19. Allen, razem podbijemy świat.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otacza mnie mnóstwo ludzi, ponieważ każdy chce pogratulować zwycięzcy. Więc zamiast iść na imprezę, na którą nie mam jakoś szczególnej ochoty, będziemy tu siedzieć i czekać za Cole'em.

– A ty co taka niemrawa? – Ethan szturcha mnie ramieniem, najwidoczniej dostrzegł moje znudzenie. – Rozumiem, że brakuje jakiegoś trupa, ale będzie okazja w przyszłym roku, kto wie może nawet wcześniej. – tu ma rację, takie wyścigi rozstrzygają największe spory.

– Nie chodzi o to, po prostu mi się nudzi. – dodatkowo jesteśmy na kompletnym odludziu, gdzie nie ma żadnych budynków i panują silne wiatry.

– Jak chcesz możemy już jechać nie imprezę. – proponuje mi, w pewien sposób jest to miłe, że próbuje mi zaplanować czas, żeby mi się nie nudziło.

– Nie, nawet Alex czeka. – wskazuje dłonią na zniecierpliwionego blondyna, która jak zwykle nie marzy o niczym innym, niż solidny balet.

– Fakt. – Ethan przyznaje mi rację, poza tym wiem od Blair, że ci co przychodzą jako pierwsi są lamerami.

Już mam dość tytułów, bez tego się obejdę.

W między czasie dostaję wiadomość, więc na chwilę przepraszam chłopaka i odchodzę, by móc sprawdzić, kto do mnie napisał.

Od: Noah

Wiedziałem! Nie lecisz czasem na seksownych zwycięzców?

Ta wiadomość wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Prócz ukrytego podtekstu, nawiązywała do tego, jak nasza trójka opowiadała co ceni w drugiej osobie. Noah, nawet nie wiem czy żartował, ale powiedział, że pociągają go zwycięzcy. Ale ja taka nie byłam, nawet nie miałam sowjego typu. Właściwe czym tu się chwalić, skoro miałam jednego chłopaka na koncie, gdzie inne dziewczyny miały problem z policzeniem ich na palcach u jednej ręki.

Gdy wracam do znajomych, Ethana już nie ma. Więc wdaję się w rozmowę z Blair i tak właśnie mija mi najbliższą godzina.

– Ludzie koniec tego zbiorowiska, mistrz musi odpocząć, a jego znajomi chcą iść na melanż... – Alex odstrasza wiernych fanów Cole'a, ale nikt się z nim nie kłóci.

– Jesteś niemożliwy. – Mike nie może przestać się śmiać, ze swojego współlokatora.

– No co? Może i Zack jest królem toru, za to ja królem imprez. – zaskakująco trafne porównanie. – Nesso chcesz być moją królową? – blondyn porusza sugestywnie brwiami, w stronę dziewczyny.

– Królową to ja jestem od urodzenia, ale nie twoją. – Ness szybko gasi jego zapał. Robi mi się żal Alex'a, na kilometr widać, że szaleje za nią, za to ona daje mu notorycznie kosza. Może dlatego, że obaj zmieniają partnerów jak rękawiczki, w końcu tak na imprezoiczów przystało.

– Nie ważne, jedziemy. – zarządza obrażony i zmierza w kierunku auta, a za nim reszta, prócz Josha i Blair.

– Stary, czemu wjechałeś w te skałe? – dopytuje przyjaciela.

– Nie wyrobiłem na zakręcie. – doskonale wiem, że kłamie. Zakręt nie był taki ostry, by się w niego nie zmieścił, przecież jechał po zapadających się klifach.

– Jeszcze pogadamy o tym jutro, dzisiaj ciesz się wygraną. – pokrzepiająco  klepie kumpla w ramię, ale coś mi mówi, że Josh nie zostawi tak tego tematu.

Cóż, ja też nie.

– Mad? – słyszę głos przyjaciółki, więc odwracamy głowę w jej stronę. – Tym razem Josh pojedzie z nami, zabierzesz się z Zack'iem. – dlaczego mam przeczucie, że to kolejna jej zagrywka? Może i jakoś dogaduję się z nim, ale to nie znaczy, że zaraz będziemy szli do ołtarza i kupowali dom z dużym ogrodem. Tu nie ma mowy o miłości.

Nim któreś z nas zdąży zaprotestować para znika, zostaję sama z chłopakiem, no nie licząc kilku osób, które sprzątają po tym wydarzeniu tak, żeby nie zostały żadne ślady.

– Znowu jestem na ciebie skazana. – próbuje zamartować z tej sytuacji, co jest niedorzeczne, bo chłopak się nie śmieje.

Przez panujący pół mrok nie było mi dane, przyjrzeć mu się uważnie. Z kącika jego wargi leci strużka krwi. Pewnie na skutek uderzenia w skałe.

– Trzeba to przemyć. – kolejny raz podejmuję się rozmowy i wskazuję na zakrwawione miejsce.

– Kurwa Allen daj spokój! – robi gwałtowny krok w moją stronę, ale nie odzywam się tylko śmiało spgladam mu w oczy. – Nie rozumiesz, że to ja na ciebie sprowadziłem, to wysztsko. A ty jeszcze chcesz mi pomagać! – okej, nie spodziewałam się, aż tak gwałtownego wybuchu z jego strony.

– Wiem Zack. – moje słowa go zaskakują. – Nie mam życia w tym mieście, przez Dereka, ale to nie ważne, bo za rok i tak opuszczę je raz na zawsze, więc nie robi mi to żadnej różnicy. – jestem za spokojna, ale nie moja wina, że od teraz mam takie podejście, są to moje ostatnie wakacje, nim zacznę żyć jak dorosła i chce się nacieszyć tym, co jest mi dane. Co z tego, że mogę stracić życie?

To tylko życie, przez które każdego dnia muszę przechodzić.

Wow, jeszcze niedawno to mnie obwiniałaś. -– faktycznie, jego oraz Ethana.

– To twoje życie i nie będę Ci robić wyrzutów. – to była jego samodzielna decyzja i nie mi to oceniać. Znałam historię o jego ojcu i dlaczego musiał podjąć się tego wszystkiego. – Teraz chodź, bo reszta już za tobą czeka. – przypomina mi się, że impreza jest wyprawiana na cześć zwycięzcy, a on jeszcze tam nie dotarł.

After party odbywało się w ogromnej willi na przedmieściach. Już na samym wejściu był po około pięćdziesięciu osób, grających w beer ponga. Zawsze na imprezach nikt nie zwracał na mnie uwagi, tak o to tym razem, gdy tylko wysiadłam z auta Zack'a wszystkie oczy skierowane były w naszą stronę. Najwyraźniej chłopaka to nie ruszyło i nie patrząc na innych poszedł do środka. Natomiast ja stałam jak osupiała i przez jakiś czas nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Więc postanowiłam poszukać przyjaciół.

Jak na moje nieszczęście nie mogłam nikogo znaleźć,  w tej cholernie willi. Jedynie w oczy rzucał mi się Zack, które jak zwykle siedział na kanapie, a wokół niego zgromadziło się milion dziewczyn.

– Tu jesteś! – Alex znalazł mnie w kuchni. Obstawiam, że nawet mnie nie szukał, tylko natknął się przez przypadek, gdy szukał alkoholu. – Napijesz się? – zapytał, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, wepchnął mi papierowy kubeczek prosto w dłonie.

– Czemu nie? – wzruszyłam ramionami i wzięłam małego łyka. Nie wiem co to było, ale cholernie piekło w gardle. Może przez to, ze alkohol nigdy mi nie smakował, co oznaczało, że za często go nie piłam. Wysztsko zmieniło się o czasu poznania paczki Cole'a.

– Chodź we ogrodzie czeka Ness. – zabrał butelkę whisky i pokazał mi, bym podążyła dalej za nim.

– O jesteś! – w ogrodzie tak jak mówił Alex spotkaliśmy Nessę, która uwiesiła się na przywitanie na mojej szyi.

– Dusisz. – tylko tyle udało mi ie powiedzieć, ponieważ na więcej słów brakowało mi tchu, na co dziewczyna mnie automatycznie puściła. – Gdzie reszta? – wolałam ją o to zapytać, ponieważ od Alex'a nie otrzymałabym żetelnej odpowiedzi.

– Mike i Liv zwineli się do domu, a Josh i Blair przepadli w pokojach na górze. – i tak to jest, gdy ma się dwie pary zakochanych przyjaciół. Zajmą się sobą, a o tobie zapomną.

– W takim razie będę piła z wami. – może to nawet nie był taki zły pomysł, przyda mi się trochę zabawić, a nie tylko wszystkim dookoła się przejmować.

Jakąś godzinę i pięć pełnych szklanek whisky później, siedziałam z moimi kompanami na patio i podziwialiśmy niebo, właściwie to Ness podziwiała przystojnych kolesi skaczących do basenu.

– Ej, patrzcie fajerwerki. – blondyn  szturchnął mnie w ramię, wskazując na kawałek nieba, na którym nie było żadnych fajerwerków.

– Znowu się czegoś naćpałeś? – spytałam, ponieważ Alex używa każdej możliwej używki, by tylko się wyluzować.

– Dzisiaj jestem tylko pijany. – powiedział dumnie. – Widzisz znowu. – po raz kolejny wskazał na to samo miejsce, ale ponownie niczego nie dostrzegłam.

Możliwe, że to ja byłam tak pijana i było coś ze mną nie halo. Więc chciałam się spytać o to Ness, ale dziewczyny nie było już obok. Za to na drugim końcu ogrodu, bajerwała jednego z tych przystojniaków z basenu.

Nie zdążyłam odwróć się do Alex'a, ponieważ on też zniknął w tłumie i za nic nie mogłam go wypatrzeć.

Ekstra, znowu sama.

Postanowiłam pójść do łazienki, bo zdecydowanie wypiłem za dużo tego whisky, a kolejka do niej była ogromna, więc nie pozostawało mi nic innego jak tylko czekać. Przy okazji mogłam rozejrzeć się, czy nikt znajomy nie kręci się nigdzie wokół. Niestety, teraz nawet nie widziałam Zack'a, bo miejsce na sofach zajmowała grupka nastolatków.

Gdy wreszcie nadeszła moja kolej i załatwiłam swoją potrzebę, przemyłam twarz wodą, tak aby nie rozmazać makijażu. Nienawidziłam być pijana, ponieważ na mojej twarzy pojawiały się ogromne, czerwone rumieńce. Na moje nieszczęście, gdy tylko otwarłam drzwi od toalety usłyszałam mocne uderzenie, co dla mnie oznaczało, że komuś przywaliłam z tych drzwi.

– Ojej, przepraszam. – chciałam przeprosić mężczyznę, który oberwał, ale nie wiem czemu nagle zaczęłam się podśmiechiwać.

– Ty gówniaro, rozjebałaś mi nos! – nagle facet szarpnął mnie za rękę, przez co poczułam piekący ból w nadgarstku.

Nikt nie zareagował na szarpanine, każdy miał lepsze zajęcia, poza tym na imprezach takie sytuacje powtarzały się notorycznie, więc dlaczego by ktoś miał mnie uratować, jak w jakimś durnym filmie? Musiałam sama się ratować.

– Chyba przeprosiłam. – wysyczałam w jego stronę, po czym nadepnęłam go na stopę i korzystając z okazji wyrwałam rękę z jego uścisku.

Pędem pobiegłam na górę, może liczyłam na to, że po drodze go zgubię? Ale się przeliczyłam, ponieważ  słyszałam jak krzyczał coś niezrozumiałego, biegnąc za mną.

– Cholera! – powiedziałam, gdy w pośpiechu na kogoś wpadłam. Zdecydowanie to zabrało mi za dużo czasu, ponieważ koleś, którym przywaliłam z drzwi szedł w moim kierunku.

– Dokąd tak pędzisz Allen? – doskonale znałam ten głęboki baryton. Dlaczego pech tak chciał, że musiałam wpaść akurat na Cole'a?

– Pamiętasz jak ostatnio ci pomogłam? – najwidoczniej nie do końca zrozumiał moje słowa, bo mówiłam zdecydowanie za szybko. – Teraz ty możesz mi pomóc. – automatycznie schowałem się za jego plecami, bo facet był już blisko nas. Może i zachowałam się jak tchórz.

Ale jak bezpieczny tchórz.

Jeszcze z tobą nie skończyłem. – chciał  do mnie podejść, ale Zack natychmiast go odepchnął.

– Problem? – jego ton był lekceważący, zresztą jak na niego przystało.

– Ta smarkula uszkodziła mi nos.

– I? – Zack dalej zachował się jak cyniczny dupek wszechświata.

– Może ja tobie go uszkodzę, skoro tak  bronisz tej małej? – ewidentnie z tym gościem było coś nie tak. Kto normalny sprowokował by Cole'a do bójki?

– Jak chcesz. – podniósł lewą pięść i zadał mu bezpośredni cios w szczękę.

Tak właśnie zaczęła się ich bójka i nie ukrywam nawet mi się podobało. Zdecydowanie alkohol budzi we mnie mojego wewnętrznego demona, o którym nie miałam pojęcia.

Gdy ja napawałam się bójką, jakiś  chłopak wziął wazę i podszedł do biących się chłopaków. Początkowo myślałam, że chciał ich rozdzielić, ale się myliłam.

– Zack! – krzyknęła najgłośniej jak potrafiłam, gdy zorientowałam się, co chłopak zamierza zrobić, niestety było już za późno. Cole oberwał wazą, prosto w tył czaszki i upadł na plecy. Dając czas jego przeczywnikowi na podniesienie się z podłogi.

Teraz już na sto procent wiedziałam,  że ci dwaj mają zmiar dokopać chłopakowi. Dwóch na jednego, była to nierówna walka, więc postanowiłam wkroczyć do akcji.

Z całej swojej siły odpchnełam faceta, który dostał z drzwi. Przrz to, że  był pijany zatoczył się do tyłu, co odciągneło go od Cole'a, który już zajął  się z tym drugim. Facet chciał zadać mi cios prosto w twarz, ale udało mi się uchylić. To wzbudziło we mnie ogromny gniew. Dlatego zaczęłam pchać i kopać go z całej siły, jaką tylko w sobie miałam.

Moje ostatnie pchnięcie spowodowało spadnięcie mężczyzny, z dość wysokich schodów. Przez moment spanikowałam i nie byłam w stanie racjonalnie myśleć, ponieważ się nie poruszał.

– Spokojnie, żyje. – Zack pojawił się i  wskazał na niego, faktycznie gdy tylko się przypatrzyłam dostrzegłam jak jego klatka piersiową powolnie się unosi i opada w dół.

– Tobie nic nie jest? – byłam ciekawa, czy zadany wazą cios spowodował jakiś uraz.

– Przeżyje. – wywróciiłam oczami na jego niby bohaterską postawę. – Mi nic się nie stało od uderzenia, a ty zepchnełaś gościa z cztero metrowych schodów. Allen, razem podbijemy  świat. – ta... zdecydownie był pijany.

Ja i on? Do tego podbijanie świata?

Zabawne.

– Co się tutaj dzieje? Zack nie wracasz już? – z pokoju wyszła dziewczyna, ubrana w koronkowy stanik.

– Zaraz. – rzucił oschle w jej kierunku.

Dopiero teraz udało mi się połączyć wszytsko w całość. Co niby Cole miał robić tutaj na górze, skoro na dole trwała impreza? Nic innego jak tylko zabawiać się z tą dziewczyną, przecież po to są te pokoje.

– Dzięki, ja już będę szła. – musiałam się zawinąć jak najprędzej, ale Cole'owi też było wszytsko obojętne i stał z tą swoją niewzruszoną miną.

W tej chwili czułam się jak najgorsza szmata. Jeszcze niedawno to mnie całował nad tym pierdolonym klifem, a teraz zdążył już przelecieć inną. Nie byłam zazdrosna, czułam się wykorzystana. Mogłam tam stracić życie, ale byłam na to gotowa gdy tym czasem on sobie ze wszytskiego drwił. Może to było jego prawdziwe oblicze? Nie to, przy którym staje się zwyczajnym nastolatkiem. Z tym mrocznym światem obchodzi się już na tyle długo, by wiedzieć jaką maskę wybrać w danej chwili i pociągnąć za właściwe sznurki, na swoją korzyść.

Tylko jaka jest korzyść ze mnie?

Miałam już dość tego roztrząsywania, dlatego zabrałam pierwszą lepszą butelkę z kuchni i zaczęłam opróżniać jej zawartość. W końcu było co świętować. Przegrałam swoją wolność.

W praktyce, w teorii moja wolność dopiero się zaczynała.

– Madison, chodź! – moje samotne picie przerwała Nessa, która też była już lekko podpita.

Właściwe, to i tak nie miałam nic lepszego do roboty, więc podeszłam do dziewczyny. Wiadome było to, że Ness jest zawsze bezpośrednia, a po alkoholu to już w ogóle.

– Gdzie zgubiłaś Alex'a? – rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegłam blondyna. Co było dość dziwne, bo ta dwójka zawsze imprezowała razem. Nic dziwnego, że nazwali się królewską parą takich wydarzeń.

– Nie wiem, jakoś mnie to nie obchodzi. – kompletnie zignorowała chłopaka. Zauważyłam, że ona i Zack mają ze sobą coś wspólnego, a mianowicie to, że  momentami zachowują się jak najwięksi egoiści tego świata. – Potańczmy! – w przypływie chwili pociągnęła mnie na parkiet, nim zdążyłam zaprotestować.

Umówmy się taniec nie był moją mocną stroną, ale nie byłam też w nim jakoś najgorsza. Oczywiście Ness, jako instruktorka tańca była w tym o niebo lepsza, niż ja. Jednak jakoś mi to nie przeszkadzało, ponieważ ponad połowa osób też nie umiała, albo było to spowodowane różnymi używkami, przez które ciężko było im zachować równowagę. Nie ważne, najważniejsze jest to, że świetnie się bawiłam. Zawsze byłam sceptycznie nastawiona do imprezowania, raczej wolałam zostać w domu i oglądać serial, ale dopiero dzisiaj zrozumiałam jakie jest to zajebiste.

Tak więc tańczyłam, jakby jutra miało nie być, jedyne co mnie irytowało, to zbyt duża ilość ludzi, którzy podczas tańca centarlnie na mnie wpadli. W duchu dziękowałam bogu, że mam na stopach trampki, a nie trzydziesto centymetrowe szpilki, tak jak większość dziewczyn tutaj.

Zauważyłam też, że zdecydowanie za często gubię towarzystwo, ponieważ Ness nie było już na parkiecie, za to obściskiwała się w drugim końcu salonu, nie wiem kto to był, ponieważ jego twarz zakrywały długie kruczo czarne włosy dziewczyny. Po tych tańcach zachciało mi się pić, więc wyruszyłam do kuchni.

– Hej, co tam? – nim dotarłam do wyznaczonego celu, drogę zagrodził mi wysoki chłopak, słabo widziałam go w tym świetle, ale mogłam stwierdzić, że miał włosy w odcienu ciemnego blondu, a ubrany był w różową koszulkę i jakieś jeansy.

– Znamy się? – próbowałam go sobie przypominać, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

– Jeszcze nie. – w jego głosie było słychać nutę niepewność. Czyli nie był to bad boy, który wyrywał miliony lasek na imprezach. – Simon jestem. – przedstawił się, dostrzegłam rządek jego śnieżnibiałych zębów.

– Madison. – powiedziałam jak bym była wmurowana. To imie wzudziło we mnie skrajne emocje, doskonale wiedziałam, że to nie jest ten Simon, mój były chłopak, nasz stary przyjaciel, kuzyn Blair. Wcale go nie przypominał, to nie był jego uśmiech, to nie były te jego błękitne oczy, w które mogłam wpatrywać się godzinami. Jednak to wzbudziło we mnie tęsknotę, które chciałam się pozbyć, przez te cholerne osiemnaście miesięcy, kiedy było już coraz lepiej zawsze musiało zdarzyć się coś, co nawracało mnie do niego.

– To jak, masz ochotę zatańczyć? – moje zachowanie zbiło Simona z tropu, ale teraz nieszczególnie mnie to obchodziło.

– Wybacz, mam chłopaka i muszę już iść. – możei ta wymówka była tandetna, ale nie pozostawało mi nic innego jak ucieczka. Taka właśnie byłam, uciekałam od problemów zmaist się z nimi mierzyć.

Nie wiem, czy to świeże powiwtrze, może papieros, który aktualnie paliłam, a może wspomnienie o Simonie, przywróciło mnie do stanu trzeźwości. W moich oczach zbierały się zły. Już nie chodzi nawet o to jak bolesne było nasze zerwanie. Widziałam w nim mój świat, bo mnie rozumiał jak nikt inny. Zdawałam sobie sprawę, że ta pierwsza miłość, nigdy nie będzie tą ostatnią, ale trwała ona zdecydownie za krótko. W przypływie chwili, wyjęłam telefon z kieszeni jeansów. Odszukałam go w kątaktach, tak byłam taka żałosna, wciąż miałam jego numer.

Pierwszy sygnał... drugi...

I tak jeszcze kilka razy, by włączyła się poczta głosowa.

Siema tu Simon, nie nagrywaj tu wiadomości bo i tak ich nie odsłuchuję.

Uśmiechnęłam się przez łzy, słysząc jego głos i to co mówił. Wiedziałam, że nie odbierze, ale było mi jakoś łatwiej słysząc jego śmiech w słuchawce. On pragnął spokoju, a ja mu to zdecydowanie nie dawałam. Uwielbiałam rozmawiać z nim godzinami, mimo tego jak potwornie mnie skrzywdził, tym rozstaniem. Przez długi czas nie rozumiałam, jak mógł ze mną zerwać w taki sposób. Z czasem doszło do mnie, że dwoje nastolatków z problemami nie powinno być ze sobą. Moje i jego problemy przekładały się też na nasz związek, przez co po pewnym czasie musiał się skończyć. Ponownie wybrałam jego numer i gdy tylko włączyła się poczta zaczęłam mówić.

Cześć Simon tu Madison, długo nie rozmawialiśmy. – próbowałam zdusić w sobie łzy, bo inaczej nie wypowiezizłabym ani słowa. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że u mnie jest już coraz lepiej, ale cholernie nam cię brakuje i twojej gitary. – niemowite było to, jak za pomocą muzyki wyrażał swoje uczucia. – Właściwe to, nie wiem czemu zadzwoniłam, po tak długim czasie. Może potrzebowałam takiej rozmowy by pójść na przód? Może mówię tę wszystkie raczy bo i tak wiem, że tego nigdy nie odsłuchasz? – wiedziałam, że muszę kończyć tę rozmowę, bo inaczej rozkleję się na amen. – Do zobaczenia Simon... – nie wytrzymałam i zły zaczęły cieknąć mi po policzkach.

Zdecydownie łatwiej było mi powiedzieć do zobaczenia, licząc na to, że przeszłość wróci, niż pożegnać się raz na zawsze.

Nie cierpiałam być pijana, alkohol najpierw wyzwalał we mnie to co najgorsze, by później przerodziła się to w smutek i traciła kontrolę nad sobą i wpadała w kolejne chwilę, gdzie tylko płacz przynosił mi ulgę. I tak jest lepiej, kiedyś potrafiłam całe tygodnie przepłakać zamykając się w sobie. Czułam się jak cień człowieka, jakbym była w środku martwa, a żywe było tylko moje ciało. Mimo pomocy specjalistów, do których wysyłał mnie mój ojciec, nie dawałam rady. Bo nie byłam dziewczyną, której trzeba było pomagać dusiła wszytsko w sobie i sama musiałam uporać się z tym, co nie dawało mi żyć normalnie.

Jak widać, nie do końca dałam radę.

– Allen, dlaczego ty na każdej imprezie ryczysz? – świetnie, jeszcze brakowało  tu Cole'a. – Wiem, że złamałem nie jedno serce nastolatki, ale nie jestem wart tyłu łez. – opiera się o ścianę i wyciąga paczkę papierosów, po czym odpala jednego z nich, mi też proponuje, ale odmawiam. Nie wiem, czy mam zwrócić uwagę na to, że próbuje mnie pocieszyć.

– Rozczaruję cię, ale to nie ty doprowadziłeś mnie do łez. Masz rację, nie jesteś wart. – nie była bym sobą, jeśli bym mu nie dogryzła.

– Za to Simon jest. – prycha pogardliwie, a mnie zajmuje chwilę przyswojenie jego słów.

– Zaraz skąd wiesz, że Simon?!

– Słyszałem fragment waszej rozmowy, gdy tu przyszedłem, poza tym wspominałaś coś o nim na imprezie blondyny Josha. – faktycznie teraz sobie przypomina i później żałowałam, że mu o nim opowiedziałam.

–  Blondyna ma na imię Blair! – oburzam się, bo Zack czasem traktuje ludzi z pewną wyższością, w obec siebie.

– Mhm, ale nie zmieniaj temu. – kurde przyłapał mnie, na moim zagraniu, przed nim nie da się niczego zataić, ponieważ on sam jest mistrzem manipulacji.  – To co takiego zrobił ten Simon, że musiałaś z nim pogadać? – jak na Zack'a Cole'a, chłopak za bardzo dociekał.

– Właściwe to nic. – wzruszyłam obojętnie ramionami, bo taka była prawda. – Po prostu za nim tęsknię, okej? – może i byłam słaba, ale już nie starałam się tego ukrywać.

Zack skinął tylko głową na znak, że rozumie. Zawsze tak było, nikt nie potrafił ulżyć mojemu cierpieniu, sama nie wiedziałem jak tego dokonać. Lecz przypomniało mi się, że Zack też stracił kogoś ważnego. Oczywiście w bardziej drastyczny sposób, bo jednak Leyla zginęła, chociaż miała przed sobą całe życie. I pomyśleć, że to przez przypadek.

– A ty nie tęsknisz za nią? Za Leylą? – doprecyzowuje pytanie i uważnie przyglądam się mimice bruneta, jak na to zareaguje.

– Allen, nie przeginaj. – ostrzega mnie.

– Dlaczego? Ty nigdy o niej nie odpowiadasz. – może i jest to dla niego bolesne, ale tłumienie w sobie tego też nie polepsza sytuacji.

– Nie przyszło ci do głowy, że jestem winny jej śmierci? Dlatego nigdy o niej nie wspominam. – przez ułamek sekundy nie wiem, co powiedzieć.

No proszę, jednak Cole ma sumienie.

– A jak to robisz, żeby o niej nie myśleć? – nie ukrywam, chciałabym znosić to tak samo dobrze jak on, przy okazji lekko zmieniłam temat, bo bez sensu jest przekonywanie go, że to nie jego wina. W końcu to Zack, jemu nie idzie przemówić do rozumu.

– Kto powiedział, że o niej nie myślę? – no proszę, właśnie tu mnie zaskoczył. Zack znosi to zdecydowanie lepiej, niż ja. – Myślisz, że dlaczego nie próbuję jej zastąpić?

– Przecież cały czas obściskujesz się z jakimiś dziewczynami. – wypominam mu to, poniewaz jego zachowanie przeczy słową, które wypowiedział.

– To, że straciłem Leylę nie znaczy, że odpuszczę sobie dobrą zabawę. – odruchowo wywraca oczami, bo jego tok myślenia jest wręcz absurdalny.

– I to właśnie dlatego, żadna nie nadaje się na dużej, niż jedną noc? – chyba każdy wie do czego te wszystkie dziewczyny są mu potrzebne, ale dziwne jest to, że żadna z nich nie zainteresowała go na dłuższą metę.

– Żadna nie była warta mojej uwagi. – oczywiście, jak zwykle musi zachowywać się, jak egocentryczny dupek. – Do czasu, aż pojawiłaś się ty. – w tym momencie wytrzeszczam oczy, bo nie wierzę, w to co uśłyszałam.

– Jesteś pijany? – pytam prosto z mostu, poniewaz nie możliwe jest to, co powiedział.

– Nie Madison, nie jestem. – zaprzecza natychmiast, a mi brakuje słów, bo nie wiem jak na to zareagować. – Nie wiem dlaczego, ale cholernie mnie pociągasz.

– Nienawidzisz mnie. – szepcze, nie mam pojęcia, czy chcę to udowodnić sobie czy jemu.

– Nieprawda. – robi krok w moją stronę, lecz ja się odsuwam do tyłu, tak żeby zachować bezpieczną odległość.

– Gdyby tak było, nie próbowałbyś  mnie zabić na klifie. – wciąż pamiętam tę sytuację, która miała miejsce zaledwie kilka godzin temu.

– Wolałem, żebyś zginęła z moich rąk, zmiast Dereka. – w jego głosie słychać szczerość. Więc mierzę go przenikliwym spojrzeniem, by poznać jego zamiary.

– Ale z ciebie poeta. – prycham z pogardą, ponieważ to co powiedział jest wręcz absurdalne.

– Allen, nie jestem poetą. Może i jestem pieprzonym dupkiem, który rujnuje wszytskim życie, ale nie chciałem zrujnować twojego. – ponownie robi krok do przodu, przez co czubki naszych butów się stykają.

– Bardziej się nie da. – mruczę cicho pod nosem, ale chłopak wszystko słyszy.  Może i żyje na tym świecie siedemnaście lat, ale już od dawna targam ze sobą, ogromny bagaż emocjonalny.

– W takim razie mogę zrobić to. – momentalnie wpija się w moje usta. Alkohol, który piłam wcześniej sprawia, że oddaję pocałunek. Na trzeźwo, nigdy bym tego nie zrobiła, ale teraz pragnę bliskości, tak samo jak Zack.

Ten pocałunek jest inny od pozostałych, Cole całuje mnie zachłannie i nie zwraca uwagi, że wciąż jesteśmy w miejscu pełnym ludzi. Właściwe dla niego to nie robi różnicy, ale ja nie chcę być uważana, za jego pannę na jedną noc. Dlatego odsuwam się od niego. Patrzy na mnie i zaczyna rozumieć, o co mi chodzi.

– Nie mogę, przepraszam. – kładę ręce na jego torsie. Nie jest to sprawiedliwe, jeszcze dziesięć minut temu wydzwaniłam do Siomna, jak ostatnia wariatka, a teraz całuje się z Cole'em, który i tak jutro potraktuje mnie jak śmiecia.

– Przepraszam, ale to nie moja wina, że tak zajbiście całujesz. – i powraca ten Zack, którego zna każdy. Niestety nie poradzę nic na to, że na jego słowa się czerwienię.

–  Jesteś okropny! – prześmiewczo uderzam go otwartą dłonią w tors.

– Nie, jestem szczery. – poprwia mnie i ma rację, on zawsze powie ci tą najgorszą prawdę.

– W takim razie, bądź szczery dla kogoś innego, bo ja się zmywam. – wymijam go i schodzę po niewielkich schodkach, ale zataczam się deliakatnie do przodu  przez co upadam na dłonie. – Cholera. –  mruczę pod nosem i rozglądam się dookoła, czy aby na pewno nikt nie widział mojego upadku.

Na moje szczęście, większość ludzi bawi się w środku, a ludzie na zewnątrz są zbyt zajęci, paleniem trawy, by zwracać na mnie uwagę.

Próbuje się podnieść, gdy przede mną staje czyjąś sylwetką. Doskonale wiem do kogo ona należy, w ułamku sekundy stoję już na równych nogach, ponieważ Cole pomaga mi wstać.

– Chodź Allen, odwiozę cię do domu. – prowadzi mnie w stronę auta, którym tu przyjechaliśmy.

– Nie trzeba, w końcu to impreza na twoją cześć. – może i alkohol odebrał mi poczucie równowagi, ale nadal potrafię myśleć i to całkiem sensownie. Wiem, że czułabym się jak potwór, niszcząc imprezę Zack'owi. Nawet nie ma drugiej, a on powinien świętować swojej zasłużone zwycięstwo.

– Nie kręcą mnie imprezy, za to ty tak. – wszytsko co mówi, jest celowe by mnie sprowokować, ale postanowiam puścić jego sprośne uwagi mimo uszu.

Gdy wsiadamy do auta, Zack nie odpala silnika, tylko wpatruje się we mnie i świdruje mnie wzrokiem.  Robię dokładnie to samo co on. Jednak on wciąż pozostaje zagadką. Nie pragnę niczego bardziej, niż poznanie tego, co siedzi mu w głowie. Mój wzrok automatycznie przenosi się na jego usta, która sowja drogą są miękkie i cudowne.

Cholera, co wygaduję?!

Może i teraz zachowałbym się jak największą szmata, wobec Simona, ale to on pierwszy mnie zostawił. Może i mówiłam tysiąc razy, że o nim zapomnę, ale to właśnie dziś jest ten dzień, a Cole mi w tym pomoże. Dlatego wpijam się w jego usta. Chłopak jest zaskoczony, lecz po chwili oddaje pocałunek.

– Jedziemy do mnie? – przerywa pocałunek, by zadać mi kluczowe pytanie. Jestem tak oniemiała, że tylko kiwam twierdząco głową, nie trzeba mu powtarzać drugi raz, bo natychmiast odpala silnik i auto jedzie wzdłuż ulic, prowadząc prosto do jego mieszkania.

Po drodze nie dopadł mnie nawet cień wątpliwości czy dobrze robię, w końcu już i tak przespałam się z Cole'em, podczas jednej z pamiętnych imprez.

Gdy wyszliśmy tylko do mieszanie, Zack znowu zaczął mnie całować i tym razem przemieżyliśmy drogę do jego sypialni niczego nie zrzucając. Byłam tak zafascynowana nim, że nawet nie zwróciłam uwagi kiedy pozbyłam się bluzki. Teraz stałam przed nim w czarnym staniku, ale nie przeszkadzało  mi to, ponieważ uwielbiałam jak jego dotyk palił moją skórę.

Wplotłam dłonie w jego włosy, gdy Zack zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Skoro ja byłam bez koszulki, on też musiał zdjąć swoją, jednak był zbyt wysoki, bym była w stanie pomóc mu ją zdjąć. Chwilowo odebrało mi oddech, gdy tylko ujrzałam jego wyrzeźbiony ciało, ale tym razem dostrzegłam  bladą bliznę tuż bo jego lewym boku. Cole nie pozwolił mi długo na siebie spoglądać, ponieważ wrócił do obdarowywania mnie pocałunkami i kierował się w stronę łóżka.

Usiadłam na jego kolanach i tym razem to ja zrobiłam mu malinkę. Może i nie byłam w tym jakaś wybitna, bo miałam na koncie tylko jednego chłopaka i to zaledwie w wieku piętnastu lat, za to Zack mógł pochwalić się większym doświadczeniem. Obdarowywałam jego tors pocałunkami, gdy w pewnym momencie poczułam jego dłonie na moich ramionach.

– Nie możemy, jesteś pijana. – odsunął się ode mnie, a ja poczułam na swoim ciele dreszcze, ponieważ nasze ciała dzieliła niewielką przestrzeń, a jednak dzieliła.

– Wtedy też byłam i jakoś ci to nie przeszkadzało. – powiedziałam  oskarżycielskim tonem.

– Tylko, że ja też byłem i wiem, że tego żałowałaś, a nie chce mi się słuchać jutro twoich wyrzutów. Tym bardziej, że ja wiem co robię. – zniemówiłam. Nie chodziło mi o to, że żałowałam, tylko czułam się jak ostatnia kreatynka, że tak łatwo uległam jego urokowi. – Ej Allen, nie znaczy to, że co mówiłem nie jest prawdą, tylko raz nie chcę zachować się jak kutas i myśleć tylko o sobie. – najwidoczniej dostrzegł moje śmiesznie i postanowił mi to wytłumaczyć jak małemu dziecku.

– Jasne. – tylko na tyle mnie stać, bo on ma rację. Chciałam to zrobić tylko, żeby zapomnieć o Simonie, co jest okropnym wyjściem, bo mogę to zrobić nie sypiając z Zack'iem.

– Jeśli chcesz możesz zostać na noc, ale nie myśl sobie, że oddam ci swoje łóżko, a kanapa jest koszmarnie nie wygodna, więc śpisz ze mną. – dostrzegam jego zagranie, ale jakoś mi to nie przeszkadza, przecież będziemy tylko spać, to nic wielkiego.

– Okej, tylko nie zamierzam spać w samej bieliźnie. – uprzedzam go od razu, licząc na to, że chłopak da mi jakąś bluzkę, ponieważ kocham męskie ubrania, co wyjaśnia dlaczego notorycznie kradnę je Noah.

– Allen niszczysz moje fantazje. – mrugado mnie jednym okiem i podchodzi do szafy, by po chwili wyjąć z niej czarną koszulkę, która mi rzuca. – Idę wziąć prysznic. – oznajmia po czym wychodzi z pokoju.

Korzystam z okazji i szybko się przebieram. Koszulka sięga mi do połowy ud, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Idę jeszcze do kuchni nalać sobie szklankę wody. Liczę na to, że chociaż trochę pozbędę się nadmiaru alkoholu, żeby jutro nie obudzić się z ogromnym kacem.

Wracam do sypialni i zauważam Zack'a, który leży na łóżku w samych bokserkach i robi coś w telefonie. Automatycznie spuszcam wzrok na ziemię i kładę się po drugiej stronie łóżka.

– Allen jesteś niemożliwa. – śmieje się z mojego zachowania, ale nic na to nie poradzę.

– Jesteś głupi, dobranoc. – obrażona, odwracamy się plecami do chłopaka.

– Dobranoc. – odpowiadają mi, po czym wyłącza lampkę i oboje zasypiamy.

Ze snu wyrywa mnie uderzenie w ramię, gwałtownie zrywam się z łóżka i rozglądam się po pokoju. Ciężko jest mi dostrzec cokolwiek, ponieważ za oknem wciąż panuje pół mrok. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem u siebie, tylko śpię u Cole'a. To właśnie on mnie obudził. Mimo tego, iż chłopak śpi, rzuca się niespokojnie po łóżku, jakby śniło mu się coś złego. Niewyraźnie  mruczy coś pod nosem. Doskonale wiem, co mu jest.

– Zack... – budzę go delitanie szarpiąc w ramię, pod wpływem mojego dotyku, brunet zrywa się ze snu. – Wszytsko okej? – pytam, aby się upewnić.

– Taa, tylko gorąco tu. – chwilę zajmuje mu przyswojenie moich słów, ale natychmiast wstaje na równe nogi i otwiera okno.

– Nieprawda. – zprzeczam jego słową, bo wiem o co doskonale mu chodzi.

– Allen, połóż się spać. – nakazuje, po czym wychodzi z pokoju.

Nawet jakbym chciała zasnąć nie dam rady, jeśli się nie upewnię, że jest to o czym myślę. Dlatego robię na przekór jego rozkazą i idę tuż za nim.

– Zack, śnił ci się koszmar? – pytam bez zbędnego owijania w bawełnę.

– Ile ja mam lat, żeby bać się koszmarów? Pięć? – prycha pogardliwie, co mnie tylko utwierdza w przekonaniu, co do mojej teorii.

– Nie, sama przez to przechodziłam. Do teraz mam problemy ze snem. – sama postanawiam się przed nim otworzyć, licząc na to, że on powie mi co powoduje u niego te koszmary.

Możliwe, że jest to śmierć Leyli, albo inne wydarzenie, które odbiło się na jego życiu.

– Allen nie dzisiaj, nie mam ochoty ci się zwierzać. – cóż, najwidoczniej się przeliczyłam.

– Jak sobie chcesz. – tak o to ponisłam klęskę i wróciłam do sypialni.

Przed snem zdążyłam poczuć jak materac się ugina, co było wyraźnym sygnałem, że Zack wrócił do łóżka. Jeszcze przez jakiś czas zastanawiało mnie, co ten chłopak w sobie skrywa.

Z mojej błogie krainy wyrwał mnie dzwięk alarmu, dlatego wyciągnęłam rękę szukając swojego budzika, ale nie mogłam go znaleźć, bo nie byłam u siebie. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na prawą stronę łóżka, było puste. Co oznaczało, że Cole zdążył już wstać. Po mału powracałam do realnego świata i w między czasie zorientowałam się, że to wcale nie jest alarm budzika, a dzwonek do drzwi. W pośpiechu zaczęłam szukać mojego telefonu, jak się okazało było już po dziesiątej, ale nikt mnie nie szukał. Zanim Noah wstanie i zajrzy do mojego pokoju, mam co najmniej ze cztery godziny.

– Co jest? – spytałam samą siebie, ponieważ prócz dzwonienia ktoś zaczął z całej siły uderzać w drzwi. Ciekawiło mnie dlaczego Zack ich nie otwiera.

Postanowiłam poszukać chłopaka, ale nigdzie go nie znalazłam. Może zapomniał kluczy? Więc jak najprędzej otwarłam drzwi, a to co w nich ujrzałam nie ukrywam zaskoczyło mnie to.

– Siemka, jest Zack? – zapytała mnie dziewczyna. Wyglądała na nico młodsza niż ja. Chociaż na twarzy miała bardzo mocny makijaż, a zwłaszcza kreski. Włosy o odcienu wpadjącym w przełamanie brązu, a czerni opadały na ramiona i twarz. Jej ubiór zdecydownie nie pasował do pory roku, miała na sobie koszulkę w paski z długim rękawem i czarne szerokie jeansy, a na stopach biało czarne Jordany. Właściwe to większość dziewczyn tak się ubiera, ale ja nigdy nie potrafiłam rozumieć tego fenomenu.

– Umm, Zack'a nie ma... – nie wiedziałam co powiedzieć, nie dość, że stałam tam ubrana tylko w jego podkoszulek, ale i tak miałam zamiar spalić się ze wstydu.

– Spoko, mogę poczekać. – wymineła mnie i weszła do mieszkania.

Kompletnie nie miałam pojęcia kim ona jest, ani co robić, więc poszłam za nią do salonu, gdzie rozsiadłał się wygodnie na kanapie.

– Tak właściwe to kim jesteś? – musiałam wiedzieć w co się pakuję.

– No tak, ale ze mnie gapa. – uderzyła się otwartą dłonią w czoło, po czym wstała i podeszła do mnie. – Amy, pewnie Zack nic nie wspomniał, ale tak ma młodszą siostrę i jestem nią ja. – ujęła moją dłoń i energicznie nią potrząsnęła. Więc to jest jego siostra, nie wygląda na zbuntowaną piętnastolatkę, tak jak opisywał ją Cole, podczas jednego z wypadku do domku letniskowego cioci Alexa. – A ty, to kto? – zapytała mnie wprost.

– Madison, ale możesz mówić na mnie Mad, a i jestem koleżanką Zack'a. – przedstawiała się, a Amy uśmiechnęła się tylko na to.

– Tylko koleżanką? – dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak to wszytsko wygląda, ponieważ stoję przed nią w koszulce jej brata.

– Może nie wygląda to najlepiej, ale między nami do niczego nie doszło. – zapewniam ją.

– Niech będzie – wzrusza tylko ramionami i zaczyna pisać coś w telefonie, zaskakujące jest to, jak jej zachowanie przypomina, zachowanie Cole'a.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, to zaraz wrócę. – wymykam się pośpiesznie z pokoju, żeby móc się ubrać. Jednak czuję się niekomfortowo, paradując przed Amy w koszulce jej brata.

Podczas zakładania na siebie ubrań, rzucam kilka cichych przekleństw. Dzwonię również do Cole'a, by dowiedzieć się, gdzie przepadł. Oczywiście jak na złość, nie odbiera. Dziękuję sobie w duchu, że moje ubranie nie jest jakoś strikte imprezowe, tylko dość przeciętne.

– Okej, już jestem. – wracam i zajmuje miejsce obok dziewczyny na kanapie.

– Wiesz Mad, wydajesz się milsza od Leyli. – wypala, a mnie szokują jej słowa.  – Tak wiem, że ona nie żyje. – wyprzedza moje pytanie.

Interesuje mnie, czy wie o tym, jak zginęła, bo szczerze wątpię, żeby Zack powiedział jej tę historię.

– Nie planuję zajmować jej miejsca. – jest to sama prawda, nie mam zamiaru być Leylą numer dwa i skończyć w podobny lub bardziej tragiczny sposób.

– Szkoda, wydajesz się fajna, ale mało kto chcę się pchać w bagno mojego brata. – z każdym jej słowem, coraz bardziej mnie zadziwia.

– Ty wiesz o tym co robi?

– Całe miasto wie, tym bardziej jeśli przedstawiam się pełnym imieniem i nazwiskiem, to każdy wspomina o Zack'u i dociekają, czy poważnie jestem jego siostrą. – wygląda na poirytowaną tym, każdy ocenia ją przez pryzmat brata, który cieszy się nie najlepszą opinią w tym mieście. – Jakby no kocham Zack'a, ale to co on robi to przesada, mama odchodzi od zmysłów. – nie wyobrażam sobie tego, co musi przechodzić ich mama, gdy słyszy od ludzi, o tym co robi jej syn.

A ile o nim jeszcze nie wie.

– Faktycznie Zack jest czasem lekkomyślny. – na myśl przychodzą mi znacznie gorsze określenia, ale wolę zachować je dla siebie.

– Mało powiedziane. – trochę dziwnie się czuję rozmawiać o Cole'u z jego siostrą.

Wracam z protwoem do robienia czegoś w telefonie, odnoszę wrażenie, że powinnam się zbierać, dlatego zbieram swoje rzeczy.

– Już idziesz? – zatrzymuje mnie głos Amy, gdy mam zmaist wyjść z salonu.

– Powinnam się zbierać.

– Bałagam nie zostawiaj mnie tutaj bóg wie, o której powji się mój cudny brat, a obiecałam mamie, że z nim pogadam. – nalega przez co od razu ustępuje.

– Dobra, to w takim razie zostanę jeszcze chwilę. – jest to bardzo dobra okazja, by dowiedzieć się kilku rzeczy. –  Wspominałaś coś o Leyli, ona tu mieszkała prawda? – może i w mieszkaniu nie ma żadnych pozostałości, świadczących o jej obecności tutaj, ale to nie znaczy, że wcześniej ich nie było.

– Zack wyprowadził się tutaj w pierwszej klasie, żeby jacyś podejrzani kolesie nie nachodzili nas w domu i nie straszyć nas niepotrzebnie, a Leyla zamieszkał z nim jakieś dwa miesiące później. – przyswajam do siebie informację, czyli Cole musiał ją bardzo kochać skoro mieszkali razem, już w tak młodym wieku. – Szczerze to my nigdy za sobą nie przepadałyśmy, ona była rozpieszczaoną księżniczką, której tylko zależało na wyglądzie, ale Zack'owi to nie przeszkadzało, bo robił wszystko co chciał, gdyby była normalna już dawno kazałaby mu skończyć z tym wszystkim nim zaczął na dobre. – w jej głosie wyczuwam wyrzuty, nie chodzi o to, że Leyla była złą osobą, tylko ma żal do niej, bo nie pomogła jej bratu.

– Amy, Zack opowiadał mi trochę o waszym ojcu i dlaczego zaczął w tym wszystkim uczestniczyć. – może i nie znałam wszystkich szczegółów, ale zawsze coś.

– Ojciec jest potworem. – ona też nie cierpi sowjego taty. – A Zack pójdzie w jego ślady, on potrzebuje się opamiętać.

– Może i jest trochę narwany, ale już skończył współpracę z Derekim i pracuje w warsztacie. – próbuje pocieszyć nastolatkę, bo sama wiem, jak to jest, gdy w tak młodym wieku, ma się tyle zmartwień na głowie.

– Dlatego wczoraj brał udział w Wyścigu Nad Przepaścią? – poraz kolejny udaję jej się mnie zagiąć.

– Brał w nim udział, bo mógł stracić wszytsko co ma. – jest to po części prawda, ale nie tylko, bo były to jego chore ambicje by być najlepszym.

Wtedy drzwi wejściowe się otwierają i do środka wchodzi Cole, jak zwykle ubrany cały na czarno po mimo, że na dworze jest jakieś trzydzieści stopni.

– Amy mówiłem ci, że nie możesz wpadać bez zapowiedzi. – kompletnie mnie ignoruje, tylko zwraca się do dziewczyny i rzuca kluczami od auta na blat kuchenny.

– Mama mówiła, że masz nie ryzykować życiem w wyścigach, najwidoczniej obaj nie słuchamy bliskich. – wytyka mu, zrywając się na równe nogi.

Stoję i słucham kłótni rodzeństwa, kompletnie nie wiem, co powiedzieć. Chciała bym się stąd zmyć, bo coś czuję, że nie powinnam się mieszać, odnośnie tego tematu. Są to sprawy rodzinne Amy i Zack'a. Po części rozumiem dziewczynę, ale też Cole przekonał mnie do swojego stanowiska i... Ugh to wszytsko jest tak totalnie zagmatwane, a ja spakowałam się w to na własne życzenie.

– Jestem dorosły i mogę robić co chcę, nie to co ty. Myślisz, że wpadniesz tutaj i zrobisz mi wyrzuty, chociaż sama idziesz w moje ślady? – Zack nie krzyczy, ale jest to jeszcze gorsze dla jego siostry, ponieważ wytknął jej wszystkie błędy.

– Nie masz racji i wiesz o tym. Dopiero mogę wam pokazać na co mnie stać. – tak, teraz mogę powiedzieć, że są rodzeństwem, ponieważ po tej coś zaskakującej kłótni Amy wychodzi i trzaska drzwiami.

Głupio mi tu tak stać, a tym bardziej sama, bo Cole poszedł do sypaiali i również zatrzasnął mi drzwi przed nosem, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ulotnić się z tego mieszkania.

Teraz czeka mnie dość długi spacer na piechotę do domu. Na dworze grzmi, czyli zapowiada się na burzę, które w Kalifornii pojawiają się dość często, że względu na upały jakie tu panują. Nie mam ze sobą parasola, czy jakiejś  bluzy. Zresztą i tak by nic mi to nie dało, podczas silnych wiatrów i takiej ulewy, która się zapowiada. Więc wyciągam telefon i wybieram numer Noah. Z moim szczęściem, jak zwykle chłopak nie odbiera, a za żadne skarby nie wrócę się na górę i nie poproszę Cole'a, żeby mnie odwiózł. Autentycznie wolę już, by piorun mnie trafił.

Gdy otwieram drzwi, prowadzące na zewnątrz wita mnie ogromna ściana deszczu. Cofam się na klatkę i rozważam, czy nie przeczekać tutaj tej ulewy. Ale ten pomysł nie wydaje się za dobry, bo jeśli nie wrócę do południa, wszyscy zorientują się, że mnie nie ma. Ojciec jako szeryf, jeśli będzie trzeźwy, wróci z San Diego i wywiesi listę z moim zdjęciem, jako zaginionej i całe miasto zacznie huczeć.

Zdecydownie nie wchodzi to w  grę i wolę oszczędzić sobie wstydu. Dlatego zbieram się na odwagę i wybiegam z budynku. Słabo widzę przez deszcz, ale w dalszym ciągu biegnę przed siebie. Cała jestem przemoczona, moje buty ściągają się na betonowej nawierzchni chodnika. Nie zauważam nawet, kiedy wybiegam na ulicę, nim zdążę trafić na chodnik, auto uderza we mnie. W prawdzie nie jest to silne uderzenie, bo w znacznej części udaje mi się odskoczyć, ale i tak upadam na zimny beton.

Ała.

Nie straciłam przytomności, co jest bardzo dobrym znakiem, lecz boli mnie lewy bok, na który upadłam. Pewnie nieźle go pobijałam, a na pamiątkę zostanie mi kilka śniaków.

Kierowca wybiega z auta i pomaga mi wstać. Nie wypowiada ani słowa, tylko prowadzi mnie do auta, przez zacinający deszcz jestem w stanie dostrzec, że samochód jest koloru czarnego, a tak nic więcej. Otwiera dla  mnie drzwi i siadam na tylnym miejscu.  Moje nogi cały czas pozostają na deszczu. Nagle mój wzrok odzyskuje ostrość, a przede mną stoi Dylan. Chłopak wie, że to rozpoznałam, ale nic z tym nie robi. Korzystam z okazji i próbuję uciec, ale on okazuje się silniejszy i popycha mnie do środka, po czym zajmuje miejsce kierowcy.

Jestem cholernie spanikowana, bo jakby na to nie patrzeć, właśnie zostaję porwana. Z tylnej kieszeni wyciągam telefon i wybieram numer do Noah. Znaczy próbowałam, ponieważ mój telefon zostaje wyrwany mi z dłoni. Na miejscu pasażera siedzi Derek i wyrzuca mojego Iphona przez okno.

– Gościu pojebało cię! – natychmiast rzucam się na niego i liczę, że to w jakiś sposób pomoże mi w ucieczce.

– Siadaj. – po raz kolejny silne ramiona Dylana odpychają mnie do tyłu, a ja uderzam się o zagłówek.

– Madison nie znasz zasad porywania? Bez telefonu jest ciekawiej. – kpi ze mnie Derek, a jego śmiech przyprawia mnie o mdłości.

– Ciekawiej jest też, kiedy będę się bronić. – ponownie rzucam się na faceta, nawet udaje mi się trafić w policzek, na którym z pewnością zostanie ślad po moich paznokciach.

– Kurwa, siadaj! – najwidoczniej zdążyłam już podnieść ciśnienie Dylanowi, który celuje we mnie pistoletem.

Poważnie? Czy każdy z ich pieproznej szajki ma pistolet?

– Proszę bardzo, strzelaj. – nie wykonuje żadnych gwałtownych ruchów, ale też nie daję się zastraszyć.

Dość już widziałam seriali kryminalnych, żeby wiedzieć, że jeśli cię porywają najwidoczniej czegoś od ciebie chcą, więc nie zabiją cię na starcie.

Tylko ile mam jeszcze czasu?

– Zawsze jesteś taka pewna siebie? – zaczął Dylan, ale schował broń. Najwidoczniej wyczuł, że nie jest w stanie mnie zastraszyć.

Może i kiedyś robiłabym wszytsko na zawołanie oprawców, ale teraz nie mam nic do stracenia. Póki zadaję się z Cole'em mogę zawsze stracić życie, wystarczy poruszyć dla niego niewygodny temat, a pożegnam się ze wszystkimi raz na zawsze.

– Zawsze porywacie ludzi w biały dzień? – spytałam sarkastycznie, może i było to trochę absurdalne, bo na dworze szalała burza, więc jest to idealny czas na porwania, bo rzadko kto wychodzi wtedy z domu. Jednak ja się nie podawałam i dalej szarpałam za klamkę.

– Odpuść sobie, zamknięte. – czy zdążyłam wspomnieć, że Dylan był jeszcze bardziej egocentryczny, niż Zack? Jeśli nie to mówię to teraz.

– W takim razie zdradzcie po co mnie porwaliście? – mój głos był oazą spokoju, ponieważ tylko to było w stanie utrzymać mnie przed wpadnięciem w panikę.

– Jeszcze się nie domyśliłaś? – tym razem odezwał się Morton. – Obiecałem Cole'owi zemstę, a jak się na nim zemścić, niż nie na kimś dla niego ważnym. – akurat szczerze wątpiłam w to, że jestem dla niego ważna.

Nie chciałam już wdawać się z nimi w dyskusję, więc odpuściłam. W końcu musiałam przyznać przed sobą, że prawdopodobnie mogę już nigdy więcej nie wrócić do domu. Nim zorientują się, że mnie nie ma minie cały dzień, bo zazwyczaj tyle trwa burza w San Fran. W tym czasie zdążą mnie już wywieźć, a Cole nie będzie ryzykował własnym życiem z powodu jednej głupiej małolaty, która i tak namkeszała w jego życiu.

Mój mózg pracował na pełnych obrotach, starałam przypomnieć sobie sytuację z różnych filmów, co w takim momencie robimy ofiary. Namierzenie  telefonu odpadało, ponieważ wyrzucili  go tuż przed mieszkaniem Cole'a, nikt nawet go nie znajdzie, bo zapewne już popłynął wraz z ulewą do jakiejś studzienki. Mogłabym też ściemić, że jest mi nie dobrze, żebyśmy mogli się zatrzymać. Ten pomysł też nie był jakiś najlepszy, nie wyglądają na tępych, więc z pewnością Dylan zdążył by mnie dogonić. Jechaliśmy przez kompletne pustkowie, zero żywej duszy. Nie ma też nikogo, by zwrócić na sobie uwagę.

Nie pozostawało mi nic innego, jak najbardziej idiotyczny pomysł, który świat widział. Mianowicie miał on na celu ich rozproszyć. Wzięłam szybki zamach i z całą siłą, jaką tylko miałam uderzyłam w szybę. Ta pod wpływem uderzenia potukła się, poczułam ogromny ból, promieniujący od placu do nadgarstka. Spojrzałam na prawą dłoń, która była cała od krwi, a między ranami znajdowały się kawałki szkła.

– Kurwa, rozjebała szybę! – krzyknął Dylan, zwracając się do pasażerka obok.

– Nie zatrzymuje się! Jedź! – nakazał surowym głosem Morton. Po czym wyciągał broń i ponownie nią we mnie celował.

Cholera! Ten plan wydawał się taki dobry. Liczyłam na to, że z powodu rozbite szyby zjadą na jakieś poboczę, a ja w tym czasie zdążę zwiać.  Tak się niestety nie stało. Moją drugą opcją było wyskoczenie z jadącego auta tylko, że samochód jechał z prędkością dwustu kilometrów na godzinę, więc i to nie wchodziło w grę. Zresztą i tak miałam pistolet praktycznie przystawiony do skroni. Tak więc siedziałm w aucie z dwójką niezruwnoważonych świrów, do tego deszcz wpadał przez wybitą szybę, zalewając tylne siedzenia.

Brawo Madison! Świetna robota!

Dlaczego moje wszystkie pomysły to totalne niewypały? Przez całą drogę zadawałam sobie to pytanie. Gdy tylko samochód się zatrzymał, rozejrzałam się dookoła. Budynek przypominał opuszczony magazyn. Zbyt prawdopodobne jak na takich porywaczy. Jedynym ich plusem były wysoko umieszczone okna, przez które będzie mi ciężko nawiać.

– Zaprowadź Madison do pokoju. – Morton wydał polecenie, po czym Dylan siłą wyciągnął mnie z auta.

Jak to ja musiałam protestować. Szarpałam się ze wszystkich sił. Trochę trudno było mi z tą obaolałą reką, ale nawet nie szło mi tak najgorzej.

Mimo tego, że dalej mnie porywano.

Jeszcze jeden twój krzywy numer, a Cole dostanie cię bez tej ręki. – tym razem skręcił moją zdrową dłoń i zaczął prowadzić przez magazyn.

Nie wyglądało to jak opuszczone miejsce. Ściany starnnaie pomalowane, wysprzątana podłoga, ale brakowało mebli. Czyli do niedawna ktoś musiał tutaj być. Mężczyzna prowadził mnie w stronę piwnicy, co nie bardzo mi odpowiadało, bo jeśli zamkną te metalowe drzwi na klucz nie ma opcji, że się wydostanę.

– Teraz poczekasz tutaj, aż Cole nie da nam tego czego chcemy. – oznajmił mi przypinając lewą dłoń do metalowej rury i zostawił mnie samą w panującym pół mroku.

Początkowo postanowiłam rozejrzeć się, czy nie ma tutaj czegoś, co pomogłoby mi się stąd wydostać. Pomeszczenia przypomina starą kotłownię. Tuż obok mieści się zabrudzony materac, a tak nic więcej tu nie ma, prócz zakurzonych kartonów.

W takiej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, więc muszę sięgnąć się ostateczności.

– HALO! SŁYSZY MNIE KTOŚ?! POMOCY! ZOSTAŁAM TU UWIĘZIONA! – tak wiem, ten plan nie należał do tych najbardziej wybitnych. Nawet jeśli nikt nie usłyszy moich wrzasków to będą mnie mieć dość i wypuszczą dobrowolnie.

Nie było inaczej wyjścia, więc przez cały czas krzyczałam tyle, ile miałam sił w płucach. Gardło mam już zdarte, lecz odnalazłam w sobie jeszcze odrobinę energii by nie przestawać.

– Zamkniesz ten ryj?! – do pomieszczenia wszedł Dylan i ukucnął naprzeciw mnie. W jednym momencie ścisnął moją szczękę, co spowodowało, że przestałam krzyczeć.

– Nie. – tylko tyle udało mi się wydusić, ale też udało mi się zebrać wystarczającą ilość śliny i naplułam Dylanowe centralnie w twarz. Byłam z tego cholernie dumna.

– Dziwka. – meżczyzna w mgnieniu oka odepchnął mnie do tyłu, przez co plecami uderzyłam w betonową ścianę. Oplutł dłońmi moją szyję i zaczął podduszać.

To był jakiś koszmar, nie mogłam złapać pełnego oddechu. Próbowałam go kopać, ale nadaremno. Ostrość obrazu, coraz bardziej mi się rozmazywała.

– Masz szczęście, że Derk jest na górze inaczej skończyłabyś jak Leyla. – odsunął się do tyłu, a z agresji, która nim władała kopnął piramidę kartonów, z których wysypały się lalki. Było to przerażające.

– Nie zabiłeś jej przez przypadek, prawda? – gdy chciał wyjść, nie mogłam powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Coś nie układało mi się w całość i szczerze wątpiłam w to, że chybił strzał. Przecież są gangsterami, nawet jeśli nie był przekonany czy trafi, nie strzelałby.

– Jednak nie jesteś taka głupia. – te słowa utwerdzily mnie tylko w tym przekonaniu.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– Mój był tytuł króla toru, a gdy pojawił się dzieciak Cole okazał się lepszy. – oparł się o ścianę i spojrzał na mnie, w jego oczach widziałam nienawiść, gdy tylko o nim wspomniał.

– Nie chciałeś mu na to pozwolić. – dopowiedziałam. Jednego tylko nie potrafiłam rozumieć. Skoro obaj pracowali dla Dereka nie powinni ze sobą konkurować?

– Takie życie, nie jestem tutaj aby zdobywać przyjaciół, tylko by być najlepszy. – jego ambicją mnie przerażała. Myślałam, że to Cole miał na jej punkcie jakaś chorą obsesję, ale Dylan bił go na głowę.

– Wczoraj wyszło kto jest lepszy. – musiałam go sprowokować. Ja i ten mój niewyparzony język, bo w jednej  chwili Dylan z drugiego końca pomieszczenia znalazł się przy mnie i uderzył mnie z pięści w twarz. Bolało cholernie, ale i tak czułam satysfakcję.

– Nigdy więcej o tym nie wspominaj. – wysyczał, po czym zostawił mnie tutaj samą.

W grę nawet nie wchodziła taka opcja, że zostanę tutaj jeszcze jakiś czas. Musiałam szybko coś wymyślić. Przetaskowałam wzrokiem pomieczenie ponownie, tym razem w oczy rzuciły mi się lalki, które whsypały się z kartonów. Teraz musiałam znaleźć, to czego szukam.

Bingo!

Ucieszyłam się, ponieważ we włosach jednej z lalek dostrzegłam wplątaną wstążkę. To oznacza, że kokardą trzyma się na agrafkę, która jest mi potrzebna. Przechyliłam się z całej siły do przodu, ale nie mogłam jej sięgnąć. Ręka, którą zbiłam szybę okropnie bolała, nie mogłam wyprostować palców, by załapać zdobycz.

Dasz radę, od tego zależy twoja wolność.

Motywowałam się w duchu. W końcu udało mi się rozgiąć obalałe palcę i przyciagłam lalkę do siebie. Ostrożnie wygiełam agrafkę i zaczęłam nią majstrowac przy kajadanakach. Dziękowałam mojemu tacie, że jest policjantem i w młodości uczył mnie jak bez problemu wyswobodzić się z kajdanek, ponieważ zobaczyłam to na pewnym filmie i koniecznie chciałam się tego nauczyć. Trwało to nieco dłużej, bo miałam do dyspozycji tę pociętą rękę.

Udało się!

Ucieszyłam się jak dziecko. Do tej pory wszytsko moje plany kończyły się totalną klęską, ale to mi się udało. Teraz wystarczyło skombimować jak wydostać się z tej piwnicy. Wyjście przez drzwi odpadało, bo na górze Dylan i Derek czekają. Przejrzałam się i w oczy rzuciły mi się niewielkie okno. Nie byłam pewna czy się w nim zamieszczę, ale postanowiłam spróbować. Ustwaiłam kilka kartonów, żeby się wspiąć. Otwarcie okna nie należało do najłatwiejszych, ponieważ było stare i skrzypiało. Gdy udało mi się je otworzyć spróbowałam prześlizgnąć się na zewnątrz. Mój ogromny tyłek wcale tego nie ułatwiał. Gdyby jadła wicej Macdonalda zostałabym tu na amen. Na dworze jesscze kropiła delikatna mrzawka, ale burza ustała. Na moje nieszczęście podczas czołgania się, moje włosy wpadły w kałużę błota. Nie zadręczałam się tym, ponieważ w tym momencie liczyła się ucieczka.

To było jakieś kompletne pustkowie. Prócz tego magazynu nie było nic. Dobrze, że mniej więcej pamiętałam drogę, którą tu przyjechaliśmy. Chociaż mam jakieś szansę wrócić do miasta. Nie czekając już ani chwili dłużej zaczęłam biec przed siebie, gdy usłyszałam czyjś głos.

– Nie ucieknie? – śmiało mogłam stwierdzić, iż należy on do Mortona. Schowałam się w pobliskich krzakach. Licząc na to, że moje superultra umiejętności łamagi, mnie nie zdradzą.

– Nie ma szans. Posiedzi tu grzecznie do rana. – zapewnił go Dylan, po czym obaj wsiedli do samochodu i odjechali. Czyli do rana ich tutaj nie będzie, więc mogę spokojnie wracać do domu. Zorientują się dopiero rano, że zniknełam.

Odczekałam jeszcze chiwlę, by mieć pewność, że nie zawrócą. Gdy byłam tego pewna zabrałam się do biegu. Oczywiście jak to ja musiałam zaczepić się o gałąź i rozerwałam przy tym bluzkę. Ale miałam to w nosie, zależało mi na ucieczce z tego miejsca.

Był to chyba bieg mojego życia, mimo zmęczenia nie odpuszczałam tempa. Dopiero, gdy zatrzymałam się pod swoim blokiem. Mogę się założyć, że jestem czerwona jak burak, ale wykorzystałam resztki sił, by wspiąć się po schodach na siódme piętro.

– Matko Mad, co ci się stało? – Blair natychmiast podbiegłam do mnie, gdy tylko weszłam do pomieszczenia, prócz niej w środku był Josh i Noah.

– Porwali mnie... – tylko tyle udało mi się wydusić. Zdawałam sobie sprawę, że wyglądam jak siedem nieszczęść, ale wtuliłam się w ubranie przyjaciółki. Wszystko zaczęło do mnie docierać. Ja naprawdę zostałam porwana.

Ale dałaś radę, bo uciekłaś.

– Kto cię porwał? – zapytał przejęty Noah, który również dołączył do uścisku.

Nie byłam wstanie odpowiedzieć, miałam poczucie, że tracę wszytskie siły. Prawa ręka bolała mnie cholernie. Nie potrafiłam nawet się zebrać, żeby ją opatrzeć. Po prostu rzuciłam się na łóżko, a łzy mimowolnie ciekły po moich policzkach.

– Dzwonię do Zack'a, że się znalazła. – Josh wyjął telefon i wyszedł na korytarz, co oznaczało, że mojego ojca mnie ma w domu.

– Skarbie wiem jakie to dla ciebie trudne, ale matwimy się. Jestem tu tylko ja i Noah, opowiedz co się stało. – Bri mówiła do mnie jak do dziecka, dodtakowo cały czas głaskała mnie uspokajająco po ramieniu. 

– Miałam wracać do domu... – zaczęłam przerywając szloch.  – Była burza i wtedy przejechało mnie auto... – Blair i Noah są tym zaskoczeni, ale daje im znak, że nie stało mi się nic poważnego. – Ty był Derek i Dylan... Gadali coś o jakiejś zemście... Wywieźli mnie i mieli trzymać w opuszczonej kotłowni... Rano będą wiedzieć, że uciekłam. – to co powiedziałam było pozbawione logiki i spójności, lecz przyjaciele mnie zrozumieli.

– Już jest okej, będę twoim rycerzem i cię obronię. – obiecał Noah całując mnie w czoło. Czy ja sobie zasłużyłam na tak wspaniałego przyjaciela?

– Chcesz się ogarnąć? – zaproponowała blondynka, dosłownie jakby czytała mi w myślach. Pokiwałam tylko twierdząco głową i zabrałam swoje rzeczy, by zdjąć to okropieństwo co mam na sobie.

– Zack zaraz będzie. – do pokoju powrócił Josh. Wiem, że zaraz ponownie będę wszytsko opowiadać, muszę jakoś poukładać to sobie w głowie, by miało to jakikolwiek sens.

Siedziałam pod prysznicem dobre dwadzieścia minut. Musiałam mieć pewność, że zmywam z siebie ten brud. Narzuciłam na siebie domowe dresy i wytuszowałam rzęsy, bo przez płacz moje oczy były opuchnięte. Tak jak sądziłam, mój lewy bok pokrywały siniaki, spowodowane uderzeniem  auta. Dłoń nie była, aż w tak tragiczny stanie wystarczyło opatrzeć ją staranie bandażem. Teraz trzeba było ponownie zmierzyć się z tą historią.

Gdy wyszłam z toalety, Zack krążył już po pokoju. Nie cierpiałam, kiedy wszyscy patrzyli na mnie z takim wyrazem współczucia. Są znacznie gorsze rzeczy na świecie, ja żyję i to jest chyba najważniejsze. Usiadłam na łóżku i chciałam sprawdzić, która jest godzina, ale zapomniałam, że mój telefon leży gdzieś w ściekach.

– To sprawka Wooda i Mortona? – spytał bezpośrednio Cole, zajmując miejsce naprzeciw mnie.

– Tak.

– Zabiję skurwesynów. – jak poparzony  zerwał się z miejsca i był gotowy opuścić to pomieszczenie.

– Uspokój się, wysłuchaj tego co Mad ma do powiedzenia. – Josh zatrzymał chłopaka, na co ten ponownie usiadła naprzeciw mnie.

Ponownie opowiedziałam całą tę historię. Nie było to jakieś łatwe zadanie, ale starałam się nie pominąć żadnego szczegółu. W między czasie do Blair zadzwonił telefon i wyszła go odebrać. Nie miałam jej tego za złe, wręcz cieszyło mnie to, iż mniej osób będzie obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Było to dramatyczne przeżycie, ale nie pierwsze w mojej historii. Wcześniej dawałam radę, to teraz też dam.

– Josh możesz odwieźć mnie do domu, matka grozi mi, że jeśli dzisiaj nie wrócę na noc to mnie wydziedziczy. – blondynka poprosiła swojego chłopaka. Może i ciocia Rachel była w porządku, jednak miała swoje zasady, a jeśli Blair nie spała w domu już od kilku dni, to bez problemu mogła ją wydziedziczyć. – Tak mi przykro Mad, jestem fatalną przyjaciółką.

– Fatlaną?! Żartujesz?! – natychmiast odwróciłam ją od tych bredni. – Nikt nie kocham mnie tak ponad życie jak ty. No może oprócz Noah. – obie się z tego zasmiałyśmy. Nasza więź była bardzo silna, traktwoałyśmy się jak siostry i wiedziałam, że nie przez przypadek ją spotkałam. – Jedź, pozdrów ciocię Rachel. – nakazałam, przedrzeźniając jej surowy ton.

– Kocham cię. – przytulił mnie na pożegnanie.

– Trzymaj się młoda. – natychmiast Josh skinął mi na pożegnanie. Ugh doskonale wiedział jak to przezwisko  działa mi na nerwy. – A ty nie rób niczego głupiego. – ostrzegł sowjego przyjaciela.

Zostałam w pokoju z Zack'iem i Noah. Natomiast ten pierwszy szybko się oddalił i zaczął coś przeglądać w telefonie. Nie ukrywam ciekawiło mnie, co tym razem jest w stanie odwalić.

– Słuchaj... – zaczął Noah,  dlatego od razu zwróciłam na niego uwagę. – Nie chce wyjść na gbura czy coś, ale mama źle się dzisiaj czuła i wolałbym być przy niej na noc, więc jeśli Zack zostanie, to może ja...

– Jasne idź. – znając prawdziwy stan Josephin nie było opcji, że będę kazała Noah tutaj siedzieć ze mną całą noc, gdy tak naprawdę mam się dobrze.

– Dzięki, jesteś najlepsza. – po raz ostatni pocałował mnie w policzek i pomachał na pożegnanie, gdy znikał za oknem.

Mimo tego, co dziś się wydarzyło czułam się najszczęśliwsza na całym świecie. Mam przyjaciół, którzy mnie kochają. Właśnie to pozwoliło przetrwać mi tyle czasu i z nimi u boku przetrwał jeszcze drugie tyle.

– Co robisz? – zapytałam Cole, który stał przy drzwiach.

– Nic. – odbruknął tym swoim cwaniackim głosem.

Był to dla mnie wyraźny znak, że nie chciał rozmawiać. Więc sama postanowiłam go olać. Przekręciłam się na drugi bok i postanowiłam zasnąć.

Leżałam tak od jakiegoś czasu, a sen nie przychodził. Prawdopodobnie było to spowodowane przez stres. Dlatego usiadłam i skrzyzlwalam nogi. Zack cały czas stał w tym samym miejscu.

– Nie śpisz jeszcze?

– Możesz położyć się obok, wtedy łatwiej mi zasnąć. – to była akurat ta jedna z dziwniejszych rzeczy. Nie lubiłam samotności, wolałam gdy ktoś był blisko. W tym wypadku miał być to Zack.

– Niech będzie. – zaskoczyło mnie, że zgodził się od razu, nie rzucając przy tym jakiegoś sprośnego komentarza.

Po prostu podszedł do łożka. Zabrałam swoje rzeczy, żeby mógł położyć się obok. Poczułam zapach jego wody kolońskiej, którą czuć było w jego mieszkaniu. Miała ona charakterystyczny zapach. Nie potrafiłam go opisać, ale podobał mi się.  Materac ugiął się delitanie z lewej strony. Chciałam dokładniej mu się przyjąć, więc odwróciłam się na drugi bok. Brunet wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Ciekawiło mnie co siedzi w jego głowie.

– O czym myślisz? – uważnie przeglądałam się zmienia jego twarzy, ku mojemu zaskoczeniu jej wyraz wciąż pozostawał taki sam.

– Który ci to zrobił? – nie odpowiedział na moje pytanie, ponieważ zainteresował się zaczerwienionym miejscem, pod okiem. Przejechał po nim delitanie opuszkiem palca. Jego dotyk spowodował w moim ciele dreszcze, był on szorstki, a zarazem delikatny. Nienawidziłam w jaki sposób na mnie on działał, było to coś czego nie potrafiłam opisać. Teraz jego palec jechał wzdłuż szyi. Tuż po palcach Dylana, pozostały na niej ślady.

– Dylan. – tylko na tyle było mnie stać, ponieważ nie miałam dostępu do tlenu, gdy brunet cały czas jeździł po moich śladach.

– Dopadnę go, obiecuję Madison. – w jego głosie serio było słychać troskę, nie wiem dlaczego, ale uwielbiałam tę jego wersję. Miałam poczucie, że mnie rozumie.

Myślałam, że jesteśmy podobni, ale nie tacy sami.

– Co się stanie rano? Gdy dowiedzą się, że nawiałam? – może znowu mnie porwą? Tym razem nie uda mi się uciec, co ją wtedy zrobię?

– Będziemy pierwsi. – zapewnia mnie.

– Jak?

– Śpij. – nakazuje, czyli nie chce bym zadawała mu pytania. Nie mam siły na sprzeczki, więc postanawiam go posłuchać i czekam, aż sen nadejdzie. Tym razem bardzo krótko.

W tle słyszę czyjąś rozmowę, nie jestem w stanie stwierdzić, czy to mi się śni, czy naprawdę ktoś tu prowadzi dyskusję. Po omacku dotykam lewą stronę łóżka, na której teoretycznie powinien leżeć Zack, ale jego tam nie ma. Zrywam się jak poparzona. Myślę, że to był sen i ja nadal jestem uwięziona w tej piwnicy. Całe szczęście nie, to jest mój pokój. Ale co się stało z Cole'em? Ponownie rozglądam się dookoła i w drugim końcu pokoju, widzę dwie niewyraźnie sylwetki, przez panującą ciemność. Od razu do głowy przychodzi mi myśl, że to Morton i Dylan. Z przerażenia odsuwam się do tyłu, aż nie uderzam plecami w ścianę, podciągać nogi, aż pod brodę. Liczę na to, że mnie nie zauważą. Rozmawiają, wskazując coś na mnie.

– Zack... – wołam albo mówię. Nie jestem w stanie tego określić, ponieważ aktualnie przemawia mną strach.

– Cii... Jestem tutaj... – najwidoczniej zauważył moje skołowanie, ponieważ chłopak znajduję się tuż obok mnie i płaszcze uspokajające po ramieniu. – Ethan przyjechał tylko na chwilę. – teraz wiem, że ten drugi chłopak to nikt inny jak Ethan.

– Zaraz, co znowy wymyśliłeś? – zapala mi się czerwona lampka, przecież ta dwójka dogaudje się tylko wtedy, gdy wspólnie spiskują.

– Nic. – Cole mówi takim tonem, jakby nie chciał, żeby doszukiwała się prawdy. To mnie tylko utwierdza w przekonaniu.

– Ethan, co tutaj robisz? Powiedz prawdę. – staję naprzeciw szatyna, nie przeszkadza mi to, że jest o dwie głowy wyższy. Wiem, że uda mi się wyciągnąć z niego prawdę.

– Musimy uprzedzić Dereka. – to imię o dziwo już nie wywołuje na mnie żadnego wrażenia. Może to przez to, że jest środek nocy.

– Kurwa stary! – po reakcji Cole'a wiem, że dowiedziałam się prawdy.

– Sory, co ja mogę. Ona ma jakiś pieprzony dar. – próbuje się bronić i unosi obie ręce do góry.

– Żaden dar, po prostu jesteś ciotą. – dalej go beszta.

– Ej! – upominam Zack'a. – Faktycznie nie dar, a spryt. – no dobra, jestem z siebie mega dumna, ale próbuje zachować jak największą powagę. Oczywiście Cole jak zwykle musi zniszczyć mi tak piękną chwilę, bo wywraca oczami. – To jaki mamy plan? – siadam na łóżku i krzyżuję nogi, czekając aż opowiedzą mi wszytsko.

– Pierwsze nie my, ty zostajesz. Po drugie nie mamy. – przyznaje brunet, chodząc w te i we w tę po pokoju. Co mnie wkurza.

– Błagam, jak to ja nie?! – oburzam się natychmiast.

– Mówimy tu o Mortonie, a nie o grupce trzecioklasistów. – sprowadza mnie na ziemię, ale puszczam jego uwagi mimo uszu.

– Wiem o tym. Jakbyś nie zauważył dałam radę im uciec. Rozumiesz? Ja. – chcę postawić na swoim, co będzie bardzo ciężkie, ale nie do zrobienia. – Poza tym macie czas do rana, chyba mnie tutaj samej nie zostawisz. – taktyczne zagranie nie emocjach, które dość często stosuję i dość często się przydaje.

– Cole ona ma rację. – głos zabiera Ethan, który w końcu staje po mojej stronie.

– Nie.

– Biorę na siebie całą odpowiedzialność za nią. – próbuje go przekonać, za co jestem mu wdzięczna, bo nie będzie to najłatwiejsze zadanie.

– Nie. – ale on dalej pozostaje nie ugięty.

– Nie możemy jej tutaj zostawić, a jak ktoś przyjdzie? – teraz posuwa się do tego samego zagrania co ja.

– Liv ma zmianę w barze, zwieziemy ją tam. – ciekawe jest to, że na wszytsko zawsze ma jakiś solidny argument.

Jakoś musiał się bronić w sądzie.

– Tracimy czas. – przypomina mu, bo teraz każda minuta jest na wage złota.

– Dobra, masz pięć minut i zaczynamy. – Zack wskazuje ręką na moje strój, który składa się z dresowych szotrów i luźnej koszulki.

Mam pięć minut, żeby się ogarnąć. W pośpiechu zabieram z szafy czarne rurki i tego samego koloru bluzkę na ramiączkach. Szybko zakładam ubrania, w duchu dziękuję sobie, że mam nadal pomalowane rzęsy, przez co nie wyglądam jak totalny zombiak. Włosy związuję w wysokiego kucyka i już po czterech minutach wracam do pokoju.

– To co robimy? – trochę wstyd, bo jakby nie patrzeć jest to moja pierwsza taka akcja.

– Cole zadzwoni do Dereka, żeby się z nim umówić. Więc teraz cicho. – rozumiem tak proste instrukcje.

Zack wyjmuje telefon i wybiera numer, jak mniemam Mortona. Pierwszy sygnał... Drugi... Trzeci... myślę, że już nie odbierze, gdy po piątym sygnale słychać szmer.

Cole czego? – doskonale potrafię zidentyfikować ten głos, nie trzeba być geniuszem by wiedzieć, że należy on do Mortona.

– Gdzie ona jest?! – mówi wściekle, jakbym nie wiedziała o co chodzi, to na serio bym mu uwierzyła.

Aaa! Chodzi co o słodką małą Madison. Spokojnie, jest w bezpiecznym miejscu. – podśmkechuje się pod nosem, gdy to mówi.

– Wyślij adres, będę tam za pół godziny.  – pół godziny, czyli tylko tyle nam zostało, do spotkania twarzą w twarz.

Nie zapytasz co chcę w zamian?

– Nie w tym życiu. – po tym brunet się rozłączył i schował telefon do kieszeni.

Spojrzałam na Ethana, ale jego twarz tak jak Cole'a nie wyrażała żadnych emocji. Musieli już do tego przywyknąć, skoro tak długo w tym siedzą.

– No to jedziemy. – odezwał się szatyn i ruszył przez okno prosto na parking. Zrobiłam to samo, a tuż za mną szedł Zack.

Przez całą drogę milczałam. Mimo, iż Zack i Ethan rzucili czasem coś do siebie. Moja uwaga była skupiona na drodze. Doskanale ją pamiętałam, tylko teraz i dziwo czułam się bezpiecznie.

Bentley stał na podjeździe, co oznaczało, że Morton jest w środku prawdopodobnie z Dylanem. Zack szedł jako pierwszy, a kroku dorównywał mu Ethan. Natomiast ja trzymałam się z tyłu.

– Wyjdziesz kiedy będzie bezpiecznie. – poinstruował mnie, przeładowując broń.

Tak jak kazał, stanęłam za starymi kartkami. Mnie nie było widać, ale ja bardzo dobrze wszytsko widziałam. Ethan i Zack stali z bronią i nie zamierzali zrobić ani jednego kroku do przodu.

– Tak szybko? Widać zależy ci na niej. – z naprzeciwka wyszedł Morton. Ubrany w to samo co zwykle, czyli workowaty garnitur.

– W dodatku z obstawą. – Dylan dołączył do niego. – Witaj barciszku.

– Żeby facet w wieku dwudziestu pięciu lat pokrywał nastolatki. Staczasz się. – szatyn nie pozostawał mu dłużny.

Szczerze wydawało mi się, że będzie to jakoś bardziej groźne, ale Zack i Ethan mieli większe predyspozycje, by wygrać.

– Proszę bardzo, braterska miłość jakie to piękne. – Derek odstawiał typowe szopki dla niego. Aktualnie udawał, że ociera złe ze wzruszenia.

– On i mój brat, wątpię. Trzyma ze zdrajcą. – Dylan miał bardzo wybuchowy charakter, co dało się już nie raz zauważyć. Był w stanie wycelować w własnego brata.

– Daruj sobie, oddawaj Madison. – Cole wyraźnie był poirytowany całym tym przedstawieniem.

– Dylan, przyprowadź dziewuchę. – wydał polecenie, a jego podwładny udał się do piwnicy, w której powinnam teoretycznie siedzieć. – Zaraz dobijemy targu.

– Nie ma jej. – jego wysłannik wrócił.

– Jak to jej nie ma? – Derek obudził się natychmiast. Beze mnie nie dostanie nic od Cola. To logiczne byłam jego kartą przetargową, której nie umiał upilnować.

– Pusto, zniknęła.

– Chyba jednak nie. – gdy Zack powiedział, to pewnym siebie głosem, był to wyraźny sygnał, że mam wyjść z kryjówki.

– Na przyszłość, radzę obejrzeć więcej filmów, by wprawiać się w porywaczy. – stanęłam tam pewna siebie, zawsze chciałam to powiedzieć. Czułam się jak na tych wszystkich filmach akcji.

– Co do...

– Jednak nie doceniłem twoich możliwości. – Derek uderzył Dylana solidnie w twarz, przez co ten nie Był w stanie się wysłowić. Za to on mógł mnie pochwalić.

– Na przyszłość radzę wszytsko lepiej zaplanować, my spadamy. – Ethan schował broń, co było dość sporym błędem, bo nadal nie byliśmy na swoim terenie.

– Nigdzie nie idziecie. To, że nie mam Madiosn nie znaczy, że nie dostanę czego chcę. – znałam ten jego gniew. Podobny przejwaił się wtedy, gdy zabił profesora Scotta.

Teraz też ktoś miał wyjść nieżywy.

– Zabij. – wydał pocenie mężczyźnie, na co ten wyjął pistolet.

Wszytko działo się w ułamku sekundy, gdy obaj zaczęli do nas strzelać. Chłopaki szybko zareagowali i wepchneli  mnie za kartony. Ta konstrukcja nie była dość stabilna, ale szło przez jakiś czas się za nią kryć.

– Za dwie minuty przy wejściu. My ich zajmiemy. – wręczył mi klucze do swojego auta. – Już! – pogonił mnie, po czym dołączył do strzelanini.

Odruchowo zaczęłam biec do auta. Najszybciej jak tylko mogłam, odpaliłam silnik i podjechałam pod wejście, tak jak mi kazano. Strach który we mnie siedział był nie do opanowania. Musiałam siedzieć tutaj i czekać na nich. A co jeśli w ogóle stamtąd nie wyjdą? Mieli jeszcze jakąś minutę w innym wypadku to my przegraliśmy. Moje obawy nie były potrzebne, bo z budynku wyszły dwie osoby, wśród nich rozpoznałam Zack'a. Pomagał iść Ethanowi, czyli to jemu musiało coś się stać. Brunet szybko wpakował go na tylnie siedzenie, po czym sam zajął miejsce pasażera.

– Jedź! – zrobiłam tak jak kazał i podjechałam prosto przed siebie.

– AŁAA! – usłyszałam przeraźliwy dźwięk, jaki wydał z siebie Ethan.

– Co mu jest? – sytałam, nie odrywając wzroku od dorgi.

– Jest ranny. – spełniły sie moje najgorsze obawy. – Jedź szybciej. – poganiał mnie, więc wcisnęłam gaz do dechy.

Jakieś piętnaście mil później zatrzymaliśmy się na poboczu, ponieważ Ethan skręcał się z bólu na tylnie siedzeniu.

– Gdzie oberwał? – Cole i ja pośpiesznie wysiedliśmy z auta. – Pomóż mi go wyjąć. – nim odpowiedział, zdążyłam wydać kolejne polecenie. Posłuchał mnie i położył chłopaka tuż przy aucie.

– Dylan postrzelił go w udo. – faktycznie, z tego miejsca sączyła się krew o bordowym kolorze.

– Masz scyzoryk? Cokolwiek? – trzeba było szybko działać inaczej skona tutaj za jakieś pięć minut?

– Masz. – podał mi nóż. – A tobie nic nie jest? – musiałam się upewnić, bo dwa trupy to zdecydownie za dużo.

– Nie. – przyniosło mi to niewilką ulgę, ale byłam zbyt skupiona rozcinaniem nogawki jego spodni.

Rana wyglądała paskudnie, a kula wciąż tkwiła w jego udzie. Prawdopodobnie przebiła tętnice i doszło do krwotoku. Ja i Cole byliśmy w kropce, do miasta było kawał drogi, a my nie mieliśmy czasu.

– Trzeba to zatamować. – wiedziałam co robić, bo Noah w wieku trzynastu lat nadział się na metalowy pręt, podczas jazdy na desce. Wtedy byliśmy z nim wszyscy, ale to Simon wiedział co robić. Chyba co nie co zapamiętałam. – Jak masz dawaj jakieś tabletki przeciwbólowe. – poszedł ich szukać, akurat to by było zbawienie, dało by nam trochę czasu na przewiezienie go do szpitala.

– AŁA! – chłopak zawył z bólu, gdy tylko dotknęłam jego rany. Pośpiesznie zdjęłam bluzkę i zawiązałam mu ją na nodze, by spowolinić przepływ krwi. Nie obchodziło mnie to, że jestem teraz w samym staniku, najważniejsze było życie Ethana.

W międzyczasie Zack wrócił z opakowaniem tabletek, Ethan musiał wziąć, aż cztery, by uśmieżyć ból. Nie wiem czy dobrze zrobiłam podając mu taką dawkę, ale nie było wyjścia. Ponownie zapakowaliśmy go na tylnie siedzenie auta. Tym razem to Zack zajął miejsce kierowcy, a ja pasażera.

– Trzeba go zawieźć do szpitala. – ktoś musiał usunąć kulę, ja nie jestem, aż takim specjalistą by to zrobić. I tak robiło mi się trochę niedobrze, przez zaschniętą krew na moich dłoniach.

– I co im powiesz? Skąd ma ranę postrzałową? – racja, nie chcemy wzbudzać żadnych podejrzeń, inaczej sprawą zacznie interesować się mój ojciec, który jest szeryfem i przy okazji jest cięty na Cole'a. – Zawieziemy go do Rafe'a.

– Kto to? – skołowało mnie to, bo co może jakiś Rafe?

– Stary znajomy.

– Jest lekarzem? – mam po dziurki w nosie tych ich znajomych, może tym razem każde z nas oberwie kulką w czoło na dzień dobry?

– Nie do końca. – to dopiero mnie pocieszył. – Kurwa Wood, będziesz czyścił tę tapicerkę.

W końcu auto zaczeło zwalniać, bo wyjechaliśmy do miasta. Oczywiście była to południowa część, bo jakby inaczej.

– Rafe jest lekarzem, czy ćpunem? – spytałam rozozglądając się za oknem. Jechaliśmy w stronę kamienicy, gdzie w bramach stało pełno jakiś mężczyzn, którzy z pewnością byli na haju.

– Koleś zajmuję się wieloma rzeczami. – rzucił krótko i zaczął prowadzić Ethana do jakiegoś budynku.

Moje obawy się potwierdziły, w tej kamienicy większość drzwi była otwarta na oścież, a z środka dobiegła głośna muzyka. Cole ciągnął po schodach chłopaka na samą górę. Akurat te drzwi były zamknięte, więc zaczął je walić z pięści.

– Pali się? – po chwili otworzył nam je mężczyzna z jointem w ustach. Blond włosy przykrywała mu czapka z daszkiem, odwrócona tył na przód Jordana. Rozpięta koszula w rybki i pomarańczowe dresowe spodenki.

– Pamiętasz wisisz mi przysługę, pomóż mu. – Zack nie czekał na jego zgodę tylko wszedł do mieszkania.

– Na stół. – tak jak kazał Rafe, zgarnęłam wszytsko ze stołu, zrzucając wszystko na podłogę. – Dam radę, a wy idźcie. Na ogół nie wyganiałbym takich widoków, ale muszę się skupić. – mówiąc to miał na myśli mnie, ponieważ cały czas byłam w samym staniku. Poczułam jak krew napływa mi do policzków.

– Odwiozę cię i tak nic tutaj nie zadziałałmy. – Cole zauważył moje zawstydzenie i postanowił mnie odwieźć do domu. – Nie zabij go. – upomiał chłopaka, wychodząc wraz ze mną z mieszkania.

– Postaram się! – usłyszałam jak jeszcze coś mówi, ale puściłam uwagę mimo uszu.

Nim wsiadłam do auta ja i Zack zdążyliśmy zrobić sensację, ponieważ wszyscy mieli utkwiony wzrok na moich piersiach. Nawet nie niałam jak ich zakryć.

Matko, jaki wstyd.

– Weź ją. – Zack podał mi swoją bluzę, którą wyjął z bagażnika.

– Dzięki. – przyjęłam ją i natychmiast na siebie założyłam. – Zawsze masz ubrania w aucie?

– Ta, wsiadaj. – nie był skory do rozmów, zdecydowałam się nie drążyć tematu. Obaj byliśmy wykończeni. Jedyne co słyszałam to jak odjeżdżamy z piskiem opon.

Dochodziła piąta nad ranem, a niebo przybrało bladoróżowy kolor. Dopiero wracałam do domu. Inne nastolatki o tej przychodzą z imprez, a nie z akcji ratowniczych.

No widzisz, przy Zacku nie jesteś jak inne nastolatki.

Wracaj do niego, ja sobie poradzę. – teraz martwił mnie Ethan, poza tym Cole nie musiał chodzić za mną w kółko, jak pierdolony anioł stróż.

Odjechał, a mnie czekała wspinaczka na siódme piętro. Jakby nie dość życie mnie pokarało. Uświadomiłam sobie, że wciąż mam bluzę Zack'a, nie przeszkadzało mi to, bo w sumie lubię za duże ubrania, tym bardziej, że pachniała jego boską wodą kolońską. W kieszeni znalazłam też paczkę papierosow i zapalniczkę. W prawdzie nie były one ciękie, ani miętowe. Ale na umilenie drogi zdecydowałam zapalić jednego. Miałam rację, był cholernie mocny. Dlatego niedopaloną połówkę wrzuciłam.

Tak jak myślałam, Liv była w domu i smacznie spała zwinięta w kulkę. Miałam zamiar zrobić to samo, nawet nie zmyłam krwi z rąk, ani się nie przebrałam. Po prostu zasnęłam, bo chciałam o tym wszystkim zapomnieć, choć na chiwlę.

No dobra, na kilka godzin.

– Wstawać śpiochy! – z mojego błogiego stanu wyrwa mnie bardzo dobrze znany, słodkawy głos Blair.

– Daj nam spać. – mruczy zaspana Liv, której podobnie jak mnie nie podoba się wizja pobudki.

– Nie ma mowy, już dwunasta. – mówiąc to wyrywa mi kołdrę z dłoni.

– Zaraz cię zamorduję. – ostrzegam ją i to na serio.

– Oj tam gadasz głupoty. – nie zwraca na mnie uwagi i robi to samo Liv.

W takich sytuacjach nie cierpię charakteru mojej przyjaciółki. Po tak męczącej nocy, nie mam ochoty robić nic innego, niż tylko spać. W końcu zmuszam się i podnoszę się do pozycji siedzącej, ale moja mina świadczy o tym, jak bardzo jestem wkurzona.

– Mam dobre wieści nie musisz iść dzisiaj do pracy. – zwraca sie do różowowłosej, którą najwidoczniej to cieszy.

– Josh mnie zastąpi? – gdy ona jest juz na równych nogach, ja postanawiam przespać się jeszcze minutkę.

– Nie do końca, dzisiaj pub jest zamknięty, bo jakieś tam ważne sprawy z Zack'iem. – na dźwięk tego imienia odechciewa mi się spać. – Więc może pojedziemy na zakupy! – kontynuuje podekscytowana blondynka.

– Brzmi świetnie. – ku mojemu zaskoczeniu Liv też się zgadza.

– Ty też jedziesz i nie ma wymówek, szykuj się. – morskooka zwraca się bezpośrednio do mnie i rzuca mi pierwsze lepsze rzeczy na łóżko, byle bym tylko się pośpieszyła.

Zakupy to był koszmarny pomysł. Łazimy juz po galeri od bitych trzech godzin, właściwe to Liv i Blair. Ja od jakiegoś czasu siedzę przy jednym że stolików w niewielkiej kawiarence. Plusem było to, że żadna z nich nie wspominała o porwaniu, przez co mogłam poczuć się normalnie. Zdążyłam też kupić nowy telefon i jest to drugi w przeciągu czterech miesięcy. Jako, że już nie pracuję moje oszczędności bardzo się uszczupliły. Ale nie miałam wyboru, bo jaki normalny nastolatek wyobraża sobie żyć bez telefonu. W sklepie, koleś z obsługi pomógł odzyskać mi wszytsko moje dane, więc nic tak naprawdę nie straciłam. Próbowałam dodzwonić się do Cole'a, ale za każdym razem włączyła się sekretarka.

– Co ty tu tak sama? – i to by było na tyle mojego spokoju, obie dziewczyny dosiadły się do stolika.

Już jakieś dwie minuty później pojawił się kelner z chęcią przyjęcia naszego zamówienia. Tym razem sobie odpuściłam, ponieważ siedząc tu zdążyłam wypić trzy latte z podwójnym karmelem. Ja nawet nie lubię kawy, ale ta była wyjątkowo słodka, że dało się wypić.

– Ej mam pomysł! Zróbmy piżama party. – zaproponowała Balir, która aktualnie siedziała za kółkiem.

– Tak! – Liv klasneła w dłonie, a jej zielonkawe oczy świeciły z radości.

– No okej, może być u mnie. – ten pomysł jakoś mnie nie ekscytował, bo piżama party to nie jest coś dla mnie. Zgodziłam się tylko dlatego, że obie dziewczyny bardzo tego chciały, a u siebie mogłam zawsze poudawać, że jestem zmęczona i po prostu pójść spać. – A Ness tez wpadnie? – może i nie miałam ochoty na to wszystko, ale było by mi niezmiernie głupio, jeśli nie zaprosiłabym dziewczyny. Z nią też bardzo dobrze się dogaduję.

– Nessa jest w Minesocie. – wyjaśniła szybko Liv.

– Co ona robi w Minesocie? – spytałam zaciekawiona Liv. Ja też nie wyobrażam sobie dziewczyny w tych jej wysokich obcasach w mieście, gdzie jest pełno śniegu.

– Jej rodzina tam mieszka.

– Ale przecież chodziła tu do szkoły. – morskooka jest rownie skołowana, co ja.

– W drugiej klasie przenieśli się do Minesoty, ale Ness była w fazie buntu i została u Josha. – nic dziwnego, że różowowłosa wie tyle na jej temat, w końcu zna ją najdłużej.

Nim przyjechaliśmy do mieszania wjechaliśmy do supermarketu, tego samego, co Liv i Mike jeździli w autkach dla dzieci. Doskonale pamiętałam ten wieczór, wtedy Cole się przed mną otworzył. Myśląc tak o nim postanowiłam ponownie zadzwonić i dowiedzieć się, jak tam Ethan. Niesty nikt nie odebrał, więc odpuściłam.

– Hejoł ludziska! – gdy byłyśmy już w domu do pokoju wpadł Noah, jeszcze bardziej radosny, niż zwykle. – Co robita? – dosłownie nie mógł ustać w miejscu, cały czas postukiwał nogą o panele.

– My mamy babski wieczór. Ty spadasz.  – jak zawsze Blair potraktowała go chamskim tonem, do którego wszyscy przywykliśmy.

– No nie no! – jęknął zmartwiony, teatralne rzucając się na łóżku. Ja i Liv robiłyśmy wszytsko, żeby się nie roześmiać.

– No już, wypad przez okno. – morskooka z całej swojej siły próbowała wyciągnąć chłopaaka z łóżka i wyrzucić go z pomieszczenia.

– Bri no, ale co ja wam przeszkadzam? Jestem z wami tyle lat, no prawie jak baba. – zaczął się durnowato podśmiechiwać pod nosem.

–  Dobra niech zostanie. – jak najprędzej chciałam przerwać ten cyrk, właściwe towarzystwo Noah nie było złe. Miał rację spędza z nami tyle czasu, że poniekąd zachowuje się jak baba.

– O tak skarby, Noah Anderson wraca do gry. – chłopak z radości zaczął chaotycznie wymachiwać rękami, co miało przypominać taniec.

– I ty Mad przeciwko mnie? – zwróciła się z wyrzutem moja przyjaciółka.

– Im więcej tym weselej. – powtórzyłam słowa, które ona bardzo często mówiła, gdy była młodsza. – Powiem tylko ojcu.

Zamknęłam drzwi od pokoju i udałam się do salonu. Standardowo mój ojciec siedział przed telewizorem, a na stoliku do kawy walało się kilka puszek po piwie.

– Blair i Noah zostają na noc, więc nie zrób siary.  – poinformowała go i wróciłam do siebie. Nie czekałam za jego odpwiedzią. Liczyłam tylko, że nie upije się, bo będzie mi okropnie głupio.

Dochodziła dwudziesta druga, a każdego z nas opuściła energia. Nawet Noah zachowywał się spokojniej, to pewnie przez tę pizzę, którą jedliśmy jakieś pół godziny wcześniej. Cztery kartony XXL to nie było najlepsze rozwiązanie. W tle leciał Zakochany kundel. Jako, iż kocham bajki Disneya powinnam być wciagnietą w film i nie myśleć o bożym świecie, tak się nie stało. Ciągle rozmyślałam o jednej istotnej rzeczy, a mianowicie o tym co powiedział mi Dylan.

– Masz szczęście, że Derk jest na górze inaczej skończyłabyś jak Leyla.

To tylko utwerdziło mnie, że zabił niewinną dziewczynę specjalnie. Przecież ona miała całe życie przed sobą, a on je po prostu jej odebrał. Zdecydownie nie było to w porządku, bo ona tylko kochała Cole'a. Skoro Morton był skłonny mnie porwać, a ja i Zack nie mamy że sobą wiele wspólnego, to kto będzie następny?

– Liv? – musiałam dowiedzieć się czegoś więcej o Leyli, a kto mi o niej opowie, jak nie jej najlepsza przyjaciółka.

– Hm? – usiadła obok mnie na łóżku.

– Możesz opowiedzieć coś o Leyli, jaka ona była i jak chciała żyć? – na wspomnienie tego imienia, dostrzegam na jej twarzy delikatny grymas, wiem o tym, że nieprzyjemnie rozmawia się jej o zmarłej przyjaciółce. – Proszę to ważne. – robię maślane oczka w jej stronę.

– Leyla była zwyczajną nastolatką, miała kilka wad. Widać było, że pochodzi z bogatej rodziny. – waha się przed chwilę, co jeszcze chce opowiedzieć. – Miała tylko ojca, który był biznesmenem i nie miał czasu, a mama porzuciła ją tuż po narodzinach. – nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się jej żal poniekąd, jej sytuacja przypominała moją. – Była cholerną perfekchonistką, wszytsko umiała starannie zaplanować i trochę mnie to wkurzało, bo nie umiałam rozpoznać gdy kłamała. – robi przerwę, by otrzeć łzę spływającą po policzku. – Kochała wszytsko, co drogie i najlepsze. – pauza. – Jakiś czas, przed no wiesz... Dowiedziała się, że ojciec przepisał firmę synowi swojej nowej żony, wtedy zamieszkał na stałe u Zack'a. Chciała być modelką, ale nie zdążyła. – nie sądziłam, że jej historia jest, aż tak smutna.

– Wiem tęsknisz za nią, tak jak ja za Simonem. – przytuliłam ją mocne. Na szczęście nikt nie zauważył, że odbywałyśmy tak poważną rozmowę, Blair rozmawiał przez telefon, a Noah jak to on miał na wszytsko wywalone i oglądał napisy końcowe, co było dość dziwne.

Następnego ranka obudziłam się po dziewiątej. Liv nie było już w pokoju, ponieważ wspominała coś, że ma od rana do załatwienia kilka spraw, a konkretnie musiała podpisać kilka dokumentów świadczących o podziale pieniędzy między nią a jej byłam narzeczonym Liamem. Mimo, iż nie było małżeństwem, to mieli kilka wspólnych rzeczy. Z łazienki dobiegła dzwięk prysznica, co świadczyło o tym, że Blair właśnie wróciła z porannego biegania. Nie rozumiem, co by jej się stało, gdyby choć raz je odpuściła. Tylko ja i Noah jeszcze leżeliśmy w łóżku.

– Dzień dobry kochanie. – chłopak przytulił mnie na dzień dobry, co było komiczne.

– Fuu, zwracaj się tak do swojej drugiej połowy. – nie mogłam wyrwać się z jego silnego uścisku.

– Ty jesteś moją drugą połową. – powiedział z wyraźną nonszalancją. Po mału zaczynało robić mi się gorąco, cała byłam przykryta kołdrą do tego ciało mojego przyjaciela, które mnie przygniatało zdecydowanie nie pomagało.

– Jeśli wam przeszkadzam, to mogę iść. – w tym samym czasie Blair wyszła z łazienki owinięta w sam ręcznik.

– Ratujesz mi życie. Ten czub opowiada, o drugiej połowie. – nie mogłam przestać się śmiać. Osoba trzecia zdecydowanie nie zrozumiałaby naszego poczucia humoru.

– Bri, nie widzisz jak ona łamie mi serce. – westchnął teatralnie i jeszcze bardziej wtulił się w moje włosy.

– A ty przypadkiem nie lecisz na kolesi? – spytałam zdezorientowana.

– Niby ta, ale nie ma jakiś fajnych gejów, więc przechodzę na dziewczyny. – nie no, normalnie ręce opadają jeszcze niedawno twierdził, że woli facetów. – A Mad to moja druga połowa, nadajemy na tych samych falach. Tylko bez całowania i tych rzeczy. – faktycznie nasz związek jest bardzo specificzny. – Kto wie, kiedy ostatni raz myła zęby. – dodaje szeptem, ale doskonale go słyszę, przez co nasza trójka wpada w śmiech.

– Jesteś głupi. – wciąż się śmiejąc uderzam chłopaka w ramię. Totalnie nie widzę szans na nasz pocałunek. Robiąc to czułabym się jakbym całowała brata i wiem, że on myśli dokładnie to samo.

Przyjaciele siedzieli u mnie do wieczora. Przyznam, że brakowało mi tego czasu, który wcześniej spędzaliśmy razem. Ostatnio miałam wrażenie, że coraz bardziej się oddalamy. Wciąż męczył mnie poczucie winy, spodowany choroba cioci Jo. Naoh myślał, że wszystko idzie w lepszym kierunku, a naprawdę tak nie było. Pozostawała jeszcze kwestia, która mnie zadręczała, a mianowicie śmierć Leyli.

Siedziałam przy biurku i z nudów postanowiłam poszukać jej w mediach społecznościowych. Najpierw wyguglowałam ją w Internecie. Pierwsze, co w oczy rzuciły mi się jej profil na Facebooku. Nie było tam za wiele prócz daty urodzenia i zdjęcia profilowanego, które przedstawiała dziewczynę dobre trzy lata temu. Duże błękitne oczy, nie to co moje jakieś ciemne. I długie blond włosy, jej twarz  była nieskazitelna. Wzięłam pierwszy  lepszy zeszyt i zapisałam.

Leyla Tuner

Pod spodem zapisałam wszystkie informacje, które udało mi się wyczytać z jej profilu. Później przeniosłam się na jej konto, na instagramie. Tam było całe mnóstwo zdjęć, ale ostatni post został wyrzucony rok temu. Wiem dlaczego, ale nadal jest to przerażające. Na ostatnim z nich wygląda na szczęśliwą. Zdecydownie dziewczyna miała predyspozycje by zostać modelką. Chuda, długie nogi i nieskazitelna uroda. Miała wszystko czego mi brakowało. Zapisałam jeszcze parę rzeczy i zakończyłam moją akcję poszukiwawczą. Miałam zamiar obejrzeć serial, ale dostałam wiadomość, która doczytałam natychmiast.

Od: Cole

Zejdź na dół.

Tylko tyle. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam tam chłopaka. Z tego co udało mi się dostrzec ubrany był w skórzaną kurtkę, więc coś się święciło. Ja aktualnie wyglądałam jak menel. Musiałam się prędko ogarnąć. Niech no szlag chciał, że akurat jeansy, która chciałam założyć były w suszarce. Chcąc nie chcąc musiałam po nie pójść.

– Dokądś znowu się wybierasz? – w progu stał mój ojciec, na dodatek trzeźwy, w mundurze szeryfa.

– Wychodzę. – odpowiedziałam neutralnym tonem, po czym go wyminęłam.

– Ostatnio coś często wychodzisz i nie wracasz na noc. – wspomniał mi, zatrzymałam się na natychmiast. Skąd o tym wszystkim wiedział?

– O co ci chodzi? Przecież dzisiaj spałam w domu. – warknełam wścielke, znajdując jakaś wymówkę.

– Dzisiaj tak, ale przed wczoraj wróciłaś o piątej do domu z jakimś chłopakiem. Kto to był? – czyżby się wydało, tyle starań na marnę. Jeszcze ten Cole co czeka na dole.

Ostatni gwóźdź do trumny.

Skąd wiesz?

– Pani Ruth mi powiedziała. – nie no, niech tą starą ropuchę jebnie piorun i po problemie. Poważnie, czy ona nie ma nic lepszego do roboty, tylko bawić się w monitoring o piątej nad ranem i donosić mojemu ojcu? – Więc słucham kto to był?

– Teraz zaczęło cię to obchodzić? – moją jedyną linią obrony jest atak.

– Czekam na odpowiedź, jeśli nie nigdzie nie wychodzisz. – wyraz jego twarzy jest śmiertelnie poważny.

– Boże, to był Noah. – mam nadzieję, że mi uwierzy.

– Co niby wasza dwójka robiła o tej godzinie? – dalej docieka, a mnie zaraz szlag strzeli.

– Wracaliśmy z imprezy. – lepiej jeśli za to dostanę ochrzan, niż za powiedzenie prawdy.

– Dobrze. – wow, zaskakująco dobrze to przyjął. – Ale teraz nigdzie nie idziesz, niedawno doszło do strzelaniny w jednym z magazynów, a my nadal nie znamy sprawców. – nawet wiem, o czym mówi, bo byłam tam.

– Ale jak to? – jestem oburzona.

– Ja muszę jechać do pracy, bo prowadzimy nocne śledztwo, a ty tu siedzisz tylko spróbuj się wymknąć, a nie wyjdziesz do końca wakacji. – ostrzega mnie i tym razem to nie są żarty.

– Dupek. – odwracamy się napięcie i idę do swojego pokoju.

I tak wyjdę. Odczekam tylko chwilę, aż zostanę sama. Skoro ma nocną zmianę wróci dopiero rano. Zakładam na siebie Jeansy i czarną koszulkę z nadrukiem ulubionego zespołu Noah, o którym ja nigdy nie słyszałam. Dla klimatu też biorę skórzaną kurtkę. Proste włosy swobodnie opadają na moje ramiona. Makijaż też jest znośny zwłaszcza, że nie mam do tego talentu, ani cierpliwości. Białe converysy znajdują się na moich stopach i tylko czekają, aż wyruszą w drogę. W oczekiwaniu na wyjście taty, pisze do Liv, czy w ogóle ma zamiar pojawić się w domu. W przeciągu minuty dostaje odpowiedzieć, że zostanie na noc u chłopaków, więc jedno jest pewne.

Mike.

W końcu słyszę zamykanie drzwi, co oznacza, że nie ma nikogo w domu. Dla pewności odczekuję chwilę, by mieć sto porcent pewności, że nikt nie wróci. Po upływie czasu zbiwgam ze schodów najprędzej jak mogę.

– Allen, dłużej się nie dało? – pyta poirytowany brunet.

– Wybacz, bo całymi dniami nic nie robię, tylko czekam, aż w końcu się zjaiwsz. Nawet telefonu nie umiesz odebrać. – ktoś coś mówił o byciu miłym? Bo ja zdecydownie taka nie jestem.

– Byłem zajęty. – jego baryton pozostaje niewzruszony.

– Zauważyłam. – bąkam cicho pod nosem, ale nie na tyle, by mnie nie usłyszał. – To czego chciałeś?

– Chodź. – pewnym siebie krokiem zmierza do motocykla, który stoi na parkingu.

– Żartujesz motor? I tylko to chcesz mi pokazać? – jestem skołowana. Najwidoczniej bawi się w prawdziwego gangstera. – A gdzie twoje słynne BMW? – ciekawość jest silniejsza ode mnie.

– Czyszczą krew Wood, a ja mam to. – wskazuje głową na maszynę.

– Właśnie, jak ma się Ethan? – byłam tak zaaferowana wytakaniem Cole'owi błędów, że zapomniałam o najważniejszym.

– Żyje, za tydzień nie pozostanie ani śladu. – kamień z serca. Zack wsiada na motor i zakład kask. – Jedziesz? – proponuje, a w drugiej ręce trzyma kask dla mnie.

– Nie wiem. – nie jestem do końca przekonana.

– Allen nie mów, że się boisz? – specjalnie mnie prowokuje, bo wie, że to mu się uda.

– Chyba śnisz. – prycham i zabieram od niego kask. – Dokąd jedziemy? – pytam, gdy tylko siadam z tyłu.

– Nie zadawaj pytań. – opuszcza szybkę w kasku, więc ja robię to samo. Przytulam się do niego z całej siły. W nosie to mam, że praktycznie jestem do niego przyklejony. Wolę to, niż spaść.

Mknęliśmy tak przez całe miasto i autostradę, ciężko było mi się zorientować dokąd zmierzamy, ponieważ obraz rozmazywał się za szybko.

– Jezioro? – gdy tylko się zatrzymaliśmy zeszkoczyłam z motoru i rozejrzałam się dookoła. – Po co tu przyjechaliśmy?

– Jak to po co? Nauczysz się pływać. – Cole był zbyt pewny swego, co zdecydowanie mi się nie podobało.

– Żartujesz sobie? – spojrzałam na niego, jak na ostatniego kretyna.

– Nie. Nie mam zamiaru ratować cię za każdym razem, gdy ktoś wrzuci cię do wody.

– Aha, czyli nauczysz mnie pływać dla swojej wygody. – podsumowałam wszytsko.

– Dokładnie.  – nawet nie zaprzeczył, tylko ściągnął swoją czarną koszulkę i rzucił ją na piasek, odsłaniając swoją umięsnioną klatę.

Nie gap się tak.

– Nic z tego Cole, nie mam stroju. – była to najprostsza, a zarazem najlepsza wymówka.

– Nie nosisz bielizny? – spytał zaskoczony, ale wiedziałam, że jeszcze bardziej mnie prowokuje.

– Ugh jesteś okropny, ale nie będzie. – zdecydownie z moją asertywnością jest coś nie tak.

Zack był już w samych bokserkach i nie wiem dlaczego, zrobiło to na mnie, aż takie cholerne wrażenie. Przecież Noah prawie zawsze paraduje pół nagi.

Odgarnełam od siebie te wszystkie myśli i rozebrałam się. Dzisiaj miałam  na sobie komplet czarnej korąkowej bielizny. Cole jak zwykle nie ułatwiał zadania, bo nawet z jeziora wpatrywała się we mnie jak w obrazek.

– Pośpiesz się, bo sam zaraz cię tutaj wrzucę. – poganiał mnie, więc nie miałam innego wyjścia jak tylko wejść do wody.

To było istne szaleństwo dochodziła dwudziesta pierwsza i pomału zaczynało się ściemniać. A ja miałam zamiar nauczyć się pływać i to pod okiem gościa, co najchętniej by mnie utopił.

Woda sięgała mi do szyi, co sprawiało mnie w starych, bo miałam wrażenie, że zaraz zabraknie mi gruntu.

– Allen, nie bój się trzymam cię. – racja, chłopak trzymał mnie w tali, a jego głos brzmiał jak moja prywatna przystań, w której na pewno nie zatonę.

– Mogę ci ufać? – spytałam szeptem odwracając twarz w jego stronę. Był to błąd, bo teraz nasze twarze dzieło kilka centymetrów. Patrzyłam w jego oczy, ponieważ to one zdradzały, co w danym momencie czuje Cole.

– Ja sobie sam nie ufam. – to wyznanie mnie zaskoczyło, ale było ono szczere. – To jak zaczynamy? – z tymi słowami odsunął się ode mnie i całe to napięcie znikłą.

Przez cały czas starałam się naśladować ruchy, ale coś zdecydownie szło nie tak. Bo za żadne skarby nie mogłam unieść się na wodzie.

To jest do dupy. – powiedziłam obrażona, niczym małe dziecko.

– Nie każdy potrafi wszytsko jak ja. – wywróciałam oczami, na jego słowa.

– A nurkować umiesz? – oczywiście wiedziałam jaka będzie odpowiedź, ale wolałam się upewnić.

– A kto nie umie?

– W takim razie zróbmy konkurs, kto wytrzyma dłużej pod wodą. – kryłam w tym niewielki podstęp, ale komu jak komu, Zack'owi się należało.

Za bycie dupkiem.

– Jak w podstawówce? – spytał wyraźnie zażenowany.

– Jak w podstawówce. – powiedziłam jego słowa. – To na trzy. Raz... Dwa... Trzy...

Wzięłam głęboki wdech i obaj zanurkowaliśmy nie mogłam tego przegrać. By się uspokoić zaczęłam liczyć sekundy, wtedy mogłam wytrzymać znacznie dłużej. Zack wynurzył się po trzydziestu siedmiu sekundach. Wiedziałam, że mogę wytrzymać drugie tyle. Jakieś dziesięć  sekund później, poczułam jak woda się faluje i czyjeś ręce na moich ramionach.

– Co ty robisz?! – byłam oburzona zachowaniem bruneta.

– Myślałem, że się utopiłaś. – on też był wkurzony, ale nie krzyczał.

– Ooo martwiłeś się o mnie? – tym razem to ja obrałam za cel, by go sprowokować.

– Allen, jak można nie umieć pływać, a wstrztmujesz przez tyle oddech?

– Jak widzisz można. – wzruszyłam tylko ramionami, bo co innego mi zostało. – Ej, dokąd płyniesz? – trochę się przeraziłam, gdy sam wypłynął na środek jeziora.

– Kurwa rekin! – natychmiast zaczęłam iść w jego stronę, ale cała się trzęsłam z przerażenia. – Ała! – krzyknął, a mnie skończył się grunt. Zack po chwili zniknął mi z widoku, ponieważ zapadł się pod wodę.

– Zack! – wydarłam się, gdy byłam w miejscu gdzie ostatni raz widziałam chłopaka. Zanurkowałam pod wodą i nagle poszłam dłoń, prawdopodobnie należała do niego. Że wszystkich sił starałam się wyciągnąć go na powierzchnię. Udało mi się.

Mi mojemu zaskoczeniu śmiał się i nie wyglądał jak po ataku rekina.

Zaraz atak rekina?

Przecież byliśmy w jeziorze, tu nie ma rekinów. Spojrzałam na chłopaka, który wie się do rozpuku, tak jak wtedy, gdy rzekomo spadł ze ścianki wspinaczkowej.

Gratuluję idiotko, dałaś się nabrać.

Palant. – byłam wściekła i podpłynełam do brzegu.

– Allen nie wściakaj się, chociaż nauczyłaś się pływać. – faktycznie, była tak posunięta tym, żeby jak najszybciej  dotrzeć do Zack'a, że nawet nie wiem jakim cudem udało mi się płynąć. Byłam szczęśliwa, ale musiałam to w sobie stłumić.

Obaj usiedliśmy na piasku i tak mieliśmy spędzić nieokreśloną ilość czasu, ponieważ obaj byliśmy mokrzy. Noce w San Francisco były duszne,  więc to kwestia górą dwóch godzin, aż wyschniemy.

– Masz papierosa? – po części dalej byłam obrażona, ale z nerwów musiałam coś zapalić. Nawet te ohydne papierosy, które on palił.

– Tylko jednego. – wyjął z kieszeni gruby zwitek i zapalniczkę. Po czym odpalił go i zaciągnął się dymem.

– Jesteś jeszcze większym dupkiem, niż myślałam.

– Dostaniesz pół, za buziaka. – myślałam, że się przesłyszałam. Serio rozumiem, czemu ludzie mieli go dość. Zachowywał się jak jakiś pan tego świata i myślał, że każdy będzie jadł mu z ręki.

– Zgoda. – moja desperacja sięgał zenitu, potrzebowałam nikotyny w płucach. Nastawił policzek, ale ja ujęła twarz rękami i przekręciłam ją wpijając się w jego ust. Przekształcając buziaka w namiętny pocałunek. Zack nie wyrażał żadnego sprzeciwu. To było zagranie czysto strategiczne, żeby nie myślał, że jestem jak każda z jego lasek.

Działam na własnych zasadach.

Po jakimś czasie, to ja przerwałam pocałunek i zabrałam mu z dłoni papierosa. Zack był jeszcze jakiś czas oszołomiony, za to ja zdążyłam zaciągnąć się nikityną.

Jakieś czterdzieści minut później, zdecydowaliśmy się wracać. Złożyłam na siebie ubranie, w którym tu przyjechałam. Gdy Cole zaczął się ubierać, coś wypadło mu z kieszeni.

– Poważnie?! – w dłoniach trzymałam całą paczkę papierosów, a on twierdził, że miał tylko jedną. – I po co ja cię całowałam?!

– Nigdy mi nie wierz. – postanowiłam wziąć sobie tę radę do serca. – A co do całowania, możemy do jeszcze kiedyś powtórzyć i nie tylko. – mrugnął do mnie żałośnie jednym okiem.

Wróciliśmy było prawie przed północą, o dziwo Cole zaczął iść ze mną na górę Wyjaśniał, że póki jestem sama w domu, to on zostanie, bo w dalszym ciągu jestem narażona na gniew Mortona.

– Rozgość się, ja tylko się przebiorę. – poinformowała go, znikając za drzwiami łazienki. Nie marzyłam o niczym innym, jak tylko o śnie.

Pośpiesznie ubrałam moją prowizoryczną piżamę i wróciłam do chłopaka.

– Możesz mi powiedzieć, co to do kurwy jest?! – zapytał wściekły, początkowo nie wiedziałam o co mu chodzi. Dopiero dotarło do mnie, że on trzyma w ręce zeszyt, w którym zapisałam informację na temat Leyli. Dlaczego ja go nie zamknęłam? – Po chuj ci informacje na jej temat?!

– Słuchaj Zack. – chciałam to uspokoić, bo to co miałam zamiar mu powiedzieć, bylo naprawdę mocne.

– Pytam się kurwa!

– Leyla nie umarła przez przypadek. – mówię na jednym tchu.

– Niby czemu mam ci wierzyć?! – teraz ton jego głosu przepełnia już nie tylko wściekłość, ale i rozpacz.

– Dylan trafił ją celowo. – uświadamaiam mu jak było.

– Jasne! Teraz już wiem czemu tak nagle się pojaiwłaś! Ty i Derek współpracujecie i chcecie mnie zniszczyć, dlatego wciskasz mi ten kit. – to co mówi, jest absurdalne.

– Czy ty siebie słyszysz? – próbuje sprowadzić go na ziemię, ale nie dociera.

– A niech cię diabli wezmą Allen! – bierze i rzuca szklanką prosto w moją stronę, która ląduje na ścianie tuż obok mojej głowy. Cole pozostaje niewzruszony i wychodzi jak gdyby  nigdy nic z mojego pokoju. Natomiast ja stoję otępiała i nie wiem, co mam ze sobą zrobić, a po moich policzkach zaczynają spływać słone łzy.

***

I jak emocje, po tym wszystkim?

Jest jeszcze coś. Chciałabym zadedykować ten rozdział mojej siostrze. Może i nie czyta całych rozdziałów, ale i tak już od pół roku znosi moje gadanie, na temat książki, więc jest na bieżąco. Tak naprawdę, to z naszych rozmów czerpię inspiracje, bo właśnie wtedy wpadają mi do głowy pomysły jak połączyć fabułę. Więc dziękuję, że mnie wspierasz, a z tym gadaniem to mam nadzieję, że przeżyjesz, bo czeka cię jeszcze drugie pół roku.

Dziękuję również, wam moim czytalniką. Za to, że polubiliście tę historię, bo wkładam w nią mnóstwo pracy.

Chciałabym dodawać rozdziały częściej, ale przez wiele czynników jest to niemożliwe. Wierzcie zrobię wszytsko, co w mojej mocy, by kolejny pojawił się jak najszybciej. Nie wiem też, jak publikacja będzie wyglądać od września, bo idę do nowej szkoły i może się stać, że będę mieć ograniczoną ilość czasu, ale postaram się coś wymyślić. I tak odpowiadając na wasze pytanie mam dopiero 15 lat. Zaskoczeni?

Kocham:***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro