę myśleć, co muszą w tym momencie przechodzić.

- Możesz mi powiedzie, co to ma być? - moje rozważania przerywa Blair, gdy wsiadamy do jej auta. - Dlaczego go okłamałaś? - robi mi wyrzuty i ma racje, zachowałam się okropnie.

- Jospehin mnie prosiła. - zdecydowanie to zdanie brzmiało o wiele lepiej w mojej głowie.

- Masz zamiar okłamywać go całe życie? - nie pomyślałam o tym.

- Niech ci będzie, jak tylko to zobaczę powiem mu prawdę. - głupio mi jest tak spiskować przeciwko, swoimi najlepszemu przyjacielowi.

Gdy Blair odwziozła mnie pod mój blok, postanowiłam zaprosić ją do siebie. Tak nie miałam zamiaru iść spać, w sumie było mi to na rękę, bo co jeśli mój ojciec wciąż jest pijany? Chociaż wiem, że mam jakieś oparcie w przyjaciółce.

- Czuj się jak u siebie. - powiedziałam, rzucając torbę w kąt pokoju. I rzuciłam się na swoje miękkie łóżko.

Te szpitalne krzesła cholernie niewygodne.

- Może jakaś kawa na pobudzenie? - zaproponowała morskooka. Może i nie byłam jakaś fanatyczką kawy, ale w tym wypadku, wydawała się najbardziej sensownym wyborem.

- Teraz? - pytam, ponieważ tak bardzo nie chcę mi się wstawać.

- Tak teraz! - pogania mnie. Nie rozumiem jakim cudem dziewczyna ma tyle energii, po nieprzespanej nocy.

Może dlatego, że prowadzi zdrowy tryb życia, nie to co ty.

Szczerze, to już wolę nosić największy rozmiar, który jest dostępny na rynku, niż wstawać o piątej na poranne bieganie.

W ogóle kto lubi sport?!

Nie pozostaję mi nic innego jak tylko iść za nią do kuchni. Jednak gdy tylko wychodzę z pokoju, to natychmiast pragnę do niego wrócić. Z salonu dobieaga dźwięk telewizora, co oznacza, że mój tata jest w domu. Kompletnie nie wiem w jakim stanie, mam się go spodziewać.

- Cześć Mad, hej Blair. - wita się ze mną, jakby to nie wczoraj zwyzywał mnie od najgorszych. - Gdzie byłaś całą noc? - chcę zignorować to pytanie, ale ślina sama ciśnie mi się na język. Jednak postanawiam zachować, częściowy spokój.

- Na pewno nie piłam całą noc. - mówię nieco chamski tonem, wpychając z całej siły filiżankę do ekspresu, o mało jej nie tłucząc.

- Nie wiesz jak było, tylko raz się napiłem. - próbuję się bronić, tak jak miał to zawsze w zwyczaju.

- Narkoman też tylko raz wciągnął, a przedawkował. - w pośpiechu zabieram filiżankę z kawą i postanawiam wrócić do siebie, a tuż za mną idzie blondynka, która ewidentnie jest zmieszana tą sytuacją.

Nawet nie zdążyłam zrobić sobie głupiej kawy, lecz ta wymiana zdań wystarczjąco mnie pobudziła, więc mogłam z łatwością się bez niej obejść.

- Nieźle poszłaś. - skomentowała moja przyjaciółka, nie ukrywam było mi trochę głupio, że akurat taka rozmowa musiała się odbyć przy niej.

- Daj spokój. - nawet już brakuje mi słów, na zachowanie mojego taty.

Było tak dobrze, ale jak zwykle musiał wszytsko popsuć. Zresztą co ja się łudziłam? Nie można w kilka miesięcy naprawić całego dzieciństwa. Od tylu lat żyłam w przekonaniu, że nie mam ojca i jestem w stanie żyć, z tą świadomością przez resztę czasu.

Niby ja i Bri nie miałyśmy w planach iść spać, ale jakoś tak wyszło, że podczas oglądania filmu obie usnełyśmy.

- Wstawać śpiące królewny? - z krainy snów przywołał mnie głos, który bardzo dobrze znałam.

- Czy ja ciebie budzę? - warknełam w stronę Noah, ponieważ od niepamiętnych czasów mogłam bezproblemowo spać.

- Tak, każdego ranka od dziesięciu lat. - nie każdego, ale faktycznie w dużej mierze, to ja zazwyczaj go budziłam, co było nielada wyzwaniem.

- Bo ty zasłużyłeś na, wszystko co najgorsze. - dogryzam mu, po czym przecieram ospałą twarz dłońmi. Dopiero po kilku sekundach orientuję się, że nie jest to właściwe posunięcie, ponieważ cały czas na twarzy mam makijaż, który pod wpływem tarcia z pewnością się rozmazał. - Matko! W którym zamku straszysz?! - początkowo myślałam, że dramatyzuje, jednak dostrzegłam swoje odbicie w lustrze i naprawdę oko miałam jak dalmatyńczyk. Jakoś się tym nie przyjęłam i nie pognałam do łazienki, jakby na moim miejscu zrobiła to każda inna laska.

Zawsze mogło być gorzej.

- Noah, czy możesz łaskawie zamknąć mordę? - Blair nie zareagowała tak łagodnie jak ja, na krzyki chłopaka.

- Nie, nie mogę. - celowo by jeszcze bardziej zrobić jej na złość, rzucił się na sam środek łóżka, przez co przygniótł moją nogę i rękę blondynki.

- Kurwa mam ciebie dosyć! - zerwała się na równe nogi, ze wściekłości. Faktycznie po przebudzeniu bywa bardziej opryskiwla.

- Ale co ja robię? - uniósł obie dłonie do góry, w geście obronnym.

- Przylazłeś tu to wystarczy.

Postanowiłam zignorować ich kolejną dziecinną sprzeczkę. Zostawiłam ich samych w pokoju, ponieważ ja musiał zmyć to moje nieszczęsne oko. Nie widziałam sensu by dalej się malować, dlatego cały ten tynk zszedł wraz z płynem micelarnym. Poza tym te jeansy, która miałam na sobie były okropnie niewygodne, więc przebrałam je na moje ukochane czarne szorty.

- Idę się napić. - oznajmił brunet, gdy tylko wróciłam do pokoju, natomiast Blair robiła coś w swoim telefonie.

- Czekaj! - zatrzymałam przyjaciela, po chwili zdałam sobie sprawę, że moja reakcja była zbyt gwałtowna. - TATO! - wydarłam się na cały dom, ponieważ nie mogłam ryzykować, że Noah natknie się na niego.

Nie po dzisiejszej sytuacji z Blair.

- Droga wolna. - ustąpiłam mu miejsca, gdy nie usłyszałam odpowiedzi czyli mieszkanie było puste.

- I to niby ja się dziwnie zachowuje? - mruknął ironicznie, ale najważniejsze jest to, że nie dociekał.

- Mad, będę się zbierać. Mama już funduje mi przesłuchanie, że nie wróciłam do domu od wczoraj. - zazdrościłam jej takiej matki, która interesuje się swoim dzieckiem, w moim wypadku nawet jakbym nie wracała przez tydzień nikt by nie zauważył. - Powiedz Noah prawdę. - przesłała mi buziaka i zniknęła za oknem.

Oczywiście musiała pamiętać. W głowie układała już sobie scenariusz co powiem Noah. Jednak wszytsko brzmiało do bani. Rozważałam czy nawet nie uciec, lecz szybko zrezygnowałam z tej opcji.

- Gdzie Bri? - do pokoju wszedł chłopak. Czyli nie było już żadnej drogi ucieczki.

- Poszła do domu. - powiedziałam, pośpiesznie, nawet nie wiem czy udało mu się zrozumieć moje słowa, bo dla mnie był to jeden wielki bełkot. - Idziesz dzisiaj do mamy? - zapytałam, ponieważ chciałam skierować rozmowę na właściwe tory.

- Nie, czas odwiedzin już się skończył i pielęgniarki dosłownie wywaliły mnie ze szpitala. - wyobrażam sobie Noah podczas tej kłótni, musiało być na prawdę ciekawie. - Zresztą trzymają ją tylko rutynowo przez jeden dzień i jutro popołudniu będę mógł ją odebrać. - zdecydowanie coś mi tu nie gra. To nie jest ralne, żeby wypuścili pacjenta z rakiem w przeciągu jednego dnia. Przypuszczam, że Josephin może wypisać się na własne żądanie, co jest skrajnie nieodpowiedzialne w jej stanie. - Jak się cieszę, że ten najgorszy czas jest już za nią. Prócz niej nie mam nikogo. - widzę tę radość w jego oczach.

Właśnie te słowa powstrzymują mnie przed posiedzeniem prawdy. Mimo, iż czuję się okropnie okłamując go, to mam wrażenie, że stanę się jeszcze większym potworem, gdy tylko będę z nim szczera. Znam Noah zbyt długo i wiem jak będzie cierpiał. Nie jestem w stanie tego zrobić, więc zmaist odpowiedzi posyłam mu nieporadny uśmiech. Chociaż sumienie zżera mnie od środka.

Madison robisz to dla jego dobra.

Nie mogę mu spojrzeć w oczy, bo odrazu zorientuje się, że coś jest nie tak. Więc pośpiesznie zabieram pierwszą lepszą książkę z półki. Jak się okazuje to nie jest książka, album ze zdjęciami z czasów gimnazjum. Otwieram go i racjonalnie zaczynam przewracać kartki.

- Po co ci album? - kurde, zauważył moje dziwne zachowanie.

- Chciałam pokazać ci pewne zdjęcie. - wymyślam na poczekaniu i wskazuje na jedno ze zdjęć, przedstawia ono wycieczkę do Hiszpani. Wtedy każde z nas kupiło sobie bransoletkę na kostkę. I to był taki talizman przyjaźni naszej czwórki. Czyli mnie, Blair, Noah i Simona. Niestety Noah zgubił ją już po pierwszej godzinie w morzu, a Blair po prostu ją gdzieś zapodziała podczas drogi powrotnej. Simon ma swoją przy sobie, tak samo jak ja, od kilku lat noszę ją na kostce.

- Okej? Tylko czemu teraz to pokazujesz? - wciąż nie rozumie mojego zachowania.

- Tak jakoś, zebrało mi się na wspomnienia. - wzruszam ramionami i odkładam album na jego miejsce.

- Poważnie dziwnie się zachowujesz. Spadam. - delikatnie dotyka ustami mojego policzka i idzie do siebie.

- Nawzajem. - niech nie myśli, że oszalałam, wręcz muszę mu dogryźć.

Gdy tylko się odwracam widzę swoje odbicie w lustrze. Dostrzegam zmianę, która we mnie zaszła. Nie jestem już dzieckiem, które próbowałam szukać pozytywów we wszytskim. Nie jestem też tą samą podłamaną nastolatką, którą byłam jakiś czas temu. W takim razie kim ja właściwie jestem?

Kłamcą.

Nie mogę znieść tego, jak okłamał jedną z najbliższych osób. I to nie jest jednorazowa akcja, będę musiała okłamał również Blair. Chce na tym pozostać, po tem już żadnych sekretów.

Jesteś pewna?

- Już wróciłam. - oglądanie serialu, przerywa mi rożowowłosa, wchodząca do pokoju.

- No gdzieś ty była? - specjalne wstaję z łóżka, by uściskać dziewczynę, ponieważ nie widziałam jej od bardzo dawna.

- Sory, ale zasiedziałam się u chłopaków. - odkłada swoją torbę na biurko, po czym kładzie się na łóżku.

- Zaraz, a nie nocowałaś u Ness? - zdawało mi się, że tak właśnie brzmiała ta wiadomość, którą mi wysłała. Być może coś mi się pomieszało ze tego zmęczenia.

- No tak, byłam u Ness, ale później poszłam do chłopaków. - teraz wiem, że ewidentnie coś kręci, za dużo do robi przerw w zdaniu.

- Sory stara, sama się wkopałaś. - przesuwam laptopa, bym mogła zająć obok niej miejsce. - Opwiadaj. - zdaję sobie sprawę, że jestem trochę wścibska, ale trudno.

Ciekawość pierwszym krokiem do piekła.

- No niech będzie, nocowałam u Mike'a i Alex'a. - głównie interesuje mnie, co wydarzyło się między nią, a jednym ze wspolokatorów. - Ale do niczego nie doszło, spałam ma kanapie. - natychmiast gasi mój entuzjazm.

- Coś ci nie wierzę. - unoszę brwi do góry i czekam na tę właściwą odpowiedź. Skąd wiem? Właściwe to nie wiem, może powiedziała mi prawdę, ale ten trik pokazał mi mój przyjaciel i zazwyczaj działa to na ludzi.

- No dobra. - o prosz, poskutkowało i tym razem. - Buzia na kłódkę. - ostrzega mnie nim znacznie swoją opowieść. - Byłam u chłopów i no ten... Alex wyciągnął wino, które dostał od matki. Piliśmy je i było wszytsko super, później gdy Alex ledwo już kontaktował, poszedł do siebie. Wtedy ja i Mike zaczęliśmy rozmawiać i było tak jak za dawnych czasów. Pomyślałam, że coś jeszcze mogłoby między nami być, wiesz od kiedy już nie mieszkam z matką i nikt nie ma nade mną władzy, ale to głupie. - dostrzegam te tańczące iskierki w jej oczach, gdy tylko wspomina o chłopaku.

Intrygujące jest to, co ludzie czują podczas zakochania. W drugiej połowie widzą cały świat. Idealnym przykładem są Blair i Josh oraz Mike i Liv, mimo że nie są jeszcze razem, to i tak mam przeczucie, że prędzej czy później im się uda. Nie ukrywam bardzo im kibicuję, jednak sama nie chciałabym czuć tego. Nie teraz. Miłość w mojej rodzinie jest przeklęta, dosłownie. Moi rodzice, którzy się rozstali i dziadkowie, którzy może i nadal byliby ze sobą, gdyby nie śmierć dziadka, ale i tak mimo tylu lat ta miłość wygasła i zaczął traktować babcię, jak osóbę niestabilną psychicznie. Może i czasem mówiła od rzeczy, ale jest wspaniałą kobietą, która mnie wychowała.

- On też coś do ciebie czuję. - za bardzo też nie chce wygadać tego co powiedział mi o Liv, jednak mam pewność, że ich obu do siebie ciągnie. Więc śmiało mogę ich pchać w tym kierunku.

- Taa, na pewno po moim spektakularnym zerwaniu. Było minęło. - wzrusza tylko ramionami. Nie wierzę, jak trudno do niej przemówić.

Blair ma konkurentkę.

Postanawiam poczekać na właściwy moment i nie drążyć już tego tematu, bo inaczej Liv już nigdy go przy mnie nie poruszy.

- Jak chcesz. - powracam do oglądania serialu, a Liv idzie do łazienki.

Mimo, że oglądam już ten odcinek od dobrych trzydziestu minut, to i tak nie mogę się skupić. Cały czas dręczą mnie wyrzuty sumienia.

Dlaczego nie mogę zaznać chociaż raz w życiu spokoju.

- Mad, jak włosy? - gdy Liv wchodzi do pokoju, pyta się o te moje nieszczęsne włosy, które zostały zafarbowane, przez przypadek na różowo.

- Jeszcze trochę są różowe, ale znaczną część zmyłam. - cieszę się z tego, bo zdecydowanie ten kolor do mnie nie pasował.

- Dobrze, że nie masz rozjaśnianych włosów, bo byłoby znacznie gorzej. - mówi znikająca za drzwiami.

Też się z tego cieszę. Przyznam, że jestem tak leniwa, że nie chce wydawać mi się kasy, na niewiadomo jak drogie farby. Kolor moich włosów nie należy do najgorszych i w sumie to nawet mi się podoba. Nie chciałbym być blondynką.

Oczywiście bez urazy dla Blair.

- A co tam w pracy? - postanawiam zakończyć moje bezcelowe oglądanie i porozmawiać ze swoją współlokatorką.

- O niebo lepiej, niż w poprzedniej. - widać, że praca którą zaoferował jej Josh, jest zdecydowanie czymś, co ją cieszy. - Wiesz w sobotę postanowiliśmy, znaczy ja postanowiłam zorganizować karaoke, by przyciągnąć więcej klientów. - zdecydowanie energiczna osobowość Liv, ma zmaiar rozruszać bar przyjaciela.

- To super pomysł. Tylko co na to Josh? - zdaję sobie sprawę, że chłopak nie przepada jakoś za super kreatywnymi pomysłami.

- Zgodził się, ale ja muszę wszytsko zorganizować. - doskonale znam cały ten stres, powiązana z organizacją jakiś imprez. Po urodzinach Bri mam już kompletnie tego dosyć i w życiu na takie coś się nie zgodzę. - Nie chciałabyś mi pomóc? - celowo robi maślane oczka, ponieważ wie, że tylko w taki sposób uda się jej mnie zagiąć.

- Wiesz mam dużo na głowie. - próbuję się jakoś wymigać, ponieważ nie chcę ganiać po całym mieście, za jakimiś pierdołami.

- Proszę... - by mnie namówić jeszcze bardziej trzepocze rzęsami i faktycznie Liv w tym momencie wygląda na młodszą dziewczynę, jakby prosiła mame o coś ultraważnego.

- Niech będzie. - wywraca tylko oczami, ponieważ jestem rozczarowana swoją asertywnością, ale bardzo trudno jest oprzeć się urokowi dziewczyny.

- JEJ! - z ogromnym entuzjazmem rzuca mi się na szyję i zamyka w szczelnym uścisku.

- Ale ja tylko pomagam. - wolę jej to zapowiedzieć za wczasu, bo nie mam ochoty załatwiać wszytskiego samodzielnie.

- Pewnie. - nawet to nie jest w stanie zepsuć jej humoru.

Jeszcze przez chwilę rozmawiałyśmy i ustalałyśmy, co będzie nam potrzebne. Dwa dni to nie jest jakaś duża ilość czasu, do zorganizowania karaoke. Chociaż imprezę Blir udało się w siedem godzin.

- Tylko nie to... - mamroczę pod nosem, gdy mój budzik zaczyna dzwonić. Wczoraj specjalnie go nastwiłam, by przypadkiem nie zaspać. W końcu mój sen się ogarnął i zaczęłam wstawać o dość późnych porach, jak na mnie.

Wyciągnęłam rękę i zaczęłam go szukać po omacku na szafce nocnej. Standardowo musiałam go przewrócić. Jednak on nadal dzwonił, więc chcąc nie chcą musiała wygrzebać się z pod ciepusiej kołdry. Było po ósmej, nawet nie mam pojęcia gdzie podziała się Liv, bo z łazienki nie dobiegł żaden dźwięk. Postanowiłam przejrzeć wiadomości, bo możliwe, że właśnie Liv napisała mi, gdzie się aktualnie podziewa.

Miałam rację, musiała jechać odebrać zestaw do karaoke i pożyczyła zapasowe klucze do Jeppa Noah. Napisała też, że będzie po mnie za jakąś godzinkę, więc poszłam do łazienki by się pomalować. Znaczy pomalować to dla mnie wytuszować rzęsy i nałożyć trochę pudru. Moje włosy były w okropny stanie, ale nie miałam czasu, żeby je umyć więc związała je w niechlujny kucyk. Z ubraniem było podobnie zwykła bordowa koszulka i jeansowe szorty.

Tak to zdecydowanie mój styl.

- Nie powiedziałaś mi, że Josephin jest w szpitalu. - gdy tylko weszłam do kuchni, przywitał mnie tata, jak zwykle z pretensjami.

- Nie chciałam ci psuć imprezy, która trwa już od kilku dni. - powiedziałam to spokojnie, ale sarkastycznie. Jest to rzecz, która mam zamiar wypominać mu na każdym kroku.

- Dosyć! - ze złości walnął pięścią w stół. - Czy ty nie możesz chociaż raz się zachowywać?! - nie no, nie byłam w stanie uwierzyć, że to właśnie do mnie ma pretensję.

- Z naszej dwójki, to ja już dojrzałej się zachowuje. - to była prawda i w końcu musiał usłyszeć ją prosto w twarz.

- Nie masz prawa się tak do mnie zwracać, jestem twoim ojcem! - jego krzyk wcale mnie nie przerażał, bo widziałam już go w znacznie gorszej wersji, niż teraz.

- Ojcem? Żartujesz sobie? - prychnęłam na jego słowa, bo oczywiate to było, że jest to jedno wielkie kłamstwo. - Takiego tate to ja podziękuję. - już miałam gdzieś to śniadanie i jego afery, które notorycznie robił, dlatego pragnełam by Liv już po mnie przyjechała i nie musiała oglądać tego człowieka.

- Madison, wracaj mi tu natychmiast! - zignorowałam jego krzyki.

Cały dzień nie było mnie w domu, ponieważ wraz z Liv załatwiałyśmy, wszytsko do jutrzejszego wydarzenia.

- A niech tylko nie będzie tłumów. - ostrzegł nas Josh, bo właściwe to on inwestował w całe to przedsięwzięcie, a brak klientów oznacza wydanie pieniędzy w błoto.

- Masz to jak w banku, o nic nie musisz się bać. - zapewniła go różowowłosa.

Też chciałabym być taką optymistką.

- Zobaczymy. Teraz zapraszam cię na nocną zmianę.

- Co?! To ja wszytsko załatwiłam. - natychmiast się oburza i w sumie to ma racje.

- Twój pomysł, ostrzegałem zmiana cię nie ominie. - mówi jednocześnie obsługując jeden ze stolików.

- Dupek.

- Może i tak, za to już mogę iść do domu. - na jego twarzy maluje się triumfalny uśmiech.

- Do domu, czy do Blair? - pyta go sarkastycznie. Tym pytaniem to dopiero go zaginęła.

- Widzę, że ciekawość Madison na ciebie przeszła. - zaskakujące jest to jak potrafi uniknąć odpowiedzi i naturalnie zmienić temat.

- Uczy się od najlepszych. - tym razem to ja zabieram głos. Niech Josh nie myśli, że jest ponad wszytsko, bo ja też mam całkiem niezły charakter.

- Zauważyłem. - normalką jest to, że głupio się uśmiecha. Poważnie co oni z tym wszystkim mają? - Zamknij o czwartej. - rzuca klucze różowowłosej, po czym znika z baru.

- Świetnie, będę tu siedzieć do czwartej! - nie jest tym zadowolona. Właśnie to jest ten minus pracy w barach. Nocne zmiany.

- Kto siedzi do czwartej? - gdy tylko odwracamy głowę dostrzegam Mike'a. Nawet nie wiem skąd się tutaj wziął, ale zauważam tu uradowanie Liv na jego widok.

- Liv ma zmianę. - wyjaśniam pośpiesznie. - Wiesz skoro jest tu Mike, to nie będziesz sama. Ja lecę do domu. - kulturalnie usuwam im się z drogi. O niczym innym nie marzę jak tylko położyć się do swojego ciepłego łóżka i pójść spać.

- Mad! Liv! Potrzebuje was! - do mojego pokoju wpada Balir, z wielką walizką. Pierwsze co przychodzi mi na myśl to, że pokłóciłi się z matką i ona też ma zamiar się do mnie wprowadzić. Nie żeby coś, ale niedługo z mojego pokoju zrobi się przytułek dla porzuconych nastolatków.

- Co jest? - zdecydowanie Liv bardziej się przejęła, niż ja. Może to dlatego, że po tylu latach znajomości wiem, że słowo potrzebuję oznacza tyle samo, co doradź.

- Nie wiem, co pasowałoby na karaoke? - a nie mówiłam?

- Przecież mamy jeszcze siedem godzin. - faktycznie było dopiero południe i jeszcze żadna z nas nie myślała, o tym co założy.

- No tak, ale musimy być jakieś trzy godziny wcześniej, co daje nam tylko cztery, na przygotowanie. - dramatyzuje, jak zwykle miałam zamiar zabrać się za to jakaś godzinę przed, ale z Blair się nie da.

- Masz rację. - nie sądziłam, że takie gadanie podziała też na Liv.

Więc i różowowłosa zaczęła przeglądać swoje ubrania. Nie przesadzajmy to jest tylko karaoke, a nie impreza organizowana przez samego Justina Biebera.

- Moja droga ty też. - Bri wyrwała mi telefon z dłoni i go skąfiskowała. Najwidoczniej liczyła, że w ten sposób nakłoni mnie do przygotowań. Przeliczyła się.

Czy wspomniałam, że Blair nie uda się zmusić mnie do storjenia się? Najwidoczniej się pomyliłam i nie wiem jakim cudem do tego doszło. Jedno musze przyznać, gdy teraz przeglądam się w lustrze, to nawet było warto. Mój dzisiejszy strój składa się z czarnego, satynowego topu z kwadratowym dekoltem, na długi rękaw i z jasnych jeansów, z wysokim stanem. Stamdartem są już botki, ale tym razem nie zamszowe, a skórzane dodatkowo są nieco wyższe, od poprzednich. Lecz najważniejszą robotę robi makijaż, który wykonała Blair i włosy skręcone w lekko rozwalone fale. Przyznaję, że nie do końca byłam przekonana, co do tej fryzury, ale elekt jest naprawdę wow. Może i nie wyglądam, aż tak super jak dziewczyny, ale jedno jest pewne sukienki nie założę.

Po drodzę zgarnęłyśmy Noah, który nie był do końca przekonany czy może iść, bo jego mama jest w szpitalu. Tak już nie mógł jej odwiedzić, ponieważ wyznaczone na to godziny minęły. I ustaliliśmy, że chłopak pojedzie swoim autem i nie będzie pił w razie czego.

- Jesteśmy! - oświadczyła radośnie Liv.

W barze było zaskakująco mało osób, przeważnie wszystkie stoły były zapełnione, tym razem połowa lokalu była wolna. Widziałam to zmieszanie na twarzy przyjaciółki, jednak szybko zakryła je uśmiechem i podeszła do baru. Gdzie siedziała grupka naszych znajomych.

- OHO! - skomentował Alex, gdy do nich dołączyliśmy.

- Kogo komentujesz? Dziewczyny czy Noah? - z zaplecza wyszła Ness, trzymając w dłoniach pół litra czystej.

- Noah? Fuu... - wszyscy wybuchneliśmy gromkim śmiechem.

- Wypraszam sobie, jestem zajebisty. - najwidoczniej uraziliśmy jego ego, ale no trudno. To Noah on nie żywi długiej urazy.

Zajęłam miejsce na jednym ze stołków, tak się złożyło, że siedziałam obok Ness, która polewała wszytskim wódkę do kieliszków. Odmówiłam, ale i tak mnie nie posłuchała. Razem z Alex'em świetnie się bawili.

Jakąś chiwle później dostrzegłam jak Liv i Mike wychodzą na zewnątrz. O dziwo nikt nie zwrócił na to uwagi, ale może dlatego, że Blair i Josh też gdzieś przepadli. Nawet nie chciałam wiedzieć co to dwójka mogła wyprawiać.

- Czego szukasz? A właściwe kogo? - natychmiast odwróciłam się w stronę Noah, który ewidentnie zauważył, że rozglądam się po lokalu. - Jeśli to Zack, to właśnie idzie. - automatycznie przeniosłam swój wzrok na drzwi, wszedł ubrany jak zwykle cały na czarno, w skórzanej kurtce. Ale nie był sam. Tuż za nim do lokalu weszła niska blondynka. Nie chce jej obrażać, ale była ubrana jak pani lekkich obyczajów. Spódnica, która praktycznie niczego nie zasłaniała i top, który miał za zadanie nie więcej odkrywać niż zakrywać.

Cóż może takie lubi?

- Jest i on masz mistrz. - Alex przybił mu piątkę.

To samo zrobił też Noah.

- To wieczór karaoke, a nie tańca na rurze. - Nessa postanowiła się nie patyczkować i na samym starcie dla dziewczynie jasno do zrozumienia co o niej myśli.

- Wiem. - odpowiedziała chamskim tonem. - Biznesmeni też tu nie przychodzą, radzę poczekać przy autostradzie. - teraz to przegieła, widziałam złość jaką wywołała u dziewczyny.

- Może milej? Bo jak dostaniesz, to z ust wyleci tyle kwasu, że już nic do nich nie weźmiesz. - ostrzegł ją, trzymając pięść w górze.

- Zack co to ma być? - z powrotem do baru powrócił Josh.

- Ta dziwka mi grozi, ale ty przytsojniaku możesz ją wyrzucić. - nieznajoma bezczelnie uwiesiła się na ramieniu szatyna, przez co wywoła u Blair niepohamowamy atak zazdrości.

- Bierz te łapska od niego. - natychmiast odpechnęła ją do tyłu.

- Kolejna tancerka? Mam znajomych, którzy wynajmą was na prywatny taniec, ale czy jest coś wartego do oglądania na takiej płaszczyźnie. - wskazała na jej ciało. Zaskakujące było to, że żaden z chłopaków nie umiał jej stąd wyrzucić.

- Sorka pomyliłaś drogi, wiesz to jest pub, a burdel to na drugim końcu ulicy. - musiałam się wtrącić, nie mogłam tak po prostu zostawiać przyjaciółek.

- Skąd wiesz? Fundowali ci cycki? - nie no tego było już za wiele, najpierw obraża moje przyjaciółki, a teraz mnie?

- Nie musiała ich robić, za to tobie radzę poprawić usta. - Ness odpechnęła mnie do tyłu i wymierzyła solidny cios w twarz dziewczyny. Przeraziłam się nie na żarty ponieważ ta lekko zatoczyła się do tyłu. - Radzę ci się stąd zmyć, bo inaczej będziesz znacznie więcej rzeczy poprawiać. - wysyczała w stronę dzieczyny. Obstawiam, że zadałaby jej kolejny cios, gdyby Josh jej nie trzymał.

Nieznajoma odwróciła się i wyszła z lokalu bez żadnego słówa. Nawet Zack się za nią nie obejrzał. Najwidiczniej była tylko jego zabawką.

Jak każda.

- Powiesz mi co to do cholery było!? - szatyn zdecydowanie był wściekły na swoją kuzynkę.

- Pokazałam gdzie jest jej miejsce. - Ness najwidoczniej była z siebie dumna i powinna.

- Nie musiałaś od razu przywalić jej w twarz! - dalej nie ustępował, czego kompletnie nie rozumiałam.

- Obrażała twoja dziewczynę. - przyznaje jej argumenty były trafniejsze, niż te Josha. - A ty co? Sam ją tu przyprpwadziłeś. - tym razem wina spadła na Zack'a, chłopak nie odezwał się ani słowem od kiedy tu przyszedł.

- Wszystko jedno. - brunet wzruszył tylko obojętnie ramionami.

- Aha, fajnie wiedzieć. - Zack znowu przełączył się na tryb największego dupka kosmosu.

Zapnowało milczenie, nikt się nie odzywał, aby w tle było słychać rozmowy innych klientów.

- Zobaczcie tylko ile tu jest ludzi! - ekscytowała się Liv, ponieważ jej pomysł wypalił

- Udało ci się! - Mike komplementował dziewczynę, właściwe to było na swój sposób urocze. Też chciałabym, żeby ktoś tak mnie wspierał.

- W takim razie możemy zaczynać. Zarezerwowałem dla nas najlepszy boks. - Josh jako właściciel zaprowadził nas tam, gdzie zazwyczaj siedaliśmy.

Celowo zajęłam miejsce obok Nessy i Noah, ale pech tak chciał, że Zack usiadł naprzeciwko mnie. Teraz to już w ogólne nie mogłam się skoncentrować, bo jego wzrok spoczywał na mnie. Nie wiem, co w nim takiego było, lecz mnie to dekoncentrowało.

- Proszę o uwagę! - w lokalu zapadła cisza, gdy tylko różowowłosa pojawiła się na scenie. - Dziękuję wszytskim za przybycie, a teraz zacznijmy karoke! - wszyscy zaczęli klaskać, Liv zdecydowanie potrafiła urzec każdego, ponieważ jej zwyczajnie na świecie nie dało się nie lubić.

Jako pierwsza na scenę wyszła młoda dziewczyna w czarnych włosach, ubrana jak młoda gwiazda pop. Zaczęła śpiewać jedną z piosenek Shawna Mendesa. Nasza paczka jakoś nie będzie było zainteresowana występem, zdecydowanie bardziej interesowała ich ciecz, która Alex rozlewał do kieliszków.

Po jakiś trzech godzinach nikt już nie śpiewał, ponieważ każdemu plątał się język od nadmiaru alkoholu. Z naszego stolika najlepiej bawili się Alex i Liv. Najzabawniejsze było to, w jaki sposób Mike pilnował dziewczyny. Widocznie bardzo mu zależało, a do tego dochodził jego współlokator.

- Karaoke umarło. - skwitował Noah, który swoją drogą był dziś dość niespokojny. To pewnie przez mamę, martwi się.

- I tak długo śpiewali. - Josh nie był tym zdziwiony, nawet bez karoke w barze było sporo gości.

- Zack to mogę?! - usłyszałam krzyk Alex'a, który ewidentnie coś chciał od bruneta.

- Dobra, tylko nie tu. Chodźcie. - zrobiłam to samo co reszta i poszłam za bar.

Stałam dość daleko, więc nie wiedziałam co do końca się dzieje. Ale umówmy się, jeśli Cole miał w tym swój udział to nie może to być nic dobrego.

- Stary pogarzało cię?! - krzyknął oburzony Mike. - Nikt z nas nie ma zamiaru ćpać. - narkotyki, właściwe właśnie tego mogłam się spodziewać. Jak nie bije kogo popadnie za kasę, to ściga się w tych durnych wyścigach, a teraz narkotyki.

Gangster na maksa.

- Właśnie, że ja mam. - Alex bardzo tego chciał, ale nie widziałam czy jest to dobry pomysł mieszać dragi z alkoholem.

Cóż najwidoczniej blondyn był innego zdania, wyspał zawartość saszetki i zginął jednodolarowy banknt w rulonik. Wszytsko tylko po to, żeby po białym proszku nie zostało ani śladu.

- Za późno. - Cole'a nie obchodziło zdrowie przyjaciela. - Ktoś jeszcze chce?

- Ja! - wyrwała się różowowłosa. Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, ona zdążyła już to zrobić.

Później już wszytsko samo poszło. Najpierw Ness, Josh, Blair. Nie zaskoczyła mnie postawa przyjaciółki, jednak nie matrtwiłam się o nią. Bilir wszytsko co robiła, to robiła to z głową. Liv namówiła Mike'a, który początkowo był przeciwny. Niestety mój przyjaciel mnie zawiódł. Noah, który tłumaczył się tym, że nie ma zmarły pić, bo jego mama leży w szpitalu, a ćpania jakoś nie odmówił. Nie chciałam robić niepotrzebnej afery i przemilczałm ten temat, lecz sam odmówiłam. Dla mnie to było za dużo. Jestem tylko nastolatką, a nie jednen w tym wieku skończył swoje życie, właśnie przez dragi.

Wróciliśmy do boksu i o dziwo wszyscy stali się bardziej rozmowni i głośniejśi. Przez co zwracaliśmy na siebie jeszcze większa uwagę pozostałych.

- Zagrajmy w pokera. - zaproponował Alex. Powiem tak, że był to najidiotyczniejszy pomysł jaki padł tego wieczora.

- Mam lepszy pomysł, Noah zaśpiewasz za sto dolców? - ten pomysł należał do Josha, chyba serio nie wiedział co mówi, bo sto dolarów to dużo pieniędzy, a zadanie jest banalne.

- Nie śpiewam, za to Mad to co innego. - przyjaciel objął mnie ramieniem, a ja miałam autentyczną ochotę go udusić.

- To czekamy Madison. - teraz już wszyscy przenieśli spojrzenie na mnie i czekali, aż podejmę decyzję.

- Nie ma takiej opcji. - nie zgodziłam się, ponieważ nie śpiewałam ponad rok, a muzyka przyprawiała mnie o bolesne wspomnienia.

- Wiadome było, że Allen pęknie na starcie. - mimo, iż Cole mówił do Josha cały czas patrzy l mi prosto w oczy. Nie wiedzieć czemu, ale jego słowa mnie rozłościły.

- Niech będzie. - zerwałam się na równe nogi, rzecz jasna nie robiłam tego dla pieniędzy, tylko chciałam coś udowodnić.

A zwłaszcza jednej osobie.

- Dalej, pokaż im! - Noah jak zwykle mi kibicował.

To właśnie on poszedł ze mną na scenę i wybrał mi piosenkę, bo ja byłam bardzo zdenerwowana. Musiałam jakoś się trzymać, ponieważ ostatnim razem śpiew budził we mnie skrajne emocje.

Gdy spojrzałam na malutki ekranik, na którym widziała jedna z pisanek Ariany Grande Breathin. Mogłam się tego spodziewać, skoro Noah jest jej wielkim fanem. Przez to znałam prawie wszystkie piosenki na napięć.

Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam śpiewać. Słowa same płynęły z moich ust, a przed oczami miałam znajomy obraz, ktoego nie chciałam się już nigdy pozbywać.

Gdy tylko melodia się skończyła cały czar prysł. Powróciłam do rzeczywistość, słyszałam gromkie brawa i krzyki. Pośpiesznie odłożyłam mikrofon i wróciłam na swoje miejsce.

- Wow to było coś! - pochwaliła mnie Ness, a pochwała z jej ust to była istna rzadkość.

- Gdzie tak nauczyłaś się śpiewać? - dopytywał Alex.

- Kiedyś śpiewałam że swoim znajomym. - wzruszyłam tylko obojętnie ramionami, jakby wcale mnie to nie ruszyło.

Josh chciał dać mi obiecane pieniądze, ale odmówiłam. Wystarczyła mi sama satysfakcja, że utarłam nosa Zack'owi. Brunet patrzył na mnie z podziwem, nie ukrywam cieszyłam się z tego, że w końcu nie jestem jakimś popyhadłem, które trzeba notorycznie ratować.

Tory rozmowy z mojego występu przeniosły się na wyścig, który miał się odbyć już za tydzień. Każdy z nas doskonale zdawał sobie sprawę, że Zack będzie ryzykował w nim własne życie. Podobno przygotowywał się do niego już od jakiegoś czasu. Josh twierdzi, że nie ma opcji, żeby Cole przegrał. W prawdzie nie znają jeszcze jego przeciwnika, ponieważ Derek woli zachować wszytsko w tajemnicy i Zack pozna go w dniu wyścigu.

- To my będziemy się zbierać, bo księżniczka mi tu zasypia. - Josh postanowił się zbierać, ponieważ Bri już praktycznie spała na jego ramieniu. - Zack zamkniesz? - rzucił klucze do bruneta, który je złapał.

- Zawsze wszytsko na mojej głowie. - prychnął z rozbawienia.

- Alex i Nessa też mają zjazd. - Mike wskazał na pozostałą dwójkę, która faktycznie nie kontaktował już z realnym światem.

- Noah tobie nic nie jest? - wolałam zapytać, na co ten pokręcił przecząco głową. - W takim razie odwieźiesz ich, ja i Liv wrócimy na piechotę. - zdawałam siebie sprawę z tego, że Alex już leżał prawie pod stołem i zajmie to cały tył.

- Mogę po was przyjechać? - zaoferował i było to miłe z jego strony.

- Nie trzeba, połóż się, rano musisz zjechać do mamy. - znam go i wiem, że już o siódmej, gdy tylko drzwi szpitalne dla odwiedzających zostaną otwarte, to Noah będzie tam jako pierwszy.

- Niech ci będzie. Dobra towarzystwo zwijamy się. - zabrał blondyna pod ramię i zaczął go taszczyć prosto na parking. Ness nie była, aż w tak złym stanie, bo szła o własnych siłach.

Poczekaliśmy, aż goście się zbiorą i Zack zamknął lokal. Dochodziła czwarta rano, co oznaczało, że na dworze panował półmrok.

- Na razie. - pożegnałyśmy się z chłopakami i zaczęliśmy iść w kierunku mojego domu, do którego był kawał drogi, bo musiałyśmy pokonać ponad połowę miasta.

- Chyba nie myślicie, że puścimy was same. - zaprotestował Mike. No tak, obawia się o Liv, która będzie wracać przez jeden z najbezpieczniejszych dzielnic. - Zresztą mam po drodze. - to był fakt, chłopak wynajmował mieszkanie w samym centrum San Francisco.

- Ta, ale ja nie. - Zack wyrażał znaczącą niechęć.

Proszę bardzo, niech sobie idzie. Nikt płakać nie będzie.

- Nadal gniewasz się o tę laskę, co Ness ją wyrzuciła? - za to Mike nie mógł odpuścić i cały czas próbował przekabacić Cole'a.

- Zepsuła mi cały wieczór.

- Pewnie, przecież Zack Cole zawsze musi mieć jakąś do zabawy! - wybuchłam. Możliwe, że spowodował to alkohol, który piłam i nie udało mi się wystarczjąco ugryźć w język. Za to wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwonymi minami, bo zachowałam się jak bym była zazdrosna, co jest totalnie jedną wielką bzdurą.

- Chodźmy już, nogi mnie bolą. - Liv niby narzekała, ale też chichotała pod nosem.

Po drodze odpaliłam papierosy, żeby łatwiej mi się szło, bo przede mną było jeszcze jakieś czterdzieści minut drogi w tych cholernych obcasach. Natomiast Liv dosłownie skakałam do okoła Mike'a i opowiadała mnóstwo histori, poważnie nawet nie wiem skąd je brała. Cole jak to on szedł tym swoim buntowniczym krokiem i też tak jak ja popalał papierosa.

- WÓZKI SKLEPOWE! - wydarła się dziewczyna, chyba na całą ulicę i wskazała na wózki z supermarketu przypominające autka, w których jeżdżą małe dzieci, by nie przeszkadzały rodzicą podczas robienia zakupów. - Biorę różowy. - oświadczyła i przebiegła na drugą stronę, gdzie mieściła się sklep.

Wszyscy posłuszny za nią, by przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego, w jej obecnym stanie.

- Mad chodź, ten jest dla ciebie. - poklepała autko obok, przy czym ona sama już siedziała w różowo cabrio. Jakim cudem się tam zamieściła? Tam jeżdżą czterolatki. - Mike popchniesz mnie? - zrobiła maślane oczka w stronę chłopaka.

- Tylko raz. - zgodził się. Trudno nie jest ulec jej dużym zielonym oczą.

Pozwoliłam im się nacieszyć tą chwilą i oparłam się o metalową poręcz, wyrzucając niedopalonego papierosa przed siebie. Zack zrobił to samo, a moje spojrzenie automatycznie przeniosło się na niego. Patrzył przed siebie, a mnie intrygowało to jak wyglądał, o tej porze można było dostrzec prawdę, jaką kryli w sobie ludzie. Jednak jego nie potrafiłam za nic rozszyfrować. Idealne rysy szczęki, zabójczy wzrok, ale to wszystko to jedna wielka przykrywa dla kogoś, kim jest w środku. Może i znam go dość krótko i sporo rzeczy jeszcze nie wiem, przez co mogę odnieść mylne wyróżnienie o jego osobie.

Czy on naprawdę jest zły?

- O czym myślisz? - spytałam, zwracając to pytanie bezpośrednio do niego, nic nie poradzę, że właśnie to mnie nurtowało. Nie wiem, co komu chodź i po głowie, a zwłaszcza jemu.

- Boję się tego wyścigu. - powiedział cichym i zachrypniętym basem, początkowe nie wiedziałam, czy się nie przesłyszałam. Było to wręcz nieralne, że Zack Cole się czegoś boi.

- Jesteś naćpany tak? - była to jedyna rzecz, która przypuszałam, bo inaczej przeczył temu wszytskiego, co kiedyś mi powiedział.

- To, że handluje nie znaczy, że biorę. - faktycznie przypomniało mi się, że dzisiejszego wieczora też nic nie brał.

- Sory, nie pomyślałam. - nie ukrywam było mi cholernie głupio, osadziłam go nie znając prawdy, właściwe to robi tak większość osób.

- Allen rozumiem, ktoś taki jak ja nie może bać się ryzykować życiem, w końcu sam sobie takie wybrałem. - zaskoczyła mnie jego szczerość. To, aż dziwne, że przede mną postanowił się otworzyć.

- Nie bierz w tym udziału. - serio? Ta rada była po prostu śmieszna, ale w tym momencie nie przyszło mi nic innego do głowy.

- Za późno. Teraz muszę się z tym zmierzyć i wygrać. - logiczne było to, że nie może brać opcji przegranego pod uwagę, bo zazwyczaj takiej osobie nie udało się ukończyć wyścigu i kończyło się to dla niej śmiercią.

- Czy obaj zawodnicy wyszli kiedyś z tego cało? - nie ukrywam martwiła mnie jakakolwiek śmierć.

- Jest to ralne, ale żeby wyprzedzić przeciwnika, trzeba jechać po klifach, które w okresie letnim są suche i się zapadają, prosto do oceanu. - wzdrygnełam się na słowa jego opowieści, bo przez własne chore ambicje ludzie byli w stanie zginąć. Wystarczy tylko pomyśleć o rodzinach tych osób, co wtedy czuli, gdy powiedzieli się, że ich bliski spoczywa na dnie oceanu. Jest to nie fair w obec ludzi, którzy nie mieli wyboru i odeszli przez różnego rodzaju choroby, czy też przez inne czynniki.

- Proszę, nie wyprzedzaj. - poprosiłam go niemal błagalnym głosem. - Nie chce mieć więcej ludzi na sumieniu. - inaczej wykończonyłoby mnie poczucie winy, Zack'a poznałam w dość niesprzyjających okolicznościach, ale gdyby nie to, może nigdy bym nie była w tym miejscu, gdzie właśnie jestem. Czyli pod supermarketem, oglądając dwójkę przyjaciół bawiących się autkiem dla dzieci i rozmowie z chłopakiem, który kocha igrać ze śmiercią.

- Postaram się przeżyć. - to brzmiało jak obietnica, a kącika jego ust lekko uniosły się ku górze. - Będziesz na wyścigu? - i to pytanie mnie zginęło.

- Nie mam zaproszenia. - powiedziałam na poczekaniu, bo żeby wejść na takie wydarzenie trzeba takowe otrzymać.

- Masz je specjalnie od zawodnika. - Nie ukrywam to jeszcze bardziej mnie dobiło, posiadając znajomość z jednym z uczestników, działało to tak miejsca VIP. Czyli rzecz biorąc, będę mogła oglądać całe to przedśięwzięcie z pierwszego planu.

- Nie zrozum mnie źle, tylko nie wiem czy chcę patrzeć, jak bezsensownie walczysz o życie w durnym wyścigu. - te słowa nie miały na celu go urazić, ale temat śmierci nie jest dla mnie czymś najprzyjemniejszym.

- Teraz jest już za późno, żeby się wycofać. - do tego wydarzenai pozostało mu tylko sześć dni. - Założyliśmy się o wszytsko, a moje nie pojawienie się będzie równoznaczne z przegraną. - ten zakład wyrażam z idiotyczny, bo nawet jeśli uda mu się przeżyć, ale dojedzie na linie mety jako drugi straci wszytsko, co miał do tej pory.

- Wygarsz. - nie wiem czy tym słowem próbował przekonać jego, czy samą siebie.

- Trudno, żyje tym co jest tu i teraz. - jego podejście nie brzmiało jakoś pozytywnie. - Zbieramy się! - zawołał Liv i Mike'a, ale byli zbyt pochłonięci dobrą zabawą.

- Idźcie bez nas! - oznajmiła Liv, wciąż się śmiejąc.

- Nie musisz mnie odprowadzać, sama trafię. - zwróciłam się do Zack'a, ponieważ ten pomysł z samego początku mu się nie podobał.

- Oj Allen, nie chcę cię mieć na sumieniu. - zażartował z moich wcześniejszych słów, przez co poczułam się trochę głupio

Nie protestowałam i ruszyłam na przód, po raz ostatni żegnając się z przyjaciółmi.

- Jakim cudem chodziliśmy do jednej szkoły, a nigdy się w niej nie spotkaliśmy? - przez alkohol krążący w mojej krwi, byłam strasznie skłonna do rozmów.

Taa... A jutro kac.

Tym razem rozmawialiśmy o tym jak to było możliwe, że pomimo uczęszczania do jednej szkoły nigdy się w niej nie spotkaliśmy. Było to dość dziwne, chociaż Zack jest o dwa lata starszy, czyli gdy ja byłam w pierwszej, on już był w maturalnej. Początkowo nie ogarniałam nauczycieli, a co dopiero ludzi. Później pod koniec roku oficjalna wersja mojego nie chodzenia do szkoły, było zapalenie płuc. Teraz jak na to patrzę to w każdym roku działo się coś, przez co musiałam rezygnować z normalnego uczęszczania do szkoły i uczyłam się w domu, aby przychodziłam na testy.

- Już wtedy zajmowałem się tym co teraz i nie miałem czasu na szkołę. - cały Cole, zamiast nauki wybrał emocjonujące życie gangstera.

- Warto było? - ciekawiło mnie to, czy uważał, że podjął słuszną decyzję, wybierając taki styl życia.

- Jasne, wtedy nie miałbym tego. - rozpoznałam ten znany błysk w jego oczach, a tuż po chwili wyciągnął pistolet.

- Czy ciebie powaliło?! - krzyknełam szeptem i chwyciałam jego dłonie, w których trzymał pistolet i opuściłam je ku ziemi. Dla pewności rozejrzałam się dookoła, czy aby na pewno nikt nie widział broni. Całe szczęście byliśmy tu tylko my.

- Wyluzuj pani władzo. - kpił sobie z mojego zachowania, ale schowałten pieprzony pistolet. - Naprawdę nigdy o mnie nie słyszałaś. - dopytywał, wiedziałam, że tym uraziłam jego ego, bo każdy w tym mieście go znał.

- Miałam inne rzeczy na głowie i nigdy nie przypuszczałam, że cię poznam, bo rzadko zapuszczałam się do południowej części miasta. - w tamtym okresie rzadko wychodziłam z domu chyba, że do Noah, czy Blair.

- Jednak teraz odpowadzam cię do domu, jak w pierdolonej komedi romantycznej.

Właśnie los postanowił nas na sowich drogach.

- Nie, odprowadzasz mnie dlatego, że przez twoich znajomych, może coś mi się stać. - rzecz jasna nie było tu mowy o żadnej miłości, niczym z filmu, ale tu chodziło o bezpieczeństwo, bo jeśli Derek nadal nie odpuścił, to w każdej chwili jestem dla niego łatwym celem.

- Myślałem, że to twój sposób, żeby mnie wyrwać. - przewróciłam oczami na jego słowa, jak zwykle to on był tym super kolesiem, na którego teoretycznie powinnam lecieć.

Szkoda, że nie jest tak w praktyce.

Zack tak jak obiecał, odprowadził mnie do domu. Oczywiście nie pod główne wejście, a pod schody przeciwpożarowe, z których korzystałam.

- To pa. - ten moment był nieco nieręczny, zwłaszcza po tym jak tak dużo mi opowiedział. Normalnie by tego nie zrobił, ale zobaczcie co alkohol potrafi zrobić z człowiekiem. Wtedy jest znośny, a na trzeźwo traktuje mnie jak powietrze.

- Pa. - odpowiedział, ale wciąż stał w miejscu.

Staliśmy tak jeszcze dobre kilka minut, aż w końcu się nie odwróciłam i poszłam na górę. Cały czas korciło mnie, żeby sprawdzić, czy on nadal tam stoi.

Jak się domyślacie nie zrobiłam tego.

Cały tydzień przebiegł jak w oka mgnieniu. Swój czas spędzałam głównie z Noah i ciocią Jo. Gdy wyszła ze szpitala, nie przypominała śmiertelnie chorej kobiety, więc uznałam, że wszytko jest na dobre drodze i słusznie nie martwiłam Noah.

W raz z upływem tygodnia nadszedł dzień wyścigu. Tak jest to właśnie dziś Cole może stracić życie. Ludzie w mieście nie gadają o niczym innym, jak tylko o tym, by załatwić wejściówki i móc oglądać to wszytsko na żywo. Wahałam się, czy powinnam brać udział w dzisiejszym wieczorze i zdecydowałam. Będę tam. Po wyznaniu Zack'a i jego obaw, czułabym się jak jakiś potwór, jeśli coś by mu się stało, a ja siedziałabym w domu. Zostały mi tylko dwie godziny, bo ma przyjechać po mnie Mike, ponieważ Josh i Zack od samego rana jeszcze załatwili sprawy dotyczące wyścigu. Dlatego Liv i Nesaa zajmują się dzisiaj barem. Niesty Noah nie mógł jechać, bo martwił się o mamę ale obiecaliśmy mu relacjonować wszytsko na żywo.

- Tato! - zawołałam wychodząc z pokoju, to nie tak, że mu wybaczyłam. Rozmawiałam z nim tylko o tym co musiałam. Od tego pamiętnego czasu, nie widziałam go pijanego, więc to chyba dobry znak.

- W salonie! - również mi odkrzyknął.

- Słuchaj, bo ja i Liv nocujemy dzisiaj u Blair. - musiałam wymyślić jakąś wymówkę, bo inaczej mógł coś podejrzewać.

- Wspaniale. - jego radość z tego powodu, nie ukrywam zaskoczyła mnie. - Dzisiaj dostałem cynka, że wyścig będzie organizowany na obrzeżach San Diego. - obstawiam, że Derek i Zack wiedzieli, co robią. Wysłali szeryfa do innego miasta, gdy tak naprawdę wyścig będzie organizowany tutaj.

- Trzymam kciuki, żeby udało ci się ich złapać. - kłamstwo coraz lepiej mi wychodziło.

Teraz nadszedł czas na ogarnięcie się. Nie musiałam się jakoś specjalnie stroić, więc postanowiłam na coś luźnego. Czarny top na ramiączkach, mom jeansy z dużą ilością dziur i coś za co kochałam ten wyścig, czarne conversy. Nie musiałam zakładać tych przeklętych obcasów z racji tego, że będzie tam sporo piachu. Co do makijażu i fryzury, to nawet nie mam o czym gadać, bo zwyczajnie je wyprostowałam i zrobiłam ten sam make up co zawsze.

Dzisiaj wszyscy się dowiemy, czy Cole zasługuje na tytuł mistrza, kto będzie jego przeciwnikiem. Obstawiam, że Derek nie próżnował i znalazł kogoś godnego, skoro może stracić wszytsko. Przede wszytskim dowiemy się najważniejszego.

Kto wygra Wyścig Nad Przepaścią?

W aucie wszyscy odpowiadali, jak to bardzo wierzę w Zack'a. Tylko ja siedziałam i nawet nie próbowałam wdać się w dyskusję. Za bardzo się tym stresowałam by z kimkolwiek rozmawiać.

Droga była okropna. Nie dość, że jechaliśmy ponad godzinę, to cały czas trzęsło autem z powodu dziur. Lecz, gdy tylko wysiadłam z samochodu widok zabrał mi tech w piersiach był niezmieski, tuż nad oceanem rozwodziło się długie pasmo klifów.

- Jeśli chcecie życzyć Zack'owi powodzenia, to musicie sie pośpieszyć, od czasu poznania przeciwnika mogę z nim byc tylko ja. - Josh brzmiał jak profesjonalista, dlatego wszyscy go posłuchaliśmy i poszliśmy tuż za nim.

Zadziwiające ile było tu przyczep campingowych, jedna z nich należała do Zack'a. Chłopak siedział na kanapie i robił coś w telefonie, najwidoczniej wszelkie obawy zdążyły go opuścić.

Nogi miałam jak z waty, dlatego postanowiłam wyjść na świeże powietrze i tak nie było sensu przepychać się przez resztę znajomych skoro mogę nawet zrobić to jako ostatnia.

- Mad, ty tutaj! - poczułam czyjąś rękę oplatająco mnie w tali. Odwróciłam się natychmiast.

- Ethan, co tam u ciebie? - przytuliłam chłopak na powitanie, nie żeby coś, ale uwielbiałam typa, pomimo tych pięciu lat różnicy super się dogadywaliśmy.

- Derek kazał mi zawołać Zack'a. - niby znałam jego powód pracy dla Mortona, ale i tak nie mogłam pogodzić się z tym, że ktoś taki wspaniały jak Ethan pracuje dla tak mrocznego faceta.

W tym samym czasie wszyscy wyszli z przyczepy, a Ethan przejął im to co miał przekazać. Nie zdążyłam nawet życzyć Cole'owi powodzenia, ale i tak w tej sytuacji wydawało się to idiotyczne.

- Derek chce też widzieć Mad. - gdy miałam już odchodzić, jak zwykle musiało się coś spieprzyć. Nie chciałam się widzieć z Mortonem.

- Nie ma mowy. - Zack dosłownie czytał mi w myślach.

- Sory stary, mówię to co mi kazano. - Ethan też nie był z tego zadowolony, ale musiał.

- Zack wyluzuj, Mad pójdzie z nami. - super, fajnie wiedzieć, że ta decyzja została już za mnie podjęta.

Nie prostestowałam, bo i tak nic by mi to nie dało. Pożegnałam się z przyjaciółmi, idąc za chłopakami.

Opuściliśmy teren, gdzie stały campingi i teraz nie było nic do okoła nas, prócz skał. Z każdym krokiem widziałam coraz lepiej czyjąś sylwetkę.

Nie musiałam się długo przyglądać, ponieważ był to Derek Morton, we własnej osobie. Jak zwykle miał na sobie o wiele za duży, szary garnitur. Tylko tym razem jego twarz była jeszcze bardziej chuderlawa.

- Gadaj kogo masz. - ton Zack'a nie był przyjacielski.

- Jak zwykle niecierpliwy. Nie zapytasz nawet po co jest tutaj Madison? - nie cierpiałam tego w jaki sposób wymawiał moje imię.

- Sam i tak wszytsko zaraz opowiesz.

- Masz rację, ale najpierw poznaj przeciwnika. - z za skały wszedł mężczyzna na oko miał może z dwadzieścia pięć lat. Kruczoczarne włosy opadające na jego twarz, która miała lekki zarost, a obie ręce i szyję pokrywały tatuaże.

- Kurwa, żartujesz sobie?! - tym razem odezwał się wściekły Josh, ale ja sporzjałam na Zack'a, który stał jakby zahipnothzownay.

- Chcieliście kogoś na poziomie mistrza, a o to było mistrz Dylan Wood. - zaraz, skądś kojarzę te nazwisko. Czy to nie jest czasem brat Ethana i koleś, co przypadkowo zabił Leylę?

- Po chuj go tu ściągnołeś?! Po tym wszystkim, co zrobił! - Ethan też nie do końca ucieszył się z wizyty brata.

- Nie obchodzi mnie co zrobił. Wystarczy, że wygra ją? - wskazał palcem na mnie.

Świetnie po raz kolejny jestem zamieszania w to całe bagno.

- Jak to ją? - Cole oprzytomiał i zwrócił się do Mortona.

- Taka była umowa nie pamiętasz? Wygrany zgarnia wszytsko, co ma przegrany. - przypomniał mu ten zakład, którego sama była świadkiem.

- Nie było o niej mowy. - wytknął mu, sama nie kojarzę, żeby to o mnie się zakładali.

- Jak to nie? Podczas jednego ze spotkań powiedziałeś, że ona jest twoja. Za późno Zack teraz musisz wygrać, żeby ją ocalić. - Derek odszedł wraz z Dylenem w stronę campingów, tam gdzie było reszta ludzi.

Wszyscy staliśmy w osłupieniu, ponieważ nikt nie wiedział co robić w takiej sytuacji. Do czasu, aż Zack nie zaczął iść przed siebie.

- Spróbuję to wszytsko odkręcić. - zaoferował Ethan, był po naszej stronie.

- My z nim pogadamy. - ja i Josh poszliśmy w kierunku bruneta.

Zaczęło się ściemniać, a my nadal szukaliśmy Cole'a. W końcu szatyn dostrzegł go na jednym z klifów.

- Słuchaj będzie okej, chcieli cię wybić z rytmu, żeby cię pokonać. - Josh starał się przemówić mi do rozumu, ale on nawet nie słuchał.

- To twoja wina. - zrobił krok w tył i wycelował pistolet w moją stronę. - Josh odsuń się, bo was zastrzelę. - chłopak zrobił to co kazał i stanął z boku trzymając ręce do góry. Jak się okazało ja jako jedyna stałam na niestabilnym klifie.

Mam dwie opcje śmierci.

- Zack co ty odpierdalasz?! To nie jest jej wina! - ale on ignorował słowa przyjaciela.

- ZAMKIJ SIĘ! - ja i Zack wrzasneliśmy jednocześnie. Zrobiłam to, ponieważ widziałam już osóbę tak zniszczoną, jaką on był w tym momencie.

- Jesteście pojebani! - szatyn widocznie uznał nas za wariatów. Bo kto nie oczekuję pomocy stojąc metra od spadnięcia i skręcenia sobie karku, lub zabrania kolesia z naładowanym pistoletem w ręce.

- Gdybyś się nie pojawiła, było by łatwiej brać w tym udział! - Cole zaczął mówić, a ton jego głosu był oskarżycielski. - Mówiłaś, że nie chcesz mnie mieć na sumieniu, za to ja będę miał ciebie, tak samo jak Leylę! - widać było, że ciągle zadreczał się śmiercią swojej dziewczyny, a dzisiaj osoba, która ją zabiła powróciła.

- Nie jestem Leyla! Jestem Madison i nie boję się Dylana czy Dereka! Widziałam śmierć sowjego nauczyciela i jakoś jestem tu w tym miejscu! - nie mówię tego z litości, bo w takowej sytuacji to nie ma najmniejszego sensu.

- Nie rozumiesz? Ciebie też zabiją! -- ta cała sytuacja jest absurdalna, bo teraz w każdej chwili mogę stracić życie.

- W takim razie ty strzel. - już nie krzyczę, nawet się nie boję tego co ma zaraz nastąpić. Może na początku bałam się Zack'a, ale teraz mam już to w nosie, co się ze mną stanie. Równie dobrze mogę skoczyć w tę pierdoloą przepaść z własnej woli, bo w tej chwili już nic mnie nie obchodzi.

- Pieprzyć to! - wyrzuca broń gdzieś w bok, po czym podchodzi do mnie i gwałtownie wpija się w moje usta. Pocałunek jest za krótki bym zdążyła go oddać, ale przepełniona go smutek, a równocześnie nienawiść. - Wygaram to, obiecuję. - spogląda mi w oczy, a ja widzę w nich, szczerość.

- Nie wątpię w to. - tak na serio to bardzo się obawiam, ale nie mogę go martwić, bo i tak już dość został wytracony z równowagi.

- Gołąbeczki wyścig się zaraz zacznie, a chyba nie chciałbyś przegrać na stracie. - przypominam sobie, że Josh widział tę całą sytuację i robi mi się okropnie głupio.

Przez całą drogę powrotną szłam z głową opuszczoną w dół, żeby nie było widać rumieńcy.

- Gdzie wy byliście? - gdy przychodzimy w wyznaczone miejsce żeby móc oglądać cały wyścig z góry, Blair zasypuje nas milionem pytań.

- Małe komplikacje. - wyjaśnia jej chłopak, całując ją w policzek.

- Jakie? - nie daje za wygraną.

- Patrzcie zaczyna się! - Alex wskazuje palcem na linię startową, na której stoją dwa auta, a na środek wychodzi ciemnoskóry mężczyzna.

- Witam wszystkich na Wyścigu Nad Przepaścią... - tłum wiwatuje. - A oto i nasi zawodnicy, w czarnym Mercedesie nasz były król toru Dylan Wood. - nasza paczka nie klaszcze słysząc to nazwisko. Za to ekipa Dereka, która znajduje się na drugim końcu wieży, mocno kibicuje swojemu zawodnikowi. - W niebieskim BMW nasz mistrz, taki młody, a dziś zawalczy o życie Zack Cole. - znacznie więcej ludzi jest po stronie Cole'a.

I słusznie.

- Gotowi? - mają dziesięć sekund, a zegar rozpoczął już odliczenie. - Trzy... Dwa... Jeden...

Wystartowali Zack jest na prowadzeniu, co nas bardzo cieszy. Lecz Dylan jest tuż za nim. Teraz zaczyna się najgorszą droga, bo jadą bezpośrednio po klifach i nie ma mowy, o wyprzedzaniu, a meta coraz bliżej. W ostatniej chwili, przed wjazdem na strome skały Mercedes okazuje się szyby i to właśnie on jest na prowadzeniu. Jeżeli Zack chce wygrać musi to teraz wyprzedzić, co może poskutować całkowitą wygraną Dylana.

Słyszę krzyki Josha z radami. Szkoda, że Cole ich nie słyszy. Nie dziwię się szatynowi, w końcu to on to przygotowywał i zależy mu na wygranej przyjaciela.

Zaczyna się. BMW przyspiesza i zaraz wyprzedzi Mercedesa. Klif się ułamuje, ale Cole'owi udaje się wyprzedzić Wood'a. Ostatnia prosta. Dylan jest sporo w tyle za Cole'em. Nagle auto Zack'a skręca i uderza w kamień. W tłumie słychać okrzyki. Wood jest jeszcze w tyle, teraz to ostatnia szansa Cole'a inaczej przegra. Ale auto nie jedzie cały czas jest utkwione w skale.

No dalej.

Jak na zawołanie, samochód powraca na trasę, przez co Zack Cole wygrywa. Słychać gromkie brawa i krzyki. Pośpiesznie wyciągam telefon i pisze wiadomość do Noah.

Do: Noah

Udało się! Wygrał!

Dopiero wszytsko to do mnie dociera, Zack Cole wygrał. Teraz w pewien sposób należę do niego i powinnam być tym oburzona, ale cieszę się, że to właśnie on, a nie Morton.

Naszą paczka schodzi z wieżyczki, żeby mu pogratulować. Póki nie ma jeszcze tłumów, ale niebawem to się zmieni.

- Gratuluję Zack. - Morton chce uściskać rękę chłopaka, ale ten ją odsuwa.

- Zatrzymaj to swoje wszytsko, aby weź mi tego frajera z przed oczu. - Cole jest zbyt dumny, by czegoś chcieć w zamian.

- To jeszcze nie koniec Zack'u i Madison. - brzmi to jak groźba skierowna w naszą stronę, po czym odchodzi.

- Pieprzyć Mortona, idziemy mu na after party! - Alex nie myśli o niczym innym, tylko o imprezie, która jest organizowana na cześć zwycięzcy.

***

W końcu macie ten słynny Wyścig Nad Przepaścią. Spodziewaliďcie się takiego obrotu spraw i powrotu Dylana?

Teraz coś takiego bardziej ode mnie. Wiem, że przez długi czas nie było rozdziału, ale gdy tylko siadałam by zacząć go pisać, zawsze mnie coś od niego odciagało. To nie było tak, że straciłam wenę, bo miałam pomysły, ale nie umiałam tego ubrać w słowa i jak tylko pomyślałam o tej pracy, która trzeba w niego włożyć. Dopiero wczoraj do mnie dotarło, co ja tak właściwe robię. Nie zrozumcie mnie źle, ale dotarło do mnie, że to ja mam być z tego zadowolona. I tak o to w cały wczorajszy dzień poświęciłam na pisanie i jestem z niego zadowolona.

Korzystając z okazji chcę zaprosić tych co nie zaglądają na moją tablicę, na instagrama. Znajdziecie mnie tam pod nazwą skylerr_wattpad. Dodaje tam zapowiedzi do najnowszych rozdziałów, więc zapraszam.

Jak myślicie, co będzie się działo w następnych rozdziałach? Czekam na wasze propozycje!

Kocham;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro