23. To tylko jebane szwy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od naszego powrotu z Los Angeles minęły trzy dni. Po festiwalu resztę naszego pobytu przesiedzieliśmy na Venice Beach. Od momentu, gdy wyrzuciłam tę blondykę z pokoju, między mną i Zack'iem nie było inaczej. Zachowywaliśmy się tak jak zawsze, kilka niemiłych komentarzy i kilka przebłysków wzajemnej dobroci. Sam nie wiedziałam na czym stoimy, bo z pewnością nie była to przyjaźń ani wrogość. To było coś pomiędzy. Oczywiście Noah cały czas nawijała o Mack. Jakby to miało jakikolwiek sens.

Właśnie siedziałam i Blair i ogaldałyśmy maraton Dynasti. Noah też miał wpaść, ale jakimś cudem udało mu się wykręcić. Lubiłam spędzać czas z Bri, ale momentami bywała okropnie nieznośna. Ona również sobie ubzdurała, że łączy mnie coś z Cole'm.

– Słuchaj Mad i nie próbuj unikać odpowiedzi. – ostrzegła mnie blondynka, a jej ton był śmiertelnie poważny. – Spędzasz dużo czasu z Zack'iem?

– No tak. – musiałam to przyznać, chcąc nie chcąc spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu.

– Spałaś już z nim? – po co zadawała mi to pytanie, skoro znała na nie odpowiedź?

– To nic wielkiego. – wzruszyłam obojętnie ramionami. Przecież Blair też spała z kilkoma chłopakami i nie szła od razu do ołtarza.

– Może i nie... – tu się zawahała. – Ale wyobraź sobie, że tylko z tobą tak dobrze się dogaduje.

– Bzdura. – zaprzeczyłam niemal natychmiast.

– Na mnie nie może patrzeć, nawet nie zwraca się do mnie po imieniu, tylko blondyna albo blondi. – tu miała rację, lecz Zack miał znacznie lepsze relacje z Ness i Liv. Przecież to z nimi o wiele dłużej się przyjaźnił.

– Do mnie cały czas zwraca się Allen, wiesz nie tylko ciebie traktuje z wyższością. – na moje słowa morskooka poladła w niekontrolowany śmiech.

– Kompletnie o tym zapomniałam. – zaczęła się coraz bardziej śmiać. – Tak jako twoja dobra przyjaciółka od serca, nigdy nie radzę ci z nim być.

Momencik co?

Dlaczego? – przerwała swój napad śmiechu, by mi to wyjaśnić. Jeszcze przed chwilą myślałam, że ona jako kolejna osoba nakłania nas do związku.

– Jesteście z dwóch różnych światów. – podsumowała, po części miała rację. Jednak nasze charaktery były bardzo do siebie podobne. – Jak ty to widzisz, on robi co mu się podoba w San Fran, a ty jesteś pilną studentką w LA?

– Nie widzę tego. – przyznałam bez najmniejszego zastanowania. – Bo nic nie ma i nie będzie. – nie jestem, aż taką idiotką, żeby pchać się w takie bagno. Kto jak kto, ale Cole ściganie na nas kłopoty i to jeszcze nie raz.

Później nasza rozmowa zeszła na temat Chada, w prawdzie nie znałam go, ale Bri opowiadała o nim jak o siódmym cudzie świata. Może widziałam go dwa razy w swoim życiu, ale jakoś nie zdobył mojej sympatii. Widziałam Blair szczęśliwa o boku Josh'a. Ten chłopak był gotów wskoczyć za nią w ogień, a mimo jednego głupiego błędu zdecydowali się to wszystko zakończyć.

Było parę minut po dwudziestej trzeciej, a ja wracałam do domu. Wybrałam drogę przez park, ponieważ była o wiele krótsza. Przemawiało mną przerażenie, bo o tak później porze nie jest bezpiecznie. Jednak moje zmartwienia były zupełnie niepotrzebne. Między parkowymi alejkami przechadzka się kilka osób, głównie byli to ludzie z psami, którzy wyprwadzali je na wieczorne spacery. Na jednej z ławek siedziała para, obejmując się. Na swój sposób było to urocze mimo, iż nigdy nie byłam fanką okazywania miłości publicznie. Szłam dość szybkim krokiem, bo do domu został mi jeszcze spory kawał drogi. Gdy nagle ktoś pociągnął mnie za łokieć, przez co oddaliłam się od głównej alejki.

– Spierdalaj. – zaczęłam się szarpać, ponieważ facet, który mnie trzymał miał na głowie kaptur.

– Tak się odnosisz do pana? – moje oczy ujrzały ostatnią osobę, która chciałam w tym momencie widzieć.

James.

– Nadal zabawny tak jak kiedyś. – uśmiechałam się sztucznie w stronę chłopaka. Nie wiedziałam czego chciał, ale na pewno nie było to nic mądrego.

– A ty nadal łatwa tak jak kiedyś. – odpłacił mi się tym samym. Tak naprawdę, nigdy nie byliśmy razem. To on za mną szalał. Totalnie bym go zlekceważyła, ale ostatnio zaczął być jednym z pionków Mrtona i mógł mi zrobić wszytsko. Zwłaszcza, że już wcześniej był nieobliczalny i próbował mi zrobić krzywdę.

– Jak mi przykro, skoro jestem taka łatwa, to dlaczego nigdy mnie nie miałeś? – za nic nie mogłam pokazać strachu. Dlatego swobodnie odwróciłam się do niego plecami, mając zmiar odejść.

Nie było to za dobre posunięcie, bo James przyłożył mi coś do głowy. Najprawdziwszy pistolet. Celowano we mnie, to nie był pierwszy raz. Chodź w środku rosło we mnie niepokojące  napięcie. Teraz nadeszła moja kolej, by zostać zakopaną wśród ziemi. Prędzej czy później i tak mnie to czekało, a Mrton nie odpuściłaby tak doskonałej okazji. Szkoda, że nie raczył się pojawić osobiście.

– Nagle zaniemówiłaś? Od zawsze wiedziałem, że odbieram mowę dziewczyną.

– Nie pochlebiaj sobie. – teraz powinnam siedzieć cicho, jednak jeśli miały to być moje ostatnie chwile, to po co miałam gryźć się w język? – Czego chcesz?

– Aż tak ci się spieszy, by poznać odpowiedź? – na dźwięk jego przebrzydłego głosu, sama chciałam wziąć ten pistolet i zadać sobie strzał. – Skoro nalegasz. Mad wszyscy wiemy, że jesteś przebrzydłą szmatą, najpierw mnie zwodziłaś, a później rozpieroliłaś moje życie.

– Nie przysłał cię tu Morton?

– Przysłał, ale korzystając z okazji załatwię też osobiste porachunki. – brzmiał jak prawdziwy psychopata. – Po spotkaniu z Cole'm, musiałem przyznać się do tego, że tak naprawdę ty jesteś nie winna. Zrzuciłem się ze schodów na darmo, niszcząc sobie karierę sportową, przez taką kurwe. – szarpnał mnie za włosy, przez co syknełam z bólu. Byliśmy w parku, mogłam krzyczeć o pomoc, lecz wiedziałam, że jeśli ktoś tutaj się pojawi zginie.

Nie chciałam mieć krwi na rękach.

– Biedactwo i w ramach zemsty pracujesz dla naszego wroga, tylko my i tak jesteśmy potężniejsi. – musiałam brzmieć przekonująco.

– Barnes wam nie pomoże, wykorzysta o później sam pozabija. To ostrzeżenie od Dereka.

– W takim razie ja ostrzegam ciebie, jeśli jeszcze raz mnie tkniesz, nie tylko kariera się dla ciebie skończy. – nie poznawałam siebie. W życiu nikomu bym nie groziła.

– Jakaś ty głupia Mad. – pokręcił z rozbaiwenia głową. – To ty będziesz się wiła błagając o litość, zniszczymy was wszystkich, a ciebie zostawiamy na koniec, by Cole wiedział jak kolejna umiera, tym razem na jego oczach. Tym razem twój tatuś nie pomoże. – zaraz, co wspólnego miał z tym mój tata? Jako szeryf był w to poniekąd zamieszany, ale nie myślałam, że aż tak.

James schował broń, co oznaczało, że jeszcze pozostanę żywa. Nim odszedł, uderzył mnie w twarz. Z taką siłą, że moja głowa odleciała na bok. W oczach stanęły mi łzy, a policzki piekły niemiłosiernie. Na dolnej wardze poczuła metaliczny posmak krwi. Blondyn stał jeszcze chwilę przede mną, rozkoszujac się tym widokiem. Idealnie pasował, niczym brakujący puzzel, do gangu Dereka. Ich trójka była nieobliczalna i gotowa by zgotować naszej paczce prawdziwe piekło. James odszedł, jak gdyby nigdy nic. Po moich policzkach lały się łzy. W przypływie chwili zaczęłam biec przed siebie.

Początkowo, nie wiedziałam dokąd zmierzałam. Pragnęłam tylko przestać myśleć. Tak właśnie o to znalazłam się pod kamienicą Cole'a. Nie miałam pojęcia po co tutaj przebiegłam. Jednak coś we wnętrz podpowiadało mi, by go ostrzec. Przypuszczałam, że może go nie być w domu. Zapisałam cicho do drzwi. Czekałam, aż w końcu zamek się przekręcił, a w drzwiach stanął brunet ubrany w czarne dżinsy i tego samego koloru bluzę z kapturem. Automatycznie wtuliłam się w jego tors, ponieważ obolały policzek dalej pulsował.

– Kurwa Allen, co jest? – dwoma palcami, chwycił mój podbródek, zmuszając bym spojrzała na niego.

Chciałam odpowiedzieć, ale nie byłam w stanie powiedzieć ani słowa. To był dla mnie szok, z którego za nic nie mogłam się wyrwać.

– Cole, nie mam całej nocy. – z salonu dobiegły mnie czyjś męski surowy głos, który gdzieś już słyszałam.

Moim oczą ukazała się nie kto inny, niż sam Rick Barnes. Wygląda inaczej niż w Alcatraz. Wtedy miał na sobie elegancki garnitur, a teraz tylko na jego ramionach spoczywała granatowa marynarka. Reszta stroju prezentowała się zwyczajnie. Nie wyglądał na gangstera. Ale tylko z pozoru.

– W czymś przeszkodziłem? – wskazał na naszą dwójkę, która stała wtulona w siebie, jak pieprzona para zakochanych.

– Kto ci to zrobił? – brunet wskazał, na moją rozciętą wargę i zaczerwieniłam policzek. W jego oczy płonęły żywym ogniem, jak jeszcze nigdy.

– Spotkałam James'a... – zaczęłam opowiadać całą historię, starając się nie ominąć żadnego szczegółu. Zack co jakiś czas rzucał przekleństwa, natomiast Rick siedział z niewzruszoną miną.

– Trzeba było ich już dawno powstrzelać, gdy miałem okazję. – podsumowała Rick, gdy tylko skończyłam opowiadać. – Co wyście dzieciaki narobili, że macie za wroga drugiego najpotężniejszego gościa w Kaliforni?

Okej, jednak było fatalnie. Ścigneliśmy na siebie ogromne kłopoty, które będą nieść ze sobą ogromnę konsekwencje.

– Nie umywaj rąk, sam z nim pracowałeś. – Cole wytkął to mężczyźnie. Tego bym się nie spodziewał, a jednak tutaj każdy był ze sobą powiązany.

– Dziewiętnaście lat temu, później przełożyłam władze nad przyjaźń i odsunełęm od siebie słabe ogniwo. – Barnes brzmiał jak prawdziwy gangster. Siedział w tym wystarczjąco długo i miał w nosie bliskie sobie osoby, po prostu chciał być potężny.

– Teraz się mści na Madison.

– Z tym nie mam nic wspólnego. – zaprzeczył. – Sami ściągnięliście na siebie jego gniew, ja tylko go nieco podsyciłem.

– Świetnie. – prychnełam pod nosem.

Zack wręczył mi woreczek z lodem, bym przełożyła go sobie do policzka tak, aby nie spuchł. Siedząc i słuchając ich rozmowy dochodziła do wniosku, że już na zawsze będzie mnie to prześladować. Ciągłe porwania i groźby. Nie byłam na takie coś gotowa. Miałam ochotę stąd wyjść, spakować się i już nigdy nie wracać. Jednak mój telefon zaczął dzwonić, byłam święcie  przekonana, że to mój ojciec do mnie dzwoni i mnie szuka. Obiecałam że wrócę wcześniej, a tutaj proszę siedzę w mieszkaniu Zack'a i słuchałam gangsterkich spraw. To nie był mój tata, tylko Noah.

– Zadzwonię później. – rzuciałam krótko, z zamiarem rozłaczenia się.

Nick'a porwali! – nim zdążyłam się rozłączyć, usłyszałam przerażony wrzask przyjaciela.

– Jak to?! – krzyknęłam, zwracając tym na siebie uwagę mężczyzn. – Porwali Nick'a. – zwróciłam się do nich.

– Daj na głośno mówiący. – rozkazał Cole, zachowując zimną krew.

– Noah dam cię na głośno mówiący, opowiedz wszytsko od początku. – przerażona położyłam telefon na narożniku. Kolejny raz zaczął palić nam się grunt pod nogami.

To no to, byliśmy w klubie. Wszytsko fajowsko pijemy i no ja ten nagle poszedłem do łazienki wracam, a go nie  ma. Poszedłem przed klub i nagle pojechali jakieś typki i zaczęli się szarpać z Nick'iem. Spakowali go do auta, a jeden z nich przypominał Dylana. – wtedy już wiedzieliśmy, że to kolejna z zagrań Derka.

James nie żartował, naprawdę chcieli nas zniszczyć. Już się zaczął nieunikniony proces, a my znaleźliśmy się w jego centrum. Mieliśmy być kozłami ofiarnymi. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny deszcz, to było dla mnie za wiele. Nie wiedziałam jak Rick i Zack przyjęli tak dobrze tę wiadomość.

– Tobie coś zrobili? – spytał go Cole, by pozyskać więcej informacji.

Nie wiedzieli mnie. – kamień spadł mi z serca, przynajmniej Noah był bezpieczny. – Zaraz Mad, co ty robisz u Zack'a?

– Nie istotne, idź do domu my się tym zajmiemy. Nie próbuj niczego głupiego. – ostrzegłam go, słowa wypływa automatycznie z moich ust. Doskonale potrafiłam sobie radzić w takich sytuacjach, lecz momentami nie one przerastały.

Niech ci będzie, ale opowiesz mi wszytsko. – wywrociałam tylko oczami, on znacznie lepiej potrafił rozładować atmosferę, niż ja.

Rozłączyłam się i przeniosłam wzrok na mężczyzn. Zero reakcji, byli niczym oaza spokoju, gdy ja cała dygotałam.

– Jadę tam. – zadecydował Zack.

– Jedziesz na pewną śmierć. – odezwał  sie niemal natychmaist Rick. – Derek nie jest głupi. Myślisz, że dlaczego nie wziął ze sobą tego chłopaka? Chce cię dostać na tacy. – brzmiał w tym dość przekonująco, miał dość doświadczenia i nie był porywczy w przeciwieństwie do Zack'a.

– Wezmę Ethana.

– Synu ty nic nie rozumiesz, tam czeka na ciebie kilku, jak nie kilkunastu uzbrojonych gości. We dwóch możecie co najwyżej pograć w gry na konsoli. – wyśmiał go.

– W takim razie jedziesz ze mną, pokażesz co umiesz wspólniku. – zgarnął z blatu klucze do auta i był gotów do wyjścia.

Barnes tylko mu przytaknął, przecież ktoś taki jak on nie odpuściłby takiej akcji. Miałam dwa wyjścia, czekała mnie cholernie trudna decyzja, która podjęłam w przeciągu trzydziestu sekund.

– Też jadę. – zarządziłam opuszczając mieszkanie Zack'a.

– Nie bierzemy jej. – zaprotestował starszy mężczyzna.

– Jasne, że nie. – zgodził się z nim brunet.

– Nie ma takiej opcji, jadę i tak byłam już w podobnej sytuacji. Nick to też mój kumpel, a ja pomagam przyjaciołom. – nie byliśmy ze sobą dostatecznie blisko, ale i tak chciałam za wszelką cenę mu pomóc.

– Ciekawe po kim jesteś taka odważna? – zwrócił się do mnie Rick, gdy wyjeżdzaliśmy z parkingu.

Po drodze zgarneliśmy Josh'a i Ethana. To właśnie nasza piątka miała ruszyć, na pomoc Nick'owi. Po drodze chłopacy obmyślali plan, jednak ja się w niego jakoś szczególnie nie wsuchiwałam, bo po co? Nigdy nie byłam zawodowym zabijaką ani nie miałam doświadczenia z bronią. Przed poznaniem Cole'a widziałam ją tylko u taty.

Zatrzymaliśmy się na przedmieściach, a dokładniej przed jednym z opuszczonych budynków, w którym z pewnością przetrzymywali Nick'a. Musiałam przyznać to miejsce wyglądało upiornie i nikt o zdrowych zmysłach nie zajrzałby do środka. Z auta wsiadł Rick, a tuż za nim Ethan i Josh. Zostałam na krótką chwilę sama z Cole'm.

– Chyba nie sądziłaś, że weźmiemy cię ze sobą? – nim zdążyłam zareagować, on zdążył już wysiąść i zamknąć mnie w aucie.

Odruchwow rzuciłam się w stronę drzwi. Na marne były one zamknięte. Zaczęłam uderzać w szybę, po to by móc ją zbić. Jednak to auto było niczym pierdolony pancerz i każda moja próba ucieczka kończyła się klęską. Pozostało mi aby patrzeć, jak mężczyźni znikają w budynku.

– Pieprzony Zack Cole! – krzyknęłam sama do siebie, bo i tak nikt mnie nie słyszał.

Co mnie pokusiło, żeby z nimi jechać? Od początku mogłam się domyślić, że nie wezmą mnie ze sobą. Z frustracji przechyliiłam się do tyłu, uderzając plecami o siedzenie. Nie mogłam tak czekać w nieskończoność, ciekawość mnie wykończy. Wtedy w mojej głowie zapaliła się niewielka lampka. Przecież mam ze sobą telefon. Wyjęłam z kieszeni złotego Iphona licząc, że na tym zadupiu znajdę internet. Wpisałem w wyszukiwarkę Jak wydostać się z samochodu. Fakt faktem niczego przydatnego nie udało mi się znaleźć, ale zawsze próbowałam.

Nudziło mi się tutaj, a spędziłam tak może z pięć minut. Z tylnego siedzenia przeniosłam się do przodu. W oczy wpadł mi schowek, koniecznie musiałam sprawdzić co Cole w nim trzyma. Nie powinnam, była tego robić, ale pokusa była silniejsza. Bez zawachania go otwarłam. Na pierwszy rzut oka nie wydawała się jakoś szczególny. Tona papierów, dotyczących jakiś przeglądów, znalazłam też pięć zapalniczek i scyzoryk. Teraz wiedziałam co robić, zaczęłam majstrować nim przy drzwiach.

Nie udało się. Kręciłam nim, tak jak robią to na filmach, lecz bezskutecznie. Ze złości zaczęłam uderzać w zamek. Jednak scyzoryk pomógł mi delikatnie go naruszyć, wystarczyło by otworzyć drzwi.

Czułam ogromną dumę, gdy tylko moje płuca zaczerpnęły świeżego powietrza. Zabrałam ze sobą scyzoryk, wchodząc do opuszczonego budynku. Zmrok działał zdecydownie na moją niekorzyść. Musiałam zpalić latarkę w telefonie, a w drugiej trzymałam nóż. Co chwilę rozglądałam się dookoła, by nikt przypadkiem mnie nie zaatakował. Jak to u gangsterów bywa, ich walka nie może odbywać się od razu na wejściu?

Oczywiście, że nie.

Stłumione hałasy dochodziły z pod podłogi. Naturalnie musiałam zjeść do piwnicy schodami, które ledwo się trzymały. Z trudem przełkenełam ślinę i zrobiłam pierwszy krok. Im bliżej byłam końca, tym bardziej rosła moja niepewność. Zatrzymałam się pośród licznych korytarzy, nie wiedząc dokąd iść. Wysłuchałam się w dźwięk, który prawdopodobnie dobiegła z lewej strony.

Japierdole. – warknełam przerażona, gdy po moich nogach przebiegł szczur.

Okej, tego było już za wiele. Potwornie bałam się szczurów i innych gryzoni. Musiałam stłumić krzyk i panikę, która we mnie narastała. Z każdym krokiem gryzonie uciekły w przeciwnym kierunku, jakby się czegoś obawiały. Im bliżej byłam, tym więcej słyszałam hałasów, co utwrdzalo mnie, że właśnie tam czeka piekło.

– Laleczka Madison. – Dylan od razu mnie zauważył, gdy tylko weszłam do pomieszczenia.

Było one raczej średniej wielkości, ale Cole i reszta zachowywali dystans. Marton nie pojawiał się osobiście, to było typowe dla niego. Za to przysłał James'a i Dylana, prócz nich było też kilku napakowanych, groźnie wyglądających mężczyzn. Żaden nie był mi znajomy, ale z samego wyglądu  mogłam sądzić, że są niebezpieczni i to bardzo. Po środku zwinięty w kłębek  leżał Nick. A jego biało czarna koszula, była poplamiona i poszarpana. Zrobiło mi się go okropnie żal. Cierpiał.

– Miała zostać w aucie. – ze srogą miną zwrócił się Barnes do Zack'a.

– Dlaczego, im więcej tym weselej. Już mamy tutaj samą legandę. – Dylan czuł się swobodnie, jakby wiedział, że to on odniesie zwycięstwo. – Madison jest tutaj równie ważna.

Dobra, to mi już się przestało podobać.

– Pierdol się Wood, lepiej pobiegnij do swojego pana i pochwal się, że znwou spierdoliłeś powierzone zadanie. – Zack nie ustępował, przez co był w niebezpieczeństwie.

– Oddawaj to, co nasze i zawijamy się stąd. – Ethan był tego samego zdania, ponieważ byli pewni swojej wygranej.

On i Josh zrobili dwa kroki do przodu, by pozbierać Nick'a.

– Nie ma opcji. – James zatrzymał ich w połowie drogi. – Zostaniesz zniszczony Cole. – uśmiechnął się cwanie w jego kierunku, przez co brunet się spiął.

– Przestaniesz się tak uśmiechać, kiedy powybijam ci te ząbki. – pewnym krokiem ruszył w stronę blondyna.

– Nie radzę. – ostrzegła go, wyciągając za paska spodni pistolet. – Jeden krok i każda z was dostanie. Minimum jeden strzał.

W tym momencie Dylan oraz reszta, wyjęli broń. A ja jak idiotka stałam ze scyzorykiem zaciśniętym w dłoni, który w tej sytuacji mi nie pomoże.

– Dziecaku, do kogo ty celujesz? – Rick i Cole również wyjęli broń, a po chwili zrobili to Josh i Ethan.

Serce podeszło mi do gardła. Zaraz miała rozpocząć się krwawa bitwa. Ludzie Mortona mieli znaczną przewagę nas było pięciu, w tym ja. Gdzie nie mogłam im pomóc. Za to Wood'owi towarzyszył James i pięciu mężczyzn. Szansę zdecydownie nie były wyrównane.

– Zrobimy tak. – zaczął Dylan. Rozumiałam, że nie chcieli się pozabijać, tylko dobić tagru. A najlepszym sposobem było przyparcie nas do muru. – Laleczka zostaje, a wy bierzecie kumpla.

– Nie ma kurwa opcji. – Zack'owi ani na chwilę przez myśl nie przeszło, żeby mnie tutaj zostawiać. Nie miał pojęcia jak byłam mu wdzięczna.

– Chłopczyku, tobie naprawdę coś się pomyliło. Nie bez powodu znają mnie całe stany, a Derek wie, że ze mną nie ma szans. – Rick był pewny swego, dla niego całe to wydarzenie to była codzienność.

– Nie po dobroci? – zakpił sobie z nas. – W takim razie siłą.

Cztery słowa. Słowa, które rozegrały prowadziwą wojnę. Po ich wypowiedzeniu padły pierwsze strzały. Automatycznie rzuciłam się w bok, chować się za starymi, drewnianymi drzwiami. Rozejrzałam się dookoła, by ocenić sytuację. Josh osłabiła Nick'a, którego zaciągnął w lewy kąt. Prócz strzałów to była prawdziwa walka. Cole bił się z jedym z mężczyzn, Ethan z Dylanem, a Barnes strzalał. Udało mu sie postrzelić dwóch z przydupasów Mortona. Teraz mieliśmy wyrównane szanse. Schowałam głowę w ostatnim momencie, tak by pozostawać niezauważoną, a w dłoni szukałam scyzoryk.

– Znalazłem cię. – nagle poczułam szarpnięcie za włosy. Na tyle silne, by wyciągnąć mnie z mojej kryjówki.

James, stał naprzeciw mnie. Nie miałam z a dużo czasu w dłoniach trzymał pistolet. Mógło stać się wszytsko. W przypływie chwilowej odwagi jedną ręką walnęłam go prosto z pięści w twarz, przez co stracił orientację. To była dla mnie idealna okazja, by wyrwać pistolet z dłońi i wyrzucić go jak najdalej. Poczułam w kostkach okropny ból.

– Suka. – uderzył mnie w twarz. Upadłam na podłogę, upuszczając scyzoryk. Rana, która zrobił mi wcześniej na wadze, ponownie się otworzyła, a na języku poczułam metaliczny posmak krwi. Plecami walnęłam o ścianę, nie miałam dokąd uciekać. James to zauważył. Chwycił scyzoryk i przysunął się do mnie. – Obiecałem ci cierpienie i będziesz cierpieć, jak najgorsza dziwka.

Tyle wystarczyło, nie były to puste groźby. Wbił nóż w moje przedramię. Wydarłam się z bólu. Jednak on nijak zareagował. W jego oczach widziałam cień satysfakcji. Nie wahając się ani chwili pogłębiał ranę, zjeżdżając ostrzem w dół. Kolejny raz krzyknęłam, a łzy samoistnie zaczęły napływać mi do oczu.

– Zdychaj szmato. – to były ostatnie słowa jakie do mnie wypowiedział. W pewnym momencie przestał się ruszać, jakby czas się zatrzymał. Zalewie po kilku sekundach, z jego ust zaczęła wypływać krew, a błękitna koszulka zaczęła robić się bordowa.

Automatycznie chwyciłam za końcówkę noża i wyjęłam go sobie z ramienia, był to nie najlepszy pomysł, bo krew zaczęła lecieć wzdłuż mojego rękawa, a z każdą sekundą było jej coraz więcej. To samo mogłam powiedzieć o Jamesie. Leżał w ogromnej kałuży własnej krwi, martwy. Miałam deja vu. Już kiedyś widziałam ten obraz, przez co mój mózg zaprzestał pracować. W myślach przewijały mi się te straszne obrazy. Brakowało mi oddechu. Dopiero do rzeczywistości przywrócił mnie czyjeś silne ramiona, które mnie nosiły.

– Nie wygląda to najlepiej Allen. – to był Zack. Niósł mnie na rękach w stronę wyjścia. Z ramienia wypływało coraz więcej krwi. Musiałam rozejrzeć się dookoła. Na podłodze leżało pełno poległych ciał.

– Nie zabiłeś nikogo? – szepnęłam cicho.

– Nie, to Rick strzelał. – nie wiedzieć czemu, cieszyła mnie jego odpowiedź.

Przez całą drogę niósł mnie na rękach. Z każdym krokiem, krwi z mojego przedramienia wypływało coraz więcej. Nie było to zwykłe draśnięcie, a coś o wiele bardziej poważniejszego. Ból był nie do wytrzymia. Brunet z ogromną delikatnością położył mnie na tyle siedzenie auta.

– Co z nimi jest? – usłyszałam głos Barnes'a, gdy tylko Cole usiadł za kierownicą.

Nie doczekał się odpowiedzi lub ja jej nie usłyszałam. Nagle przed oczami pojawiły mi się dziwne czarne plamy. Pomrugałam dwukrotnie i przeszło mi, no w miarę. By wyostrzyć swój wzrok spojrzałam na lewo. Obok mnie siedział Ethan, a tuż za nim Josh, który podtrzymywał Nick'a. Jego twarz była kompletnie zmasakrowana. Gdy BMW ruszyło, w mojej głowie wszytsko zaczęło się kręcić. Czułam się słaba, a na moje szorty kanały strugi krwi. Mimowolnie oparłam głowę na czymś, czym okazało się ramię Ethana.

– Z Mad jest źle. – szatyn natychmiast to zauważył. – Trzeba ją zawieźć do szpitala.

– Żadnych szpitali. – zaprotestował srogo Cole.

– Musimy coś zrobić inaczej się wykrwawi, a Nick zwija się z bólu. – Josh dostrzegł w jakim stanie byliśmy. Wygladaliśmy jakbyśmy dopiero wracaliśmy z wojny. Mnóstwo krwi i siniaków. Zdecudownia tak młodzi ludzie jak my nie powinniśmy mieszać się w takie bagno.

Ale już było za późno.

– Jedziemy do Rafe'a.

To imię mi coś mówiło. Zaraz to przecież ten koleś, co wyciągnął ranę postrzałową Ethana. W prawdzie nie wyglądał na lekarza, tylko na ćupna. Ale jeśli pomógł Ethanowi to nam też. Co nie? Moje powieki same opadały, nie umiałam już z tym walczyć. Czułam się okropnie senna.

– Nie zasypiaj młoda, inaczej się nie obudzisz. – ostrzegła mnie Rick, który zauważył moją senność.

Stałam przed nie lada wyzwaniem, jeśli chciałam przeżyć, to musiałam walczyć z samą sobą. Nie było to dla mnie łatwe. Mężczyźni przez całą drogą o czymś mówili, lecz ja już nie słuchałam. Pogrążyłam się w zupełnie innym świecie. Tam toczyłam wewnętrzną walkę. Była to dla mnie idealna okazja, by zamknąć oczy i odpocząć od życia. Nie chciałam tego, tak potwornie się obawiałam. Już nigdy nie posłucham durnych pomysłów Noah, już nigdy nie spędzę babskiego wieczoru z Blair.

Już nigdy nie poczuję smaku jego ust.

Momentami pragnęłam śmierci, oczekiwałam jej jak zbawienia. Ale teraz, gdy tylko musiałam się z nią zmierzyć, pragnęłam życia. Miałam dopiero siedemnaście lat. Każdy w tym wieku pragnie ułożyć je sobie na nowo, a ja nie miałam bladego pojęcia, czy będzie mi to dane?

Zatrzymaliśmy się pod bramą, która prowadziła do mieszkania Rafe'a. Zack ponownie wziął mnie za ręce, a tuż za nami Josh i Ethan targali ze sobą Nick'a, wyjącego z bólu. Musiałam spojrzeć na swoje przedramię. Widok był koszmarny, niczym z horroru. Z rany lały się litry krwi, ale to nie było najgorsze. Widziałam tam własne mięśnie i kości. Czym prędzej odwróciłam wzrok, zatrzymując go na ślicznych ciemnobrązowych tęczówkach. Tym razem nic nie mi nie mówiły, były obojętne.

Jak jego stosunki wobec mnie.

Pali się?! – drzwi otworzyła nam jak mniemam Rafe. Bardzo słabo widziałam na oczy, więc nie byłam pewna, czy to on. Dostrzegłam tylko, że mężczyzna przed nami był ubrany w dość pstrokaty strój. Poprzednim razem też tak wyglądał.

– Musisz nam pomóc. – po słowach Zack'a, Rafe wpuścił nas do mieszkania.

– Dziewczyna na stół, chłopak na kanapę. – wydał rozkaz. Czułam jak ramiona Zack'a mnie opuszczają, przez co czułam się jeszcze bardziej samotna. – Ethan coś tam umiesz na tej medycynie, więc zajmij się nim.

Nad moim ciałem stała rozlewająca się sylwetka. Kazda skunda działała na moją niekorzyść i czułam coraz to gorzej. Rafe podniósł moje ramię, by dokładnie je obejrzeć. Sprawiając mi przy tym niewyobrażalny ból. Krzyknęłam tyle ile sił miałam w płucach.

– Przecięto jej tentnicę i doszło do krwotoku. – sama diagnoza brzmiała potwornie. – Nie pomogę jej.

– Jak to kurwa? – nie musiałam widzieć, by wiedzieć, że ten głos należał do wkurwionego Zack'a.

– Straciła za dużo krwi musimy zrobić transfuzję, nie mam takiego sprzętu.

– Stary jesteś lekarzem. – tym razem odezwał się Josh.

– Weterynarzem. – poprawił go. Ekstra, czyli pomóc ma mi gość, który bada zwierzęta. – Nie mam sprzętu do transfuzji, mogę jej założyć szwy, ale będzie ją to cholernie bolało.

– To podaj jej jebaną narkozę. – warknął poirytowany brunet.

– Nie rozumiecie, jeśli podam jej narkozę bez transfuzji krwi jest szansa, że organizm będzie za słaby, by ją wzbudzić.

To był mój wyrok. Teraz została mi tylko określoną ilość czasu. Nawet Rafe nie wierzył, że to może się nam udać. Utkwiłam swój wzrok w białym suficie, a łzy wpływały po moim policzku.

Zawiodłam każdego.

– Nie masz jakiś znieczuleń? – nie dawał za wygraną, naprawdę zależało mu na tym, by utrzymać mnie przy życiu.

– Wybacz, że nie mam w domu znieczuleń. To nie jest szpital. Mogę podać jej morfinę.

Chwilę później poczuła jak wbija mi w zgięcie łokcia weflon z potrzebną kroplówką. Rafe zaczął szykować szwy. Nad stołem stał przerażony Josh i Rick  który w przeciwieństwie do pierwszego nie wydawał się być obrzydzony tym widokiem. Jednak nie było przy mnie ososby, którą najbardziej na świecie chciałam widzieć. To był kolejny cios.

– Co z Nick'iem? – wychypiałam nim Rafe przystąpił do zszywania rany.

– Nie jest najgorzej, ma trzy potłuczone  żebra i złamany nos. Nie doszło do zapaści. – opowiedział mi Ethan, chociaż tyle dobrych wieści. Przynajmniej Nick z tego wyjdzie.

Rafe przystąpił do działania wbił igłę prosto w obalałe miejsce. Mój krzyk było słychać na drugim końcu miasta, a łzy lały się jak wodospad. Nigdy w życiu nie czułam czegoś tak potwornego. Jednak do moich uszu dotarł dzwięk trzaskających drzwi. Nie musiałam podnosić głowy, by wiedzieć, że to właśnie Cole wyszedł. W tym momencie  przestałam odczuwać ból spowodowany raną, teraz coś w środku mnie zabolało. Po tym wszytskim co się stało miał czelność stąd wyjść, tak po prostu. Z każdym wbiciem igły krzyczałam coraz mniej, w końcu nadeszła taki moment, że przestałam cokolwiek odczuwać. Być może właśnie w taki sposób działała morfina. Szkoda tylko, że nie mogła zaprzestać temu bólowi towarzyszącemu wewnątrz.

– Gotowe. – oznajmił blondyn, odchodząc od stołu. – Teraz trzeba nastawić ci nos. – w prawdzie go nie widziałam, ale mogłam wywnioskować, że właśnie miał zamiar nastawić nos Nick'a.

Kilka krzyków i już było po wszytskim. Udało nam się. Obaj przeżyliśmy. Josh pomógł mi podnieść się do pozycji siedzącej, momentalnie zachowało mi się w głowie. Szatyn to zauważył, więc podtrzymywał mnie delikatnie w tali. Po mojej lewej stał Barnes, a Ethan zbierał Nick'a z kanapy. Nigdzie nie widziałam tego mrocznego spojrzenia.

Poszedł sobie.

– U chłopak duża ilość witamin i leków przeciw bólowych. Pod żadnym pozorem na nie chodzić, przez dobry tydzień. – wyjaśnił nam Rafe, w końcu był w tym ekspertem. – A ty masz założone szwy. Za trzy dni powinny się rozpuścić. Nie jest to najprzyjemniejsze uczucie, ale przeżyjesz.

– Dziękuję. – wyszeptałam cicho, poniewaz byłam osłabiona i nie marzyłam o niczym innym jak tylko sen.

Początkowo chciałam iść o własnych siłach, ale nie byłam w stanie. Gdy tylko postawiłam nogi na ziemi o mało co się nie wywróciłam. Josh zauważył, że nie jestem w stanie chodzić, dlatego wziął mnie na swoje ręce. On w przeciwieństwie do swojego przyjaciela miał trochę empatii. Poznałam go na tyle, by mieć pewność, że nie zostawi nikogo w potrzebie. Ja i Nick byliśmy tego doskonałym przykładem. Przed bramą stało niebieskie BMW, czyli nie odjechał. Zwyczajnie miał to wszytsko gdzieś co się z nami działo. Nawet nie chodziło o mnie, ale Nick był jego kumplem.

Cole miał w nosie wszystkich.

Josh usadowił mnie na tylnym siedzeniu, znów wracaliśmy w szóstkę. Zack nawet nie posłał mi jakiegokolwiek spojrzenia. Był stu procentowym dupkiem. Czego mogłam się spodziewać po kimś jego pokroju? Współczucia? Empatii? Wydaje mi się, że nie. Skoro tak to miało wyglądać, to przecież nie będę za nim rozpoczać. Oparałam głowę o ramię szatyna siedzącego obok. Po kilku minutach usnęłam.

Powolnie otwarłam powieki, które oślepiły blask słońca. Było ono na wysokości mojego okna oznaczało to, że już za niedługo zapadnie zmrok. Przewróciłam się na plecy, spoglądając w biały sufit. Do głowy powrócił mi obraz z wczorajszej nocy. To nie był jeden z moich koszmarów, a rzeczywistość. Na moim ramieniu związany był bandaż, gdy tylko chciałam nią poruszyć, w miejscu rany przeszła mnie fala bólu. W prawdzie nie był on tak silny jak wczoraj, pewnie Jeszce w moim organizmie pozostawała morfina. Wyciągnęłam lewą rękę, w poszukiwaniu mojego telefon. Sprawdziłam godzinę i tak jak myślałam, przespałam cały dzień. Podniosłam się do pozycji siedzącej, przeciągając się, jednak wciąż uważałam na ramię.

– Skąd się tutaj wziąłeś? – spytałam automatycznie chłopaka, który siedział przy biurku. A był nim Matt.

Chwilowo poczułam ogromne rozczarowanie, że to właśnie on tutaj siedział, a nie Zack. Zresztą czego ja miałam się po nim spodziewać? Już wczoraj pokazał jak nic go nie obchodzi. Szczerze wątpię, by dopadła go skrucha.

– Rick kazał mi cię pilnować. – odpowiedział z szerokim uśmiechem, puszczając mi oczko. Jakby była to dla niego najpiękniejsza rzecz na świecie.

– Dzięki, ale nie mam już pięciu lat. – prychnełam wstawać na równe nogi. Nie był to najlepszy pomysł, ponieważ dość mocno zakręciło mi się w głowie.

– Wiem o tym. – przyznał mi rację. – Tylko z takim ramieniem bardzo ciężko brać prysznic, chętnie ci pomogę. – zasugerował z cwaniackim uśmiechem, na co wróciłam oczami.

– Podziękuję.

– Poważnie wiem o czym mówię. – dalej pozostawał nieugięty. Pokręciłam z rozbawaienia głową, ponieważ Matt był dość upierdliwy.

– Naprawdę nic mi nie jest, więc możesz już sobie iść. – zaczęłam go pchać w kierunku okna. – Powiedz Barnes'owi, że nie potrzebuję żadnej pomocy i doskonale sobie radzę.

– Wow, jeszcze żadna dziewczyna nie odesłała mnie z kwitkiem.

– Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz. – zacmokałam radośnie w jego kierunku.

– Ale jak ci się coś stanie to dzwoń. – rzucił poważnie na pożegnanie i wyszedł przez okno.

– Nawet nie mam twojego numeru! – krzyknęłam, gdy chłopak był już na piątym piętrze.

– Spokojna głowa wpisałem ci go, kiedy spałaś. – jakim cudem udało mu się odblokować mój telefon?

Chyba jednak wolę nie wiedzieć. Zamknęłam szczelinie okno, by przypadkiem nikt nieproszony tutaj nie wparował. Nie było to najmądrzejszy posunięcie, bo po przez delikatnie podniesnie rąk, moja prawa ręka znów zabolała. Musiałam przywyknąć, że szwy będę utrzymywały się przez kilka, a ja muszę być ostrożna. Mój żołądek zaczął wydawać nienaturalne odgłosy, nic dziwnego, nie jadłam nic od dwudziestu czterech godzin. Wysłuchałam się w dźwięk, dobiegające z salonu. Szeryf wrócił do domu. Chwyciałam bordową rozpinaną bluzę i założyłam ją na ramiona, tak by bezproblemowo zakryć opatrunek. Mój ojciec za żadne skarby nie mógł się dowiedzieć.

– Cześć. – przywitała się wchodząc do salonu, było to nienaturalne  zachowanie z mojej strony, ponieważ ja nigdy nie zaczynałam z nim rozmów.

– Cześć, Mad możesz mi powiedzieć gdzie byłaś przez pół nocy? – no i się zaczęło. Miła zmienię, a i tak się dowiedział, ciekawe kto przekazał mu tę informację.

Ruth

– Zaskedziałam się u Blair, miałyśmy wieczór filmowy. – starałam się zachować stoisko spokój, bo tylko on mógł mnie uratować. Wciąż byłam mieć i przymulona przez utratę tak dużej ilości krwi, więc mój mózg pracował znacznie wolniej.

– Dobrze, ale następnym razem napisz mi o tym. – przerwałam przygotowywanie sobie jedzeni, bo co to miało być? Miałam się spowiadać gdzie jestem, z kim i co robię?

Żałosne

– Takie coś obowiązywało w czwartej klasie, ty już ten etap przeoczyłeś. – za nic nie mogłam powstrzymać chamskie wymówki cisnącej mi się na język.

– Ty nadal swoje! – ze wściekłości uderzył pięścią w kuchenny blat.

Znowu się to zaczynało, jednak tym razem był trzeźwy. Dla własnego bezpieczeństwa zrobiłam krok do tyłu, uderzając plecami o lodówkę. Kolejne obrazy wróciły do mojej głowy, nie chciałam tego. Tym bardziej, że nie mogłam pozbyć się poprzednich.

– Tłumacze ci jak jest, nie moja wina, że bawisz się w kochanego tatuśka. – z impetem zerwałam się ruszyłam na przód, z blatu zgarnęłam paczkę krakersów.

Od mojego pokoju dzieliły mnie niecałe trzy kroki, lecz Charlie mnie dogonił i odworcił do siebie, ciągnąc za to nieszczęsne ramię. Zrobiłam wszytsko, by nie syknąć z bólu, dlatego przygryzłam wnętrze policzka.

– Nie możesz tak odchodzić, gdy do ciebie mówię! – po raz kolejny uniósł na mnie głos. – W nocy doszło do morderstwa ogromnej liczby osób, a wśród nich był uczeń twoje szkoły James White. Może go znasz... Chodzi o to, że się o ciebie martwię skoro w mieście dzieją się takie rzeczy. – serce stanęło mi w gardle. James naprawdę nie żyje. W prawdzie widziałam jak został postrzelony i leżał w ogromnej kałuży krwi, lecz sądziłam, że Dylan się tym zajmie lub mu pomoże. Natomiast on po prostu go zostawił.

– Następnym razem zadzwonię. Pasuje? – uśmiechałam się sztucznie i poszłam do siebie trzaskając drzwiami.

Kompletnie nie wiedziałam co robię, łzy spływały po mojej twarzy, a przed oczami miałam te potworne obrazy. Chciałam powrócić do rzeczywistości, ale nie mogłam. Widziałam jego ciało i krew na moich rękach. W pewnym momencie miałam wrażenie, że brakuje mi tlenu i nie mogę oddychać. Atak. Pojawiały się one tylko w skrajnych przypadkach, gdy już było tak źle, że nie umiałam sobie poradzić. W takich momentach każdy oddech był na wagę złota. Musiałam znaleźć jakiś punkt zaczepienia, by informować oddech. Nie było to takie łatwe jak się wydawało. Najpierw musiałam pozbyć się tych obrazów z głowy. W pierwszej kolejności pomyślałam o Blair i Noah, bo w pewnym sensie oni zapewniali dla mnie bezpieczeństwo. Dbali o mnie jak mało kto. Niestety to nie wystarczało, a mój stan się nie polepszał. Przed oczami mignął mi obraz ciemnych tęczówek, w których hulał istny ogień. Były na swój sposób piękne jak i nie bezpieczne. To właśnie one widziały mnie podczas ostatniego załamania, teraz ich nie było. Nie musiały tutaj być, ponieważ ten wzrok utkwił mi w pamięci. Zacząłem brać coraz głębsze oddechy, powoli wszytsko powracało do normalności.

Nie mogłam postawić tak tej sprawy i dla własnego spokoju, wybrałam numer do Cole'a. Jak ostatnia idiotka dzwonię do niego po tym jak mnie tam tak zostawił. Może miał jakiś konkretny powód? Dlatego przyda nam się rozmowa.

– Nie mam teraz czasu Allen, jestem w pracy. – odebrał po dwóch sygnałach, rzucając tylko te słowa. Zero jakiegokolwiek przywitania. A po chwili już rozłączył.

Okej, jednak nie było to żadne niemowówienie, on zachowywał się jak skurwiel. Nawet taki Barnes przysłał tu Matt'a, a Cole nie zrobił nic. Nawet nie zapytał o moje samopoczucie. To uczucie było koszmarje, wiedziałam jaki jest. Czerpał wszytsko na swoją korzyść, nie dając nic w zamian. Odnosialam wrażenia, że nie znał słów, takich jak emapita czy współczucie.

Ręce same z siebi zaczęły mi drżeć. Zaczęłam się trząść jak galaretka, słone łzy powróciły. Próbowałam brać głębokie wdechy, lecz na marne.za żadne skarby nie potrafiłam znaleźć punktu zaczepnia, bo oczy, które widziałam już wcześniej nie były tak magiczne, zwiastowały zniszczenie, pogłebiające mój stan.

Przez całą noc walczyłam sama ze sobą. Może wydawać się to łatwe, ale dla mnie to było prawdziwe piekło. Nienawidziłam tego stanu. Myślałam, że już mi to minęło. Spokój dopiero przyszedł o pierwszej w nocy, przez trzy godziny byłam oderwana od rzeczywistości, a nawet mój tata tego nie widział. Nawet lepiej dla mnie, bo znów zaczął by gadać o różnych terapiach. Nie potrzebowałam pomocy, nie byłam wariatką. Idealnym przykładem było to, że potrafiłam sama się pozbierać. Wstałam z podłogi i doczołgałam się do łóżka. Zamknęłam oczy czekając na sen, w środku oczuwałam ogromny ból. Jakby ktoś wymierza mi bezpośrednio ciosy, a ramię tylko go wspomagało.

Noc to dla mnie jeden wielki koszmar. Za dnia nawet nie najgorzej sobie radziłam, ale nocami ataki powracały. Czasem w formie koszmarów. Dwa lata temu bałam się zamknąć oczy, teraz ten strach nie może do mnie powrócić. Po tym co się stało ataki miały prawo występować, ale od dłuższego czasu już ich nie miałam. Nawet jeśli były to słabe, z którymi dawałam radę. Po tak długim czasie, demony wracały.

Siedziałam na łóżku, wpatrując się w poranną panoramę San Francisco. Brakowało mi sił, by stawiać jakiekolwiek kroki. Zaciągnęłam się dymem z papierosa. One potrafiły przenieść mi ukojenie, odkryłam to wtedy, gdy wszytsko się zaczęło. Były moim jedynym lekarstwem.

– Wstajemy, dzień na wsi rozpoczynamy skoro świt! – do pokoju, przez okno wszedł Noah, który od razu zauważył w jakim stanie byłam.

– Proszę, wyjdź stąd. – poprosiłam go błagalnym głosem. Nie chciałam, by oglądał mnie w takim stanie. On już wystarczjąco cierpiał.

– Chyba chora jesteś. – zaprzeczył i usiadł obok mnie. – Najpierw pozbędziemy się tego. – wyrwał mi z dłoni papierosa wrzucając go na podłogę.

– Chcesz mi zdemolować pokój? – fuknęłam cicho, dzisiaj mój charakter był zmienny, tak jak pogoda w górach.

– Chcę ci pomóc. – odpowiedział pewnie, na jego słowa miałam ochotę się rozpłakać. – Chodź no tutaj.

Zamknął mnie w szczelnym uścisku. Delitanie położyłam głowę na jego ramineiu. Sama nie wiem czemu, ale poczułam się odrobinę lepiej. Noah bywał głupkiem, lecz zawsze był. Gdy tylko miałam problem, on jako pierwszy chciał ze mną pogadać, a gdy nie miałam sił na rozmowę po prostu siedział obok i przytulał. Niczym starszy brat. Byłam ogromną szczęściarą.

Czym ja sobie na niego zasłużyłam?

Już jest lepiej. – delikatnie odsunęłam się od niego, podnosząc głowę. Naprawdę czułam się dużo lepiej.

– Na pewno? – musiał się upewnić, co ja potwerdziłam skinieniem głowy.

– Pójdę wziąć prysznic. – tego było mi właśnie trzeba, chwili na wyłączenie się. Dlatego zabrałam ze sobą nowe ubrania.

Zdjęłam opatrunek, a moim oczą ukazała się przebrzydła rana. Im dłużej nie nią patrzyłam, czułam mdłości. Gdy tylko pierwsze krople wody spotkały się z moją skórą, ciało zalała fala bólu. Matt miał rację, co do brania prysznica. Jak najmniej starałam się podlewać tę rękę wodą i ją unosić. Jeszcze tylko dwa dni i po ranie nie zostanie ani śladu, pcieszałam się w myślach. Standarwowo włożyłam na siebie białe, dresowe szorty i czarną koszulkę o trzy rozmiary za dużą. Przejrzałam się w lustrze, ale natychmaist pożałowałam swojej decyzji. Moje oczy były podpuchnięte od płaczu. Delikatnie nałożyłam na nie tusz do rzę, by zmniejszać optymalnie ślady wczorajszej nocy. Wyszłam z łazienki, a w pokoju prócz Noah dostrzegłam jeszcze jedną osobę. Złotowłosa siedziała na skraju łóżka. Był wczesny ranek, a ona wyglądał tak perfekcyjnie. Nienagannie wyprostowane włosy, perfekcyjny makijaż i ubiór. Miała na sobie biały top z wiązaniami i czarną dżinsową spódnicę.

– Ty plotkaro. – zwróciłam się z wyrzutem do Noah, rzecz jasna, że to on po nią zadzwonił.

– Ja się martwię, a ty mnie tak nazywasz. – powiedział pół żartem pół serio. Nie chciałam robić z tego zamieszania, pewnie Blair miała lepsze zajęcia, a teraz musi męczyć ze mną.

– Bardzo dobrze, że zadzwonił. W końcu ten mózg mu się do czegoś przydał. – morskooka podniosła się z łóżka i podeszła do mnie.

– Ej, to było nie miłe. – fuknął urażony Noah.

– Czy ja bywam do ciebie miła?

Uśmiechnęłam się delitanie, ponieważ zabawnie było patrzeć, gdy ta dwójka  się kłóciła. Czasem miałam dość tych dziecinnych sprzecznek, lecz musiałam przyznać, że niektóre wyzwiska były nawet zabawne. Zwłaszcza, kiedy Noah tak szybko się wkurzał.

– Też się z mnie śmiejesz? – zwrócił się do mnie z wyrzutem, nic nie mogłam na to poradzić. Bri była znacznie lepsza w te klocki. – Wy przebrzydłe ropucho wiedźmy!

Brunet rzucił się na nas, przez co obie upadłyśmy na łóżko. Nie fortunnie spadłam na rękę, więc syknełam z bólu. Nie umknęło to uwadze moich przyjaciół, ponieważ zaprzestał swoją wojnę i spojrzeli na mnie podejrzliwie, oczekując odpowiedzi.

– Wszytsko w porządku? – Blair musiała się upewnić.

Przez to pytanie wkopałm się w opowiadanie całej historii. Nie mogę ich w tej sprawie oszukiwać. Dlatego wzięłam głęboki wdech i zaczęłam opowiadać.

– Jaki z tego James'a jest frajer! – krzyknęła blondynka, kiedy skończyłam opowiadać moją historię.

– Naprawdę nie żyje? – za to chłopak przejął się jego śmiercią.

– Z tego co mówił ojciec to tak. – nie mogłam sobie tego wyobrazić. James był zły, ale za nic nie życzyła mu śmierci. Był młody i miał szansę ułożyć sobie życie, a Rick mu je bezproblemowo odebrał. Dla mnie to za dużo.

– I bardzo dobrze. – Bri najwidoczniej nie było przykro. Jeśli ona kogoś nie lubiła okazywała to na każdym kroku. – No co? Koleś najpierw chciał ją zgwałcił, później została wyrzucona przez niego ze szkoły, a wczoraj przebił jej tętnice. – by podkreślić powagę sowich słów wskazał na moje ramię. – Takich ludzi nie jest nam żal.

– Mów za siebie, właśnie powinienem zadzwonić do Nick'a i sprawdzić, czy wszytsko z nim w porządku. – brunet zabrał swój telefon, szukając odpowiedniego numeru.

– Miałam cię o to spytać, co ty robiłeś wczoraj z Nick'iem w klubie? – z tego co udało mi się dowiedzieć Nick był gejem, więc może pomiędzy nimi coś jest.

– Nie znasz mnie, jestem tam gdzie dobry alkohol. – rzucił wychodząc na korytarz, by pogadać z Nick'iem.

– Alkoholik. – skwitowała krótko moja przyjaciółka.

Standardowo jak za dawnych czasów oglądaliśmy filmy i zmówiliśmy pizzę. Kochałam takie beztroskie chwilę.  Jednego roku spędziliśmy tak całe wakacje, dosłownie dzień w dzień jedliśmy różne jedzenie z naszej ulubionej restauracji, nawet z dostawcą wymieniliśmy się numerami i dzwoniliśmy bezpośrednio do siebie.

– Kolejny film? – spytałam z lekką irytacją, siedziałam już na tej kanapie ponad dziesięć godzin, przez co nie czułam już swoich pleców.

– Jaki film? Teraz będziemy oglądać Obecność. – krzyknął podekscytowany.

– Żebyś nie płakał za pięć minut. – blondynka tak jak ja wątpiła w Noah, bo za każdym razem kiedy oglądaliśmy horror on jako pierwszy wymiękał. Później byłam ja, tak samo jak on nie przepadałam za tego rodzaju filmami, bo jaki jest sens oglądania czegoś co cię przeraża?

Absolutnie żaden.

Jeszcze zobaczymy Bri. – celowo użył tego przezwiska, by ją jeszcze bardziej wkurzyć. – A ty co, chcesz już przegrać? – zwrócił się do mnie, ponieważ wstałam z kanapy, udając się do kuchni.

– Zabawny jesteś, pić mi się chce. – wyjaśniłam, co nie było do końca prawdą.

Od dwóch godzin, moje przedramię nie dawało mi spokoju. Oznaczało to, że morfina, którą podał mi Rafe przestała działać. Dlatego zdecydowałam się wziąć jakieś leki przeciwbólowe. Bezpobremowo popiłam tabletki wodą i teraz musiałam zaczekać, aż zaczną działać.

– Mi nic nie przyniosłaś?

– Z tego co widzę masz jeszcze ręce. – prychnełam wygodnie kładąc się na kanapie.

– Z tego co widzę masz poduszkę, więc nie potrzebujesz moich kolan. – przedrzeźnił mnie.

– Nie moja wina, że masz w nich tyle tłuszczu i są miękkie.

Od godziny Bri i Noah byli wyciągnięci w fabułę filmu, natomiast ja nie. Zasłaniałam swoje oczy kocem, każdy dźwięk dobiegający z telewizora, coraz bardziej mnie niepokoił. Żałowałam, że zgodziłam się to oglądać, dla mnie to nie była żadna przyjemność. Nagle drzwi wejściowe się otworzyły.

– AAA! – krzykneliśmy jednocześnie. W korytarzu widniała czyjaś sylwetka.

– Spokojnie dzieciaki, to tylko ja. – mój tata wszedł do salonu w domu mundurze, z którym praktycznie się nie rozstawał.

– Charlie nie strasz nas, wiesz jakie mam słabe nerwy. – zażartował chłopak. Mój tata go po prostu uwielbiał, między nimi wytworzyła się dość silna więź, taką jaką mają ojciec z synem. Momentami czułam się odrzucona.

– No tak horrory. – wskazał dłonią na telewizor. – Nie przeszkadzam wam, tylko nie kładźcie się późno spać. – upomiał naszą trójkę i zniknął w swojej sypialni.

Tak się skończyło nasze nie kładzenie się późno spać. Otwarłam oczy z niepokojem, ponieważ czyjaś rękę oplatała mnie w tali, a do ust wpadały mi jasne, długie włosy. Chwilę zajęło mi przyswojenie informacji, że to tylko Noah i Blair. Wszyscy usneliśmy na kanapie, przez to jestem cała obalała. Jako kolejna do głowy przyszła mi myśl, że spokojnie przespałam całą noc. Najwidoczniej ten atak był jednorazowy. Po drugiej stronie sofy, zaczęła przeciągać się blondynka.

– Jak mnie wszytsko boli... – zaczęła mówić zaspanym głosem. Uśmiechnęła się podstępnie w moją stronę oznaczało to, że ma jakiś plan. Jako, iż i tak wczesnej porze mój mózg nie jest w stanie funkcjonować, kompletnie to zignorowałam. Blondynka pchnęła śpiącego Noah, a on upadł z donośnym hukiem na podłogę. – Od razu lepiej.

– Ała... – mruknął zły chłopak, ale nawet nie otwarł oczu.

– Cześć, młodzieży! –  z kuchni usłyszałam radosny głos ojca. Stał przy kuchence, przygotowując śniadanie i tak jak zawsze ubrany był w ten swój ochydny mundur. Przed moimi znajomymi zawsze był nieskazitelny.

– Siema, Charlie! – odkrzyknął Noah z podłogi.

– Dzień dobry, komndancie. – odpowiedziała Bri, odkąd tylko pamiętam tak go nazywała. Mimo, iż pozwalał jej mówić do siebie po imieniu.

– Jestem szeryfem, nie komendantem. – za każdym razem jej to tłumaczył, tylko po co? Wystarczjąco znałam swoją przyjaciółkę by wiedzieć, że nie przestanie tak mówić.

– A czym się to różni?

– Właściwe to nie wiem, taki mam tytuł i tyle. – oczywiście, że wiedział czym to się różni, ale wolał rzucić żartem.

Jaki on zabawny.

– Chodźcie, zrobiłem śniadanie. – trzymajcie mnie, bo zaraz będę leżeć na podłodze obok Noah. Standardowo musiał się popisać przed moimi przyjaciółmi, jaki to on kochany nie jest.

Z ogromną niechęcią wstałam z sofy i rozprostowałam kości, Blair zrobiła to samo. Natomiast brunet wyciągnął do nas obie ręce, byśmy pomogły mu wstać.

– Nie podaje rąk byle komu. – złotowłosa uśmiechała się triumfalnie, po czym ruszyła w stronę wyspy, gdzie szeryf podawał śniadanie.

– Suka. – powiedział to na tylko głośno, że każdy w tym pomieszczeniu to słyszał. – Maduś ty mi pomożesz? – zrobił te swoje słynne maślane oczy.

– Dalej. – wyciągnęłam w jego kierunku zdrową rękę i pomogłem mu wstać.

– Chyba nikt tu nie sprząta, zobacz ile mam na sobie kurzu. – odwrócił się plecami. Faktycznie jego zielona koszulka była pokryta dość sporą warstwą kurzu.

– Weź już się zamkij. – zbeształam go. Miałam nadzieję, że tylko Charlie tego nie słyszał. Jeszcze zaraz będzie kazał mi posprzątać cały dom i co ja wtedy zrobię?

Grzecznie usiadłam na jednym ze stołków i zaczęłam jeść. Może to było dziwne, bo jako jedyna nie zamieniłam z Charliem ani słowa, lecz nie widziałam takiej potrzeby. Za to on świetnie dogadywał się z Noah i tak dyskutowali przez całe śniadanie.

– Mad, co ci się stało w rękę? – przerwała jedzenie, zmieniając temat. Automatycznie spojrzałam na swoje zabandażowane ramię.

Cholera zapomniałam założyć bluzy.

– To nic takiego, przez przypadek wpadła w szklaną w moim domu. – Blair szybko wymyśliła wymówka, bo dosłownie odebrano mowę.

– Z niej to jest taka łamaga, nie wiem po kim to ma. – dorzucił chłopak, by cała ta akcja wyglądała wiarygodniej.

– Madison musisz uważać, nie chciałabym następnym razem odbierać córki ze szpitala.

– Będę mieć to na uwadze. – mruknęłam dość cicho. Cała moja znajomość z Cole'm prowadziła mnie w złym kierunku

I już dalej temat się urwał. Mi było to zdecydownie na rękę. Takie rozmowy sprawdzają się w normalnych rodzinach. Moja nigdy nie była normalna i nie będzie. Mama na drugim końcu świata, tata raz na jakiś czas sobie o mnie przypomni. Miałam jeszcze babcię, która z powodu choroby była zamknięta w hospicjum, najpierw wysłał ją tam dziadek, który zmarł ponad trzy lata temu, a teraz ojciec ją tam trzymał. Więcej rodziny nie miałam. Charlotte za czasów, gdy jeszcze była moją matką wyznała, że dziadkowie nie żyją, a była jedynaczką tak samo jak Charlie. Czyli zero kuzynostowa, ciotek i wujków. Przywykłam do tego, że prawie byłam sierotą.

– Będę się już zbierał do pracy. – oświadczył mężczyzna wstając od stołu. Nareszcie pora zakończyć to pseudo rodzinne śniadanie.

– Ma się rozumieć. San Fran samo się nie obroni. – krzyknął mu jasnooki chłopak.

Tym czasem, gdy tylko drzwi się zamknęły. Mogłam odetchnąć z ulgą. Będę mieć święty spokój do wieczora, zero zbędnych pytań.

– Jaki z ciebie lizus. – skwitowała blondynka, gdy zaczęła zbierać naczynia pozostawione po jedzeniu.

– Że niby ja? – wskazał na siebie, jakby te słowa ani trochę do niego nie docierały.

– Tak, ty.

– Nieprawda.

– Właśnie, że tak. – zgodziłam się z dziewczyną.

– Po prostu jestem miły. To, że przyjaźnie się z dwiema zołzami, to nic nie znaczy. – uśmiechnął się jak głupi do sera, na co omal nie prasknełam śmiechem. Nie był taki święty, sam doskonale to wiedział.

– Wiesz kto się przyjaźni, to się przyjaźni. My nawet nie jesteśmy znajomymi na facebooku. – rzuciła Blair z kuchni, gdzie pomywała naczynia.

– Na bank. – prychnął pod nosem i wyjął z kieszeni swój telefon.

Przypomniało mi się, że ja mojego Iphona nie widziałam od wczoraj. Pewnie został w pokoju, dlatego udałam się w tamtym kierunku. Możliwe, że Zack oddzwonił, bo serio nie miał czasu. Pokusa sprawdzenie tego była silniejsza. Nie brałam w ogóle innej opcji pod uwagę.

– My naprawdę nie jesteśmy znajomymi! – usłyszałam znajomy głos, który naprawdę był solidnie wkurzony. Z rozbawienia pokręciłam głową, to było takie typowe dla Blair.

W moim pokoju od zawsze panował bałagan, więc nic się w tej kwestii nie zmieniło. Zaczęłam go przeszukiwać, bo nie wiedziałam gdzie znajdę komórkę. Jak się okazało leżała ona zawinięta w jeden z kocy, przez co rozwijając o mało co, telefon nie spadł na podłogę. Nie mogłam go zniszczyć, trzeci w tym roku to i tak o wiele za dużo. Kilknełam w przycisk, aby go włączyć, lecz nic. Pewnie się rozładował, więc podpięłam go pod ładowarkę. Z korytarza dobiegły głosy moich przyjaciół.

– Tutaj jest nasza zguba. – spojrzałam w kierunku drzwi, gdzie stał Noah, a tuż za nim weszła morskooka.

– Wszytsko okej? – musiała się upewnić.

– Tak. – potwierdziłam od razu. Oprócz niewielkiego bólu, to nic mi nie było.

– Noah, przynieś jej jakieś leki przeciwbólowe. – w takich sytuacjach Bri zachowywała się jak nasza matka, zawsze umiała zatroszczyć się o najbliższych.

– Się robi kapitanie. – stanął na baczność, po czym pobiegł sprintem do kuchni. – Proszę bardzo. – po niecałych trzydziestu sekundach wręczył mi lekarstwa.

– Dzięki. – zażyłam je popijając wodą.

W tym samym czasie, mój telefon zdążył się trochę podładować. Uruchomiłam go i nic. Ani jednej wiadomości. Zresztą kto miał do mnie pisać, skoro przyjaciół miałam przy sobie? Chciałam sobie strzelić w twarz, bo co jak co, ale nie miałam na co liczyć.

– Ziemia do Mad! – przed oczami dostrzegłam smukłą dłoń dziewczyny.

– Co?

– Mówimy do ciebie, a ty jesteś w innym wymiarze. – cholera, zauważyła to. Czasem zbyt często się wyłączyłam, tracąc konkat z rzeczywistością.

– Sory, zamyśliłam się. Coś mówiliście?

– Pytamy się, co chcesz robić? – brunet ponowił swoje pytanie.

– Mi jest wszytsko jedno. – przyznałam, wzruszając obojętnie ramionami. – Jeśli chcecie możecie wracać do domu, na pewno macie jakieś rzeczy do roboty. – nie chciałam być dla nich w żadnym wypadku ciężarem, któremu notorycznie trzeba zapewniać rozgrywki.

– Moja mama siedzi całe dnie w szpitalnej świetlicy i tak siedzę sam. – wspomniał chłopak. Fajnie, że ciocia Jo mimo choroby odnajduję w sobie chęci do życia. Może jest już lepiej?

– Moja na jednym z wyjazdów do Włoch poznała Pabla i teraz jest zakochana. Uwierz nie mam ochoty oglądać ich amorów. – słowa przyjaciółki, przywołały uśmiech na moje twarzy.

– Skąd teraz pociąg do Włochów? – ciekawiło mnie to, ostatnim razem była z Hermanem, który był francuzem.

– Nie mam pojęcia, jest światowa. Nie zdziwny mnie jak jednego dnia przeprowadzi jakiegoś azjatę. – sami zaczęliśmy się z tego śmiać. Rachel Wilson była dość przebojową kobietą, więc wszytsko jest możliwe.

– W takim razie może kino? – zaproponował Noah.

– Dość już mam filmów. – natychmaist zaprzeczyłam, po wczorajszym dniu nie włącza telewizor przez miesiąc.

– To w takim razie plaża. – blondynka znalazła alternatywę, która już bardziej mi pasowała.

– Nasza stara miejscówka? – na propozycję Noah, automatycznie utkwiłam wzrok w szarej pościeli. Nie było nas tam od bardzo dawna. – Chyba, że nie chcesz. – dostrzegł moje zmiesznie.

– Nie, jest w porządku. – w końcu to była nasza miejscówka i nie mogłam jej wiecznie unikać.

– W takim razie jedziemy!

Noah poszedł do siebie, by zgarnąć potrzebne rzeczy. Blair zdecydował się pożyczyć strój ode mnie. Nie miałam nic przeciwko, bo od zawsze pożyczałyśmy sobie ciuchy. Chociaż nasze style trochę się różniły. Ja stawiałam na wygodę, za to dziewczyna na wygląd. Jednak udało jej się wybrać czerwony strój, który ja miałam zołożony może raz. Do tego wybrała tego samego koloru top i czarne szorty. Nie ważne co założyła i tak wyglądała jak modelka wyciągnięta z wybiegu. Za to ja wybrałam dla siebie czarny strój ze złotymi wstawkami, nie był on moim ulubionym, ale trudno. Niebieską oversizową koszulkę z nadrukami i szorty z poszarpanymi nogawkami. Nawet nie tak źle, jak na mnie.

– Słuchajcie dziewczyny, mamy pewnien problem. – odezwał się chłopak, który siedział za kierownicą Jeppa.

– Znowu coś nie tak?

– Nie mamy klimy. – oświadczył, więc zaczął otwierać wszytskie okna.

To był po prostu jakiś żart. Na dworze panował upał, a my mieliśmy się wlec autem bez klimatyzacji. Po prostu lepiej być nie mogło.

– Pieprzony gruchot. – warknęła zła blondynka z tylnego siedzenia.

– Grzeczniej, bo pójdziesz z buta. – upomniał ją. On jako właściel auta, nigdy nie pozwalał go obrażać. Osobiście uważam, że miejsce Jeppa jest na złomowisku, ale Noah go nie sprzeda. Jeszcze weźmie go ze sobą na studia.

Jak dobrze, że będziemy w różnych miastach.

Droga na plażę to był jakiś nieśmieszny żart. Słońce okropnie świeciło na moje odkryte nogi. Po dwudziestu minutach były już spalone, a jeszcze nie zaczęłam się opalać. Jednak udało nam się. Radośnie wysiadłam z samochodu trzaskając drzwiami. Zdjęłam buty z nóg, przez co na stopach poczułam ciepły piasek. Znałam to miejsce. Była to niewielka plaża, nieco oddalona od tej głównej. Jak byliśmy młodsi spędzaliśmy tutaj każdy upalny dzień. Ściany w moim pokoju była przepełniona zdjęciami z tego miejsca. Zanurzyłam stopy w czystej wodzie. Mogłabym stać tak wieczność, morze było przepiękne, a pośrodku niego wyspa, na której znajdowało się Alcatraz. Okropne miejsce.

– To jak zaczynamy balet lata? – spytał ochoczo chłopak i zaczął rokładać koc.

– Tobie tylko jedno w głowie.

– A jak? Skoczę tylko po piwo.

Południe mijało nam beztrosko. Opalałam się z Blair, a Noah chodził do sklepu po piwa. Ja oczywiście piłam to bezalkoholowe, bo wciąż pamiętałam o tych tabletkach przeciw bólowych. Moich przyjaciół bardzo to ucieszyło, ponieważ mieli kierowcę. Nie dość, że nie mogłam pić to jeszcze musiałam uważać na opatrunek, by przypadkiem nie dostały się pod niego jakieś ziarenka piasku.

– Idziesz ze mną kupić coś do picia? – zapytała mnie morskooka, podnosząc się na kolana.

Noah aktualnie spał, więc i tak nie miałam nic tutaj lepszego do roboty. Dziewczyna wyjęła z torby portfel, a ja założyłam na nos okulary przeciwsłoneczne. W sklepie była dość nie mała kolejka, spędziłyśmy w niej dobre dwadzieścia minut. Plusem tego czekania była klimatyzacja.

– Patrz jacy przystojniacy. – odwróciłam  głowę w kierunku boiska do siatkówki, gdzie dwaj chłopacy grali jeden na jeden.

Nim zdążyłam odciągnąć blondynka od tego pomysłu, ona już dawno poszła w ich stronę. Miałam nadzieję, że nie odstawi czegoś głupiego. Kiedy tylko do nich podeszłyśm, zaprzestali grę.

– Hejka widzę, że świetnie gracie, co powiecie na seta z nami? – uśmiechnęła się szeroko w ich kierunku. Od zawsze miała tę urodę, na którą lecieli wszyscy mężczyźni.

– Spoko. – odezwał się jeden z nich. I tak właśnie zaczęliśmy grać.

Ja byłam w drużynie Ben'em, bo tak miał na imię jeden z nich, a drugi nazywał się Caleb i pochodził z Australii. Idiotycznym pomysłem była gra w siatkówkę z tą moją ręką, bo ciężko było mi odbijać piłkę. Jednak Ben zapewniał mnie, że nic nie szkodzi i tak właśnie przegraliśmy seta.

– Super było z wami grać, może dacie nam numery, to wtedy jeszcze zgadamy się na jakiś mecz. – teraz już wiedziałam po co Bri był cały ten cyrk z graniem w siatkówkę. Chciała po prostu ich wyrwać. A ten plan nie był taki głupi.

– Jasne, ale tylko czysto koleżeńskie mam dziewczynę. – odezwał się Caleb.

Cudownie Bri, podrywać zajętych.

– Niestety u mnie też nie macie szans. Jestem gejem. – przyznał Ben.

– Nie szkodzi, i tak chcę wasze numery. – moja przyjaciółka mimo porażki i tak miała szeroki uśmiech na twarzy.

Jeszcze raz pożegnałyśmy się z chłopakami, po czym wróciłyśmy do naszej miejscówki. Noah spał w najlepsze, a nie nie było nas przeszło godzinę. Do głowy wpadł mi pewnien dobry pomysł. Wzięłam chłodną butelkę piwa i otwartą położyłam mu ją na plecach. Automatycznie się wzdrygnął, przez co butelka upadła na piasek, a jej zawartość się wylała.

– Noah, ty idiotko! Wylałeś mi moje piwo! – grałam tak, by się nie roześmiać, co było trudnym zadaniem. Tym bardziej, że morskooka posłała mi zdziowne spojrzenie.

– Sorki, już idę ci je odkupić. – zerwał się jak poparzony, kompletnie nie zauważył, że piwo które wylał tak naprawdę było jego, a nie moje. Ja tak naprawdę swoje trzymałam w ręce.

– Nie ma sprawy. – przytaknęłam mu, powstrzymując uśmiech. – Jeszcze jedno... – zatrzymałam go, gdy już szedł w kierunku sklepu. – Po drodze w siatkówkę gra dwójka chłopaków, mają naszą piłkę możesz powiedzieć im, że mają ją oddać.

– Piłka i piwko, będę pamiętał.

Kiedy tylko poszedł o mało co się nie popłakałam ze śmiechu. Mój przyjaciel, gdy był zaspany bywał komiczny. Mogłam mu wcisnąć byle jaki kit, a on w niego ślepo wierzył.

– A tobie co? Przecież nie mamy żadnej piłki. – Blair najwidoczniej nie rozumiała mojego zachowania.

– Może i nie mamy piłki, ale jest Ben. – to już wystarczyło, by na twarzy złotowłosej zagościł taki sam uśmiech jak u mnie.

– Że też ja na to nie wpadłam, wychodzisz na ludzi Mad. – Ben był gejem, więc Noah miał spokojnie u niego szansę. Przez tą godzinkę gry uznałam Ben'a za sympatycznego kolesia, dlatego zdecydowałam się ich ze sobą spiknąć. On wielokrotnie usiłował to u mnie i Zack'a, więc dlaczego teraz role nie mogły się odwrócić?

Wysłuchałam się w znaną mi melodię. No tak, przecież to mój telefon dzwoni. Liczyłam, że to Cole, dlatego rzuciałam się w kierunku torby. Przez świecące słońce, nie widziałam kto do mnie dzwonił.

– Halo? – spytałam, by móc rozpoznać, z kim mam przyjemność rozmawiać.

Jak tam? Dałaś radę wziąć ten prysznic? – westchnełam ciężko z rozczarowania, to nie był głos Zack'a, tylko Matt.

– Doskonale sobie radzę, bez niczyjej pomocy.

Zauważyłem...

– Wiesz co Matt, jestem zajęta zgadamy się później. – nie chciałam by to chamsko zabrzmiało, po prostu zauważyłam Noah, który wracał do nas.

Z szerokim uśmiechem w lewej ręce trzymał pełną reklamówkę, a na głowie miał kapelusz.

– Gdzie masz piłkę? – spytałam zadziornie chłopaka.

– Ha ha ha, nie była nasza. – i tyle, nie doczekałam się niczego więcej.

– A jak tam chłopaki, fajni byli? – Bri tak samo jak ja była cholernie ciekawa.

– No nawet, Ben dał mi swój numer. – jest trafiony zatopiony!

– Chyba umówisz się z nim? – musiałam spytać, bo jeśli nie to mój cały plan poszedł na marne.

– No wiadomo, że tak! – krzyknął z ekscytacją, czyli to jego początkowe niewzruszenie było częścią gry aktorskiej. – Kocham was baby, w ramach nagrody kupiłem każdej z was bucket hat. – z reklamówki wyjął dwa identyczne kapelusze, takie jaki sam miał na głowie.

– Z marihuaną? – Blair nie mogła uwierzyć, w pomysł chłopaka.

– W końcu to najlepszy towar.

Kolejne godziny mijały, a uśmiech z mojej twarzy nie znikał. Kochałam takie chwilę i mogłam czuć się tak zawsze. Wystarczyło, by Cole raz na dobre odszedł z mojego życia. Na co były mi ciągłe łzy? Miałam Blair i Noah to oni byli moim światem. Za rok my dalej pozostawiemy przyjaciółmi.

On po prostu zniknie.

– Lecimy do wody księżniczko. – chłopak podnosił mnie na rękach, biegnąc do wody. Dość miałam już tej pozycji, po ostatnich przeżyciach.

Dołączyła do nas Blair i tak właśnie zaczęliśmy wodną wojnę. Kompletnie lekceważyłam mój opatrunek, który zsuwał mi się z ramienia. Konsekwencje tego przyjdą jutro.

Słońce zaczęło zachodzić tuż za horyzontem, czyli było około dwudziestej. Dla nas oznaczało to koniec zabawy. Niestety moje jak i włosy Blair nie zdążyły wyschnąć. Jednak dla mnie to nie był koniec świata, już wielokrotnie wracałam tak przez pół miasta. Lecz moja przyjaciółka była wściekła, bo jej cudowne fale staną się proste. Właściwe zabawne to było, sama mam proste włosy i nad tym faktem nie ubolewam jakoś szczególnie.

– Wpadniemy do baru? – zaoferował Noah, gdy wsiedliśmy do Jeppa.

– Jak dla mnie spoko. – przytaknęła dziewczyna, siedzące na miejscu pasażera. Udało jej się wykiwać chłopaka, przez co on siedział na tylnych siedzeniach.

Poprzystałam na tym pomyśle, ponieważ tak bardzo nie chciałam wracać do domu. Chciałam zapamiętać tę wakacje, bo być może były to moje ostatnie w tym mieście. Muszę korzystać z nich na całego.

Zaprkowałam autem tuż pod barem Josh'a. Już na samym starcie dostrzegłam niebieskie BMW, którym jeździł Zack. Miałam ochotę z powrotem wsiąść do auta i odjechać stąd. Nie miał czasu do mnie zadzwonić, ale za to ma czas by tutaj siedzieć? O nie, za nic nie mogłam dać mu tej satysfakcji, więc pewnym siebie krokiem weszłam do środka. W jedym z boksów siedziała paczka naszych znajomych. Noah i Bri ich zauważyli, więc jak gdyby nigdy nic dosiedliśmy się do stolika.

– Jest moja bratnia dusza! – żartował Alex.

– Wybacz, że tak długo musiałeś czekać. – odpowiedział równie radosny Noah.

– Chodziło mi o Mad. – nie minęło nawet pięć minut, a nasz stolik już zanosił się śmiechem.

Miałam idealną okazję, by przyjrzeć się każdemu. Tuż obok blondyna siedział Mike, a na jego kolanach Liv. I wreszcie on, siedział na uboczu w ogóle niezainteresowany rozmowę, jak na dupka przystało. Kolejna rzecz, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że wszystko to była jedna wielka szopka. Jedynie byłam mu wdzięczna, za tych cudownych ludzi.

– Cześć. – moje rozmyślania przerwał męski głos. Był to Josh, który przytulił mnie na powitanie.

– Hej.

– Jak tam? – wskazał dyskretnie na moje ramię. Opatrunek tak jak i moje włosy, był przemoczony. Chyba nic poważnego się z nim nie stało, ponieważ nie czułam żadnego dyskomfortu.

– Przeżyłam. – posłałam w jego stronę słaby uśmiech, bo nic innego mi nie pozostało.

Nasza dwójka włączyła się z powrotem do rozmowy. Liv i Mike zapraszali nas jutro do swojego nowego mieszkania,  które wspólnie wynajmowali. Fajnie, że wszystko im się ułożyło, a Mike to zdecydownie lepsza opcja dla różowowłosej, niż cały ten Lewis, który był jej narzeczonym. Oczywiście Noah zadecydował za mnie. Czyli, że miałam już plany na jutrzejszy wieczór. Jeśli Cole ma się tak zachowywać, to ze spokojem dam radę go ignorować.

Na stole pojawiały się i znikały kufle piwa. Żałowałam, że byłam na tych pierdolonych lekach, ale to nie potrwa długo i w końcu będę mogła pić ze znajomymi.

– Gdzie jest Nessa? – morskooka zwróciła się do Josh'a.

– Wiesz jaka jest, bawi się w pielęgniarkę Nick'a. – na samo wspomnienie poczułam się dość dziwnie.

W prawdzie Ethan potwierdził, że nic mu nie jest. Oprócz złamanych żeber. Nie wyobrażam sobie jego bólu. Najgorsze co może być to zostać przykutnym do łóżka. Bycie sam na sam ze swoimi myślami, to najgorszy wybór. Znów miałam obraz wczorajszej nocy przed oczami.

– Muszę się iść przewietrzyć. – powiedziałam, wstając od stołu.

Ktoś coś do mnie mówił, lecz ja to zignorowałam. Musiałam się uspokoić, nim nastąpi kolejny atak. Jeszcze tego mi brakowało. W dłoni, która zaciskałam znalazłam kluczę od Jeppa. Przeszukałam swoją torbę i znalazłam to czego szukałam. Z trudem odpaliłam mkętowego papierosa, zaciągając się nikotyną. Zatruwając swój orgaznim zwalczałam ataki. Takie rozwiązanie zdecydownie mi pasowało. Oparłam się plecami o chłodny mur. Na dworze już panował zmrok, a na niebie dziś nie świeciła ani jedna gwiazda. Z trudem zamknęłam oczy, by po prostu przestać  myśleć. Usłyszałam czyjeś kroki. Spojrzałam na męską sylwetkę, która zmierzała w moim kierunku.

– Czego chcesz? – rzuciłam oschle.

– Widzę, że z twoją ręką nie jest najgorzej. – powiedział swym głębokim barytonem.

– Nie udawaj, że teraz nagle cię to obchodzi. – ton mojego głosu nie wyrażał żadnych emocji, po prostu słowa płynęły z moich ust.

– Masz rację, nie obchodzi mnie to. – on tylko zgodził się z moimi słowami. Zabrakło mi słów, czułam się jakby ktoś zadał mi bardzo mocny cios w sam żołądek, a ja mam wszytsko zaraz zwrócić.

– Szkoda, że mnie obchodziło to gdy przyjaciele nie chcieli z tobą rozmawiać. Powinieneś zostać sam. – chciałam, by go to zabolało. Tak samo jak mnie.

– Po co tak dramtyzujesz? – spytał oskarżycielkso w moim kierunku. – To tylko jebane szwy.

Czyli naprawdę go nic nie obchodziłam.

– Tak, to tylko szwy! – krzyknęłam z irytacją. – Ale ty jak pieprzony egoista po prostu zniknąłeś! Wiesz jak cholernie się tam bałam, a ty uciekłeś jak pierdolony tchórz! Pojechałam nawet z tobą to jebanego Alcatraz, a ty mnie zostawiłeś u Rafe'a! No chybo coś tutaj nie gra! – nie obchodziło mnie, że każdy mógł usłyszeć naszą kłotnię.

Niech ludzie się dowiedzą jaki jest Zack Cole.

– Allen, nigdy cię nie prosiłem byś ze mną wtedy była. Sama się przypałętałaś. – każde kolejne słowo raniło mnie coraz bardziej.

– Ten dom też pokazałeś mi tak dla zabawy? Człowieku jesteś popieprzony! Chyba to nie w twoim ojcu był problem, a w tobie! – musiałam zagrać tą kartą. To była jedyna rzecz która mogła go zaboleć. – Nie chcę mieć już więcej do czynienia z takim psycholem! – to była moja ostateczna decyzja, której będę się trzymała. – Miłej zabawy na jutrzejszej parapetówce. – wyrzuciłam papierosa na chodnik, idąc w stronę baru. Już nigdy więcej nie chciałam spędzać z nim czasu.

– Wyjeżdżam z miasta, możesz iść spokojnie się bawić.

Nim weszłam do środka usłyszałam, jak odjeżdża z piskiem opon. Nie żałowałam tej decyzji, w końcu wszytsko zostało wyjaśnione. Chociaż z tyłu głowy miałam świadomość, że nawet odcięcie się od Zack'a nie sprawi, że odetnę się od tego gangsterskiego świata. Będę z nim związana już na zawsze.

Od zawsze byłam, tylko nie miałam pojęcia.

– Gdzie Zack? – spytała mnie różowowłosa.

– Miał coś ważnego do załatwienia. – skłamałam tak, aby nikt tego nie zauważył. Nikt nie musiałam wiedzieć, co wtedy zaszło na parkingu i tak nie miało to już znaczenia.

Siedzieliśmy w barze jeszcze z godzinę, gdy do Blair zadzwoniła jej mama, która kazała jej wracać do domu. Może i nie byłam wzorową matką, ale martwiła się o córkę.

– Widzimy się jutro. – pożegnała się z nami, przesyłając każdemu z nas buziaka.

– Jakie mamy plany piękna? – spytał mnie z szerokim uśmiechem przyjaciel.

Dobre pytanie Noah, sama nie znałam na nie odpowiedzi. Musiałam się komuś wygadać, ale to nie mógł być żaden z moich przyjaciół, tylko ktoś kto siedział w tym świecie

– Ty jedziesz do domu, Jospehin pewnie tęskni za za swoim synem.

Przytaknął mi skinieniem głowy, więc odwiozłam go do domu. Szeryf pewnie już skończył swoją zmienię.

– Odstaw go do rana. – poklepał maskę rozdzielczą auta, po czym wysiadł.

Zero zbędnych pytań. Widział, że potrzebowałam czasu dla siebie i mi go dodał. Nie czekałam, tylko od razu wyjechałem na główną ulicę. Jechałem z ogromną prędkością i to mi się bardzo podobało. Zatrzymałam się dopiero przed mieszkaniem Ethana. To z nim powinnam pogadać.

Stałam tak przed drewnianymi drzwiami, jak ostatnia kretynka. Jeszcze przed wczoraj było to mieszkanie Zack'a, a dziś już Ethan. Tylko, że między nimi była pewna różnica. Ethan po prostu chciał być sobą, mimo tych złych rzeczy potrafił się przyznać do błędu, a to było coś czego brakowało Cole'owi.

– Hej Mad, stało się coś? – od razu zadał to pytanie, ponieważ się martwił. Dostrzegłam jak jego ciało się spina.

– Wszystko dobrze, tylko chciałam z kimś pogadać. – szepnęłam cicho, wlepiając wzrok w podłogę.

– Dobrze trafiłaś, wchodź. – przyjął mnie do siebie z otwartymi ramionami, tak po prostu.

Gdy weszłam do środka zauważyłam, że jego mieszkanie nie jest zbytnio przestronne. Niewielki korytarz, który ledwo co mieścił naszą dwójkę. Skieniniem głowy kazał mi przejść do salonu, więc tak właśnie zrobiłam. Przeważał tu głowie kolor czarny, jak na mieszkanie mężczyzny przystało. Usiadłam na niewielkiej kanapie, a na przeciw niej na stoliku nocnm był postawiony telewizor. Na jednej ze ścian półki przepełnione  najróżniejszymi książkami. Salon połączony był z niewielką kuchnią, w której zniknął szatyn.

– Co jest? – przeszedł od razu do sedna.

– Nie wiem. – przyznałam cicho, w mojej głowie panował chaos i potrzebowałam czasu, by móc go uporządkować.

Skinął głową na znak, że rozumie. Nie było między nami tej niezręcznie ciszy. Przy nim czułam się jakbyśmy znali się już kilka dobrych lat, a nie miesięcy.

– Jak ręka?

– Nie jest najgorzej. – wzruszyłam ramionami, od czasu do czasu odczułam delikatny dyskomfort, ale nie było jakoś źle. Wtedy u Rafe'a myślałam, że będzie to o wiele bardziej boleć, a tu proszę. Da się przeżyć.

– Mogę zobaczyć? – przysunął się bliżej mnie.

Bez problemu pozwoliłam mu zdjąć opatrunek. Początkowo nie rozumiałam tego dziwnego grymasu na jego twarzy, jednak kiedy spojrzałam na ranę już wiedziałam o co chodzi. Przez mój dzisiejszy pobyt na plaży między szwy dostała się dość spora ilość piasku, a rana o wiele bardziej poczerwieniała. Co nie umknęło uwadze chłopaka. Czułam się jak mała dziewczynka, która zrobiła coś złego.

– Trzeba do przemyć, inaczej dojdzie do sepsy. – stwierdził, po czym poszedł po apteczkę.

Super, jeszcze sepsy mi tutaj brakowało.

Szatyn wrócił do salonu z płynem dezynfekującym i świeżym bandażem. Delitanie nasączył waciki i przyłożył go do mojej skóry. Ugh... to mnie bolało, Ethan też to widział, ponieważ strasznie się kręciłam. Myślałam, że tą ranę polewa mi kwasem, by jeszcze bardziej bolało.

– Już. – oznajmił, zawijając opatrunek.

– Co ja bym bez ciebie zrobiła, jesteś moim aniołem stróżem? – zażartowałam, przy nim zawsze czułam się swobodnie. Być może to dlatego, że bym dużo straszy i sporo przeszedł, a jednak został sobą.

– Dla ciebie zawsze. – rzucił odkładając rzeczy do apteczki. – Napijesz się czegoś?

– Może być woda.

Obserwowałam chłopak, może to było dziwne, lecz nie dla mnie. Między nami była taka dziwna więź, której nie umiałam określić. Byliśmy przy sobie, gdy potrzebowaliśmy siebie na wzajem. Bez żadnych zobowiązań, czy obietnic. W grę nie wchodziły żadne układy.

– Proszę. – postawił na stoliku kawowym przede mną szklankę wody. – To o czym chciałaś pogadać? – miałam przeczucie, że to pytanie padnie i tak po prostu będzie ono zadane wprost.

– Chciałam pogadać o tym co zdarzyło się ostatnio... – zaczęłam, próbując poukładać słowa w swojej głowie. – James naprawdę nie żyje? – to pytanie było kluczowe.

– Tak.

Jedno słowo wystarczyło. Naprawdę chciałam wierzyć, że mój ojciec ma fałszywe informacje i chłopaka udało się odratować. Tylko on naprawdę nie żył.

– Tak mi przykro Mad, ale jeśli Rick by do nie nie strzelił zginałabyś ty. – na dźwięk jego słów moje ciało przeszedł dreszcz. Miał rację. Z naszej dwójki ktoś musiałam zginąć. Kto wie, czy gdyby nie ten strzał to James, by nie wbił noża gdzie indziej, a ja już nie miałabym tyle szczęścia.

– Jest okej. – przyznałam wciąż się wahając. – Po prostu to wszytsko jest dla mnie nowe. – nie byłam przyzwyczajona do tego. Śmierć to nie była dla mnie codzienność tak jak mycie zębów. Ciężko było mi na to patrzeć.

– Dla mnie też kiedyś było. – przyznał ze skruchą. – Teraz widzisz jak jest, chciałem z tym skończyć, a dalej się to za mną ciągnie. – okropnie żal było mi Ethana, żałował tego jak potoczyło się jego życie i starałam się je naprawić.

– Przeszłość już zawsze będzie się za nami ciągnąć. – szepnełam, kładąc głowę na jego ramineiu. Początkowo się spiął, ale i tak objął mnie swą reką. Wypowiadając te słowa nawet nie miałam pojęcia ile w nich prawdy. Nie da się od tak uciec od przeszłości, to właśnie ona nas ukształtowała i doprowadziła do tego jakimi ludźmi jesteśmy. Zaczynając od nowa i tak nie sprawimy, że to co było do tej pory przepadnie. Zostanie to w nas już na zawsze, lecz nie musimy żyć zgodnie z tym co już się wydrzyło.

Coś sprawiało, że w jego ramionach czułam się jak mała dziewczynka. Od zawsze Ethanowi zależało na moim bezpieczeństwu i było to dość słodkie. Nie znaliśmy się za długo, jednak on był i zawsze potrafił powiedzieć coś mądrego.

– Mogę cię jeszcze o coś zapytać? – zwróciłam się do szatyna, odrywając się od jego torsu.

– Zamieniam się w słuch.

– Umówiłeś się już na randkę z Amber? – musiałam o to zapytać, inaczej ciekawość by mnie dobiła.

– Zazdrosna jesteś?

– Co? Nie! – zaprostesowałam, lecz zdałam sobie sprawę jak to wszytsko brzmiało. W życiu nie byłam zazdrosna o niego.

Za to szatyn nie mógł powstrzymać śmiechu. Celowo to powiedział, by mnie zagiąć. Ugh momentami byłam taki okropny. Czułam jak moje policzki robią się całe czerwone.

– Przestań już! – ze złości uderzyłam chłopaka w ramię.

– Czasem mnie rozbrajasz. – przyznał, ocierając łzy. – Odpowiadając na twoje pytanie, jeszcze nie umówiłem się z Amber.

– Dlaczego? – spytałam oskarżycielskim tonem. Ja się tutaj tak postarałam, a on to olał. – Nie zadzwoniłeś nawet do niej prawda?

– Przez ostatni dni w głowie miałem inną dziewczynę, która o mało co nie wykrwawiła się na śmierć.

– Widzisz, jednak nie. Wciąż tu jestem i cię prześladuje, tak będzie do końca życia. – zażartowałam z całej tej sytuacji, bo nic innego mi nie pozostało. Naprawdę byłam niewiele od śmierci, lecz udało mi się na pewnien sposób ją oszukać.

– O nie, tylko nie to. – westchnął ciężko, posyłając mi przelotne spojrzenie. – Trzeba było jechać wolniej.

– Ale ty jesteś głupi. – pokręciłam tylko z rozbawienia głową, na słowa szatyna.

Kiedy wyszłam od Ethna dochodziła północ. Przez tę wakacje zdecydownie zaczęłam prowadzić nocny tryb życia. O tej porze San Fran jeszcze tętniło życiem. Jadąc do domu ulicami przechadzało się dużo osób w moim wieku. Czyli nie byłam jakaś inna, byłam dokładnie taka sama jak moi rówieśnicy. Tylko, że nie każdy jest zamieszany w tyle spraw. Tej nocy mogłam odetchnąć z ulgą, śmierć James'a była ostatnią jaką zobaczę. To nie jest dla mnie, wolę żyć spokojnie, spędzać czas z przyjaciółmi. Dzień na plaży z Noah i Bri uświadomił mi, że mogę zachować porządek w swoim życiu i nie potrzebuję w nim żadnych gangsterów.

Mój blok już dawno spał, w ani jednym oknie nie widziałam zapalonego światła. Nic nadzwyczajnego, większość mieszkańców to byli sami staruszkowie, którzy chodzili spać tuż z zachodem słońca. Wyjątkiem była Ruth, która działa jako osiedlowy monitoring. Teraz też niczym stróż czuwała w swoim oknie. Czyli mój tata się dowie, bo ta stara prukwa wszytsko jutro nakabluje. Kiedy weszłam tylko do pokoju z salonu dobiegły mnie głosy włączonego telewizora. Było grubo po północy, a szczerze wątpię, by mój ojciec siedział do tak późnej godziny. Ostrożnie weszłam do pokoju, nie wiedząc co tam zastanę. Na kanapie spał mój tata, najwidoczniej musiał usnąć podczas oglądania telewizji. Jednak w dłoni trzymał on butelkę wina, a tuż pod jego mógł i znajdowało się kilka identycznych, pustych butelek.

Znowu to samo.

Pokręciłam z niedowierzania głową, miał z tym skończyć. Zaczęłam zbierać butelki, chociaż tyle mogłam zrobić. Tacy ludzie nigdy się nie zmieniają. Mijając kuchenną wyspę rzuciłam okiem na sterty papierów i włączony laptop. Była to policyjna kartoteka i to nie byle kogo. Tylko Zack'a, a w niebieskiej teczce znalazłam akt zgonu James'a. O kurwa. Czyli mój ojciec zaczął już coś podejrzewać. W laptopie dostrzegłam zapałzowane nagranie. Odtworzyłam je, początek był całkiem zwyczajny, bo przedstawiał jedną z ulic naszego miasta. Przewinęłam je nieco i wtedy zobaczyłam charakteystczne niebieskie BMW. Za kierownicą siedział Cole, a obok niego Barnes. Nagranie się kończy, gdy samochód znika z punktu widzenia. Prawdopodobnie szeryf nie był taki głupi i powiązał to morderstwo z Zack'iem. Zbierał wystarczającą ilość dowodów, by w końcu spełnić marzenie o jego zamknięciu. Rick na nagraniu wszytsko utrudniał, był to strzał w kolano dla nich obu. Za nic nie mogłam tego tak zostawić. Dlatego w przypływie chwili skasowałam nagranie, a papiery podarłam. Wykorzystałam tę okazję, że Charlie był pijany i z pewnością nie będzie o tym pamiętał. Po mojej rozmowie z Cole'm nie powinnam była tego kasować, przecież mogła być to idealna zemsta. Jednak sumienie ze mną wygrało i musiałam postąpić właściwie. Zabrałam podparte papiery i poszłam do swojego pokoju. Potrzebne mi była kryjówka, ponieważ nie mogę od tak wyrzucić ich do kosza. Wzrokiem przetaskowałam cały pokój. Żadne miejsce nie było wystarczjąco dobre, ale odkryłam na samym dnie szuflady w końcu Charlie nigdy nie przeszukiwałam moich rzeczy, w z czasem pozbęde się tych papierów. Jeszcze raz upewniłam się, że nie pozostawiłam po sobie żadnych śladów, dlatego mogłam w spokoju położyć się spać.

Tuż po otwarciu oczu poczułam zły, cieknące po moich policzkach. Początkowo nie miałam pojęcia co się dzieje, mlatego zerwałam się z łóżka. Nie był to najlepszy pomysł, ponieważ z bólu zakręciło mi się w głowie. Już wiedziałam o co chodzi. Znowu ten pierdolonym bark. Minęły trzy dni i szwy zaczęły się rozpuszczać. Szkoda, że tylko Rafe nie wspomniał o tym jak cholernie będzie to boleć. Prędko udałam się do kuchni, żeby zażyć jakieś leki przeciwbólowe. Inaczej nie ma szans, że wyrobię.

– Dzień dobry. – ekstra, jeszcze brakowało mi tutaj ojca.

– Nie na kacu, to dopiero nowość? – prychnełam zrzędliwe popijając wodą tabletki.

– Czyli jednak to widziałaś.

– Poprawaka, ja to sprzątałam. – wypomniałam mu. W końcu musiało do niego to dotrzeć, nie może pić tyle alkoholu jeśli miał z nim problem. W przeciwnym razie to do niego wróci.

– Nie widziałaś czasem tutaj papierów? – wskazał na wyspę, a mnie od razu zamurowało. Jakim cudem on o tym pamiętał?

– Prócz butelek nic nie było. – zepwniałam go pośpiesznie. Mogłam mieć niezłe kłopoty za zniszczenie i ukrycie ważnych dokumentów, więc musiałam grać na zwłokę.

– Trudno, chyba coś mi się pomieszało. – przyznał nieco zmieszany. – Będę się zbierał do pracy. Miłego dnia córcia.

Córcia?

Chyba ten alkohol jeszcze go trzyma. Zdecydowałam się tego nie komentować. Za to wybrałam prysznic, który z pewnością mi się przyda. Tak jak pierwszego dnia, nie było to dla mnie przyjemne, jednak miałam okazję zobaczyć ramiŕ i wyglądała już o niebo lepiej. A ból tak jak sądziłam spowodowany jest gojącą się raną. Mokre włosy pozostawiłam do naturalnego wyschnięcia, ponieważ podniesienie ręki było niemożliwe. Wykonałam lekki makijaż, ubrałam się i zdecydowałam odwiedzić Noah. Było już dziesiąta, a mój przyjaciel jeszcze się u mnie nie zjawił. Aż dziwne.

W pokoju nie zostałam przyjaciela. Może siedział w salonie? Nie miałam najmniejszego oporu, by chodzić po jego mieszkaniu. On sam czuł się u mnie jak u siebie, więc ja też mogłam. Rozkład naszych mieszkań był taki sam, dlatego doskolne wiedziałam gdzie iść.

– O hej Mad, nie wiedziałam, że przyszłaś. – w kuchni zostałam ciocię Jo, która przywitała mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi. – poczułam się trochę głupio, że wtrgnęłam tak tutaj.

– Kochanie nie masz za co mnie przepraszać. – parsknęła szczerym śmiechem, miło było ją widzieć w takim. – Jesli szukasz mojego syna, to przepadł dwie godziny temu.

Zaskoczyło to mnie, że poszedł gdzieś nikomu nic na ten temat nie mówiąc. Ale w końcu to Noah, za jego pomysłami nie jestem w stanie nadążyć.

– W takim razie przyjdę później. – nie chciałam sprawiać kłopotu Josephin. Zwłaszcza, że mój humor nie należał do najlepszych.

– Dziecko drogie, nie opowiadaj bzdur. – zganiła mnie od razu, zawsze wobec mnie zachowywał się jak matka. – Siadaj napijesz się czegoś?

– Może być sok pomarańczowy. – od zawsze uwielbiałam sok cioci Jo, dlatego nie mogłam odmawiać.

Parę chwil później kobieta usiadła obok mnie. Dawno nie siedziałyśmy razem, od kiedy zmarł jej mąż i zaczęła walczyć z solidną depresją. Wtedy bywałam z nią nieco rzadziej, ale teraz gdy wykryto u niej raka nie rozmawiałyśmy prawie wcale.

– Jak się czujesz? – ciekawiło mnie to, ponieważ jeśli jej stan się nie poprawił będę musiała powiedzieć to wszytsko Noah.

– Dobrze, tydzień temu byłam u lekarza. Nowotwór zanika. – te słowa automatycznie przywołały uśmiech na mojej twarzy. Jospehin wyzdrowieje, a Noah nie straci mamy. Jednak dobrze zrobiłam zatajając przed nim tę informację. – A tobie co jest złotko? – zmieniał temat, gdzie w centrum uwagi byłam ja.

– Nic. – skłamałam, ponieważ nie widziałam co mam mówić. Wszytsko co mnie trapiło kręciło się wokół czegoś, czego nikt nie mógł wiedzieć.

– Widzę, że twoje prześliczne oczy są przygaszone. – stwierdziła mocniej ściskając moją rękę. Od zawsze uważała  moje oczy za ósmy cud świata, gdy ja tak naprawdę ich nienawidziłam. Ich niebieski kolor był odrażający, jakiś taki ciemny. Noah i Blair mieli śliczne odcienie oczu, a moje były jakieś takie nijakie. Tym bardziej, że żadne z moich rodziców nie miało takiego odcieniu, ponieważ ja swoje odziedziczyłam po dziadku.

– Długa historia i tak nie rozumiesz. – westchnełam ciężko. Ile ja bym dała, żeby móc jej i tym opowiedzieć. Mogłam liczyć na szczerą radę, a tak to nic.

– Nie jestem, aż taka stara. – zauważyła. – Czy to ma związek z tym chłopakiem, o którym opowiadał mi twój tata? Jak on miał, Ethan?

Moment, moment. Mój ojciec rozpowiada o mnie i Ethanie? Co do... Chociaż to nie jest taki głupi pomysł. Mogę pogadać z Jo co mnie trapi i nie będę musiała jej opowiadać całej prawdy, bo ona potraktuje to jako kłótnię dwojga zakochanych nastolatków.

– Dokładnie tak. Ostatnio pokłóciłam się z Ethan. – zaczęłam nieco przekształcać tę historię. – Cały czas kłótnię i mnóstwo problemów. Raczej to nie było coś dla mnie. Wiesz jaka jestem, od zawsze wolałam siedzieć z przyjaciółmi, a typ chłopaka, który kiedykolwiek mnie pociągał to był Simon. – o dziwo na dźwięk jego imienia mój głos ani drgął. Cały czas tęskniłam, ale w końcu przyjęłam to do siebie.

Ten związek już nigdy nie wróci.

– Te młodzieńcze miłości. Znałam kiedyś jej doskonały przykład. – wspomniała, a jej oczy zaszkliły się. – Studiując w Nowym Jorku, jednego roku natrafiłam na współlokatorkę, która była bardzo zakochana... O tak... Jej rodzina nie popierała ich związku, ona sama uważała, że to nie ma przyszłości... – zrobiła pauzę. – Raz przyjechał do niej, od razu go nie polubiłam... Ale w sposób jaki na siebie patrzyli... Jedno było gotowe umrzeć za drugie... – ten opis pasował do idealnej miłości, a Josephin widziała to na własne oczy. – Raz się rozchodzili, a raz schodzili.Ich kłótnie mogły wstrząsnąć światem...

Na tym zakończyła swoją historię. Tak naprawdę nigdy nie znałam szczegółów  dotyczących życia Josphin przed tym nim przeprowadzili się do San Francisco. Noah chyba też nie znał przeszłości matki, a Nowy Jork dla niego, jak i dla mnie były nie lada zaskoczeniem.

– Pójdę się położyć. Migreny. – wstała ostrożnie od stołu. W jej stanie ciężko było wspominać stare czasy, a depresja dawała o sobie znać. Chyba od czasów jej zmarłego męża nigdy nie zwróciła uwagi na innego mężczyznę.

Za bardzo go kochała.

– Ciociu Jo. – zatrzymała się, spoglądając w moim kierunku. – Dalej są razem? – spytałam, ponieważ jeśli ich miłość była tak piękna to pewnie założyli cudowną rodzinę jak z filmów.

– Nie. – szepneła, ale na tyle głośno bym ją usłyszał, po czym zniknęła za drzwiami sypialni.

Siedziałam na łóżku, w spokoju oglądając serial. Gdy przez moje oko wpadł Noah i to dosłownie wpadł. Brunet leżał na podłodze, co zbiło mnie z tropu. Pośpiesznie wstałam z łóżka, a w głowie miałam kolejny scenariusz tylko, że tym razem to jego skrzywdzili.

– Mad! – zawołał moje imię.

– Co ci jest! – krzyknęłam z przerażenia, opadając na kolana.

– Nic. – odwrócił się twarzą w moją stronę, sądząc po jego mimice nie widziałam ani cienia bólu.

Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech. Kamień spadł mi z serca. Tym razem wszytsko było w porządku, ale Noah już nie raz przyprawił mnie o zawał, jego poczucie humoru było bardzo specyficzne. Po tylu latach przywykłam, jednak momentami przechodził samego siebie.

– Spierdalaj. – podniosłam się z podłogi i z powrotem usiadłam na łóżku. Byłam na niego wściekła.

– Nie w humorze dzisiaj... – na swoje własne słowa, śmiał się jak opętany.

– Za to ty jesteś. – rzuciłam oschle. – Brałeś coś? – ostatni raz zachowywał się podobnie, gdy był naćpany.

– W życiu, od zawsze mam taki humor. – zapewnił mnie, ale ten jego śmiech dość słabo mnie przekonywał.

– Mhm. – mruknęłam tylko, ponieważ dzisiaj nie miałam nastroju na żarty. – Byłam rano u ciebie, gdzieś przepadł?

– Wiesz byłem trochę tu trochę tam... – podniósł się z podłogi i zaczął niespokojnie krążyć po pokoju.

– ADHD masz? Do rzeczy.

– U Nick'a byłem. – przyznał, a jego policzki się zaczerwieniły. Rzadko widziałam go w takiej odsłonie, zazwyczaj był pewny siebie i to on doprowadzał innych do czerwoności. – Zwierzać się nie zamierzam. – ostrzegł mnie, siadając na łóżku i zaczęliśmy oglądać Dynastię.

Kilka odcinków później leżałem na torsie przyjaciela. Jakby teraz ktoś tak  znienacka wparował do pokoju pomyślałby, że jesteśmy jakąś parą, a nie zwykłymi przyjaciółmi. Co mogłam poradzić, że Noah był wygodny?  Dodatkowo kochał oglądać seriale, a mało jaki chłopak to lubi. Gdybym nie znała go całe życie, to brałam bym w ciemno. Po mimo tego, że skłaniał się ku chłopaką to i tak widział się w związku z dziewczyną. Tylko która będzie w stanie z nim wytrzymać?

– Zbieramy się. – oświadczył po pewnym czasie, wstając z łóżka. A moim ciałem zawładnął chłód.

– Dokąd? – nie miałam ochoty nigdzie jechać, przez to przeklęte ramię.

– Obiecalimśmy przyjechać na parapetówkę Mike'a i Liv. – faktycznie o tym zapomniałam. Nie mogę tak po prostu nie pojechać, więc zerwałam się z łóżka i zaczęłam szykować.

– Może te? – zaoferował mój przyjaciel, w dłoniach trzymając kornkowe body.

– A nie są one za bardzo imprezowe? – nie chciałam wyglądać, jakbym szła na jakąś porządną imprezę. Przecież to nic takiego.

– W życiu.

– Okej, co ja bym bez ciebie zrobiła. – przelotne pocałowalam go w policzek. Od kiedy tylko pamiętam ingerował w mój styl, przez co nie wyglądałam jak menel.

Najszybciej jak potrafiłam starałam się ogarnąć. Miałam w tym całkiem niezłą wyprawę, ponieważ tak wyglądał każdy mój poranek w trakcie roku szkolnego. Wychodząc z łazienki, Noah przeglądał się w lustrze. Ubrany w czarme jeansy z przetarciami na kolanach i beżową, luźną koszulka z dekoltem w serek. Podkreślała jego opaleniznę i kilka tuaży umieszczonych na jego dłoniach. Dłoni roztrzepał swoje włosy, przez co wyglądał jeszcze bardziej urokliwe.

– O kurde szalejesz. – skomentowałam wygląd chłopaka, naprawdę podobał mi się. – Wiesz, że Nick'a nie będzie? – przypomniałam mu, ponieważ chłopak dalej musiał leżeć i odpoczywać.

– Za to Zack będzie. – odbił piłeczkę w moją stronę, szczerząc się jak głupi. Nijak na to zareagowałam, ponieważ Cole osobiście mi powiedział, że wyjeżdża z miasta. Więc nie musiałam się nim martwić.

– Chodźmy już. – zakończyłam temat. Nie miałam o czym mówić, to były moje decyzje i nikomu nie musiałam się zwierzać, z tego co działo się między mną a chłopakiem.

Nim wyszłam przez okno, musiałam wziąć kilka tabletek przeciwbólowych, jeśli chciałam przeżyć ten wieczór. Kolejny raz byłam kierowcą i przypadło mi jechać gruchotem Noah. Pojechałam pod wskazany adres, tym razem Bri nie jechała z nami, ponieważ miała coś  ważnego do załatwienia.

– O jesteście! – w progu przywitała nas różowowłosa, a tuż za nią stał Mike.

– Proszę to dla was. – wręczyła ich dwójce kwiata, którego kupił Noah. Bo ja nie miałam do tego głowy, więc to on zadawał o szczegóły.

Weszliśmy do środka. Ich mieszkanie wydawało się przestronne i nowoczesne. W salonie siedzili już nasi przyjaciele i popijali różne drinki. Naturalnie w oczy rzuciła mi się różowa kanapa i zasłony. Tak samo było w kuchni. Na ogół mieszkanie miało bardzo dużo w sobie odcienu różu, co do Liv naturalnie pasowało. Zajęłam jedno z wolnych miejsc obok Josh'a i Nessy.

– Jest niezniszczalna Allen. – zażartował szatyn, tak żebym tylko ja słyszała. Właściwe nie wiedziałam, czy Zack i Josh powiedzli reszcie o tym co się stało. Może obrażenia Nick'a wyjaśnili jakimś przypadkowym pobiciem. – Gdzie Blair? – zauważył nieobecność dziewczyny, czyli wciąż był w niej zaślepiony.

– Przyjedzie później. – miałam taką nadzieję, być może nie zjawi się wcale.

– A gdzie Cole? – Noah zadał pytanie, przez które zaprzestałam rozmowę z Jsoh'em.

– Binznes go wzywał. – odpowiedział beztrosko Josh. Oczywiście przez samo słowo biznes zrozumiałam, że to oznacza kolejne kłopoty.

– Jebać go, skoro możemy pić! – krzyknął Alex, który jak zwykle myślał tylko o jednym. A tym czymś był alkohol.

– Ty nie pijesz. – wypomniła mu Ness,  czyli nie byłam jedyna. – Masz pilnować brata.

– Czemu? Nie możesz być prywatną pielęgniarką Nick'a? – w tonie jego głosu wyczułam ogromną irytację, co nie umknęło uwadze szarookiej.

– Mam lepsze rzeczy do roboty. – odpowiedziała cmokając w stronę chłopaka.

Godzinę później ja i Noah śpiewaliśmy karaoke. Nie wiem jak udało im się do tego mnie namówić, a jednak. Bez Zack'a panowała zupełnie inna atmosfera. Padały nie miłe komentarze, ale w formie żartu. Najlepiej chyba dogadywała się z Josh'em. Między nami panowała kumpelska więź i z nim też mogłam pogadać o wszytskim.

– Nadal uważam, że masz cudowny głos. – Liv chwaliła mnie, gdy skończyłam śpiewać. Miała już okazję słyszeć mój głos podczas wieczoru karaoke w barze. Nie był on jakiś wybitny, ale do najgorszych też nie należał.

– Dobra już każdy wie, Mad śpiewa jak anioł, ale to ja jestem urodzoną gwiazdą. – poinformował wszystkich urażony Noah. On kochał być w centrum uwagi i zdecydownie miał gadane.

W tym samym czasie do naszych uszy dobiegł dzwięk dzwonka. Mike zerwał się, by otworzyć. Po chwili do salonu weszła Blair, ale nie była sama. U jej boku stał wysoki chłopak, którego rozpoznałam to był Chad. Nie sądziłam, że między nimi jest, aż tak poważnie, żeby przeprowadzać go do naszej paczki.

– Hej, to jest Chad mój chłopak. – przedstawiała go nam i spojrzała w moim kierunku. Liczyła na wsparcie, ale sama też czułam się nieco zmieszana, bo koleś średnio przypadł mi do gustu.

Chad podszedł do każdego podając rękę. W momencie, gdy ściskał moją dłoń wyrwałam ją po pięciu sekundach, cały czas coś średnio mi w nim pasowało. Przyszła kolej na Josh'a, gdy mężczyzna wyciągnął dłoń przedstawiając się, szatyn po prostu wstał i wyszedł z mieszkania. Okropnie zrobiło mi się go żal. Mimo przyczyny ich zerwania, on wciąż był w patrzony w moją przyjaciółkę jak w obrazek. Zapanowała dość napięta atmosfera, ale przerwał ją kolejny dzwonek do drzwi.

– Pójdę sprawdzić kto to? – poinformował Mike, on chyba też nie spodziewał się już nikogo więcej.

– Dzień dobry ja przyszłam po Olivię. – skądś już znałam ten głos. Wszyscy zamilkliśmy, a różowowłosa udała się w kierunku drzwi.

– Mamo, co ty tutaj robisz? – usłyszałam  głos Liv. Teraz wiedziałam, że to była Priscilla Hope, matka Liv. Poznałam ją i nie miałam miłego zdania na temat tej kobiety.

– Czyli tak się urządziłaś, nie było was stać na coś lepszego? – stukot jej obcasów dotarł do salonu, a przed nami stała nienaganna pani domu. – Lewis masz ten pierścionek?

Dosłownie szczęka mi opadła, kobieta nie przyszła sama, obok niej stał Lewis. Były narzeczony różowowłosej. Czułam się jak w jakieś słabej komedii romantycznej.

– Wypierdalaj stąd. – warknął wkurwiony Mike, mało brakowało, a by go pobił.

– Olivio wyjdziesz za mnie? – Lewis uklęknał przed dziewczyną, a w dłoniach trzymał pierścionek.

To za dużo jak na mnie. Ten cyrk był powalony. Wstałam z kanapy i wyszłam z mieszkania. Zachowałam się jak egoistka, ale nie miałam ochoty oglądać tego przedstawienia. Po drodze wzięłam jeszcze dwie tabletki. Przed klatką natknęłam się na Josh'a, który palił papierosa.

– Jeśli przyszłaś mnie pocieszać, to nie trzeba. – prychnął przygnębiony.

– Nie, po prostu musiałam wyjść. – przyznałam cicho. – Nie widziałam, że Blair przyjdzie z Chad'em. – czułam potrzebę wytłumaczenia się. W tej sytuacji sama byłam zła na przyjaciółkę.

– Nie rozumiesz. Kurwa ja sobie żyły wypruwam i staję na głowie, a ona ma nowego! – krzyknął sfrustrowany. – Całowałem się z Lydią, ale kocham ją!

– Rozumeim cię, tylko Blair nie wybacza zdrady.

Taka właśnie była moja przyjaciółka, silna i zdeterminowana, a zdrada była dla niej niewybaczalna. Ojciec zdradził jej matkę i założył nową rodzinę, przez to trzymała się swojej złotej zasady i nikt nie był w stanie wybić jej tego z głowy. Josh już był na przegranej pozycji.

– Tu jesteście! – w naszym kierunku szła Ness. – Szału można dostać w tym wariatkowie. To jak idziemy do jakiegoś klubu? – oczywiście, kochała imprezy i trudo było jej się dziwić.

– Wchodzę w to kuzyneczko. – odpowiedział bez zawahania .

– Ja też. – poprzystałam na tę propozycję. Skoro już specjalnie się wystroiłam to szkoda było wyglądać tak tylko przez dwie godziny.

Taksówka wysadziła nas pod jedym z lepszych klubów z San Fran. Standardowo dużo pijanych, tańczących ludzi. Kiedyś tego nienawidziłam, a teraz przywykłam. Był to wyraźny znak, że się zmieniłam. Nie mogłam dłużej tego przed sobą ukrywać i wmawiać, że jest jak dawniej. Nie było. Nawet tego nie żałowałam, ponieważ w końcu uśmiechałam się szczerze każdego dnia. Teraz każdy mój dzień to była mieszkania śmiechu i łez, czyli wszytsko szło na dobre tory.

– Trzy shoty! – zawołał Josh, a barman wypełnił jego polecenie.

Nie wahałam się, ani chwili. Przechyliłam kilszek i wypiłam jego zawartość. Smak alkoholu nie wzbudzał już we mnie odrazy. Tak to właśnie szło kilka shotów, tańczenia na parkiecie, później wracałam do baru. Muszę przyznać bawiłam się świetnie. Josh i Ness nie zostawali mnie ani na chwilę, cały szatyn pilnował mnie i swojej kuzynki. Aktualnie kołysałam się w rytm muzyki, gdy obraz przed moimi oczami zaczął się rozmazywać. Zignorowałam to i tańczyłam dalej. W końcu przerodziło się to w bardzo mocne zawroty głowy. Stanęłam w miejscu, próbując złapać równowagę. Pomrugałam kilkakrotnie, lecz widziałam coraz słabiej. W końcu zawładnęła mną ciemność. Poczułam jak moje kolana się uginiają, a ja upadam na podłogę.

Później już tylko nicość

***

Hej, o to mamy kolejny rozdział. Z góry przepraszam, że wypadł dość nudno. Jednak mam nadzieję, że się wam spodobał. Co do następnego to postaram się napisać go jak najszybciej i dam wam jeszcze znać.

Co myślicie o zachowaniu Zack'a?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro