20. Zgadzam się.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Mamusiu Mad! Co ci jest? – usłyszałam głos swojej przyjaciółki, która natychmiast do mnie podbiegła. Najwidoczniej był już ranek. Całą noc przesiedziałam pod ścianą i toczyłam wewnętrzną walkę z samą sobą. Dotarło do mnie, co Cole zrobił. Obwiniał mnie za śmierć Leyli. Chociaż nie miałam z tym nic wspólnego. – Ktoś ci coś zrobił? – Bri nie przestawała, zaczęła potrząsać mną za ramiona, bym się ockneła, ale nadal miałam wrażenie, że to tylko zły sen, a ja lada moment się obudzę.

– Która godzina? – tylko tyle udało mi się wychrypieć. Mój głos brzmiał obco, aż sama go nie poznawałam. Znowu czułam pustkę w środku.

– Przed siódmą. – sprawdziła na swoim telefonie. O nie, to oznacza, że zaraz wróci mój tata i zastanie mnie w takim stanie. Zaczną się pytania i co ja mu wtedy odpowiem? Zdecydownie nie może do tego dojść.

Z trudem podniosłam się, ale nogi miałam jak z waty. Blair zauważyła, że stoję niepewnie, dlatego pomogła mi dojść w stronę łóżka. Rozejrzałam się po pokoju, jak zwykle panował bałagan. Wszytsko, co wydarzyło się w tym pokoju zostało na swoim miejscu. Zeszyt z informacjami o dziewczynie Zack'a leżał na krześle, a szklanka którą potłukł zostawiła ślad na ścianę, który będę musiała prędko zamalować.

– Chodź tu. – zamknęła mnie w szczelnym uścisku, nie prostestowałam. Może i nie lubię okazywać słabości, ale to Bri, która jest jak siostra i widziała mnie w znacznie gorszym stanie. – Teraz powiesz, czemu pokój wygląda jak pobojowisko? Czyżby Noah przegrał w Just Dance? – mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem chciałbym, żeby była to sprawka Noah.

– Nie to zasługa Zack'a. – na wspomnienie jego imienia czułam dziwny skręt w żołądku i nie było to nic przyjemnego.

– Jak to Zack'a?

Tym razem opwiedziałam jej całą historię, od poznania chłopaka i starałam się, nie pominąć żadnego szczegółu. Całą ta opwieść zajęła jakąś godzinę. Uświadomiłam sobie, że na prawdę między nami się wiele wydarzyło. I był to najgorszy błąd jaki można popełnić, nie powinnam wpuszczać kogoś takiego jak on do mojego popierdolonego życia. Teraz wszytsko stało się jeszcze bardziej zagmatwane. Blair uświadomiła mi, że to przez niego byłam notorycznie zastraszana i porywana. Czułam się równie źle, bo pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć, co było idiotyczne z mojej strony. Na co mi ktoś taki? Nawet między nami niczego nie ma i bardzo dobrze.

– Wiesz co jest najlepsze na złamane serce? – spytała mnie, delitanie odsuwając się do tyłu.

– Nie mam złamanego serca. – nie kochałam Cole'a i tak naprawdę nie wiem, co teraz czułam po tym wszystkim, był mi obojętny. – Złamane serce już miałam i uwierz, to nie jest ten ból. – chyba bardziej zawiodłam się na nim jak na przyjacielu, widział mnie w każdym możliwym stanie, a i tak potraktował mnie jak ostatnią szmatę.

– Serio, nic do niego nie poczułaś? – najwyraźniej morskooka była tym zawiedziona i wyraźnie dała to po sobie poznać.

– Nie. – powierdziłam jej słowa. – Nie jestem tak kochliwa jak ty. – wyśmiałam ją, poważnie przed Joshem zmieniała obiekt westchnień co tydzień.

– Ej, nie przeginaj. ‐ ostrzegał mnie, ale w tonie jej głosu było słychać radość.

– No co? Nie moja wina, że nie znalazłam nikogo. – unisoła? ręce w geście obronnym. Zawsze ciągnęło mnie do kłopotów, ale nikt nie był w stanie mnie zainteresować.

– Czy ja wiem? Chyba masz go pod nosem. – znowu się zaczęło, nie rozumiem, co ona i Noah tak się uwzieli, na to bym chodziła z Cole'em.

– Błagam, ja chcę iść na studia, a nie zginąć nim je rozpocznę.

- Josh też w tym siedzi i jakoś jestem cała. – porównała swój przykład.

- Tylko, że Josh to naprawdę fajny chłopak i prócz dilerki i pobicia czasem kogoś, prowadzi swój interes. – zawsze może z tym skończyć, nie był częścią gangu Mortona i nie brał udziału w wyścigach.

– Oj tam. Może wpadniesz do mnie na kilka dni? – szybko zmieniła temat, bo wiedziała, że mam rację.

– Chciałabym, ale mam szlaban. – tu zrobiłam między palcami cudzysłów. Nie miałam go dosłownie, ale ojciec miałem wątpliwości, co do mojego znikania na noc i wczoraj dał mi to jasno do zrozumienia.

– Szlaban, nic takiego, tata od zawsze mnie uwielbiał. – dokładnie, miał do niej słabość. Wciąż nie wiem, jak ona to robiła.

– Taa, tylko teraz jest pewien problem. Odsypia nocną zmianę. – nawet jeśli, to Bri go obudzi będzie w paskudnym humorze.

– Trudno. – wzruszyła obojętnie ramionami, po czym wyszła z mojego pokoju i udała się do jego sypialni.

W pokoju było potwornie gorąco, pewnie zapomniał włączyć klimatyzację. Przyznam, że nie byłam w tym pokoju od wieków, a nic się nie zmieniło. Sypialnia w odcieniach fioletu, była zaprojektowana przez moją mamę. Co wieczór czytała mi w niej książki, do czasu. Za każdym razem, gdy tu wychodziłam, pojawiały się wspomnienia. W prawdzie  wyblakłe, byłam wtedy malutka. O dziwo, teraz nie budziło to we mnie takich skrajnych emocji.

– Panie komendancie, proszę wstawać! – blondynka nie patyczkowała się, z moim ojcem. Od razu zabrała mu poduszkę spod głowy.

– Blair, co ty wyprawiasz? – był wyraźnie zaspany, ale usiadł na skraju łóżka i spojrzał na nas z wyraźnym zdezoriętowaniem.

– Chciałam powiedzieć panu, że Madison zostanie u mnie na kilka dni.

– A co na to twoja matka? – nawet na pół przytomny musiał zadawać milion pytań. Okropnie mnie to irytowało.

– Nie ma nic przeciwko. – morskooka zapewniła go pośpiesznie.

– Niech będzie. – zaskakująco szybko poszło, jak na mojego tatę. Blair miała ten swój charakterystyczny uśmiech, dziewczynki z dobrego domu, któremu nie szło się oprzeć.

– W takim razie, dobranoc panie komendancie. – przełożyła dwa palce do czoła, wykonując gest wojskowy. Co było totalnie nie na miejscu, bo nawet nie pracuje w wojsku.

– A jeszcze jedno. – jak zwykle, nie mogłyśmy odejść w spokoju, tylko musiało się coś znaleźć. – Jestem szeryfem, a nie komendantem. – nie wiem dlaczego, ale zachciało mi się śmiać na tę uwagę. Wiem, że dla dziewczyny nie miało to znaczenia, bo w obu przypadkach nosi się mundur.

– Jaka ja jestem głupia. – nawet sama zrozumiała swój błąd i było jej wstyd. – Chodźmy już. – zaczęła ciągnąć mnie za rękę, w stronę drzwi wyjściowych.

– Czekaj, muszę wziąć jakieś ubrania. – skoro mam tam zostać na parę dni, to muszę mieć, co na siebie ubrać. Już i tak mam na sobie ciuchy, z wczorajszego wieczoru, ale dziewczyna puściła moją uwagę mimo uszu.

– Pożyczę ci coś mojego. Stoję na środku ulicy. – poważnie, nie żartowała, jej srebrny Ranger Rover stał w samym centrum przejazdu. – Zaraz co pan robi? – zwróciła się do młodego mężczyzny w mundurze, który wypisywał jej mandat.

– Zagrodziła pani przejazd. – ton jego głosu pozostawał niewzruszony.

– Tylko na chwilkę. – zdecydownie nie była to chwilka, jak twierdziła. – Miała złamane serce.

– Nieprawda. – natychmiast zaprzeczyłam.

– W takim razie mogła Pani zaparkować na parkingu. – facet dalej pozostawał nieugięty mimo, wykłóceń blondynki.

– Nie miałam czasu, a jej tata jest szeryfem. – nie no to, co usłyszałam z ust przyjaciółki, dosłownie przeszła samą siebie.

– Może być nawet prezydentem, mandat zostaje. – wręczył jej już gotowy mandat, a ona przyjęła go z niechęcią.

– A może tak... – zaczęła szukając czegoś w torebce. Wyjęła z niej długopis i zaczeła pisać coś na mandacie. – Chad nie chciałbyś wyjść, gdzieś na jakąś kolację? – chwila, czy ona z nim flirtowała?

– Podziękuję, ale z chęcią dam ci nową kartkę. – wręczył jej nowy zwitek papieru, a tamten zgniótł. – Życzę miłego dnia. – zostawił nas i odszedł, w wzdłuż chodnika.

– Jaki dupek! – Blair krzyknęła na tyle głośno, że na pewno ją usłyszał.

– Chodźmy stąd. – nie chciałam robić już większego wstydu i wysiadłam na miejsce pasażera. – Poważnie? A ty nie masz czasem chłopaka? – zwróciłam się do przyjaciółki, gdy tylko odpaliła silnik.

– Nie chciałam tego mandatu, to już ósmy z rzędu. – nawet to jej nie usprawiediwiało.

– A jakby się zgodził, co powiedziałabyś Josh'owi? - serio wydawał się porządnym kolesiem, a nie chciałam, by wpakowała się w podobny związek jak z Will'em.

– Nic, poszłabym z nim na tę kolację, to nic wielkiego. – jej podejście jest okropne, mając drugą połówkę nie proponowałabym nikomu randek.

– Dla ciebie, to nic wielkiego.

– Dobra już nie marudź. – zbyła mnie, zatrzymując się pod supermarketem.

Obie opuściłyśmy sklep, z torbami pełnymi alkoholu. Dzisiaj postanowiłam sobie odpuścić i pożądanie się napić, nawet jeśli nie ciągnęło mnie do tego. Trzeba spróbować każdej możliwości ucieczki.

– Dzień dobry ciociu Rachel! – przywitałam się, gdy tylko weszłyśmy do rezydencji. Nie wiem dlaaczego, ale zawsze czułam się okropnie głupio, gdy miałam u kogoś nocować.

– Daruj sobie. Mojej mamy nie ma. – Bri pewnym krokiem poszła w stronę kuchni, a ja tuż za nią.

– Ma spotkanie? – jej praca wymagała ciągłego jeżdżenia i uzgadniania, co do stroi, które projektowała.

– Pojechała na kilka dni do Hiszpani. - oznajmiła obojętnym tonem. Jakby jej to nie przeszkadzało. – Poznała jakiegoś kolesia. – wyprzedziła moje następne pytanie. Faktycznie, Rachel Wilson miała bogate życie miłosne.

– Kolejny? A Herman jej nie okradł? – może i nie poznałam go osobiście, ale znałam go wystarczjąco z opowieści przyjaciółki.

– Okradł, ale niech robi co chce. Jest już przecież duża. – momentami, to właśnie Bri musiała zachowywać się jak dorosła, bo jej mama uwielbiała szaleć. Lecz w środku miała do niej, o to żal.

Udałyśmy się na górę, do pokoju dziewczyny. Mimo tak wielkiej posiadłości, to tam spedzałyśmy najwięcej czasu. Sam w sobie był ogromny, większy niż moje całe mieszkanie. Ogromne łóżko z baldachimem, o którym zawsze marzyłam za dzieciaka.

– To co oglądamy? – morskooka rozsiadła się wygodnie, na skórzanej sofie, tuż przed telewizorem, który zasłaniał pół ściany.

– Cokowiek. – wzruszyłam obojętnie ramionami i usiadłam obok niej, po drodze zgarniając butelkę szampana. Nie byłam jego fanką, natomiast Blair tak. Jakoś przeboleję ten gorzkawy, bąbelkowy smak.

– W takim razie, niech będzie Dirty Dancing. – zadecydowała, a ja tylko przytaknęłam.

– Noah wpadnie?

– Nie. – spojrzała na mnie z troską. Wiedziałam, że coś się stało. – Josephin nie brała antydepresantów i depresja się nasiliła. – nie to nie może być prawda. Nie dość, że ma raka, to zapomniała brać leki, przez co znowu jest w fatalnym stanie. Zdaję sobie sprawę, że nigdy już z tego nie wyjdzie, ale robiąc takie rzeczy niszczy Noah, który nie ma bliskich i zmaga się z tym od tylu lat, a przecież sam ma własne problemy.

– Nie powinniśmy mu jakoś pomóc? – czuję się okropnie, że mnie tam nie ma.

– Wiesz jak jest, nie damy rady mu pomóc. – wiem, że ma rację. Jednak ta sprawa nie daje mi spokoju i dla pewności muszę zadzwonić do przyjaciela.

Pośpiesznie szukam telefonu i wybieram numer z listy moich ulubionych.

– Co tam? – już po pierwszym sygnale, słyszę głos przyjaciela.

– Jak ona się czuje? – wypaliłam od razu, dla mnie Jospshin jest jak matka i jasne, że się o nią martwię.

Leży w łóżku i płacze do zdjęcia taty. – zdaję sobie sprawę, jak ciężko jest mu o tym mówić.

– Mam ci pomóc? – póki nic jeszcze nie piłam, jestem w stanie wrócić do domu i pomóc chłopakowi. Moje problemy przy jego to pikuś.

Nie trzeba, jakoś daję radę. – próbuje mnie przekonać.

– Okej, jakby co to mój tata ma dzisiaj wolne. – może i ojciec jest dupkiem, ale zawsze pomoże Jo, więc chociaż tyle dobrego.

Jak coś, to nie pozdrawiaj Bri. – żartuje, po czym się rozłącza.

Wzdychając, ciskam telefonem o łóżko. Jestem o krok, do rozpłakania się. Jest mi cholernie przykro, że mnie i moich przyjaciół spotkał taki los. Gdybyśmy nie mieli siebie, nie wiem, co by się stało. Nie możemy liczyć na naszych bliskich, tak jak inni nastolatkowie. Nie mam kogoś, kto doradzi mi jaką uczelnię wybrać lub kto pomoże mi w wyborze sukienki na studniówkę. Muszę decydować o sobie sama i wiedzieć czego chcę, inaczej już dawno straciłabym wszytsko.

– I jak? – morskooka mimo tego, iż ona i Noah dość często się sprzeczeją, to też martwi się o niego.

– Twierdzi, że da sobie radę. – sama chciałabym uwierzyć w te słowa, już i tak poczucie winny mnie wykańcza, ponieważ okłamuję go, ale wiem, że informacja o nowotworze Josephin, złamałaby go.

– Widzisz, to teraz możemy w spokoju oglądać! – blondynka ekscytuje się, rozlewając szampana do kieliszków.

Początkowo byłam spięta, a nawet bardzo. Dopiero po opróżniu butelki, czułam się wyluzowana. Przesiedziałyśmy tak cały dzień, oglądając filmy i zapijając smutki. To pozwoliło mi choć na chiwlę urwać się od problemów. Dowiedziałam się też kilka ciekawych informacji, a mianowicie o tym, że Liv i Mike randkują. Wydawało mi się to urocze, jak obaj starali się o względy drugiej osoby. Na pewno jeśli nadarzy się okazja, dopytam różowowłosą o szczegóły.

Nazajutrz obudziłam się, z okropnym bólem głowy. Żałowałam, że wlałam w siebie tyle alkoholu, plusem jest to, że będę mogła dzisiaj to porządnie odespać.

– Która godzina? – mruknęła ledwo słyszalnie, blondynka śpiąca obok.

– Nie mam pojęcia, ale jest za wcześnie. – odwróciłam się w drugą stronę, otulając się ciepłą kołdrą.

– Też tak myślę. – były to ostatnie słowa, jakie zdołała usłyszeć, przed ponownym zapadnięciem w sen.

Tym razem z mojej błogie krainy obudziło mnie, pobrzękiwanie telefonu.

– Wyłącz tą cholerną komórkę... – warknełam pirytowana, w stronę przyjaciółki, która też już nie spała.

– To twoja. – odbrukneła zła.

Zerwałam się jak poparzona i w oszołomieniu, zaczęłam szukać swojego Iphona. Znalazłam, go na komodzie. Ku mojemu zaskoczeniu czekała na mnie jedna nieodebrana wiadomość.

Od: Zack

Musimy pogadać.

Tylko tyle. Poczułam złość, która zaczęła mną przemawiać. Czy on sobie myślał, że po tym jak rzucał we mnie szklanką, za kilka dni z nim porozmawiam? Zignorowałam jego wiadomość i usiadłam w białym, pluszowym fotelu.

– Już piętnasta. – faktycznie, gdyby nie Blair, totalnie nie zwróciłabym na to uwagi.

Jako, iż było dość późne południe, postanowiłyśmy nie ogarniać się jakoś specjalnie. Ja zajęłam łazienkę, należącą do pokoju Blair, natomiast ona poszła do łazienki w pokoju gościnnym. Mimo wielkiej wanny, zdecydowałam wziąć prysznic. Włosy związała w luźny kucyk, aby zapomniałam pożyczyć jakiś ubrań, dlatego wyszłam owinięta w sam ręcznik, wprost do jej ogromnej garderoby.

– Jezu! Skąd ty się tutaj wziąłeś?! – wzdrygnełam się, ponieważ w pokoju siedział Josh, a ja miałam na sobie tylko ręcznik. W głowie zaczęłam już obmyślać plan, jak zamordować przyjaciółkę.

– Wyobraź sobie, że jestem u swojej dziewczyny. – odpowiedział dyplomatycznie, jak na niego. - A ty młoda, czemu paradujesz w samym ręczniku? Nie, żebym narzekał, ale wiesz. – ugh, robił to specjalnie, tylko po to, by mnie zawstydzić.

Jak widać udało mu się.

Taa, jakbyś nie zauważył, brałam prysznic. A teraz sory, ale muszę się ubrać. – starałam się pokazać, że ta sytuacja, ani trochę mnie nie stresuje. Przecież przed Noah, notorycznie chodziłam w ręczniku.

Uciekłam do innego pomieszczenia, gdy wybierałam jakiś dres, to słyszałam ciche podśmiechiwanie się Josh'a. I pomyśleć, że to wszytsko tylko po to, by mnie zirytować.

– Jesteś sam? – interesowało mnie, czy nie przyprowadził że sobą Cole'a, bo byli dość dobrymi kumplami i spędzali ze sobą sporą ilość czasu.

– Zack wyjechał z miasta. – usłyszałam odpowiedź, gdy zakładałam na siebie czarny welurowy dres, bo tylko taki udało mi się znaleźć.

– Właśnie, czemu tak często znika za miastem? – odkąd tylko go poznałam, co jakiś czas chłopak opuszczał San Francisco na dobry tydzień.

– Jego tryb życia jest dość męczący. – szatyn miał rację, notorycznie trzeba się mieć na baczności, inaczej możesz wylądować w grobie.

– Sam sobie takie wybrał. Ty też nie lepszy. – chciałam ich zrozumieć.

– Myślisz, że idzie utrzymać pub, gdy chodziłem do szkoły? – racja, nie pomyślałam o tym. Mimo wielu klientów, Josh wynajmuje mieszkanie.

Poczułam się strasznie głupio, zawsze wytykałam im życie, w stylu gangstera, a tak naprawdę, to życie ich zmusiło do tego.

– Już przyjechałeś? – z tej rozmowy uratowała mnie Blair, która właśnie weszła do pokoju. Ubrana w różowe leginsy i tego samego koloru bluzę.

– Liv została w barze. – oczywiście pocałował swoją dziewczynę na powitanie. Uroczo było, tak na nich patrzeć.

– Nie za dużo ma tych godzin pracy?

– Spokojnie, sama prosiła o więcej, bo zbiera na mieszkanie. – tego to się nie spodziewałam. W prawdzie Liv  wspominała o tym, że chciałaby zamieszkać sama, ale tak teraz? – Wy dopiero wstałyście? – zainteresował się tym, bo dochodziła szesnasta, a my nadal się guzdrałyśmy.

– Aha, dlatego ty musisz iść, a my robimy śniadanie. – blondynka wypchneła Josha, prosto na korytarz.

– Nie mogę zjeść z wami? Umieram z głodu. – na potwierdzenie sowich słów poklepał się po brzuchu.

– Zjesz na mieście, my tu mamy babski weekend. – szokujące było to, jak zbyła szatyna.

– Jest środa. – nawet z tym miał racje. – W piątek zbieram cię na randkę. – uprzedził ją, nim opuścił drzwi rezydencji.

– Nawet jak na Josha, jest dla ciebie przekochany. – poważnie cieszyłam się ich szczęściem, a chłopak traktował moją przyjaciółkę, jak prawdziwą księżniczkę.

– Wiem. – i tylko tyle. Nic już więcej nie powiedziała. – To jak gofry? – zmieniła temat i zaczeła szykować potrzebne składniki.

Zaczęłam robić ciasto, gdy mój telefon zaczął dzwonić. Zerwałam się jak poparzona, bo myślałam, że to Noah. Jednak się rozczarowałam, ponieważ to tylko Zack.

– Nie odbierasz? – zainteresowała się morskooka, gdy ja stałam z telefonem w dłoni, jak zahipnotyzowana.

– Nie, to mój tata. Pewnie jest pijany i nie pamięta, gdzie jestem. – dość łatwo zbyłam jej pytanie. Przy okazji zatajając prawdę.

Po co znowu kłamiesz Madison?

Kłamstwo wyszło automatycznie z moich ust. Wszystko, co było powiązane z Cole'em, nie wiedzieć czemu, chciałam zachować dla siebie.

Teraz to ty jesteś egoistką.

Odłożyłam urządzenie i powróciłam do sowich dawniejszych czynności. Znowu przerwala mi to wiadomość. Wiedziałam od kogo ona będzie.

Od: Zack

Kurwa, nie igoruj mnie.

Właściwie to powinnam, zignorować tę wiadomość, ale coś mnie pokusiło, by odpisać.

Do: Zack

Nie gadam z ludźmi o skłonnościach psychpatycznych. Daj mi spokój Zack.

Centralnie zaznaczyłam, że nie chce mieć z nim do czynienia. Kto wie, co siedziało mu w głowie?

Natychmiast otrzymałam odpowiedź.

Od: Zack

Ostrzegam cię Allen.

- Ugh... Idiota... - chciało mi się śmiać, z jego wiadomości. Czy on serio myślał, że to w jakikolwiek mnie skłoni do rozmowy z nim? Jeśli tak to się mylił, dość mam jego i tego całego popierdolonego życia.

– Na pewno wszytsko okej? – super, jeszcze teraz wychodzę na debilkę, większą niż jestem.

– Na pewno.

Przez resztę dnia uśmiecham się sztucznie. Spędzamy czas głównie na jedzeniu i opowiadaniu sobie plotek.

– Japierdole... – budzę się z całkiem niezłym przytupem, ponieważ coś walneło w pokoju, a ja spadłam z łóżka. – Blair co ty odwalasz? – poirytowana pytam przyjaciółkę, która stoi tuż obok wielkiego talerza. – Skąd ty masz ten gong?

– Mama ćwiczy jogę.

– O nie, ja jogi ćwiczyć nie zmierzam. – uprzedzam ją od razu. Sądząc po jej sportowym ubiorze, na sto procent będzie to jakaś aktywność, której ja szczerze nienawidzę.

– Idzimey na siłownię, wykupiłam nam karnet! – ekscytuje się, podając mi jakieś sportowe ciuchy.

– Nie.

Zna moją odpowiedź na to. Sport to nie moja bajka, wolę być gruba, niż biegać.

Poważnie, nie wiem jak ja dałam się na to namówić, ale stoję w garderobie przyjaciółki i zakładam na siebie grantowy komplet do ćwiczeń. Blair się  tak postarała, że nawet buty mam w odpowiednim rozmaiarze. Najbardziej drażni mnie moja fryzura, która jest zaczesana w starannego, wysokiego kucyka, który odsłania moje czoło.

– Pośpiesz się, Noah czeka. – pogania mnie, gdy wsiadam do Ranger Rovera. Cieszy mnie to, że Noah też będzie musiał przechodzić przez to piekło, które zwą siłownią.

Wiem, jestem okropna.

Pod siłownią, tak jak mówiła Blair, czeka na nas Noah. Liczę na to, że on mnie uratuje. Co jak co, ale ćwiczyć nie zamierzam.

– Siemka moja ziomalko! – chłopak obejmuje mnie na przywitanie. – Witaj, ty żmijowata jędzo. – rzuca blondynce nienawistne spojrzenie, ponieważ jego stosunek do sportu, jest identyczny do mojego.

– Nie marudzcie, przyda wam się trochę ruchu. – pozostaje nieugięta i idzie przed siebie, pewnie kołysząc biodrami.

Nasza dwójka podąża za dziewczyną, ale za to z ogromną niechęcią. Jak zwykle o tej porze na siłowni, nie ma dużego ruchu. Całe szczęście, mniej osób będzie w stanie zobaczyć moją spektakularną porażkę.

– Odłóż to. – gani Noah, który zajada się chipsami, nim zdąży zaprotestować, opakowanie ląduje w koszu na śmieci.

– Miłego pocenia się. – wkurzony siada pod ścianą i zaczyna grać w jakaś grę, na telefonie.

– Miłego zawału serca na starość.

Wiem, że żadne z nich nie ustąpi, dlatego postanawiam wybrać się na bierzenie, skoro już tu jestem.

Po dość intensywnej godzinie ćwiczeń, opuszczamy siłownię. Blair i Noah standardowo są pokłóceni. Dlatego rozstajemy się na parkingu. Zamierzam wrócić do domu razem z Noah.

– Może jakiś MacDonald? – proponuje wyjeżdżając na główną drogę.

– Pewnie. – zgadzam się natychmiast, bo umieram z głodu.

Podjeżdżamy na MacDrive i zamawiamy, to co zwykle. Po drodze jedząc i śpiewając piosenki jednej z płyt Ariany Grande. Noah dosłownie kocha jej muzykę

– Wpadasz do mnie, czy zostajesz z mamą?

– Jest ma terapii grupowej i dzisiaj ma już się lepiej. – mówi zrezygnowanym  głosem. Właśnie taka jest ta choroba, jednego dnia wszytsko się wali, by za chwilę znowu wszystko było, jak trzeba.

– Wezmę prysznic, a ty wybierz, co chcesz oglądać. – tak naprawdę wszytsko mi jedno, co wybierze. Mam nadzieję, że nie jakaś tanią komedię romantyczną.

Ogarniam się szybko, włosy pozostawiam, by wychły naturalnie. Ubieram jak zwykle dresy, ale tym razem zakładam czarną koszulkę na ramiączkach. Gdy wchodzą do pokoju, Noah rozmawia z kimś przez telefon, ale kiedy tylko mnie zauważa rozłącza się.

– Wszytsko okej? – dopytuję, bo jego zachowanie jest co najmniej dziwne.

Niestety, nie doczekuję się odpowiedzi, ale odpuszczam. Przynajmniej na razie.

– Co wybrałeś? – zmieniam temat, zerkajac na wyświetlacz laptopa. – Harry Potter?

– Dawno nie oglądaliśmy. – kładzie się wygodnie na łóżko, wymijając mnie. Nie zachowuje się, tak jak pół godziny temu. Mam wrażenie, że cała jego pozytywną energia gdzieś wyparowała.

– Dziwny jesteś. – wypominam mu, zajmując miejsce obok.

– Nie bardziej, niż ty.

Nie wiem czemu, ale nie zabrzmiało to jak jego typowy żart. Dlatego postanawiam ugryźć się w język i odpuścić. Myślami przenoszę się do krainy magii.

Siedzieliśmy tak, oglądając wszystkie części do piątej nad ranem. Brunet nie wzbudzał już żadnych podejrzanych zachowań, więc nie wiem, co wtedy go ugryzło. Standardowo, co jakiś czas powtarzał kwestie aktorów, które znał na pamięć.

Przewraca. się na drugi bok. Nagle czuję pustkę po lewej stronie łóżka, a powinien spać tu mój przyjaciel. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy to, że jest już południe i spałam za długo. Siadam na krawędzi łóżka, ale jest coś czego nie rozumiem. Za oknem, dopiero świta. Chaotycznie spoglądam na budzik, jest za dziesięć szósta. Czyli spałam zaledwie czterdzieści minut.

Robię standardowy obchód, po domu, który okazuje się pusty. Możliwe, że Noah wrócił do siebie. Jako, iż słońce dopiero wschodzi, to postanawiam iść się na dach. Po drodze zgarniam opakowanie papierosów, i kolorową zapalniczkę.

– Tu się podziała zguba. – na krawędzi dachu, dostrzegam mojego przyjaciela.

Powraca do mnie wspomnienia, gdy Noah stał na krawędzi i chciał skoczyć. Wtedy myślałam, że stracę go na dobrę. Oby tym razem nie strzelił mu nic do głowy.

Spokojnie Madison, uspokój. To, że tu jest nie zcazny, że chce zrobić coś głupiego.

– Nie powinnaś spać?

Nim odpowiem na pytanie, odpalam papierosa i opieram się o murek.

– Mam zapytać o to samo? – odbijam piłeczkę, teraz jego ruch na wymówki.

Po raz kolejny odpowiada mi milczenie, która doprowadza mnie do szału. Odnoszę wrażenie, że między mną, a Noah zaszła jakaś zmiana, tylko nie wiem, co ją spowodowało.

– Od kiedy palisz? – zwracam uwagę na zwitek, który trzyma w dłoni. – Zaraz... To trawa?

– I? – nie rozumie mojego zdziwienia.

– Noah, nie zachowuj się tak. – muszę być spokojna, inaczej rozpłaczę się. – Po co to robisz?

– Mad, to zwykła trawa. – próbuję mnie przekonać. – Nic wielkiego. Sama palisz.

– Ale nie marihuanę. – odpowiadam na jego atak. Może i niszczę swoje zdrowie, ale to moja sprawa.

– Nie palę jej nałogowo.

Po raz ostatni się zaciąga i wyrzuca jointa w dół.

– Widzisz, wiem kiedy przestać. – walaczy o swoje.

– Mam nadzieję. – moje zachowanie jest identyczne do jego. Nic tak bardzo nie może mnie rozgniewać.

Mam zamiar odejść, gdy brunet zagradza mi drogę. Jednak moje zachowanie jakoś na niego wpłynęło.

– To nie tak Mad. – próbuję wytłumaczyć.

– A jak?

– Marihuana to nie jest moje uzależnienie. Tego jointa miałem od Alex'a. Przez sytuacje z mamą nie mogę zmrużyć oka, a wiesz jaki jestem okropny bez snu. Więc na poprawę humoru zpalaiłem trawkę. – jego słowa wywołały we mnie ogromne poczucie winy. Noah po prostu chce być szczęśliwy, a do tej pory wszytsko zawsze szło pod górkę.

– Chodź tu. Przepraszam. – zamykam go w szczelnym uścisku. Wtedy dociera do mnie, że muszę robić więcej, by mu pomóc.

– Nie masz za co. – kąciki jego ust, unoszą się delikatnie ku górze. – Trzeba wyluzować, a dziś wieczorem jest idealna okazja. Idziemy do Seven. – to jedyny klub w mieście, który sprzedaje nastolatką alkohol. Z tego tytułu, wejściówki tam są bardzo drogie.

– Nie mam kasy. – jestem spłukana, po kupnie nowego telefonu. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała sięgnąć po niewilką sumę, która odłożyłam na początek studiów.

– Ja stawiam.

– Wątpię, że masz sto dolarów, by zapłacić za naszą dwójkę.

– Nie zawracaj sobie mózgownicy. Idź się wyśpij, o dwudziej wpadnę po ciebie. Dam znać reszcie. – pcha mnie w stronę schodów, więc moje protesty są na nic.

Ostatnio odnoszę wrażenie, że to każdy za mnie decyduje.

Wróciłam do siebie, minął pewien czas, nim zasnęłam. Nawet nastawiłam ten bezlitosny budzik, który miał mnie obudzić o właściwej porze.

Jakaś godzinę przed, zaczęłam się ogarniać. Nie cierpiałam wymyślać jakiś bombowych stylizacji. Może dlatego wybrałam czerwone body, które  nawet nie tak źle na mnie wyglądało. I standardowo czarne rurki. Klasyczne, ale mnie się podoba. Dodatkowo zniechęciły mnie buty na obcasie, bo totalnie nie mam umiejętności w nich chodzić. Jeszcze do jednej, z najgorszych czynności należało zrobienie makijażu. Zazwyczaj nie bawiałam się w cienie, bo po prostu nie umiałam. Zawsze to było zadanie Blair. Niesty dziś jej tutaj nie ma, więc muszę dać radę sama.

To było najgorsze dwadzieścia minut katorgi, ale efekt końcowy nie jest taki najgorszy. Lekko przyciemniane oko, wydłużone prawie idealną kreską, a na usta założoną mam bordową pomadkę, która dostałam od przyjaciółki na zeszłoroczne święta.

– Wybierasz się dokądś? – i cały plan idzie w łeb, bo do pokoju wchodzi mój tata.

– Jak widzisz.

– Nie zapomniałaś, że masz szlaban? – pierwsze słyszę, czy on w ogóle jest poważny?

– Od kiedy robisz się takim wzorowym ojcem? – jestem mocno wkurzona i nawet nie próbuję tego ukryć.

– Masz siedemnaście lat, a wiedziesz życie jakbyś była dorosła.

– To coś złego? Od zawsze tak żyłam. – ani mi się śni ustępować.

– Przestań do cholery mi to wypominać?! – podnosi ton głosu, lecz na mnie nie robi już to żadnego wrażenia. – Nigdzie nie idziesz. – ponownie się uspokaja.

– Dobranoc. – ignoruję go, po czym wychodzę schodami pożarowymi.

Po drodze słyszę jeszcze jakieś krzyki ojca, co oznacza, że będę mieć nieźle przerąbane jutro rano.

– Jedź. – gdy wsiadam do Jeppa,  natychmiast zwracam się do przyjaciela, ponieważ obawiam się, że jeśli teraz nie odjedziemy, nasz porządny szerf jeszcze nas dogoni.

– Wow, było was słychać na parkingu. – posyła mi ciekawie spojrzenie, więc oczekuję, aż zdam mu pełną relację.

– Robi afery o byle co. – na wszelki wypadek wyłączam telefon, by nie przyszło mu do głowy, żeby czasem mnie namierzyć.

– Nie jesteś dla niego zbyt surowa? Charli się stara.

– Nienawidzę go, za wszytsko. – prycham pod nosem i odwracamy się w drugą stronę, podziwiając obraz za oknem zmienia się pod wpływem prędkości. Gdzieś w środku boli mnie to, że ktoś mi tak bliski popiera stronę taty, a nie moją.

Znalezienie miejsca w piątkowej wieczór, pod klubem. Jest naprawdę nie lada wyzwaniem. Dlatego musimy iść z samego końca, jednego z płatnych parkingów. 

– Noah! Mad! Tutaj! – w kolejce dostrzegam niską różowowłosą dziewczynę, którą jest Liv.

– Cześć.

Ja i chłopak witamy się z nią. Tuż obok Alex bajeruje jakieś dziewczyny, dwa miejsca przed nami.

– Reszta jest już w środku. – tłumaczy nam, pewnie zdążyli przyjechać znacznie wcześniej, niż my. – Znaczy nie będzie Ness, bo nie wróciła jeszcze z Minesoty. Mike się rozchorował. – nie wspomina o nikim więcej, oznacza to, że Zack też już tutaj jest.

Serio, jestem tym faktem zachwycona.

Po jakiś dziesięciu minutach, bramkarz wpuszcza nas do środka. Tak jak się spodziewałam, w klubie jest mnóstwo ludzi, wręcz każdy na siebie się pcha. Czuję się odrobinę zagubiona, ale podążam za grupą znajomych.

– Mamy boks. – tłumaczy Alex, zmierzając w kierunku, gdzie jest znacznie mniej ludzi.

Po drodze każde z nas zgarnia drinka, jednak nie mam zamiaru dziś pić. Po kilku dniach z Blair zdecydowanie mi wystarczy.

W boksie siedzi reszta naszych znajomych. Blondynka jest zbyt pochłonięta całowaniem Josha, by nas zauważyć. Natomiast Zack podnosi swój wzrok, z nad telefonu i raczy nas przelotnym spojrzeniem, którego za wszelką cenę pragnę uniknąć. Mimo, iż nie patrzę w te jego czekoladowe oczy wiem, że to właśnie we mnie na dłużej się wpatruje. Ale to nie jest ten przyjazny wzrok, patrzy na mnie tak samo, jak w dniu, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy. Teraz już nie mam najmniejszych wątpliwości, że to jego prawdziwe oblicze.

Siadam jak najdalej od niego. Nie zamierzam sobie psuć wieczoru. Żaden Cole, ani mój ojciec nie zniszczą mi tych wakacji.

– Idziemy tańczyć! – zarządza różowowłosa, nim zdążę usiąść ona ciągnie mnie w kierunku parkietu.

Muszę odrobinę wyluzować i dać się ponieść dobrej zabawie. Muzyka jest naprawdę niezła, więc z przyjemnością tańczę do rytmu. Po kilku piosenkach dołącza do nas reszta znajomych, prócz Zack'a.

Broń boże, by ktoś z taką reputacją, mógł bawić się z resztą znajomych.

Gdy brakuje nam sił, wracamy do stolika. Siadam obok Liv i Alex'a.

– Kolejka dla każdego! – oznajmia, stawiając na stole shoty.

– Dzięki, ale nie piję. – odmawiam od razu.

– No dalej, jesteś w klubie, gdzie możesz pić legalnie, a ty nie chcesz? – dziewczyna obok trąca mnie zachęcająco łokciem.

– Noah przyjechał autem i to ja mam wracać. – podaję powód, na który sama zaprzytsałam.

– Dobra odbierzemy je jutro. – chłopak się tym nie przejmuje, a by nas przekonać macha lekceważąco ręką.

– Anderson nie zapomniałeś, że to świętoszkowata Allen? – rzuca kpiąco Cole, czego mogłam się spodziewać.

– Spierdalaj. – zwracam się bezpośrednio do niego, biorę kieliszek i wypijemy całą jego zawartość. Robię to tylko po to, by coś udowodnić.

Idiotko, jemu właśnie o to chodziło.

Kilka godzin później i kilka kolejek, o dziwo nie czuję się pijana. Ale jest do dla mnie przestroga, że pora już skończyć.

– Muszę się zbierać. Sprawdzę, co u Mike'a. – Liv zbiera swoje rzeczy, tuli mnie i Bri na pożegnanie.

– Nieźle dowaliłaś Zack'owi. – komentuje blondynka, gdy zostajemy same w boksie, ponieważ chłopcy poszli po więcej alkoholu do baru.

– Nie ma o czym gadać. – zaskakujące jest to, jak ton mojego głosu jest obojętny.

– Łeee, serio Mack to już przeszłość?

Gryzę się w język, gdy tylko słyszę ten ship name, który wymyślił Noah. Nie sądziłam, że to tak dobrze się przyjmie.

Żeby tylko nie powiedzieć czegoś chamskiego, spoglądam w stronę ogromnego, szklanego baru. Gdzie pierwsze co rzuca mi się w oczy, to Cole obściskujący się przy ladzie z jakąś dziewczyną. Nie chcę nic mówić, ale i tak długo wytrzymał bez żadnego towarzystwa.

– Kurde, ale bad boy. – mówię to skarkatycznie, dodatkowo wywracając oczami.

– Kolejna? – Blair też jest zażenowany jego zachowaniem. – Chwila moment...

Robi pałzę i przygląda się czemuś. Wątpię, by z taką furią wpatrywała się w Cole'a. Teraz już wiem o co chodzi, gdy tylko para lekko przesuwa się w lewą stronę, tuż obok znajduje się Josh, a na jego szyi zawieszone są dłonie nieznajomej.

– Kurwa zabiję go... – morskooka natychmiast zrywa się z miejsca.

Dla bezpieczeństwa podążam za nią, ponieważ nie wiem do czego jest zdolna, a z pewnością nie chcemy zostać stąd wyrzuceni.

– Nie pomyliło ci się coś?! – zwraca sie do sowjego chłopaka, odpychając dziewczynę.

Na oko wygląda jakby miała z szesnaście lat, wydaje mi się, że chodzi do naszej szkoły, ale jest rok niżej.

– Blair...

Josh nie wie co powiedzieć, chyba nie spodziewał się tego, że z naszego boksu idealnie widać bar.

– Żadne Blair! – ostrzega go. – Tylko się nie tłumacz, że to ona się na ciebie rzuciła, bo wszytsko widziałam! – uderza go solidnie w twarz, przez co nawet Cole przerywa swoją grę wstępną.

– Kurwa tak było! – szatyna również ponoszą emocje. – Lydia powiedz, że to ty zaczęłaś mnie podrywać.

Po tych słowach chce mi się śmiać, bez przesady, żeby Josh nie potrafił się obronić tylko miesza w to jakąś małolate?

– Nie prawda, to on chciał się ze mną przespać za pieniadzę. – odzywa się dziewczyna. Co jak co, ale nie chce mi się wierzyć, by Josh składał jej jakiekolwiek oferty za pieniądze.

– Spieprzaj stąd gówniaro. – odpycham ją delikatnie do tyłu. Lepiej, żeby stąd  poszła, niż ma robić niepotrzebne zamieszanie i dolewać oliwy do ognia.

– Pożałujecie tego wszyscy.

Chociaż jedna z głowy, ale w tle dalej toczy się kłótnia pary.

– Możesz mnie do cholery wysłuchać?!

– Nie mamy już o czym rozmawiać. To koniec Josh, nie będziesz robił ze mnie idiotki. – ton głosu blondynki jest śmiertelnie poważny.

– Peterson na co czekasz? Leć za nią. – Zack udziela rady przyjacielowi, który biegnie za dziewczyną.

Okej ta sytuacja była trochę dziwna.

Cole i czarnowłosa nieznajoma, powracają do wcześniejszego zajęcia. Więc postanawiam odejść i poszukać Noah, z którym mam zamiar wrócić do domu.

Przedrzeć się przez tłum tańczących ludzi, jest to bardzo trudne zadanie. A ja nigdzie nie mogę znaleźć chłopaków, którzy zapewne bawią się najlepsze. Odechciewa mi się wszytskiego i postanawiam wrócić do bosku, kiedy w tłumie dostrzegam bardzo dobrze znaną mi twarz.

– Ethan, ty tutaj? – szczerze jestem zaskoczona obecnością szatyna, w tym miejscu.

– Mad znowu na ciebie wpadam, to chyba przeznaczenie. – żartuje, obejmując mnie na przywitanie, delikatniepodnosi mnie do góry.

– Jak twoja noga? – zmieniam temat, ponieważ mam nadzieję, że kula nie spowodowała jakiś szczególnych obrażeń

– Wszytko się goi. Wiesz dla ciebie warto było oberwać.

Czy wspomniałam, że uwielbiam gościa?

– Japierdole. – warczę poirytowana, kiedy ktoś na mnie wpada, przy okazji rozjewając swojego drinka na mnie.

– Spadaj stąd. – szatyn odpycha pijanego chłopaka.

– Może usiądziemy w boksie? – proponuję,  skoro i tak stoi pusty i nie zapowiada się, by ktokolwiek miał tam wrócić.

Właśnie siedzę i słucham historii, o tym jak Ethan wraz z rodzicami za dzieciaka, pojechał do parku wodnego i utknął w zjeżdżalni.

– Kto normalny nie zdejmuje koszulki do pływania?!

– No ja! – nie mogę opanować śmiechu. – Byś widziała tylko tę niemałą obsługę, która kazała mi tam czekać prawie dwie godziny.

– Chociaż nic ci się nie stało. – podsumowuję, bo nie mało było wypadków, gdy komuś zaczepiła się bransoletka i spowodowało to utratę dłoni.

– Mam bliznę, na całych plecach. – by mi to udowodnić podnosi kawałek koszulki.

Delitanie przejeżdżamy opuszkami palców, po bliźnie. Nie ukrywam od zawsze mnie to fascynowało i może wydawać się to dziwne.

– Ała... – komentuję, ponieważ nie chcę nawet wyobrazić sobie tego bólu.

– Widziałabyś jak mój tata był wkurzony. Cała wypłata poszła na naprawę zjeżdżalni, która musieli rozciąć. – wyobrażam to sobie, pewnie suma musiała być niezła.

– Dlaczego tylko ty opłacasz leczenie ojca? – wypalam, nieco zmieniając temat, ale ciekawość jest silniejsza ode mnie.

– On i Dylan nigdy nie byli blisko, a gdy tylko zaczął chorować, byłem dość młody, uczyłem się. Poprosiłem brata o pomoc, bo miał pieniądze od Dereka, ale wtedy powiedział, że jest mu to obojętne, czy zdechnie. – wiedziałam, że Dylan jest potworem, lecz nie sądziłam, że aż takim.

– Przepraszam. Nie wiedziałam... – czułam się potwornie głupio. Sama nienawidziłam swoich rodziców, ale w życiu nie pozwoliłabym im umrzeć.

– Nie masz za co przepraszać. – objął mnie, dodając mi otuchy.

Nagle nie czułam już jego ramion na swoim ciele.

– Wy obaj knujecie przeciwko mnie! – to był Zack, który trzymał Ethana za skrawek koszulki.

– Cole, o czym ty gadasz? – chłopak próbował go uspokoić.

– Nie udawaj debila. – odstawiał chłopaka na ziemię.

Początkowo myślałam, że to kolejna z jego akcji i za chwilę odpuści. Tak się nie stało. Zadał solidny cios Ethanowi, który zatoczył się do tyłu upadając na stolik, który złamał się pod jego ciężarem.

– Czy ciebie pogrzało?! – wrzasnełam  mocno podirytowna jego zachowaniem.

Nie doczekałam się odpowiedzi, bo szatyn zdążył się pozbierać i tym razem on uderzył Cole'a. Cios nie był, aż tak silny, ale twarz Zack'a wykrzywiła się w lewą stronę. Dziewczyna, z którą się obściskiwała stała obok całego zamieszania, dodatkowo wyjęła telefon i zaczęła to nagrywać. Mi natomiast przypadła rola tej, która ma ich rozdzielić przyznam szczerze, nie za dobrze mi to wyszło.

– Uspokójcie się! – próbowałam wejść pomiędzy nich, na wskutek czego oberwałam w policzek.

Jak poparzona odskoczyłam do tyłu, rozmasowując obalałe miejsce. Ta niewielka bijatyka przerodziła się w prawdziwą bójkę. Każdy, kto tylko tutaj przechodził dołączał do walki. Ethana nie było widać w tłumie, natomiast Cole miał wyraźną przewagę nad wszystkimi, po mimo licznych ran na twarzy on się nie poddawał.

– OCHRONA IDZIE! – krzyknął ktoś z tłumu i jak na zawołanie wszyscy się zmyli, została tylko nasza trójka.

– Paną już podziękujemy, Pani też pójdzie z nami. – odezwał się jeden z ochroniarzy.

– Nie tykaj mnie. – Cole wyrwał się z uścisku ochroniarza i posłał mi przelotne spojrzenie.

W jego oczach dostrzegłam panikę.

– Wyjdzie Pan stąd po dobroci? – spojrzał na niego surowo, ponownie chwytając chłopaka za ramię.

– Ile razy mam kurwa powtarzać, że macie mnie nie dotykać?! – zdecydownie był zdenerwowany, dosłownie jak nie on.

Drugi ochroniarz puścił Ethana, ponieważ ten stał grzecznie. Postanowił pomóc złapać Zack'a. Cała ta sytuacja do siebie nie pasowała.

Jakim cudem mógł być tak spanikowany?

Z tego wszytskiego, brunet rzucił się na słabszego mężczyznę.

Aktualnie stoimy pod klubem, a Ethan próbuję dogadać się z ochroniarzami, by nie dzwonili na policję, z powodu wybuchu Cole'a. Sama popieram tę decyzję, bo doskonale wiem, że przyjechałby mój tata i wszytsko by się wydało.

Po kilku minutach negocjacji, szatyn wyciąga z portfela plik banknotów, wręczając go mężczyżnie.

– Poważnie? Musiałeś się rzucać? – zawraca się do Zack'a, który stoi oparty o mur, spokojnie popalając papierosa.

– Wkurwił mnie, to mu wyjebałem. – przybiera postawę twardziela, którego nic nie rusza.

– A ja co takiego zrobiłem? Mam złamany nos!

– Zasłużyłeś. – czy ja dobrze usłyszałam?

– Człowieku, Ethan uratował ci dupę, bo wsadziliby cię do paki! – przypominam mu, bo w tym momencie zachowuje się jak rozpuszczony smarkacz.

– Nikt nie pytał cię o zdanie. – wciąż zachowuje się w obec mnie, jak ostatni cham.

– Ty...

– Mad, daj spokój. Widzisz, że nie warto. – głos Ethana mnie uspokaja. – Masz auto Noah?

– Mam. – nie rozumiem do czego zmierza.

– Trzeba go odwieźć. – skinieniem  głowy wskazuje na bruneta, którego dłonie pokryte są od krwi, zresztą tak samo, jak twarz.

– Nigdzie z wami nie jadę.

Odchodzi od nas, ale nie za daleko, ponieważ z każdym krokiem chłopak coraz bardziej zaczyna się chwiać.

Alkohol, to wszytsko tłumaczy.

– Piłeś? – zwracam się do Ethana, szukając kluczyków do Jeppa.

– Tak. – przyznaje, przez co cały plan idzie w łeb. – Ty możesz prowadzić.

– Nie mogę, też piłam.

– Trzy shoty, normalnie zaszalałaś Allen. – kpi ze mnie Cole, lecz puszczam tę uwagę mimo uszu.

– Widzisz możesz prowadzić.

Przekonuje mnie szatyn, przez co ulegam. Mam nadzieję tylko, że nikt nie na tym nie przyłapie lub co gorsza nie spowoduję żadnego wypadku.

– Zapnijacie pasy. – ostrzegam ich, gdy tylko odpalam silnik. Wiem, że sporo ryzykuję.

– Nie mów mi co mam robić. – z tylnego siedzenia dobiega mnie sprzeciw chłopaka.

– Nie muszisz jechać do szpitala  nastawić ten nos? – mimo uslinych prób zatamowania krwotoku, nic nie przynosi skutku.

– Najpierw trzeba odwieźć go do domu. – typowy Ethan, stawia innych ponad siebie.

Jedziemy tak w milczeniu, co jakiś czas spoglądam w tylnie lusterko, by sprawdzić co robi Cole. Niewzruszony wpatruje się w okno. Co odbieram za dobry znak.

– Nie proszę, nie. – mówię do siebie, kiedy Jeep się zatrzymuje. Dla pewności spoglądam na licznik paliwa, ale bak jest pełny.

– Czemu stoimy? – zwraca się poirytowana brunet.

– Coś się zepsuło. – odzywam się speszona.

To auto działo tak samo, jak jego właściciel.

– Zobaczę, czy da się coś z tym zrobić? – zrezygnowano Ethan wysiada z auta i otwiera maskę.

– Świetna bryka Allen. – zaraz mnie coś weźmie, przysięgam

– Możesz się zamknąć, czy mam dać ci szkalnkę? – celowo nawiązuje do tego wieczoru, kiedy nie umiał opanować swojej agresji.

– Ty dalej o tym? – prycha kpiąco, jakby to było nic wielkiego.

– Nie wiesz, zapomniałam o wszytskim i jest w porządku. – jestem wściekła. – Dlaczego go pobiłeś? – zmieniam temat licząc na to, że chłopak otworzy się przede mną.

– Daruj sobie, wiesz czemu.

– Właśnie nie wiem! – uderzam dłonią w kierownicę. Poważnie myśli, że ja wiem, co siedzi w tej jego popieprzonej głowie. – Powiedziałam ci aby prawdę o Leyli.

– Myślisz, że uwierzę jakieś małolacie,  która pojawiła się tak nagle i zaczyna zakładać zeszyt na temat mojej byłej?! – kurde, ma rację. Wygląda to bardzo podejrzanie.

Tylko jak teraz uświadomić mu prawdę.

– Zack ty nie rozumiesz! – muszę podnieść głos, inaczej mu tego nie uświadomię. Jak na zawołanie chłopak się zamyka, więc mam trochę czasu by mu to wyjaśnić. – Po pierwsze nie pojaiwłam się z nikąd, to ty zaczęłaś za mną jeździć. – gdy moje słowa docierają do jego uszu, brunet opuszcza swoją bojową pozycję. – Podczas rozmowy z Dylanem wyśmiał mi się w twarz i powiedział, że mogę skończyć jak Leyla. Rozumiesz zabił ją celowo z zemsty.

Milczy.

Przez dłuższą chiwle nie odpowiada ani słowa, jakby dopiero teraz zaczęło to wszytsko do niego docierać. Nie jestem zadowolona, że to akurat ja musiałam przekazać Zack'owi tę informację, ale nie miałam wyboru.

– Nie pracujesz dla Mortona. – brzmi jak stwierdzenie.

Czyli jednak zrozumiał.

Barwo! Prędzej pracowałabym dla ojca, ale chyba już wystarczająco pokazałam, że tak nie jest.

– Na twoim miejscu nie cieszyłbym się tak bardzo. – w tubalnym tonie jego głosu, słychać nutę ostrzeżenia.

– Dlaczego?

– Na Leyli to się nie skończy, tu będziesz następna.

O cholera, w co ja się wpakowałam.

– Mad spróbuj odpalić silnik. – z amoku wyrywa mnie Ethan, o którym na śmierć zapomniałam.

Kręcę głową na boki i staram się zachować normalnie. Wykonuje polecenie, po czym Jeep odpala.

– Wsiadaj, póki ten złom działa. – szybko mu rozkauje, bo jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że zaraz znów coś się popsuje.

– Dasz radę? – zwraca się szatyn do Cole'a, który zmierza w kierunku swojej kamienicy.

– Bywałem w gorszym stanie. – zgrywa twardziela, chociaż jego twarz jest cała poobijana, a z łuku brwiowego sączy się delikatna stróżka krwi.

Czekam, aż zniknie nam z oczu, dopiero wtedy odjeżdżam. Następnym przystankiem jest szpital, w samym centrum miasta.

Siedzę na niewygodnym, plastikowym krzesełku z głową opartą o ścianę. Przyznam, że padam z nóg. Po dwu godzinnym oczekiwaniu, w końcu przejęli Ethana na SOR, teraz chłopak znajduje się w sali zabiegowej, gdzie nastawiają mu nos. Jak się okazało bateria w moim telefonie padła, nawet nie mogłam napisać do Noah, gdzie jest jego auto lub zapytać Blair jak się ma.

Jutro czeka mnie koszmarny dzień.

Przed czwartą opuszczamy szpitalne mury, mam nadzieję, że przez dłuższy czas tu nie zawitam.

– Bolało? – muszę się podjąć jakiejkolwiek rozmowy, by nie zasnąć przed kółkiem. Czeka mnie długo droga, bo jak się okazało Ethan też mieszka w południowej części miasta.

Czemu wszyscy gangsterzy jakich znam tam mieszkają?

– Nie bardziej, niż kula w udzie. – śmieje się pod nosem, gdy to wspomina.

– Masz niefarta. – podsumowuję zatrzymując się pod wskazanym adresem. – To na pewno tu? – kamienica nie wygląda jak ta, w której mieszka Cole. Jest zdecydowanie bardziej poniszczona i brakuje okien.

– Moje mieszkanie jest za tą kamienicą. – śmieje się z mojej naiwności.

– Sory, że o wszytsko się martwię. – udaje obrażoną.

– O mnie nie trzeba się martwić. – ten szczery uśmiech sprawia, że wierzę mu na słowo. W pewnej chwili Ethan zmaist wysiąść, przybliża swoją twarz do mojej. Czuję jak jego oddech oplata moją skórę. Nie mogę się ruszyć, jakbym była zahipnotyzowana.

Wiem, co ma zaraz nastąpić i wcale się temu nie opieram. Nasze usta niemal się stykają. Zamykam oczy. Jak na zawołanie zmieram i nie jestem w stanie zrobić nic więcej.

– Pójdę już, dzięki za podwózkę Mad. – Ethan wyczuł moje zmieszanie i postanowił wysiąść, za co jestem mu dostojnie wdzięczna.

Odjeżdżam z piskiem opon. Przez pierwsze pięć minut drogi nie jestem w stanie uświadomić sobie tego, że o mało nie całowałam się z Ethana.

Pojebało mnie.

Z tą myślą kładę się spać. Naturalnie, nim nadejdzie sen, karcę siebie za to, co wyprawiam.

Znowu jestem zamknięta, w piwnicy magazynu. Tym razem nie jestem tu sama, ktoś dokładnie obowiązuje mnie łańcuchem.

– Nareszcie wstałaś. – to nie kto inny, jak sam Dylan.

Nie mogę nic powiedzieć, próbuje nieudolnie, ale wszytsko na marne. Spoglądam na przeciw siebie, a tam dostrzegam dziewczynę.

To Leyla.

Wygląda dokładnie tak samo, jak na jednym ze zdjęć. Szarpie się z całych sił, lecz podobnie jak ja nie może wyswobodzić się z łańcuchów.

– Spokojnie drogie Panie, każda dostanie swojego kata.

Na schodach słyszę czyjeś kroki, męskie kroki. Myślałam, że on nie żyje, a jednak jest tutaj. Scott, nauczyciel, który został wykorzystany i zabity, przez Mortona.

Najpierw ja. – Dylan zwraca się do mężczyzny, na co on zgadza się skinieniem głowy.

Pewnym siebie krokiem podchodzi do blondynki i zdejmuje jej chustę z jej twarzy.

– TO COLE NIESIE ŚMIERĆ DLA MNIE I DLA CIEBIE! – tak brzmią jej ostatnie słowa, gdy nabój przeszywa jej czaszkę na wylot.

Chcę krzyczeć, ale nie potrafię. Scott zdejmuje ze mnie te przeklęte łańcuchy dla lepszego efektu. Próbuję uciec, lecz stoję jak sparazliżowana.

W pewnym momencie, moje ciało przeżywam ból nie do opisania. Spoglądam na swój brzuch i widzę krew, całą masę krwi. Oswuam się na kolana, z czasem brakuje mi tchu.

Umieram w tak okrutny sposób.

AAA! – krzyczę zrywając się ze snu. Nie wiem dlaczego, ale czuję ten ból. Nawet nie wiem kiedy, a gorące zły spływają po mojej twarzy.

– Stało się coś? – do pokoju wpada mój ojciec w piżamie z pistoletem w dłoni. Uważnie rozgląda się po pokoju, ale nic nie zauważa.

To był tylko sen.

Koszmary wróciły? – pyta z troską, chwytając moją dłoń, która swoją drogą jest lodowata.

Kiwam twierdząco głową, ponieważ w tej chwili nie stać mnie na nic więcej. Ból, który odczuwałam ustąpił. Staram się odtworzyć, jak najdokładniej wszytsko, co tam się wydarzyło.

– Już dobrze. – kiedy w końcu udaje mi się zebrać na odwagę, chce jak najprędzej pozbyć się taty z pokoju.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Spokojnie czekam, aż  zamknie za sobą drzwi. I zaraz po tym wyjmuję zeszyt, w którym mam zapisne wszytskie informacje na temat Leyli. Dopisuję tam słowa,  które dziewczyna wypowiedziała w moim śnie.

TO COLE NIESIE ŚMIERĆ DLA MNIE I DLA CIEBIE!

Przez jakiś czas zastanawiało się, co to wszytsko może znaczyć, lecz nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Dochodzę do wniosku, że za bardzo na wszytsko się nakręciłam. Może to tylko był jakiś durny koszmar? Nie musi być to jakiś przekaz. Tym bardziej, że nie znałam tej dziewczyny. A Zack mimo jego charakteru, nikomu nie życzy śmierci prawda?

– WSTAWAJ ŚPIOCHU! – nim zdążę otworzyć oczy, czuję na swoim ciele ogromy cięzar, który mnie przygniata.

– Złaź pajacu... – mruczę zaspana pod nosem i próbuję zepchnąć z siebie Noah.

– Teraz wiesz jak się czułem, dzięki tym twoim podubdką. – wypomina mi, jak to każdego ranka sama próbowałam wszytskiego, by go obudzić.

– Twoje zemsty są potworne.

– Wiem. – uradowany ze swojej wygranej kładzie się po wolnej stronie łóżka.

– Która godzina?

– Piętnaście po dziesiątej. – serka na wyświetlacz.

– Za długo spałam. – jestem na siebie zła. Nie potrzebnie siedziałam do samego rana rozmyślając o byłej Cole'a.

– No w końcu całą noc spędziłaś z Cole'em. – brunet siada z założonymi rękami i spogląda na mnie, jakbym coś przeskrobała.

– Zaraz skąd o tym wiesz? – czy to możliwe, że wie też o moim pocałunku z Ethanem?

– Zniknęłaś, a wraz z tobą Zack. Umiem dodać dwa do dwóch i wyjdą trzy, ale nie chcę być wujem. – już zaczynam rozumieć, co ma na myśli.

– Nie spałam z Zack'iem.

– Nie?

– Tej nocy z nim nie spałam. – potwierdzam jego dezoriętację.

–Ha, czyli spałaś! – wydziera się triumfalnie. A ja zdaję sobie sprawę, że właśnie się wkopałam. – Milczysz, czyli mam rację! – podrywa się z łóżka i zaczyna tańczyć.

– Dobrze się czujesz? – może i jestem przyzwyczajona do zachowania przyjaciela, ale tańczy jak upośledzona kura.

– Nawej nie wiesz jaki jestem dumny! Maleństwo ty moje! – zamyka mnie w szczelnym uścisku. – Mack ma szansę, tylko nie zapomnij ja wymyśliłem ten ship!

– Madison wstałaś już? – ekscytację Noah, przerywa mój tata, która puka do drzwi. – Cześć Noah. – od zawsze zaskakiwało mnie to z jaką serdeczności witał się z moim przyjacielem.

Czasem czułam się przez to porzucone i niechciana.

– Siema Charli.

Gdy się ze sobą przywitają, ojciec przenosi swój wzrok na mnie. Doskonale pamiętam to spojrzenie, pojawia się zawsze, gdy tylko ma okazję zrobić awanturę.

– Nie miałaś czasem szlabanu?

– Nie przypominam sobie. – wzruszam obojętnie ramionami i tak nigdy się stosowałam się do jego zasad.

– W takim razie masz od teraz i jak wrócę z pracy lepiej, żebyś była w domu. – wiedziałam, że przyjdzie dzisiaj z samego rana, ale spodziewałam się kompletnie innego monologu. Dotyczącego koszmarów, ale zignorował to. Tylko przejął się tym, że nie posłuchałam go ostatnim razem. Tak zachowuje się normalny ojciec? – Nie obchodzi mnie jak to się stało, ani jak to zrobisz, ale ta ściana ma być zamalowna. – wskazuje na miejsce, gdzie Cole rzucił szklanką. By podkreślić swoją stanowczoś trzaska drzwiami.

– Nie może rozwiązać żadnej sprawy, czy jak? – Noah jest zszkowoany jego zachowaniem, przeważnie moi znajomi widzieli, go w tym lepszym humorze. Przy nich zgrywał troskliwego.

– Wiesz jak jest, wina zawsze leży po mojej stronie? – odkąd tylko pamiętam nasza relacja nie była normala, kłóciliśmy się przy każdej możliwej okazji, aż z czasem zaczęłam to ignorować.

– Masz przedygane. – podsumowuje krótko, gdy ja wzdycham ciężko, po czym rzucam się na łóżko.

– Nic mi nie mów. – jestem zdenerwowana, bo przez jakieś durnowate widzimisie Zack'a, to ja będę musiała wszytsko malować. – A miałam oglądać plotkarę.

– Nie musisz jej oglądać wystarczy, że pogadasz przez pięć minut z Blair. – śmieje się ze swojego dowcipu. Po części ma rację, Blair zna wszytskie najnowsze plotki w tym mieście. Wpływa na to pozycja jej mamy, która ma udziały w zarządzie San Francisco.

Każdy pieprzony bogacz ma tam udziały.

Niesty taka jest prawda, ludzie z kasą mogą robić wszytsko w tym mieście. Na ogół trzymam się z dala od bogatych dzieciaków, ale Blair nigdy nie zachowywała się jak oni. Dlatego jest moją najlepszą przyjaciółką. Swoją drogą przypomina sobie o jej wczorajszym rozstaniu z Joshem. Zdecydownie powinnam do niej zadzwonić. Szukam swojej komórki, którą znajduję na szafce nocnej, pośpiesznie wybieram numer przyjaciółki. Czuję się fatalnie, że nie wybiegłam tuż za nią, ona była przy mnie, gdy Cole odstawił szopkę.

Myślisz tylko o sobie, egoistko.

Nie znoszę, gdy ten durnowaty głos w mojej głowie ma rację. Lecz taka właśnie jestem. Mimo wielu starań, przyjaciele skupiają całą uwagę na mnie. Jak z pięcioletnim dzieckiem, którym trzeba się opiekować. Nienawidzę tego uczucia. Więc, by pozbyć się poczucia winy czekam, aż Blair odbierze. Co następuje już po chwili.

Halo? – słyszę jej radosny głos po drugiej stronie. Dziwne, spodziewałam się raczej, że będzie zrozpaczona.

– Blair, jak się masz? – zaczynam naturalnie, ponieważ nie chcę pytać w prost, być może stara się o tym zapomnieć.

Jeśli pytasz o Josha to odpowiedź brzmi, tak zerwaliśmy. – mówi z taką łatwością. Właśnie otwieram buzię, bo mam ochotę coś opowiedzieć, ale Bri dodaje. – Sorka odezwę się później, bo właśnie z mamą wjeżdżamy do Beverly Hills. – właściwe wcale mnie to nie zaskoczyło. Blair Wilson kocha Los Angeles i gdy tylko nadarzy się taka okazja jedzie wraz z matką do miasta. Być może przez to, że tak uwielbia to miasta ma zamiar tam zamieszkać, podczas studiów.

– Okej, w takim razie miłej zabawy. – nie pozostaje mi nic innego, jak tylko jej tego życzyć.

O Mad mam jeszczę jedną prośbę. – kiedy mam się rozłączyć rozbrzmiewa melodyjn głos blondynki, więc pozostawiam Iphona przy uchu. – Na siłowni zostawiłam torbę z ubraniami, a mają wymieniać szafki i nie mam zamiaru szukać ubrań w koszu ogólnym.

Spoko, skoczę po nią jak tylko się ogarnę. – zapewniam ją, bo i tak będę musiał iść na miasto po farbę.

Dzięki jesteś naj! Wracam w niedzielę  wieczorem, wtedy pogadamy.

Gdy rozmowa się urywa ciskam telefonem o łóżko. Jest mi źle, że moja najlepsza przyjaciółka musi szukać zapomnienia w innym mieście, zmaist zwrócić się do mnie. Ja od zawsze polegałam na przyjaciołach, przez co sama zapomniałam dać sobie radę z pewnymi rzeczami.

– Wilson ma poczucie winy, że mnie zostawiła? – powracam do rzeczywistości i przebieram naturalny wyraz twarzy, gdy słyszę głos chłopak, który aktualnie pisze coś w telefonie.

– Nikt za tobą płakać nie zmierza chyba, że Alex. – Noah jest dość pewny siebie, więc czasem muszę nieco sprowadzić go na ziemię, inaczej poskradałby wszytskie rozumy.

– To nie to o czym myślisz. – celowo grozi mi placem, co powoduje uśmiech na mojej twarzy. – On szaleje za Nessą, a ja nie lubię blondynów.

– Mamy coś wspólnego. – mruczę na tyle cicho, by tego nie usłyszał.

– Zauważyłem, twój ideał to brunet z ciemnymi oczami i nazywa się Zack Cole. – a jednak usłyszał. I standardowo wspominał o Zack'u, którego będzie wypominać mi do końca moich dni.

– Wal się. – dość mam tego gadania, więc biorę solidny zamach i rzucam chłopaka poduszką.

– Taka jesteś?! – dostrzegam na jego twarzy złość, ponieważ trafiłam poduszką w jego nienaganną fryzurę, którą układa godzinami.

– Nawet o tym nie myśl. – ostrzegam go cofając się do tyłu.

– Ja nigdy nie myślę. – nie udaje mi się uciec. Chłopaka z impetem rzuca się na mnie przez co upadamy na łóżko. Próbuję mu się wyrwać, ale jest silniejszy, do tego zaczyna łaskotać mnie w okolicy żeber.

– DOŚĆ! – nie mogę opanować śmiechu, macham nogami uderzając bruneta, ale on ani drgnie. – NOAH! – zły cisną mi się do oczu, naprawdę już nie mogę wytrzymać.

– Nie podskakuj starszym. – w końcu mnie zostawia, potrzebuję czasu, by dojść do siebie.

– Nigdy nie przestaniesz mi o tym przypominać? – spoglądam na niego z pod niesionych brwi, wyczekując odpowiedzi.

– Już zawsze będziesz młodsza. – cwaniak pociera ręce, jakby popełnił największą zbrodnię tego świata.

– O jeden dzień. – robię nadąsaną mnie i zjadłam ręce na piersiach.

– Aż o jeden dzień.

– Niech ci będzie, ale jako starszy to ty powinieneś pojechać ze mną do sklepu i pomoc mi zalować tę ścianę. – próbuje na tym coś ugrać, licząc na to, że się nie zorientuję.

– Poproś pannę idealną. – mówiąc to ma na myśli Blair, która za żadne skarby nie brudziłaby się w farbie. Nawet na plastyce odmówiła malowania, bo przebarwi swoją skórę.

– Poprpsiłabym, ale jest w LA. – Na mojej twarzy pojaiwa się triumfalny uśmiech, bo właśnie wygrałam sobie pomoc.

– Co ona u diabła robi w LA?!

– Jakbyś był na miejscu widziałabyś, że została się z Joshem. – Noah też jest jej przyjaciel, poniekąd, więc powinien znać prawdę.

– Wiedziałem! Od zawsze było mi żal Josha. – nie mogę w to uwierzyć. Staje po stronie Josha.

– Ty chamie, my zawsze jesteśmy po twojej stronie. – besztam go, bo to nasz tak jakby pakt. Wspieramy siebie bez względu na wszytsko, a on oświadcza mi, że jest po innej stronie.

– To był żart... – pociera obalałe miejsce, w które go uderzyłam.

– Nie śmieszny. – czasem nago poczucie humoru nie zna żadnych granic. – To ogarnę się i możemy jechać.

– Właśnie Mad, ja nie mogę zostawić mamy. – natychmiast dociera do mnie to, że nie jestem sama na tym pieprzonym świecie. Noah ma mamę, która musi się opiekować, ja w tym momencie nie jestem najważniejsza.

– A mogę wziąć Jeepa? – niebo dzisiaj jest pochmurne, co może zwiastować burzę.

– Nie wiem, co z nim zrobiłaś, ale nie chce odpalić.

– Może pora zmienić auto?

– Nie ma mowy. – już od jakiegoś czasu próbuję nakłonić go do zmiany auta, ale ten odmawia. Twierdzi, że to jego pierwszy samochód i będzie nim jeździć do końca szkoły.

Miałam zamiar coś jeszcze dowiedzieć, lecz nie było mi to dane. Ponieważ do chłopaka zadzwonił telefon, który niemal natychmiast odebrał. Nie usłyszałam rozmowy, bo pożegnał się skinieniem głowy i zniknął za oknem.

Westchnełam ciężko, gdyż zżerała mnie ciekawość, co takiego Noah kombinuje. Znając go i tak mi nie powie, będzie trzymał wszytsko w sekrecie do czasu, aż samo się nie wyda. Tak jak zawsze. Postanowiłam się już nad tym nie zastanawiać, bo czekał mnie cały dzień pracy. Najpierw poszłam pod prysznic, który zdecydownie mi się przydał. W między czasie rozmyślałam o ty śnie. Niestety nie doszłam do jednoznacznych odpowiedzi. Wysuszyłam włosy, których plusem było to, że z natury są proste i nie trzeba ich prostować. Delitanie podkreślam oczy tuszem do rzęs i tak właśnie wyglądał mój cały makijaż. Wybrałam zwykły czarny top i jasne jeansowe spodenki, mimo pochmurnej  pogody na dworze było upalnie. Za nic nie mogłam znaleźć moich butów. W pewnym momencie przypomniało mi się, że ostatni raz miałam tę parę na sobie nad jeziorem, w chwili gdy Cole uczył mnie pływać. Miałam rację, ponieważ pod łóżkiem znalazłam moje białe air force. Gotowa ruszyłam dumnie na przystanek autobusowy. Jakoś średnio widziało mi się jechać do centrum aubosbusem, ale nie było wyjścia.

Po drodze słuchałam najnowszej pisoesnki Justina Biebera. Wiem, może i wydawało się to obciachowe, naprawdę lubiłam jego muzykę. Jak okazało się na przystanku, następny autobus do centrum będzie za dziesięć minut. Czekałam i czekałam, w końcu przyjechał. Gdy tylko weszłam do środka, poczułam typowy zapach stęchlizny. Mnóstwo ludzi i zero klimatyzacji. Zdecydownie to fatalne połączenie. Nie było wolnych miejsc siedzących, więc stałam obok faceta rozmawiającego przez telefon. Przy każdym chamowaniu robiłam wszytsko, by na niego nie wpaść.

Wysiadając nieopodal siłowni zdałam sobie sprawę, że powinnam mieć swój własny samochód, skoro mam prawo jazdy. Jednak, czy był sens kupować go na rok?

Rozważania o aucie pozostawiam na inną okazję, teraz za zadanie miałam zabrać rzeczy Blair. Standardowo wysoka kobieta z recepcji spojrzał się na mnie jakbym zabiła jej całą rodzinę. Poważnie nie wiem, co ona do mnie ma, ale osobiście umarłabym, jeśli teraz porsiłabym się o kluczyk do szafki. Na moje szczęście nie muszę tego robić, ponieważ Blair jest na tyle chaotyczną  osobą, że zawsze gubi swoje klucze i na wszelki wypadek, to właśnie mi daje zapasowe pary.

Bez problemu odnalazłam szafkę i zabrałam różową, sportową torbę. Uznałam swoją misję za udaną i mogłam stąd jak najprędzej zamykać.

– Allen ty na siłowni? – doskonale znałam ten niski baryton, więc odwróciłam się do tyłu. Zack wyglądał jakby przebiegł maraton. Jego skóra świeciła się od potu, a włosy lekko się potargały. Był ubrany w czraną koszulkę Adidasa i tego samego koloru spodenki.

– Znowu mnie śledzisz? – westchnełam ciężko, oczywiście żartowałam, chociaż po nim nigdy nic nie wiadomo. Być może Wood i Morton planują kolejną chorą akcję z moim udziałem. Na samo to wspomnienie do głowy przyszedł obraz z tego koszmaru. Dosłownie mnie zmroziło, a moja twarz przybrała nienaturalny blady kolor.

– Tu cię zaskocze, trenuję tutaj. – jego usta przybrały ten charakterystyczny dla niego cwany uśmiech. Próbowałam przyswoić jego słowa.

– W takim razie gratuluję. – chciałam go wyminąć, lecz brunet zagroził mi drogę.

– Dalej jesteś zła? – wow, on serio myślał, że dalej gniewam się o te całą aferę z Leylą.

– Nie. – odbrukuję cicho, wlepijąc wzrok w podłogę.

– Zack wracasz? – tuż obok chłopaka pojaiwa się Josh. – O hej Mad. – wita się ze mną, ale widać, że jest spięty. Pewnie przez tę sytuację z Blair.

– Już idę, tylko próbuję zgadnąć o co jej chodzi? – moje zachowanie wzbudziło  podejrzenia, więc muszę zachować się normalnie. To tylko głupi sen. – Przez blondi? Byłem pijany, ale Josh jej nie zdra...

– Nie, po prostu się śpieszę. – przerywam jego monolog i przybieram swój naturalny ton głosu.

– Jeśli poczekasz pięć minut mogę cię odwieźć.

– Pewnie. – nie wiem po jaką cholerę się zgodziłam.

Czekam dobre piętnaście minut, aż chłopaki się przebiorą. W końcu, po tak długich wyczekiwaniach, z szatyn i wychodzi pierwszy Josh, a tuż za nim Cole. Jak zawsze po mimo ogromnych upałów ubrany jest w czarne spodnie i białą koszulkę, a na lewym ramieniu ma zawieszoną trobę. W ciszy nasza trójka kieruje się na parking, prosto do tak dobrze mi znanego niebieskiego BMW.

– Młoda ja siedzę z przodu. – Josh odpycha mnie do tyłu w chwili, gdy otwieram przednie drzwi pasażera.

– Nie nauczono cię kultury?

– Nie. – ze zwycięskim uśmiechem zajmuje miejsce.

Zack nic na to nie powiedział. Jest to dla mnie wyraźny sygnał, że tak naprawdę nie obchodzą go nasze sprzeczki.

Teraz już wiem, jak czują się Blair i Noah.

Odwozimy Josha do baru. Kiedy zatrzymujemy się na miejscu, obaj się spinają, nie wiem co się dzieje.

– Zostań tu. – rozkauje mi stanowczo Zack, wysiadając z auta.

On i Josh podchodzą do jakiegoś chłopaka. Są na tyle blisko, że mogę mu się przyjrzeć. Ubrany w szorty i koszulkę, nic nadzwyczajnego jasne głos włosy i delikatny zarost. Przez ułamek sekundy rozważam, czy pozostać w aucie. Ciekawość jednak wygrywa. Ruszam hardo w ich stronę.

– Allen kazałem ci zostać w aucie. – jest wściekły, dostrzegam jak zaciska szczękę, byle by nie wybuchnąć.

– Dzieje się coś? – ignoruję go, przenosząc wzrok na blondyna.

– Ależ skąd. Miałem tylko przekazać wiadomość od niejakiego Rick'a Barners'a. – to nazwisko nic mi nie mówi, ale sądząc po reakcji chłopaków to nie wróży nic dobrego.

– Matt zamknij się... – życzy w jego stronę szatyn. Czyli chłopak nazywa się Matt.

– Spokojnie stary, to moja praca i w imieniu mojego szefa mam zaszczyt zaprosić samego Mistrza Toru na piątkową walkę w Alcatraz. A i ciebie też Peterson. – teraz już rozumiem, ten cały Rick jest organizatorem walk w Alcatraz. Mam przeczucie, że nie wróży to niczego dobrego, skoro Morton jest organizatorem wyścigów, to Rick dopiero musi być potworem. – Pannę Allen też zapraszam. – uśmiecha się w moją stronę. Staram się odwzajemnić  uśmiech, ale nie za dobrze mi to wychodzi.

– Nie sądzę by Rick chciał ją tam widzieć. – w mojej obronie staje Zack, jakby wyczytał z moich myśli, że nie jestem zachwycona tym faktem.

– To zaproszenie ode mnie. Będziesz chciała przyjść w takim razie wpadaj. Do jutra panowie. – żegna się, po czym odchodzi i znika w tłumie miasta.

– Wiesz, że musimy iść. – jako pierwszy odzywa się Josh.

– Wiem, dlatego pójdziemy.

– Też idę. – podejmuję tę decyzję spontanicznie. Znając towarzystwo, w którym obraca się Cole to na pewno nie skończy się dobrze.

– Nie ma mowy, nie wpuszczą cię.

– Nie? Coś mi się wydaje, że zaproszenie Matta jest równie ważne jak twoje.

– Odpuść i tak pójdzie z nami albo bez. – zaskoczyło mnie to, gdy Josh stanął po mojej stronie, lecz miał rację. Tak bym poszła.

– Jeszcze o tym pogadamy. Allen pakuj się do auta. – znowu jego głos nie wyrażał żadnych emocji. Żegna się skinieniem głowy z przyjacielem i idzie w kierunku samochodu, a ja tuż za nim.

Tym razem zajmuję miejsce z przodu, przez chwilę jest dość niezręcznie, ponieważ żadne z nas się nie odzywa.

– W takim razie dokąd mam cię zawieźć? – bezpośrednio zwraca się do mnie.

– Jeśli masz coś ciekawszego do roboty to luz, mogę pójść pieszo. – nie chcę sprawiać kłoptu, w końcu to Zack Cole, zawsze ma coś ciekawszego do roboty niż ja.

– Allen nie wygłupiaj się, podaj tylko adres.

Spełniam jego prośbę i poddaję nazwę najbliższego sklepu budowlanego.

– Masz zamiar urządzić remont? – zerka na mnie, chociaż jednocześnie skupia się na drodze.

– Nie, ale tata zorientował się, że szklanka zostawiła ślad na ścianie. – po raz kolejny wypominam mu tę sytuację. To zdecydowanie nie było okej z jego strony.

– Szeryf miał na to czas? Odpuścił sobie polowanie na mnie?

– Jak będziesz się tak dalej zachowywać osobiście cię wkopię.

– Groźna jesteś. – prycha pod nosem na moje słowa. – Pomyśleć, że jeszcze w kwietniu trzesałaś się z przerażenia na mój widok. – dokładnie pamiętami ten dzień, gdy ujrzałam go po raz pierwszy, wyglądał jak typowy gangster, a jego spojrzenie mogło zabić. Teraz rozumiem, że chciał wzbudzać tylko takie pozory, a na serio był kimś kogo chciałam odkryć.

– Mogłeś się bardziej postarać. – celowo go podpuszczam.

Posyła mi przelotne spojrzenie, po czym gwałtownie hamuje. Nie spodziewałam się tego, więc mój Iphon wylądował na podłodze.

– Pogieło cię?! – jestem wściekła, ciskam w niego nienawistnym spojrzeniem.

– Miałeś rację, mogłem się bardziej starać. – uśmiecha się ładnie wysiadając z auta. – Za to teraz staram się by nic ci się nie stało. – zatyka mnie na jego słowa.

– Ooo, uroczo. Tylko, żebyś się nie zakochał. – ruszając na przód powracam do swojej dawnej postawy i obracam te słowa w żart.

– Ty już dawno straciłaś głowę na moim punkcie. – szepcze mi do ucha. On również podjął się tej gry, która mam zamiar kontynuować.

– Masz rację, nie marzę o niczym innym, niż o tym, byś ratował mnie przed ludźmi, którzy mogą mnie zabić. – ta wypowiedź brzmi zdecydowanie bardziej sarkatycznie, niż się spodziewałam.

– Takie uroki spotkania się ze mną. Przynajmniej zyskałaś prywatnego ochroniarza.

– Sam umiem sobie poradzić. – prycham pogardliwie. Nie cierpię tego, gdy ktoś uważa mnie za słabszą. Mimo, iż to jest prawda, to nie muszę tego okazywać.

– Nie wątpię w to. – przybiera swoją cwaniacką postawę, zatrzymując się przy dziale z farbami.

Szukam odpowiedniego koloru, co nie jest takie łatwe. Jest tu mnóstwo odcieni szarości, ale w końcu znajduję ten jedyny.

Chyba

Płacę za farbę przy kasie. Nie jestem w stanie ukrywać jak okropnie irytuje mnie kasjerka, która jak głupia szczerzy się w stronę Cole'a. Rzucam w jej stronę pięćdzieśięcio dolarowy banknot i wychodzimy ze sklepu. Celowo idę bliżej chłopak, by ta zdzira zoabczyła, że jestem tu z nim.

Wyluzuj Madison

– Daj to. – oczywiście, by popisać się  swoją siłą zabiera farbę i to on niesie ją do bagażnika. – Muszę jeszcze jechać do warsztatu. – zgadzam się, ponieważ nie jest mi jakoś śpieszno do domu.

Po drodze nuciłam pod nosem jedną z piosenek Ariany Grande. W między czasie zaczęło grzmić, co zwiastowało burzę. BMW zatrzymało się pod samym warsztatem. Gestem wskazał mi, abym poszła z nim.

– W końcu raczyłeś się pojawić. – spod czarnego Audi, stojącego na samym środku warsztatu odezwał się Ethan, ochrzaniając Zack'a, który kompletnie zignorowała jego słowa.

– Nie ciesz się, zaraz i tak jadę.

Zniknął na zapleczu. Zostałam sama z chłopakiem, było dość niezręcznie. Przypomniał mi się ten moment, gdy prawie doszło do naszego pocałunku. Mimo tego, iż z Cole'em całowałam się więcej razy, to nigdy nie czułam się przy nim tak niezręcznie, jak w tej chwili przy Ethanie, gdzie nic między nami nie doszło.

– Cześć. – zebrałam sięna odwagę, lecz tylko na tyle było mnie stać.

– Cześć Mad, jak leci? – zaskoczyło mnie jego podejście, ponieważ rozmawiał ze mną tak jak zawsze.

– Dobrze. Widzę, że dużo masz roboty. – nie za bardzo wiedziałam jak z nim rozmawiać, więc wbiłam wzrok w podłogę.

– Słuchaj widzę, że jakoś inaczej się zachowujesz. – niech to pech akurat musiał zauważyć. – Jeśli chodzi o ten pocałunek to spoko, byłem pijany i widzę co jest między tobą, a Zack'iem. Ja nie zamierzam się wpierdalać. – kontynuował swój monolog, który mnie zszkował.

– Między nami niczego nie ma. – zaprzeczyłam temu natychmiast, może i dobrze się dogadywaliśmy, ale nie było tu mowy o uczuciach.

– Jeszcze. – uśmiechnął się szczerze. Jakby wierzył w to, że między nami serio coś jest.

– Jedziemy? – W tej chwili do warsztatu wrócił Zack z papierosem w ręce.

Skinełam głową i pożegnałam się z Ethanem. Naszym następnym  przystankiem był mój dom. Zaczynało padać i ciszę między nami przetrwały grzmoty i pojedyncze krople deszczu, uderzjące o przednią szybę. Co jakiś czas czułam na sobie spojrzenie bruneta, lecz mój wzrok utkwiony był w bocznej szybie.Gdy dotarliśmy pod mój blok już nie kropiło, tylko lało.

– Dzięki za podwózkę. – podziękowała chłopakowi z zamiarem wyjścia z samochodu.

– A nie miałem ci pomóc w malowaniu?

Próbowałam przyswoić tę informację. Czy największy gangster w Kaliforni ma zamiar pomóc malować mi ściany?

– A nie musisz jechać kogoś pobić lub sprzedać dragi? – celowo się z nim droczyłam, nie wiem dlaczego, ale sprawiło mi to przyjemność.

– Takie sprawy załatwia się po nocach. Chyba, że pozwolisz mi zostać na noc. – poruszył sugestywnie brwiami, na co wywróciałam oczami.

– Zapomnij.

– Jeszcze się dogadamy. – jako pierwszy wysiadł z auta i wyjął z bagażnika puszkę farby.

Zrobiłam dokładnie to samo tylko, że zahaczyłam nogą o próg i poczułam, jak  bransoletka, którą nosiłam na kostce się zrywa. Pierwsze co przeżyłam, to szok. Prędko rozejrzałam się dookoła, lecz nigdzie jej niedostrzegłam.

– ZGUBIŁAM BRANSOLETKĘ! – krzyknęła przerażona, by Zack wiedział, dlaczego nie idę. Na ulicy było wystarczjąco dużo wody, bym nie mogła jej dostrzec.

Po mimo burzy, która aktualnie panowała, nie mogłam wracać do środka, póki jej nie znalazłam. Mój umysł nie pracował logicznie, oddaliłam się kawałek od samochodu licząc, że znajdę ją tuż pod nogami.

JEST!

Rzuciłam się w kierunku, gdzie ostatni  raz widziałam błyskotkę. Nim zdążyłam tam dobiec bransoletka wraz z deszczówką spłynęła do najbliższej studzienki. Nie wiem kiedy w moich oczach zebrały się łzy. Opadłam z bezsilności na kolana wpatrując się w tą studzienkę z nadzieją, że za chwilę wypłynie. Tak się nie stało.

– Madison, chodźmy do środka. – do moich uszu dostał głos Zack'a, który pomógł mi wstać i zaprowadził mnie na górę.

– Straciłam go. – tylko tylę byłam w stanie powiedzieć.

– To tylko bransoletka.

Może i wydawało się to śmieszne, ale dla mnie było to znacznie więcej. Zack owinął mnie ręcznikiem. On również jak ja był przemoczony do suchej nitki. Gdy jego dłonie dotknęły mojej lodowatej skóry, oderwałam się od niego jak poparzona. Podeszłam do ściany, na której miałam przyklejone wszytskie zdjęcia. A szczególnie chodziło mi o jedne z nich. Przedstawiło ono naszą czwórkę w dniu Bożego Narodzenia. Schowałam lub spaliłam wszytskie zdjęcia z jego udziałem, ale tego nie byłam w stanie. Przypomniało mi to o szczęściu, które mnie spotkało, to były nasz pierwsze wspólne święta w szóstej klasie, wtedy zostaliśmy niezniszczalną czwórką.

A jednak udało się nas zniszczyć.

Poczułam oddech Zack'a na karku, on również wpatrywał się w to zdjęcie.

– To jest właśnie Simon. – powiedziałam łamiącym się głosem. – Ma taką samą bransoletkę, którą ja miałam. – każde z nas ją miało. Po mimo tego, że Blair i Noah nie mieli już swoich, Simon wciąż ją miał. Gdy trzymaliśmy się w trójkę, czułam więź między nami, a Simonem. Nie było tak jak dawniej, ale dzięki temu pozostawaliśmy przyjaciółmi. Na dobre i na złe. Pomimo tego, co się wydarzyło. – To właśnie ten słynny Simon Bruce, który złamał mi serce i opowiadałam ci o nim w urodziny Blair. – skinął głową na znak, że pamięta. Uśmiechnęłam się smutno na samo wspomnienie. Miałam  wrażenie, że ten ból, który czułam przed chwilą złagodniał.

– Nie przywrócę ci tej bransoletki, ale koleś był największym dupkiem, że ciebie zostawił. – ku mojemu zaskoczeniu jego słowa mnie nie zabolały, wręcz przeciwnie doprowadziły do mojej wścieķłości.

Cole miał rację, Simon był pieprzonym egoistą, podjął tę decyzję patrząc tylko na siebie. Tylko dlaczego to tak cholernie mnie ruszało, w dniu kiedy go straciłam nie chciałam nic już czuć, ale się nie udało. Ból powracał każdego dnia, z czasem nauczyłam się funkcjonować bez niego, a tę nienawistną rozpacz zastąpiła radość, która pojawiła się wraz z pojawieniem Zack'a. Tak naprawdę ja byłam potworem. Popadłam w niekontrolowany szloch, chłopak  najwidoczniej poczuł moją bezsilność, objął mnie swymi silnymi ramionami. Co było na pewien sposób urocze. On potrafił schować swoją dumę w kieszeń i starał się mi pomóc. Wtuliłam twraz w jego przemoczoną koszulkę, ale w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. On natomiast oparł swoją głowę o moje czoło.

Trwaliśmy w tej pozycji przez dłuższą chwilę. Nie chciałam tego kończyć, ale też nie chciałam kończyć Simonem. Próbowałam uciec od tego, lecz to ciągle powracało. Próbowałam zapomnieć, zerwać z tym co było, ale to część mnie i mojej historii. Mogłam opłakiwać go znacznie dłużej, ale w chwili poznania bruneta, który na nowo zawojował moim światem, otrzymałam szansę by zacząć wszytsko na nowo. Nigdy już nie pozbędę się tych doświadczeń, ani bólu. Mogę jedynie patrzeć w przyszłość, która mnie czeka i właśnie tego chcę się trzymać.

– Dziś oficjalnie kończę z Simonem Brucem. – szepnełam sama do siebie, ale widziałam, że Cole też to słyszał. Wraz z bransoletką przepadła moja nadzieja. Teraz tylko musiałam znaleźć nowy punkt zaczepienia.

A Zack był najbliżej.

– Jest już okej. – delitanie odsunełam się do tyłu, ocierając łzy.

– Na pewno? – niespodziewanie jego twarz wyrażała troskę. Głupio mi było, gdy tak na mnie patrzył ze współczuciem.

– Mieliśmy zacząć malować. – zmieniłam temat, po czym podeszłam do szafy i wybrałam dla nas nowe ubrania, ponieważ nasze były kompletnie przemoczone. – Proszę to dla ciebie. – podałam mu jakieś dresy i koszulkę Noah.

– Mam się obawiać, że masz tyle męskich ubrań ty fetyszystko? – zażartował, nawiązując do wspomnień, gdy Noah opowiadał mu, że uwielbiam męskie ubrania.

– Nie, po prostu Noah często tu wpada.

Nie czekając na jego odpowiedź, ruszyłam do łazienki, by się przebrać. Nim to zrobiłam obejrzałam się w lustrze. Moje oczy były podpuchnięte od płaczu, a tusz rozmazany. Szybko doprowadziła się do porządku, po czym założyłam na siebie czarne dresy, który i tak były już dość wytarte i tego samego koloru koszulkę na ramiączkach. Kiedy wyszłam z łazienki, Zack zdążył się przebrać. Muszę przyznać, że nawet w zwykłych dresach wygląda oszałamijąco. Koszulka Noah, zdecydownie bardziej opinała jego ciało, ponieważ jest w wiele bardziej umięśniony.

– To co zaczynamy? – zdaję sobie sprawę, że za długo się w niego wpatrywałam.

Zabieram pierwszy lepszy pędzel i zanużam go w farbie. Zack robi to samo, tylko nim zacznie malować, na jego twarzy paliwa się szeroko uśmiech.

– Co? – odwracam się w jego stronę, robiąc dość solidny zamach, przez co farba pryska na podłogę. – Cholera... – mruczę pod nosem i rzucam się po pierwsza lepszą szmatkę, by zetrzeć to z podłogi, inaczej ojciec mnie zabije.

– Och Allen, najpierw trzeba rozłożyć folię. A po drugie tym pędzelkiem będziesz malować to całe wieki.

– Wybacz, że nie jestem specem od remontów. – odruchowo wywracam  oczami, wymieniając pędzel na wałek i robię dokładnie to samo, co Zack.

– A to nie czasem, ty się wymądrzasz, feministko?

– Ty w ogóle wiesz, co to znaczy? Myślałam, że dla ciebie kobiety to obiekt na jedną noc? – po raz kolejny daję się podpuścić, co jest ogromnym błędem.

– Większość, ale nie każda. – uśmiecha się cwanie, ponieważ wie, że to mnie wkurzy.

Dupek

Puszczam jego słowa mimo uszu i oddaję się malowaniu, ponieważ chciałabym skończ nim mój tata wróci. Co jakiś czas wymieniamy kilka zdań, głównie są to jakieś komentarze, ale w sumie cieszę się, że nie muszę tego robić sama.

– Zack... – zaczynam, gdy już prawie kończymy, ponieważ nasunęło mi się jedno pytanie. Brunet nie przerywa pracy, ale spogląda w moim kierunku. – Gdyby Leyla tu była, dalej żyłbyś tak jak teraz? – nie wiem, dlaczego mnie to tak ciekawiło, lecz koniecznie chciałam poznać odpowiedź.

– Raczej tak. – zaskoczyła mnie jego odpowiedź, spodziewałam się tego, że dla niej skończyłby z tym i żyli razem jak normalna para.

– Nie przeszkadzało jej to? – mało, która dziewczyna chciałaby, żeby jej chłopak ryzykował tak życiem.

– Kiedy podjąłem się pracy w warsztacie chciałem z tym skończyć, ale to właśnie Leyla namówiła mnie by zostać pod łaską Dereka. Imponowało jej takie życie, mnie też się to podobało. – okej, teraz mogę stwierdzić, że ich miłość była solidnie popieprzona. – Dała mi jasno do zrozumienia, że nie zamierza zrezygnować z dotychczasowego statutu, każdy kłaniał się jej do stóp.

– Skoro tak cię traktowała, to dlaczego jej nie zostawiłeś?

– Bo pojawiła się w odpowiednim momencie, nie wiedziałem jak wygląda prawdziwa miłość, ponieważ człowiek, który uważał się za mojego ojca, zamiast kwiatów spuszczał mamie codzienny łomot. Wtedy to co do niej czułem, było czymś lepszym. Ładna, inteligentna i wybrała mnie. – teraz już wiem, dlaczego tak pochopnie reagował na każdą wzmiankę o niej. Dopiero z jej strony zaznał miłość i może nie była idealna, ale była.

Była jego prawdziwą miłością.

– Od czasu jej śmierci, nigdy już tego nie poczułeś?

– Nie, nigdy.

Moje słowa się potwierdziły. Cole nigdy nie należał do wylewnych osób, ale to życie go takim ukształtowało. Tak samo jak mnie, nienawidził tego kim się stał. Lecz musiał się z tym pogodzić, bo nie było innego wyjścia. Wpatrywałam się jak w skupieniu pociąga pędzlem, by nie zostawić żadnych smug. Prawda o nim była zupełnie inna, niż przypuszczałam. Zaskakujące było to, że akurat to ze mną chciał się tym podzielić. Jednak było jeszcze sporo rzeczy, o których miałam się nigdy nie dowiedzieć.

– Ciebie też bolało jego odejście. – bardziej stwierdził, niż zapytał. Odłożył pędzel i zrobił krok w moją stronę. Wtedy poczułam, że powinnam coś powiedzieć.

– Jednego dnia było okej, a drugiego wszytsko się popsuło. Nisczyła mnie ta myśl, że to przeze mnie. – taka była prawda, może i miałam tylko piętnaście lat, ale w tamtej chwili to było, jakby do tej pory cały mój świat się zawalił.

– Nie mów tak, nic nie mogłaś zrobić. – otrał łzę, która samotnie spłynęła po moim policzku.

– Wiem. – może i jego słowa były banalne i każdy mi je powtarzał, ale to właśnie Zack'owi uwierzyłam w ich sens.

Wreszcie znalazłam w sobie dość odwagi, by spojrzeć w te jego ciemnobrozowe oczy, one mówiły wszytsko, teraz był sobą nie musiał udawać nikogo, nie w tej chwili. Byliśmy tylko my, obaj zniszczeni przez życie, które będzie już nas wyniszcać do końca naszych dni. Brunet pochylił się delitanie w moją stronę. Powinnam zrobić krok w tył, lecz tego nie chciałam. Stanęłam na palcach i wpiłam się w jego usta, on natychmiast oddał pocałunek. Z mojej strony był to ból, którego potrzebowałam się wyzbyć, by iść na przód, a z jego nienawiść. Było to dość ciężkie połączenie, ale obaj byliśmy je w stanie udźwignąć. Dziś nie chciałam żałować niczego, nawet jeśli miałam być panną na jedną noc. Najważniejsze było to, że czułam się wolna, po oraz pierwszy od tych osiemnastu miesięcy. Zack Cole miał w sobie to coś, co przyciągał mnie jak magnes. Mógł być największym dupkiem, ale ja też nie byłam idealna. Pocałunek stawał się coraz głębszy, lecz żadne z nas nie miało mu temu żadnych sprzeciwskazań. Wplotłam palce w jego włosy, a on swoje dłonie zaginął na mojej tali. Gdy podgryzał  moją wargę, w środku czułam pewien rodzaj gorąca, które było nie do opisania. Chciałam więcej, więc oplotałam chłopaka nogami, on doskonale wiedził co robić. Plecami uderzyłam w ścianę, a Zack przeniósł pocałunki na moją szyję. Było to coś, czego za żadne skarby nie chciałam przerywać.

– MADISON JUŻ JESTEM!

Cholera, to był głos mojego taty, więc jak poparzona oderwałam się od Cole'a. Nogi miałam jak z waty, więc chłopak delitanie mnie podtrzymywał.

– Japierdole. – warknął poirytowany, uderzając z pięści w ścianę. – Kurwa. – powolnie odsunął swoją dłoń i spojrzał na na nią. Dostrzegłam na niej farbę. Nie musiałem widzieć, że była to ta ściana, którą malowaliśmy. Jak się okazało na darmo, ponieważ jej znaczną część znalazła się na moich plecach.

– Madison! – ojciec był coraz bliżej.

– Szybko, przez okno. – zerwałam się do ucieczki, a tuż za mną Cole. Na dworze nadal panował burza, którą wolałam zdecydownie bardziej.

Jedyne, co mi przyszło do głowy, to zbiec piętro niżej. Jak się spodzoelam Noah był w swoim pokoju i słuchał muzyki.

– O nie moi drodzy, nie wyjmuję pokoju na godziny. – podszedł do nas, grożąc nam palcem. – Znaczy ja mogę, ale mama zabije mnie za otwarcie burdelu.

– Zamknij się. – uciszyłam go. Ta sytuacja była wystarczjąco pokręcona, bym miała mieć czas na jego durnowate żarty.

– A tą co ugryzło? – zwrócił się porozumiewawczo do Cole'a.

– Szeryf przerwał w najciekawszym momencie. – nie no, teraz to naprawdę się zabije. Po co on musi gadać o tym Noah.

– Już rozumiem, w takim razie mogę dac wam pięć minut.

– Nie o to chodzi! – wrzasnełam wściekła. – Ja idę na górę, a ty jedź do domu.

– A co ja mam robić?

– Ty nic. – rzuciłam do przyjaciela na odchodne.

Tak jak się spodziewałam w pokoju czekał mój tata. Stanęłam przy oknie, by jakoś zamaskować te moje plecy. A ściana, wyglądała tragicznie, ponieważ odcisnęła się tam moja sylwetka.

– Gdzie byłaś? – spytał surowym tonem.

– Byłam u Noah. – kłamstwo automatycznie wpłynęło z moich ust.

– Przesatniesz kłamać? Wiem, że byłaś tu z jakimś chłopakiem. Pani Routh mi wszytsko powiedziała. – niech to szlag trafi tę okropną babę z dziewiątego piętra, po co musi na mnie kablować.

– Ile razy mam ci mówić, że to był Noah. – dalej trzymałam swego, a na dowód zrobiłam pewny krok do przodu, co było błędem.

– Te ubrania też są Noah?! – wściekły rzucił mi pod nogi ciuchy Zack'a, które u mnie zostawił.

– Pomógł mi malować. – nie byłam już taka pewna, jak wcześniej, jednak liczyłam na to, że uda mi się go nabrać.

– Spójrz, co ty masz na sobie! – delitanie szarpnął mnie za ramię, przez co obróciłam się do niego placami. – Masz szlaban, a zachujesz się jak dziwka spraszając sobie chłopaków do domu! – zabolało, właśnie tak widział mnie mój rodzony ojciec. – Jeśli będziesz się tak dalej zachowywać skończysz pod mostem! – czy ja dobrze usłyszałam? Ma zmiar mnie wyrzucić z domu. To nie jest normalny człowiek. Nic już więcej nie mówiąc zostawił mnie w pokoju, gdzie czułam się fatalnie. Może i nie było między nami najlepiej, ale takie słowa padły z jego ust po raz pierwszy i to na trzeźwo.

Zdusiłam w sobie płacz, starając się przypomnieć sobie jak jeszcze jakieś pół godziny temu całowałam się z Zack'iem. Chciałam się trzymać tego wpsomiania. Na nowo pomalowałam ścianę, że po naszym epizodzie nie pozostało ani śladu. Wzięłam długą kąpiel, by zmyć z siebie zaschniętą farbę, co nie było takim łatwym zdaniem, ale jakoś się udało. Opadnięta z jakichkolwiek sił położyłam się do łóżka. Liv znowu nie wróciła na noc, nie miałam komu się wygadać, chociaż bardzo tego potrzebowałam. Moja przyjaciółka była w innym mieście, a przy Noah czułabym wyrzuty, bo jego też wciąż okłamuję. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk, przychodzącej wiadomości, więc pośpiesznie sprawdziłam od kogo ona jest.

Od: Zack

Wszystko okej? Słyszałem krzyki.

Uśmiechnęłam się do siebie, ponieważ na swój sposób było to urocze jak się martwił.

Do: Zack

Był trochę zły, ale jest w porządku.

Nic nie było w porządku, ale nauczyłam się zachowywać pozory. Czekałem jeszcze jakiś czas za kolejną wiadomością, której się nie doczekałem. Lecz i tak usnełam z uśmiechem na ustach, ponieważ ktoś jednak się martwił. I dzięki Cole'owi nawet tata nie był w stanie popsuć mi humoru.

Wierzę, że dzięki niemu wszytsko zejdzie na właściwe tory.

Nazajutrz wstałam około dwunastej, na moje szczęście nikogo nie było w domu, więc postanowiłam się nie spieszyć. W czasie, gdy przygotyowywałam śniadanie, oglądałam Plotkarę. Jakieś trzy odcinki później stwierdziłam, że to najwyższa pora, by się ogarnąć. Po wczorajszej burzy pogoda nieco się popsuła, nie było już tak upalnie. Dlatego wybrałam dla siebie czarne jeansy z dziurami oraz białą koszulkę na ramiączkach. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale mnie się osobiście podobało.

– Cześć i czołem! – gdy próbowałam zrobić kreski, do pokoju wparował Noah.

– Ugh, zabiję cię, miała być taka ładna kreska. – powiedziałam z żalem, ponieważ przez chwilę nieuwagi eyeliner odbił mi się na górnej powiece.

– Chociaż jest adekwatna do właścicielki. – zaśmiał się z własnego dowcipu.

– Spieprzaj. – pokazałam mu środkowy palec, bo mi nie było jakoś szczególnie do śmiechu, musiałam zacząć wszytsko od nowa i tak właśnie zrobiłam.

– Jaka ty groźna.

Kiedy tylko skończyło robić jedno oko, natychmiast poslałam mu mordercze spojrzenie, by w końcu się przymknął. Momentami bywał nie do zniesienia.

– Okej okej, będę już cicho. – właśnie na to czekałam. Jednak jego obietnice kompletnie nie wychodziły, ponieważ już po dwóch minutach, chłopak wyjął telefon i zaczął do niego gadać.

– Znowu coś odwalasz? – zbyt długo to znałam, by sądzić, że to nic takiego.

– Poprawka, nic nie odwalam, tylko staję się infuencerem.

– A do tego nie trzeba mieć wyglądu? – nie byłabym sobą, jeśli bym mu nie dogryzła.

– Tak się składa, że ja Noah Anderson jestem zajebisty, pod każdym względem. – udał oblężonego zakładając obie ręce, na klatkę piersiową.

– Masz rację, zawsze będę twoja fanką numer jeden. – mówię prześmiewczo, bo mając to na myśli wiem, że będę jedyną jego pseudo fanką.

– No to mi się podoba. – jego nastrój zmienia się w ułamku sekundy, poza tym odkąd tylko pamiętam, Noah nie gniewał się dłużej niż kilka godzin.

Gdy on tak zachwalał samego siebie, ja szukam moich butów, które na pewno gdzieś są w tym bałaganie. Zdaje sobie sprawę, że powinnam tu trochę ogarnąć.

– Ej Mad? – zaczyna brunet, gdy ja schylam się pod łóżko.

– Co?

– Rano słyszałem rozmowę mamy z Charliem i zaczęł jej opowiadać, że sprawiasz problemy.

– Bingo! Mam je. – wygrzebuję się z pod łóżka i wyciągam moje białe air force, które nie są już takie białe, jak były na początku. – Nie sprawiam problemów, tak to wygląda, gdy zadaje się z Cole'em, a wyobrażasz sobie minę Charliego, gdyby się dowiedział. Tylko wczoraj ta okropna Ruth nakablowała na mnie.

– Od zawsze nie lubiłem tej staruchy. – fakt, Noah nie lubił naszej sąsiadki, a przyczyną było nie otwarcie drzwi w Hallowen. Wtedy tak się wkurzył, że wieczorem zakradł się do jej mieszkania i Ruth myślał, że rozmawia ze swoim zmarłym mężem. – Dokąd idziesz? – spytał wyraźnie zbity z tropu, gdy zakładałem na siebie skórzaną kurtkę.

– Wpadnę do Liv. – biedaczka ma tyle zmian, że praktycznie się nie widujemy.

– A szlaban?

– Nikt mnie nie pilnuje. – wzruszam obojętnie ramionami. – Jedziesz ze mną?

– Myślałem, że nie zapytasz. – ochoczo zrywa się z miejsca i zmierza ku autu.

Droga, która na ogół trwa niecałe pół godziny, zajmuje nam pięćdziesiąt minut, a spowodowane to jest korkami, ponieważ wszyscy o tej godzinie kończą pracę. Noah jak to on, wyzywa wszytskich wokół, by temu zaradzić podgłośniłam nieco radio, wsuchując się w najnowszą piosenkę Shawna Mendesa.

Jak na piątkowy wieczór w barze było zakakująco mało osób. Rozejrzałam się po lokalu, gdy dostrzegłam różowowłosą sprzątającą jeden ze stolików.

– Hejka! – natychmiast ucieszyła się na nasz widok i objęła nas najserdeczniej, jak tylko się dało. – Napijecie się czegoś? – nie dała nam dojść do słowa, ponieważ już byliśmy zaciągnięci w stronę baru.

– Poproszę wodę. – nie miałam ochoty na nic innego, a też nie chciałam wyjść na jakąś snobkę, więc zajęłam miejsce obok przyjaciela.

– Dla mnie piwo. – za to Noah nigdy nie odmawiał alkoholu.

– Liv tu masz klucze i pod żadnym pozorem nie dawaj ich Alex'owi... – z zaplecza wyszedł Josh, a wraz z nim dwójka chłopaków.

Jeden w ciemnoblond włosach, jeansach, białej koszulce i rozpięta koszuli w kratę. Był to nie kto inny jak Alex, a na jego twarzy malował się szczery uśmiech, zresztą jak zawsze. Natomiast drugi z nich, to był Zack. Jego prosty ubiór składający się z czarnych spodni i tego samego koloru koszulki oraz ciemnoszarej jeansowej kurtki, wyglądał bardzo dobrze, zresztą jak wszytsko co nosił. Odniosłam dziwne wrażenie, że to właśnie na mnie patrzy, nie miałam wystarczającej odwagi, by się upewnić.

– Siema Allen. – tak, teraz już wiedziałam, wystarczyło mi usłyszeć jego głeboki baryton, który mówił za siebie wszytsko.

– Siema Cole. – przedrzeźniłam go hardo podnoszac głowę i to był błąd, ponieważ po raz kolejny spojrzałam w te czekoladowe tenczówki, by dostrzec coś, czego nie potrafiłam wytłumaczyć.

Żadne z nas nie chciało odpuści kontaku wzrokowego. Mimo, iż każdy z naszych przyjaciół mógł to zobaczyć i tak nie zrezygnowalibyśmy.

– Ty pijesz beze mnie?! – krzyknął oburzony Alex w stronę Noah, przez co Zack odwrócił wzrok właśnie w ich stronę. – Tak nie może być, Livcia polej mi tu. – przysunął kufel w stronę dziewczyny.

– Sam sobie nalej. – różowowłosa po mimo słodkiego wyglądu nie dała sobie wejść na głowę.

– I na pewno nie na koszt firmy. Stary chlejesz jak wielbłąd. – głos zabrał Josh, jako właściciel pub'u.

– To dawaj na zeszyt.

– Dobra ja zapłacę. – Noah rzucił studolarowy banknot na ladę. Byłam w szoku, skąd on ma tyle forsy.

Poslałam mu porozumiewawcze  spojrzenie, które on zignorował. Zdecydowałam się ugryć w język i wypytać go o to, kiedy zostaniemy sami.

– Gotowa na wypad do Alcatraz? – szepnął do mojego ucha Cole. Wtedy właśnie przypomniało mi się na co zostałam zaproszona i zgodziłam się w tym uczestniczyć.

– Pewnie. – nie mogłam dać po sobie poznać, że gdzieś w głębi się obawiam, bo przecież to jest znacznie gorsze od wyścigów, w których do tej pory uczestniczyłam. Nie chodzi tylko o sposób bycia, lecz o ludzi, którzy są tam zapraszani. Jeśli przeraża mnie ktoś taki jak Derek Morton, to nie mam po co iść do Alcatraz.

– Chyba nie pękasz, wiesz zawsze możesz nie pójść. – oczywiście, Zack już na samym początku nie chciał, bym szła z nim i Josh'em.

Już mam coś odpowiedzieć, jednak przerywa mnie to trzaśnięcie drzwi wejściowych, w progu staję chłopak o oliwkowej karnacji i czarnych kręconych  włosach, zaledwie w paru krokach pokonuje dzielącą odległość od baru, by po chwili przytulić na powitanie Liv, której zielonkawe oczy świecą się jak szmaragdy.

– Coś nas ominęło? – Noah pyta prosto z mostu, wskazując na Mike'a i Liv.

– Właściwe to jesteśmy razem. – tłumaczy dziewczyna delitanie się przy tym rumieniąc.

Cieszy mnie ten fakt, ponieważ w stu procentach do siebie pasują i wiedzę jak jedno z nich reaguje na drugie. Po mimo tego, że każde z nas cieszy się szczęściem pary, Josh jest nieco przygnębiony. Zapewne ma to związek z Blair, której przez pewnien czas nie będzie w mieście, by mogli to wszystko sobie na spokojnie wyjaśnić.

– To dlatego tak rzadko bywałaś u mnie? – Liv spędzał teraz każda wolną chwilę z Mike'm, nic dziwnego skoro byli w sobie szaleńczo zakochani.

– Właściwe i tak szukam mieszkania, nie mogę żyć w nieskończoność u ciebie.

– Nie ma sprawy i tak całymi dniami jestem sama. – tak naprawdę lubiłam mieszkać z Liv, zawsze było się do kogo odezwać.

– Wiem, ale i tak po wakacjach zaczynam studia.

– Nie no Livcia za odpowiedzialna się robisz! – zaprotestował Alex. – Chłopak, mieszkanie, studia. Zaraz będziesz planować ślub i dzieci.

– Pora dorosnąć, lecz do ołtarza jeszcze się nie wybieram. – tym żartem nawiązała do sytuacji, gdy była zaręczona jeszcze z Lewis'em.

– Wiesz już co chcesz studiować? – zainteresował się Zack. Akurat była to ostania osoba, którą bym podejrzewała o zadanie takiego pytania.

– Psychologia połączona z pedagogiką. – odpowiedział niemal natychmiast, z wyraźnym uśmiechem na twarzy. Podczas jednej z naszych rozmów opowiadała, że chciałaby studiować psychologię, właściwe to nie jest taki zły kierunek, jednak praca z dziećmi, to zupełnie co innego. Ja na jej miejscu uciekłabym gdzie się da.

– Idealnie, Alex będzie mógł wreszcie chodzić na terapię na swoim poziomie. – wszyscy na słowa Josha wybuchneliśmy gromkim śmiechem.

– Nie prawda. – blondyn obudził się niemal natychmiast. – Też kiedyś pójdę na studia zobaczycie.

– Archtektira budowli z kolocków lego, to nie jest prawdziwy kierunek. – uświadomił go Mike, na co Alex odruchowo uderzył chłopaka w tył głowy.

– Teraz już wiem. – przyznał nieco urażony popijając piwo.

Jeszcze przez długi czas śmialiśmy się z tego. W danej chwili czułam się beztrosko. Nie przejmował mnie mój tata, który pewnie dostawał już białej gorączki. Było już po dwudziestej, a ja siedziałam pub'ie z przyjaciółmi. Skłamałabym, jeśli powiedziałbym, że to nie są najlepsze wakacje mojego życia. Zaczęły się od strasznego bałaganu, ale dzięki niemu poznałam cudownych ludzi, którzy też mają za sobą jakieś przeżycia. Żadne z nich nie patrzy na mnie, jak na pokrzywdzoną dziewczynkę. Posyłam wszytskim przelotne spojrzenie, bo właśnie takich mam zamiar ich zapamiętać. Został ostatni miesiąc, nim wrócę do szkoły, a wtedy zacznie się ostatnia klasa i nim minie rok, będę z Blir w Los Angeles. Przykre jest to, że ona i Josh się rozstali, ale jeszcze nie wszytsko stracone, ewidentnie ich do siebie ciągnie. A Liv i Mike są idealnym tego przykładem. Sama może za kilka lat chciałbym mieć kogoś kto będzie wstanie mnie rozumieć i znieść mój potworny charakter. Póki co staram się cieszyć tym co mam teraz, bo nie wiadomo jak długo to wszytsko potrwa.

Moje rozważania przerywa trzaśnięcie drzwi wejściowych, które jest bardzo głośne. Wszyscy zwracamy się w tamtym kierunku, z ciekawości. Poirytowany Josh ma zamiar zganić kilenta, jednak to nie jest taki zwykły klient. A pewna czarbowłosa niska dziewczyna, która ubrana jest w koazki za kolano i czarną puchową kurtkę. Co kompletnej nie pasuje do panującego tu klimatu.

– Nie uwierzycie kto wrócił z Minesoty! Najokropniejszego stanu, który kiedykolwiek istniał. – nie jest to kto inny, jak Nessa, która targa za sobą ogromną walizkę.

– Wróciłaś już! – Liv niczym małe dziecko podbiega do przyjaciółki i uwiesza jej się na szyi.

– A niech to, znowu mam współlokatorkę... – jęczy Josh, obejmując swoją kuzynkę.

– Oj tam, rzadko kiedy śpię w domu. – macha lekceważąco ręką na jego słowa.

– Może i do mnie kiedyś wpadniesz na noc? – tym razem Alex zabiera głos widać, że jest zauroczony czarnowłosą i na każdym kroku jej to okazuje. Niestety bez wzajemności.

Blondynka podchodzi Mike, który kulturalnie oświadcza, że bardzo dobrze widzieć ją z powrotem. Chłopak jest zdecydownie bardziej odpowiedzialny, niż na swój wiek. To dobrze o nim świadczy i Liv nie będzie miała podobnych sytuacji, co w poprzednim związku. Następnie następuje kolej Noah, on jak zwykle nie kryje sowjego entuzjazmu. Czasem miewam wrażenie, że jest go zbyt wiele, jak na jedną osobę. Ku mojemu zaskoczeniu, nawet Zack przytula Ness na powitanie i szepcze jej coś na ucho, na co ta nadeptuje mu na stopę. Uśmiecham się ukradkiem pod nosem. Mijam Zcak'a, gdy nadchodzi moja kolej, posyła mi przelotne uśmiech, który tylko ja dostrzegam. Lecz go ignoruję.

– Jesteś! A gdzie Blair? – Ness przytula mnie jak siostrę, a ja odwzajemniam jej uścisk.

– Długa historia.

– O czyli kuzyn dupek się popisał. – zaskoczyło mnie to, że nawet nie znając przyczyny, natychmiast stanęła po stronie Blair, a nie Josha, który poniekąd był jej rodziną. Ale taka właśnie była Ness, wolała stanąć po stronie drugiej kobiety. Nie raz to okazywała, a tym bardziej dawała jasno do zrozumienia, że nigdy nie będzie zależna od chłopaka.

– Mniej więcej. – delitanie się od niej odsuwam, inaczej wszyscy pomyślą, iż o czymś plotkowałyśmy.

– No dobra kochani, to było słodkie. – komentuje celowo, by ugasić ego chłopaków, bo kto normalny uznałby ich za słodkich. – Skoro tak cieszcie się na mój widok ma dla was niespodziankę. – wszyscy posyłamy sobie porozumiewawcze spojrzenie, bo totalnie nie wiemy czego się spodziewać. – Możesz już wejść!

Po tych słowach do lokalu wchodzi wysoki mężczyzna, na oko ma niecałe dwadzieścia lat. Ubrany w biało-czarną koszulę w paski i czarne spodnie z łańcuchami. Ciemnobrązwe włosy niemal wpadają w odcień czerni, są starannie ułożone. Standardowo zwracam uwagę na oczy, nie wiem czemu, po prostu od zawsze pozwalały mi one rozszyfrować drugiego człowieka. Przypominają szmaragdy, nieco pomieszane z błotem. Oraz jego pełne malinowe usta, nie jedna dziewczyna chciałaby takie posiadać. Styl tego faceta jest wręcz idealny.

– NIE WIERZĘ TY TUTAJ?! – ewidentnie Liv cieszy się na jego widok, ponieważ w mgnieniu oka pokonuje dzielący ich dystans i dosłownie rzuca się na niego.

– Stary, co cię sprowadza do San Fran? – Mike dołącza do różowowłosej, a wraz z nim cała reszta.

Tylko ja i Noah stoimy z boku. Nie mam bladego pojęcia kim jest ten chłopak, ani czemu wszyscy tak ucieszyli się na jego widok. Być może to chłopak Ness, skoro go tu zaprosiła. Jednak w to wątpię, lecz na ten moment nie potrafię znaleźć logicznego wyjaśnia. Zack przebija z nim męską piątkę, być może to jego przyjaciel lub kolejny gangster. Posyłam Noah znaczące spojrzenie licząc na to, że on będzie widział kto to u diabła jest. Niestety chłopak wyraża takie samo zdezoriętowanie jak ja.

– No tak, zapomniałam, że wasza dwójka nie zna Nick'a. – przypomina sobie czarnowłosa. – Nick to są Mad i Noah, nasi przyjaciele.

Przedstawia nas, a podczas użycia słowa przyjaciele robi mi się ciepło na sercu. Miło, że uważa nas za bliskich sobie. Bo w ich towarzystwo czuje się o niego lepiej, niż bym miała zadawać sie z którym z szkolnych rówieśników.

– Miło mi. – zaskakuje mnie to, iż na powitanie Nick przytula mnie serdecznie. Nie mam nic przeciwko, jednak znamy się niecałe pięć minut.

– Noah, Mad to jest Nick, mój współlokator, z którym mieszkałam w Maimi i nasz dawny przyjaciel.

– Współlokator do czasu, aż cię wykopali. – żartuje sobie z Nessy. Od razu wiem, że jakoś się dogadamy, ponieważ jest podobny z charakteru do reszty.

– Oj tam ważne, że nie będę mieć tego w papierach i nie muszę już urzerać się z twoim nocnym natchnieniem.

– A ja nie muszę słuchać ilu to żonatych mężczyzn zaliczyłaś. – również jej się odgryza, zajmujac miejsce przy barze.

– Jestem dorosła i nie muszę ci się spowiadać, a teraz wybaczcie, muszę się przebrać nim ugotuję się na śmierć.

Wymija nas, a wraz z nią Liv. Po chwili dziewczyny znikają obie na zapleczu, przez co dostaje sama z chłopakami. Wszyscy są uradowany z przyjazdu Nick'a, nawet Noah jest opatrzony w niego jak w obrazek. Zdecydownie będę  musiała z nim o tym porozmawiać. Na moje nieszczęście na stołku obok siada Zack. Specjalnie ociera się swoim kolanem o moją nogę. Tym razem nie daję się podpuścić i ignoruję to.

– No bracie, dlaczego przyjechałeś? – pyta bezpośrednio Alex, w pierwszej chwili próbuję przyswoić jego słowa, jednak nic z tego nie rozumiem.

– Nick i Alex są przybranymi braćmi. – wyjaśnia mi Cole, gdy tylko dostrzegł  moje zakłopotanie.

Faktycznie obydwaj mężczyźni, są zupełnie różni, niczym noc i dzień. Alex jest jak najsłoneczniejszy dzień w Kaliforni w całym roku. Natomiast Nick przypomina tajemniczą noc, która ciągnie do siebie wszystkich.

– Miami bez Ness to nie Miami. Po zakończeniu pojechałem na miesiąc do Włoch odwiedzić rodziców, a kolejny miesiąc spędzę z przyjaciółmi. – odpowiada zwyczajnie i nie dostrzegam w tym żadnego podstępu, więc mogę mu wierzyć.

Podczas dalszej rozmowy udało mi się  dowiedzieć, że Nick ma dziewiętnaście lat i skończył pierwszy rok sztuki współczesnej, jednak jego pasją jest fotografia. Sądząc po jego dość oryginalnym stylu wszytsko się zgadza. Bije od niego prawdziwe ciepło i ma wrażenie, że jest naprawdę cudowną osobą. Nie biorę szczególnego u działu w rozmowie, ponieważ zeszła ona na temat, o którym kompletnie nie mam pojęcia.

– Wróciła dziewczyna z Kaliforni. – z zaplecza wracają dzieczyny, Ness nie ma już na sobie kozaków, ani puchowej kurtki. Tylko czarną, dość skąpą sukienkę, sięgającą zaledwie do połowy ud i tego samego koloru obcasy.

– Ekstra, w takim razie zostajecie za barem. Zack zbieramy się? – Josh rzuca klucze od lokalu na bar i zabiera swoje rzeczy.

– Allen idziesz? – zwraca się do mnie brunet. Początkowo nie mam pojęcia o co chodzi, jednak później przypominam sobie o zaproszeniu do Alcatraz.

– Jasne. – zaskakuje ze stołka niemal natychmiast.

– Dokąd idziesz? – Noah wraz z resztą czeka na odpowiedź.

– Musimy coś załatwić. – Cole ratuje mnie z tej sytuacji, chyba nie chce by reszta dowiedział się dokąd idziemy.

– Zmaknijcie o drugiej! – krzyczy na odchodne Josh, jako właściciel.

Podążam za chłopakami, lecz nie odzywam się ani słowem. Nie daj boże jeszcze się rozmyślą, by mnie wziąć. Wiem, popełniamy największy błąd w swoim życiu, ale nic nie poradzę, że ciągnie mnie w to miejsce.

Nie wiesz co cię czeka.

Podchodzę do niebieskiego BMW Zack'a. Mam zamiar usiąść z tyłu, gdy właściciel auta zabiera głos.

– Allen jedzie z przodu. – oznajmia swojemu przyjacielowi, który na chwilę  staje jak wryty.

– CO?! Nie ma takiej opcji, by smarukla jechała z przodu, a ja z tyłu! – protestuje niczym małe dziecko, co jest zabawne, bo z Cole'em nie ma o czym dyskutować. Sama nie raz się o tym przekonałam.

– Moje auto i ja tu rządzę. – brunet pozostaje nie wzruszony i tym swoim uśmiechem wsiada za kierownicę.

Siadam z miejscu pasażera i zapominam pasy. Josh nadal stoi na parkingu obrażony. Zack nie ma jednak żadnych skrupułów i zaczyna odjeżdżać z miejsca. Wtedy szatyn stojący na zewnątrz chowa sowja dumę w kieszeń i siada tuż za miejscem kierowcy.

– Nie myśl, że to na stałe. – fuka w moją stronę. Odnoszę dziwne wrażenie, że po zerwaniu z Blair, chłopak zaczął traktować mnie z większym dystansem.

– Na stałe. – odpowiada za mnie Zack, wyjeżdżając na główną drogę.

– O co ci do cholery chodzi?! – w teorii powinnam siedzieć cicho, ale nie lubię mieć nie niewyjaśnionych spraw. A z Josh'em coś ewidentnie nie gra.

– Może o to, że wiesz co w tej chwili robi Blair albo spędzasz tyle czasu z Zack'iem... – zaczyna wyliczać na palcach. W końcu do mnie dociera, co jest grane.

– Jesteś zwyczajnie zazdrosny. – podsumowuję krótko i posyłam mu znaczące spojrzenie. Dostrzegam ten grymas na jego twarzy, gdy tylko wypowiadam słowo zazdrość.

– Taa, ciekawe o co?

– Blair, Zack... – zaczynam wymienić.

– Allen bawisz się w psychologa. – na sekundę Zack odrywa wzrok od drogi i spogląda na mnie, na jego twarzy maluje się zaskoczenie.

– Nie, ale dziwne jest to, że do niedawna żartowałeś sobie ze mnie, a teraz widzisz jak jest. – naprawdę nie mam nic do Josha. Nawet zerwanie z Bri, nie wpłynie na mój stosunek do niego. Znam moja przyjaciółkę i do świetnych ona akurat nie należy. Ale nie pozwolę, by mnie traktował w taki lub podobny sposób.

– A wy kobiety nie macie tej swojej solidarności? Ness na każdym kroku o tym gada, gdy tylko coś zrobię.

– Owszem, mamy. Ale nie mam nic do ciebie. – wzruszam ramionami.

– Za kobietami nie nadążysz. – podsumowuję Cole, który cały czas przysuchiwał się naszej rozmowie.

Prycham pod nosem, na jego słowa. Czasem i on nie ma najlepszego wyczucia, ale co zrobić. Cieszy się z swojej pozycji w tym mieście i do wszystkiego podchodzi lekceważąco.

– Swoją drogą, to Bri jest w Los Angeles. – dodaję, by nie trzymać szatyna w niepewności.

– Los Angeles.

Powtarza te słowa po cichu, jednak na tyle głośno, że je słyszę. Teraz mam pewność, że między nimi było coś wyjątkowego. W sposób jaki na nią patrzył, jak do niej mówił. Naprawdę zależało mu na Blair. Jego uczucia były szczere.

Ale jej nie.

Jakiś czas później BMW zatrzymuje się w porcie. Zapewne będziemy płynąć statkiem, by dostać się na sam środek zatoki, właśnie tam znajduję się Alcatraz. Które w latach 50 liczyło największą liczbę przestępców, a w tym tych najróżniejszych. Dlatego nie bez powodu jest położone z dala od lądu.

– No nareszcie jesteście. – z mroku wychodzi mężczyzna o podeszłym wieku, zakakująco wygląda jak typowy rybak.

– Siema Don. – Josh jako pierwszy się z nim wita.

– Kto by pomyślał, że moją Niunią będzie płynął sam Zack Cole. Jesteś legendą tego miasta tuż po Rick'u Barners'ie. – wow, staruszek naprawdę wiedział, kim jest Zack i mówił o nim, jakby serio był kimś ważnym.

– Oby ta twoja Niunia nie cuchneła rybami. – przybiera typową postać twardziela.

– Od tego jest Rybka, a Niunia to skarb rodzinynny. – z dumną prowadzi nas do białego jachtu.

Gdy wchodzę na pokład marzę o tym, by nie wpaść do wody. Z moim szczęściem wszytsko jest możliwe, nawet jeśli umiem pływać, woda jest lodowata. Siadam przy rufie statku i podziwiam widoki. W nocy zatoka wygląda w wiele lepiej. W oddali świeci most, który jest wizytówką San Francisco. Josh idzie do kajuty kapitana, więc ja i Cole zostaliśmy sami, standardów przegląda coś w telefonie. Mam okazję dokładniej mu się przyjrzeć. Ostre rysy twarzy, rzadko u kogo są, aż tak zaznaczone. Mimo jego nieskazitelnego wyglądu, jego środek jest przepełniony toksyną, która doprowadziła go do tego momentu w życiu. Momentalnie powracam myślami do tego snu z dzisiejszej nocy. Odtwarzane w głowę wszytsko po kolei.  Obrazy w mojej głowie powracają, mam wrażenie, że znowu tam jestem i nic nie mogę zrobić.

– Allen wszytsko w porządku? – do świata żywych przywraca mnie ten głęboki baryton. Rozglądam się dookoła, Alcatraz wciąż jest jeszcze daleko od nas.

– Tak, chyba mi nie dobrze.

Tylko tyle udaje mi się wydukać, podchodzę do barierek i spogląda w fale, które zrobijają się od dół staku. Muszę sobie wszytsko ułożyć w głowie, lecz to nie jest takie łatwe, gdy tylko on znajduję się obok. Wiem, że wszytsko ma to związek z nim. Jest diabłem w najczystszej postaci, widziałam to od kiedy po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. Niesie ze sobą zniszczeni i nigdy nie ogląda się za siebie. Wszystko niszczy, a ja mogę być jego nową zdobyczą.

– Masz chorobę morską? – wzdycham się, gdy tylko słyszę jego głos. Jest tuż za mną. Jego ciepły oddech miała moją szyję.

Nie wiem dlaczego tak łatwo oddzialowuje na jego głos, ale zakakujco uspokaja mnie on. Wszytskie wcześniejsze myśli wyparowują jakby nigdy nie istniały, co powoduje na mojej twarzy lekki uśmiech.

– Nie. – odpowiadam szeptem.

– Nie mówicie, że odgrywacie scenę z Titanica...

Na pokład powraca Josh, na co ja odskakuję od chłopaka jak poparzona, choć tak naprawdę nie zrobiłam niczego złego.

– Czemu lubię ten film? – automatycznie podejmuje się żartu. Z doświadczenia wiem, iż zaprzeczenie wzbudziło by znacznie większe podejrzenia.

– Poważnie?! Największą tandeta jaką świat widział.

– Na pewno lepsze niż Gwiezdne Wojny. – natychmiast odbijam piłeczkę w jego stronę.

– To najlepsze uniwersum wszechświat. – oburza się i sądzę, że zaraz wyawli mnie przez te barierki, jeśli dalej będę ciągnąć tę rozmowę. Może warto zaryzykować.

– Nawet części są nie po kolei. – właśnie to mnie odstraszało. Kto normalny mówi na pierwszą część piąta. Chyba serio to jakiś specjalny kod kosmitów. – Swoją drogą Blair też nie lubi Gwiezdnych wojen. – dolewam oliwy do ognia.

– Możecie już przestać. – warczy poirytowany Zack w naszą stronę. Dostrzegam podobieństwo między kłótniami Noah i Blair, a teraz sama nie lepiej się zachowuję.

Gdy chłopacy o czymś rozmawiają, ja milczę i obawiam się tego, co czeka mnie nazajutrz w domu. Ojciec pewnie juz szuka mnie po całym mieście, za to ja będę się świetnie bawiąc na wyspie.

W końcu przybijamy do brzegu. Wziensie wygląda znacznie groźniej z bliska. Wokół porozstaiwane są mury i druty kolczaste. Że środka odbywają się stłumione dźwięki. Aż mnie ciarki przechodzą, zdecydownie to nie jest miejsce dla siedemnastolatki. Przy tym wyścigi Cole'a to nic.

– Trzymaj się blisko mnie. – Zack wydaje mi polecenie, akurat tego się posłucham. Przysięgam, że tej nocy nie opuszczę go nawet na krok.

– Co taka niemrawa? Sam chciałaś tu przepłynąć. – Josh szturcha mnie w ramię. On i Zack pewnie wiedzą czego można się tutaj spodziewać dla nich do normalność, lecz nie dla mnie

– Nie dobija mnie. – on parska na tylko śmiechem, co nie jest ani odrobinę pocieszające.

Zatrzymujemy się pod ogromną pięciometrową bramą, która jest zamknięta. Cole używa dzwonka, którym posługiwali się klawisze. Po jakieś pięciu minutach w drzwiach staje napakowany mężczyzna.

– Zjeżdzjacie stąd dzieciaki.

– My na walkę. – odzywa się hardo szatyn, a Zack mierzy mężczyznę pogardliwym wzrokiem.

– Nie wpuszczany gimnazjalistów, zresztą nie macie zaproszenia. – ochroniarz nie rozpoznał Cole'a, na co chłopak zaciska pięści i ma ochotę mu przywalić, jednak nie robi tego, ponieważ w ostatnim momencie zatrzymuje jego dłoń.

– Cerberze kto znowu próbuję się wbić? – zaraz, skądś kojarzę ten głos. Tylko skąd.

– Sam to oceń.

Przepuszcza mężczyznę, którym okazuje się Matt. Chwała bogu, że to on.

– Mają zaproszenie od Ricka. Wchodzcie. – wpuszcza nas na dziedziniec.

Wygląda jak typowy spacierniak, a przed nami są otwarte drzwi, które prowadzą do piekła. Nawet stąd mogę dotrzeć mnóstwo ludzi, lecz to nie są nastolatkowie, są znacznie groźniejsi. Z środka słychać dosnośne głosy. Wyniszczenia ściany, wszystko wygląda tak jak pokazują w filmach. Sam klimat tego miejsca nie jest przyjemny. Odruchowo przysuwamam się bardziej do Cole'a, gdy tylko idziemy wzdłuż więziennych cel. Nie wybieram sobie, jak ci ludzie mogli tu funkcjonować. Wreszcie prowadzeni przez Matt'a dociera do sali, gdzie odbywają się walki. Pierwsze co przykuwa moją uwagę to ogromna klatka przymocowana do sufitu. Nie zapowiada to się za dobrze.

– O zaraz się zacznie, w sobie poradzicie ja muszę spadać. – Matt zostawia nas samych i znika w tłumie.

Zack i Josh posyłając sobie porozumiewawcze spojrzenie. Jedno jest pewne, oni też tego tak się nie spodziewali. Tłum milknie, gdy klatka zaczyna zjeżdżać w dół. Do środka wchodzi dwójka uczestników i wyjeżdżają na górę. Na podium staje mężczyzna, jak mniemam Cerber, bo tak chyba brzmiała jego przezwisko.

– Witam wszystkich na Walkach W Klatkach. Organizowanych przez Rick'a Barnes'a. – wszyscy wiwatują, jednak ja nie widzę nigdzie mężczyzny, ja i mój cholerny metr sześćdziesiąt pięć. – Naszych sponsorów, którzy siedzą na balkonach i mogą zrobić kogoś z początkujących zawodników, o ile przeżyją. – ta wzmianka budzi, we mnie coraz większy niepokój. – Jak wiecie ponad pięćdziesiąt lat temu, byli przetrzymywani tu więźniowie, musieli zawalczyć o to, by przeżyć. Dlatego i my oddajemy im hołd wlacząc w wiszących klatkach i bez rękawic. Niech wam szczęście sprzyja. A przed wami Andres i Dalton. – walka się rozpoczyna. Po słowach Cerbera, nie ma co liczyć, że dzisiaj nie wyniosą trupa. Oglądałam z Noah walki UFC i tam to znacznie inaczej wyglądało, tu panują inne zasady i wiem dlaczego ludzią się tak podoba.

– Zajebiste to jest! – Josh i Zack komentują walkę, ja natomiast cały czas zamykam oczy. Nawet nie chce myśleć, co by się stało, gdyby klatka się urwała spadła prosto na nas.

Siedem rund później, jeden z zawodników pada. Ciężko mi określić, kto wygrał, ponieważ ledwo co widzę.

– Dlaton wygrywa. – informuje Cerber, gdy tylko klatka zjeżdża na dół. – Rodzina Andres'a mam nadzieję, że zdążyła się z nim pożegnać. – jest to dla mnie szok, chłopak na serio nie żyje, a nikt nie przejął się jego śmiercią. Cerber zapowiada już kolejnych uczestników.

Nie jestem w stanie tego wytrzymać i zmierzam przed siebie. Nie wiem gdzie idę, ale chce być daleko stąd. Zack miał rację, ci ludzie są znacznie gorsi niż Morton. Tu śmierć nie sprawia na nikim wrażenia.

Bładzę wśród mrocznych korytarzy, szukając wyjścia, którego nie znajduję. Nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do sali, gdzie być może czeka mnie kolejny trup. Tłum nieco się zmniejszył, przez co o wiele łatwiej mi się poruszać. Jednak w dalszym ciągu nie mogę dostrzec nigdzie Josha, ani Zack'a.
Nie mam innego wyjścia i muszę ich dalej szukać, inaczej nie dotrę do domu i zaraz mnie wpakują do jednej z klatek. Bacznie rozglądam się dookoła. Na balkonach dostrzegam mężczyzn ubranych w czarnych garniturach, z pewnością musi być to ktoś ważny, ponieważ oni mają najlepszy widok podczas walki. Akurat wcale im tego nie zazdroszczę. W oddali rzuca mi się w oczy znajoma twarz, niestety wolałbym tej osoby nie spotkać, bo to Dylan Wood. Człowiek, który mnie porwał i przetrzymywał w piwnicy wraz z Mortonem. Swoją drogą, jeśli Dylan tu jest, to Derek nie odpuściłby swojej obecności. Jest tu niezłą szychą, jako organizator wyścigów. Korzystam z okazji, Wood mnie nie zobaczył, więc cofam się do tyłu i coraz to szybciej zaczynam iść w przeciwnym kierunku. Nawet nie wiem kiedy zaczynam biec. Dosłownie podałam w atak jakiejś paranoi. Nie widząc czemu, gdzieś Styl i głowy mam świadomość, iż znów coś złego się stanie. A ja z pewnością będę mieć w tym główny udział. Nie oglądam się do tyłu, nawet nie patrzę do przodu. Po prostu mój wzrok jest utkwiony w betonowej posadzce. Do czasu, aż na kogoś wpadam.

– Kurwa gdzie idziesz dzieciaku?! – odzywa się silny męski głos. Póki co widzę tylko czubki jego lakierowanych butów i kawałek eleganckich smokingowych spodni. Sądzę, że to jeden z tych ważnych ludzi, a ja akurat musiałam na niego wpaść.

Świetnie idiotko!

Próbuje się uspokoić i użyć tego, co zdążyło już utrzymać mnie przy życiu, a mianowicie na okazywać strachu. Podnoszę głowę i spoglądam na mężczyznę. Wystylizowane, brązowe włosy oraz jasnobłekitne oczy. Mam wrażenie, że gdzieś je już widziałam, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć gdzie. Na oko na nieco ponad czterdzieści lat, a kilkudniowy zarost dodaje mu tylko charyzmy.

– Przepraszam Pana, po prostu kogoś szukam. – mówię ze stoickim spokojem, jednak w środku panuje chaos.

Facet rozumiesz mi się przygląda. Z czasem jego srogi wyraz twarzy łagodnieje. Może to tylko moje mylne wrażenie, że na jego ustach maluje się delikatny uśmiech.

– Nie szkodzi. Nie znamy się przypadkiem? Przypominasz mi kogoś. – jestem zaskoczona jego słowami. Próbuje sobie przypomnieć, być może kiedyś miałam z nim do czynienia, jednak nic mi tego nie przypomina.

– Niestety, jestem tu ze znajomymi. – na potwierdzenie własnych słów rozglądam się dookoła. Nareszcie widzę Zack'a, który idzie w moim kierunku. Teraz czuje się o wiele bezpieczniej, mając świadomość, że jest w pobliżu.

– Czego chcesz od niej Rick? – podchodzi do mnie i mężczyzny. Przetwarzamy jego słowa. Moment, czy to właśnie ten Rick? Rick Barnes? Organizator walk?

– Oh, Cole pojawiłeś się wraz z Jane? – Barnes jest pewny sowego, ponieważ każdy z tych ludzi jest jego podwładnym.

– Madison. – warczy poprawiając go. Wiem, że Zack się denerwuje, ponieważ jego dłonie są zaciśnięte.

– Ah tak, wybacz tyle tu ludzi, że wszytsko mi się miesza. Więc może weźmiesz Madison i porazmaiwmy w moim biurze? – jest zakakująco miły jak na gangstera, zbyt miły. Zack zgadza się skinieniem głowy i idzie wraz z mężczyzną w głąb korytarza. Ja również podążam za nimi, bo ani mi się śni zostawać tu samej.

Dociera do biura jak mniemam Rick'a. Wystrój który tu panuje jest zupełnie inny od całego Alcatraz. Być może to jego główna siedziba i przeprowadził tutaj remont. Staję pod ścianą, by nie rzucać się za bardzo w oczy. Z pewnością ma przy sobie broń. Zack natomiast jest bardziej pewny siebie i staje na przeciw biurka, za którym usiadł mężczyzna.

– Mistrz toru w moim gabinecie. – mówi sam do siebie. – Wiesz, że zaproszenie otrzymują tylko wybrani. – Cole potwierdza to ruchem głowy. – Nawet ja mam w tym interes, a mianowicie mam dla ciebie propozycję.  – kontynuuje swój monolog. Pewnie to nie mogło skończyć się dobrze. Nigdy tak się nie kończy.  – Powiedz mi najpierw dalej współpracujesz z tą gnidą Mortonem?

– Nie, działam na własną rękę. – odpowiada zgodnie z prawdą.

– Cudownie. – klaszcze w dłonie uradowany. – Obseruje twoje poczynania od roku, jednak nikt nie był w stanie mi tego potwierdzić. Znakomicie to o tobie świadczy, trzymasz miasto w garści. – okej ten człowiek gada od rzeczy, przecież Zack nie jest niewiadomo jakim bandytą.

– Tyle to już wiem, jeszcze coś?

– Podejmę z tobą współpracę. – wypala, na co stoję jak zmaurowna. – Oczywiście, wiem jesteś za dobry byś był kimś, kim mogę pomiatać. Ale jako wspólnik...

Serce dosłownie mi się zatrzymuje, Cole nie wyraz jakiegokolwiek zainteresowania, po prostu tam stoi. Ile bym dała, by wiedzieć, co siedzi w jego głowie.

– Ja mam walki ty wyścigi, a przecież nie tylko tym się zajmujemy. – pewnie, do tego dochodzi jeszcze handel dragami i bicie ludzie, norlamie współpraca marzeń. – Tylko dalej musisz robić wszytsko, czym do tej pory się zajmowałeś, a dodatkowo będziesz brał udział w walkach. – nie, teraz to ja chyba się przesłyszałam. Czy on serio chce by wynieśli go we worku? Po cichu liczę, że odrzuci ten pomysł, przecież to rozsądny człowiek.

– Zgadzam się. – dwa słowa. Dwa pieprzony słowa, a potrafią odmienić całe życie. Czy mało mu wyścigów, tam też ma sporo adrenaliny. Po jaką cholerę bić się z ludźmi w opuszczonym więzieniu?!

– Świetny wybór, wiedziałem, że się zgodzisz. – na przypieczętowanie umowy Cole ściska jego dłoń. – A teraz przepraszam, zaczyna się kolejna walka. Będziesz kimś Zack. – zwraca się do chłopaka po czym wychodzi.

Mimo przyjaznej postawy Barnes'a nie kupiłam tego. Cole ma pójść w jego ślady, co jest absurdalne. Zamiast z tym skończyć brnie w to dalej.

– Pojebało cię? – wypalam, nie jestem w stanie kryć w sobie emocji, które m na targają.

– Wyluzuj Allen.

– Jakie wyluzuj?! Czy ty jesteś ślepy?! Nie widziałeś tych walk?!

– Jakbym nie umiał się bić, to nie zgadzałbym się.

– Jesteś popieprzony i to solidnie! – mam w głowie zbyt duży natłok myśli, by normalnie porozmawiać potrzebuję  się przewietrzyć.

Opuszczam gabinet, w którym zostawiłam chłopaka i zmierzam do wyjścia, po drodze wpadam na parę osób i z tego powodu słyszę kilka przekleństw skierowanych wprost do mojej osoby, lecz ignoruję je.

– Mad gdzie tak pędzisz? Walka się dopiero zaczęła. – przede mną staje Josh, który jest jeszcze niczego nieświadomy.

– Zack trenuje jakieś walki? – to pytanie może wydawać się dla niego dziwne, ale muszę poznać na nie odpowiedź.

– Prócz tych za kasę, ćwiczy MMA od jakiś trzech lat. – chociaż tyle dobrego, ma o tym jakieś pojęcie. – A co?

– Nic. Zaraz przyjdę. – jest to kłamstwo, które wypowiadam i znikam.

Stoję oparta plecami o mur, popalając miętowego papierosa, który pomógł mi się wyluzować. Próbuje uporządkować cały ten bałagan, jednak nie mogę.

– Tu się ukryłaś. – nie muszę podnosić głowy, by wiedzieć, że ten głos należy do Cole'a.

– Spadaj. – fukam w jego stronę.

– Allen nie mów, że boisz się o mnie? – właśnie, że się boję, ale nie przyznam tego.

– Coś ty, jesteś dorosły, ale nie boisz się mieć do czynienia z kolejnym gangsterem? Zobacz co Morton zrobił. – obojętnie zrzucam niedopalonego piapierosa na ziemię i przydeptuję go butem.

– Zawsze chciałem, by Rick mnie dotrzegł. – przyznaje, na co po raz kolejny, w ciągu tego dnia powoduje, że nie wiem co powiedzieć. – Opowiadałem ci historię o moim ojcu... – znałam ją, tamtej nocy powiedział mi o tym, jak to wszytsko się zaczęło. – Gdy go aresztowali trafiłem na Dereka, jednak chciałem, by pod swoją opieką miał mnie ktoś lepszy. Rick'a znają na całym wschodnim wybrzeżu, jest tu kimś i nawet Morton może mu skoczyć. Wiedziałem, że on pomógł by mi dążyć do tego co on osiągnął, a dzisiaj zostało mi to dane. Nawet nie wiesz jak kurewsko się z tego cieszę, więc jakieś twoje widzimisię nie robią na mnie żadnego wrażenia. – jego oczy mówią  wszytsko, pragnie tej władzy. Od zawsze miał obrany cel i dążył do niego po trupach. Jest tak pewny swego. Nie pozostaje mi nic innego, jak pogodzić się z tym wszystkim. Inaczej, jeśli będę się spierać stracę go na zawsze.

– Nie chcę by komuś stało się coś złego. – szepczę i spoglądam mu głęboko w oczy. Wcześniej moja rodzina to byli Blair i Noah, od momentu, gdy Cole wtargnął do mego życia, ta rodzina się powiększyła i jest nią nasza paczka. Nie chce by któreś z nas cierpiało.

– Wiem co robię. – szepcze przygryzając płatek mojego ucha.

Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale przy nim staje się zupełnie inną osobą. Chcę go, chcę by był blisko i pomógł mi przejść przez tę ciemność, która do tej pory mnie otaczała. Też nie miał łatwo, a dzisiaj jest w tym miejscu. Daje mi to nadzieję, że ja też dam radę. W przypływie chwili wpijam się w usta bruneta. Niemal natychmiast oddaje pocałunek. Może robić mi awantury stulecia, a ja i tak będę wracać. Ponieważ muszę się czegoś trzymać, by iść do przodu. A nasze permanentne  charaktery są w stanie pchnąć nas do przodu. Nie ma tu mowy o miłości, ale potrzebujemy siebie w sposób, który nie jestem w stanie wyjaśnić. Jestem pewna, że po Simonie, już nikogo nie obdarzę swoją miłością, ponieważ przepadła prawie dwa lata temu.

Nie możemy się od siebie oderwać. Gdyby Nie oddychanie, to nigdy nie konczyłabym tego pocałunku. Mam wrażenie, że znam jego usta na pamięć. Teraz suną wzdłuż mojej szyi, zostawiając malinkę, wplątuję dłonie w włosy chłopaka. Zdecydownie zaszłoby to o wiele dalej, gdyby nie dzwoniący telefon.

– Muszę odebrać. – odsuwam się delitanie od chłopaka i wyjmuję komórkę.

Nieznany numer dziwne, ale postanawiam odebrać.

– Halo? – pytam, gdy po drugiej stronie odzywa się męski głos. Po pierwszym zdaniu nie jestem już w stanie myśleć, stoję jak wryta i wpatruję się w pustą przestrzeń, rozbijających się fal. – Jasne, zaraz tam będę. – tylko tyle udaje mi się wydukać, dzisiaj to zdecydownie nie jest mój dzień, a noc jeszcze długa.

***

Hejka! Przepraszam was za błędy, ale sprawdzałam ten rozdział dzisiaj i możliwe, że coś przeoczyłam. Mam nadzieję, że chociaż trochę udało mi się was zaskoczyć. Spodziewaliście się takiego obrotu spraw? Co myślicie o rozstaniu Josh'a i Blair? Czy Nick jako nowa postać namiesza? A może decyzja Zack'a wpłynie na jego los? Postaram się wrzucić nowy rodział jakoś na początku października!

Buziaki:***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro