22. Chcę więcej takich chwil.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszyscy stali w kompletnym osłupieniu. Ukradkiem spojrzałam na ich twarze, każdy był w szoku słowami James'a. Nawet twarz Zack'a przybrała nienaturalnie blady kolor. Wszytsko się wydało, na dodatek w takich okolicznościach. James wiedział jak dobić gwóźdź do trumny, najpierw pokonał Cole'a i wydał go przed przyjaciółmi. To był cios poniżej pasa, którego nawet on nie był w stanie przyjąć. A ja tylko stałam i nie wiedziałam, co z tym zrobić. Bo wiedziałam. Teraz prawda wyszła na jaw.

– O czym on gada? Jaki układ z Barnes'em? – jako pierwsza oprzytomniała Ness, od razu zadawajac pytania, przed którymi nie szło uciec. Ona już wiedziała, lecz wolała się upewnić.

Nie doczekała się odpowiedzi. O tym musiał jej powiedzieć Zack. Ja i Josh tylko przyglądaliśmy się, całej sytuacji. Tocząc walkę z własnym sumieniem.

– Chyba to jakiś żart. – prychnął Mike niedowierzając. Znali Cole'a bardzo dobrze, jednak nie spodziewali się po nim czegoś takiego.

– Stary, nie mówisz poważnie. Rick Barnes, już nie miałeś co robić w życiu? – w prawdzie nie znałam Nick'a, ale on nie był zadowolony. Teraz już nie było wątpliwości, jaki wszyscy mieli stosunek wobec jego walk.

– Nie mogłeś wplątać się w coś znacznie mniej popapranego? – czarnowłosa wyszła przed szereg i stanęła naprzeciw bruneta.

Ten nadal pozostawał bez ruchu. Nie spodziewał się, aż tak ostrej reakcji przyjaciół. Aktualnie w jego głowie panował chaos, a na zewnątrz pozostawał skałą. Spodziewałam się charakterystycznego wybuchu, który pojawiał się w momencie, gdy myśli go przytłaczały. Tym razem nic żadnej reakcji. Zmartwiłam się tym wszystkim, ponieważ wzrok reszty wypalał we mnie dziurę. Czułam się winna. Nie powinno mnie być przy rozmowie Rick'a z Cole'em. Wtedy mogłabym być na na niego wściekła, zamiast odczuwać współczucie.

– Zejdzcie z niego. – Josh nie wytrzymał i stanął w obronie przyjaciela.

– Widziałeś o tym? – bardziej stwierdziła, niż zapytała Liv. Nawet ona czuła się oszukana.

– Mad ty też? – Bri też się domyśliła.

Skinęłam tylko głową, ponieważ podobnie jak Zack, nie byłam w stanie złożyć sensownego zdania. Odniosłam wrażenie, że stoję przed sądem i czekam na dożywotni wyrok. Ciężko było mi się utrzymać na nogach. Tym razem nie mogłam od tak uciec. To był mój ciężar, który musiałam unieść. Jeszcze raz przetaskowałam wzrokiem twarze przyjaciół, jedynie Alex i Noah pozostawali neutralni, a na reszcie twarzy gościła złość.

– Jesteście siebie warci. – rzucił Mike, który odszedł w nieznanym kierunku, a tuż za nim pobiegła różowowłosa.

– Nawet sobie nie myśl, że będę odwiedzać cię na grobie. – Ness bez ogrudek powiedziała mu wszytsko w twarz, po czym również odeszła.

Rozumiałam jej rozgoryczenie. Ona jak i reszta wiedziała, że walki to nie są przelewlki. Sama przekonałam się na własne oczy, że w Alcatraz można stracić, to co najcenniejsze. Życie Cole'a nie było mi obojętne, lecz patrzyłam na to z innej perspektywy . Tamtej nocy sama nie byłam przekona do jego pomysłu, ale gdy wszytsko mi wyjaśnił, zrozumiałam. Nie obchodziło go niczyje zdanie, to było w pewnym rodzaju jego marzenie i nic ani nikt mu tego nie zabierze. Musiałam pogodzić się z tym w końcu był dorosły. Nawet relacja najbliższych mu osób, nie odwiedzie go od realizacji.

– Ona ma rację, wyścigi to jedno, ale walki to coś znacznie gorszego. – Nick był śmiertelnie poważny, gdy to mówił, a potem tak po prostu odszedł od nas.

Alex, Noah i Blair podążyli za nim. Sprawiając, że została tylko nasza trójka. Tłum ludzi, który zgromadził się tutaj by oglądać wyścig, już dawno się roproszył. Przecież każdy wybrał się na imprezę, która organizowana była na cześć zwycięzcy. W tym przypadku James'a, któremu najchętniej w tym momencie urwałabym głowę. Zaczęło się od niewinnego flirtu, później z jego powodu wyrzucono mnie ze szkoły, a teraz miesza w życiu ważnych mi ludzi. Zack nie patrząc na mnie ani na Josh'a, wsiadł do auta.

– Idź do niego. – nakazał mi szatyn. On jako jedyny zachował jeszcze spokój  wśród nas.

– Ja? – nie poznałam swojego głosu. Jednak uznałam, że nie powinnam rozmawiać teraz z Zack'iem. Byłam ostatnią osobą, którą chciałby wiedzieć, a tym bardziej pogadać.

– Tak, ty. Ja poszukam reszty. – pewnie, jak zwykle Josh wziął na siebie łatwiejsze zadanie. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo jego już nie było.

Skoro, Josh zniknął mogłam sobie pójść do domu. Jednak czułabym się źle, w prawdzie Cole był okropnym skurwesynem, ale ja nie okazałabym się lepsza, jeśli bym go tak zostawiła. On był w monetach, kiedy go potrzebowałam teraz moja kolej. Wzięłam ostatni głęboki wdech, siadając na przednim siedzeniu.

– Allen, nie mam ochoty gadać. – brunet westchnął ciężko, rzucając mi przelotne spojrzenie.

– Nie musimy gadać, po prostu jedź. – wystarczająco długo go znałam, by wiedzieć, że Cole nie jest osobą pierwszorzędną, która z chęcią się zwierza. Wolał milczenie, a mnie dzisiaj ta cisza odpowiadała.

Przez całą drogę, żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Milczałam, tak jak obiecałam. Za to nie mogłam powstrzymać się przed ukradkowym spoglądaniem na bruneta, siedzącego za kierownicą. Jego oczy płoneły żywym ogniem, dusił to wszytsko w sobie. Ile bym dała, by wiedzieć, co myśli. Może mogłam pomóc? Zatrzymaliśmy się przy galerii handlowej. Wątpię, że chciałby w tym momencie robić zakupy, z resztą była już dawno zamknięta. Wysiadł z auta, więc postąliłam dokładnie jak on. Był to tył ogromnego budynku, gdzie znajdowały się ogromne kontenery na śmieci. Zack nie zwracając uwagi na mnie, zaczął wspinać się po starej zardzewiałej drabinie, która prowadziła wzdłuż ściany budynku.

Chyba sobie żartuje.

Nie było szans, że i mnie uda się za nim wejść. Gdy tylko podeszłam do drabinki, zauważyłam diamteralą różnicę, ja z moim metr sześćdziesiąte pięć, nie miałam możliwości by zacząć się wspinać. Tymczasem, Cole był już w połowie. Nie mogłam odpuścić. Do głowy wpadł mi pewnien pomysł, mianowicie musiałam przesunąć jeden z kontenerów, a później tylko wspiąć się na niego. Okej, jednak to pomysł brzmiał o wiele łatwiej w mojej głowie. Dodatkowo musiałam uważać, by się nie pobrudzić, bo był to kontener należący do jednej z meksykańskich restauracji. W prawdzie mogłam go wymienić, lecz był on za ciężki i już wolałam się pomęczyć. W końcu mi się udało, teraz musiałam tylko podciągnąć się w górę, to też nie było najprostsze zadanie. Przez całą drogę modliłam się, by nie spaść w dół. Codziennie pokonowyalam takie wysokości, na dość niestabilnnej konstrukcji schodów pożarowych, ale ta drabina zdecydownie biła je na głowę. Gdy weszłam na górę, Zack siedział na krawędzi, paląc papierosa, więc usiadłam obok niego. Widok był oszałamiający, znacznie lepszy, niż ten z mojego dachu. Centrum San Fran tętniło życiem. Jednak nam nie było tak do śmiechu, bo czekała nas poważna rozmowa.

– Przepraszam. – zaczęłam, przerywając panującą ciszę. W końcu na mnie spojrzał. Nie rozumiał, za co go przepraszałam. – Nie powinnyśmy wsiadać z Blair, do twojego auta. Tylko gdyby Mindy mnie zobaczyła, szeryf na bank by wiedział o wszytskim. – wyjaśniłam, opuszczając w głowę w dół.

Oho, tu jest na prawdę wysoko.

Poważnie? Myślisz, że jestem zły o jeden nic nie znaczący wyścig? – w jego głosie, wyczułam nutę kpiny.

– W takim razie co jest? – nie mogłam dać za wygraną.

– Allen, jakbyś zareagowałabyś gdyby reszta przyjaciół odwróciła się od ciebie? – on cierpiał.

– Nie odwrócili się. – natychmiast zaprzeczyłam jego słową. Znałam ich zbyt dobrze, by sądzić, że są w stanie tak po prostu odciąć się od Zack'a.

– Josh, jeszcze został. – prychnął, wrzucając papierosa w dół.

– I ja... – dodałam cicho, nawet gdybym chciała odejść. Byłam w to wplątana bardziej, niż Liv czy Ness. W tym świecie nie mogłam pozostać nie znana. 

Każdy największy przestępca wiedział kim byłam.

– Nie raz jeszcze nasłucham się, że skończysz jak Leyla. – wspomniał mi moje wcześniejsze zachowania. Miał rację.

– Nie, nigdy w życiu nie wypomnę ci tego, że skończę jak ona. – kolejna decyzja została podjęta, pchałam się w to na własną odpowiedzialność. – Sam mi to obiecałeś, co nie?

– Madison, chcesz wierzyć we wszytsko co usłyszysz? – prychnął pogradliwe, nie mylił się. – Już tak nagle mi zaufałaś? – odwrócił głowę w moim kierunku, wyczekując odpowiedzi.

– Nie.

Nie ufałam mu, może i pomagał mi wielokrotnie, lecz nie miałam o nim pojęcia. Niby przeszłość nie definiuje, kim jesteśmy dziś. W przypadku Cole'a, musiałam znać jego przeszłość, by radzić sobie z teraźniejszością. Jedynie znałam niewielką część historii jego rodziny, a gdzie reszta jego życia?

– No proszę, jednak nie jesteś taka głupia Allen.

– Ej, uważaj sobie na słowa. – zaśmiałam się i uderzyłam Cole'a e ramię.

– To było mocne. – uśmiechnął się szczerze w moim kierunku. – Jesteś pewna, że nie chcesz brać udziału w walkach? Wiesz Rick znalazłby dla ciebie miejsce. – takiego Zack'a chciałam znać. Teraz nie udawał wielkiego gangstera, którego kamienna mina odstrasza pół miasta. Był sobą, a na jego twarzy widniał szczery uśmiech, który tak rzadko pokazywał.

– Prędzej sama się pobiję. – nie było mowy o tym, bym miała być jedna z głównych atrakcji Barnes'a. Po pierwsze ja i jakikolwiek sport to porażka, a po drugie szanuje się jeszcze.

– W sumie, ty i te twoje chuderlawe rączki... – nie udało mi się dokończyć, ponieważ dłonią zasłoniłam mu usta, by przestał gadać.

– Po prostu już milcz. – westchnęłam ciężko, szukając w kieszeniach skórzanej kurtki moich papierosów. Znalazłam je, po czym odpaliłam jednego.

– Teraz wiesz ile ja muszę słuchać, gdy ty tak trajkoczesz cały czas.

O nie, tego było zdecydownie za wiele.

– Wybacz, że nie odpowiadam na wszytsko tak, nie, nie wiem... – zaczęłam wyliczać na palcach. Owszem, lubiłam dużo mówić, ale w moim odczuciu nie było to przecież nic złego.

– Może nie mam o czym opowiadać?

– Żartujesz sobie? – nie mogłam uwierzyć własnym uszą. – Jesteś Zack Cole, u ciebie ciągle dzieje się coś nowego.

– Allen, co ty brałaś? Dzisiaj gadasz z sensem. – pozostał sobą i musiał mi w jakiś sposób dogryźć. Tylko teraz już tak bardzo mi nie przeszkadzało. – Więc ostatnio poznałem taką fajną brunetkę...

– O nie, nie chcę o tym słuchać. – przerwała mu niemal od razu. Na milion procent nie chciałam słuchać o tym, z kim Zack się przespał.

– No tak. – tym razem na jego twarzy zagościł ten cawny uśmieszek. – Jesteś zazdrosna.

Trzymajcie mnie, bo zaraz na prawdę skoczę z tego budynku i zostanie po mnie ogromna plama z krwi.

– Ogromnie. – zatrzepotałam dwukrotnie rzęsami, a to mojego głosu ociekał sarkazmem.

– Zawsze możemy powtórzyć noc w domu letniskowym Alex'a. – i wrócił, a było tak pięknie. – Masz jeszcze pamiątki. – wskazał palcem na moją szyję, gdzie jeszcze dokładnie widniały malinki z tamtej nocy. Cholernie długo się trzymały i nawet nie dało rady się ich zakryć.

– Bo jesteś pierdolonym glonojadem.

– Zakakujesz mnie, tym mocnym słownictwem. – z każdym moim słowem, Cole miał coraz to lepszą zabawę.

Szykowałam już dla niego kolejną ripostę, lecz całą tę atmosferą zepsuła wiadomość, którą dostałam.

Od Josh:

Możecie z Zack'iem przyjechać do pubu. Musimy pogadać.

– Josh chce pogadać. – powiedziałam bez owijania w bawełnę, bo Cole nie lubił, gdy szukali się łagodniejszej prawdy. – I reszta też. – dodałam nieco ciszej.

– Nigdzie nie jadę. – zaprostestował, a to jego głosu był stanowczy.

– Wiesz, że jesteś uparty jak osioł? – zażartowałam, ponieważ krzyki i przekonywania go by nic nie dały.

– Wiesz, że i tak mnie nie namówisz. – wstał i teraz stał tak po prostu.

– Jeszcze zobaczymy. – wyrzuciłam  niepodlonego papierosa. Wstałam i stanęłam naprzeciw bruneta plecami do krawędzi.

– Nie kuś losu Allen. – ostrzegł, spoglądając mi w oczy. Za każdym razem jego czekoladowe tęczówki  mnie fascynowały. – Mogę teraz popchnąć cię do tyłu i kłopot z głowy.

– Proszę bardzo. Może wtedy pogadasz z przyjaciółmi, którzy o ciebie się martwią.

– Jeszcze godzinę temu nie chcieli mnie znać.

– Obaj wiemy, że to bzdura. – może byli źli, ale nigdy by się od niego nie odwrócili. – Czasem jesteś dupkiem i masz wybujałe ego, ale dla nich jesteś ważny.

– Przeginasz. – warknął w moją stronę.

– Po prostu mówię ci prawdę.

Odwrócił swój wzrok, spoglądając w nocne niebo. Znów myśli go przytłaczały, jednak ja nie ustępowałam i zostawałam przy swoim zdaniu.

– Miejmy to już za sobą. – odwrócił się napięcie i ruszył w stronę zardzewiałej drabinki.

Zaraz, czyżby Zack właśnie mi uległ? O tak ma się ten dar! Nawet nie było tak trudno jakby się wydawało. W chwilach, gdy się nie kłócimy wydajemy się parą dobrych przyjaciół. A wszytsko zawdzięczam swojemu natarczywemu chartakerowi. Jeśli coś sobie ubzduram nie odpuszczę, a tym bardziej pomocy innym. Ruszyłam za brunetem, droga powrotna było o wiele gorsza, ponieważ co chwilę stopy zsuwały mi się ze szczebli, przez co miałam wrażenie, ze spadam.

– Liczyłem, że po drodze spadniesz i zamiast do baru, wpadniemy SOR.

– Ha ha zabawne. Coś ty w takim dobrym humorze? Masz rozdwojenie jaźni? – autentycznie nie poznawałam go dzisiaj.

– Szukam dobrej wymówki, ale wyjątkowo dzisiaj nie da się ciebie podejść. – nie wiem, czy traktować te słowa jako komplement, czy jako zniewagę. Chociaż padło to z jego ust. Zdecydowanie komplement.

W dość luźnej atmosferze ruszyliśmy z parkingu. Z każdą minutą, wyczuwalne było napięcie. Zack coraz mniej rzucał swoimi tekstami, ja też byłam zdenerwowana. Czekała nas poważna rozmowa.

Zack się bał.

– Nawet jeśli każdy się od ciebie odwróci nie zrezygnujesz? – zatrzymałam się przed wejściem do pubu, by zadać mu jedno kluczowe pytanie.

– Nie. – wszedł do środka, a ja tuż za nim. Ta odpowiedź pomogła mi stanąć po jednej ze stron.

Wybrałam Zack'a.

Jak zwykle w barze znajdowało się mnóstwo ludzi, ale w naszym boksie wszyscy już za nami czekali. Czułam te spojrzenie, ktore mieszaly sie że smitkiem i złością. Myślałam, że nie wytrzymam. Miałam ochotę uciekać gdzie tylko się da. Jednak obiecałam coś brunetowi, który stał dzielnie i czekał na własną egzekucję. Nawet jeśli rozumiałam czemu każdy nie był zachycowny tą decyzją, to klamka już zapadła. Nic ani nikt nie jest w stanie odwieść Zack'a od jego pomysłów. I możemy być z nim lub przeciwko.

– Nie możesz brać w tym udziału. – Ness się nie patyczkowała, a jej ostrym ton tylko to potwierdził.

– Nie zmienię zdania.

– Zack myślisz, że chcemy cię oglądać, jak pakują cię w czarny worek? – zaczęła Liv, też nie chciałam tego oglądać.

– Nie jest powiedziane, że umrze. Byłem tam i spośród dziesięciu walk może i trzech tak kończy. – do rozmowy wtrącił się Josh. On i Zack siedzieli znacznie dłużej w tym świecie, więc wiedzieli to i owo. Jednak statystki i tak brzmiały koszmarnie.

– Skąd ta pewność, że nie znajdziesz się w tej trójce. –czarnowłosa podniosła się, aż z miejsca, by pokazać swoje niezadowolenie. Zdecydowanie o wiele bardziej dziewczyny przejęły się losem Zack'a, niż reszta chłopaków. No może oprócz Nick'a, który wyraźnił swoją niechęć znacznie wcześniej.

– Wyluzuj, wszytsko jest dogadane. – charyzma Cole'a powróciła. A po Zack'u, z którym siedziałam na dachu galerii nie pozostało ani śladu. – Na początku Rick będzie chciał sprawdzić, jak sobie radzę. Wystawi mnie z kimś kto nie zabije mnie jednym ciosem.

– Prędzej ty go rozkurwisz. – Alex nie wytrzymał i włączył się do rozmowy, przybijając mu męską piątkę.

– Zack nie będzie nikogo zabijał. – zaprzeczył Josh.

– Znalazł się wielki menadżer. – Nick prychnął pod nosem.

– Nie, po prostu szanuję jego decyzję.

Stałam tak jak kompletny kołek, bo co miałam powiedzieć? Rzecz jasna, że tak jak szatyn stałam murem za Zack'iem. Noah i Alex też nie mieli nic przeciwko temu, nawet Mike zaczął to rozumieć. Jedynie zaskoczyła mnie postawa Balir, zachowywała się jakby w nosie miała całą tę kłótnię, ponieważ była zajęta sowim telfonem.

– Na pewno nic ci się nie stanie? – różowowłosa też powoli zaczynała oswajać się z tą wizją.

– Na pewno.

– To niech ci będzie. – kamień z serca, jednak Cole nie miał się o co obawiać. Początkowo sądziłam, że najtrudniej będzie przekonać Liv. Ponieważ jest najbardziej wrażliwa z nas wszystkich.

A tu jednak Ness i Nick stanowią problem. Teraz już wiem jak ta dwójka się ze sobą super dogadywała. Byli niczym ja i Noah. Jedne bez drugiego nie istniało. Charaktery też mieli podobne i upartość.

– No niech ci będzie, ale jak przegrasz, to na twój pogrzeb przyjdę ubrana w czerwieni i wyrwę gościa, który będzie cię chował. Tak, aby zmienił decyzję i wyrzucił cię do jeziora. – dobra, ta goroźba czarnowłosej była realna. Raczej nie stanowiłoby jej to jakichkolwiek oporów, by dopiąć swego.

– Ja w tym nie uczestniczę. – Nick uniósł obie dłonie ku górze. On jako jedyny nie uległ tym całym bajerą, które mu wcisneliśmy.

Jako jedyny miał rozum.

– O tak! Mamy zawodnika UFC w szeregach! – Noah i Alex krzykneli  jednocześnie, na co reszta się roześmiała.

– To teraz możemy pić! – podsumował krótko Josh, po czym udał się w stronę baru.

Cała ta napięta atmosfera, którą nas otaczała przepadła. Cole miał wspaniałych przyjaciół, a dzisiaj tylko się w tym utwierdziłam. Bo właśnie na tym polega przyjaźń, możesz popełniać największe błędy, ale ci ludzie nie odejdą. To jest właściwa definicja. Sama miałam tak cudownych ludzi wokół siebie i mogłam nazwać to szczęściem. Josh wrócił z tacą pełną kufli piwa, tylko ja i Zack odmówiliśmy. On, ponieważ musiał trenować, a ja nie miałam ochoty by zapomnieć. Nie potrzebowałam uciekać od problemów, nie teraz.

Chciałam to wszytsko zapamiętać.

Kto wie, gdy cała ta mydlana otoczka pęknie. Nawet jeśli to tylko chwilowe, nigdy w życiu nie będę żałowała tych wakacji, nie ważne co się wydarzy. Już nigdy nie będę taka sama, nim poznałam go i jego paczkę. Wtedy nie pozostało ze mnie nic, funkcjonowałam jak pierdolony robot. Teraz coś we mnie pękło, chciałam naprawdę żyć.

I żyłam.

– W jakim klubie chcesz trenować? – zwrócił się Mike do bruneta. On też powoli zaczynał się w to wszytsko wkręcać.

– W żadnym. Stawiam na siebie. – wywróciałam tylko oczami na jego słowa. Standardowo zachowywał się jak arogancki dupek, lecz i tak jego zachowanie wywołało delikatny uśmiech na mojej twarzy.

– Kiedy pierwsza walka i zabierzesz nas do Alcatraz? – blondyn tak bardzo się ekscytował, że z wrażenie zaczął wymachiwac rękami. Przez co wylał na czarnowłosą zawartość swojego kufla.

– Patrz co robisz! – Ness warknęła w stronę Alex'a.

– Pomogę ci to szczycić. – zaoferowała się Liv,  ponieważ plama na sukience dziewczyny zaczęła wsiąkać w materiał.

Każde z nas wiedziało, że Alex ma przejebane. Nawet jeśli Ness nie zależało na sukience, to i tak nie odpuściłaby łatwej zemsty, a tym bardziej na nim.

– To będzie to Alcatraz? – na samo wspomnienie tego miejsca przeszły mnie ciarki.

– Będzie, tylko nie ustawiłem jeszcze wszytskiego z Rick'iem. – przyznał, co mnie szczerze zaskoczyło.

Przecież pierwszy był do tego chętny. Być może się nie znam i ten proces przygotowywania się do walki jest o wiele dłuższy, niż się wydaję.

– Super, w takim razie mam dla was genialną propozycję. – zaczęła uradowana Blair. Spojrzałam porozumiewawczo na Noah, bo nie miałam pojęcia na co tym razem wpadła morskooka. – Moja mama jak co roku projektuje ubrania na Stars Festival... – Rachel Wilson to najlepsza projektantka w całym stanie, więc każdego roku zajmuje się kostiumami gwiazd na tym festiwalu w Los Angeles. Już teraz wiem, dlaczego moja przyjaciółka spędziła kilka dni w LA. – Załatwiłam nam wszytskim wejściówki!

– Żartujesz?! – byłam przeszczęśliwa. Od zawsze ja i Blair chciałyśmy  uczestniczyć w tak wielkim wydarzeniu, lecz mama Bri się nie zgadzała. Ponieważ jest to największe wydarzenie w całych stanach i nie wyobraża sobie tam puścić dwie nastolatki.

– Nie, a gwiazda zaproszoną w tym roku jest Justin Bieber! – jej oczy przepełniała radość. Od zawsze Bri miała obsesje na jego punkcie. Sama w to niedowierdzałam, pojadę do LA.

– O tak, podbijemy Los Angels, Baby. – Noah tak samo jak my, był wniebowzięty.

– Słychać was na cały lokal. Alex w końcu przyznał się, że jest rudy? – do bosku powróciły dzieczyny i zajęły swoje poprzednie miejsca.

– Lepiej, jedziemy na Stars Festival!

Przez resztę wieczoru próbowaliśmy dogadać kilka rzeczy w sprawie wyjazdu. Ustaliliśmy, że wyjedziemy w czwartek z samego rana, a wrócimy w niedzielę wieczorem. Tak by nacieszyć się Los Angeles. W końcu po raz pierwszy zobaczę miasto gdzie mam studiować. Gdyby nie wycieczki szkole, nigdy bym nie wyjechała z tego miasta. A tym bardziej mogłam spełnić kolejne ze swoich marzeń, inaczej zrealizowałabym je w wieku trzydziestu lat, bo wejściówki były cholernie drogie, a gdyby nie wpływowa mama mojej przyjaciółki, zobaczyłabym Justina Biebera tylko na kartonie. Zresztą każdy z nas cieszył się z tak niepowtarzalnej okazji, no dobra prócz Zack'a. On jako jedyny uważał Justina za frajera.

– Nie znasz się. – podsumował Noah. Co było absurdalne, on sam w wieku trzynastu lat krytykował Bri za to, że słucha jego muzyki.

– Może i nie. – wzruszył obojętnie ramionami. – Będę się już zbierał.

Wstał i zaczął iść w stronę drzwi wyjściowych. Nie wiem co mnie pokusiło, ale poszłam za nim. Miałam w nosie, że każdy to wiedział. Poszłam za nim, jak skończona idiotka.

– Nie bawisz się już Allen? – stał oparty o maskę niebieskiego BMW, a w dłoniach trzymał papierosa.

– Mogę zapytać cię o to samo.

– Za dużo zadajesz tych pytań. – pokręcił prześmiewczo głową na boki. Miał rację, momentami bywałam nie do wytrzymania.

– W takim razie będę siedzieć cicho. – nie zależało mi na tym by gadać, po prostu potrzebowałam spokoju.

Przy nim go miałam.

Jechaliśmy tak w milczeniu. Uważam, że ta cisza była nam potrzeba. W ostatnim czasie zbyt dużo się padło słów, które wywoływały istny chaos. Rzecz jasna, że nie unikniemy tego z naszymi nieugiętymai charakterami. Na samą myśl uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Dzisiejsza noc była przepiękna, z ogromną prędkością przemieszczaliśmy się po drogach San Fran, a tuż obok mnie siedział brunet, za którego niejedna z dziewczyn w tym mieście, by zabiła. Nie miałam pojęcia, co takiego w nim widziały. Prócz tego, że był przystojny. Wygląd w jego przypadku nic nie znaczył, liczyło się to co ma wewnątrz. W tym wypadku był to ciężar, którego każdego dnia rósł. Dopóki będzie chciał być kimś.

– Dziękuję. – jedno słowo padło z ust Cole'a. Spojrzałam na niego, ponieważ był to dla mnie szok. Nigdy nie dziękował, jego ego mu nie pozwalało. – Gdyby nie ty Allen, nigdy bym z nimi nie porozmawiał. – doprecyzował. Był szczęśliwy, a rzadko go takiego widywałam.

– Wiesz, zawsze możesz schować swoją dumę w kieszeń. – nie chciałam mu niczego w tym momencie wypominać, ale musiałam mu uświadomić, że może czuć się tak znacznie częściej.

– A było tak pięknie jak milczałaś. – westchnął ciężko, a kąciki ust powędrowały delikatnie ku górze.

Kolejny raz między nami zapanowała cisza. Miałam idealną okazję by mu się przyjrzeć, swoje długie palce zacisnął na kierownicy, spoglądając na drogę. Przejechaliśmy przez centrum. Szczerze byłam trochę podłamana, że ten wieczór się kończy. Zwłaszcza, gdy Zack miał dobry humor. Wtedy mogłabym z nim spędzać całe dnie, bo czułam się normalnie.

– Śpieszy ci się do domu? – zadał pytanie, na które natychmiast pokręciłam przecząco głową, na desce rozdzielczej było parę minut po pierwszej. Ojciec wróci ze zmiany około szóstej, a w tym czasie mogłam spokojnie spędzić tę noc z nim.

– Dokąd jedziemy? – zauważyłam, że zaczęliśmy znacznie oddalać się od centrum na obrzeża tego miasta.

– Chcę ci coś pokazać.

Z trudem przełkenełam ślinę na jego słowa. Miałam nadzieję, że to nie będzie nic głupiego lub naiwnie nieodpowiedzialnego. Jedyne, co mi pozostało to czekać, aż dotrzemy na miejsce. Wtedy tak naprawdę przekonam się co mnie czeka.

Po dwudziesto minutowej drodze dotarliśmy na same przedmieścia San Francisco. Przyznam, że nigdy nie byłam w tej części, bo nie miałam powodu. Właściwe to miejsce przypominało odrębne, małe miasteczko. Domy jednorodzinne i kilka osiedlowych sklepików. Idealnie  to wszytsko się prezentowało. Gdy jechaliśmy wzdłuż równej drogi, byłam zachwycona tym wszytskim. Ile bym dała, by zamieszkać tutaj, a nie w moim obskuroym bloku, tuż przy centrum. Nagle auto zaczęło zwalniać. Wyjechaliśmy na zniszczony podjazd, a tuż przy nim stał dom. Nie pasował tutaj, jako jedyny był w kompletnej ruinie. Cole spojrzał na mnie, wzdychajac ciężko, po czym wysiadł z auta. Zrobiłam dokładnie to samo co brunet. Stał tak przed budynkiem. Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego tu jesteśmy. Być może Zack miał się tutaj z kimś spotkać. Rozejrzałam się dookoła, w domu naprzeciwko paliło się światło, zresztą jak w kilku innych.

– Ten dom został spalony. – w końcu się odezwał, lecz dalej nie potrafiłam zrozumieć, co my tutaj robimy.

– Przez kogo? – zapytałam szepcząc. Okropnie obawiałam się odpowiedzi.

– Ja to zrobiłem. – nie patrząc na mnie, ruszył do przodu.

W środku, nie zostało nic prócz paru ścian. Ogień pochłonął wszytsko. W każdej chwili sufit mógł zawalić się nam na głowy. Doszliśmy do ogromnych schodów, które prowadziły na górę. Brakowało kilku stopni, jednak znów zaczął wspinać się na górę. Niepewnie postawiłam stopę, na pierwszym stopniu i przeniosłam na nią swój ciężar. Nic się nie stało. Uznałam to za znak, że mogę iść dalej. Wiem, teraz powinnam uciekać ze  świadomością, że Zack jest do tego zdolny. Ciekawość znów wygrała z rozumiem, więc zostałam. Piętro też było opustoszałe, pożar musiał być na prawdę potężny, jeśli nic nie ocalało. Weszliśmy do jednego z pokoi, podłoga w nim się zawaliła. Obserwowałam poczynania chłopaka, ale on tylko usiadł na krawędzi, tak by jego nogi swobodnie zwisały w dół. Usiadła tuż przy nim i spojrzałam na pomieszczenie pode mną. Było na prawdę wysoko. Chciałam zacząć rozmowę, ale nie wiedziałam jak do tego się zabrać. W każdej chwili mógł wybuchnąć.

– To mój rodzinny dom... – zaczął, a mnie w myślach przewinął się obraz dorastającego tu Cole'a. – Tu się wychowałem. Ja i dwójka mojego rodzeństwa. Tworzyliśmy idealną, pieprzoną rodzinę na przedmieściach, ale tak nie było. Moj pieprzony ojciec był biznesmenem, a mama prowadziła własną cukiernię. Jako najstarsze dziecko niczego mi nie brakowało, ani mojemu rodzeństwu. Bardzo się kochali, ale z czasem temu chujowi zaczęło odbijać. Wracał wściekły z pracy, wyżywał się na nas. Mama tłumaczyła, że ma bardzo trudny okres. Jak jebany idiota tłumaczyłem sobie jego zachwoanie. Nigdy nikogo nie bił, tylko krzyczał. Później zaczęło się to zmieniać, zaczął od Amy... – tu zrobił przerwę, trudno mu było o tym opowiadać. Nie wyobrażam sobie, co tak sympatyczna dziewczyna jak Amy musiała czuć. – Miałem wtedy trzynaście lat, zaraz po tym zapisałem się na boks, by ten kutas jej nie tknął. Pewnego razu nie było mnie w domu, a on zdążył wrócić. Mama stanęła w obronie Amy i sama oberwała. Coś we mnie pękło. Miałem ochotę poderżnąć mu gardło w nocy. Nie byłem w stanie, nie byłem mordercą. Nie mogłem tego zrobić, że względu na mamę. Za bardzo go kochała. – pokręcił głową na boki, jakby tego żałował. Wiedziałam, przez co przechodził nasze sytuacje nie były identyczne, ale podobne. – Wszytsko tak ciągnęło się przez kolejne dwa lata. Nikt tego kurwa nie widział. Raz byłem na imprezie, a Amy u koleżanki. Nie miał na kim się wyładować i padło na Flynna. Trzy letnie dziecko, ten kutas uderzył go tak mocno, że młody ma do teraz ma śruby w ręce. – Zack był wściekły na samo wspomnienie. – Tego samego dnia mama nie wytrzymała i kazała mu odejść. Miał wypierdalać z naszego życia. Nie odszedł, zaczęli się  szarpać. Pchnął ją w stronę drzwi balkonowych. Myślałem, że umarła. Leżał tam, a wokół było pełno krwi. Rzuciłem się na niego i miałem ochotę go rozkurwić i zrobiłbym to, gdyby nie Amy. To ona zadzwoniła na policję. Zabrali go. – w prawdzie znałam już historię jego rodziny, to nawet nie chciałam myśleć o wydarzeniach, które rozegrały się w tym domu. – Więzienie to za mało dla takiego skurwiela.

– Zrobiłeś to ze złości. – bardziej stwierdziłam, niż spytałam. Rozgladając się po domu. Za bardzo go to bolało.

– Przenieśliśmy się do babci. Raz po kłótni z Laylą, byłem kurewsko wściekły. Nie chciałem, by po naszej rodzinie pozostał ślad. Patrzyłem, jak cała moja przeszłość płonie. Byłem cholernie szczęśliwy. – znałam taką osobę, która dokładnie tak jak on paliła przeszłość.

To byłam ja.

To brzmi szalenie. – odwróciłam głowę w jego stronę, tak by nasze spojrzenia się ze sobą spotkały.

– Ale za to jak pięknie.

Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Potrafił zamknąć swoją przeszłość i zaczął żyć na własnych zasadach. Sama nie wiem, lecz ta opowieść sprawiła, że po moim policzku spłynęły łzy. Nie uciekałam wzrokiem, wpatrywałam się w czekoladowe tęczówki, która odbijaly wszytskie moje emocje. Miałam w nosie, że okazałam słabość, skoro Zack i tak wiedział mnie w gorszych chwilach. Też widziałam go w podobnym stanie, tylko wtedy odbierałam go jako dupka. Nie panował nad tym, przeżył piekło. Skądś znałam to cierpienie.

– Myślisz, że dobrze zrobiłeś? – zwróciłam się do bruneta, gdy moja głowa spoczywała na jego ramieniu. Trudno było mi wyobrazić sobie ten pożar, który szalał tu i pochłaniał całe dzieciństwo Cole'a. – Tutaj się wychowałeś.

– Z czasem znienawidziłem to miejsce. – ton jego głosu znów był chłodny i wyprany z emocji. Pragnął eliminować wszystko, co go skrzywdziło z życia.

– A co się stanie, gdy twój tata wyjdzie z więzienia? – trzeba było się z tym liczyć.

– Dopiero za cztery lata, zresztą zamknęli go w Nowym Jorku.

Chociaż jego ojciec poniósł karę, a nie zgrywał bohatera przed całym światem. Historia chłopaka mną wstrząsnęła. Kto by przypuszał, że ktoś jego pokoju może przejść przez tyle rzeczy. Nawet jeśli było mu trudno, nie musiał podejmować się takiego życia. Każdy podejmuje własne wybory, każdy samodzielnie wybiera drogę, którą chce  iść. Zack szedł nią w zadziwiającym tempie. Barnes otwarł mu tylko drzwi. Nie sądziłam, że ten nocy między nami będzie tak zwyczajnie. Mogliśmy ze sobą pogadać, jak przyjaciele. Zasłużyłam na jego zaufanie.

– Pora się zbierać. – postanowił i zaczął się zabierać. Czyli to koniec jego histori, niczego więcej mi nie powie, chociaż w mojej głowę głębi się miliard pytań.

Zamiast je zadać pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem. Wyszyslismy z domu, po drodze rozglądałam się jeszcze do dookoła. Nad schodami wisiały wypaloje ramki, pewnie jeszcze kilka lat temu znalazłambym tutaj zdjęcia młodego Cole'a. Nadal trudo było przyswoić mi wiadomość, że właśnie tu dorastał, a tak bezproblemowo mógł spalić ten dom. Sama chciałam zostawić miejsce, w którym się wychowałam. Jednak nie zamierzałam palić mojego domu, tylko się spakować i wyjechać na studia.

– Dlaczego mnie tu przywiozłeś? – spytałam, gdy staliśmy na podjeździe. Noc nie należała do najchłodniejszych, lecz moje ramiona przeszedł dreszcz.

– Byś mnie nie oceniała Allen. – zrobił to po raz pierwszy się otworzył. Zabrakło mi słów, bo było to coś nieoczekiwanego.

– Nie chciałam cię oceniać. – szepnełam cicho, czułam się po części winna zbyt surowo go oceniałam.

Nie doczekałem się odpowiedzi, brunet najzwyczajniej na świecie powędrował w stronę auta. Po raz ostatni spojrzałam na ten dom, nim odjechaliśmy.

– Wiesz, że to nie koniec moich pytań? – chciałam trochę rozładować atmosferę, ponieważ wiedziałam jak mocno irytowały go moje pytania. – Ale dzisiaj już nie.

– Kamień z serca, bo trajkoczesz jak katarynka. Ile ty masz energii? – uśmiechał się szczerze w moim kierunku, chwilo odrywając wzrok od drogi.

– Przestań, dzisiaj byłam wyjątkowo opanowana.

– Racja, nie wyzywałaś mnie od dupków, chyba częściej zacznę przegrywać. Jeśli to ma być moja nagroda pocesznia.

– Zapomnij dupku. – celowo użyłam tego słowa, na co obaj zaczęliśmy się śmieć. Ten śmiech był szczery. Mimo naszych trudnych początków, jakoś się dogadywaliśmy. No może z małymi wyjątkami, gdy nasze charaktery przejmowały górę.

– Zobacz jaka zadziorna, muszę pogadać z Rick'iem i ciebie wpakujemy do jednej z klatek.

– Oho, żal mi mojej przeciwniczki.

– Prędzej sama się pobijesz. Ale będzie niezły ubaw. – posłał mi przelotne spojrzenie, gdy wjezdzalismy do miasta. Też uważał, że jestem słaba.

– Czy ja wiem? Może pobije ciebie? – z chęcią bym mu przywaliła. To, że pokazał mi jakiś fragment swojego życia nie oznaczało, że będę to zawsze miała na uwadze. Na pewno w jakimś stopniu wpłynęło to na to, kim jest. Dla mnie już zawsze pozostanie gangsterem, który groził mojemu przyjacielowi. Obraz ten nie zniknie.

– Chciałbym to zobaczyć. – prychnął arogancko pod nosem. Sama również chciałabym to zobaczyć. – Jutro z samego rana mam trening, możesz wpaść z blondi koleżaneczką. Josh będzie w wniebowzięty.

– Wow, masz gorączkę? – przełożyłam dłoń do jego czoła, zachowywał się kompletnie jak nie on. – Chcesz pomóc Josh'owi? I zapraszasz mnie na trening?

– Wyobraź sobie, że też mam uczucia Madison. – ton jego głosu był nieco urażony. Tym razem ja popełniłam błąd. Przykleiłam mu etykietę zimnego skurwesyna, a teraz każde normalnie zachowanie traktuję jako podstęp.

– Bo ci uwierzę. – sama nie wiem dlaczego to powiedziałam, może to przez jego zachowanie wobec mnie. Widziałam go w tylu odsłonach, że każda kolejna wprowadzała mętlik w mojej głowie.

Nie zdążył odpowiedzieć na moje słowa, bo auto nagle skręciło gwałtownie w prawo. Wydałam z siebie  zmuszony krzyk. Początkowo myślałam, że to jeden z pomysłów Zack'a. Chciałam coś powiedzieć ale byłam w szoku. Na masce leżał metalowy kosz na śmieci, o mało co nie wpadliśmy w jedną ze sklepowych witryn.

– Nic ci nie jest? – z amoku wyrawał mnie głęboki baryton Cole'a. Rozejrzałam się dookoła, aż natrafiłam na jego spojrzenie.

– Co się stało? – nadal trwałam w ogromnym szoku.

Nie uzyskałam odpowiedzi, po prostu wycofał BMW, wracając na drogę. Za nic nie mogłam się połapać, co przed chwilą miało miejsce.

– Zack, co się stało? – ponowiłam pytanie, bardziej stanowczy głosem.

– Strzelali do nas.

O matko.

Kto? – teraz zauważyłam rozbitą przednią szybę, jednak było to niewielkie pęknięcie. Pewnie szyby w tym aucie są wzmocnione i idealnie dopasowane do wyścigów.

– Nie wiem. – westchnął ciężko, a dłonie zacisnął na kierownicy. Zdecydowanie był spięty.

– Znowu chcą nas zabić?!

– Nie drzyj się. Niedługo się dowiem kto chciał to zrobić. – jego opanowanie ani trochę mnie nie uspokajało.

Jechaliśmy wśród budynków z ogromną prędkością. Po niecałych dziesięciu minutach byłam już przed swoim blokiem. Dochodziła piąta nad ranem, a na dworze już świtło. Ukradkiem spojrzałam na budynek i w żadnym oknie nie dostrzegłam żywej duszy. Mogłem ze spokojem wysiąść z auta.

– Allen. – Zack uchylił swoją szybę. – Nie wychodź sama z domu i nie po zmroku.

– Do zobaczenia Cole. – pożegnałam się, po czym udałam się schodami prosto do sowjego pokoju.

Naturalnie zrozumiałam ostrzeżenie. Groziło mi coś i to bardzo poważnego. Nie mogłam zignowac słów Zack'a, ale też nie chciałam się bać i popadać w paranoję. Obiecał mi, że będę bezpieczna, a teraz znów ktoś usiłuje mnie zabić. Co za absurdalna sytuacja. Chociaż we własnym domu mogę czuć się bezpiecznie. Zdecydowałam się przebrać w piżamę. Patrząc na tak późną godzinę, a właściwe to wczesną, dawno powinnam spać. Nie, żeby coś,  ale odrobina snu też mi się przyda. Tuż przed zaśnięciem do głowy wpadł mi pewnien chory pomysł. A co jeśli ktoś zakradnie się do mieszkania i udusi mnie własną poduszką? Dla własnego spokoju, wygrzebałam się spod kołdry i zamknęłam szczelnie okno. Teraz mogłam spać spokojnie.

– Siemneczko, moja najlepsza przyjaciółeczko! – z błogiego snu wyrwał mnie znajomy głos. Odruchowo nakryłam się kołdrą.

– Spadaj. – warknęła w stronę Noah. Uwielbiałam go, ale nie miałam ochoty słuchać jego rymów tym bardziej z samego rana.

– Nie da rady. – wzruszył ramionami, po czym rzucił się na łóżko. Swoim ciężarem przygniótł moją rękę, na co syknełam z bólu. – Wybrałaś mnie dziesięć lat temu, to teraz się męcz. – oświadczył dumnie i odkrył moja twarz tak, że teraz widziałam jego roztrzepane kasztanowe włosy i delitanie zmrużone błękitne oczy. Zapewne przed chwilą wstał.

– A zwrotów nie przyjmują? – celowo się z nim droczyłam. Nie wyobrażałam sobie życia bez mojego najlepszego przyjaciela, a ostatnio nasza przyjaźń została mocno wystawiona na próbę.

– Ty śmiesz się nazywać moją przyjaciółką? – teatralne złapał się za serce.

– Zaraz to my się przyjaźnimy? – nie doczekałam się odpowiedzi, ponieważ Noah zaczął mnie łaskotać po żebrach.

Nie mogłam opanować śmiechu. Wiłam  się po całym łóżku, a do oczu zaczęły mi napływać łzy. Brakowało mi takich momentów. Wciąż pamiętałam czasy, gdy byliśmy młodsi i spędzaliśmy razem całe dnie. To był mój brat, może i nie byliśmy połączenie ze sobą związani krwi, ale łączyło nas coś znacznie silniejszego. Praktycznie wychowaliśmy się razem. Przez całe życie ta sama szkoła, ci sami znajomi. To on wiedział jak przeżywałam swoje pierwsze zauroczenie w szóstej klasie. Ja byłam przy Noah, gdy odkrywał swoją orientację. W moim i jego pokoju wiąże się tyle wspaniałych histori, które przydażyły się nam, przez tyle lat. Taki ktoś to zdecydownie skarb.

– Dobra dobra, kocham cię! – wykrzyczałam, tylko po to by przestał mnie łaskotać.

– Wiedziałem! – krzyknął triumfalnie i zaprzestał swoje działanie. – Jesteśmy jak para kochanków. Niczym Romeo i Julia. – zbliżył się, przez co nasza czoła się stykały. Żadne nie mogło się opanować, by nie wybuchnąć śmiechem. – Tylko wiesz... Szczotka pasta... – zaczął śpiewać.

Doskonale rozumiałam, że mój oddech nie należy do najświeższych, po nocy. Tylko skąd do głowy wpadł mu pomysł by śpiewać tę piosenkę? Za tokiem Noah ciężko było nadążyć.

– O nie ja się zmywam. – wygrzebałam się z łóżka i poszłam do łazienki. Zostawiając śpiewającego bruneta samego. Co jak co, ale talentu do śpiewania to on nie miał.

Jakoś szczególnie nie spieszyło mi się ogarnianie, być może dlatego, że Noah nie przerywam swojego koncertu. Aktualnie śpiewał jedną z piosenek Ariany Grande, której był wielkim fanem. Chcąc nie chcąc, musiałam w końcu wyjść z łazienki. Więc to by było na tyle z mojego spokoju.

– Co ty odpierdalasz? – zwróciłam się do bruneta, który w samych bokserkach stał na moim biurku, a na nosie założone miał moje okulary przeciwsłoneczne.

I wanna, I got it... – nie zwrócił na mnie uwagi. Poważnie, co ja z nim miałam.

– Koniec koncertu. – chciałam to przerwać, dlatego delitanie popchnęłam go, by zszedł z biurka. Jednak pchnięcie w rzeczywistości wydawało się bardziej brutalne, przez co spadł na panele.

– Ała, to koniec umieram... – zaczął dramatyzować. W pewnym momencie sądziłam, że serio coś mu się stało. – Pamiętaj, nie oddawaj moim narządów, lepiej sprzedaj je jakimś arabą. – zamknął powieki.

Jednak udaje.

– W porządku. Chcesz coś na śniadanie?

Już myślałam, że nie doczekam się odpowiedzi, więc ruszyłam w stronę drzwi.

– Tosty z podwójnym serem! – usłyszałam krzyk przyjaciela. Z rozbaiwenia pokręciłam głową.

W salonie jak każdego ranka, zostałam mojego tatę. W mundurze szeryfa popijał kawę i oglądał poranne wiadomości. Standardowo wyminęłam go rzucając tylko głupie cześć.

– Wczoraj znowu zniknełaś na prawie całą noc. – zaczął. Cholera skąd on niby o tym wiedział? Miał nocną zmianę.

– Siedziałam do późna u Blair. – skłamałam automatycznie. Nie mialam ochoty znów przerabiać tych wszystkich pytań i czuć się jak na przesłuchaniu.

– Widzę kiedy moja córka kłamie. – zaskoczyło mnie to co powiedział. My w ogóle się nie znaliśmy, prócz tego, że tutaj mieszkałam.

– W takim razie powinneś wiedzieć, że ci nie powiem. – dość miałam tej rozmowy, dlatego zostawiłam wszytsko i zdecydowałam pójść do siebie.

– Madison wracaj mi tutaj, nie skończyliśmy rozmawiać! – natychmiast się oburzył, a ja odczułam ogromną satysfakcję.

Mimo krzyków ojca, całkiem go olałam, wróciłam do swojego pokoju, gdzie czekała na mnie Noah. Całe szczęście już zdążył się ubrać.

– Gdzie moje jedzenie? – spytał oburzony.

– Nie ma.

– Jak to nie ma? Głodny Noah, to zły Noah. – czasem miałam wrażenie, że rozmawiam z pięciolatkiem.

– Dobra zabiorę cię gdzieś na śniadanie. – jeśli nie chciałam  słuchać jego narzekań przez cały dzień, to musiałam czym prędzej zabrać go na jakieś jedzenie.

– Mówiłem, że cię kocham?

– Uważaj, bo jeszcze się zakochasz. – prychnełam, zakładając jasne szorty i czarny top.

– No właśnie, wtedy to dopiero Zack mnie zatłucze.

– Zaraz co? – odwróciłam się w jego stronę, bo co z tym wszytskim wspólnego miał mieć Cole.

– Wiesz bokser i te sprawy. – dla lepszego widowiska zaczął wymachiwać pięściami przed siebie.

– Nie to, czemu ma cię zatłuc?

– Ty na prawdę jesteś niedorozwiniętnie głupia. – patrzył na mnie jak na skończoną idiotkę. – Wczoraj znikacie razem, potem przyjeżdżacie do baru razem, a potem znowu znikacie. – więc to miał na myśli, ja w tym nic złego nie widziałam, ale Noah musiał się czepiać. – Nie liczę już waszej gorącej nocy u cioci Alex'a. – na te wspomnienie cała się zaczerwieniłam.

– Przymkij się i chodź. – jako pierwsza wyszłam przez okno, a gdy tylko postawiłam stopy po drugiej stronie uderzyła we mnie fala gorąca. Dzisiaj był jeden z upalniejszych dni w San Fran.

– Co to, to nie. Nie ma tak łatwo. – wybiegł za mną i zaczął zadawać pytania.

Świetnie teraz się nie odczepi.

Przez całą drogę buzia Naoh nie zamknęłam się na sekundę. Przyznam, że był bardzo kreatywny, ja bym wymiękła po pierwszych trzech. Naturalnie mój przyjaciel otrzymywał dość krótkie odpowiedzi. Właściwe to nie miałam za bardzo o czym opowiadać. Przecież to logiczne, że Zack nie pokazał mi swojego dawnego domu po to bym odpowiadała to na prawo i lewo.

– Gdzie ona jest? Ja umieram z głodu! – w końcu zaprzestał swój wywiad. Na rzecz tego, że czekaliśmy pod domem Blair od piętnastu minut.

– Poczekaj, aż tylko rok szkolny się zacznie. – skwitowałam. Nie wiem, o której będę musiała wstawać, jeśli każdego ranka będziemy czekać tyle czasu za dziewczyną.

– Pójdzie raz z buta to się nauczy, bo ile można! – od zawsze Noah nie należał do najbardziej cierpliwych osób, a Blair zdecydownie już przechodziła samą siebie.

– Widzisz patrz jak masz ze mną dobrze.

– Czy ja wiem, czasem mogłabyś się pięć minut dłużej postroić. – zmierzył mnie od góry do dołu. Jak ja tego nienawidziłam, przecież ubierałam się zwyczajnie.

– Wybacz, że nie paraduje z cyckami na wierzchu.

– Okej, wybaczam.

Miałam tego dość, towarzystwo Noah z samego rana nie należy do najlepszych pomysłów. Tym bardziej jeśli jest głodny. Wtedy robi się zbyt szczery. Podczas jednej z wigilii, na którą zaprosili go moi dziadkowie, spytał się bezpośrednio cioci Jo, czy nie jest w ciąży, bo coś ostatnio jej się przybrało. Jako jedyna myślałam, że umrę tam ze śmiechu, natomiast reszta nie podzieliła mojego humoru.

– Widzisz już idzie Blair. – wskazałem na bramę rezydencji, która się otwarła.

Zaraz ujrzałam złociste włosy przyjaciółki, która szła w naszym kierunku. Ubrana była w prześliczną beżową sukienkę, która idealnie podkreśla jej figurę.

– Alleluja! Nasza królowa wreszcie przybyła, a myślałem, że odpocznę od ciebie. – zwrócił się do niej z wyraźnymi pretensjami.

– Też tęskniłam. – z szerokim uśmiechem cmoknęła w stronę Noah. – A tego co ugryzło? – zwróciłam się szeptem do mnie, jednak to było na marne, ponieważ Jepp był tak mały, że praktycznie siedzieliśmy obok siebie.

– Wiesz co robi, gdy jest głodny. – wzruszyłam tylko ramionami. Już tyle lat żyłam w tym wariatkowie, że już żadna zachowanie moich przyjaciół mnie nie dziwiło.

W centrum jak zwykle panował ogromny natłok ludzi. Co chwilę ktoś wychodził i wychodził z galerii. W tym mieście chociaż się coś działo. Zaparkowałam auto na jedym z podziemnych parkingów. Noah jako pierwszy wysiadł z samochodu.

– Zaczekaj! – Bri powstrzymała szatyna przed wejściem do środka. Odwróciłam  się w stronę morskookiej, a jedyne co dostrzegłam to ten przestępczy uśmieszek. Ciekawiło mnie na co tym razem wpadła. Nim zdążyłam zapytać jej noga wylądował na drzwiach auta. Pozostawiając delitanie wgniecenie.

– Co do kurwy?

– Powrót do starych czasów złotko
– mrukneła do bruneta z triumfalnym uśmiechem i udała się do najbliższego wejścia.

– To kiedy zakładasz ten ochydny aparat, co wyglądasz w nim jak kosmita? – Noah nie pozostał jej dłużny. Na samo wspomnienie tego aparatu zaczęłam się śmiać pod nosem.

– Nawet ty Mad przeciw mnie? Nie moja wina, że musiałam go nosić, a teraz mam śliczny uśmiech. Nie to co niektórzy żółty i jak u osła. – mówiąc to uśmiechnęła się szeroko, pokazując szereg śnieżno białych zębów. Pamiętałam ten okres, gdy Bri musiała nosić aparat, nienawidziła go. To nie był taki zwyczajny aparat, posiadał on specjalny, metalowy stelaż wokół głowy. Zdecydowanie do niej to nie pasowało.

– Lepszy zgryz osła, niż krowy.

I tak przez cały czas, obaj licytwoali się nawzajem, które wymyśli lepszy pocisk. Czułam się tak, jak wtedy gdy zaczynaliśmy liceum. Żadne z nas nie było do tego przygotowane, a teraz wystarczy pomyśleć, że za rok kończymy szkołę i zaczniemy dorosłe życie. Taki Noah zginie bez nas, sam w Nowym Jorku. Ty bardziej jeśli potrafi zepsuć czajnik, w którym powinien zaparzyć herbatę. Idiota myślał, że saszetki herbaty trzeba wrzucić od razu, na skutek czego czajnik pękł i poparzył chłopaka. Od tego czasu nie tyka się, przyrządzania ciepłych napojów. Zostanę tylko ja i Bri, ale znając moja najlepsza przyjaciółkę, będziemy odwiedzać Noah. Przecież to stolica mody i jeśli zabraknie tam Blair nastąpi koniec świata.

– No to teraz zakupy? – zaoferowała morskooka, gdy skończyliśmy jeść śniadanie w jednej z galeriowych kawiarni.

– Nie mam siły. – próbowałam się zręcznie z tego wymigać. Nie byłam zwolenniczką zakupów, więc w przeciwieństwie do innych dziewczyn nie sprawiły mi przyjemności kilku godzinne uganianie się po sklepach.

– Mad! – zasalutował od razu Noah. On tak samo jak Blair kochał zakupy. – Nie takiej opcji, idziesz z nami.

I jak ja teraz mam się wykręcić? Obaj są uparci, więc żadne nie ustąpi. Nawet najlepsza wymówka na caluśkim świece nic nie wskóra. Z zirytownaia wywrociałam tylko oczami i ruszyłam przed siebie.

– No proszę Mad, znowu ty! – usłyszałam za swoimi plecami, więc gwałtownie się odwróciłam.

– Ethan jaka niespodzianka, muszę przestać na ciebie wpadać. – przytuliłam szatyna na powitanie. Bardzo cieszyłam się, że go spotkałam. Sama nie wiem czemu, ale odnosiłem wrażenie, że obaj nadajemy na tych samych falach.

– Ja tam nie narzekam. – uśmiechnął się szczerze w moją stronę.

– Nie powinieneś być w pracy? – z tego co wiedziałam chłopak pracował w warsztacie samochodowym i w przeciwieństwie do Zack'a, naprawdę bywał tam często.

– Właśnie do niej jadę, wpadłem tylko po kawę. – uniósł w górę lewą dłoń, w której trzymał kubek kawy. – A ty skąd się tutaj wzięłaś?

– Wpadłam z przyjaciółmi na niewielkie zakupy. – wskazałem ręką na morskooką i bruneta, stojących tuż przed kawiarnią.

– Madison Jean Allen! Pośpiesz się, bo właśnie są największe promocje, a ty flirtujesz z Ethanem. – tuż obok nas pojawił Noah i standardowo zaczął mi robić siarę przez co się zaczerwieniłam. – Nie żebym coś miał do tego, ale po tym jak trząsł się sufit w domu letniskowym Alex'a, to ja już sam nie wiem... Ała... – skończył swoją paplaninę, ponieważ nadepnełam go na stopę. Po co odpowiadał o tym wszytskim Ethanowi? No tak Noah jest największą paplą jaką znam.

– To fajnie było cię spotkać Ethan, może później się zgadamy. – zawstydzona pożegnałam się z nim jak najszybciej i pociągnęłam Noah za sobą.

– Wiesz jako twój przyjaciel stoję za tobą murem, ale nie pochwalam skakania z kwiatka na kwiatek. – zwrócił się do mnie, gdy wychowaliśmy  z kawiarni.

– O czym ty do diabła pierdolisz? – warknełam wściekle. O co mu chodziło? Tylko rozmawialiśmy, a on zaczyna całą tę swoją gadka o kwiatkach.

– Ethan jest fajny. – zrobił pauzę, by było dramatycznie, aktualnie miałam ochotę wyrzucić go poza tę barierki. Tak działał mi na nerwy. – Tylko, że Zack jest jeszcze fajniejszy...

– Boże co to ma do rzeczy?!

– Według mnie powinnaś być z Zack'iem. – trzymajcie mnie, bo zaraz na serio wyjdę siebie i stanę obok.

– Sam też jestem szczęśliwa. I na miliard procent nie zamierzam być z żadnym z nich. – zakończyłam już ten temat i weszłam do najbliższego sklepu, gdzie dostrzegłam Bri.

– Mnie tak łatwo nie oszukasz. Nie uwierzę, że między wami nic nie ma.  Widzę jak na ciebie patrzy, a ty przy nim jesteś cała w skowronkach. – nie potrafił się zamknąć, ale już ignorowałam każdego jego słowo.

– O czym plotkujecie? – do rozmowy dołączyła blondynka, której koszyk był już zapchany najróżniejszymi ubraniami.

– O tym, że Mad czuje coś do Zack'a, ale boi się mu o tym powiedzieć.

– Chyba cię pogieło, nie kocham Zack'a. – zaprzeczyłam niemal natychmiast. Może ostatnio spędzaliśmy wspólnie dużo czasu, ale o miłości nie było tu mowy. Nasza relacja nie polegała na trzymaniu się za rączkę i zgrywanie pary zakochanych.

– Noah weź się się pierdalnij w ten pusty łeb. – Bri go zganiła, stając po mojej stronie. – Nie rozumiesz, że ktoś taki jak Cole nie może mieć uczuć?

– Czy to ma jakiś związek z Josh'em Petersonem. To, że ciebie skrzywdził puszczając się z pierwsza lepszą nie oznacza, że Cole tak zrobi z naszą kochaną Mad. – po tym wykładzie Blair zatkało. Sama byłam w szoku od czasu ich zerwania zbytnio nie poruszaliśmy tego tematu.

– Wszystko się zgadza. Po co być z kryminalistą skoro możesz być z kimś kto tego prawa nie łamie?

– Masz na myśli Chada? – spojrzałam na nią spod uniesionych brwi. Naprawdę nie sądziłam, że Bri się w nim zadurzy.

– Może tak. – mruknęła tajemniczo, przez co byłam już pewna.

– Momencik, jaki Chad? Czemu ja nic nie wiem? Zawsze dowiaduje się jako ostatni. – zaczął nasz przyjaciel. Zawsze chciał jako pierwszy usłyszeć wszytskie nowości.

– Wyluzj trochę. – chciałam go uspokoić, ponieważ i tak już dość zwracaliśmy na siebie uwagę innych klientów. – Niech Blair ci opwie, o swoim chłopaku. – tu zrobiłam cudzysłów między palcami. Po ostatnich związkach przyjaciółki byłam negatywnie nastawiona do każdego z jej chłopaków. Nadal pamiętałam Willa i to jak się do mnie dobierał. Josh był wyjątkiem, nie znałam go zbytnio, ale od początku jakoś zaczęliśmy się dogadywać. Nawet jeśli był przestępcą. Zawsze był szczery i traktował mnie jak młodszą siostrę. Co do Chada miałam mieszane uczucia, wydawał się podejrzanie miły. Sama nie wiem dlaczego, ale nie ufałam takim ludzią.

– Jeszcze nie chłopaku. – poprawiła mnie. – Więc Chad ma dwadzieścia jeden lat i pracuje w policji.

– To tyle?

– Tylko to o nim wiem. – przyznała, ale wcale nie wydawała się tym przejęta. Momentami była zbyt lekko myślna. Bo jak można zakochać się w chłopaku, o którym się nic nie wie?

Na tym rozmowa się urwała. Ponieważ  głównym tematem przez bite trzy godziny był wyjazd do LA. Mimo, iż początkowo byłam negatywnie nastawiona, co do tych zakupów, to kupiłam naprawdę kilka świetnych ubrań. Oczywiście Noah i Bri twierdzili, że powinnam była kupić coś bardziej ekstrawaganciego, jednak ja pozostałym przy swoim. Nigdy nie czułam się dobrze w większości ubrań, lubiłam wyglądać zwyczajnie i nie rzucać się w oczy, natomiast Blair była moim przeciwieństwem. Moda to było zdecydowanie coś dla niej, a wszytsko odziedziczył po matce. Czasem cieszyłam się, że moja jest na drugim końcu świata i nigdy nie nauczyła mnie spędzać całego dnia przed imprezą na strojeniu się.

– Padam z nóg, a gdzie jeszcze mam się pakować? – zaczęła narzekać blondynka, gdy jechaliśmy wzdłuż centrum.

– Nie chciałbym być na twoim miejscu. Dobrze, że nie mam takiego problemu. – Noah ewidentnie z niej kpił. Jechaliśmy tam ma cztery dni, więc na spokojnie ja spakuje się w jedną walizkę, ale ona nie.

–  W jednym ubraniu nie pojedziesz.

– Kupię wszytsko na miejscu. – dodał pewny siebie, na co ja i Blair spojrzałyśmy na niego ze zdziwieniem.

– Wiesz, że to LA? Tam nie kupisz koszulki za dwa dolce, tylko za pięćdziesiąt. – jak przystało na tak duże miasto, które cieszy się popularnością wśród turystów, ma dość wygórowane ceny, a Noah na nie nie stać.

– Kto powiedział, że nie mam kasy? – spytał nas zaskoczony.

– Człowieku, nawet dzisiaj błagałeś mnie o pieniądze. – przypomniałam mi sytuację, gdy brakowało mu drobnych, by opłacić parking.

– To, że błagałem nie znaczy, że nie miałem. Po prostu mam mózg i jeśli inni płacą to czemu mam narzekać.

Z niedowierzaniem pokręciłam głową na boki, jednak nie był taki głupi.

Pół godziny później odwiedziliśmy Blair pod jej dom, korki o tej porze były nieziemskie. Sama czułam się wykończona, po dniu spędzonym w galerii, a moje głową niemiłosiernie pulsowała.

– Powiedziałaś już tacie o wyjeździe? – spytał mnie przyjaciel, gdy wspinaliśmy się po metalowych schodach.

– Uświadomię mu to. – nie miałam co pytać się o jego zdanie i tak znałam odpowiedź. – A ty powiedziałeś mamie?

– Powiem jej zaraz. Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stanie. – za każdym razem, gdy chciał coś zrobić, musiał myśleć o Josephin, ponieważ wciąż była chora, jednak on wierzył, że choroba ustępuje.

– Będzie okej, poproszę tatę, by się nią zaopiekował. – od zawsze mój tata i ciocia Jo się dogadywali, przez co mogło na siebie liczyć.

– Dzięki. – podziękował mi i znikął w swoim pokoju.

Poszłam na górę, w pokoju jak zwykle panował bałagan. Nie było sensu tego sprzątać, skoro i tak miałam się pakować. Wyciągnęłam z szafy walizkę i zaczęłam pakować do niej ubrania. Wybierałam te najładniejsze i przy okazji najwygodniejsze. Naturalnie były to same, krótkie rzeczy, ponieważ o tej porze roku w LA, bywa okropnie gorąco. Moje poczynania przerwała wiadomość, którą otrzymałam.

Od: Zack

Allen wykręciłaś się z treningu.

Faktycznie, przecież wczoraj zapraszał mnie na swój trening, a ja na śmierć o tym zapomniałam. Znaczy cieszyłam się z tego, bo i tak nie lubię sportu, ale jakoś głupio się poczułam. Nie miałam kompletnie pomysłu, jak odpowiedzieć na tę wiadomość, więc po prostu rzuciłam telefon na łóżko, a ja powróciłam do mojej poprzedniej czynności.

– Mad, możesz przyjść na chwilę! – z salonu wołał mnie głos ojca, co oznaczało, że wcześniej wrócił z pracy.

Ciekawe o co tym razem się przyczepi. Pewnie ta stara ropucha Ruth zdążyła coś na mnie nakabloować. Przysięgam, że jak tylko ją spotkam ppwyrywam jej te siwe włosy i zakonie żywcem w lesie. Nikt nie będzie płakał, tylko wszyscy sąsiedzi odetchnąć wreszcie z ulgą.

– Co chciałeś? – zwróciłam się do mężczyzny, który szykował kolację. – Jeśli chcesz gadać o mamie, to zapomnij. – odwróciłam się napięcie. Znałam te jego zagrywki, a mnie miałam ochoty po raz kolejny tego przerabiać.

– Nie chcę gadać o mamie. – zatrzymałam się gwałtownie. To dopiero nowość, czy aby na pewno stał przede mną Charlie Allen? – Chcę tylko zjeść kolację z córką.

– Dobra, niech będzie. – w ostateczności się zgodziłam. Nie chciałam i tym razem wyjść na kompletną sukę wobec niego, skoro się tak starał.

Usiadłam przy wyspie, a on podslosnal mi talerz z makaronem pod nos, po czym sam zająłem miejsce obok. Czułam się dość spięta, ponieważ to była rzadkość, gdy jadaliśmy wspólnie posiłki. Byłam święcie przekonana, że to ma jakieś drugie dno. Tylko teraz wystarczyło czekać, aż podejmie się tematu.

– Jak mijają ci wakacje skarbie? – podjął się najbardziej neutralnej rozmowy, jaką przeprowadzają na codzień ojcowie i córki. O mało się nie udusiałam jedzeniem, więc musiałam szybko popić je wodą, której wzięłam dość spory łyk.

– W porządku. – bruknęłam cicho, nie miałam zamiaru się przed nim rozwodzić, bo co miałam powiedzieć?

Wszystko super, przyjaźnie się z ludzi, których ty najchętniej byś zapuszkował, a w między czasie brałam udział w każdym nielegalnym wydarzeniu, które ty bacznie śledziłeś.

Ta, zdecydownie to nie przejdzie.

– Co tam słychać u Ethana? – kolejny raz mnie zatkało. – Mogłabyś go zaprosić kiedyś na kolację.

Jeszcze czego.

– Myślę, że to słaby pomysł. Ethan ma dużo pracy. – wyjaśniłam pośpiesznie, nigdy nie planowałam ich kolejnego spotkania. Już i tak spotkali się o jeden raz za dużo.

– Ah, te pierwsze miłości. – westchnął, uśmiechając się pod nosem.

– To nie jest żadna miłość.

– Znałem taką jedną, co też tak mówiła. – powiedział to bardziej do siebie, niż do mnie. Nie miałam bladego pojęcia o kim mówił. Właściwe Charlie nie miał znajomych. Przyjaźnił się z Jospehin, odkąd się tutaj wprowadziła. Znałam też Luke'a, był jego przyjacielem z licealnych czasów, ale kilka lat temu przeniósł się do Chicago, ze względu na awans. Od tylu lat, nikt inny nie przewinął się w naszym domu. A o mamie praktycznie nie wspominał. No chyba, że ona chciała ze mną pogadać.

– Właśnie tato mam do ciebie sprawę... – zaczęłam, byłam cholernie słaba w te klocki. Nigdy nie lubiłam prosić, a tym bardziej jego.

– Jeśli chodzi o pieniądze to niestety, ale muszę opłacać rachunki. – serio byłam, aż tak fatalną córką, że jeśli miałam jakąś sprawę chodziło mi tylko o pieniądze? W więkoszści przypadków, to ja pracowałam na własne wydatki.

– Chodzi o wyjazd do Los Angeles. Razem z Blair, Noah i paroma innymi osobami.

– Madison, nie puszcze cię samej tak daleko.

– Chyba żartujesz? Ostatnio puściłeś mnie do Francji na inny kontynent, a teraz nie mogę jechać ze znajomymi, siedem godzin drogi od San Francisco? – to jakaś kpina, ze złości uspuściłam widelec prosto na talerz, przez co go odrobinę uszczerbiłam.

– Nie chodzi o to. – zapewnił mnie, zwracajac się w moim kierunku. – W ostatni weekend wyjechałaś. Praktycznie nie ma cię w domu.

– Lepiej, że podróżuje w wakacje, niż w roku szkolnym. Zresztą i tak bym siedziała sama. – musiałam zagrać mu na sumieniu. Jego praca polegała na tym, że bardzo rzadko bywał w domu. – Josephin pozwoliła Noah. – trochę nagiełam prawdę, ponieważ on sam jeszcze jej o tym nie poinformował, ale jeśli chciałam pojechać musiałam improwizać.

– Nie zatrzymam cię co nie?

– Ani trochę. – nie potrzebowałam tej zgody i tak wziełabym walizkę i pojechała z przyjaciółmi.

– Kiedy jedziecie?

– Jutro rano.

Reszta kolacji przebiegła dość sympatycznie. Udało nam się nie pokłócić, to ogromny sukces w naszym wydaniu. Charlie czasem przynudzał, zwłaszcza jak opowiadał o swoim dzisiejszym patrolu. Jako dobra córka, która wcale nie byłam, pomogłam mu posprzątać po kolacji. W między czasie odpwiadałam krótko na pytania, które mi zadawał.

– Chyba twój telefon dzwoni. – przerwał sprzątanie, zwracając się do mnie. Wsłucham się i faktycznie, mogłam śmiało stwierdzić, że to mój telefon dzwoni.

– Odbiorę, dzięki za kolację. – podziękował szybko i poszłam do siebie.

– Jak ty bardzo ją przypominasz. – mruknął pod nosem, lecz nie miałam czasu, by zapytać o co chodzi. Chciałam Jak najszybciej odebrać ten pieprzony telefon, mając nadzieję, że tym razem będę to same dobre wieści.

Dzwonek dochodził z mojego pokoju, ale nigdzie nie mogłam dostrzec mojego Iphona. W końcu odnalazłam go pod jedną z poduszek. Ku mojemu zaskoczeniu dzwonił Ethan. Liczyłam, że on ani Zack nie są rani.

– Hej Ethan, co słychać? – zaczęłam dość radośnie. Naiwnie liczyłam, że mój wesoły ton wpłynienie na treść, tego co chce mi przekazać. Zaczęłam nerwów chodzić po pokoju, czekając za odpowiedzią.

Dobrze, właśnie kończę zmianę i tak myślałem, że chciałabyś gdzieś wyskoczyć. – automatycznie moje usta ułożyły się w kształt litery o. Nie sądziłam, że chłopak zadzwoni w tak naturalnej sprawie.

– Jasne, czemu nie?

Będę po ciebie za piętnaście minut. – rzucił rozłączając się.

Za piętnaście minut miał po mnie przyjechać. Przejrzałam sie w lustrze, nie wyglądałam jakoś tragiczne, nawet jeśli, miałam tylko po kumpelsku się z nim spotkać. To nic wielkiego. A jednak i tak wpadłam w jakąś swoją manię, ponieważ nie mogłam znaleść butów. Autentycznie przeszukałam cały pokój i nic. Po pewnym czasie do głowy wpadła mi myśl, że być może spakowałam je do walizki. I miałam rację, tylko po jej otwarciu wszytskie ubrania wypadły na podłogę. Nie miałam czasu, by ponownie je układać, dlatego zostawiłam wszytsko, jako jeden wielki bałagan. Chwyciłam czarną rozpinaną bluzę i wyszłam przez okno.

Na parkingu rozpoznałam czarne Audi, należące do Ethana. Gdy zajęłam miejsce pasażera, szatyn posłał mi ciepły uśmiech.

– Długo czekałeś, ale nie mogłam znaleźć butów i... – zaczęłam wszytsko tłumaczyć, bo czułam się winna. Zawsze był w porządku wobec mnie i od samego początku miałam do niego w pewnym rodzaju sentyment.

– Nie potrzeba wyjaśnień, to ja cię wyrwałem o tak późnej porze z domu. – wskazał na deskę rozdzielczą, a zegar pokazywał za piętnaście dziewiątą.

– Nie ma sprawy i tak oglądałabym jakiś durny serial. – uspokoiłam go i tak nie miałam lepszych pomysłów na wieczór.

Po drodze nie panowała między nami niezręczna cisza, jak to zawsze bywa z Zack'iem. Śmialiśmy i żartowaliśmy. Mimo tych pięciu lat różnicy, nie odczułam tego jakoś bardzo. Zaparkowaliśmy pod jednym z barów. Coś mi podpowiadało, że Ethan chciał zapomnieć. Tak jak jak tego wieczora, gdy siedzieliśmy u mnie. Mimo środku tygodnia, w lokalu było pełno ludzi. Zajęliśmy miejsce przy barze.

– Co podać? – spytał barman.

– Whisky. A dla ciebie Mad.

– To samo. – w prawdzie nie przepadałam za tym rozdajemy alkoholu, ale z tego co wiedziałam był najmocniejszy i najłatwiej było się nim upić.

Jak na zawołanie barman podsunął nam pod nos, dwie szklanki z bursztynową cieczą. Szatyn opróżnił jej zawartość jednym chustem, natomiast ja po pierwszym łyku, poczułam ogień w gardle. Na co Ethan pokręcił tylko z rozbawienia głową.

– To jak, o czym chcesz zapomnieć? – podjęłam się tematu, by wyciągnąć odpowiedź na pytanie, które mnie nurtowało.

– Od września nie wracam na uczelnię. – spojrzał w moją stronę, a jego zielonkawe oczy niemal się zaszkliły.

– Dlaczego? – podczas naszego pierwszego spotkania wspominał, że studiuje medycynę i był z tego cholernie szczęśliwy. Musiało wydarzyć się coś złego.

– Tata musi przyjmować coraz więcej leków, a od kiedy nie pracuję u Derka, nie starcza mi kasy na wszytsko. – opróżnił kolejną szklankę. Czuł się fatalnie, musiał zrezygnować ze studiowania, na rzecz chorego ojca. Znałam ten ból, gdy ledwo wiąże się koniec z końcem.

– To nie koniec świata, weź zrób sobie rok przerwy, w międzyczasie uzbierasz pieniądze na następny rok. – próbowałam być optymistką.

– Właściwe to nie jest taki głupi pomysł. – przyznała mi rację, a na jego twarz powrócił ten szczery uśmiech. – Jednak dzisiaj mam ochotę solidnie się napić.

– A ja z tobą. – tym razem wypiałam całą zawartość szklanki. Moje gardło już nie piekło tak samo, jak za pierwszym razem.

I tak właśnie to szło, szklanka za szklanką. Straciłam juz kompetnie rachubę czasu. Może siedzieliśmy w barze dwie albo trzy godziny. Przez wypity alkohol byłam o wiele weselsza. Od zawsze nie miałam głowy do picia. W duchu mówiłam się tylko, bym trafiła na to przeklęte siódme piętro, nie robiąc sobie krzywdy.

– Słyszałem, że Zack będzie jednym z zawodników. – zaczął. Kompletnie mnie to nie zdziwiło. Plotki w tym mieście rozchodziły się z prędkością światła. – Ta współpraca nie skończy się dobrze.

– Czemu?

– Barnes jest znacznie gorszy i potężniejszy od Mortona. – to sama już wiedziałam z opowieści Cole'a. – Jeśli zalezie mu pod skórę, zniszczy go. Tylko, że Rick to prawdziwy potwór i nigdy nie chciej mieć z nim do czynienia. – już za późno poznałam go osobiście i pod grą pozorów, wydawał się miły. Jak na kogoś z tej branży. Jednak Ethan nie okłamałby mnie, wiedział jak to wszytsko wygląda od dawna. Ja byłam nowa. Zack nie pozwoli sobą dyrygować, a Barnes nie ulegnie jego sprzeciwą, zmiecie jego oraz każdego, kogo cokolwiek łączy z Cole'm i zniszczy.

W co my się wszyscy wpakowaliśmy.

Przez kolejną godzinę udało mi się wypić, aż trzy szklanki bursztynowej cieczy. Niestety musiałam już na tym poprzestać, w innym wypadku skończyłabym na podłodze. Już wystarczjąco plątał mi się język, przy składaniu dość skomplikowanych zdań. Jednak Ethanowi, jak i mi, nie przeszkadzało to genialnej zabawie. W barze zgromadziło się coraz więcej ludzi, a barman, który nas obsługiwał miał pełne ręce roboty.

– Widzisz jak patrzy się na ciebie? – szepnełam szatynowi na ucho, wskazując kelnerkę, która zbierała szklanki.

– Wydaje ci się. – zbył mnie machnięciem ręki. Chyba po mały zaczynał ślepnąć.

– Bzdura, za każdym razem, gdy obok nas przechodzi rozbiera cię wzrokiem. – przeglądałam się uważnie blondynce. Tym razem, kiedy Ethan rzucił na nią okiem ich spojrzenia się spotkały, a ona zarumieniła się. – Widzisz!

– Coś mi się wydaje, że lepiej będziemy się zbierać, gadasz od rzeczy. – wstał z brązowego stołka niezręcznie stukając w telefon. Zdecydownie w jego żyłach płynęło więcej alkoholu, niż u mnie.

Postąpiłam dokładnie tak samo jak chłopak. W pewnym momencie, nie czułam nóg i miałam wrażenie, że zaraz się przewróce. Całe szczęście ten stan nie trwał jakoś długo. Pewnym, dość chwijejnym krokiem ruszyłam w stronę kelnerki. Na trzeźwo zapewne pokonałabym dzielący nas dystans w pięciu krokach, teraz zajęło mi to nieco dłużej, ale tak dotarłam na miejsce.

– Hejka, widzę jak gapisz się na mojego kumpla. Też mu się podobasz. Więc możes dasz mi swój numer, a ja mu przekaże. – powiedziałam na jednym wdechu, by język mi się nie poplątał. Miałam nadzieję, że dziewczyna coś zrozumiała.

– Okej. – jej głos brzmiał naturalnie. Przecież pracował tu na codzień i z pewnością spotkała tu gorsze przypadki ode mnie. W oczekiwaniu, aż blondynka poda mi swój numer, zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę, by umilić sobie czas. Zdecydownie drzemało we mnie zbyt dużo energii. – Proszę. – wręczyła mi karteczkę.

– Dzięki. – aby jej nie zgubić schowałam ją pod etui. – A jak się nazywasz? – nie, żeby coś, ale wypada wiedzieć z kim umówiłam Ethana.

– Amber.

– Dzięki Amber, Ethan na bank zadzwoni.

Pożegnałam się i ruszyłam w stronę wyjścia, gdzie prawdopodobnie czekał za mną Ethan. Nie podobne, żeby zostawił mnie tutaj samą co nie?

– Nareszcie jesteś, taksówka już przyjechała. – naprawdę miał mocną głowę, a pił więcej. Tylko ja wyszłam na jakąś totalną sierotę.

Ale i tak humor mam zajebisty.

– A co z twoim autem? – przecież nie zostawisz go tutaj.

– Odbiorę jutro, teraz nie bardzo mam jak prowadzić. – zaczęłam się śmiać jak głupia na jego słowa. W tamtym momencie wydawały się one zabawne.

Cofam te słowa, że Ethan ma mocną głowę. Przez całą drogę śmialiśmy się jak pojebani. Do takiego stopnia, że taksówkarz chciał nas wyrzucić po niecałych pięciu minutach, bo myślał, że jesteśmy naćpani. Udało nam się go przekonać, że tak naprawdę jesteśmy czyści.

– Jesteśmy na miejscu. – oznajmił meżczyzna o podeszłym wieku, gdy auto zatrzymało się przed moim blokiem.

– Dzięki za ten wieczór i poelcam się na przyszłość. – mrugnełam zalotnie do chłopaka. – Nie martw się na zapas, nie każdy musi być studentem. – na pocieszenie położyłam dłoń na jego kolanie, sama nie wiem, po co tak zrobiłam.

– Do zobaczenia Mad. – pożegnał się, gdy wysiadłam z auta.

Na odchodnę pomachałam w jego kierunku. Zatrzymałam się tuż przed schodami, nie wiedziałam jak uda mi się doczołgać na górę. Każde piętro pokonywałam z ogromnym skupieniem. Jakbym wspinala się na Mount Everst. Nie licząc małego błędu, nawet dobrze mi to szło. Mianowicie pomyliłam piętra i przez przypadek weszłam nie przez to okno, dzięki bogu był to pokój Noah. Chłopak spał jak niemowlę, więc bezproblemowo wycofałam się i poszłam do siebie. Na podłodze walały się moje ubrania, które wypadły z walizki. Na zegarku dochodziła trzecia. Nie było opcji, żebym teraz znów się pakowała. Marzyłam tylko o słodkim śnie. Czym prędzej zrzuciłam z siebie ubranie i założyłam jedną z koszulek Noah i nakryłam się ciepłą kołdrą. Po to by móc spokojnie zasnąć.

– Cholera. – warknełam podirytowna, gdy z błogiego snu wyrwał mnie mój budzik.

Zerwałam się z łóżka, by wyłączyć to ustrojstrojstwo. To był błąd, ponieważ przez ten gwałtowny ruch poczułam w skroniach okropne pulsownie. Czego skutkiem była wczorajszą wizyta w barze. Pragnęłam jeszcze się położyć, lecz za niecałą godzinę mieliśmy wyruszyć w podróż. Jeśli teraz bym zmrurzyła oko, to za nic nie szło by mnie dobudzić przez następne kilka godzin. Zegar wskazywał parę minut po szóstej, niebo za oknem jeszcze było poszarzałe. Zabrałam się w sobie i stanęłam na równe nogi, walcząc z niewielkim zachwianiem i udałam się do łazienki. Liczyłam, że zimny prysznic poprawi moją sytuację. Kiedy tylko lodowatej krople wody zetknęły się z moją skórą, przez całe ciało przeszedł mnie dreszcz. Po piętnastu minutach musiałam zacząć się szykować w innym wypadku pojadę beze mnie. Co w tej sytuacji nie wydaje się takie głupie, bo mam ochotę umrzeć. Nie miałam głowy do robienia makijażu, zresztą i tak siedzę pół dnia w aucie, więc nie muszę się wysilać. Podkreśliłam tylko rzęsy i brwi, oczywiście bez koretora również by się nie obyło. Założyłam na siebie rzeczy, które przygotowałam już wczoraj. A składał się z czarnej koszulki na ramiączkach i jasnych spodenek z wysokim stanem. Naturalnie rano bywa okropnie zimno, więc narzuciła na odkryte ramiona czarną bluzę, którą miałam na sobie wczoraj. Zostało mi niecałe piętnaście minut do przyjazdu przyjaciółki, a ubrania wciąż leżały na podłodze. Musiałam wziąć jeszcze pod uwagę pobudkę Noah. Skoro jeszcze tutaj się nie pojawił, to pewnie spał w najlepsze. Szybko upchnełam ciuchy do walizki. Nie miałam czasu ani chęci, by je staranie składać. Założyłam na stopy białe air force i zgarnęłam swój telefon. Powinnam się cieszyć, że zobaczę Los Angeles, ale jakoś nie miałam do tego głowy.

– Wstawaj! – krzyknęłam wchodząc przez okno, do Noah.

Nijak, nie zareagował. Dzisiaj zdecydownie nie mogłam po nim skakać, inaczej zwrociłabym wszytsko  co zjadłam przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Za to do głowy wpadł mi lepszy pomysł. Odblokowałam sowjego Iphona, włączając losowy kawałek rockowy. Celowo przełożyłam telefon do ucha przyjaciela i dałam na największą głośność.

– Japierdole, kurwa co jest? – to były jego pierwsze słowa, a dodatkowo sturlał się z łóżka, przez co upadł na podłogę.

– Zbieraj się śpiąca królewno, Blair czeka. – zrobiłam krok w stronę okn.

Chwilę to zajęło, nim Noah się ogarnął. Standardowo zaczął rzucać na mnie przekleństwa. Bywało tak każdego ranka od dziesięciu lat, bo on bardzo rzadko budził się pierwszy. Chyba, że celowo chciał mi dopiec. Jednak pomógł mi znieść walizkę, ponieważ on tak jak zapowiadał, nie zabrał nic ze sobą. Zdecydował, że woli kupić wszytsko  co jest mu potrzebne na miejscu.

– No nareszcie. – przywitała nas blondynka, wrzucając obie dłonie w górę. W ten sposób naśladowała zachowanie Noah.

– Jakaś ty zabawna. – fuknął w jej stronę. W ten sposób rozpoczynając kolejną kłótnię między nimi.

Przez całą drogę sprzeczali się jak dzieci w podstawówce. Miałam tego dość. W pewnym momencie chciałam wyskoczyć z jadącego auta. Z każdą kolejną minutą ból głowy nasilał się. Zatrzymailśmy się pod barem, gdzie czekała za nami reszta.

– Jest i moja ulubiona trójca. – przywitała się z nami różowowłosa. Mimo tak wczesnej pory, miała w sobie ogromne pokłady energii.

Jednym ramieniem obejmował ją Mike. Naprawdę byli uroczą parą. Obok stał Josh, rozmawiający z Zack'iem, który stał oparty o maskę niebieskiego BMW. Stanadarwo ubrany był w czarne spodnie i białą gładką koszulkę. Na szyi spoczywał złoty łańcuch, nigdy się z nim nie rozstawał. Dodawał mu charakteru niegrzecznego chłopca. Prócz tego na rąbku jego koszulki, tuż przy szyi zawieszone miał okulary przeciwsłoneczne. Posłał mi przelotne spojrzenie i to było na tyle. Dlatego odwróciłam wzrok.

– Gdzie reszta? – zwróciłam się do pary przyjaciół, ponieważ brakowało kilku osób.

– Ness razem Alex'em i Nick'iem pojechali wczoraj do San Diego na jakąś imprezę. – poinformował mnie Mike. Właściwe to mi do nich pasowało, ponieważ uwielbiali dobre imprezy.

– Beze mnie?! – oburzył się Noah. On też kochał szaleć.

– Dojadą do nas wieczorem.

Postanowiliśmy jechać dwoma autami. Pierwszym kierowcą był Josh, z którym jechali Blair, Liv, Mike i Noah. Do mnie zabrakło miejsca, przez co musiałam jechać z Cole'm. Miałam ochotę ich ukatrupić, to pewnie był kolejny spisek przeciw mnie. Jednak nim i się nie dziwiłam, nikt nie chciał siedzieć tak długiej drogi z Cole'm w jednym aucie. Był niczym tykająca bomba na pokładzie samolotu. Jedynym plusem, było uniknięcie kłótni Bri i Noah. Bez żadnych sprzeciwów wysiadłam do BMW. Teraz czekała mnie siedmio godzinna droga, wraz z Zack'iem.

Ciekawe po jakim czasie pozabijamy się nawzajem?

Byliśmy w drodze już od dobrych trzech godzin, a ja i Cole nie zmieniliśmy ani słowa. Nie przeszkadzało mi to, potrzebowałam spokoju. Po mału zaczęłam dochodzić do siebie. Słońce zdążyło już wzejść. Przez co mogłam ledwie upatrzeć na moje oczy. Wtedy do głowy wpadł mi pewnien pomysł. Wyciągnęłam rękę i zabrałam okulary przeciwsłoneczne Zack'a. Założyłam je od razu na nos.

Od razu lepiej.

– Nie pomyliło ci się coś Allen? – zwrócił się do mnie brunet. Do były jego pierwsze słowa, jakie dzisiaj do mnie padły.

– Słońce świeci mi po oczach, a ty i tak ich nie używasz. – wzruszyłam obojętnie ramionami, za żadne skarby nie miałam zamiaru ich oddać.

– Na kacu, jeszcze bardziej bolą oczy. – zaniemówiłam. Było, aż tak widać, że mam kaca?

– Skąd wiesz?

– Pytasz poważnie? – odwrócił głowę w moim kierunku, ukazując szereg białych zębów. – Ciekawi mnie, co wczoraj robiłaś Madison?

– Nigdy się nie dowiesz. – mruknęłam zadawkowo. Nie miałam zamiaru nikomu się spowiadać z zeszłej nocy.

Pamiętałam wszystko, czyli nie było ze mną tak źle. Byłam z Ethanem w barze, tam piliśmy. Dużo. A na sam koniec podeszłam do jednej z kelnerek, wyciągając od niej numer telefonu, który miałam pod etui. Wyjęłam karteczkę, na której widniał szereg cyfr.

Do: Ethan

753 755 703

Wysłałam tę wiadomość, a już po niecałych dwóch minutach otrzymałam odpowiedź.

Od: Ethan

Co to za numer?

Kurde teraz musiałam sobie przypomnienieć, jak miała na imię ta blond kelnereczka. Wiem, że zaczynało się ono na A. Ashley..., Avery.... Amber...

Bingo Amber!

Do: Ethan

Numer do Amber radzę ci do niej zadzwonić

Od: Ethan

Jesteś naprawdę niemożliwa

Ps. Uwielbiam cię Mad

Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Jednak się opłacało zagadać do Amber. Na trzeźwo zdecydownie bym się na to nie odważyła. Spojrzałam ukradkiem na Zack'a. Nie zwracał na mnie uwagi. Żadna nowość.

– Słuchaj Zack... – zaczęłam, zwracając na siebie jego uwagę. – To co mi ostatnio pokazałeś, było koszmarne, nawet nie wyobrażam sobie przez co przechodziłeś...

– Nie powiedziałem tego, żebyś mi współczuła. – przerwał mi mój monolog.

– Jeśli chodzi o mnie... – zrobiłam pauzę. Kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać.

– Allen, jeśli nie chcesz gadać o sobie to luz. – wow, tu mnie zaskoczył. Skąd wiedział co chciałam powiedzieć? – Nie musisz się czuć winna, czy coś w tym stylu. – właśnie czułam się winna. On się przede mną otworzył. Ja w przeciwieństwie do niego nie byłam na to gotowa. Nie mogłam się otworzyć, nie chciałam o tym wspominać. Po co bezsensownie rozdrapywać stare rany.

– To może pogramy w pytania? – zaproponowałam zmieniając temat.

Byłam jebaną egoistką. Znów chciałam wyciągnąć najwięcej informacji o Zack'u, nie dając nic w zamian. Z pozoru byłam tylko kolejną nudną nastolatką o nie ciekawym życiu. Nie przeszkadzało mi jeśli ktoś tak o mnie myślał.

– Znowu chcesz robić wywiad? Zaraz zatrzymam się na środku autostrady i wysiadziesz stąd. – był w stanie to zrobić.

– To nie będzie wywiad, tylko proste pytania.

– Niech będzie. Ale ty też na nie odpowiadasz.

– Jaki jest twój ulubiony kolor? – zaczęłam od jednego z najbardziej banalnych pytań.

– Niebieski. – spodziewałam się takiej odpowiedzi, przecież jego auto miało taki kolor.

– Mój czarny. – przewidywalna odpowiedzieć, ale co zrobić. Serio lubiłam ten kolor.

– Ulubione zwierzę?

– Nie lubię zwierząt. – odpowiedział niemal automatycznie, co mnie zaskoczyło.

– Jak można nie lubić zwierząt? – oburzyłam się natychmiast.

– Normalnie.

– Ale, że nawet psów, kotów i rybek? – zaczęłam wymieniać. Może nie byłam jakaś ogromną fanatyczką, bo sama byłam się chomików, świnek morskich czy innych gryzoni. Jednak uwielbiałam pieski i w przyszłości chciałam mieć jednego.

– Nie lubię zwierząt, żadnych.

– No, bo gdzie wielki gangster lubi bezbronne zwierzątka.

– Wielki gangster? – spytał z cynicznym uśmiechem.

– Już nie ważne. Następne pytanie. – Nie było sensu ciągnąć dalej tej dyskusji. – Ulubiona kuchnia?

Nad tym pytaniem musiał się zastanowić, ponieważ zamilkł na chwilę.

– Włoska. – zaskoczyła mnie jego odpowiedź, bo moja była dokładnie taka sama.

Zadałam jeszcze mnóstwo pytań, przez co dowiedziałam się sporo ciekawostek, na temat Cole'a. Było nawet zabawnie. Niektóre nasze odpowiedzi nawet się zgadzały, ale dość rzadko.

– Ulubiony język?

– Kto ma ulubiony język? – spytał zaskoczony moim pytaniem.

– Na przykład ja.

– Jaki?

– Hiszpański. – powiedziłam dumnie. Od zawsze ten język wydawał mi się na swój sposób magiczny.

– To powiedz coś po hiszpańsku mądralo. – tu mnie zagiął.

– To, że lubię ten język nie znaczy, że go umiem. – próbowałam się bronić.

Allen, me sorprendes todos los días* – zszokowało mnie to co powiedział. Zack Cole mówił po hiszpańsku.

– Zaraz, jak?

– Uczyłem się go za dzieciaka. – wyjaśnił. Teraz byłam znacznie bardziej ciekawa jego talentów.

– Jeszcze potrafisz posługiwać się biegle jakimś językiem?

– Trochę po francusku. – super teraz czułam się jak totalna idiotka, ja ledwo co posługiwałam się swoim ojczystym.

Kolejne dwie godziny upłynęły mi bardzo szybko, że nawet nie wiem kiedy, jechaliśmy wzdłuż ulic Los Angeles. To miasto wyglądało genialnie. Jeszcze lepiej, niż na filmach. Zdecydownie to było miejsce, w którym chce spędzić resztę życia.

Zatrzymailśmy się przed hotelem, niedaleko miejsca gdzie organizowany miał być festiwal.

– Ale tu jest zajebiście... – Noah wszedł do windy z wyraźnym uśmiechem.

Faktycznie ten hotel należał do jednego z lepszych w tym mieście. A spaliśmy w nim praktycznie za darmo, ponieważ mama Bri znała jednego z właścicieli i obiecała zaprojektować dla niego garnitury na jedną z tych gal dla ważniaków.

– Więc kolonia słuchać mnie! – Noah stanął twarzą do nas i zaczął wydawać swoje rozkazy. – Zaraz wręcz wam klucze do pokoi dzieląc was w pary.

– Kto mu dał te jebane klucze? – warknął wkurzony Zack.

– Sam je wziął. – odpowiedziała Blair, posyłając Naoh piorunujące spojrzenie.

– Wiem, że na koloniach nie ma mieszanych par, ale zrobimy mały wyjątek dla moich kochanych mordek. – sama, tak ja reszta miałam ochotę strzelić go w ten durny łeb, każdy z nas był wyczerpany po tak długiej drodze, a ten kretyna celowo wszytsko przedłużał.

– Do sedna. – Cole zrobil krok w stronę chłopaka, na co ten się wzdrygnął.

– Pokój numer 662 dostają Mike i Liv. – zaczął się streszczać rozdając klucze. – 663 mam ja i Nick. Ness i Alex'owi damy 664. – schował te dwa klucze do kieszeni. – Blair i Josh możecie spać razem?

– Chyba tak. – odezwała się blondynka, a chłopak jej przytaknął.

– Super, wy macie 665. – wręczyła im kluczyk, a ja z trudem przełkenełam ślinę, bo to oznaczało tylko jedno. – Mack dla was będzie 666.

– Ekstra. – Cole był wystarczjąco wkurwiony, wyrwał mu ten kluczyk i ruszył do naszego pokoju, który mieścił się na końcu korytarza.

Pokój sam w sobie nie należał do największych ale był dobrze wyposażony. Na samym środku mieściło się ogromne małżeńskie łóżko, a na przeciw niego przymocowana do ściany była ogromna plazma.

Zdążyłam rozpakować swoje rzeczy i od razu szliśmy całą grupą na zachód słońca, bo tutaj w LA były one najpiękniejsze. Nie udało mi się odpocząć, ale nie chciałam odpoczywać, tylko zobaczyć jak najwięcej. O tej porze panował ogromny korek, przez co Cole co jakiś czas rzucał kilkoma przekleństwami.

Dotarliśmy w końcu pod ogromny napis Hoolwood. Na żywo był jeszcze piękniejszy, jako mała dziewczynka zawsze chciałam go zobaczyć, a teraz miałam okazję. Dosłownie moje oczy, aż się zaszkliły. Było to dla mnie spełnienie marzeń.

– Cudowny. – szepneła Liv, ona również podzielała moje zdanie. W przeciwieństwie do mnie nie kryła sowich łez.

– Kochanie nie płacz. – Mike otarł łzy w twarzy swojej dziewczyny.

– Bri może i czasem nazywam cię wiedźmą, ale nie zawsze tak myślę. – Noah tak byk wniebowzięty, tym wszytskim. Jedynie Josh i Zack mieli to wszytsko w nosie i zaciekle o czymś dyskutowali.

– Wiedźmą? Ja ci dam. – miała zamiar uderzyć chłopaka, jednak on okazał się szybszy i zrobił unik.

– Widzimy się na górze, kto ostatni ten gapa. – zaczął biec ku górze. Chwycił moją rękę i zaczął ciągnąć na samą górę.

Gdy weszłam już na szczyt, a właściwe to wybiegłam. Nie mogłam złapać oddechu, jednak widok stąd był jeszcze piękniejszy, niż ten na dole. Reszta dopiero co kończyła wspinaczkę.

– Zabije cię. – ledwo co udało mi się wydyszeć w stronę chłopaka.

– Ja ciebie też bąbelku. – Noah nic sobie z tego nie robił. Po prostu objął mnie, delikatnie odrywając od ziemi.

Podczas zachodu słońca, na wzgórzu roiło się tutaj od turystów. Jednak mi to nie przeszkadzało. Spędzałam czas z ważnymi dla mnie ludzimi. Każda chwila z nimi była dla mnie wyjątkowa. Czułam się tutaj jak w domu i nieważne co by się nie działo. Miałam ich i zawsze przy sobie. Tutaj nikt nikogo nie ocenianiał. Nasze poznanie to był jeden wielki przypadek, ale nigdy nie będę tego żałować.

Chcę więcej takich chwil.

Poczekaliśmy, aż słońce całkowicie zajdzie za horyzont i zberaliśmy się z powrotem do hotelu. Po drodze jeszcze trochę pomęczyłam Zack'a, by zaczął mówić po hiszpańsku. Nie udało mi się i udawała obrażoną na niego.

– Jest nasz gang! – wykrzyczał Noah, gdy wysiadł z auta. Czekali tam za nami Ness, Alex oraz Nick.

– Jak było w San Diego? – spytał ich Josh.

– Zajebiście, wiesz jakie tam są imprezy?! Dosłownie nie pamiętam, co tam się działo! – zaczął opowiadać blondyn, na co wszyscy parskneliśmy śmiechem.

– To jak ruszamy do jakiegoś dobrego klubu? – zaproponowała szarooka.

– Nie za mało wam imprez? – jako głos rozsądku odezwał się Mike. On jako jedyny z naszej paczki miał wszytsko pod kontrolą.

– Stary jesteśmy w LA, nie pójdziemy grzecznie spać! – zaprotestował Noah, któremu najbardziej przypadł do gustu ten pomysł.

– Wchodzę w to. – ochoczo Cole sam się zgodził, co było niespotykane. Posłałam mu niedowierzające spojrzenie, ale on je tylko zignorował.

– W takim razie widzimy się za dwie godziny. – zarządziła Blair. – No co? Jesteśmy dziewczynami musimy ślicznie wyglądać. – nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć zostałam pociągnięta w głąb hotelu.

Super znowu strojenie.

Mad podasz mi prostownicę? – zwróciła się do mnie czarnowłosa, gdy już wszytskie byłyśmy prawie gotowe.

Przyznam, że dziewczyny odwaliły kawał dobrej roboty, sama siebie nie poznawałam. Miałam na sobie białe, koronkowe body i czarne skórzane spodenki z wysokim stanem, które pożyczył mi Ness. Noce tutaj bywały tak ciepłe, że nie musiałam się przejmować tym, czy zamarznę. Jedynie nie byłam przekona, co do botków na dość sporym obcasie. Makijaż też prezentował się nieustannie, podkreślał moje duże oczy i usta. A kasztanowe włosy pofalowane opadły lekko wzdłuż moich ramion.

– Załóż to z pewnością będzie ci to pasować. – Liv wręczyła mi złoty łańcuszek, który idealnie komponował się w całą stylizację.

Ona sama prezentowała się zjawiskowo. Tym razem postawiła na młodzieńczy wygląd. Ubrana była w różowe spodnie z dziurami, z pod których wystawały kabaretki oraz czarny top z wiązaniami na plecach. Zdecydownie swoje różowawe włosy wykorzystywała jako atut. Właściwe dzięki nim kojarzyła się ze słodką, miłą dziewczyną, którą była. Ness i Bri też  wyglądały wystrzałowo. Blondynka zdecydowała się na czarną krótką sukienkę klasycznie, ale z sandałkami z wiązaniem do kolan efekt był nie z tej planety. Zawsze zazdrościłam jej figury, mogła założyć wszytsko i nigdy nie wyglądała w tym źle. Natomiast Ness, standardowo wybrała bordową obcisłą suknię, która więcej odkrywała niż zasłaniała, a do tego dobrała czarne obcasy, w których z pewnością zabiłabym się po pierwszym kroku.

– Skąd masz te tatuaże? – spytałam różowowłosa, wskazują rękę przyjaciółki. Faktycznie wewnętrzna część przedramienia Ness była pokryta tatuażami. Wcześniej ich nie miała.

– Zrobił mi je wczoraj jeden tatuator, którego później przeleciałam. – ta odpowiedź była bardzo prawdopodobna. Lubiła dobrą zabawę i korzystała ile mogła.

– Umiesz owinąć sobie faceta wokół palca. – skomentowała Bri, nanosząc ostatnie poprawki.

– Od zawsze byłam zaradna, ale szybko się nudzę. – to wyjaśniało, dlaczego co imprezę zmieniała swój obiekt do zabwy.

– Dziewczny, kurwa ile można? – do pokoju dobijał się Josh, bo aktualnie siedziałyśmy w pokoju jego i Blair.

– Już się tak nie gorączkuj, ty mój pucowaty kuzynie. – Nessa podeszła do niego i poklepała go po ramieniu.

– Spieprzaj kuzyneczko. – uśmiechnął się do niej sztucznie.

Reszta chłopaków siedziała w pokoju Noah i Nick'a. Aktualnie grali w jakąś grę na PlayStation. Zgarnęłam swój telefon, który nie wiedzieć czemu leżał na komodzie. Byłam święcie przekonana, że zostawiłam go u siebie w pokoju.

– Oho Mad, wyglądasz jak prawdziwa seksbomba. – skomentował mój przyjaciel, przez co reszta przeniosła swój wzrok na mnie.

– Ślicznie ci w tych włosach. – ten komplent padł z ust Nick'a, czego się nie spodziewałam.

– Dobra koniec tych komplementów, bo zazdrosny będę. Familia zbieramy się. – zarządził Noah.

Tym razem jako transport wybraliśmy taksówki, bo każdy z nas chciał porządnie zaszaleć. Ja wylądowałam w aucie z Zack'iem, Nessą oraz Nick'iem. Wybraliśmy jeden z najlepiej ocenianych klubów, do którego nas wpuszczą, bo żadne z nas nie ma jeszcze ukończonych dwudziestu jeden lat. Jeśli myślałam, że to miasto tętni w ciągu dnia, to w nocy przewinęło się przez nie znacznie więcej ludzi.

Klub, który wybraliśmy mieścił się na trzydziestym piętrze. Na mnie zrobiło to ogromne wrażenie, nie była to impreza, w której zwykle uczestniczyłam. To było znacznie lepsze.

– Niech każdy zajmie się sobą! Miłej zabawy! – czarnowłosa próbowała przekrzyczeć muzykę.

Każdy zrozumiał jej słowa i w niewielkich grupach poszliśmy w swoją stronę. Nie widziałam gdzie dokładnie odchodzi Cole, ale miałam to w nosie.

Co nie?

– Chodź Mad, wezmę cię pod swoje skrzydła. – szarooka pociągnęła mnie za sobą.

Nie było szans, że wypije tu cokolwiek i tak wydałam już sto dolców na samą wejściówkę, a ceny drinków były zdecydownie zbyt wygórowane. Zatrzymałyśmy się przed jednym z boksów.

– Hej chłopaki, możemy się do was dosiąść z przyjaciółką? – w boksie siedzieli czterej mężczyźni, którzy wyglądali na studentów.

– Nigdy nie odmawiamy tak uroczym kobietą. – przesuneli się, by zrobić nam miejsce.

Mnie osobiście nie wydawał się to najlepszy pomysł. Przecież ich nie znałam, ale skoro Ness tu była to co mi groziło.

– Pójdę po drinki. – zaproponował jeden z mężczyzn.

– Jak się nazywasz. – szepnął mi na ucho blondyn, który siedział obok mnie.

– Madison. – odpowiedziałam bez przekonia, bo czułam się dość nieswojo, ale co mogło mi się stać w klubie pełnym ludzi?

Po jakimś czasie wrócił mężczyzna z drinkami. W prawdzie przedstawiali się nam, lecz nie zapamiętałam ich imion. Wiedziałam, że blondyn siedzący obok mnie nazywał się Brad. Wydawał się nawet sympatyczny. Opowiedział mi trochę o swojej dziewczynie Jenny, która studiowała w Michigan. Bardzo ją kochał, jednak mnie ciekawiło, to jak potrafią wytrzymać w związku na tak sporą odległość. Cały czas bacznie rozglądałam się dookoła. Niedawno w oczy rzucili mi się Blair i Josh, tańczący na parkiecie. I ten taniec nie wyglądała, jakby tańczyła go dwójka przyjaciół. Ness flirtowała z ciemnoskórym kolesiem, który siedział naprzeciw mnie. Tak to jakoś szkło, drink za drinkiem. Czułam się coraz bardziej swobodnie. Do czasu, aż zerknęłam w stronę baru, gdzie siedział Cole. Wpatrywała się we mnie, ale u jego szyi uczepiona była pewna blondwłosa dziewczyna. Odwróciłam czym prędzej wzrok, powracając do rozmowy z Brad'em.

– Idziemy zatańczyć? – blondyn wyciągnął rękę w moim kierunku. Nie byłam jakoś chętna tej propozycji, lecz zauważyłam, że Ness wraz z chłopakiem zmierzają na parkiet.

– Okej.

Jak w każdym klubie na parkiecie znajdowało się mnóstwo osób, niektórzy pożerali siebie nawzajem. Zaczęłam swobodnie kołysać się w rytm muzyki, a tuż obok mnie blondyn. Nie był to żaden wulgarny taniec, czy coś w tym stylu. Po prostu tańczyliśmy jak para dobrych znajomych. Nie znaliśmy się za długo, ale te trzy godziny wystarczyły. Gość był w porządku. Tańcząc czułam na sobie wzrok tych czekoladowych, przenikliwych tęczowek. Nie robiłam niczego złego, a jednak sumienie mnie zadręczało. To było żałosne, przejmowałam się zdaniem Cole'a, gdy on prawie pieprzył inną laskę. Co ze mną było nie tak?

Kilka piosenek później wróciliśmy do bosku. Dobrze przeczuwałam, że w tych butach opadną mi stopy. Zdecydownie nie nadawłam się do noszenia obcasów.

– Napijesz się czegoś? – zapytał mnie mężczyzna, z którym spędzałam dzisiejszy wieczór.

– Może być woda. – nie miałam zmairu upić się tak jak wczoraj. Znałam ten ból i nie chciałam już nigdy go powtórzyć.

Zostałam na chwilę bez towarzystwa, więc tylko pprzysłuchiwałam się rozmowie reszty. Ness już siedziała na kolanach coemnoskórego faceta, a ja dalej nie znałam jego imienia. Ciekawiło mnie, czy ktoś jeszcze z naszej paczki został w klubie, prócz mnie, Nessy i Cole'a.

– Proszę. – moje rozmyślania przerwał Brad, wręczając mi butelkę wody. On sam w dłoni trzymał drinka.

– Dzięki. – rzuciłam, biorąc duży łyk napoju. Nie sądziłam, że jestem, aż tak zpragniona. Te tańce zdecydownie mnie wykończyły.

– Musimy pogadać. – przy naszym boksie pojawił się Nick. Jego twarz nawet w świetle błękitnych reflektorów była blada.

Obie z Ness wstałyśmy od stołu i podążyłyśmy za chłopakiem, w jakieś bardziej spokojne miejsce.

– Nie mogło to poczekać do rana? – warkneła poirytowana szarooka.

– Daruj sobie znajdziesz jeszcze jakiegoś, którego przelecisz.

– Do rzeczy. – pogoniłam go, bo zaczęło we mnie wzrastać niepokojące napięcie.

– Aresztowali Noah i Alex'a.

– Jak?! – ja i Ness krzyknełyśmy niemal w tym samym czasie.

– Nie wiem, dzwonili do mnie z aresztu. – on sam był przejęty tą sytuacją, jakby na to nie patrzeć Alex to był jego brat.

– Jedziemy po nich zarządziłam natychmiastowo. – nie było opcji, że zostawię kumpla na całą noc w celi.

Opuściliśmy klub, nikomu nic nie mówiąc. Nie było na to czasu, by szukać pozostałych. Złapaliśmy jedną z taksówek. Po drodze u głowie układałam milion scenariuszy, co takiego mogło się wydarzyć. Wiedziałam, że Alex i Noah stanowią niezły duet, ale żeby już pierwszego dnia w LA zostać zamkniętym, to trzeba być naprawdę niezłym idiotą.

Po nielcaych piętnastu minutach, nasza trójka wysiadł z przed komisariatem. Wyglądał on znacznie poważniej, niż ten w San Fran. Nic dziwnego, tu pewnie posiadają tabuny wyszkolonych policjantów, a mamy szeryfa alkoholika, który jest moim ojcem. Już chyba wolałabym, gdy tych debili zamknęli w naszym rodzinnym mieście, bo mój ojciec wypuściłby ich prawiąc niewielkie kazanie, a tu kompletnie nie miałam pojęcia jak sprawy się potoczą.

Weszliśmy do środka, na korytrzua znajdowało się mnóstwo ludzi i to nie byli tylko funkcjonariusze, ale i zwyczajnie ludzie. Oni też czekali za bliskimi, którym odjebało w samym centrum Kalifornii.

– Dobry wieczór, niedawno przywieźliście tutaj dwóch młodych chłopaków. – podeszłam do niewielkiego okienka, gdzie siedziała pulchna funkcjonariuszka.

– Jesteście rodziną? – o cholera, po co zadawać tak prymitywne pytanie na komisariacie? Zrozumiem w szpitalu, ale nie tutaj.

– Jeden z nich to mój brat. – pomógł mi Nick, by kobieta nie odesłała nas z kwitkiem.

– Imię i nazwisko brata oraz pański dowód.

– Alex Gomez. – powiedział wręczając jej dowód.

– Przykro mi nazwiska się nie zgadzają. – nie no, ja nie wierzę. Miałam ochotę rozszarpać tę kobietę, tak działała mi na nerwy.

– Jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. – wyjaśnił.

– Rozumiem, ale i tak nie udzielę wam informacji. – co jest kurwa?

– Słuchaj, ale powiesz gdzie mamy iść albo wyciągnę cię przez to okienko, a nie wiem czy się zmieścisz. – do rozmowy włączyła się Nessa, która zaczęła grozić policjantce. Jeszcze tego brakowało, by ją zamknęli za stosowanie gróźb.

– Do końca korytarza, drzwi po prawej. – a jednak kobieta się jej wystraszyła i powiedział, gdzie mamy iść.

– Dziękuję bardzo, życzę miłej nocy. – uśmiechnęła się niewinnie, podążajac we wskazane miejsce, stukając obcasami. Nick i ja również poszliśmy za czarnowłosą.

Dziewczyną się na patyczkoowała, bez najmniejszego wahania otworzyła metalowe drzwi. Moim oczą ukazała się najprawdziwsza sala przesłuchań, niczym te z filmów. Na jednej ze ścian zawieszone było weneckie lustro. Pośrodku pomieszczenia stał szary metalowe stół, a po jego obu stronach ustawione były krzesła, na których siedzieli Noah i Alex. Obaj byli zakłóci w kajdanki.

– Co wy tutaj robicie dzieciaki? Trwa przesłuchanie. – zareagował policjant, który przesłuchiwał naszych przyjaciół.

– Mówiłem, że po nas przyjdą! – krzyknął triumfalnie Noah. – Alex powinneś studiować jebane prawo, bo kto normalny wie, że mam prawo do jednego telefonu. – zaczął nadawać jak opętany i przytulił blondyna.

– Nie prawo, a filmy mnie tego nauczyły. Jestem niczym James Bond...

– Zamknij się wreszcie! – Nick uciszył  sowjego brata. Obaj chłopacy zachowywali się jakby byli naćpani.

– Proszę was o wyjście, inaczej was też aresztuję. – mężczyzna też był zmęczony zachowaniem naszych przyjaciół.

– Przysłali nas tutaj. Chcemy ich odebrać. – wskazałam palcem na Naoh i Alex'a, którzy nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji.

– Nie ma mowy, zostaną tutaj do rana, a potem czeka ich rozprawa. – niech to szlag, w co oni się wpakowali?

– Wątpię, by ta dwójka zrobiła coś wartego rozprawy. – w prawdzie to powiedziałam, ale sama nie wierzyłam we własne słowa. Po minie mężczyzny, wiedziałam już, że nie zostali zatrzymani za byle co.

– Niestety, ale Pani koledzy zakradli się do miejscowego schroniska i wypuścili wszytskie zwierzęta. To podchodzi pod włamanie ze zniszczeniem. – w pewnym momencie poczułam jak nogi mi się uginają, jednak musiał się jakoś trzymać.

– Nie możemy tego załatwić w jakiś sposób? – zaoferował Nick, bo tak jak ja nie widział innego wyjścia.

– Pieniądze na mnie nie działają. – zmierzył nas surowym wzrokiem. W tym momencie byliśmy na przegranej pozycji.

Nie było szans, żebym zadzwoniła do taty i prosiła go o pomoc. W takim wypadku, nie wyszłabym z domu do końca życia. To miał być miły wyjazd, a skończyliśmy na komisariacie, bo te dwa durnie zachciały się bawić w pierdolonych bohaterów.

– Chyba, że oddacie mi te buty. – wskazał na czarne szpilki, które miała na sobie Ness. – Mamy z żoną rocznicę i chciałbym podarować jej tę parę, a nigdzie już nie są dostępne. – wyjaśnił nam.

– Ness ściągaj te buty. – zarządził Nick. Wtedy mieliśmy jakąkolwiek szansę, by uniknąć niepotrzebnych problemów.

– Nie ma mowy, dostałam je w prezencie. To od samego Saint Laurent. – szarooka nie chciała oddać swojego obuwia, a jej mina mówiła o tym, że mamy nawet nie próbować.

– I tak ich nie kupiłaś, tylko wyłudziłaś od jednego z bogaczy. Załatwisz sobie nową. – Nick brzmiał przekonująco, a determinacja dziewczyny z każdym jego słowem malała.

– Niech wam już będzie. – w końcu uległa i zdjęła obuwie ze swoich stóp. – Żona powinna być zadowolona. – wręczyła czarne szpilki policjantowi.

– W takim razie panowie możecie iść. – zaczął rozkówać naszych przyjaciół.

Spędziliśmy jeszcze dobre czterdzieści minut na komisariacie, załatwiając papierkową robotę. Mieliśmy ogromne szczęście, że udało nam się zatuszować tę sprawę. Noah nie potrzebował kłopotów, tym bardziej w ostatniej klasie, gdzie za rok miał iść na studia.

– Możecie powiedzieć, co to do kurwy było? – zwróciłam się do nich, gdy tylko opuściliśmy komisariat.

– Jak to co? Naprzeciw klubu widzieliśmy plakat Poszukuj złodziei, a przez przypadek znaleźliśmy się obok schroniska. Alex powiedział, że tam kradną psy, no to je utarowaliśmy. – Noah zaczął opowiadać nam tę historię. Nie wierzyłam własnym uszą, przez taką głupotę zmarnowaliśmy pół nocy.

– Was do reszty pojebało! – Nick tak samo jak ja, był wściekły.

– Mało powiedziane! Przez was idioci nie mam butów i przysięgam, że odkupicie mi je! – Nessa wskazała na swoje bose nogi. Nie wyobrażam sobie jak musiało być jej zimno.

– Ładne masz stópki. – Alex zaczął się uśmiechać, jak głupi do sera, przez co dostał prosto w twarz od szarookiej.

Po tych nocnych ekscesach w końcu dojechaliśmy do hotelu. Nie marzyłam o niczym innym, jak o ciepłej kołdrze. W budynku panowała absolutna cisza, nic dziwnego przecież wszyscy spali. Na korytarzu rozdzieliliśmy się do swoich pokoi. Nessa zabrała obolałego Alex'a, na którego policzku odbiła się ręką czarnowłosej, a Nick zabrał ze sobą Noah. Idąc do pokoju liczyłam, że nie spotkam tam Zack'a. Pewnie został na upojną noc u swojej blond koleżanki z klubu. Co oznaczało więcej miejsca w łóżku dla mnie. No i super.

Kiedy tylko otwarłam drzwi od pokoju, zostałam tam trzy osoby. Josh i Zack siedzieli na łóżku, a tuż obok nich krzątała się Blair.

– Co jest grane? – spytałam, ponieważ byłam zaskoczona tym, co działo się w tym pokoju.

– Nareszcie Mad, gdzieś ty przepadła? – blondynka odwróciła się w moim kierunku, a w ręce trzymała waciki.  Niie dała mi nawet dojść do słowa, ponieważ znów zaczęła mówić. – Wyobrażasz sobie, że ci kretyni rzucili się na jakąś grupkę chłopaków w klubie.

Teraz już zrozumiałam, dlaczego w dłoniach trzymała waciki, a Cole i Josh byli poobijani. Myślałam, że Noah i Alex to kretynie, ale oni zdecydownie bili ich na głowę.

– Nikt nie prosił cię o pomoc blondi. – warknął wkurzony Zack, w stronę dziewczyny.

– Chodź Josh, zbieramy się jest już późno. – nijak zareagował na jego słowa. – A ty mi jutro wszytsko opowiesz, ze szczegółami. – zwróciła  się do mnie opuszczając pokój.

Zostałam sam na sam z Cole'm. Widziałam, że nie będzie chciał o tym rozmawiać, dlatego zabrałam swoją piżamę i poszłam się przebrać do łazienki.

Gdy wróciłam do pokoju, Cole leżał w swych bokserkach przeglądając coś w telefonie, bez jakiegokolwiek zbędnego słowa położyłam się na swojej połowie łóżka z zamiarem zaśnięcia.

– Gdzie przepadłaś Allen? – do moich uszu dotarł jego aksamiaty baryton. Przewróciłam się na drugi bok, by lepiej go słyszeć.

– Bo byłam na komsiariace. – odwiedziłam szeptem, ponieważ już ledwo co potrafiłam mówić.

– Ty i komisariat? – w jego głosie wyczułam nutę niedowierzenia.

– Jakoś tak wyszło. – wzruszyłam obojętnie ramionami, bo z pewnością reszta paczki i tak dowie się wszystkiego jutro. – A ty dlaczego wdałeś się w bójkę? – odbiłam piłeczkę w jego stronę.

– Jakoś tak wyszło. – odpowiedział mi tym samym.

I na tym zakończyła się nasza rozmowa. Nie naciskałam na niego, bo i tak nie miało to sensu. Zack i bójka to nie była żadna nowość. Raczej powinnam przyjmować zakłady kiedy dojedzie do kolejne. Z jego temperamentem już niebawem.

– Naprawdę was aresztowali? – Mike zadał to pytanie Alex'owi.

Aktualnie wszyscy siedzieliśmy w pokoju, należącym do Nick'a i Noah i jedliśmy śniadanie. Opwiedzieliśmy wszytskim skróconą wersję, dlaczego tak nagle zniknęliśmy z klubu.

– Byś widział tę wszytskie światełka, które mrugały na różne kolory. – dodał Noah z pełną buzią.

– To syreny Anderson. – Zack jak zwykle był w swoim humorze. Już od samego przebudzenia zachowywał się jak rozkapryszona księżniczka.

– Chociaż nie mam pobijanej mordy. – rzekł triumfalnie mój przyjaciel, na co zaśmiałam się pod nosem.

– Ale zaraz możesz mieć jak twój kolega z celi. – zapewniła go Ness. – Czekam za pieniędzmi, buty były warte dwa tysiące dolarów.

– Kurwa ile?! – Alex na słowa dziewczyny wypluł kawę na stół.

– Limitowna kolekcja. – jednak czarnowłosa dalej pozostawała nieugięta.

– Sam to sprzątasz. – warknęła wkurzona Liv, wskazując na plamę.

Gdy każde z nas się ogarnęło postanowiliśmy, że wraz z dziewczynami pójdziemy pozwiedzać LA, a chłopacy zostali w hotelu.

Przez całe popołudnie zobaczyłam mnóstwo atrakcji Los Angeles. Jednak największe na mnie wrażenie zrobiło UCLA. Ja i Bri nalegałyśmy, by odwiedzić kampus i musiałam przyznać, że był genialny. Już po jednym dniu zakochałam się w tym mieście i wiedziałam, że to będzie mój dom. Po prostu było tu idealnie.

– Jesteś pewna, że to się zmyje? – zwróciłam się do Liv, trzymając w dłoniach fioletową farbę. Kupiłyśmy ją w Targecie, ponieważ dzisiaj ma odbyć się Star Festival. Każdy na to wydarzenie ubiera się w dość szalony sposób, jednak co do tej farby nie byłam w stu procentach przekonana. Po tym jak przez przypadek zafarbowałam włosy szampanem Liv. Na moich włosach nie wyglądało to za dobrze, a trzymało się cholernie długo.

– Już po pierwszym umyciu. Nie ma tak mocnego pigmentu jak mój. – sądziłam, że Liv ma rację, przecież ona już od bardzo dawna utrzymuje różowy kolor.

Zielonooka pomagał nam zrobić kilka pasemek,  które miały urozmaicić nasz dzisiejszy wygląd. Jako pierwsza była Ness, która wybrała dla siebie czerwony kolor, idealnie pasował do jej kruczoczarnych włosów. Natomiast Bri wybrała niebieski. Ten odcień idealnie wpasował się w kolor jej włosów. Teraz nadeszła moja kolej. Wysuszyłam włosy, po to by ujrzeć kilka fioletowych pasemek na moich kasztanowych włosach. Szczerze, nie było tak źle, jak w tym różowym. Nawet się sobie podobałam, bo wyglądałam zupełnie inaczej. Zostały nam niecały trzy godziny do koncertu. Dziewczyny zajeły się moim makijażem, był on zdecydownie mocniejszy niż zazwyczaj. Dobrałam do tego czarne szorty z poszarpanymi nogawkami i tego samego koloru koronkowy top, bez ramiączek. Specjalnie na tę okazję kupiłam z czarną, dżinsowego  materiału oversizową kamizelkę. Nieskromnie mówiąc uważałam, że wyglądam naprawdę dobrze. Całkiem inna Madiosn niż ta, którą wszyscy znali i podobało mi się to.

Chłopaki już za nami czekali, jednak ja zwróciłam uwagę na Zack'a, który rozmawiał z kimś przez telefon. Nawet odwrócony do mnie plecami wyglądał nieziemsko w czarnych spodniach i skórzanej kurtce.

– Dzisiaj się nie rozdzielamy! – zarządziła różowowłosa, gdy tylko dotarliśmy na miejsce.

Festiwal odbywał się na otwartej przestrzeni, za niecałą godzinę miał się zacząć koncert Justina, więc ruszyliśmy pod scenę. Oczywiście zabroniliśmy Alex'owi i Noah pić jakikolwiek alkohol,  bo nikt nie miał zamiaru ich odbierać z komisariatu.

Po niecałych pięćdziesięciu minutach Justin wyszedł na scenę. Od razu do moich uszu dobiegły krzyki rozentuzjazmowanych fanek, które wyczekiwały sowjego idola. Blair tak jak reszta dziewczyn była wniebowięta.

– Co ty w nim widzisz? – prychnął pogradliwe Cole obok, którego stałam. Nijak to skomentowałam, nie miałam zamiaru zawracać sobie nim głowy.

Przez cały koncert świetnie się bawiłam. Śpiewała i tańczyłam z Blair, to właśnie dzięki jej obsesji znałam każda piosenkę na pamięć. Liv i Mike zwinęli się jakąś godzinę temu, a my zostaliśmy na niewielkiej imprezie organizowanej po koncercie. Ness, Nick i Zack zniknęli gdzieś w tłumie. I to by było na tyle z naszej wspólnej zabawy.

– Patrzcie co mam. – Alex wyciągnął coś z kieszeni.

– Dragi? – spytała przerażona blondynka.

– Żadne dragi to tabletki szczęścia. – wręczył każdemu z nas po jednej.

– Dla mnie bomba. – Noah ani trochę się nie opierał i zażył tabletkę. Reszta uczyniła dokładnie to samo co chłopak.

Przez chwilę się wahałam, czy aby na pewno powinnam ją wziąć. Przecież od zawsze byłam przeciwniczką, ale w końcu zdecydowałam się przełamać i również połknęłam tabletkę.

Stopniowo zaczynałam się robić coraz weselsza i odważniejsze. Działało to na mnie lepiej niż alkohol. Przez cały czas tańczyłam i śpiewałam ani trochę się przy tym nie męcząc. Nawet o piątej nad ranem, gdy wracałam z Blair i Josh'em miałam w sobie niemałe pokłady energii.

– Nie zrób nic głupiego. – ostrzegł mnie szatyn, po czym zniknął za drzwiami pokoju.

Chwilę zajęło mi znalezienie kluczy, ale w końcu się udało. Raczej w pokoju spodziewałam się śpiącego Zack'a, bo gdzie by poszedł. Lecz, kiedy tylko otwarłam drzwi usłyszałam śmiech. Dziwne, ten śmiech należał do dzieczyny. Na łóżku siedział Cole, ale nie sam. Na jego kolanach siedziała blondynka bez koszulki, tylko w samym staniku. Najwidoczniej im coś przerwałam.

– No chyba sobie jaja robisz?! – krzyknęłam poirytowana. Jeśli chciał się z kimś pieprzyć, to na pewno nie w łóżku, w którym miałam zmiar spać.

– Oj. – dziewczyna oderwała się jak poparzona od bruneta i zakryła się dłońmi.

– Nie oj, tylko spadaj stąd! – wskazałam na drzwi. Z tego co wiedziałam, nie otwarłam w tym pokoju przytułku dla bezdomnych szmat. – No już wynocha!

Na moje słowa, blondynka ubrała sowja koszulkę i biegiem opuściła ten pokój. Serio wyglądałam, aż tak groźnie? Na tę myśl uśmiechnęłam się sama do siebie.

– A ty, co? – zwróciłam się do Zack'a, który się we mnie wpatrywał, jak w jakiś pierdolony obrazek.

– Jesteś zazdrosna Allen?

– O ciebie? Zapomnij.

***
* Allen, codziennie mnie zaskakujesz.

Cześć i jak tam wrażenie po dzisiejszym rozdziale? Macie jakieś teorię do zakończenia, bo zostałam nam jeszcze około 8 rozdziałów. Przepraszam za wszystkie błędy, bo sprawdzałam go na szybko.

Mam do was jeszcze jedno pytanko, jaki jest wasz ulubiony ship?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro