24. Pakt z samym szatanem.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed oczami przebiegają mi rozmazane obrazy, a w uszach słyszę pisk. W jednej chwili na twarzy czuję migającje światła reflektorów. W ułamku sekundy następuje zmienia, a  moją skórę otula nocne powierzte. Nie ma pojęcia, czy to przypadkiem nie jest jeden z moich powalonych snów. W końcu braknie mi sił, by walczyć i zamykam oczy. Oddając się tej ciszy, która mną zawładnęła.

Otwieram powieki, a moim oczą ukazuje się śnieżno biały sufit. Chwilę zajmuje mi przyswojenie informacji, gdzie ja tak właściwe się znajduję. Podnoszę się do pozycji siedzącej, rozgladając się dookoła. Siedzę na ogromnym łóżku, przykryta czarną pościelą, naprzeciw mnie zawieszona jest ogromna plazma, a biała ściany podświetlają czerwone ledy. Po prawej stronie łóżka stoi ogromną szafa, oblepiona czarno białymi plakatami. Nie znam tego miejsca. Próbuję przypomnieć siebie, co wydarzyło się wczorajszej nocy. W głowie mam tylko przebłyski. Parapetówka, a później impreza z Josh'em i Nessą. Tylko dalej nie rozumiem, jak ja wylądowałam w tym pokoju? Wstaję na równe nogi, przez co odrobinę kręci mi się w głowie. O cholera! Jestem w samej bieliźnie. Usilnie próbuję sobie przypomnieć, co ja takiego narobiłam. Nic, w mojej głowę panuje pustka. Za zamkniętymi drzwiami słyszę, odgłosy. Waham się, czy aby na pewno powinnam dać jakikolwiek znak, że już się obudziłam. Kto wie, kto tam na mnie może czekać? Nie mogę tak porostu pójść ubrana w samej bieliznę, dlatego otwieram szafę. Jej zawartość wydaje mi się dziwnie znajoma. Mnóstwo skąpych ubrań i wysokich szpilek.

To szafa Ness.

Kamień z serca, czyli to jej pokój. Pewnie wzięła mnie do siebie, jak zgonowałam na imprezie. Czuję ogromną ulgę, że to nie jest mieszkanie jakiegoś obleśnego typa, tylko Josh'a i jego kuzynki. Udaję mi się znaleźć dresy, które od razu na siebie wkładam.  To tego odbieram zwykłą szarą koszulkę, której dekolt okazuje się znacznie większy, niż myślałam. Zerkam w lustro i wiedzę tam potwora, moje oczy są kompletnie rozmazane, a włosy potargane. Szybko zwiazuję je w kucyk i otwieram drzwi.

– Do kurwy, czy jesteście bandą debili?! – krzyczy dobrze mi znany baryton, którego tutaj się nie spodziewałam. Przecież miał wyjechać z miasta.

– Jak mi przykro, że zawiedliśmy Zack w końcu, gdy cię nie ma Madison potrzebuje niańki! – odpowiada mu tym samym czarnowłosa. Czyli to o mnie jest ta cała kłótnia.

Chwilę tak tkwię, by przesłuchać się rozmowie. Być może wtedy dowiem się o co dokładnie chodzi. Plecami opieram się o chłodną ścianę, co przynosi mi niebywałą ulgę.

– Uspokójcie. – rozwagę w tej kłótni przejmuje Josh, który zakrywa twarz dłońmi.

– W takim razie ogarnij swoją kuzynkę, nie każda lubi ciągać się po imprezach jak tania kurwa. – Cole jak zwykle w swoim żywiole, nie waha się tylko od razu obraża czanorwłosą

– Może i kurwa, ale na pewno nie tania. Zresztą odezwał się koleś, co każdego wieczora pieprzy kilkanaście lasek. – ona też nie pozostaję mu dłóżna.

Dobrze Ness.

Okej, najwyższa pora przerwać tą kłótnię. Dlatego wchodzę do salonu i nagle wszytskie spojrzenia utkwione są we mnie. Jest to dość niezręczne, ale muszę ponieść konsekwencję jeśli nie umiem pić. Nie pozostaje mi nic innego, jak stanie tutaj i przyjęcie wszytskiego na klatę.

– Patrz co zrobiłeś kurwiarzu, obudziłeś ją. – naturalnie Ness musiała dorzucić swoje pięć gorszy, bo inaczej nie była by sobą, a jej charakter sporo by na tym ucierpiał.

– Już lepiej? – tak naprawdę jako jedyny zainteresował się mną Josh, robiąc kilka kroków w moim kierunku.

– Tak. – przyznałam cicho, a mój głos był okropnie zachrypnięty. Było mi okropnie wstyd i powinno.

– Z ręką też?

Wtedy jak za dotknięciem magicznej różdżki wszytsko skojarzyłam. Wczoraj wzięłam ogromną ilość tabletek, a później popiłam to wszytsko alkoholem. To musiało się źle skończyć i to przez moją własną głupotę. Utkwiłam wzrok w ciemnobrązowym parkiecie. Licząc  na to, że nie spalę się ze wstydu.

– Wczoraj w klubie zemdlałaś, co to było? – podeszła do mnie szarooka i chwyciła mnie za ramiona. Zack dalej nawet na mnie nie spojrzał i nie ukrywam bardzo się z tego powodu cieszyłam. W końcu jego zdaniem, to były tylko jebane szwy.

Teraz nadszedł ten najgorszy moment. Musiałam się przyznać, co tak naprawdę odwaliłam. Oni się martwiali, więc nie mogłam ich zostawić tak bez żadnych wyjaśnień. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.

– To chyba przez to, że zmieszałam alkohol z silnymi lekami przeciwbólowymi. – mówiąc to  unikałam kontaktu wzrokowego z każdym. Po co mi było oglądać to rozczarownie.

– Co zrobiłaś?! – Ness sama w to nie wierzyła. – A to niby ja jestem ta nieodpowiedzialna. – zwróciła się z wyrzutem do chłopaków, by rozładować nieco atmosferę. Za co byłam jej cholernie wdzięczna. Sama bym tego nie udźwignęła.

– Wow, masz szczęście, że to tylko tak się skończyło. – podsumował Josh, który miał rację. Zawsze mogło się to skończyć czymś o wiele gorszym. O dziwo nie był tak zły, jak mogłam się tego spodziewać.

I tak jeszcze czekało mnie miliard pytań. Cole nie odezwał się ani słowem, po prostu stał oparty o stół z założonymi rękami. Za to najbardziej przejęta była Ness, która wielokrotnie mnie przepraszała i nie powinna mnie ciągnąć na tę imprezę. Nie rozumiała tylko, że ja sama chciałam i nikt nie mógł wpłynąć na moje decyzje. Josh przygotował śniadanie, którego praktycznie nie zjadłam. Miałam wrażenie, że jeden kęs spowoduje u mnie, że zwrócę wszytsko. Dość już miałam tego spojrzenia, dlatego poszłam do pokoju dziewczyny. Oczywiście on musiał się powlec za mną.

– Spieprzaj stąd. – powiedziłam, gdy tylko drzwi od pokoju się zamknęły.

– Zachowujesz się jak rozpuszczona małolata. – skomentował moje zachowanie, bo jak by inaczej. Musiał pokazać swoją wyższość.

Dobra, też umiem tak się bawić.

– Nie obchodzi mnie to, co sobie o mnie myślisz. – rzuciłam wkurzona, szukając swoich rzeczy. – A teraz możesz wyjść.

– Allen, nie wkuriwaj mnie. Jak można zapomnieć, że jest się na prochach? – ekstra, teraz zaczął mi robić wyrzuty.

Gość na serio ma ze sobą problem.

– Przecież to nic takiego. – uśmiechałam się sztucznie w jego kierunku. – Zresztą co cię to obchodzi? Ostatnio już wszytsko mi powiedziałeś i nie mam nic więcej do dodania. – nie mogłam się ugiąć po tym jak mnie potraktował.

Kto był słaby to był.

Zrobiłam pewny krok w jego stronę. Dzieliło nas parę centymetrów. Tym razem byłam równie silna jak on. Ta Madison, która się go bała i słuchała jego poleceń przepadła. Nienawidził sprzeciwu, a ja nie zamierzałam być posłuszna. Nie w tym życiu.

– Do widzenia Cole. – cofnełam się do tyłu, by umożliwić mu wyjście.

Ostatni raz przetaskowałam mnie wzrokiem, lecz ani drgnęłam. Gdy zdał sobie sprawę, że jego obecność nic tu nie wskóra, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Josh coś jeszcze do niego mówił, jednak chłopak trzasnął fronotwaymi drzwiami, by wyrazić swoją wściekłość.

Diabeł znów jest w swoim żywiole.

Czułam się o niebo lepiej, wiedząc że tym razem to ja wybrałam. Udowodniłam raz na zawsze, że mogę poradzić sobie nawet z kimś takim jak Cole. Wielokrotnie próbował mnie atakować, bo nie spodziewał się tego, że kiedykolwiek będę mogła się sprzeciwstawić Mistrzowi Toru. Szczerze, sama się tego nie spodziewałam. Prawdopodobnie wpłynęły na to jego słowa, która mnie tak wtedy zabolały.

– Dzięki wam za wszytsko, ale będę się już zbierała. – musiałam podziękować Nessie i Josh'owi, gdyby nie oni może do teraz leżała bym w tym klubie.

– Odwiozę cię. – zaoferował chłopak, lecz nie była to propozycja, a jego własną decyzja.

Nie oponowałam, dlatego teraz siedziałam w aucie chłopaka.  Podziwałam obraz, który zmieniał się w zawrotną tempie. Josh nie należał do najbezpiecznijsyzch kierowców, ale to już wiedziałam od dawna.

– Jak się trzymasz po tej akcji z Blair? – czekałam na właściwą chwilę, by go o to zapytać. Bri byłam moją najlepszą przyjaciółką, jednak to nie oznaczało, że przez ich zerwanie ogranicze kontakt z chłopakiem. Obie już byłyśmy duże, by wiedzieć, że nie trzeba mieszkać się we wszytskie sprawy, dotyczące związków.

– W nocy miałem wystarczająco czasu, żeby o tym pomyśleć... – przelotne zerknął na mnie, ponieważ przy takiej prędkości musiał być maksymalnie skupiony na drodze. – Jeśli jest szczęśliwa, to nie mam prawa jej tego odbierać. – nie powiem, że spedziwałam się takiej odpowiedzi. Josh brzmiał dojrzale i jakby już zaczął się oswajać z tą myślą. Jednak ludzią z łatwością przychodzą zerwanie.

– Jak uważasz. – wzruszyłam ramionami, jeśli tak wolał, to co ja miałam tutaj do gadania?

Absolutnie nic.

– Mad... – zawołał mnie, gdy już miałam  wsiadać z auta, przez co się zatrzymałam. – Nie myśl, że usprawiedliwiam Zack'a, bo jest kutasem, ale on na serio się o ciebie martwił.

– Josh, nie rozśmieszaj mnie. On i uczucia? – prychnełam pogradliwe. Nie mogłam wierzyć w coś, co było dla mnie czystą abstrakcją.

– Gdybyś tylko znała Leylę, ona odwalała jeszcze grubsze akcje, a ty jej prawie dorównujesz. – w końcu ktoś coś więcej powiedział o byłej Zack'a. Jednak wydaje mi się, że nie byłyśmy do siebie podobne. W życiu nie planowałabym życia z nim wiedząc, że będzie tak popieprzone.

– Nie mów mi już więcej o nim. Dla mnie jest tak samo martwy jak Leyla. – te słowa brzmiały okrutnie, ale w stu procentach się z nimi zagdzałam.

Nie czekając na odpowiedzieć poszłam na górę. Że niby ja i Leyla, podobne? Dobre żarty. Nie znałam jej, lecz z tego co udało mi się dowiedzieć kompletnie dwie różne osoby. Ona dała się zabić, gdzie ja mogłam już wielokrotnie umrzeć, a jednak wciąż tkwiłam w tym pierdolonym świecie.

– Nareszcie wróciłaś. – na moim łóżku siedział Charlie. Kolejna noc, której nie spędziłam w domu i nie umknęło to jego uwadze, co działało na moją nie korzyść.

– Spałam u Blair. – zastosowałam swoją standardową wymówkę, której używałam od wieków.

– To dziwne, że dzisiaj widziałem ją na komisariacie u jej chłopaka. – nie przemyślałam tego i wtedy mój cały plan nie wypalił. – Co ty masz na sobie? Wyglądasz jak dziwka. – skomentował mój wygląd, ponieważ miałam na sobie ubrania Nessy.

Jego słowa mnie uraziły, bo mało jako ojciec porównuje ubranie swojej córki do dziwki? Owszem miała ona większy dekolt, ale bez przesady. Niejednokrotnie mnie tak nazywał, lecz zwykle był on pijany. Teraz jest zupełnie trzeźwy, a przez jego twarz przebiegł cień nienawiści. Nie mam siły by mu odpowiedzieć, zwyczajnie stoję powstrzymując zły cisnące mi się do oczu.

– Koniec tego dobrego, od dzisiaj nie wychodzisz bez mojwj wiedzy! Nie obchodzi mnie to, czy się pali, czy czego jeszcze nie wymyślisz! – ostrzega mnie grożąc palcem.

– Zapomnij. – pod wpływem wściekłościczu mam zamiar wyjść z pokoju. Jeśli myśli, że może mi rozkazywać to się pomylił. Na to miał czas kilka lat temu, a dziś jest za późno.

Nagle chwyta mnie za rękę, co uniemożliwia mi wyjście. Staję w miejscu i posyłam mu piorunujące spojrzenie. Wcale mi się to nie podoba, już wolałabym, żeby znowu leżał gdzieś zachlany w trzy dupy, niż był tutaj.

– Nie szarp mnie! – wyrywam się z uścisku. Nie obchodzi mnie, co sąsiedzi sobie pomyślą. Może wreszcie zorientują się, że szeryf nie jest tak idealny, jak każdemu się wydawało.

– Uspokój się, zdania nie zmienię. Siedzisz tutaj. – po raz ostatni zwraca się do mnie i wychodzi z pokoju.

Spokojnie czekam, na dźwięk zamykanych drzwi wejściowych, ale nic takiego się nie dzieje. Nie mówcie mi, że specjalnie wziął wolne, aby mnie pilnować. To się nie mieści w głowie, żeby być więźniem we własnym domu. Wkurzona wybieram nowe ubrania i idę pod prysznic. Ściągając koszulkę mam doskonałą okazję, by przyjrzeć się ranie. Szwy są ledwo widoczne, czyli już prawie się rozupuściły. Mam nadzieję, że nie zostanie żadna blizna, bo raczej z takiego wydarzenia wolałabym nie mieć pamiątek. Strumień bieżącej wody powoduje, że zapomniam o bożym świecie. Mogłabym trwać tak w nieskończoność, jednak muszę zmierzyć się z rzeczywistością. Rozczesuję mokre włosy i zakładam na siebie mój domowy strój. Jest dopiero dwunasta, a ja padam z wykończenia. Muszę się położyć, chociaż by na chwilę.

Chwila okazuje się o wiele dłuższa, niż się spodziewałam. Spałam, aż cztery godziny i pewnie dalej bym spała, gdyby nie dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu widnieje nieznany numer. Czyżby kolejne kłopoty?

– Słucham? – spytałam dość nie pewnie. Kto wie z kim tym razem miałam zaszczyt rozmawiać?

Madison, jak miło cię wreszcie słyszeć. – usłyszałam kobiecy głos po drugiej stronie. Od razu go skojarzyłam i nie mogłam w to uwierzyć.

– Przeraszm to pomyłka. – wychrypiłam w przypływie chwili i rozłączyłam się rzucając telefon na łóżko.

Co tutaj się właśnie wydarzyło? Nie docierało to do mnie. Może ja jeszcze śpię, a to wszytsko to jeden z moich popieprzonych koszmarów. Tylko, że to nie jest sen. Kolejny cios dzisiaj. Nie wiem ile tak jeszcze wytrzymam. Z trudem wygrzebałam się z łóżka i poszłam do salonu.

– Czy ty jesteś poważny?! – wrzasnęłam na ojca pijącego kawę. Poważnie, nie wiem co on sobie myślał.

– Nie krzycz. – upomiał mnie po ojcowsku, zachowując przy tym stoicki spokój.

Prrzysigam zaraz mnie coś trafi.

– Dałeś jej mój numer! Pojebało cię?! – za nic nie mogłam opanować swoje wściekłości.

– Wyrażaj się. – on dalej był pieprzone oazą spokoju, gdy ja gotowałam się od środka. – Nie wiem o kogo ci chodzi. – wstał i poszedł do kuchni, naprawdę to mnie już zaczęło irytować.

– Dałeś mój numer mamie. – powiedziałam z wyrzutem. Niby wydaje się to normalne, bo przecież każda matka powinna mieć numer swojego dziecka. Tylko, że ona od kilku lat do mnie nie dzwoniła. Jedynym źródeł naszej komunikacji był Charlie.

– Tak, dzwoniła ostatnio do mnie i chciała z tobą porozmawiać. – o proszę, nagle mu się przypomniało.

– To przestało być śmieszne. – w tonie mojego głosu słychać było nutę powagi.

Byłam kompletnie zagubiona. Dlaczego on decydował o moim życiu? Nie rozumiał, że nie chciałam mieć z nią nic więcej do czynienia? Cały czas odczuwałam ten ból, który pozostał po jej odejściu. Mimo, iż było to kilka lat temu, to ja dalej chowałam urazę. Jako dziecko wychowujące się bez matki było mi ciężko. Oczywiście Josephin starała się zastąpić mi ją zastąpić. Za co byłam jej cholernie wdzięczna. Jednak w prawdzie nigdy nią nie była. Przez to wiele razy słyszałam wyzwiska w szkole. Z czasem zaczęłam to ignorować, a o Charlotte zapomniałam raz na dobre. Jeśli teraz jej się nagle o mnie przypomniało, to było już za późno.

– Przekaż jej, że ma mi dać spokój. – nie podjęłam tej decyzji w przypływie chwili, doskonale wiedziałam co robię i jakie mogą być konsekwencje.

– To twoja matka i musisz z nią rozmawiać. – w końcu odstawił kubek i stanął naprzeciw mnie. Po raz kolejny tego wieczora był wściekły, a ton jego głosu brzmiał ostrzegawczo.

– Nie zamierzam. – uśmiechnęłam się sztucznie. Za żadne skarby nie miałam zamiaru podporządkowywać się jego decyzją. – Jeśli tak ci zależy, to sam z nią pogadaj. Może w końcu się rozwedziecie. – celowo zagrałam ta kartą. Pomimo tego, że nie byli ze sobą od ponad dwunastu lat, dalej byli małżeństwem. Czego nie rozumiałam, bo nie liczyłam na ich zejście.

– Nie powinnaś się tym interesować! – by podkreślić praktyczność sytuacji, uderza dłonią w kuchenny blat.

Ani drgnę, ponieważ to nie pierwszy jego wybuch. Za którymś tak razem, przestało robić to na mnie jakiekolwiek wrażenie. Zaraz zapomni i powróci do pracy albo upije się do nieprzytomności. W obu przypadkach będę miała ten problem z głowy.

– Wychodzę. – oznajmiam, nie czekając na jego odwiedzi. Potrzebuję teraz spokoju, a tutaj go nie zastanę.

Z impetem trzaska drzwi od mojego pokoju. Mam ochotę wrzeszczeć z bezradności. Dlaczego akurat teraz wszytsko musi się sypać? Podchodzę do ściany, gdzie porozwieszane są najróżniejsze zdjęcia. Mnóstwo wspomnień, aż łzy cisną mi się do oczu. Jednak nie płaczę, jak głupia szczerze się do ściany. Odrywam jedno ze zdjęć, przedstawia ono mnie i Bri podczas Halloween. Miałyśmy wtedy po dziesięć lat, a życie wydawało się o wiele prostsze. Dopiero później wszytsko się pokomplikowało, a ja zaczęłam je szczerze nienawidzić. Bywały też takie momenty, że tak jak teraz bywałam zagubiona. Sprawa z Charlotte to był ostatni gwóźdź do trumny. Moją głowę zwracał chłopak, którego znałam zaledwie cztery miesiące. W prawdzie byliśmy do siebie podobni, lecz różniliśmy się. Zapoczątkowane tej znajomości oznaczało ciągłe kłopoty. Dotarło do mnie, że nawet jeśli teraz chce po prostu wymazać go ze swojego życia nie dam rady, zawsze będzie w pojawiał w moim życiu. Mogłam być pewna, że Noah o to zadba. Nie chciałam wybaczyć Cole'owi, ale mogłam pozostać obojętna. Czasami jestem zbyt porywcza, a poczucie winy dopada mnie znacznie później. Tak było tym razem. Chciałam, żeby zabolało to tak samo mocno jak mnie, przez to wypomniałam mu podobieństwo do ojca. Jego tata też był potworem, jak mój i w życiu nie chciałabym być porównana do niego. To była jedyna rzecz, którą powinnyśmy sobie wyjaśnić. Jeśli nadąży się taka okazja. Z frustracji przebrałam twarz dłońmi, co ja najlepszego zrobiłam ze swoim życiem? Naturalnie ta napasć wpłynie na moje życia, ale sama chciałam tam iść. Nikt nie musiał mi pomóc, a jednak. Teraz potrzebowałam tylko spotkać się ze swoją przyjaciółką tak jak zadawanych lat.

– Hejka Mad! – usłyszałam radosny głos przyjaciółki po drugiej stronie, przez co na mojej twarzy zagościł uśmiech.

– Hej, tak myślałam i może masz ochotę gdzieś wyjść na miasto? – potrzebowałam takiej odskoczni, już nawet byłam gotowa poświęcić się i jechać na zakupy do galerii.

A to nie małe poświęcenie.

– Dzisiaj jestem umówiona z Chad'em... – przyznała nieco ciszej. Znów to się zaczęło, gdy moja przyjaciółka wchodziła w nowy związek, wtedy zaczynała nieco się od nas oddalać.

Nie mogłam jej za to winić. Przecież to w zupełności normalne, że dwójka zakochanych w sobie ludzi chce spędzać ze sobą czas. I nie potrzeba mnie na każdym kroku.

– Nie ma sprawy. – rzuciłam od razu. Jeszcze nie raz nadarzy się okazja, gdzie spędzimy ze sobą tyle czasu, że będziemy miały siebie dość.

Zakończyłam połączenie. Strasznie potrzebowałam oderwać się od ostatnich dwudziestu czterech godzin. Nie mogłam znów zwracać głowy Ethanowi. Jeszcze pomyśli, że z każdym błachym problemem latam od razu do niego. Tak więc, zabrałam sowjego Iphona i udałam się do mieszkania pode mną. Noah na pewno nie będzie miał mi za złe, że w wpadłam z wizytą. On przecież kochał moje towarzystwo. W takich momentach dziekowałam bogu, że go mam. Wchodząc przez okno do pokoju chłopaka czekał mnie nienaturalne widok. Mianowicie chłopak stał przeglądając się przed lustrem z telefonem w dłoni. Nie było to by na tyle dziwne, gdyby nie to, że ubrany był w białą sukienkę.

– Błagam powiedz, że to nie moja sukienka? – zwróciłam się do niego, omal nie parskając śmiechem. Wyglądał w tym komiczne, a zwłaszcza jego nie ogólnie łydki.

– A kogo innego? Wiedziałaś, że mamy taki sam rozmiar. – uświadomił mi, że ma na sobie moje ciuchy. Jakoś nie ruszyło mnie to szczególnie, ponieważ i tak nie lubię chodzić w sukienkach. Spodnie są zdecydowanie o wiele praktycznijesze.

– Co ty odwalasz? – musiałam zaspokoić swoją ciekawość, więc usiadłam na brzegu biurka.

– Jak to co? – spytał z wyraźną irytacją. Dla mnie było to nie oczywiste, ponieważ nie czytam w myślach chłopak i nie wiem, co tym razem mogło strzelić mu do łba. – Sławny się staję!

– Coś słabe to prono. – skwitowałam, taskując go wzrokiem.

– Żadne porno! – zaprzeczył od razu. – Jeszcze nie jestem tak zdesperowany.

Tego to bym raczej nie powiedziała. Kto normalny nagrywa filmiki, jak jest ubrany w samą sukienkę? No okej, Noah nigdy nie należał do tych normalnych osób i raczej już powinnam się przyzwyczaić.

– Właśnie widzę. – odnoszę się do jego desperacji, wskazując palcem na jego strój. – Zrobić ci jeszcze makijaż? – proponuję żartobliwe, jeśli chcę się stać w ten sposób sławny, to mogę mu nawet przynieść perukę.

– Chamska jesteś. – fuka obrażony i niczym małe dziecko zakłada swoje dłonie na klatkę piersiową. – Ty jesteś mądra, bo stałaś sie już sławna...

– Jak to? – przerywam mu, ponieważ chyba coś mnie ominęło.

– Jesteś laską, w której sam Zack Cole jest zapatrzony, to mówi samo przez się! – celowo gestykuluje rękami, by nadać tej sytuacji odrobinę więcej dramatu.

Na same wspomnienie chłopaka czuję się dziwnie, wciąż nie wiem jak ma wyglądać ta sytuacja między mną, a nim. Słowa, które zostały wypowiedzenie, nie zostaną już cofnięte, a też nie mam zamiaru go za nic przepraszać.

– Każda laska chcę być na twoim miejscu! – Noah nie zparzestaje sowjego monologu.

– To już chyba wolę żyć w cieniu. – podsumowuję krótko. Nigdy nie chciałam, by całe miasto o mnie gadało.

– Głupia jesteś.

– Odezwał się. – odpłacam mu się jedym z moich spojrzeń, które mówi, że ma lepiej uważać na słowa, bo jeśli chcę dramy to jestem w stanie urządzić mu dramę stulecia.

– Dobra, sława już uderzyła ci do łba. – dalej stąpa po bardzo cienkim gruncie. – Patrz co ja muszę robić, by świat o mnie usłyszał. Swoją drogą ta kiecka podkreśla moją fit talię, nie uważasz?

– Kurde, ty dopiero jesteś hot. – teatralnie wzdycham, łapiąc się za skroń i udaję, że mdleję.

– Sądzisz, że Ben'owi się spodoba? – dalej przegląda się w lustrze, czyli mój ostatni plan nie poszedł na marne.

– Ooo, uroczo patrzeć na zakochanego Noah. – wstałam i uścisnęłam przyjaciela z ekscytacji.

– Nie jestem zakochany. – odsunął się odrobinę do tyłu, przez co przestałam go ściskać. – Po prostu ty i Blair macie już swoje bratnie dusze, a ja nie chcę być sam.

– Czy ja o czymś nie wiem? Bo wydaję mi się, że jestem singielką od prawie dwóch lat. – nie przypominam sobie, bym po raz kolejny wchodziła w jakikolwiek związek, ale to Noah on w swoim świecie swata mnie z każdym, z którym tylko porozmawiam.

– Widzisz tu jest wasz błąd. Zack powinien poprosić cię o związek, a nie pieprzyć po kryjomu. – jego twarz przybrała ten charakterystyczny uśmiech, który oznaczał, że ma rację.

Tylko to nie wyglądało tak samo, jak on to przedstawił. Pieprzyłam się z Zacki'em kilka razy, lecz to nie oznaczało, że musimy pakować się w związek. On był jaki był. Zdecydownie nie nadawał się do czegoś poważniejszego, a tym bardziej ja tego nie oczekiwałam. Po moim pierwszym zeriwanu zdecydowałam się już nie pakować w nic podobnego. Później to uczucie, tylko mnie wykańcza. Jednak nie mogę tak łatwo darować Noah, w innym wypadku będzie wspominał to przy każdej nadarzającej się okazji. Dlatego biorę jedną z poduszek i rzucam nim chłopaka, a ten niczego się nie spodziewając obrywa w twarz. Teraz jego włosy są potargane, przez co wygląda jak zwierzę, dodatkowo w tej kiecce.

– Czy ty właśnie rzuciłaś mnie poduszką? – pyta oburzony, ponieważ jego fryzura to święty skarb i nie można jej ruszać.

– Może. – wzruszam bezczelnie ramionami. Od zawsze kochałam go wkurzać w ten sposób.

W ramach odwetu chłopak biegnie w moim kierunku, przy okazji przewracając mnie. Upadam na łóżko z piskiem, a Noah wisi nade mną.

– Chyba po drodze spadły ci szpilki. – dalej go prowokuję, przez co on coraz bardziej się wkurza.

– Żeby tobie zaraz coś nie spadło.

Wtedy wszytsko dzieje się tak szybko, a chłopak zaczyna mnie łaskotać po żebrach. Tylko on zna mnie nie tyle, by wiedzieć gdzie mam łaskotki. Krzyczę i piszczę ile sił mam w płucach. Pewnie sąsiedzi mają już nas dosyć po tylu latach, jednak my od zawsze ich nie lubiliśmy, więc nie robi nam to różnicy. Wymahuję nogami, by wspobodzić się z uścisku przyjaciela, jednak jak na złość ma on więcej siły i bardzo trudno jest mi się wyrwać. W końcu mogę wstać bez problemu, uznaję to za kapitulację Noah. Kiedy wstaje z łóżka, patrzę na niego, a z jego nosa leje się stróżka świeżej krwi, która kapie na śnieżnobiałą sukienkę. Zapewnia musiałam kopnąć go zbyt mocno, czego skutkiem jest krwawienie.

– Nie chciałem być Krwawą Mary! – mówi, wciąż trzmając się za nos.

Natychmaist idę do łazienki po apteczkę, nie czuję się wina, ale i tak mu pomogę. W dzieciństwie zawsze któreś z nas kończyło ubazgrane krwią, przez co mamy ogromne doświadczenie i bezproblemowo moglibyśmy opatrywać weteranów wojennych. Klękam na dwa kolana i delikatnie pochylam twarz Noah do przodu. Zaczynam przenywać ranę, ale on tego nie ułatwia. Wierci się jak małe dziecko, które jest pierwszy raz u lekarza.

– Noah... – do pokoju wchodzi Josphi, ubrana w kremową spódnicę za kolana i białą bluzkę. Swoje blond włosy związane ma w cienki kucyk. – Znowu coś zrobiliście? – pyta, tak jak za dawnych lat.

– Wiesz, że czego nie dotknie od razu wszytsko psuje.

– Nie prawda. – zparzestaję oczyszczanie ran chłopaka. – Jeśli jesteś taki mądry sam sobie to rób. – wyrzucam waciki na podłogę, może i to z moje winy, ale mówi się trudno.

Ciocia z rozbawienia kręci tylko głową. Naprawdę miło mi widzieć ją w takim stanie. Na samą myśl, ja również się uśmiecham. Za to Noah nieudolnie próbuję włożyć wacik do nosa.

– Nie przeszkadzam wam, tylko się nie pozabijajcie. – upomina nas, po czym chce na zostawiać. Jednak zatrzymuje się w połowie drogi i mówi. – Synu, czy ty masz na sobie sukinkę?

– Tak mamo, to ostatni krzyk mody. – odpowiada, szczerząc się jak głupi do sera. Widać, że jest cholernie dumny ze swojego pomysłu.

– A mogłam wybrać córkę. – mruczy Jo, zostawiając nas samych. Ona też  czasami ma dość sowjego syna.

– Też cię kocham mamuś! Tak bardzo!

Ich rodzina jest bardzo pokręcona. Mała, ale cudowna. Odkąd tylko pamiętam kochałam tę atmosferę, która tu planowała. Zero kłótni i szlabanów. Noah tak jak ja nie posiadał dużej rodziny. Rodzina taty po jego śmierci kompletnie odsunęła się od Noah, pomimo tego, że był ich wnukiem. Rodzice Josphin z tego co wiedziałam zmarli kilkanaście lat temu, dlatego Noah przeniósł się tutaj z Florydy. Jo chciała zacząć od nowa i uznała San Fran za odpowiednie miejsce.

– Nie śmiej się, szkoda tej kiecki, a byłem taki śliczny. – zaczął rozcierać plamy, co tylko je powiększało. Za bardzo przeżywał tak błahe sprawy.

– Dam ci nową. – zaoferowałam, by w końcu się zamknął. To jego gadulstwo było momentami uciążliwe.

– To się nazywa przyjaciółka, już doskonale wiedziałam do kogo się przyczepić.

– A nie zadajesz się ze mną, bo przez całą szkołę odrabiałam ci lekcje?

– To taki malutki szczegół. Ja brałem cię w pakiecie, patrząc na całokształt. – poklepał mnie po zdrowym ramieniu, jak jakiegoś ziomka.

Fajnie było wiedzieć, że zostałam wybrana w pakiecie. Może powinnam czuć się rozbawiona, natomiast mnie to rozśmieszyło. Czyli nie był, aż tak głupi.

– Ruszaj się i jedziemy! – zażądza chłopak. Znów zdążył zmienić swoje nastawienie i wpaść na kolejny pomysł.

– Dokąd?

– Zobaczmy co słychać u Nick'a. – nie czekając na moje odpowiedź przebiera  się z tej koszmarnie sukni.

– Niech ci będzie. – ulegam, bo co innego mam zrobić? Zresztą wypadałoby sprawdzić jak chłopak się trzyma. W końcu nie tylko ja byłam ofiarą idotycznego planu Mortona.

Totalnie nie ogarnięta wsiadam do Jeepa chłopaka. Mówiąc nie ogarnięta mam na myśli to, że jestem w sportach i o wiele za dużej koszulce. Ubierając to raczej nie sadziłam, że będę odwiedzała ludzi. Trudno, teraz już i tak jest na to o wiele za późno. Mimo tego, iż mieszkanie chłopaków znajduję  się niedaleko od nas, to droga dłuży mi się niemiłosiernie. Rzecz jasna to wina samochodu, który ledwo co jedzie. Zdecydownie ktoś powinien zabronić Noah jeżdżenia tym złomem.

– No nareszcie! – klasie w dłonie uradowana, gdy apelujemy auto. Trwało to około trzydziestu minut, ale w końcu jesteśmy na miejscu.

– Wracając będziesz szła z buta. – ostrzega mnie. Chłopak bardzo nie lubi jak obrażam jego samochód. On nie jest super bogaty, ale ma oszczędności, które mógł by wydać na zmianę samochodu, bo ten to już w ogóle jest niebezpieczny.

– Jeszcze zobaczymy. – mruknęłam triumfalnie w jego kierunku, kto jak kto, ale Noah w życiu by mnie nie zostawił.

Stajemy pod darami do mieszkania chłopaków, lecz gdy tylko mam zamiar zapukać, jednak przyjaciel mnie wyprzedza i otwiera drzwi. Wchodzi do środka jak do siebie. Aż jestem w szoku. Znaczy nie, żebym się tego po nim nie spodziewała, ale jednak wypada zapukać, a nie wchodzić jak do siebie.

– To gdzie Alex masz pół litra czystej?! – daje o sobie znać domowniką. Ja tylko podążam za nim.

– Stary, wyobrażasz sobie, że Ness wszytsko mi zabrała. – w salonie staję wysoki blondyn, który ma załamną minę. Nic dziwnego, w końcu alkohol pomaga mu w dobrej zabawie. – I jak ja mam teraz znieczulić tego pajaca?

Na samo wspomnienie o Nick'u prowadzi nas do jego pokoju. Boże głęboki wdech wchodząc do środka. Na łóżku leży chłopak, a nad twarzą trzyma szkicownik. Przecież niejdnokronie Nessa wspomniała mi to tym, że Nick to prawdziwa dusza artystyczna. Przyznam, że wygląda inaczej. Jego koszulę zastąpiła biała koszulka, a włosy, które zawsze są wystylizowane, zastąpił nieład. Nawet nie chcę wyobrażać, co chłopak musi czuć z tymi połamanymi żebrami.

– W końcu normalni ludzie, bo ten czub doprwadza mnie do szału. – na jego twarzy gości szeroki uśmiech. Kamień z serca myślałam, że będzie mnie w jakimś stopniu za to obwiniał, a jednak się myliłam.

– Że ja? – Alex nie może uwierzyć w słowa brata, a mówi o tym jego zablokowana mina.

– Rano kazałeś mi zaparzyć ci herbaty, bo masz kaca.

Nie mogę się powstrzymać przed śmieniem się. Cały Alex, może i nie jest ten teges, ale chociaż jest zabawny. I muszę przyznać, że swoim idiotyzmem biję Noah o głowę. Co jest zaskakujące nawet i dla mnie. Nick też się śmieję. Podchodzę nieco bliżej i w końcu mam okazję przyjrzeć z bliska jego twarzy. Pożółkłe siniaki już schodzą z twarzy, jedynie nos ma jeszcze opuchnięty, ale w końcu był złamany, więc nie jest to dla mnie dziwne.

– Żyjesz? – tym razem zwraca się do mnie i odkłada szkicownik. Ma na myśli tą moją nieszczęsną ranę.

– To nic takiego. – bagatelizuję sprawę, ponieważ już najgorsze i tak mam za sobą.

– O mnie się nie zapytasz?

Wywraca oczami na słowa bruneta, Noah jak zwykle pragnie być w centrum uwagi. Wielokrotnie się o nią upomniał, co było nawet śmieszne.

– Co tam u ciebie Noah? – jaj zwykle Nick dobrze wychownay, interesuje się Noah.

– Ekstra, jestem już w połowie sławnym modelem. – chwali się dumna, a ja przed oczami mam jego obraz w sukience.

– Modelem? – pyta, unosząc brwi do góry z zaskoczenia, na co on potwierdza skinieniem głowy. – Jak będę mógł wstać, to umówimy się na sesję. – oczywiście, on jako fotograf bierze te sprawy bardzo na poważnie.

– Jestem skłonny ku aktą.

Czy Noah właśnie flirtuje z Nick'iem?

Zdecydownie tak. Widzę jak na niego patrzy. Pomimo tego, że chłopak wygląd teraz jak siedem nieszczęść, on dalej jest w patrzony w niego jak w obrazek. Automatycznie uciekam wzrokiem rozgladając się po pokoju, ponieważ zrobiło sie trochę niezręcznie i czuję się jak piąte koło u wozu. Moją uwagę przykuwa ogromna mozaika, zawieszona na ścianie obok. Znajdują się na niej chyba wszytskie kolory tęczy. Na ogół w pokoju przeważa czarny kolor. Niekiedy pojawiają się industralane przedmioty, co bardzo mi pasuje do właściciela. Nick jest osobą, z którą z naszej paczki rozmawiałam najmniej, jednak wydaje się on najciekawszy.

– Idę pocieszyć Alex'a. – Noah wyczuwa tą prze dziwaczną atmosferę, dlatego postanawia się ulotnić.

Początkowo nie wiem, jak rozpocząć rozmowę z chłopakiem. Bo przecież nie zapytam w prost, co o tym wszytskim myśli. On tak jak ja padł ofiarą Mortona.

– Rozmawiałaś już z Zack'iem? – ratuje mnie i to on zaczyna rozmowę.

Potwierdzam skinieniem głowy, ponieważ nie mam nic więcej do powiedzenia. Sama nie wiedziałam co miałam wywnioskować z tych rozmów z Cole'm. Głównie to kłóciliśmy się, a tak naprawdę o tym co zaszło nie zmanieniliśmy ani słowa.

– Słaba akcja wyszła, nie znam tego gościa, ale ma nierówno pod sufitem. – ciągnie dalej rozmowę. Z tym to zdecydownie mogłam się zgodzić. Derek był psychiczny i nie rozumiem, dlaczego to na mnie się tak uwziął?

Nie mógł znaleźć bardziej chętnej dziewczyny do dręczenia?

Nie, żeby coś, ale nie byłam jedyną dziewczyną, z którą przyjaźni się Zack. Mógło paść na Liv czy Ness. Ale nie wszytskie nieszczęścia tego świata spadały na mnie.

– Tak, Morton jest psycholem. – przyznałam mu rację. Niejednokrotnie miałam z nim do czynienia i z każdym naszym spotkaniem udowadniał swoją nieobliczalność.

Jeszcze przez jakiś czas rozmawiałam z Nick'iem i naprawdę mówił on z sensem. Tak jak ja uważa Zack'a za dupka, ale przyjaźnią się już tyle lat, że do tego przywykł. Co więcej zaskoczyło mnie to, że Cole też miewa odłamy człowieczeństwa.

Kto by pomyślał?

Do moich uczy dobiega głos dzwonka do drzwi, który cały czas się nasila. Dziwne, że nikt nie otwiera.

– Sory, pójdę sprowadzić, bo wiesz jak te dwa imbecyle. – przepraszam chłopaka i wstaję z łóżka.

Od razu po wejściu do salonu zastaję dwójkę chłopaków siedzących na kanapie. Wszytsko było by w porządku tylko, że w dłoniach trzymali jointa. Zjarali się, aż tak bardzo, że nawet nie słyszą dzwonka.

I zostawić ich na pięć minut samych.

– Trawa? – pytam, zakładając ręce na klatkę piersiową. Ostatnie mi czasy ich dwójka za bardzo przesadza z tego typu używkami.

– Zabrali alko, to musimy sobie jakoś radzić. – odpowiada mi Alex, pdśmiechując się pod nosem.

– Jesteśmy w innym wymiarze... – dodaję ten drugi.

Mam zamiar ich zwyzywać, lecz rezygnuję z tego pomysłu, ponieważ dzwonienie nie ustaję.

Pali się?

Przed drzwiami stoi Mike, a jego ciemne włosy są delitanie zmoczone. Czyli nad San Francisco zapanowały burzowe chmury. Ostatni bywało tak gorąco, że można było się tego spodziewać. Jednak najbardziej zaskoczyła mnie walizka, którą chłopak trzymał w dłoni. Wyglądało to dość poważnie.

– Wchodź. – zrobiłam krok do tyłu, wypuszczając go do środka. Nie powinnam pytać tak od razu.

– A im co jest? – spytał zaskoczony, wskazując na chłopaków.

– Zjarali się. – zamknełam za nim drzwi, on tak jak ja nie wierzył w ich możliwości. – Stało się coś? – nie chciałam być nietakotwa, ale okropnie mnie korciło to pytanie.

– Lewis się stał. – Mike był wściekły i chyba po raz pierwszy widziałam go w takiej odsłonie.

Chodziło o narzeczonego Liv, ktory wraz z jej matką wpadł na ich paraotetówkę. Żeby było tego mało, mężczyzna ponownie jej się oświadczył. Zdecydownie Mike miał prawo być wkurzony. Osobiście nie miałam pojęcia jak potoczyła się ta impreza, ponieważ wyszłam. Ale z tego co teraz widzę to nie za dobrze. Inaczej nie było by go tutaj.

– Rozstaliście się? – nie mogłam w to uwierzyć, że przez matkę Liv ich związek mógł się rozpisać. Obaj byli w sobie szaleńczo zakochani.

– Jeszcze nie. – odbruknął cicho.

– Nie mów, że Liv wróciła do niego? – miałam ten zaszczyt, by poznać Lewisa i nie zrobił on na mnie dobrego wrażenia.

Mike był o niebo lepszy.

– Nie, ale wiesz jaka jest Priscilla jeśli nie dopnie swego. – westchnął ciężko, siadając przy kuchennym stole. Znałam Priscillę i zdecydownie zachowywała się jak jedna z tych bogaczek z wyższych sfer. – A to wszytsko dlatego, że wychowałem się w domu dziecka.

Żal mi było chłopaka. Nie jego wina, że musiał się wychowywać jako sierota w domu dziecka. Ważne, że wyszedł na ludzi. Ma pracę, studiuje i czego chcieć więcej. Liv też nie oczekiwał od niego nie wiadomo czego, za to jej matka tak. Dla niej najlepiej by było, jakby był multimiliarderem. I tak doszłam do wniosku, że nie ważne kto ma jakie życie, a można go nienawidzić. Ja niecierpiałam go ze względu na ojca, Mike był wściekły na rodziców za to, że go porzucili, a Liv z powodu apodaktycznej matki. To przez naszę rodziny żyliśmy z dnia na dzień, bez nadziei na odrobinę światła.

Sami musieliśmy wyjść na prostą.

– Wiesz, że ona taka nie jest i wybierze ciebie. – wystrzczająco znałam Liv, by wiedzieć, że ten mężczyzna jest dla niej całym światem.

– Może. Wolałem jej dać trochę przestrzeni i zatrzymać się u chłopaków. – właśnie to było wspaniałomyślne w Mike'u. Nigdy nie chciał niczego na siłę i wolał dać przestrzeń dziewczynie, niż ją do czegoś zmuszać. To mnie urzekło w nim podczas pierwszego spotkania.

– Będzie dobrze, pogadam z nią. – dodałam kolejną rzecz do listy rzeczy do zrobienia. – Teraz sory, ale muszę zgarnąć tego ćpuna do domu.

Kolejny problem na mojej głowę. Czy chociaż raz Noah nie może zachowywać się odpowiedzialnie. Staję przed chłopakiem, ciągnąc go za rękę, żeby wstał ze skórzanej kanapy. Co nie jest takim łatwym zdaniem, ponieważ opiera się.

– My już się zbieramy. Chodź księciuniu.

Słyszę kilka niemiłych komentarzy rzuconych w moim kierunku przez mojego przyjaciela. Dodtokow okropnie one go bawią. Jestem już poirytowana  jego lekkomyślnym postępowaniem. Mieliśmy odwiedzić Nick'a, a skończyło się na paleniu trawy. Zdecydownie coś musiało pójść nie tak.

– Kluczyki. – wyciągam rękę i czekam, aż dostanę kluczyki do Jeepa.

Pakuję się na miejsce kierowcy i jestem cholernie niezadowolona, nie cierpię jeździć tym samochodem, tym bardziej  po zmroku i w deszczu, który uderza o przednią szybę.

– Głodny jestem. – mruczy jasnooki i robi te swoje maślane oczka. – Pojedziemy do Maka?

– Nie. – nie jestem przekonana, co do tego pomysłu. Zaraz nad miastem zapanuje burza, a w takim warunkach nie wiem, czy uda nam się bezpiecznie wrócić do domu.

– Proszę, będę grzeczny i nigdy nie zajaram trawy. – pozostaje nie ugięty.

Skoro tak się sprawy mają, to zgadzam się. Zamiast do domu zmierzam w kieunku centrum. Poważnie muszę popracować nad swoją asertywnością, ale skłoniła mnie do tego myśl, że im później wrócę do domu tym bardziej ojciec się wkurzy. A chcę zrobić mu na złość za ten numer z mamą. W nosie mam, czy będzie krzyczał i da mi kolejny szlaban. Wiemy, że i tak się nie posłuch, więc co to da? Po drożdże radosny Noah śpiewa jedną z piosenek lecących w radiu. Nigdy jej nie słyszałam i on chyba też, bo świadczy o tym okropny fałsz. Dlatego gdy gaszę auto jest to dla mnie zbawieniem.

– O kurwa, to Blair! – już na samym wejściu, mój przyjaciel zwraca uwagę kilku gości.

Faktycznie w miejscu, które wskazuje brunet siedzi złotowłosa, ale nie jest sama. Osobą, która jej towarzyszy jest Chad. Nie zwrócili uwagi na tę krzyki Noah i dalej pochłonięci są rozmową.

– Chodź. – siadam jak najdalej od pary. Zapewne przyszli na randkę, a do szczęścia nie jest im potrzebny zjarany Noah.

– Nie przywitamy się? – pyta zaskoczony, że tym razem znów nie będzie mógł być w centrum uwagi.

– Jeszcze się nią nacieszysz. – szybko gaszę jego entuzjazm.

Znam swoich przyjaciół i wiem do czego są zdolni. Żeby nawzajem siebie upokorzyć posuną się do wielu szemranaych czynów. Wzrokiem powracam do bruneta siedzącego na przeciw mnie. Znów w dłoniach trzyma telefon i gada do niego jak opętany. Normalnie ręce mi dziś na niego opadają. Kobieta z trójką dzieci ze stolika obok, przygląda nam się jakbyśmy uciekli z wariatkowa.

– Co tym razem nagrywasz?

– Ja nie nagrywam, tylko robię live'a. – odpowiada zadowolony z siebie. – A tutaj jest ze mną Mads. – przesuwa kamerę, by mnie było widać.

– Mads?

– Mad jest już takie przereklamowane, każdy tak do ciebie mówi.

– Ty już lepiej nie wymyślaj tych przezwisk. – chociaż jest w tym naprawdę dobry, to dość już mam tej jego beznadziejnej gry słów. Lubiłam jak mówiono do mnie Mad. Mads też nie brzmiało jakoś najgorzej. Wszytsko, by nie zostać przy moim pierwotnym imieniu, było ono długie i do niczego nie pasowało. Przecież jeszcze byłam Allen, tak mówił do mnie tylko Cole.

Godzinę później byliśmy już najedzeni i mogliśmy zawinąć się do domu. Blair i Chad dalej wspólnie urzędowali, natomiast mi został Noah, którego miałam serdecznie dość. Żeby było zabarwieniej, delikatna mżawka  zamieniła się w ulewę, a do naszych uszy docierały odległe grzomty zwiastujące burzę. Jako kierowca okropnie nie lubiłam wracać w takich kierunkach. Ponieważ na drogach nic nie widać. Wiczeraczki ledwo co nadążyły zbierać wodę z przedniej szyby. Jechałam ciut wolniej, niż było wymagane, ale tylko dlatego, że nie chciałam spowodować wypadku i robić niepotrzebnych problemów. Wszytsko było by w porządku, gdyby Jeep się nie zatrzymał. Zgasiłam silnik i odpaliłam ponownie. Zdarzało się tak już nie raz i zawsze ten trick się sprawdzał. Tym razem coś poszło nie tak, więc ponowiłam próbę.

– Noah, nie chcę nic mówić, ale auto nie pojedzie dalej. – zwróciłam się do chłopaka, jako właściciel auta powinien wiedzieć, co się dzieje.

– Jak to? Ostatnio był u naprawy.

– Najwidoczniej znowu się zepsuł. – odparłam, uderzając głową o siedzenie.

Jeszcze brakowało nam popsutego auta. W czasie burzy, nad San Francisco panowały takie zakłócenia, że dodzownienie się do kogoś gramiczyło z cudem. Musiałam podjąć się desperacyjnego kroku.

– Dokąd idziesz? – zapytał mnie Noah,  kiedy wysiadłam z auta.

– Do domu.

Burza pewnie potrwa do rana, a ja nie mam zmairu nocować w samochodzie. Dlatego zdecydowałam się na powrót do domu, zostało mi niecałe dwadzieścia minut drogi, a jak pobiegnę to piętnaście. Po wyjściu na dwór, na moje ciało zaczęły spadać ogromne krople deszczu.

– Zmokniesz.

– Z cukru nie jestem. Idziesz? – jeśli chciał nie miałam nic przeciwko, żeby tutaj go zostawiać.

– Nienawidzę cię kobieto.

Już po chiliwli biegliśmy w kierunku domu. Wygladaliśmy jak para szaleńców, ale to w końcu ja i Noah. Byliśmy nimi. Ulicę miasta zalewały się wodą. Ani jednej żywej duszy, czy samochodów. Wszyscy zdecydowali się pozostać w domach.

– JAPIERDOLE!

Usłyszałam krzyk przyjaciela, więc natychmaist się zatrzymałam. Noah leżał na chodniku. Asfalt był bardzo śliski i cudem było, żeby się nie wywrócić. Pomogłam mu wstać i znowu zaczęliśmy biec.

Kiedy zatrzymaliśmy się pod naszym blokiem, nie mogłam złapać tchu. W takich momentach żałowałam, że nie jestem typem sportowca. Oparłam dłonie na kolanach, byłam cała przemoczona. Dosłownie jakby ktoś wrzucił mnie do jeziora, Noah też nic lepiej nie wyglądał. W duchu modliłam się, żeby ta nasza bieganina nie przerodziła się w zapalenie płuc. Słabo by było, jeśli do końca wakacji leżelibyśmy uziemieni w łóżkach.

– Zimo mi w chuj. – stwierdził, ocierając dłońmi ramioamia.

– Nic mi nie mów. – moja warga sama z siebie drżała.

Wspiełam się po schodach przeciwpożarowych. Pożegnałam się z Noah, któremu ten powrót do domu nawet dobrze zrobił, bo skutki palenia osłabły. Mogłam zatem spać spokojnie. Przebrałam się w suche rzeczy i przeszłam się po domu. Standardowo nie zostałam w nim ojca. Przynajmniej będę mieć spokoju, a on nie dowie się, o której tak naprawdę wróciłam.

Jestem na jednej z hal, gdzie znajdują się samochody wyścigowe. Z zewnątrz dobiegają mnie stłumione krzyki i silniki aut. Pewnie trwa wyścig. Nim zdążę się obejrzeć do środka wjeżdża czerwone Ferrari. Nie znam jego kierowcy, ale jest to mężczyzna na oko trzydzieści lat. Wygląda tak jak reszta tego gangsterskiego świata. Słyszę stukot obcasów, a do hali wchodzi blondynka, ubrana w czerwoną lateksową sukięke.

– Mamy jeszcze trochę czasu. – oznajmia podchodząc do mężczyzny.

Mam wrażenie, że już ją znam. W głowie łączę wszytskie kropki i już wiem kim ona jest. To Leyla. Przynajmniej taką ją widziałam na różnych zdjęciach. Dziewczyna zapalata dłonie na karku mężczyzny, namiętnie go całując. Sama jestem w szoku, ale oni najwyraźniej mnie nie widzą. Leyla pozbywa się koszulki faceta. Wszytsko zaszło by dalej, gdyby nie niebieskie BMW wieżdzjące do hali. Para jest zbyt sobą pochłonięta, by zauważyć Zack'a. Inaczej ja mam doskonałą okazję, by mu się przyjrzeć. Jego oczy płoną żywym ogniem. Wyciąga za paska spodni pistolet.

– Zack nie starzelaj! – podbiegam do niego błagając. – Proszę.

Moje prośby nic nie dają. Chłopak mnie nie widzi, ale w ramach tego celuje bronią w parę i pociąga za spust. Nabój nie trafia, mężczyzny, ale Leylę. To właśnie w nią chciał trafić. Dostała w plecy, a krew z plama z każdą sekundą się powiększa. Po chwili dziewczyna upada w ręce faceta. To samo dzieje się z mną. Mimo, Zack nie zdał mi strzału. Nie boli mnie to, po prostu czuję, że z każdą sekundą tracę siły. W końcu nie jestem w stanie ustać na własnych nogach i upadam w ramiona Cole'a. Dopiero wtedy mnie dostrzega, a na mojego twarzy maluje się przerażenie. W końcu jestem tak słaba, że ze zmęczenie zamykam oczy. Nie jestem już w stanie walczyć. A ostatnią rzeczą jaką widzę, jest łza spływająca samotnie po jego policzku.

Ze zmęczenia przecieram teraz dłońmi, a w tle dzwoni mój telefon. Po omacku szukam go na szafce nocnej. Kto normalny dzwoni o tak wczesnej porze? Pomimo tego, iż jestem zła cieszę się, że ktoś przerwał ten dziwaczny sen. Niby ja i Leyla połączone?

Zabawne.

– Halo? – pytam zaspanym głosem i czekam na odpowiedź chłopaka.

Obudziłem cię?

Skądże jest tylko... – tu robię przerwę, by spojrzeć no godzinę. – Siódma trzydzieści. Od dawna jestem już na nogach. – mój głos ocieka sakrkazem, ale co mogę na to poradzić. Przecież to wina Josh'a.

Cudownie, masz plany na dzisiaj? – w pierwszej chwili myślę, że chłopak sobie ze mnie żartuje, ale wcale tak nie brzmi.

– Nie mam. – taka prawda, jestem nudnym człowiekiem i nie zamierzam nic robić. Pewnie skończę oglądając jakiś serial w towarzystwie Noah.

Mam do ciebie sprawę. – oho, czyżby znowu kogoś porwali? Jeśli tak, to nie mam ochoty w tym uczestniczyć i tak się tam nie nadaję – Liv wzięła wolne, a Ness jest w pracy i tak pomyślałem, że może ty ją zastąpisz? – wyjaśnia natychmiastowo.

– W porządku. – zgadzam się, ponieważ Josh na serio potrzebuje barmanki, a sam nie da rady. Biorąc pod uwagę jakie tłumy bywają w barze.

Zawsze można na tobie polegać, to zobaczenia o dziesiątej. – żegna się ze mną radosnym głosem.

Ta obietnica sprawia, że jeśli chcę zdążyć muszę wstać z łóżka. Tak bardzo mi się nie chce, dlatego jeszcze na parę minut kładę się i przeglądam media społecznościowe, w końcu mam jeszcze ponad dwie godziny, a pięć minut mnie nie zbawi.

I takim właśnie sposobem moje pięć minut przekształca się w godzinę. Zrywam się jak poparzona z łóżka i biegnę pod prysznic. W życiu nie wybiorę się w godzinę, nie ma nawet takiej opcji. Jeszcze po drodze uderzyłam się w łokieć i to cholernie bolało. Jednak nie miałam czasu, żeby rozpaczać i wzięłam ekspresowy prysznic. Włosy pozostawiam rozpuszczone i wykonuję szybki makijaż, który składa się tylko z tuszu do rzęs i kredki do brwi. Zakładam szarą bluzę i jeansy, ponieważ za oknem szaleje burza, a wtedy na zewnątrz robi się o wiele zimniej. W barze powinnam być za jakieś trzydzieści minut, dlatego zbieram swoje rzeczy. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nawet nie mam jak dotrzeć do południowej części miasta. Normalnie pożyczyłabym auto od Noah, ale wczoraj zostawiliśmy je na środku ulicy, więc ten pomysł odpada. Zatem pozostaję mi autobus, który mam za dziesięć minut. Czy prędzej wybiegam z mieszkania i biegnę prosto na przystanek.

Nienawidzę komunikacji miejskiej. Na samym przystanku musiałam czekać dobre kilkanaście minut w tym deszczu, przez co moje włosy są przemoczone. Dodatkowo nie było żadnych wolnych miejsc, więc przez całą drogę latałam po autobusie jak marionetka przy każdym zahamowaniu. Koniec w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce i to w miarę na czas, bo spóźniłam się tylko trzy minuty.

– Hej. – podchodzę do baru, witając się z szatynem.

– Ratujesz mi życie. – szczerze uśmiecha się w moim kierunku. Jak na tak wczesną godzinę w pub'ie jest zadziwająco dużo ludzi. – Chodź to pokaże ci wszystko.

Wchodzę za bar, by Josh mógł mi wszytsko pokazać. Pracowałam już w kinie, więc jakoś powinnam dać radę. Całe szkolenie zajmuje pół godziny i nawet wszytsko w miarę ogarniam, więc nie jest tak źle. Zobaczymy jak wszytsko wyjdzie w praktyce.

– Powinnaś szybko to zaczaić i nie możesz pić nic procentowego, bo nie chcemy tutaj omdleńców. – standardowo musiał wspomnieć o tamtej niefortunnej imprezie.

– Już się tak o mnie nie martw. – zacmokałam w jego kierunku.

Przez następne cztery godziny roznosiłam napoje i sama je przygotowywałam. Nie było to jakoś bardzo skomplikowane, jednak musiałam uważać, żeby nie potłuc szkła. Ja i moja niezdarność, to było coś czego powinnam pilnować. Dlatego wszytskie czynności wykonywałam w maksymalnym skupieniu. Josh pomagał mi, gdy nie wiedziałam jak przygotowuje się danego drinka. Co jak co, ale nie miałam o tym żadnego pojęcia. W między czasie pisałam też z Blair, która miała wpaść do baru i ze mną pogadać. Około osiemnastej  dziewczyna przekroczyła próg pub'u. Nie była sama, a towarzyszył jej Chad. Teraz nie będę odsępowali się ani na krok, tak jak to bywa w tych idealnych związkach. Teraz miałam idealną okazję, by poznać Chada i przyjrzeć mu się z bliska, czy to przypadkiem nie jest kolejny psychopata.

– Siemka Mad! – blondynka przytulił mnie na powitanie, a ja odwzajemniłam uścisk.

Obaj usiedli przy barze. Z drugiego końca sali, dostrzegłam ten grymas Josh'a. Zdecydownie nie był zadowolony, że blondynka przyszła z Chadem.

– Cześć Chad. – chciałam wyjść na miłą, dla tego przywitała chłopaka najserdeczniej jak umiałam.

– Cześć. – odpowiedział pewny siebie, ale w tonie jego głosu było coś, co wyrażało obawę.

Być może źle to odebrałam i tak naprawdę tylko się denerował. Ciężko jest poznać przyjaciół swojej dziewczyny wiedząc, że ze staru go nie lubią.

– Pochwalisz się jak tutaj skończyłaś? – dociekała morskooka, wskazując na bar i szklankę, którą czyściłam.

– Josh poprosił mnie o przysługę. – Bri na wspomnienie chłopaka zareagowała nijak. Fajnie było widzieć, że już wszytsko sobie wyjaśnili i nie musi być niezręcznie.

Podczas rozmowy z Blair, Chad okazał się mało mówmy, ale nie mogłam stwierdzić, że był jakimś popaprańcem, tak jak Will. Jednak najgorzej będzie mi przekonać Noah, jeśli on wbija do głowy sobie jakiś ship, to bardzo ciężko mu z niego zrezygnować. Może tym razem postanowię się nie mieszać i zostawię to Blair? To jej związek.

– Do której zostajesz?

– Do północy. – tak właśnie musiałam się z Josh'em, więc czekały mnie jeszcze  cztery godziny pracy.

– My musimy się zbierać, obiecałem Rachel odwieźć ją do dziewiątej, a później sam idę na do pracy. – odebrał Chad, zabierając dłoń z uda dziewczyny, którą trzymał tam przez całe spotkanie. Poza tym jest to chyba najdłuższe zdanie jako chłopak to mnie powiedział.

– My się jeszcze zgadamy. – blondynka przesłała mi całusa na pożegnanie.

– Pozdrów szeryfa Mad. – rzucił Chad, wychodząc z baru.

Wiedziałam, że pracowali na jedym posterunku, ale po co musiał wspominać o Charliem? To mnie trochę zszkowało, czyli musli się bardzo dobrze znać.

– Co tam u Blair i Pana jestem policjantem? – Josh powrócił za bar, nie było to tutaj od dwóch godzin. A za wymówkę użył naprawy jednego z krzeseł.

– Zazdrosny? – uniosłam brwi ku górze, wyczekując odpowiedzi.

– Po prostu pytam się co u mojej dobrej znajomej. – próbował się bronić.

– Aha, i to bardzo dobrej. – z trudem powstrzymywałam napad śmiechu.

– Już nie ważne, wracaj do pracy. – rozkazał mi, a on sam zniknął ma zapleczu.

– Dupek! – krzyknęłam to na tyle głośno, że zwróciłam na siebie uwagę klientów. Przez to miałam ochotę spalić się ze wstydu.

Aktualnie byłam zajęta myciem baru, ponieważ jeden z pijanych mężczyzn wylał tacę piwa. I teraz cały blat się kleił. Dodatkowo facet awanturował się, przez co Josh musiał wyrzucić go z pub'u. Teraz mogłam śmiało stwierdzić, że praca w kinie była o niebo lepsza, a na baramnkę zdecydownie się nie nadawałam. Pomimo tego, iż Josh jest naprawdę dobrym szefem, to w życiu nie zatrudniłabym się tutaj na stałe. Ci pijani goście i ciągłe awantury, odrobinę mnie przerażały. W ułamku sekundy drzwi wejściowe się otworzyły. Uniosłam swój wzrok. Do środka wtragnął Zack i na dodatek był mega wkurzony.

– Co jest? – spytał swojego przyjaciela Josh. Obstawiałam, że z znowu udział w tym brały te ich szemrane interesy.

Tego jednak nic nie odpowiedział. Zamiast tego pociągnął mnie za łokieć na zaplecze. Totalnie nie miałam pojęcia o co chodzi i chyba nie chciałam wiedzieć. Wciąż byłam na niego wściekła za tę akcję, a on po raz kolejny patrzy rozpocząć kłótnię.

– Pojebało cię?! – wrzasnęłam, wygrywając się z jego uścisku. Jeśli myślał, że może robić ze mną co mu się żywnie podoba, to był w błędzie. Posłałam mu spojrzenie, które wyrażało moje niezadowolenie.

– Rozmawiałaś ostatnio z Mortonem? – spytał mnie w prost bez owijania w bawełnę.

Co on w ogóle sobie myślał, że wpadnie  tutaj i urządzi mi tutaj przesłuchanie?

– Tak, osobiście do nich dzwonię na pogawędki. – moja odpowiedź, wręcz ociekała sarkazmem. Co nie spodobało się brunetowi, swoje dłonie zacisnął w pięści, jakby miał ochotę kogoś uderzyć.

– Allen, pytam poważnie. – robi pewny krok w moją stronę. Nie mam dokąd  uciec, ponieważ to pomieszczenie jest zbyt małe.

– Nie, nikt nie dzwonił. – odpowiadam szczerze. Bardzo mnie ten fakt cieszy, bo jeśli Zack o to pyta to znaczy, że znów dzieje się coś niedobrego. – Zresztą co cię to obchodzi? – syczę,  zakładając ręce na klatkę piersiową.

– Jesteś, aż taką idiotką? – kpi sobie ze mnie, co nie jest żadną nowością. – Wyszedłem wtedy, bo nie mogłem patrzeć jak cię szyją wiedząc, że to ja ciebie tam zabrałem. – w końcu i on wybucha.

Nareszcie usłyszałam prawdę i to z jego ust. Czyli on naprawdę obwiniał siebie za to moje ramię. Przecież to nawet nie była jego wina, ja sama tam poszłam. Jednak Zack Cole miał serce, kto by się spodziewał.

– Mogłeś powiedzieć od razu, a nie mnie tak  traktować. – dalej go obwiniam, jeśli teraz zebrało mu się na szczerość, to ma szansę na opowiedzenie mi całej prawdy.

Nawet tej najgorszej.

– Wyobraź sobie, że już mam jedną dziewczynę na koncie, a teraz Derek upatrzył sobie ciebie. Myślałem, że jak powiem ci to wszytsko to się obrazisz i  znikniesz. – mówi to wpatrując się w moje oczy. Czuje się potwornie zagubiona. To było wiadome, że Derek chciał mnie skrzywdzić, ale nie słyszałam jeszcze tak chorego pomysłu, jak obrażanie mnie, żebym sobie darowała.

– Czy ty używasz mózgu? Myślisz, że jakbym się obraziła to on sobie mnie odpuści?

– Nie.

Dociera do mnie, że naprawdę przez ten czas, gdy nie rozumiałam z Cole'm mogłam być w prawdziwym niebezpieczeństwie, on też to wie. Wpadłam w sam środek wojny. A jak wiemy wojny przynoszą ofiary. Nie zamierzałam cierpieć, już nie.

– Kiedy zadzwonił do mnie Josh sądziłem, że ktoś ci czegoś dosypał, by łatwiej było cię uprowadzić. – dzieli się ze mną swoją teorią. Brzmi ona strasznie, nieważne gdzie muszę się mieć na baczności.

– Spokojnie, to tylko moja głupota. – mam zmiar stąd odejść, gdy on mnie zatrzymuje.

– Uważaj na siebie Allen.  – spogląda mi głęboko w oczy. Czyżby się o mnie troszczył? Na to już chyab za późno. Nie mówi niczego więcej po prostu wychodzi z lokalu.

Sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Z jednej strony rozumiem jego zachowanie, ale z drugiej jestem zagubiona. Zack jest skurwesynem i zawsze nim będzie, tego nie da się przeskoczyć. Powinnam się trzymać blisko niego inaczej skończę swój żywot  w wieku siedemnastu lat. Muszę mu wybaczyć i przestawić podejmować tak durne decyzję. Do końca zmiany pozostało mi dwadzieścia minut, dlatego powracam do pracy.

Czemu to wszytsko tak się komplikuje?

Wczoraj wróciłam do domu dość późno. O tak później porze nie jechał już żaden autobus, dlatego wracałam na piechotę. Dziś odczuwałam wyraźne skutki tej wycieczki, ponieważ moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Chciałam ten dzień spędzić na odpoczynku, więc od samego rana grałam na konsoli, a szeryf przeglądał jakieś papiery. Widziałam to zadowolenie. Myślał, że całe dnie przesiaduję w domu, a tak naprawdę nie wiedział o tym, że znikałam.

– Tato. – spytałam nawet się nie odwracając, ponieważ byłam w trakcie rundy, ale nurtujące pytanie nie dawało mu spokoju.

– Tak? – chyba sam był tym zszokowany, że to ja zaczęłam rozmowę.

– Znasz Chada, chłopaka Bri? – skoro Chad niejednokrotnie o nim wspominał, to ojciec powinien udzielić mi kilku intrygujących informacji.

– Chad Davis? – musiał się upewnić. A więc tak brzmiało jego nazwisko. – Fajny chłopak, pół roku temu przeniósł się z Teksasu do nas, łapie najwięcej przestępców.

Moje usta uformowały się w kształt litery o. Dobrze, że siedziałam odwrócona plecami i Charlie tego nie widział. Raczej się spodziewałam dowiedzieć jakiś plotek. A nie, że dany z niego chłopak. On był po prostu za idealny. Coś na bank musiało być z nim nie tak.

– A co?

– Tak tylko pytam. – odpowiedziałam wynikająco. – Nad czym pracujesz? – skoro już mam taką okazję to, aż żal nie zapytać.

– Nic ciekawego, sprawa kradzieży samochodu. – kurde liczyłam, że dowiem się czegoś ciekawszego. Jak widać praca szeryfa nie kręci się wokół samych nielegalnych wydarzeń w tym mieście.

– Akurt ty się tym zajmujesz? – myślałam, że jako szeryf bierze tę najciekawszą robotę, a resztę zleca innym.

– Lubię swoją pracę.

– Zauważyłam. – mruczę cicho pod nosem. Inaczej nie chodziłyby dzień w dzień w mundurze i nie spedzałby każdej wolnej chwili nad papierami.

Czasem podziwiałam ludzi tak pochłoniętych swoją pracą, żeby jej się w pełni oddawać. Mi tego zapału brakowało i na pewno nie odziedziczyłam tego po ojcu.

Siedziałam wpatrując się w deszcz, ponieważ burza jeszcze utrzymywała się na niebie. Działało to na mnie w uspokajający sposób. Miałam sporo czasu, że żeby wszytsko poukładać. W mojej głowie kłebiła się myśl, co powinnam zrobić ze swoim życiem. Znowu czułam się jakbym umarła na nowo. Cała moja energia przepadła, a ja wracałam do czasów, których wolałabym nie pamiętać. Gdyby na to spojrzeć z tego stanu wyrwało mnie nowe życie, które wprowadził Zack. Wyścigi, gangsterzy, krzyk i płacz to była cena jaką musiałam za nie płacić. Warto było, bo tylko wtedy odczuwałam szczęście. Te kilka dni odebrały mi wszytsko i musiałam to odzyskać. Kiedyś mnie to przerażało, dziś sama nie wiedziałam co mam myśleć.  Maleńki uśmiech zagościł na mojej twarzy, do głowy zaczęły powarać wspomnienia. Imprezy, jeżdżenie deskoroloką po parkingu przez pół nocy, wyjazd do Los Angeles. Wszytskie kłótnię i rozmowy z nim.

W końcu nie podjęłam ostatecznej decyzji, ponieważ ona i tak nie zależała ode mnie. Zack Cole jest jak cholerny bumerang. Odchodzi sprawiając, że czuję się jak najgorsza szmata, a później wraca. Nie jest łatwo uwolnić się od tego. Mam wrażenie, że jesteśmy tacy sami. Czujemy się samotni na tym świecie, lecz on ukrywa to pod maską zimnego skurwesyna, a ja duszę to w sobie.

– Mads, jesteś? – gdy przygotowywałam sobie herbatę, usłyszałam znajomy głos przyjaciela. Dodatkowo zaczął używać nowego zdrobnienia.

– U kuchni! – odkrzyknęłam mu, ponieważ nie chciało mi się specjalnie po niego iść. Przecież zna rozklad domu, a jak nie no to jego problem.

– Muszę z tobą pogadać. – jego głos brzmiał za poważnie i wtedy miałam pewność, że nie żartuję. Zawsze kiedy ktoś wypowiadał te cztery słowa, odczuwałam ogromny niepokój. Bo co one mogły oznaczać. – Mama źle się poczuła. – dodał, a mnie serce się zatrzymało. Przecież Josphin miała czuć się lepiej, a on mi mówi, że jest gorzej? – Lekkie osłabienie organizmu, normalne po takiej ilości leków. Ale miała pilnować dzieci Pani Howard, zajmiesz się tym. – wyjaśnia szybko, bym już się nie denrowowała.

– Nie znajdziesz kogoś innego? – próbuję się wymigać. Nie przepadam za  dziećmi, właściwe to nigdy nie miałam z nimi do czynienia, a z tego co kojarzę Pani Howard ma ich trójkę i są one dość małe.

– Spieszy mi się, a ty jesteś idealna.

– Niech będzie, ale masz u mnie dług. – nie na darmo będę się męczyła całe południe z dzieciakami. Nawet nie wiem, czy dam sobie z nimi radę. – Czym masz zamiar zawieźć ją do szpitala? Chyba nie tym rozjebanym Jeepem?

– Nie obrażaj mojej miłości. – chwyta się za serce. – Wszytsko śmiga jak nowe, trzymaj się ja spadam. – całuje mnie w policzek na pożegnanie. – Tak w ogóle zaczynasz o osiemnastej.

Patrzę jeszcze chwilę jak chłopak znika z mojego domu. Muszę wyświadczyć  tę przysługę cioci Jo. Ona też w trudnych chwilach była gotowa rzucić wszytsko i mi pomóc. Nie mogę jej zawieść. Dlatego punkt osiemnasta stałam pod drzwiami Pani Howard. Wizja pilnowania trójki dzieci była dla mnie czystą abstarakcją. Ja sama ledwo sobą umiem się zająć, a co dopiero malutkimi dziećmi. Chociaż mam wprawę, ponieważ od dziesięciu lat miałam Noah, który do teraz zachowuje się jak duże dziecko.

– Witaj Madison, mogę w czymś pomóc? – drzwi otwarła mi Pani Howard. Trzydziesto paro letnia kobieta, która blond włosy miała zaczesane w koka, a na sobie miała prostą bordową suknię za kolano.

– Josphin nie dała rady dzisiaj przyjść, dlatego wysłała mnie. To chyba nie problem? – liczyłam na to, że kobieta nie oddeleguje mnie z kwitkiem.

– Oh, dobrze. Wejdź do środka.

Wchodzę do mieszkania, a moim oczą ukazuje się salon z ogromną ilością zabawek. Nawet ja nie miałam ich tyle przez całe życie. W moim kierunku biegnie blond dziewczynka na oko ma ona z pięć lat. W oczy rzucają mi się jej blond włosy i kostium wróżki.

– Mamo, kto to? – pyta, wskazując na mnie swoją różdżką.

– To jest Madison i będzie was pilnować. – przedstawia mnie dziewczynce. – To jest Molly moja malutka wróżka.

– Hej. – kucam, by przybić dziewczynce piątkę. Zaskakuje mnie jej śmiałość. Zawsze uważałam, że dzieci boją się obcych.

– Jest super! – mówi do mamy, chyba nie zwróciła uwagi, że ja wciąż wszytsko słyszę.

– Chodź pokaże ci Adien'a i Jess'a.

Idę za kobietą do jednego z pokoi. Gdy wchodzę do niebieskiego pomieszczenia. W łóżeczku siedzą chłopacy. Nie spodziewałam się, że oni będę tacy mali, bo ile oni mają z dwa lata? Teraz to nie wiem jak ja sobie poradzę. Z Molly nie było by tak wielkiego problemu, ale niemowlaki?

– Do widzenia. – żegnam się z kobietą, która dopiero teraz wychodzi na spotkanie. Udzieliła mi kilku ważnych informacji, mianowicie Jess ma nietolerancje laktozy, a Molly ma uczulenie na banany i jeszcze kilka innych tego typu porad. Ledwo co je pamiętam, ale jakoś muszę dać radę.

– Ślicznie wyglądam? – pyta mnie dziewczynka obracając się dookoła co sprawia, że jej skrzydełka się delitanie poruszają. Odrobinę przypomina mi Blair, tylko jej oczy się nie zgadzają. Ponieważ dziewczynka ma je w karmelowym odcieniu.

– Pięknie. – zapewniam ją.

Nawet nie jest tak źle, jak myślałam. Jess grzecznie śpi, natomiast Adien układa klocki, znaczy próbuje, a jeśli jakiś nie pasuje to rzuca nimi po całym dywanie. Nadchodzi pora karmienia chłopca, dlatego daję mu jedzenie, które wcześniej przygotowała Pani Howard. W tym czasie zostawiam Molly samą na pięć minut, a za moment słyszę głuche uderzenie. W pośpiechu biegnę do salonu, przez co Adien zostaje sam. Dziewczynka leży na podłodze, a jej oczy zachodzą łzami. Pomagam jej wstać, lecz tym razem płacz dobiega z kuchni. Jak ja mam być przy dwójce płaczących dzieci? Żeby było zabawniej mój telefon zaczyna dzwonić.

– Czego chcesz? – warczę do słuchawki wiedząc, że rozmawiam z Cole'm. Naprawdę wybrał niewłaściwy moment.

Żyjesz, Allen? – wywraca tylko oczami na jego słowa i osuszamy łzy dziewczynki.

– Teraz będę czekała na kontrolne telefony? – pytam z irytacją i idę do Adien'a, którego zostawiłam w krzesełku dla dzieci. Chłopiec już na płacze, za to teraz hałas dobiega z pokoju, w którym spał Jess. Pewnie mój dzwonek musiał go obudzić.

Powinnaś się cieszyć, że tęsknię. – rzuca z kpiną i mogę się założyć, że teraz na jego twarzy widnieje ten cwaniackim uśmiech, który mnie tak wnerwia. – Zaraz, czy ja słyszę płacz? – zauważa, ponieważ to Jess wydzira się z tej trójki najgłośniej.

Zaraz oszaleję.

– Tak. – przyznaję, przytrzymując telefon ramieniem. Biorę dziecko na ręce i zaczynam je kołysać. Jednak to w zostało na marne, na wskutek tego działania on tylko bardziej się drze.

Skąd ty masz dzieci?

Nie są moje, tylko sąsiadki. Zaraz naprawdę zakleję im te buzię taśmą. – mam już wszytskisg dość, kiedy wchodzę do pokoju Adien zaczyna płakać. Jakby między nimi była bliźniacze więź powodujące, że jak jedno z nich płacze to drugie też zaczyna.

Nie dajesz sobie rady? – dalej się ze mnie nabija. Nawet nie wiem po co z nim gadam, jeszcze on działa mi na nerwy.

– A jak myślisz?

Będę za dziesięć minut. – po tych słowach rozłącza się.

Ekstra jeszcze do tego cyrku brakuje mi Cole'a. Wątpię, że ma jakiekolwiek pojęcia w zajmowaniu się dziećmi. Chyba, że pogrozi im pistoletem. Co w tym wypadu nie wydaje się taki głupim pomysłem. Na zmianę noszę na rękach raz Jess, a raz Adien'a. Molly pomaga mi zabwiać chłopców, lecz to nic nie daje. Dochodzę do wniosku, że jestem koszmarną opiekunką i nie mam ręki do dzieci. W myślach przeklinam Noah, który mnie w to wszytsko wrobił. Nie wiem, kiedy wróci Pani Howarda, ale sądzę, że nie prędko. Bo miałam położyć dzieci spać o dwudziestej. Jest dziewiętnasta, a my nadal nie ogarniamy nic. W końcu w mieszkaniu  rozlega się pukanie. Razem z Adien'em albo Jess'em, nie wiem nie rozróżniam ich, idę otworzyć drzwi. W progu stoi Zack. Nawet nie chcę go pytać skąd miał adres. Po prostu niech mi pomoże.

– Naprawdę jesteś fatalną naińką. – komentuje wchodząc do środka. Dzisiaj ma na sobie czarne jeansy z przetarciami i granatową bluzę z białymi napisami. Wygląda jak zwyczajny chłopak.

– Powiesz coś czego już nie wiem? – mówię, kopnięciem zamykając drzwi.

– A kto to? – przy moim boku pojawia się Molly, która boi się Zack'a. I bardzo dobrze, nawet nie zdaje sobie sprawy z kim ma do czynienia.

– Mój kolega, pomoże mi was pilnować. – dziwnie jest nazywać go swoim kolegą, ale jak inaczej wyjaśnię dziecku, co nas łączy. – Jest w porządku. – dodaję, by dziewczyna nie musiała się go obawiać. Cole nie jest takim potworem, by skrzywdzić dziecko.

Brunet kuca na dywanie i bierze na ręce drugiego z bliźniaków. Początkowo ten drze się niemiłosiernie, ale po paru chwilach milknie. Teraz to jestem w kompletny szoku. Jak on to zrobił, skoro  dzieciak na moich rękach dalej ryczy.

– Zdecydownie nie masz ręki do dzieci. – odkłada chłopca na kanapę i daje mu klocki. Zabiera ode mnie Adien'a, chyba Adien'a, i zaczyna go kołysać.

Godzinę później dzieci już śpią. Od momentu przybycia Zack'a, żaden z nich nie zapłakało. Czyli wyszło na to, że ja jestem beznadziejna i nie daje sobie rady z upilnowaniem trójki dzieci.

– Moje uszy. – odpadam na kanapę z wyraźną frustracają, tuż obok chłopaka.

– Pochwalisz się dlaczego tutaj skończyłaś? – spogląda na mnie z zaciekawieniem. O czyżbym dzisiaj trafiła na jedne z jego dobrych dni i dzisiaj nie zachowuje się jak kutas.

To dopiero nowość.

– Noah mnie w to wrobił. – przyznaję zgodnie z prawdą, ale Zack wywraca na moje słowa oczami. Coś mu się nie podoba.

– Jesteś na każde zawołanie Andersona. – mówiąc to ma rację. Jednak mi to w żadnym stopniu nie przeszkadza.

– Jestem na każde zawołanie Noah, bo jest moim przyjacielem, a przyjaciele sobie pomagają. – odpowiadam dumnie. Może on nie rozumie, że dla przyjaciół jestem w stanie poświęcić wiele, ale to tylko moja sprawa. – Skąd tak dobrze umiesz zajmować się dziećmi? – odbijam piłeczkę, raczej na pierwszy rzut oka nie wygląda na osobę, która tak świetnie sobie z nimi radzi.

– Mam młodszego brata i wychowywałem go. – przyznaje  niewzruszony. Wspomniał, że prócz Amy ma jeszcze brata, lecz nie sądziłam, że to on się nim opiekował.

– W życiu żadnych bachorów. – po dzisiejszym wieczorze tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że nie chcę mieć nigdy dzieci. Za dużo roboty i nerwów.

– Co ty taka pesymistyczn, Allen?

– Błagam nie mów, że największy gangster w mieście będzie chciał mieć w przyszłości rodzinę? – pytam o mało nie pękając ze śmiechu. Przecież to wszytsko się ze sobą sprzecza.

– Szkoda nie przekazać takich genów. – mówi dumnie. Okej, chyba kogoś ego wyjebało w kosmos.

– Zapomniałam, przecież ty jesteś chodzący ideałem i każda do ciebie wzdycha.

– Wiem już, że się zakochałaś możesz mówić o tym otwarcie. – dosłownie odbiera mi słowa. Że niby ja zakochana i to w nim?

– Nie pochlebiaj sobie. – szybko gaszę jego zapał. – To ty cały czas za mną biegasz.

– Widzisz to co chcesz widzieć, Allen. – czuję się oburzona. Powróciło zachowanie dupka, co dla dla niego standardowe.

– Jakbym była w tobie zakochana, to już byś dawno był mój. – podejmuję się tej gry. Grałam już w to niejednokrotnie i mniej więcej rozumiem zasady, dlatego warto zaryzykować.

– Skąd taka nagła pewność siebie? – dalej mnie prowokuje.

– Uczę się od najlepszych. – odpowiadam wymijająco, już nie raz widziałam jak Zack mnie bajerował. Teraz moja kolej.

Podnoszę się i siadam okrakiem na jego kolanach. Nie czuję się w żadnym stopniu zamżenowana, ponieważ to Cole. Nasze gry wyglądały nieco inaczej, niż myślałam więkoszść. Spoglądam w jego czekoladowe tęczówki, które płoną żywym ogniem. Nie zwiastuje to nic dobrego, ale dlaczego to ja mam ustępować. Jestem tak samo silna jak on, więc ani mi się śni przerywać kontakt wzrokowy. Wszytsko dzieje się tak nagle, że nawet nie wiem kiedy, a jego usta lądują na moich. Natychmiastowo oddaję pcaułenk. Każdy z nich jest inny, ten wyraża płonący ogień, jakby od tego miał zależeć nasz świat. Nasze języki toczą walkę, lecz to Zack ją wygrywa, co mnie potwornie irytuje. Pocałunki schodząc coraz niżej wzdłuż szyi. Pozostawia tam po sobie milinkę, wie jak ja ich nienawidzę. W ramach odwetu, tym razem to ja przejmuję inicjatywę i składam delitanę pocałunki wzdłuż jego ostrej szczęki, gdy docieram do szyi również zostawiam w tym miejscu po sobie ślad. Dumna ze swojego dzieła uśmiechem się triumfalnie. Brunet chwyta jedną  dłonią moją brodę i łączy nasze usta. Wpalatam dłonie w jego ciemnobrązowe włosy i delikatnie pociągam za końcówki. Natomiast on jeździ wzdłuż mojej tali dłóńmi. To doznanie wywołuje u mnie przyjemny dreszcz. I pewnie wszytsko potoczyło, by się dalej, gdyby Pani Howard nie wróciła do domu. Jak poparzona odskakuję od chłopaka i poprawiam bluzkę, mam nadzieję, że nic nie widziała inaczej spalę się ze wstydu.

Dzięki bogu, Pani Howard nic nie widziała. Nawet nie zapytała o Zack'a. Po prostu wręczyła mi należytą sumę i podziękowała za pilnowanie dzieci. Mimo tego, iż nic nie widziała ja dalej odczuwałam zażenowanie. Prawie pieprzyłam się z Zack'iem na jej kanapie, jak jakaś tania dziwka. Było mi tak cholernie wstyd. Za to on ani trochę się nie przejął. Typowe dla niego.

– Zadowolny? – odezwałam się do niego dopiero, gdy byliśmy na klatce schodowej.

– Nawet nie wiesz jak, Allen – celowo mówił to wszytsko. Chciał mnie jeszcze bardziej wkurzyć i przysięgam, że miałam wielką ochotę zrzucić go z tych schodów.

– Zamknij się Cole.

– Dlaczego, liczyłem na jeszcze jednego całusa? – dalej mnie prowokował.

– Może kiedyś. – wzruszyłam obojętnie ramionami licząc na to, że już nigdy więcej taka sytuacja nie będzie miała miejsca.

Musiałam przyznać, że genialnie całował.

Naturalnie nie powiedziłam tego co myślę, inaczej tylko podbiłabym jego wybujałe ego. To, że dobrze całował o niczym nie świadczyło. W końcu miał w tym ogromną wprawę, całował steki dziewczyn i nie tylko całował.

– Jutro mam walkę w Alcatraz. – miałam zmiar wejść do sowjego mieszkania, gdy usłyszałam baryton chłopaka. Wtedy wszytsko się we mnie zatrzymało, a ja automatycznie odwróciłam się twarzą do bruneta. Wiedziałam, że kiedyś nadejdzie do tej walki, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. – Pyjdziesz?

– Nie wiem... – pokręciłam z niedowrzenia głową. Nie wiedziałam, czy chcę widzieć jak chłopak walczy o życie.

– Przemyśl to. – zrozumiał moje zagubienie i nie naciskał, po prostu sobie poszedł. Jakby wyłapał, że potrzebuję czasu.

Starałam tak jeszcze chwilę, lecz w końcu nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Moją głowę zwracał słowa Zack'a. Jeszcze niedawno przed oczami miałam nasze pocałunki, a teraz sprawy odwróciły się o sto osiemdziesiąt stopni.

– Ggdzie byłaś? – zastał mnie głos taty, który musiał urządzić mi przesłuchanie.

– Wyluzuj, pilnowałam dzieci za Jospehin. – nie czekając już ani sekundy dużej, idę do swojego pokoju.

Co ten Cole w sobie ma?

Potrafi mi namieszać w głowie jak mało kto. Przez cały czas milczał i dopiero na samym końcu powiedział mi o walce. Chciał, żebym na nią przyszła. Czy dam radę? A jeśli coś mu się stanie? Nie chcę być osobą, która będzie patrzeć jak rujnuje sobie życie. W prawdzie Rick jest w porządku, jednak to gangster. Z tą myślą zasypiam.

Żaden gangster nie jest w porządku.

– No przecież idę! Pali się?! – jestem zła, ponieważ ktoś próbuje dobić się do drzwi. Jeśli to jeden z żartów Noah, to zatłukę, przysięgam.

Z impetem otwieram drzwi wejściowe, a w progu dostrzegam różowowłosą, a jej wyraz twarzy nie wróży niczego dobrego. Ciekawe co doprowadziło Liv do takiego stanu i dlaczego przyszła z tym właśnie do mnie.

– Mogę wejść? – pyta niepewnie, a jej całą złość wyparowuje.

Przesuwam się w bok, by dziewczyna mogła wejść do środka. Od razu kieruje się do salonu. Właściwe to dobrze, że przyszła, bo i tak miałam z nią pogadać.

– Wyobrażasz co zrobiła moja matka? – wyrzuca z siebie nie dając mi dojść do słowa. Czyli nadal ona i Mike mieli problemy z Priscillą. – Wracam do domu, a tam czeka na mnie suknia ślubna i oznajmiła mi, że dokładnie za dwie godziny mam się pobrać z Lewisem.

O kurwa. To naprawdę nieźle. Tym razem jej matka pojechała po bandzie. Przecież doskonale wie, że Liv kocha Mike'a, a nie Lewisa. Ten gość to bogaty psychol, który pragnie mieć wszytsko pod kontrolą. Gdyby wiedział coś o Liv to na pewno to, że ona sama nienawidzi kontroli. Chcę być wolna, a razem z Mika'em ma tę wolność. Na pewno nie podda się apodaktycznej matce.

– Przesada, ale to ty dajesz jej tę spwobodnę, gdyby wiedziała, że jesteś dalej z Mike'm, to by nie pozwalała sobie na takie szopki. – odpowiadam jej szczerze. Liv należy do grona osób, które wolą usłyszeć brutalną prawdę, niż mydlić jej oczy.

Sama podzieliłam to zdanie, bo nie potrzebnie jest wierzyć w coś, co jest jednym wielkim kłamstwem. Jeszcze nie raz zawiodę się na ludziach. Po mimo, że staram się by wszytsko było w porządku. Jedyną różnicą między mną, a dziewczyną jest jej optymizm. Zawsze chciała wierzyć w lepsze jutro, nawet jeśli miało ono nie nadejść.

Przez kolejną godzinę rozmawiałyśmy. Liv zdecydowała się całkowicie odciąć od matki i wrócić do Mike'a. Już chciałam zobaczyć tę radosną mnie chłopaka, gdy jego cały świat wraca. Wtedy w mieszkaniu Alex'a, był serio załamany. Ich miłość nie mogła pójść na marne skoro byli sobie przeznaczeni.

– Dziękuję, jesteś prawdziwą przyjaciółką. – zielonooka uściskała mnie w podzience. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. Naprawdę należę już do ich rodziny. Liv uważa mnie za prawdziwą przyjaciółkę. Przez te wakacje przeżyłyśmy wspólnie mnóstwo czasu.

– Nie lecisz do Mike'a? Chłop zaraz wyjdzie z siebie. – zażartowałam sobie z jego stanu, ale w głębi widziałam ten jego uśmiech, gdy dziewczyna wpada w jego ramiona.

– Pogadam z nim, ale później. – wyjaśnia, czego dalej nie rozumiem. – Nie zpoamniałaś o walce Zack'a co nie?

Cholera

Czyli Liv też się na nią wybiera. Idiotko to przecież jego przyjaciółka jasne, że idzie. Ona w przeciwieństwie do mnie ma zamiar go wspierać. Ja sama jeszcze nie zdecydowałam. Chciałam tam być, ale nie mogłam.

– O której się to zaczyna? – z trudem przełknęłam ślinę. Czułam w kościach coś bardzo niedobrego.

– Zack jest już na miejscu, a my mamy spotkać się w przystani o dziewiątej. – odruchowo przeniosłam swój wzrok na zegarek było parę minut przed dwudziestą. Walka coraz bliżej. – To jak, idziesz?

Musiałam podjąć ostateczną decyzję. I tak nieważne co zrobię będę żałowała. Rozum podpowiadał, że mam siedzieć w domu, natomiast coś w środku krzyczało, że chłopak liczy na moją obecność. Nienawidziłam stawać przed takimi wyborami, zawsze czekałam, aż ktoś zdecyduje za mnie, dlaczego nie mogło być tak i tym razem?

– Idę. – odpowiedziałam hardo.

W tym momencie klamka zapadła i nie było już odwrotu. Mam niecałą godzinę, aby zjawić się w porcie i popłynąć z resztą do Alcatraz. Chciałabym też zdążyć pogadać z Zack'iem. Nie ma mowy o żegninu się. To on wygrał wyścig nad przepaścią. Tylko wtedy miałam pewność, że jest w tym dobry, a dziś miał być jego debiut. W prawdzie Barnes zapewniał nas, że dostanie zawodnika na swoje możliwości. Raczej nie chciał stracić wspólnika, dlatego musiałam w to wierzyć.

Liv została u mnie i takim właśnie sposobem rozpiczęłyśmy przygotowania. Byłam już raz na takich walkach i z doświadczenie wiem, że lepiej postawić na spodnie, ponieważ na wyspie bywa okropnie zimno. Stałam przed lustrem podziwiając dziewczynę, która tam widziałam. Nieskromnie mówiąc dziś przebiłam samą siebie. Jasne mom jeansy, delitanie podwinięte na kostkach oraz dziury na kolanach. Koronkowy top na ramiączkach i skórzana kurtka. Nie wiem, czy botki na słupku to był dobry pomysł, lecz idealnie posowały do całego stroju. Delitanie zakręciłam włosy, które wyglądały jak naturalne fale. Jednak najbardziej byłam dumna z makijażu, który wykonała Liv. Usta w beżowym odcieniu i kreski które rozcignęła na mojej powiece tworząc tym sposobem wzorek. Ona sama wyglądała pięknie. Z mojej szafy wybrała różowy top, który odsłaniał plecy. Nigdy nie miałam go na sobie, ponieważ nie czułam się w tym kolorze, za to róż w jej przypadku był znakiem rozpoznawczym. Do tego miała czarne kabaretki i tego samego koloru szorty. Okazało się, że mamy podobny rozmiar butów, więc zaoferowałam jej skórzane kozaki za kolano, ponieważ one i tak były na mnie odrobinę za duże. Wyrazisty różowy makijaż, pasował do jej prostych włosów sięgających do ramion.

– Taksówka już czeka. – oznajmiła, dlatego wiziełam potrzebnie rzeczy i wyszłyśmy z mieszkania.

Musiałyśmy się jakoś dostać ma przystań. Noah nie jechał z nami, ponieważ wolał zostać z mamą, po wczorajszym incydencie chciał ją mieć na oku. Tak więc jeśli coś, by się wydarzyło to jestem pozostawiona sama na pastwę losu i będę musiała dotrzeć z wyspy do domu na własną rękę.

W porcie czekali już za nami znajomi. Z tego co zdążyłam zauważyć Alex i Ness już zaczęli swoją prywatną imprezę, ponieważ w dłoniach trzymali kieliszki i pół litra czystej. Mike nie zwrócił na nas uwagi, dlatego różowłosa poszła z nim porozmawiać. Naturalnie Zack był już w Alcatraz.

– Jedzie Balir. – zwrócił się do mnie Josh, głową wskazując na nadjeżdżającą taksówkę.

Wysiadła z niej moja przyjaciółka. Ale o dziwo nie była sama towarzyszył jej Chad. Po co ona go tutaj ze sobą wzięła?

– Co on tu do huja robi? – szatyn podzielał moje zdanie i od razu wyraził swoje niezadowolenie.

– Nie mogłam przyjść ze swoim chłopakiem? – spytałam wyraźnie poirytowana, przez co zwróciła na siebie uwagę wszystkich.

– Czy ty myślisz? Bierzesz psa do Alcatraz. – racje Chad był policjantem i mógł nas wszystkich wsypać i miał do tego idealną okazję.

– Chad taki nie jest! – zaprotestowała broniąc chłopaka.

– Wiesz, że kobieca solidarność i te sprawy, ale to już przegięcie Blair. – do rozmowy wtrąciła się Nessa. Ona tak jak ja i Josh była pełna rezerwy.

– Nie wydam was. – zapewnił nas chłopak. Jednak nie wiem na ile mogliśmy mu ufać.

– Ja mu nie wierzę. – Josh nie chciał ustąpić od samego początku go nie cierpiał.

– Stary i tak już tu jest, więc nie ma różnicy, czy popłynie znami. – jako głos rozsądku przemówił Alex. Nigdy nie sądziłam, że jego słowa mogły brzmieć tak rozsądnie.

– On ma rację. – przyznała z niechęcią czarnowłosa. Widać, że pomiędzy nią, a Josh'em są jakiekolwiek więzy krwi.

– Tylko coś odpierdal, a nie dopłyniesz do brzegu. – szatyn ostrzegł Chad'a. Nie żartował z tym.

– Przestań się popisywać! – poważnie miałam ochotę zaklieć buzię mojej przyjaciółki.

Nie kłótnia ponownie zdążyła nabrać tempa dołączył do nas Don. Znałam mężczyznę, ponieważ to on pomógł nam dostać się ostatnio do Alctaraz. Z tego co było mi wiadome, był on znajomym Josh'a. Z trudem weszłam na łódź, ponieważ ten moment zbliżał się wielkimi krokami. Już za niecałą godzinę musiałam dotrzeć na miejsce i znów poczuć tę odrazę, wywołaną krwią i okrzykami kibicujących ludzi. Dlaczego Cole nie mógł grać w szachy? To o wiele bezpieczniejsze i prawie tak samo ciekawe jak te walki. Wpatrywałam się w wodę, szukając ukojenia. Burzowe chmury zniknęły i zastąpiły je gwiazdy. Trzymałam się myśli, że wszytsko będzie dobrze, chociaż tak naprawdę nic nie było.

– Co jest? – przy moim boku pojawiła się Ness, która była już lekko wstawiona.

– Też się o niego boisz? – spytałam szeptem, ponieważ nie mogłam wykrzesać z siebie nic więcej. Moim ciałem, jak i umysłem zawładnęła ogromna blokada.

– O Zack'a? – zapytała, a ja potwierdziłam to twierdzącym ruchem głowy. – W życiu. Zack bił się już nie raz i wiem, że wygra. – ona w przeciwieństwie do mnie wierzyła w swojego przyjaciela. Pomimo tego, iż początkowo była sceptycznie nastawiona to wspierała go całym sercem. Chciałabym tak umieć, lecz głos wewnątrz podpowiadał mi, że wyadzry się coś niedobrego.

– NA MOJEJ ŁAJBIE!

Usłyszałam donośny krzyk Dona, więc ja i dziewczyna odworciłyśmu się. Na samym środku stał Alex, który prawdopodobnie zwymiotował na pokład, a naprzeciw niego stał rozłoszczony właściciel.

– Chyba mam chorobę morską...

Wreszcie dotarliśmy to samego piekła. Alcatraz tak jak ostatnio znów było w swym żywiole. To miejsce wyglądało jeszcze groźnie, niż poprzednim razem. A wizja tego, że mam tam spędzić następne kilka godzin wcale do mnie nie przemawiała. Jednak tak jak reszta udałam się naprzód,.stając przed ogromną bramą wejściową.

– Jesteśmy gośćmi jednego z zawodników, Zack Cole. – Josh zwrócił się do mężczyzn pilnujących wejścia. Naturalnie musieli mieć tutaj wzmocnioną ochronę, by przypadkiem nie wpuścić tutaj nie proszonych gości.

– On nie wchodzi. – mężczyzna wpuścił nas wszystkich do środka, prócz Chad'a.

– Jak to?! – natychmaist oburzyła się moja przyjaciółka.

– Mówiłem, że będą same problemy. – westchnął ciężko Josh, opierając się plecami o jedną z betonowych ścian.

Każdego z naszej paczki tak naprawdę nie obchodziło co stanie się z Chad'em. Tylko Bri awanturowała się z mężczyznami. Po piętnasto minutowej wymianie zdań ochroniarze wezwali Matt'a. Między innymi to on w imieniu Barnes'a decydował o tym kto może wejść do więzienia.

– Znowu są z wami kłopoty? – spytał prześmiewczo całą swoją uwagę skupiając na mnie.

– Nareszcie ktoś normalny. – zasalutowała blondynka. – Nie chcą wpuścić mojego chłopaka. – mówiła o tym, jakby to była największa tragedia świata. Dobra, kochała go, ale żeby odstawiać takie cyrki?

– Nie wolno nam wpuszczać policji, więc albo twój chłopak pójdzie i zapomni co widział albo mamy inne sposoby. – Matt'a nie obchodziło to co powiedziała dziewczyna. On też uważał, że Chad może tylko zaszkodzić interesowi Rick'a.

– W takim razie wracamy do miasta. – zadecydowała dziewczyna, po czym odeszła w kierunku łodzi.

Czasem jej nie poznawałam. Nie rozumaiałam też tego stanu, gdy ludzie z miłości są w stanie poświęcić tak wiele. Przecież Liv i Mike, byli w idealnym związku pomimo kłótni to teraz szli, trzymając się za ręce. Początkowo szliśmy przez korytarze, w których mieściły się cele. Prócz Josh'a wszyscy byli zamieszani. Czyli nie tylko we mnie budziło to tak skrajne emocje. Dotarliśmy do głównej sali, gdzie odbywały się walki. Mnóstwo okrzyków  obiecujących ludzi. Spojrzałam ku górze, balkony były puste. Za to w podwieszonej klatce biła się dwójka mężczyzn, nie za dobrze widziałam co działo się w środku u może w tym przypadku oznaczało to dla mnie lepiej.

– Koszmarne. – pisnęła Liv, wtulając  twarz w klatkę piersiową Mike'a.

– Będzie ciekawie. – podsumowała Ness i miała sporo racji.

– Chodźmy z nim pogadać.

Zaczęłam przeciskać się pomiędzy ludźmi tuż za Josh'em. Szatnie zawodników znajdowały się w tym samym kierunku co biuro Barnes'a. Pewnym krokiem cała nasza szóstka weszła do środka. Wtedy go ujrzałam, stał bez koszulki w samych sportowych spodenkach. Nie miał na sobie żadnych rękawic, czy opatrunków. Właśnie na tym polegał cały ten fenomen, prócz podwieszanych klatek zawodnicy walczyli nie gołe pięści. Cole spojrzał się w naszym kierunku, ale jego twarz pozostawała niewzruszona. Chyba to ja denerowoałam się za nas obu.

– Jak się trzymasz? – jako pierwszy rozmowy podjął się Mike.

– Normalnie. – standarowa, arogancka  odpowiedź w jego wydaniu. Robiłam wszytsko, byle by nie wrócić oczami.

– Znasz już przeciwnika? – Josh był ciekawa z kim będzie musiał się zmierzyć jego przyjaciel.

– Też będzie startował pierwszy raz. – kamień z serca, czyli jest szansa, że wyjdzie żywy.

Każdy zdążył znakiem z Zack'iem kilka słów. Teraz nadeszła moja kolej. Chciałam go błagać, by się wycofał, lecz wiedziałam, że nie mogłam tego zrobić. To było jego marzenie, które znaczyło naprawdę wiele, a jedno moje słowami mógł i sprawić, że chłopak mnie znienawidzi.

– Jesteś pewny? – z moich ust wydobył wie cichy szept. Przygryzłam wewnętrzną storne policzka, by powstrzymać łzy. Sama nie wiem, dlaczego to wszytsko tak silnie na mnie oddziałowywało.

– Więcej, niż pewny Allen.

Niespodziewanie chłopak objął mnie swoimi silnymi ramionami. Był to dla mnie nieoczekiwany zwrot akcji, ponieważ Zack Cole nigdy dobrowolnie mnie nie przytulił. W nosie miałam, że reszta widzi to wszytsko. Pierwszy raz zobaczyłam go w takim wydaniu, przemawiał nim Zack, a nie ten egocentryczny dupek.

– Cole, musimy pogadać. – tę piękną chwilę przerwał nam Matt, a po jego minie już mogłam stwierdzić, że coś jest nie tak. Znów ta gula w gardle spowodowała, że ledwo co mogłam oddychać.

Ten nie odpowiedział, po prostu odsunął się ode mnie i spojrzał wyczekująco na chłopaka. Tak samo jak reszta wyczuwał coś nie dobrego.

– Facet, z którym miałeś się bić zrezygnował. – nie sądzę, aby to była zła wiadomość. Miałam ochotę skakać pod sam na sufit.

– Czyli nie zawlaczy dzisiaj? – Josh, jako jedyny zachował trzeźwość.

– Zawlaczy. – zapewnia nas chłopak. Po tych słowach znów w moim gardle pojawia się gula, uniemożliwiająca mi oddychanie. – Przeciwnik zabijaki też się wycofał, więc ty z nim zawlaczysz.

– Żartujesz sobie? – najwidoczniej Josh wie, kto to jest. Sama nie znam typa, lecz sądząc po jego ksywce mogę się domyślić kto to i co robi.

Cole ignoruje chłopak i wychodzi z szatni, ja biegnę za nim. Brunet gniewny krokiem podąża w kierunku biura Barnes'a, wpadając do środka  niczym huragan. Za biurkiem zastaję Rick'a, który już dokładnie wie co sprowadza chłopaka. Wyczuwam w tym podstęp.

– Nie zawlaczę z Zabijaką. – oświadcza dumnie.

– Nie możesz tak po prostu zrezygnować, wiesz ilu ludzi tam na ciebie czeka? – już wiem co Barnes kombinuje. Próbuje przekabacić Zack'a na swoją stronę. Ktoś taki jak on jest mistrzem manipulacji.

– Chuj mnie oni obchodzą. – brązowooki cały się spina, a dłonie, które trzymał wzdłuż ciała, są zaciśnięte.

Rick'owi nie podoba się sprzeciw chłopaka, raczej liczył, że Cole łagodnie zgodzi się zawalczyć z tym całym Zabijaką. Jednak nie zna chłopaka, ponieważ ten za nic mu nie ulegnie. Nawet jeśli są to jego najskrytsze marzenia. Nic z tego. Jednak byliśmy za głupi, bo umowa, ktora podpisal z nim Cole, już zawsze będzie się za nami ciągła.

Pakt z samym szatanem.

– W takim razie przejdźmy do negocjacji. – zaczyna chodzić po pomieszczeniu, szukając złotego środka. Tylko u Zack'a nie istnieje słowo kompromis, więc Barnes nieźle się rozczaruje.

Nie zdążę zrozumieć co chce zrobić mężczyzna, on już chwyta mnie za dłoń i ustawia plecami do siebie. Wszytsko dzieje się za szybko, żeby Zack mógł jakkolwiek zareagować. Przy mojej szyi czuję coś ostrego. Rick trzyma przy niej ostrze.

Nie no, w co ja się znowu wpkowałam?

Puść ją. – Cole reaguje gwałtownie i robi krok do przodu, aby mnie uwolnić. W między czasie w pokoju pojawia się reszta naszych znajomych. Tym sposobem nie tylko ja jestem wpakowana w cały ten syf.

– Puszczaj ją psycholu! – Nessa pewnym krokiem chce podejść do Ricka, lecz Josh odciąga ją do tyłu. Zdaje sobie sprawę jak sytuacja jest poważna.

Ja nie mogę się ruszyć, po prostu stoję i powstrzymuje łzy. To nie pierwszy raz kiedy ktoś mi grozi. Co oni wszyscy we mnie widzieli? Nie byłam jakąś super kartą przetargową, a i tak padało na mnie. Jak nie pistolety to noże i tak w kółko. Uważałam go za równego gościa, ale on też chciał mnie tylko wykorzystać, by zyskać coś od Cole'a.

– Mówiłem negocjacje. Wejdziesz grzecznie do klatki, a ja puszczę Madison.

– Zapomnij. Oddasz mi ją i wyjdziemy stąd. – chce za wszelką cenę postawić na swoim. Wydaje mi się, że Rick i tak na to się nie zgodzi, ponieważ nic na tym nie zyska. Ostatnim razem uznałam go za kogoś lepszego, niż Derek. Żałuję tamtych słów, ten gość był równie popaprany.

– Nie. – napina się, a ja czuję, że ostrze zaraz przebije moją krtań. – To tobie na niej zależy, a nie mi. W każdej chwili może być po niej, co mi tam po jednej małolacie.

Ton jego głosu jest przekonujący, nie zawaha się przed odebraniem mi życia. Nie spieszy tego tak jak reszta ludzi, on wykorzysta okazję. To mój oficjalny koniec. Patrzę na przeróżnych przyjaciół, oczy Liv i Nessy się zaszkliły, a twarze chłopaków przybrały nienaturalnie blady kolor. Pomimo tego co ma się zaraz stać odczuwam wewnętrzny spokój. Jako osoba, która bała się śmierci teraz jestem na nią gotowa. Sztylet jest już coraz bliżej. Zamykam oczy raz na dobre.

– Wejdę do tej pierdolonej klatki. – w moich uszach rozbrzmiewa baryton chłopaka.

Zgodził się.

Nie mogę w to uwierzyć, przecież to teraz jego wywieziemy w czarnym worku. Jak za dotknięciem różdżki Barnes mnie puszcza. Korzystając z chwili wpadam w ramiona Josh'a,  który z całych sił mnie obejmuje.

– On nie może walczyć. – mówię do chłopak, a ten rozumie moje słowa, jest tego samego zdania, ale nic z tym faktem nie robi.

– Zaczynasz za pół godziny przygotuj się. I bez żadnych numerów. – ostrzega nas opuszczając swój gabinet.

To wszytsko jest dla mnie jedną wielką abstrakcją. Liv tak samo jak ja, wtulona jest w tors Mike'a. Z Ness też nie jest za dobrze, stoi w miejscu i wpatruje się w jednen punkt. W tym momencie zaczęłam żałować, że stałam po stronie Zack'a i chciałam mu pomóc spełniać marzenia.

Teraz nadszedł czas zapłaty.

– Ale się porobiło. – komentuje Alex, na co Josh ciska w niego spojrzeniem, które mówi, że ma się już lepiej zamknąć.

– Zawijamy się stąd. – głosem rozsądku jak zwykle jest Mike. A jego propozycja brzmi jak promień z niebios.

– Nic to nie da. – odzywa się szatyn, gdy mamy zmiar stąd wyjść. – Jeśli Zack nie pojawi się w klatce możemy szykować się na pogrzeb Mad.

– To wszytsko jest pojebane. – Ness tak jak większość nie może znieść tej myśli, że będzie musiała stracić której z nas.

– Nie możesz zawalczyć! – różowowłosa potrząsa Cole'a za ramiona, aby ten oprzytomniał.

– Muszę.

Tak mija nam to ostatnie pół godziny, na błaganiach i kłótmiach. Nadal nie dowierzam, że stracimy go raz na zawsze. Owszem jest dupkiem, ale nawet on nie zasłużył sobie na śmierć. Chociaż sam się w to wpakował został oszukany i postawiony pod murem. Wiem doskonale, że chłopak po śmierci Leyli nie chce już mieć nikogo na suminiu, więc woli sam za to zapłacić. Zmierzamy mroczny korytarzem, do sali gdzie znajduję się klatka. Zack jest tak pewny siebie, jakby nie obawiał się niczego. Prosiłam boga, by pozwolił mu wygrać.

– Pogadaj z nim. – szepnął mi na ucho szatyn i sam odszedł od nas.

Zostałam tylko ja i Cole. Od tego koszmarnego przedstawienia dzieliły nas tylko minuty. Zrozumiałam o co chodziło Josh'owi.

To miało być nasze pożegnanie.

– Obiecaj mi, że nie dasz się zabić. – szepnęłam słabym głosem, krzyżują nasze spojrzenia. Robiłam wszytsko, by się nie rozpłakać. Nie mogłam teraz okazać słabości, nie w chwili gdy najbardziej mnie potrzebował.

– Złego diabli nie biorą, Allen.

Pochwalił się w moją stronę składając na ustach przelotne pocałunek. Miał on smak pożegnania. Oznaczało to koniec wszytskiego. Na sowich policzkach poczułam łzy. Ktoś zawołał chłopaka, więc odeerwał się ode mnie. Nie chciałam po puszczać. Unosił dłoń palcami przejeżdżając po moich policzkach, ocierając łzy.

– TERAZ PRZED PAŃSTWEM NASZ DBIUTANT... – mężczyzna zapowiadający walkę już rozpoczął swoją standardową formułę.

Czyli naprawdę był to koniec.

– ZACK COLE! – tłum zaczął krzyczeć jak oszalały. – JEGO PRZECIWNIEKIM JEZT NIE KTO INNY JAK SAM MISTZ ZABIJAKA! – wrzaski stały się jeszcze głośniejsze.

Z trudem obserwowałam jak klatka podjeżdża do pod sam sufit. Przy moim boku stanęli Alex, Josh, Mike i Liv. Ness objęła mnie swoimi ramionami. Miałam ochotę wyć. Walka się rozpoczęła. Na początku bacznie obserwowałam to co działo się do góry, lecz po pierwszym ciosie, który otrzymał Cole przestałam. Zatem utkwiłam swój wzrok w betonowej podłodze. Dla mnie to było zbyt wiele, jednak ściskałam kciuki, czekając na wygraną Zack'a.

Sześć rund. Tyle trwało to piekło, nim w końcu przerwano walkę. Musiałam spojrzeć w górę na zjeżdżającą klatkę. Zbijaka unosił triumfalnie ręce w górze. Stało się najgorsze Zack już nie wstał. Gdy klatka dojechała na sam dół. Wtedy ujrzałam jego. Leżał on tam i nie ruszał się. Odruchowo pobiegłem do niego. Teraz już nie byłam w stanie tłumić emocji. Nie mógł nie żyć. To wszytsko tylko zły sen.

– Wstawaj! – krzyczał Josh, który też myślał, że jego najlepszy przyjaciel umarł.

Brakowało mi tlenu, czas jakby się zatrzymał. Trwałam tak, jakbym nie istniała, chociaż w środku wszytsko krzyczało. Każde z nas zabolał ten widok, Zack wyglądał tak bezbronne.

Jakby spał.

W ułamku sekundy zdarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Chłopak otworzył oczy i zaczął kaszleć. Jednak żył. Był to cud i po mimo tej przegranej walki on i tak wygrał. Mało komu udałoby się przeżyć, ale on to zrobił. Nie bez powodu był nazywany mistrzem.

Chłopaki pomogli mu dojść do szatni i przebrać się. Twarz Cole'a była cała zmasakrowana, a jego pięści krwiwiły. Pierwsze co zrobiłam to wpadłam w ramiona bruneta. Jeszcze nigdy nie odczuwałam tej ulgi.

Naprawdę był niezniszczalny.

– Gratuluję wspólniku. – do pomieszczenia wszedł Rick, który chciał pogratulować Zack'owi.

– Spieprzaj stąd. – nie wytrzymałam. Musiałam mu powiedzieć, co myślę. Sam wysłał go na pewną śmierć, a teraz mu gratulował.

– Chyba powinnam poderżnąć ci to gardło. – zdecydownie nie podoba mu się moja odpowiedź, lecz w tym momncei średnio mnie to obchodziło.

Liczył się tylko Zack. Dlatego nie dyskutowaliśmy już dłużej z Barnes'em, bo chcieliśmy opuścić więzienie. Wyszłam na zewnątrz zaciągając się świeżym nocnym powietrzem. Chyba każdym z nas dobrze to zrobiło.

– Wracamy do domu. – zadecydowała za nas Josh, jednak nie wiedziałam, czy to taki dobry pomysł przewozić chłopaka łódką ponieważ ledwo stał na nogach.

– Tak jest kurwy, mój ziom to pierdolony cyborg! – wydarł się Alex, biegnąc w kierunku statków.

Pokręciłam tylko głową z rozbawienia, momentami bywał komiczny. Doskonale wiedział, jak rozluźnić atmosferę. A odrobina śmiechu przyda się nam wszytskim. Ledwo co widziałam drogę, ponieważ nie było tu żadnych lamp i musieliśmy posługiwać latarkami. Jeszcze tego brakowało bym spadła z jakieś skarpy prosto do morza. Woda pewnie jest lodowata.

– Zatrzymaj się. – wychypiał słabo brunet. Mike i Josh właśnie się zatrzymali.

Zack wyrwał się z uścisku i pochylił głowę do przodu. Z jego ust wypłynął krwawy wodospad. Upadł na kolana. Chyba zabrakło mu już sił i dłużej nie mógł utrzymać się na nogach. Patrzyłam na chłopaka, który wyglądał koszmarnie, mimo licznych zaczerwień był blady jak ściana.

Zdecydowanie działo się coś nie dobrego.

***
Wiem, miał być piątek, ale szybciej się wyrobiłam!

Sporo z was czekało na walki. I jak, pewnie nikt nie myślał, że Zack przegra? Jak myślicie zakończy swoją karierę i zostanie przy wyścigach? Kluczowym pytaniem jest, co zrobi w tej sprawie Rick, chyba nikt nie chcę mieć za wspólnika przegrywa. W następnym rodziale postaram się też by było więcej MACK!

Korzystając z okazji, chce podziękować za 20 tys wyświetleń. Totalnie nie spodziewałam się takich liczb! Postaram się dodać coś jak  najprędzej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro