2. Obudziłam samego diabła.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Cały czas zadawałam sobie w kółko, to samo pytanie.

Dlaczego do mnie napisał?

Muszę porozmawiać z Noah, nie wiem co się dzieje, ale pomogę mu.

Gdy wstałam z łóżka słońce już wychodziło, za trzy godziny muszę być w szkole. Mam sporo czasu, więc poszłam do łazienki, wykonać moją poranną rutynę

Wzięłam długi prysznic. Teraz tylko musiałam ogarnąć sińce pod oczami. Nałożyłam mnóstwo korektora i wykonałam mój standardowy makijaż. Przejrzałam się w lustrze, dzisiaj postawiłam na zwykłe czarne rurki i biała bluzę Noah, nic nadzwyczajnego, ale mnie się podoba.

Blair jeszcze śpi. Dlatego udałam się do kuchni, zrobić sobie herbatę i znaleźć jakieś leki. Pewnie moja przyjaciółka będzie mieć niezłego kaca.

Zaparzyłam kawę i zrobiłam niewielkie śniadanie dla Blair. Ja sama praktyczjie nie jadam śniadań. Usłyszałam otwierające się drzwi pokoju.

O nie mój ojciec wstał.

– Cześć Mad – przywitał się ze mną.

– Hej – mówię od niechcenia.

– Wczoraj w ogóle cie nie widziałem. Dzieje się coś? – pyta swoim sztucznym troskiliwym głosem.

– Wszytsko okej. – wymijam go. Kochany tatuś się znalazł. Z ojcem nie mamy za dobrych relacji, mieszkam z nim, ale unikam go jak ognia.

– Która godzina? – pyta Blair, kiedy wchodzę do pokoju.

– Przed siódmą. - odpowiadam na pytanie i podaje jej lekarstwo. – Wczoraj nieźle zabalowałaś.

– Nic mi nie mów, głowa mi pęka. – chytwa się za skronie. – Byłam z Eliotem na randce, jest takim nudziarzem, cały czas opowiadał o Gwiezdnych wojnach. - nic dziwnego, że się tak upiła, też na trzeźwo nie dałabym rady. Mój telefon wydaje dźwięk przychodzącej wiadomości, więc sprawdza od kogo ona jest. W duchu modlę się, byle by to nie była wiadomość od Cole'a.

Od: Noah

Dzisiaj nie idę do szkoły, misja psycholog.

– Szykuj się do szkoły. – nakazuje blondynce.

– Daj mi spać, nigdzie nie idę. – z powrotem rzuca się na łóżko.

– Jak nie pójdziesz do szkoły to twoja matka łeb ci urwie. – ściemniam, ciotka Rachel zapewne wie, że jej córka nie jest w stanie iść do szkoły. Ale Blair musi mieć za swoje. Przez nią musiałam tłuc się, po nocy, w deszczu przez pół miasta. – No już ruchy. – poganiam ją.

– Nienawidzę cię. – kieruje to słowa do mnie, po czym znika za drzwiami łazienki.

Po dwudziestu minutach wychodzi z tolaty i staje przed moją szafą. Mamy w miarę podobne figury przez co możemy pożyczać swoje ubrania. Jednak tego nie robimy z byt często. Blair jest chuda i często nosi rzeczy odsłaniające znaczną część ciała, natomiast ja wolę rzeczy, które wszystko zasłaniają.

– Uuu, a co my tu mamy? – wyciąga z szuflady mój czarny komplet korąkowej bielizny. – James będzie zadowolony. – uśmiecha się w moją stronę.

– Odłóż to, miałaś sobie wybrać ciuchy, a nie grzebać mi po szafce z bielizną. – w tamtym miesiącu kupiłam sobie kilka takich kompletów. Fakt faktem, że jeszcze nigdy ich nie założyłam.

– Gotowa. – informuje mnie. Wybrała białe rurki i niebieską bluzę, która idealnie podkreśla kolor jej morskich oczu, a swoje długie blond włosy związała w warokocz.

– Okej, chodź musimy złapać autobus. – spoglądam na morskooką i udaję się, w stronę przystanku.

– A Noah nie idzie dzisiaj do szkoły? – pyta, idąc tuż za mną.

– Nie, znowu problemy z mamą. Rano przysłał mi wiadomość – odpowiadam na jej pytanie.

– Nie powinnyśmy mu jakoś pomóc? – patrzy, z zapytaniem na mnie Blair.

– Poradzi sobie. – próbuje ją przekonać. Tak się dzieje kilka razy w miesiącu, przez co zajmujemy się nią na zmianę. Ciocię Jo traktuje jak mamę, bo w znacznej części to ona brała udział w moim wychowaniu niż rodzice, którzy zapomnieli, że mają córkę.

W końcu na przystanek podjeżdża autobus. Dorga do szkoły mija mi na słuchaniu Blair, która opowiada jak jedna z cheerlederek przespała się ze  swoim bratem.

Wchodzę do szkoły i idę do swojej szafki. Trzymam tam większość książek, bo jestem leniwa i nie chce mi się  targać dwudziestu kilo. Na końcu korytarza zauważam Jamesa, który idzie z szkolną elitą, której on jest liderem.

– Hej, mała wypad w sobotę nadal aktualny? – mówi tym swoim czarującym głosem. Niestety, na mnie to nie działa.

Chwila, czy on właśnie nazwał mnie  mała?

– No raczej tak. – nie chce tam iść, a tym bardziej z nim. Znaczy wcześniej wydawał się w porządku, a teraz ewidentnie mnie podrywa, jeszcze tym tekstem, co wyrywa te puste lale.

– Będę u ciebie po ósmej. Obiecuje nigdy nie zapomnisz tej nocy. – po wypowiedzeniu tych słów odchodzi.

Jeśli liczy na coś więcej, to się grubo myli.

Reszta lekcji mija zwyczajnie nic ciekawego się nie wydarzyło, oprócz pierwszo klasistki która niechcący uderzyła prosto z drzwi największą szkolną gwiazdeczkę z spalonego teatru, czyli Mindy. Podobno złamała jej nos.

Nie chce zabrzmieć jak ktoś pozbawiony  uczyć, ale dobrze jej tak.

Po szkole wracam do domu i  przebieram się, ubranie do pracy. Dzisiaj będzie dużo na głowie, ponieważ będę obsługiwać sama. Noah musi zostać z mamą.

– Znowu spóźniona. – na samym wyjściu wita mnie, ten okropny głos Leona. – Gdzie chłopataś? – spogląda na mnie jakby się spodziewał, że zaraz wyczaruje tutaj swojego przyjaciela.

– Ślepy jesteś? Nie ma go. – odpowiadam chamskim tonem.

Boże, jak mnie ten człowiek irytuje.

– Ma zmianę i nie przyszedł do pracy? – oczy mu chyba z wrażenia wypadną.

– Coś w ten deseń. – specjalnie to mówię żeby, go jeszcze bardziej zdenerwować, już jest czerwony jak burak. – Wyluzuj, ogarnę wszystko sama.

– W takim razie trzeba posprzątać w męskiej toalecie. – robi to specjalnie.

– Jesteś chujem. – biorę rękawiczki z szufaldy, kierując się w najgorsze miejsce w całym kinie, gdzie Leon mógł mnie wysłać.

Czyszczenie kibli, za jakie grzechy?!

Jest po dwudziestej drugiej, moja zmiana nareszcie się skończyła. Teraz muszę jeszcze wszystko wyjaśnić, z Noah. Nie wyjdę, dopóki nie powie mi całej prawdy. Wchodzę do jego pokoju, a brunet jak gdyby nigdy nic leży na łóżku.

– Cześć, co tu robisz? – nie wierzę, jest taki spokojny, jakby wczoraj mi nie oświadczył, że wisi jakiemuś mafiozie dwa tysiące dolarów.

– Musimy pogadać, chodzi o Cole'a. – dopwiadam, żeby wiedział. – Wiem, że to ten Cole.

– Mad... – zaczyna chłopak – Wiesz, że Cole ma ludzi, którzy biją innych za kasę. I ja przyjąłem takie zlecenie. Nie byłem w stanie nikomu zrobić krzywdy.  – kamień spadł mi z serca. – Miałem dostać pięćset, ale nie wykonałem polecenia, dlatego teraz muszę zapłacić jemu, cztery razy tyle.

– Po co były ci te pieniądze? – pytam, bo sam już nie wiem, czego mam się spodziewać.

– Chciałem w ten sposób zarabiać. Dość mam charowania jak wół w kinie, pięć razy w tygodniu, po sześć godzin. A tu za jedno pobicie, miałbym tyle, co zarabiam w miesiąc. – patrzy na mnie ze skruchą, widać, że  jest mu strasznie głupio. Faktycznie, taka jest prawda, może i nie mieszkamy, w jakiś obskurnych spelunach, bo nasze warunki mieszkalne są dobre. Nasi rodzice pracują, mamy za co jeść. Wiadomo, że to nie są sumy, za które możemy latać co miesiąc na Hawaje. Osobiście nie narzekam, a pracuje po to, żeby mieć na jakieś swoje wydatki. Nie lubię być zależna od nikogo, a zwłaszcza od mojego ojca.

– Coś wymyślimy, ale obiecaj mi, że już nigdy nie wpakujesz się w takie bagno. – zależy mi na Noah, mamy tylko siebie.

Poznaliśmy się w pierwszej klasie podstawówki. Chłopak dosiadł się do mnie w ostatniej ławce i poinformował mnie, że nie musimy się lubić, ale on nie ma zamiaru siedzieć na przodzie, z kujonami. Od razu widziałam, że się zakumplujemy, później okazało się, że jest naszym sąsiadem. Znamy się ponad dziesięć lat. Dlatego zachowujemy się, jak rodzeństwo.

– Obiecuję. – szepcze obejmując mnie ramionami. Odwzajemiam uścisk i trwamy tak chwilę.

– Idę do siebie, padam z nóg. – odsuwam się od bruneta. - W następnym tygodniu, to ty zostajesz sam na zmianie. – uprzedzam go.

– Mad dziękuję, że jesteś. – odrazu robi mi się cieplej na sercu, słysząc te słowa.

– Jak ona się czuję? – pytam, ponieważ bardzo lubię ciocię Josephin. I też się o nią martwię.

– Bywało gorzej. – uśmiecha się smutnie.

– Okej. To dobranoc. – mówię, wychodząc z pokoju przyjaciela.

Okno do mojego pokoju, jest szeroko otwarte. W pierwszej chwili myślę, że Naoh po prostu czegoś potrzebował.

Zaplam światło, zamieram ponieważ ktoś stoi oparty o moje biurko.

Cholera to on... To Cole.

Ubrany jest w czarne jeansy i tego samego koloru koszulkę, a całość uzupełnia skórzana kurtka.

– Wyjdź stąd, albo zacznę krzyczeć. – informuje go spokojnym głosem, jednak w środku umieram z przerażenia.

– Nie rozumiesz jeszcze, że mi się nie rozkazuje. – jego głos wręcz ocieka gniewem.

– Za kogo się w ogóle uważasz? Myślisz, że możesz wparować mi do domu przed północą. Co chcesz? Mów albo tam masz wyjście. – pokazałam na okno. Jakim to trzeba być idiotą, żeby tak odezwać się do najniebezpieczniejszego typa w tym mieście?

Od małego miałam nie wyparzoną gębę. I w tym momencie tego żałuję.

– Następnym razem lepiej uważaj na słowa Allen. – patrzy na mnie z pogardą. W jego ciemnobrązowych oczach widzę błysk.

Przeraża mnie.

– A jak nie to co, zabijesz mnie? – zwracam się do niego z kpiną w głosie. W takim tempie wykopię się do grobu, zanim skończę szkołę.

– Wolałabyś nie żyć, niż to co mogę ci zrobić. – podchodzi do mnie. Momentalnie każdy mięsień mojego ciała się spina. Uśmiecha się tym swoim cwaniackim uśmiechem. – Nie zostanie z ciebie nic, zwyczajnie cię zniszczę. – po czym odwraca się i znika z mojego pokoju.

Stoję w tym samym miejscu jeszcze dobre kilkanaście minut.

Cole jest nie obliczalny. W co ja się wpakowałam?

Nie mogę zmrużyć oka, jestem śmiertelnie przerażona. Nie mam pojęcia do czego jest zdolny. Wiem jedno, zawsze spełnia swoje obietnice.

Już po mnie.

Budzę się, jestem kompletnie wykończona, spałam dwie godziny. Bałam się, że znowu ten psychol, wbije mi do pokoju.

Zrobiłam sobie kawę, bo inaczej bez niej nie będę normalnie funkcjonować. Chociaż nie przepadam za jej smakiem, zdecydowanie wolę herbatę. Otwieram drzwi do mojego pokoju, z przerażenia upuszczam kubek z napojem.

– Noah, ty kretynie wystraszyłeś mnie! – wrzeszcze na niego. – Patrz, co zrobiłeś! – pokazuje na podłogę, gdzie leży rozbity kubek oraz moje skarpetki spangboba, które są poplamione kawą.

– Mad coś ty ostatnio taka podenerwowana jesteś? – faktycznie, od dwóch dni nie jestem sobą.

– Może byłabym spokojniejsza, gdyby Cole nie wparował mi wczoraj do pokoju. – mówię mu prawdę, ponieważ  nie lubię okłamywać przyjaciół.

– Poważnie był u ciebie? Czego chciał? – pyta, z przejęciem w głosie.

– Powiedział mi, że mnie zniszczy. – mówię takim tonem, jakbym rozmawiała o pogodzie, a nie mówiła o typie z pod ciemnej gwiazdy, który  chciał zrobić mi krzywdę. Nagle komórka mojego przyjaciela wydaje dźwięk przychodzącej wiadomości.

– To Blair, mamy po nią podjechać przed szkołą. – spogląda na mnie.

– Okej to ja idę się ogarnąć, a ty posprzątaj ten bałagan. – muszę się pospieszyć, mam tylko pół godziny do wyjścia, Noah jest już gotowy, więc co mu szkodzi posprzątać.

– Zołza – mruczy pod nosem, kiedy znikam w łazience.

Mam niecałe pół godziny, dlatego szybko wykonuje lekki makijaż, włosy związuje w kucyk, wypuszam kilka pasemek z przodu. W prawdzię nie lubię mieć związanych włosów, ale dzisiaj nie miałam czasu, żeby je umyć. Wkładam luźne jeansy z wysokim stanem, koszulkę Noah z logiem jakiegoś zespołu rockowego i czarną rozpinaną bluzę.

– Możemy już iść. – informuję  przyjaciela, kiedy wkładam moje białe air force. W prawdzie nie są już białe tylko bardziej żółte, ale cicho. – Widziałeś może mój telefon? – zwracam się, z pytaniem do Noah.

– Nie. - odpowiada. Jeśli zgubiłam telefon, to się załamię. Zbierałam na mojego wymarzonego Iphona rok. – Pewnie masz go gdzieś tutaj, w tonie tego syfu. – dzisiaj przeżyje bez komórki, ale jak przyjdę, to muszę tu zrobić porządek.

– Dalej, gdzie ona jest! – wydziera się mój przyjaciel. – Zraraz dostanę szłału czekamy za nią, od dobrych piętnastu minut. Wiem, że Blair ma czas, ale ja nie!

– O patrz, idzie. – klepię Noah w ramię i pokazuje mu blondynkę, która biegnie w kierunku auta. Jest ubrana w fioletową zwieną sukienkę, w czarne kropki, do tego narzuconą ma czarną jeansową kurtkę, a całość uzupełniają czarne koturny. Blair nie wyjdzie ubrana do szkoły w byle czym, w przeciwieństwie do mnie.

– No nareszcie co ty, w Paryżu po ubrania byłaś! – tymi słowami na wejściu wita ją Noah.

– Nie przesadzaj, nie szykowałam się tak długo. – blondynka próbuje go uspokoić.

– Wysłałaś mi wiadomość czterdzieści minut temu. Ta o to, tu dziewczyna szykowała się około piętnastu, a ty pół życia. – wskazuję mnie, wyzywając  blondynkę.

Na reszcie docieramy na szkolny parking. Mam dość tej dwójki, kłócą się jak dzieci w przedszkolu.

– Jesteście pewne, że nie lepiej stąd iść? – spoglądam na nas, pytający wzrokiem Noah. Na co my, kręcimy przecząco głową. – No to, za trzy, dwa, jeden... Witamy w piekle. – tak  mówi na lekcje matematyki.

– Anderson, piekło to ja ci zrobię, przy tablicy. – Pani Johanson to chyba najokropniejsza nauczycielka matematyki na świecie. Nienawidzi nastolatków, a zwłaszcza Noah, a co zabawne, jest naszą wychowawczynią. – Allen, Wilson, a wy co siadać do ławki już! – rozkazuje, ja i Blair posłusznie wykonujemy polecenie.

– Siadaj, jedynka! – wrzeszczy nauczycielka, kiedy Noah nie rozwiązuje zadania.

– Suka. – mówi, odwracając się do nas.

– Nasza, wspaniała trójka ma jakiś problem? – pyta nas nauczycielka.

– Nie. – odpowiadamy chórem. Resztę lekcji siedzimy już cicho.

– Nie wierzę, znowu dostałem szmatę z matmy. Jebana Johanson. – Noah wyzywa nauczycielke i przy okazji trzaska szafką.

– A kogo my tu mamy? Głupi, głupsza i najgłupsza. – od razu się odwracam, słysząc ten piskliwy głosik .

– Słuchaj, jeśli chcesz poszczekać ty mała wredna chihuahuo, to do rodziców, a nie do nas. – zaczyna moja przyjaciółka. Mindy jest jedynaczką, a jej rodzice mają własną firmę i spełniają jej wszystkie zachcianki, przez co traktuje ludzi jak śmieci.

– Mnie chociaż nie zostawili jak waszą trójkę. – trafia, w czuły punkt każdego z nas.

– Słuchaj jeśli jeszcze raz powiesz coś o naszych rodzinach, to połamię ci nos, tak, że drugi raz nie poskładają ci go na pogotowiu. – syczę przez zaciśnięte zęby, gdybyśmy nie były w szkole nie miałabym żadnych skrupułów, żeby ją uderzyć.

– Daj spokój Mad. — brunet próbuje mnie uspokoić.

– Naprawdę nie warto. – dołącza się do niego morskooka.

Wreszcie piątek, wolne, początek weekendu. Zmierzamy do wyjścia szkoły.

– Profesor Scott to dopiero przystojniak. – mówi moja przyjaciółka, ponieważ wraz z Noah zaciekle dyskutują kto jest największym ciachem w naszej szkole.

– Cholera, profesor Scott! – staję w miejscu, właśnie sobie przypomniałam, o zajęciach z teatru, na które muszę chodzić. – Mam zajęcia. – odwracam się, po czym jak najszbciej biegnę w stronę auli, w ktorej powninam być od dziesięciu minut.

– Zadzwoń jak skończysz, to po ciebie podjadę! – szłyszę gdzieś w oddali głos przyjaciela.

– Dzień dobry, już jestem. – mówię, wchodząc do sali.

– Świetnie, że jesteś Maddison. – wita mnie z entuzjazmem nauczyciel. – Proszę cię, zajmij się czymś, ja muszę coś załatwić. – mówi, po czym znika za kulisami.

Siadam w przedostatnim rzędzie, czyli spędzę godzinę na nic nie robieniu. I to mi pasuje. Szkoda tylko, że gdzieś zapodziałam telefon.

Może to i nawet lepiej, przynajmniej nie wiem co wypisuję ten psychol.

Wpatruje się w scenę i widzę kilka osób, które chyba ćwiczą swoje role. Wygodnie kładę nogi na siedzeniu przedemną.

– Ty jesteś Mad, przyjaciółka tej radosnej blondyneczki z baru. – słyszę głos za moimi plecami, który należy do Josha.

– Emm, tak dzięki, że przypilnowałeś Blair. – nie za bardzo wiem jak z nim rozmawiać, jego reputacja w tej szkole nie należy do najlepszych.

– Za co tu wylądowałaś? – pyta, przeskakując siedzenia. Tak, że teraz siedzi dosłownie obok mnie.

– Właściwie to nie wiem. A ty? – odbijam piłeczkę, ponieważ nie za bardzo wiem o czym z nim rozmawiać.

– Miałem do wyboru zawieszenie albo to. Lepiej się tu pomęczyć, niż zostać tutaj na kolejny rok, a zwłaszcza że zostały tylko dwa miesiące. – tutaj w San Francisco High School panuje zasada, że jeśli uczeń zostanie zawieszony trzy miesiące przed zakończeniem roku, musi powtarzać klasę, dla mnie jest to kompletnie bez sensu

– Nie za wygodnie wam tam? Peterson trzeba przenieść dekoracj, rusz się. – przerywa nam profesor Scott.

– Jasne. – odpowiada krótko Josh i odchodzi.

– Ja też mu pomogę. – mówię, po czym kieruje się tam, gdzie poszedł chłopak.

– Jebany chuj. – wyzywa nauczyciela, kiedy kończymy przenosić dekoracje. Jego jasnobrązowe włosy przylegają do twarzy, która lśni się od potu.

– Mogę cię o coś zapytać? – zwracam się do chłopaka.

– Pytaj. – odpowiada, patrząc na mnie swoimi zielonymi tęczówkami.

– Czy to prawda, że nasz Cole'a? – musiałam go o to zapytać. Po szkole chodziła plotka, że handluje dla niego dragami i wykonuje słynne zlecania.

– Może tak, może nie. – widomo, że nie powie mi tego tak po prostu.

– Słuchaj wczoraj był u mnie w mieszkaniu. – mówię mu, bo zresztą co mam do stracenia, jeśli w jakiś sposób się przyjaźnią, to może mógłby mi jakoś pomóc.

– Ah, czyli to ty ta słynna pyskata dziewczynka. – nie wierzę, zna go, Cole opowiadał mu o mnie.

Jaka ja jestem głupia, tak by się nie kręcił w środę wokół Blair, a dziś wokół mnie.

– Na dzisiaj koniec. – z zamyślenia wyrywa mnie głos profesora Scotta.

Idę w kierunku szatni i czekam tam za Blair, ponieważ za chwilkę kończy trening. W czasie oczekiwań za przyjaciółką gapię się w okno. Słońce już zachodzi, a ja niedługo muszę być w pracy.

– Przepraszam, że tak długo czekałaś, już jestem. – słyszę głos dziewczyny, razem kierujemy się do wyjścia z szkoły.

– Dzwoniłaś po Noah? – pyta mnie przyjaciółka.

– Myślałam, że ty zadzwonisz,  zgubiłam wczoraj telefon. – odpowiadam, co jest zgodne z prawdą, nie mam pojęcia gdzie on jest.

– Bateria mi padła. - oświadcza. Czyli wchodzi na to, że nie mamy jak wrócić. Autobusy już nie kursują, a do domu mamy dobre czterdzieści minut drogi piechotą. Na dodatek się ściemnia.

– Podwieźdź was dziewczęta. – odwracam się w stronę czarnego BMW, w którym siedzi Josh.

– Jasne, jeśli to nie problem. – odpowiada za mnie przyjaciółka, po czym wisiada do auta. Normalnie nie jechałabym z typem, który prawdopodobnie jest równie niebezpieczny co jego kolega, ale teraz nie chcę się spóźnić do pracy, bo Noah mnie zabije. Dziś jest piątek wtedy jest największy ruch w kinie.

Auto Josha jest ładne i robi wrażenie, na pewno takim nie jeździ przeciętny nastolatek. Milczę, kiedy zauważam, że wjeżdżamy w głąb południowej części miasta.

Po jaką cholerę my tu jedziemy?

Mijamy stare obskurne kamienice. Zapadł już zmrok, na ulicach nie widać żywej duszy.

A co jeśli sprzeda nas, a później wytną nam nerki i skończę w burdelu jako prostytutka i będą do mnie mówić Maze.

Odwracam się do tyłu i wymieniam się niepokojącym spojrzeniem z przyjaciółka.

– Josh, po co jesteśmy w południowej części miasta? – pytam, nie wiem czy dobrze robię, ale co mam do stracenia.

Całe życie, jakie mnie czeka studia, imprezy, ślub, bal maturalny, rozdanie świadectw, przyjaciele, cudowny chłopak, piesek jakiego sobie kupię.

– Muszę, pogadać z kumplem. – uff kamień z serca. Ostatnie czasy jestem straszą panikarą.

Zatrzymujemy się na jakimś parkingu, a Josh wysiada i podchodzi do chchłopaka opartego o niebieskie BMW.

– Cholera, to Cole. – odwracam się do Blair.

– Wysiadamy. – zarządza. Posłusznie wykonuje polecenie przyjaciółki.

– Ej, a wy dokąd? – odwracamy się, słysząc głos Josha.

– Do domu, już dawno powinnam być w pracy. – próbuje go zbyć.

‐ Zawieź blondyne, a ja biorę ją – odzywa się Cole, pokazukując ruchem głowy na mnie.

– Nie trzeaba, poradzimy sobie. – odpowiadam natychmiastowo

– To nie było pytanie. – słyszę jego ostry bas.

‐ Umm, no to pa. Zdzwonimy się później Mad.–- żegna się Blair, po czym odjeżdża z Joshem.

O nie, zostałam sam na sam z Cole'em.

– Wsiadaj. – rozkazuje mi.

– Nie, za kogo ty się właściwe uważasz! – wrzeszcze na niego. Co w mojej sytuacji nie jest właściwe, ale w końcu to ja.

– Za kogoś, kto powinien cie przerażać. – patrzy mi prosto w oczy. W tych ciemnobrązowych tęczowkach zauważam błysk.

– Coś ci nie wychodzi. – nie mogę mu pokazać, że się go boję, dlatego wsiadam do niebieskiego BMW.

– Zostaw Noah w spokoju. – wypalam po dłuższej chwili milczenia.

– Allen, ty chyba nie rozumiesz, że Anderson jest mi coś wienien. – słyszę odpowiedź bruneta.

– Jesteśmy tylko dzieciakami, czego ty od nas chcesz? – zadaję mu to pytanie, sam wygląda na około dwadzieścia lat.

– Nie wykonał zlecenia. – zaciska ręce na kierownicy.

– Jezu to tylko głupie pobicie, a ty z zachowujesz się jakby nie wiadomo co to było! – po raz kolejny unoszę głos.

Chyba już nie wrócę żywa do domu.

– Dlatego, że nazywam się Zack Cole. Ze mną nie da leiecieć się w kulki. – podnosi swój ton.

– A no tak zapomniałam, przecież każdy ma się ciebie bać. – odpowiadam, patrząc na niego.

Resztę drogi pokonujemy w milczeniu.

– Dlaczego Josh miał odwieźć ciebie i blondynę do domu? – pyta nieco zbity z tropu, a ja jestem zdziwiona jak w ciągu kilku minut jego humor potrafił się zmienić.

– Noah miał po nas przyjechać, ale ja zgubiłam telefon i nie miałam jak do niego zadzwonić. – w tym momencie auto się zatrzymuje. Zauważam mój dom.

Jakim cudem przeżyłam?

– To dzięki za podwózkę. – dziękuję mu, wysiadając z samochodu.

– Allen, tego szukasz. – ze swoim cwaniackim uśmiechem macha moim telefonem.

– Skąd ty go masz? – w pierwszej chwili mnie mogę skojarzyć.

– Następnym razem, kiedy będę u ciebie lepiej pilnuj swoich rzeczy. – podaję mi mojego Iphona.

– Nie będzie następnego razu. – biorę od niego moją własność.

– Nie bądź taka pewna. - ostani raz spogląda mi w oczy i odjeżdża.

– Dupek – sycze pod nosem, wchodząc do mojego pokoju.

Uruchamiam urzadzenie i odrazu widzę nieodebraną wiadomość od mojego przyjaciela.

Od: Noah

Gdzie ty do kurwy jesteś?!?!?!?!

Odpisujęmu, że dziś nie dam rady przyjść do pracy. I mam mnie kryć przed Leonem.

Idę do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia. Decyduję się na tosty, gdy salonu wchodzi mój tata.

– Cześć słońce, gdzie byłaś? – pyta mnie.

– Zauważyłeś, że mnie nie było? Wow. Chcesz nagrodę ojca roku? – odpowiadam chamsko, teraz udaje, że się mną interesuje, a gdzie był rok temu?

– Maddison, nie możemy normalnie porozmawiać. – zaczyna ze swoją udawaną troską.

– Nie. – odrazu odpowiadam i udaje się do swojego pokoju.

Biorę laptopa i siadam na łóżku. Tak o to spędzam piątkowy wieczór, oglądając Dynastię.

Rano wstaje około dziesiątej. Przebieram się w czarne dresy i o wiele za dużą koszulkę Noah. Nie nakładam makijażu, ponieważ za parę godzin wychodzę z Jamesem, więc nie ma sensu robić go dwa razy. W uszy wkładam słuchawki i biorę się za sprzątanie pokoju.

Po godzinie jest tu trochę czyściej, ale do perfekcji sporo brakuje. Mój pokój nie należy do nawiększych, przy ścianie znajduję się łóżko, po drugiej stronie białe biurko z beżowym obrotowym krzesłem, przy drzwiach stoi wielka biała szafa. Na jasnobrazowej podłodze znajduje się czarny dywanik. Wszystkie ściany w pokoju są szare, aby tą nad moim łóżkiem pokrywają ledy i zdjęcia z moimi przyjaciółmi.

– Kurwy dotarły do burdelu. ' oznajmia Noah, wchodzący przez okno z Blair.

– Co wy tu robicie?

– Nie było cię wczoraj w pracy, to z kim się zabawiałaś? – pyta jasnooki, po czym pije moją wodę, jak gdyby nigdy nic.

– Pewnie z Cole'em. - dopowiada moja przyjaciółka. Po wypowiedzeniu tych słów, brunet wypluwa wodę prosto na podłogę.

– Ej co robisz! — ganię bruneta. – Przed chwilą tu splarztałam.

– Z Zackie'em Cole'em? – dopytuje jakby nie mógł uwierzyć.

– No, wczoraj odwiózł ją do domu. – odpowiada za mnie  morskooka. – Nie mówiłaś, że obracasz się w takim towarzystwie, Josh też  jest niczego sobie.

– To nie tak. – tłumaczę się.

– To jak? – pytają się mnie w tym samym czasie.

– Więc... - odpowiadam jak poznałam go pod kinem, kiedy groził Noah po czwartkowej wizycie, o tym jak ukradł mi telefon i odwiózł do domu.

– To mamy przejebane. – podsumowuje Blair.

– Zaraz jak to my? – wtrąca się Noah.

– Idioto, Cole chciał ci obić mordę, włamał się i ukradł telefon Mad, jego kolega wie gdzie mieszkam, a na dodatek wisimy mu dwa koła – ma rację, teraz cała nasza trójka jest w to zamieszana.

– Ogarniemy kasę, i po problemie. – sugeruję.

– Mam zaoszczędzone czterysta dolców. ‐ wtrąca się Noah.

– Ja mam trzysta.

– Mam dwieście, ale mama na pewno pożyczyła by mi jeszcze trzysta. – deklaruje się Blair.

– Świetnie, w takim razie mamy ponad połowę, ale nadal brakuje osiemset dolarów. – w tym momencie cała  euforia znowu przeradza się w zwątpienie.

– Coś się wymyśli. – próbuje nas pocieszyć.

Później oglądamy Przyjaciół i obżeramy się pizzą i czekoladą. W końcu dochodzi siedemnasta.

– Muszę się pomału ogarniać, bo niedługo James po mnie przyjedzie. – oznajmiam. Nie mogę się doczekać, bardzo go lubię, ale jego teksty są często żenujące, na poziomie gimnazjum.

– No tak nasza dziewczynka idzie na randkę. – ekscytuje się Noah od razu biorąc mnie w objęcia.

Jakieś dwie godziny później jestem gotowa, moje kasztanowe włosy lekko falowane opadają na ramiona. Blair zrobiła mój makijaż, ponieważ ja ledwo co prostą kreskę potrafię namalować. Muszę przyznać, wykonała kawał dobrej roboty. Najwięcej czasu spędziłam na kłótni z Noah, który nalegał, żebym włożyła sukienkę. W końcu postawiłam na swoim i wybrałam czarne rurki z dziurami oraz tego samego kololru bluzkę z wiązaniami na dekolcie, do tego dobrałam moją niezawodną skórzaną kurtkę i zamiast adidasów postawiłam na czarne zamszowe botki.

– Wyglądasz przepięknie. – komplemetuje mnie Blair, która serio zna się na modzie, więc miło usłyszeć taką pochwałę z jej ust.

Słyszę dzwonek do drzwi. To pewnie James. Chwytam moją czarną torebkę, w której mam najpotrzebniejsze rzeczy.

– Tylko bez seksów. – poucza mnie mój przyjaciel, a rozbawienie maluje się na jego twarzy. Rzucam w niego miśkiem, którego dostałam w zeszłym roku na święta od babci, która chyba zapomniała, że mam siedemnaście lat, a nie siedem, ale i tak strasznie ją kocham, jako mała dziewczynka bywałam u niej co weekend, teraz ma już swoje lata i mieszka w domu opieki godzinę drogi od San Francisco.

– Jak będziecie wychodzić pogaście światła i zamknijcie mieszkanie. – nakazuje im wychodząc z pokoju. Nie mam problemu, że będą tutaj siedzieć.

Przecież mnie nie okradną.

– Hej. – witam się z Jamesem. Jest ubrany w ciemne jeansy i białą koszulkę. Nic nadzwyczajnego, ale mnie się podoba.

– Część piękna. – schyla się by móc pocałować mnie w policzek. Od razu wyczuwam zapach jego perfum

Śmierdzą zwiędłymi kwiatami.

W końcu docieramy na miejsce, po dość nudnej rozmowie o koszykówce, na której się kompletnie nie znam. Impreza odbywa się w klubie. Przy wejściu widać sporo ludzi i słychać głośną muzykę z środka.

Musielismy czekać dobre dwadzieścia minut w kolejce. Teraz przeciskamy się przez tłum spoconych, pijanych ludzi.

Nie przepadam za imprezami tego typu.

– Jest James. – wita się z nami Rayna najlepszy kumpel Jamesa, kiedy wchodzimy do loży.

– Hejka Madison. – wita się z nami Rebeccka. Która rozmawia z Ashley.

Jak na randkę zaskakująco dużo osób.

– Pijesz? – pyta się Rayan, który w ręku trzyma półtora litra czystej i rozlewa pozostałym.

– Nie dziś sobie daruje. – na ogół moje picie na imprezach kończy się na dwóch góra dwóch drinkach. Nie lubię być tak pijana, że nic nie pamiętam, a rano mam strasznego kaca. Dzisiaj obejdę się na trzeźwo.

– Twoja strata. – mówi, wypijając  jednym chustem zawartość kieliszka.

Wieczór mija w miłej atmosferze, wszyscy się śmiejemy, i rozmawiamy, co niektórzy już ledwo co kontaktują, a dopiero północ.

– Idziemy tańczyć? – pyta James wyciągając rękę w moim kierunku. Na co się zgadzam.

Docieramy na parkiet. Blondyn kładzie ręce na moich biodrach. Zaczynamy poruszać się w rytm muzyki. Po kilku przetańczonych piosenkach. James przenosi ręce z moich bioder na pośladki, przez co się spinam.

– Muszę iść do toalety. – informuję, ponieważ nie chce, żeby mnie w ten sposób dotykał. Lubię go, ale jest już lekko wstawiony, i nie chce dawać mu sprzecznych sygnałów. Dlatego lepiej zawinąć się z parkietu.

Stoję przy lustrze poprawiając włosy. Na policzkach mam straszne rumieńce, dlatego zmierzam do wyjścia z klubu, by się przewietrzyć.

Stoję przed klubem i palę cienkiego miętowego papierosa. Nagle czyjeś ramię obejmuje mnie wokoło tali.

– Co tu taka ślicznotka jak ty robi tu sama? – to Rayan, sądząc po jego rozszerzonych źrenicach stwierdzam, że jest naćpany.

– Palę, nie widzisz? –odpowiadam oschle, nie wiem do czego jest zdolny, kiedy jest naćpany dlatego ogarniczam naszą rozmowę do minimum.

– Nie lubię, kiedy dziewczyna pali. – wyjmuje mi papierosa z ręki i rzuca go na jezdnię.

– Pojebało cię! – unoszę głos. – Dla twojej wiadomości, jestem tu z Jamesem, a nie z tobą. – niech nie zachowuje się jak pajac, nikt nie będzie mi mówił co mogę robić, a co nie. Zwłaszcza, że to on jest naćpany.

– Zadziorna lubię takie. Co ty na to, żeby pojechać do mnie? – mówi, mocniej zaciskając rękę na mojej tali.

– Nie, jest późno więc będę się zbierać. – próbuje oderwać jego ochydną łapę z mojego ciała.

– O nie ty nigdzie nie idziesz. – przyciska mnie do ściany, nasze twarze dzieli zaledwie parę centymetrów, a jego dłoń spoczywa na moim udzie.

– Puść mnie. – nakazuje przerażonym głosem.

– Uspokój się za chwilę, będzie ci tak przyjemnie. – przenosi rękę z mojego uda nieco wyżej. Wtedy wymierzam mu silny cios w kroczę.

Wykorzystuję szansę i zaczynam szybko uciekać w stronę parkingu, nie ułatwiają mi tego botki, które są na wysokim obcasie.

– Szmata. – Rayan mnie dogania i szarpie za włosy przez co upadam na asfalt. Chwyta moje nadgarstki mocno je ściska, przez co nie mogę nic zrobić.

Zaraz zostanę zgwałcona.

– Koleś zostaw ją. – słyszę męski głos. Ciężar Rayana odrazu znika. Jak najszybciej staję na nogach. Zauważam blondyna, który jest przyparty o maskę jedno z aut i dostaje silne ciosy od nieznajomego mi mężczyzny.Chłopaka zatacza się, na jego twarzy zauważam krew, mnóstwo krwi.

– Pożałujesz. – rzuca mi rozgniewane spojrzenie, po czym znika w tłumie ludzi.

Cała się trzęsę. Wiem, że nie był sobą, ale to było koszmarne. Nie chcę nawet myśleć co by się stało gdyby nie ten nieznajomy.

– Dziękuję. – składam podziękowania mojemu wybawacy. Jest to wysoki szatyn, z lekkim zarostem, jego oczy są w odcieniu szarości. Jego lewe ramię pokrywają tatuaże. Na oko wygląda na dwadzieścia lat.

– Wszystko w porządku? – spogląda na mnie.

– Tak, jestem Maddison. – podaję szatynowi swoje imię.

– Ethan. – również się przedstawia. - Powiesz mi co tu właściwie się wydarzyło? – zaczyna spokojnie dopytywać.

– Więc... – odpowiadam mu o tej sytuacji, która miała miejsce chwilę temu i jeszcze raz mu dziękuję.

– Odprowadzić cię do domu? – proponuje, nie jestem tą opcją zachwycona, jednak nie mam zamiaru wrócić do klubu. A nie chce psuć planów Blair, która tez jest na ala randce. Noah pilnuje mamy i nie może jej samej zostawić, by przyjechać po mnie na drugi koniec miasta.

– Okej. – zgadzam się, gdyby nie musiała wracać przez te obskurne dzielnice zapewne wróciłabym sama lub zamówiła taksówkę, tylko nie mam tyle kasy. Taksówki w tym mieście są cholernie drogie.

W trakcie drogi dowiedziałam się, że Ethan ma dwadzieścia dwa lata. Na codzień pracuje w warsztacie samochodowym. Na ogół wydaje się  miłym i sympatycznym kolesiem.

– Kurwa co jest! – przeklina szatyn, kiedy samochód wjeżdża na chodnik i zawadza nam drogę.

Chwilę zajmuje mi przyswojenie sytuacji. Jest to niebieskie BMW, które posiada tylko Cole. Dużo się nie mylę, ponieważ wysiada z auta i po chwili już trzyma Ethana za skrawek koszulki.

– Chyba miałeś stąd zniknąć? – syczy trzymając Ethana. – Allen ,wsiadaj do auta. – po czym uderza szatyna w szczękę. Mometalnie z jego wargi zaczyna cieknąć krew.

– Czy ty jesteś normalny?! – podbiegam do niego przy okazji zasłaniając  Ethana.

– To ty go znasz? – patrzy na mnie szarooki.

– Nie.

– Tak.

Odpowiadamy w tym samym czasie.

– Wsiadaj. – rozkazuje mi brunet i szarpie mnie za ramię.

– Nie szarp mnie! – wyrywam się z uścisku. - Jeszcze raz dziękuję Ethan, i przepraszam za to. – pokazuje na jego zakrwawioną szczenkę.

Do samochodu wsiada Cole.

– Możesz mi powiedzieć, co to do kurwy było? – ma do mnie pretensje.

Poważnie?!

– To ty go uderzyłeś, a mi rozkazujesz jakbym była dzieckiem! – krzyczę na niego, na co ten zaciska szczenkę.

– Czy ty chodź raz, potrafisz się nie drzeć. – zaciska ręce na kierownicy.

– A ty nie zachowywać się jak psychopata? Znam cię od czterech dni, i tam gdzie się nie pojawię znajdujesz się ty! – jestem już strasznie zirytowana  jego zachownaiem.

– Gdybyś umiała nie pakować się w kłopoty, to by mnie nie było w twoim idealnym życiu. – co do idealnego życia, nie ma racji jego słowa trafiają w mój czuły punkt.

– Skurwiel – zaciskam zęby, żeby się nie rozpłakać.

– Dlaczego się mnie nie boisz? – wypala po dłuższej chwili milczenia. Gość jest jakiś bipolarny.

– Nie każdy będzie padła do twych stóp z przerażenia.–- oznajmiam mu może cień mnie nadal się go boji, ale nie będę się trząść ze strachu.

– Uwierz, będziesz błagać o litość. – oznajmia przerażającym tonem, kiedy auto się zatrzymuje.

– Mówiłeś tak dwa dni temu, a nadal mam sie dobrze. – mówię szybko, wychodząc z auta.

Sprowokowałam go. Powinnam była ugryźć się w język. Jestem straszną idiotką. Obudziłam samego dibła, widzę  to w jego ciemnobrązowych oczach.

***
Mam nadzieję, że się podobało.

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro