28. Tacy właśnie jesteśmy i nic tego nie zmieni.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpatrywałam się w spalony budynek, do którego przywiózł nas chłopak. Nie sądziłam, że to właśnie tutaj wylądujemy, bo mógł zawieźć nas gdziekolwiek. Wybrał to miejsce. Przeniosłam swój wzrok na bruneta za kierownicą, potrzebowałam doszukać się w nim wytłumaczenia. Jednak go nie znalazłam. Reszta też milczała. Po wyrazie twarzy Josh'a widziałam, że wie jakie to miejsce ma znaczenia dla Cole'a. On zwyczajnie wysiadł z auta. Zrobiliśmy dokładnie to samo co on. Zgubiliśmy policję, to był dobry znak. Nie mogliśmy też za długo zwlekać, więc weszliśmy do środka.

Pamiętam gdy po raz pierwszy ujrzałam gdy ten dom. Tym razem odczuwałam podobne emocje. Stąpając po gruzach rodzinnego domu Zack'a, czułam się nie swojo. Po mimo tego, iż sam wyznał mi prawdę, co zrobił z tym miejscem. Mogło się to wydawać czystą abstrakcją, bo jakim cudem nastoletni chłopak mógł wyrządzić tak wielkie szkody? Potrafił. Mógł spalić nie tylko swój rodzinny dom. Mógł też zniszczyć czyjeś życie. Rodzice uparcie powtarzają, że mamy trzymać się z dala od zła. Co jeśli samo nas do niego ciągnie? Tak naprawdę, może nie jest zły? Miliony założenie, od których oczekujemy, aby stały się prawdą. Mimowolnie unosiła wzrok ku górze. W miejscu gdzie powinien znajdować się sufit, pozostała dziura.

– Ja pierdole, jaka melina. Gdzie ty nas stary wywiozłeś? – zwrócił się Alex do chłopaka, na co ten posłał mu nienawistne spojrzenie. Ten zamilkł od razu, jakby wyczuł, że nie powinien tego komentować.

– Gliny wiedzą, że brałeś udział w wyścigu – oświadczył Josh, aby chociaż odrobinę zmienić temat.

– Podziękuj jej – zrzucił, wskazując głową na mnie. Tym o to sposobem cała wina została zrzucona na mnie.

– Ciebie do reszty pojebało, Zack – skomentowałam jego dziecinne zachowanie. Byłam wściekła. Więc dla własnego dobra odeszłam.

Trafiłam na podwórko, gdzie kiedyś znajdował się przepiękny ogród. Tak przypuszczałam, ponieważ po prawej stronie stała szklarnia. W prawdzie brakowało jej kilku szyb, a trawa sięgała mi do kolan. Nie przeszkadzało mi to, jednak wyobrażałam sobie to miejsce, jako przytulny domek, gdzie żyła szczęśliwa rodzina.

– Madison, co to za miejsce? – za plecami usłyszałam przerażony głos przyjaciółki. Odwróciłam się w jej stronę, dając znak by podeszła bliżej mnie.

– Nie mam pojęcia – odparłam. Wahałam się, czy powiedzieć jej prawdę. W końcu doszłam do wniosku, że ta sprawa nie dotyczy bezpośrednio mnie, więc nie powinnam o niej rozpowiadać. Zdecydowanie łatwiej było przy grać głupią.

Moja postawa wobec przyjaciół ostatnio zmieniła się diametralnie. Już nie opowiadałam im wszystkiego, jak na spowiedzi, a wolałam zostawić niektóre sprawy dla siebie. Sama dostrzegłam tą zmianę i nawet mogłam podać konkretny czynnik, który na to wpłynął.

Zack Cole.

Jedno imię. A ma ogromną moc. Potrafi wszystko obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. W ten sposób zmienił mnie. Wniósł ze sobą do mego życia szczęście. Pokazał, że nie ma nic za darmo i za wszystko przyjdzie pora zapłacić. Dokonywał rzeczy niemożliwych. Niczym super bohater, którego zadaniem było ocalenie mnie. Brzmiało to pięknie i surrealistycznie. Zależało to od mojego i tylko mojego punktu widzenia. Tego co chciałam widzieć.

– Chcesz? – zaoferowałam i wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów. Morskooka pokręciła przecząco głową. Prychnęłam niesłyszalnie. Zazdrościłam jej tego, że w stresujących sytuacjach nie musiała sięgać po żadnego rodzaju używki. To okazywało tylko moją słabość.

– Nie rozumiem jak możesz to palić. Te fajki śmierdzą na kilometr – zacytowała słowa, które wypowiedziała w dniu gdy dowiedziała się, że palę.

Pamiętałam to bardzo dobrze. Miałam wtedy piętnaście lat. Od tego zdarzenia minęły dwa lata, a ja dalej czułam się jakby to było wczoraj. Po mimo zmian, nasza przyjaźń pozostała taka sama. Siostry z wyboru. Bo tak traktowałam Bri. Ufałam jej i byłam cholernie wdzięczna za wszystsko.

– Nie bardziej niż te twoje cukierkowate perfumy – sarknęłam, odgrywając scenkę sprzed lat. – Codziennie polewasz się watą cukrową?

– To są moje ulubione! – wrzasnęła. Obie wpadłyśmy w historyczną rozpacz. Na pozór nie było to śmieszne, ale od zawsze miałyśmy niestandardowe poczucie humoru.

– Tutaj jesteście... – pomiędzy napadami śmiechu, zauważyłyśmy Josh'a, który stał na werandzie. A raczej jej pozostałościach.

– Z czego się śmiejecie? – zainteresował się Nick, który przyszedł tutaj razem z szatynem.

Zdawałam sobie sprawę, że wyglądałyśmy jak idiotki. Za to nie obchodziło nas zdanie chłopaków. Dziękowałam w duchu, że Bri znalazła się w tym syfie ze mną i będzie w stanie wnieść odrobinę słońca.

– Z niczego – odpowiedziała blondynka i jak na zawołanie spoważniała. – Jest pełnia księżyca i to chyba on ma na nas ma taki super, zabawny wpływ – wyjaśniła, a ja miałam ochotę strzelić sobie otwartą dłonią w twarz.

– Jak dobrze, że jestem gejem. Was dziewczyn, za nic nie ogarnę – dodał Nicholas. Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Czasem jako dziewczyny bywałyśmy skomplikowane.

Nie minęła sekunda, a całą tą nocną otoczkę zniszczył dźwięk syren i migające światła. Dokładnie taki sam, jak na wyścigu.

– Szukają nas – wytłumaczył Josh, jakby się tego spodziewał. – Chodźcie do środka – pogonił nas.

– Alex i Zack? – Bri zainteresowała się zniknięciem obu chłopaków.

– Chowają samochód... – Nick cały czas trzeźwo myśląc pchał mnie do środka, gdy moje nogi odmówiły posłuszeństwa i stały w miejscu.

– Zostawiliście ich samych?! Przecież Zack go zabije! – oburzyła się blondynka.

Jak na zawołanie wszyscy popędzili w kierunku chłopaków. Zack był ostro wkurwiony, a Alex jeszcze bardziej go podsycał, swoim debilowatym zachwianiem. Z obawy o przyjaciela, wyłączyłam myślenie i pokochałam do normalnego stanu. Kamień serca spadł do dopiero, gdy zobaczyłam Cole'a, opartego o maskę samochodu. Natomiast Alex podpierał ściany po drugiej stronie garażu. Bardziej jego pozostałości.

– Nie jest dobrze – oświadczyłam przerażona. Z tyłu głowy krążyła mi myśl, że jednak nas zamkną.

– Ta, nie jest – przytaknął mi opryskliwie brunet. W momentach, gdy ja prawie wychodziłam z siebie, jemu włączał się tryb zgrywania dupka.

– Kiedy wrócimy do San Francisco? – Blair podobnie jak ja nie mogła przestać drżeć. Była silna, ale w tym momencie to ją przerosło. Łzy zatrzymały się w jej gałkach i wystarczyło jedno mrugnięcie.

– Będziemy musieli zostać tutaj na noc – próbował ją uspokoić Josh. Aby moja przyjaciółka poczuła się bezpieczniej objął ją ramieniem, a ta wtuliła się w jego tors. Miło było patrzeć, jak chłopak ją wspierał. Czego nie mogłam powiedzieć o Zack'u.

Ale co ja porównuję?

Po między nimi była ogromna przepaść. W stylu bycia jak i zachowania. Nie mogłam się doszukiwać podobieństwa. Mi przypadł ktoś podobny, co niszczył wszystko swoją toksycznością. Uwielbiałam ten stan. Sporo osób porównałoby go do narkotyku, ale nie ja. Narkotyki prowadziły człowieka na dno, a my chcieliśmy wzbić się do góry. Nie mówię tutaj o niebie. O nie. Byliśmy bardziej zachłanni. Nas interesowało życie.

– Na noc? – spytała przerażona. Mnie też wizja spędzenia tutaj nocy nie przypadła do gustu. – Muszę wyjść. Pójdziesz ze mną?

– Jasne – przytaknął jej chłopak.

Pewnie, Bri zostaw mnie tutaj na pastwę losu.

– Ej! – zatrzymał ich Cole. – Uważajcie na towarzystwo – napomniał o policjantach, którzy kręcili się w okolicy.

– Wiadomo.

Patrzyłam jak odchodzę, a szatyn szeptał dziewczynie coś na ucho. Jeśli ktoś mi powie, że między nimi nic nie ma, to odetnę sobie mały palec u stopy.

– Idę w kimę, niech obudzi mnie pianie koguta – jęknął Alex, który wyglądał na zmęczonego. Musiałam zerknąć na zegarek, nie było nawet północy, ale po części rozumiałam jego znudzenie. Również go podziwiałam, ponieważ nie byłam w stanie zmrużyć oka. Budynek nie wyglądał zachęcająco. Dosłownie sufit mógł się nam zawalić na głowy.

– Przypilnuję go. Ostatnio zaczął lunatykować – pożegnał się z nami Nick. Kolejny raz tego wieczora wziął odpowiedzialność za brata.

Zostałam w garażu z Cole'm. To nie pierwsza taka sytuacja, kiedy jesteśmy skazani na siebie. Noc jeszcze długa. Nasze silne charakter za nic nie odpuszczą i nie zdziwiłabym się, gdyby ten dom zapłonął drugi raz. Wystarczyła drobna iskra.

– Nie miałam pojęcia, na serio... – zaczęłam przepraszającym tonem, przez co zwróciłam na siebie jego uwagę. Czułam się winna całemu przebiegowi wydarzeń. Było to moją odwieczną słabością. – Wszystko działo się tak szybko. Jeszcze ten Dylan dorwał mnie tuż przed wyścigiem. I zapomniałam o wszystkim – nawijałam jak najęta, wyrzucając obie dłonie w powietrze.

– Dylan? – przerwał moje dramatyzowanie i spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. – Czego od ciebie chciał? – jak od niechcenia odbił się od maski auta i stanął naprzeciw mnie, przewyższając mnie o głowę.

Hardo unosiłam wzrok. Jedyna rzecz, której nauczyłam się, to nigdy nie opuszczać głowy przy Cole'u. Jeśli tak się stanie odkryje, że jestem słaba, a jeśli nie uzna mnie za swoją rywalkę. Wściekłość to stan, który najczęściej nim przemawiał. Dodawał mu niebezpiecznej nuty, już sam styl bycia robił swoje. Nawet nie chciałam patrzeć na sprzyjająca mu okoliczności. Środowisko dla ludzi takich jak on. Nie brałam pod uwagę, że i ja byłam identyczna.

– Chce, abym zniszczyła jego kartotekę. Jego i Ethana – odpowiedziałam, obserwując zmianę na twarzy Zack'a.

– Wiesz, że nie odpuści? Póki tego nie robisz, nie da ci żyć – oznajmił chłodno. Jakbym znowu go nie interesowała. Doskonale zdawałam siebie sprawę, że pozycja mojego ojca przysparzała mi kłopotów. Do tego Zack wcale nie polepszał mojej sytuacji.

– Chcę żyć – oznajmiłam, a ton mojego głosu stał się bardziej piskliwy. To słowo działało na mnie, jak płachta na byka. Nienawidziłam wizji śmierci. Zbyt wiele razy jej doświadczyłam. Wszystkie mięśnie w moim ciele niekontrolowanie się napięły. – Nie pozwolę, by jakiś typ spod ciemnej gwiazdy zniszczył mnie doszczętnie.

– Jesteś taka naiwna, Allen – prychnął gardłowo. Zrobił coś, co mnie zaskoczyło. Mianowicie przybliżył swoją twarz do mojej i szepnął mi do ucha. – Życie jest grą i nie masz pojęcia kiedy wszystko się spierdoli. Przegrasz, obwiniając rywali, którzy okazali się lepsi.

Przygryzł płatek mojego ucha. Oddech zdecydowanie przyśpieszył. Miał coś w sobie, co budziło grozę. Słowa, które wypowiadał nie były rzucane na wiatr, a dokładnie przemyślane. Przede mną był sobą. Fascynowało mnie to. Przeniósł swoje usta na moje, a do mych nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach gumy miętowej, którą żuł. Robił że mną co chciał, jakbym trwała w transie. Nie zdążyłam oddać pocałunku, ponieważ Zack zakończył go, nim wszystko zaczęło się na dobre. Brunet odsunął się, pozostawiając po sobie niedosyt. Chciałam ponownie się na niego rzucić, ponieważ niczego bardziej nie pragnęłam, lecz nie zrobiłam tego. Był moim zapomnieniem, odskocznią. Pokazał coś, czego nikt inny nie pokazał. Obudził we mnie siłę, a to zaledwie na przestrzeni niecałych pięciu miesięcy. Przypadek nas do siebie sprowadził i pokazał podobieństwo. Cierpienie. Coś, co czuliśmy każdego dnia. Razem oddawaliśmy się zapomnieniu.

– Nie wydaje mi się – rzuciłam stanowczo. Wyminęłam chłopaka, która stal z dłońmi w kieszeniach.

– Igrasz z ogniem – ostrzegł mnie prześmiewczo, jednak na jego twarz wkradł się cyniczny uśmiech.

– Obym się nie poparzyła – nawiązałam do tego domu. Nie mogłam się też oprzeć, przed posłaniem mu szczerego uśmiechu. – Lub co gorsza nie spaliła.

– Tobie coś powiedzieć... – pokręcił głową w obie strony.

– Informacja za informację – przybrałam standardową postawę Zack'a. Cholernie trudno było mi utrzymać całą tę powagę.

Akurat w grożeniu byłam fatalna, bo czego można oczekiwać od kogoś takiego jak ja? Uważałam, że prawda jest ważna i każdy ma prawo ją znać. Nie ważne jakie będą tego koszt. Wystarczająco kłamstw tliło się w moim życiu i pragnęłam poznać ich znaczną część.

Kłamstwo boli całe życia, a prawda tylko raz.

– Robisz się coraz bystrzejsza – napomniał. Po chwili z kieszeni kurtki wyjął zapalniczkę i papierosa. – Kto by się spodziewał? Świętoszkowata Madison Allen, będzie kryła największego bandziora tego miasta.

– W każdej chwili mogę cię wydać, więc nie przeginaj. I nie pochlebiaj sobie, innych boję się bardziej – ostudziłam jego zapał. Po to by nie podbijać i tak mocno przerośniętego ego.

– Na przykład? – spojrzał na mnie zaintrygowany. W tym spojrzeniu było coś do tej pory mi nieznanego.

– Na przykład Rick, Derek... – zaczęłam wyliczać na palcach. W między czasie zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie powinnam nigdy poznać tych ludzi. Tym bardziej w wieku siedemnastu lat. Stanowili oni margines społeczny, od którego miałam trzymać się z daleka, inaczej mnie też pociągną na samo dno.

A stamtąd nie ma wyjścia.

– Proszę cię, boisz się Mortona. Załatwiłabym go na strzała – wyśmiał mnie. Jednak wcale nie było to śmieszne. Nie byłam taka jak oni. Nie posiadałam pistoletu, który zawsze przy sobie nosiłam. Brzydziłam się bronią i strzelaninami.

– To dlaczego go nie załatwisz? – odbiłam piłeczkę. Skoro zgrywał takiego kozaka, niech pokaże swoje prawdziwe oblicze. – Przypomnę ci, że jeszcze niedawno sam dla niego pracowałeś.

– Ktoś musiał mnie wprowadzić do tego świata. Dopiero teraz stałem się kimś – odpowiedział dumnie, wyginając kąciki ust w triumfalnym uśmiechu. Nie mylił się, był kimś. W młodym wieku spełnił marzenia.

– Pewnie – przytaknęłam mu tylko. Poczułam się głupio, ponieważ zdałam sobie sprawę, że ja byłam nikim.

Zapanowało milczenie. Cole chyba zdał sobie sprawę z tego, że ja nie jestem dumna z samej siebie. Po śmierci Simona, nic nie było takie samo. Przepadałam całymi dniami we własnym pokoju, chowając się przed światem. Zawaliłam szkołę i ledwo co zdawałam do następnych klas. Upadłam. Najgorszym etapem, było ponowne podniesienie się. Stawałam na nogi. Miałam rok, aby pozbierać się na nowo. Każdego dnia było lepiej. Jakby cały ból przeminął. Cieszyłam się tym. Chciałam zapamiętać ten czas. Raz na zawsze.

– Już ci lepiej? – zwróciłam się do przyjaciółki, która właśnie weszła do garażu wraz z Josh'em.

– Tak, już lepiej – przytaknęła mi tylko. Znałam ją wystarczająco, by wiedzieć, że ciężko jest jej się spędzać czas z Petersonem. Nie umiała o nim zapomnieć.

– Gdzie ten bałwan? – spytał nas szatyn. Najwidoczniej zauważył, że wśród nas brakowało najgłośniejszego osobnika.

– Poszedł spać – odparł Zack, w ogóle nie przejmując się Alex'em.

– Poważnie? Chce tutaj spać? – nie dowierzał w swojego kumpla. Nawet złotowłosa zerknęła na mnie niezrozumiale. Jakby chciała mi dać znać, że nie zamierza zmrużyć tutaj oka.

– Mnie to nie obchodzi. Ważne, żeby nic nie rozpierdolił – przypomniał Cole. Każde wypowiedziane przez niego zdanie, brzmiało jakby wypowiadał się najmniej czuły dupek na świecie. Nie, żebym do tego nie przywykła, ale mówił o swoim kumplu. Może Alex zachowywał się jakby czasem brakowało mu piątej klepki, ale nie można było go tak obrażać. Polubiłam go i to bardzo. Zawsze wnosił ze sobą dużo śmiechu.

Sześć godzin. Dokładnie tyle minęło, od kiedy chowaliśmy się przed policją. Siedziałam oparta o ścianę, a obok mnie przyjaciółka. Nasza powieki opadały ze zmęczenia, jednak żadna nie mogła zasnąć w tym miejscu. To była dla mnie prawdziwa udręka. Wewnętrzny niepokój narastał z każdą godziną. I po mimo tego, że słońce zaczęło pojawiać się nad horyzontem, co odganiało mrok, czułam się jakby jakąś siłą w tym domu mnie pochłaniała. Podziwiałam Alex'a, który mógł spokojnie spać na górze. Tam było o wiele bardziej niebezpiecznie. Co chwilę słyszałam jakiejś szmery i dziwne odgłosy. Tłumaczyłam sobie, że ten budynek to ruina i wszystko w nim się sypie.

– Możemy wrócić do domu? – jęknęła złotowłosa w stronę chłopaków. Przez ten cały czas prowadzili zaciekłą dyskusję. Nie interesowały mnie szczegóły. Pragnęłam tylko znaleźć się w domu, w swoim ciepłym łóżku. – Proszę...

– Daj nam jeszcze godzinę, Blair – poprosił ją Josh. – W mieście roi się od patrolów.

Na jego słowa wywróciłam tylko oczami. Dość miałam tłumaczenia się policją. Dlaczego nie mogliśmy jak normalni nastolatkowie wrócić nad ranem do miasta obawiając się, że jedyne konsekwencje jakie nas spotkają to szlaban? Oczywiście, że nie. W naszych akcjach musiał towarzyszyć cień grozy. Bez tego życie było by nudne, a przecież nam chodzi o najlepszą zabawę.

– Pójdę do chłopaków, na górę – oświadczyłam, podnosząc się z mojej dotychczasowej pozycji. Nie zdawałam sobie sprawy nawet jak moje kości zdążyły zdrętwieć.

Rozmasowałam obolałe miejsca i ruszyłam schodami, a raczej ich pozostałościami, na górę. Minęłam jeden z pokoi, tuż nad jadalnią, gdzie zawalił się sufit. Pamiętam jak przesiedziałam tam całą noc z Zack'iem. Nie chciałam zatracać się w wspomnieniach, dlatego od razu ruszyłam do przodku. Zaglądałam do każdego pomieszczenia i dopiero w przedostatnim zastałam, to czego szukałam.

– Jak on może tutaj spać? – podeszłam bliżej Nick'a, który przeglądał coś w telefonie. Tuż obok niego beztrosko spał blondyn. Delikatnie rozchylił wargi pochrapując.

– Sam zadaję sobie to pytanie – odpowiedział. Schował telefonie do kieszeni i poświęcił mi uwagę. W jego szmaragdowych oczach widziałam zmęczenie. Dokładnie takie samo jak u Bri i mnie.

– Zmierzasz wrócić do Miami? – podjęłam się rozmowy. To pytanie nurtowało mnie od bardzo dawna. Nick przyjechał tutaj na wakacje, ale wciąż studiował na innym kontynencie. Co oznaczało, że już za dwa tygodnie powróci na Florydę.

– Raczej nie. Ness zatrzymuję się tutaj, a ja nie mam planów na siebie – odparł, jakby był tym przygnębiony. W prawdzie z całej naszej paczki najmniej poznałam Nick'a. Najczęściej widywaliśmy się całą ekipą, więc teraz był to idealny moment, by go poznać.

– Co ty gadasz? Jesteś znakomitym fotografem – zaprotestowałam. Do tej pory udało mi się zobaczyć kilka jego prac i wychodziły one genialnie. Nie różniły się niczym od tych robionych na okładkę Vogue'a. Talent to za mało powiedziane, był do tego stworzony. A mówię to ja, która nie zna się na świecie modelingu, ani niczym podobnym.

– Może będę kontynuował studia tutaj lub przeniosę się do Włoch – oznajmił, jakby już wcześniej rozmyślam nad tym, co ma ze sobą począć.

– Też bym chciała myśleć o studniach – westchnęłam cicho. Zamiast studiów czekał mnie ostatni rok szkoły. I to za półtora tygodnia. Powrót do tych męczarniach nie wydawał się zachęcający i z przyjemnością nigdy bym tam nie wróciła.

– Wiesz co chciałabyś robić? – zainteresował się mną.

– Nie mam bladego pojęcia – przyznałam. Nie było czegoś, co mnie interesowało. Zero planów. To był mój sposób życia, nie miałam wizji na siebie.

– Zgodzisz się zapozwać do moich zdjęć? – zmienił temat rozmowy o sto osiemdziesiąt stopni.

– Co? – wytrzeszczyłam oczy na jego propozycje i o mało się nie zaśmiałam. Jakoś nie bardzo widziałam się w roli pozującej modelki.

– Nie zrozum mnie źle... – wyjaśnił pośpiesznie. – Przez jeden rok wybierasz sobie modelkę i tworzysz jej portfolio na zaliczenie. W zeszłym roku była to Ness. Jeśli zostanę tutaj, to mogę liczyć na twoją pomoc? – spojrzał na mnie wyczekująco.

– Zgadzam się – odparłam niemal natychmiast. Tą decyzję podjęłam spontanicznie, wcale nad nią się nie zastanawiałam. Chciałam pomóc Nick'owi, nawet jeśli daleko było mi do modelki.

W  tym samym momencie śpiący blondyn zaczął przekręcać się z boku na bok. Nie minęła chwila, a jego piwne tęczówki, przybrały rozmiar piłeczek golfowych.

– Ci... – wymotał śpiącym głosem.

Ja i Nick spojrzeliśmy na siebie o mało nie pękając ze śmiechu. Alex przypominał zmęczone dziecko, które nie spało od trzech dni.

– Boli mnie wszystko – narzekał, podnosząc się z betonowej ziemi, na której spędził noc. – Zimno... – dygotał rozcierając gołe ramiona. Miał na sobie tylko beżową koszulkę na krótki rękaw.

– Załóż to i chodźmy na dół – powiedział Nick, po czym ściągnął swoją butelkową zieloną kurtkę. Pozostał on w samej jedwabnej koszuli w hawajskie kwiaty.

Około siódmej nareszcie mogliśmy wrócić do miasta. Droga powrotna autem Zack'a nie należała do najprzyjemniejszych. Samochód rzucał się w oczy, przez co jechaliśmy okrężnymi drogami. Dodatkowo w sześć osób było dość nie wygodnie. Na moje szczęście zajmowałam miejsce pasażera, ale słyszałam kłótnie Alex'a i Josh'a. Za to Nick i Blair milczeli ze zmęczenia. Kiedy i ja byłam na granicy oddzielając jawę od snu.

– Spałeś całą noc, a teraz zamknij ryj – ostrzegł go szatyn. Chyba po raz pierwszy widziałam go tak wściekłego.

– Nie będę siedział cicho. Wbijasz mi łokieć w żebra. Zaraz mi je przypadkowo złamiesz i przebije mi płuca i umrę... Zmierzam walczyć o swoją niepodległość – apelował. Sprawiało to, że moje skronie zaczęły niemiłosiernie pulsować.

– Zaraz złamię ci je nie przypadkowo.

Nareszcie me męki dobiegły końca. Zack odwiózł mnie jako pierwszą za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Nie pamiętam nawet jakim cudem wspięłam się na siódme piętro i zasnęłam. Po prostu nie wiem.

Te kilka godzin snu były mi cholernie potrzebne. Jedyne co pamiętam to fakt, że zasnęłam we własnych ubraniach. Przydałby mi się prysznic, więc w niecałą godzinę ogarnęłam się i byłam jak nowo narodzona. Prysznic dodał mi energii, do momentu, kiedy mój żołądek zaczął domagać się jedzenia.

– Cześć – przywitałam się z ojcem, tak by nie wzbudzać podejrzeń. – Gdzie Charlotte? – zainteresowała się nią, ponieważ nie zastałam jej w salonie. Czyli tam gdzie zawsze.

– Wyszła na zakupy – odparł chłodno. Po mimice jego twarzy już wiedziałam, że coś jest nie tak. – Możesz zadzwonić do Noah? Chciałbym z nim pogadać – poprosił mnie, gdy pogrzebałam sobie makaron z wczoraj.

– Okej? – nie ukrywam, zaskoczyła mnie jego prośba, ale spełniłam jego polecenie.

Madison: Wpadnij do mnie. Teraz

Wysłałam mu wiadomość, lecz w duchu liczyłam, że akurat teraz ją oleje. Niestety odpisał.

Noah: Lecę

– A o ci chodzi? – próbowałam wyłudzić od ojca, o co biega. Ten udawal, że nie słyszy moich pytań i traktował mnie jak powietrze.

Czułam coś złego w kościach.

W oczekiwaniu na Noah zdążyłam zjeść śniadanie. Nastąpił taki moment, że miałam ochotę sama zejść po chłopaka, na dół  i przytargać go tutaj, nawet w samych bokserkach. Ta niewiedza mnie wykańczała. Za to Charlie ze stoickim spokojem czytał poranną gazetę i sączyła czarną jak smoła kawę. Na sam widok, poczułam na języku jej ohydny smak. Kofeina zdecydowanie mnie odpychała, już wolałam czuć cały dzień zmęczenie, niż to paskudztwo w ustach.

– O to jestem! – standardowo Noah nie mógł wejść i przywitać się, jak normalny człowiek. Zamiast tego musiał dać o sobie głośno znać. – Siema, Charles! – przybił piątkę mojemu ojcu. – Heloł, Mad!

– Mamy przejebane – oznajmiłam na tyle po cicho, by ojciec mnie nie usłyszał, gdy brunet zamknął mnie w szczelnym uścisku. Na me słowa, spojrzał tymi swoimi błękitnymi oczami w białe, kuchenne płytki.

Wyglądaliśmy jak dzieci, które przeskrobały coś złego i czekały na karę. Charlie odłożył gazetę i spojrzał na nas surowym wzrokiem. Ja i tak widziałam w nim zwykłego pijaka, a nie wściekłego ojca. Założył dłonie na klatce piersi i stanął dwa kroki przed nami.

– Jak było w Santa Barbara? – próbowałam zagaić rozmowę. Liczyłam, że uda mi się uniknąć jego gniewu. Jednak nie umiałam zapanować nad stresem, pożerającym mnie od środka. Aby nico go ukoić przygryzłam wewnętrzną część policzka.

– Co robiliście wczoraj? – kompletnie zignorował moje pytanie i przeszedł do sedna.

– Spałam u...

– Nie kłam, Madison – przerwał mi. W tym momencie mój cały idealny plan zaczął się sypać. Ton głosu taty brzmiał poważnie, co działo na moją niekorzyść. Za to Noah stał i wpatrywałam się w całą tą sytuację, jakby nie wiedział po co on jest tutaj potrzebny. – Gdzie byłaś? – ponowił pytanie. Tracił już cierpliwość i zaczął postukiwać lewą nogą o podłogę.

– To nic takiego... – dalej chciałam się ratować.

– Nic takiego – powtórzył moje słowa. Jego ręce wylądowały w powietrzu, jakby stracił już wszelkie nadzieje, że usłyszy prawdę.

Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Za wszelką cenę chciałam bronić tej prawdy, a przy okazji chronić jedną bliską mi osobę. To było silniejsze ode mnie. Starałam się uciec wzrokiem, tak aby nie pęknąć. Była to pewnego rodzaju próba. Moment, w którym nadeszła ostateczna decyzja. Liczyłam się z tym, że nie będzie już powrotu.

Wszystko miało się zmienić.

– Ostatni raz pytam, gdzie byłaś? – z irytacji uderzył dłonią o blat kuchennej wyspy. Na co ja i mój przyjaciel się wzdrygnęliśmy. Rzadko widywał go w takiej furii, za to mnie ani trochę to nie zdziwiło. A wręcz się tego spodziewałam. – Dlaczego mnie okłamujesz? Wiem, że byliście wczoraj na wyścigach – oświadczył, a jakakolwiek nadzieję wyparowała. Niepewnie zerknęłam na Noah, którego wyraz twarzy przypominał mój.

– Skąd? – tylko tyle umiałam z siebie wydusić. Szczerze wątpiłam, aby udało mu się mnie dostrzec w trakcie ucieczki. Tym bardziej, że Noah tam nie było.

– Wyjaśnisz mi co robi twoje auto pod amifteatrem? – zwrócił się do Noah. Właśnie ten geuchot nas wydał. – Umiem połączyć dwa do dwóch. – Nie spałaś u nikogo. Po prostu chciałaś mnie wysłać do innego miasta, bym się nie dowiedział. Ale zapomnieliście o jednej ważnej rzeczy.

Każde słowo wypowiadał z ogromną dumną. Gdy my coraz bardziej się pogrążaliśmy. Miałam ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w twarz. Jak mogłam popełnić tak dziecinny błąd i nie zabrać auta? W momencie gdy uciekłam kompletnie o nim zapomniałam. W tym czasie policją zdążyła je odnaleźć. Teraz miałam za swoje. Stałam jak słup soli, słuchając wykładów ojca.

– Po co tam byliście? – ponowił pytanie, ponieważ odpowiedź chciał usłyszeć z naszych ust.

Noah kompletnie się zagubił. Nie znał żadnych szczegółów, ponieważ udało mu się wymigać od tego wszystkiego i obrywał niesłusznie za moje błędy.

– Chyba wiesz, po co. Tak byłam na wyścigu – przyznałam hardo, patrząc na ojca. Jego reakcja, ani odrobinę mnie nie zaskoczyła. Ze złości jego twarz przybrała buraczany odcień.

– Nie wierzę! – w akcie desperacji wyrzucił ręce do góry. – Moja własna córka szlaja się po wyścigach. Kto by się tego spodziewał! – słowo córka wywołało we mnie przypływ złości.

– Jak widać nie wydałam się w ojca – sarknęłam. Celowo podkreśliłam ostatnie słowo, by zasygnalizować mu, że całe te tyłu nie mają nic wspólnego z relacjami.

Charlie mógł być moim ojcem. Lecz tylko na papierku. Poza nim nie potrafiłam uznać go za kogoś bliższego. Zwyczajnie nie umiałam. Od lat słowo tata ciężko przechodziło mi przez usta. Było to jak zdrapywanie ran, którego nigdy się nie goją. Marzyłam o normalnej, kochającej się rodzinę. Nie zostałam nią obdarowana przez los. Pogodziłam się z tym. Przecież nie zawsze można mieć wszystko.

– Zawiodłem się na tobie, Madison – rozpoczął robić mi wyrzuty. Nie bolało mnie to. Działało jak słowa rozrzucane na wiatr, który zaraz je zabierze. – Noah, będę musiał porozmawiać z twoją mamą.

– Super, skończyłeś już? – po dziurki w nosie miałam te jego monologi. Sam mnie tak wychował. Dlatego nie czekając już, ani chwili dłużej, chwyciłam Noah za przegub nadgarstka i pociągnęłam w stronę mojego pokoju.

– Ja jeszcze nie skończyłem! Madison, wracaj tutaj! Masz szlaban! Do końca wakacji?

Tym sposobem załatwiłam dla siebie domowy areszt. W duchu wiedziałam, że i tak nie będę go przestrzegała, więc nie brałam tego do siebie. Chciałam pokazać swoją złość, dlatego trzasnęłam drzwiami, oddzielając moją przestrzeń. Mój pokój, mój azyl. Wystarczyło spojrzeć w te błękitne oczy Noah, aby wyrzuty do mnie przyszły. Zdawałam sobie sprawę, że nie słusznie został ukarany. Josephin ma wystarczająco zmartwień i nie powinniśmy dokładać jej kolejnych.

– Tak bardziej cię przepraszam... – dręczyły mnie to wszystko. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym go nie przeprosiła.

– Nie ma sprawy – zbył mnie machnięciem ręki. Na jego gościł szczery uśmiech. Czyli nie był zły. W ramach tego objął mnie w pasie i delikatnie unosił do góry. – Zostawiłaś Jeepa? – zainteresował się, odkładając mnie na ziemię.

– Takk.... – przedłużałam ostatnią literę. Może i nie był zły o te wyścigi, ale o swoje ukochane autko już tak. – Nie moja wina. Jechałyśmy z Blair i hamulec przestał działałać, a kiedy chciałam zatrzymać samochód ręczy został mi w dłoni – broniłam się i przy okazji odpowiedziałam mu całą historię. Po dłuższych przemyśleniach, nie był to najlepszy pomysł. To samo mówiła jego miana.

– Że co?! – nareszcie oprzytomniał. Chyba moje słowa w końcu do niego dotarły.

Odruchowo zakryłam jego usta dłonią. Jeszcze brakowało mi jego krzyków. Ten dzień nie należał zdecydowanie do mnie. Kłopoty przyciągały kolejne. Seria niefortunnych zdarzeń. Dobrze, że nie wierzę w takie rzeczy, bo już dawno sądziłabym, że jestem przeklęta.

– Idziemy po nie – zarządził stanowczo. Jego postawa wyraźnie dawała znać, że nie zniesie sprzeciwu.

– Serio? To jakieś osiem mil w jedną stronę – westchnęła jak męczennica. Skrycie liczyłam, że odpuści sobie ten pomysł. – Nie możemy jechać autobusem? – próbowałam odnaleźć alternatywę. Wszystko po to by nie iść na piechotę.

– Z innymi ludźmi? W życiu – nie zgodził się z moim pomysłem.

Ledwo co zdążyłam założyć buty, a chłopak wyciągnął mnie przez okno. Łamałam szlaban ojca i to mi się podobało. W życiu nie chciałam być nikomu podporządkowana, a na pewno nie jemu.

– Zmierzasz iść w ten upał? Jesteś szalony – podsumowałam, kiedy zmierzaliśmy przed siebie. Nie minęła minuta, a ja już czułam, jak upał zaczyna mi doskwierać.

– Do szaleńców świat należy – zacytował.

– A nie przypadkiem do odważnych? – jakoś szczerze wątpiłam, aby tak brzmiało to powiedzenie.

– I do szaleńców też – dodał radośnie. O mało co nie podskakiwał, jakby miał w sobie całe pokłady energii. Noah Anderson to najbardziej pozytywna i radosna osoba jaką w życiu poznałam. Dla niego nie istniały zmartwienia. Jakby jego bateryjki nigdy nie traciły energii i zawsze dodawały mu sił.

– Jak dostanę udaru to twoja wina – ostrzegłam go gdy doszliśmy do końca ulicy. Dzisiaj był ten jeden z cieplejszych dni w San Fran. Zaczęłam żałować, że nie szaleje burza, w tym wypadku nie musiała bym iść, aż osiem mil.

OSIEM MIL!

Kolejny krok i kolejny. Te kroki ciągnęły się w nieskończoność. Nogi dosłownie chciały mi odpaść. Noah też nie ułatwiał drogi, ponieważ nagrywał story na swoje media społecznościowe. Od godziny buzia mu się nie zamykała. Gdzie ja ledwo mogłam wypowiadać słowa, tak chciało mi się pić. Nadszedł moment gdy myślałam, że padnę na podłogę i już nigdy się nie podniosę. Ta wyprawa przerosła moją kondycję. Miałam dość tego piachu, ponieważ zeszliśmy z głównej drogi. Moim jedynym pocieszeniem była myśl, że zostało nam niecałe dziesięć minut drogi. Moja kondycja była w opłakanym  stanie. Jednak mogłam ćwiczyć z tą Blair, gdy wyciągała mnie na siłownię.

– Umieram... – oświadczyłam, próbując złapać oddech. Aby było mi nieco łatwiej oparłam dłonie na kolanach i pochyliłam się do przodku. Tak zawsze robią sportowcy. Liczyłam, że i mnie to pomoże.

– Moja dzidzia, nic ci się nie stało? – wypaliła chłopak. Zamiast przejąć się mną wybrał samochód. – Masz klucze?

– Nie. Ty miałeś je wziąć – przypomniałam, to chyba było logiczne.

Nie dla Noah.

– Myślałem, że to ty je zabrałaś – powiedział, jakby miał świętą rację.

– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że musimy wracać? – byłam dosłownie o tyle od wybuchu. Nawet w myślach przeanalizowałam jaka kara mnie spotka jeśli teraz uduszę Noah. Jeśli teraz bym zwiała do innego kraju, jest szansa, że nigdy mnie nie znajdą.

– Dokładnie, chcę to powiedzieć – napomknął optymistycznie. Najwidoczniej myśl dwudziestu czerto milowej wędrówki wcale go nie zniechęcała.

– Masz szczęście, że cię uwielbiam, bo inaczej już nigdy nie wróciłbyś do domu – mówiąc to podeszłam do chłopaka i pogroziłam mu palcem. Chciałam, aby moje słowa do niego dotarły i nie potraktował ich w lekceważący sposób.

– Też cię uwielbiam! – chciał mnie objąć, lecz udało mi się zrobić unik. Nie żeby coś, ale jego ciało było całe lepkie od potu. – Nie będę taki i powiem ci, że żartowałem i mam kluczę – oznajmił rozbawiony, aż po łzy. W prawej dłoni trzymał kluczę od Jeepa, delikatnie nimi pomachując.

Nijak na to odpowiedziałam. Czasem pomysły mojego przyjaciela mnie przerastały. Po prostu pokręciłam głową na boki, dając mu znak, że jest niemożliwy. Nie mogłam też się długo na niego gniewać. Widząc ten szereg śnieżnobiałych zębów, cała złość przeszła mi od razu. Teraz pozostało czekać na jego reakcje. Pamiętam, że wczorajszego wieczora zmasakrowałam cały środek.

– Proszę, to chyba twoje – wręczyłam brunetowi ręczny, który leżał na wycieraczce pasażera. Wtedy przekonał się, że nie żartowałam. – Pora wywieźć go na złom – dodałam, dając jasną aluzję, co mój przyjaciel powinien zrobić z samochodem.

– W życiu! – zaprzeczył i wyciągnął coś ze schowka.

– Taśma? – o mało co nie parsknęłam śmiechem, widząc w jego dłoniach taśmę klejącą.

– No co? Jestem znakomitym mechanikiem – pochwalił samego siebie i rozpoczął naprawę auta.

Nadal nie dowierzam jak on to zrobił, ale hamulec ręczny był na miejscu. Może trochę był posklejany, ale wyglądał jak nowy. Byłam też ciekawa jego skuteczności.

– To co, jedziemy? – Noah wsiadł za kierownicę Jeepa.

– No chyba chory jesteś. Za nic nie nie będę pisała się na pewną śmierć – pisnęłam przerażona. Nie chciałam zginąć, a na dodatek przez ten samochód.

– To leź pieszo. Baj...

– Dobra – szybko uległam. Nie widziało mi się też wracać na piechotę. – Może zawieziemy go do mechanika.

– Aż tak bardzo chcesz zobaczyć Zack'a? Mogę cię tan zawieść. Nie ma problemu – zaśmiał się z własnego dowcipu, ale mnie nie było do śmiechu.

– Jakiś ty zabawny. Skoro sam tak o nim odpowiadasz, to jedź sobie go odwiedzić – fuknęłam pod nosem. Nie miałam ochoty na dalszy ciąg tej dyskusji, więc odwróciłam głowę w stronę szyby, podziwiając obraz za oknem.

Przez całą drogę nie odezwałam się do chłopaka, ani słowem. Za to on trajkotał, jak przekupa na targu. Żałowałam, że nie zostało nic z taśmy, bo mogłabym zakleić mu usta. Wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. Jednak siedziałam jak na szpilkach w obawie, że ten złom znowu się rozwali.

– Możesz wysiąść – wygonił mnie z auta, mój przyjaciele. Rozejrzałam się dookoła i zatrzymał się tuż pod naszym blokiem.

– A ty, nie idziesz ze mną? – dociekałam, ponieważ zauważyłam, że chłopak coś kombinuje.

Co jak co, ale Noah od zawsze pakował się w największe tarapaty. No może nie licząc mnie. Jakby na to nie patrzeć, to właśnie on wprowadził mnie w ten świat. Gdzie musiałam uważać na każdy krok, a moje życie było zagrożone. Teraz też coś mi podpowiadało, że nie skończy się to najlepiej. Poza tym Noah bardzo rzadko jeździł gdzieś sam. Miał w zwyczaju ciągnąć mnie zawsze ze sobą.

– Mam ultra ważną sprawę – próbował mi się wytłumaczyć.

– Jaką? – nie odpuściłam. Na dowód mojej stanowczości, założyłam ręce na klatce piersiowej.

– Ważną – odparł, jakby był niepełnosprawny umysłowo. Poważnie, jeśli myślał, że tym uda mu się mnie zbyć, to naprawdę mnie nie znał. Miałam ochotę ponownie wsiąść do auta, lecz tego nie zrobiłam.

– Jak chcesz – warknęłam pod nosem, odwracając się napięcie. – W razie kłopotów, nie dzwoń do mnie – uprzedziłam. Za każdym razem, gdy coś przeskrobał, zwracał się z prośbą do mnie. Tym razem nie mógł liczyć na moją pomoc.

– Aha. Dzięki za pamięć! – wrzasnął, kiedy zostawiałam go samego i poszłam do siebie.

Kim ja jestem, żeby mu się narzucać? Noah jest już duży i najwyższa pora, aby nauczył sobie radzić beze mnie. Z drugiej strony wiem, że powinnam się cieszyć. Nareszcie będę mieć chwilę dla siebie. W ostatnim czasie tyle się działo, że czuję się wykończona. Zaraz po wejściu do pokoju zrzuciłam ze stóp, prawie białe, air force i związałam włosy w niskiego kucyka. Strasznie mi one przeszkadzały. Nawet zaczęłam rozważać ścięcie ich, jednak uznałam, że w krótkich włosach nie będzie mi zbytnio do twarzy. W mieszkaniu panowała zaskakująca cisza. Co było dla mnie nowością. Wiedziałam, że Charlie jest w pracy, ale brakowało Charlotte. Jednak się nie wyprowadziła, bo jej walizka wciąż stała ciśnięta w rogu korytarza.

Korzystając okazji, że nikogo nie było, musiałam spełnić prośbę Dylana. Inaczej mogło by się to skończy źle dla mnie lub dla moich przyjaciół. Pewnym krokiem weszłam do sypialni ojca. Nie było mnie tutaj od lat. Kompletnie zmienił jej wystrój. Lawendowe ściany zostały przemalowane na beż, zasłony tego samego koloru nie przepuszczały żadnego światła. Zdjęcia, które ozdabiały ścianę nad łóżkiem również zostały zdjęcia. Czyli tyle dla niego znaczyła nasza rodzina. Nie chciał zachować żadnych wspomnień. Szybko się otrząsnęłam i zaczęłam przeszukiwać szafkę. W którejś z nich musiał trzymać interesujące mnie papiery.

Bingo!

Znalazłam karton na samym dnie szafy. Uniosłam wieko, a tam były wszystkie istotne rzeczy dla taty. Papiery Rick'a, Dereka, Zack'a i jeszcze kilku innych przestępców. Dylan Wood i Ethan Wood. Zabrałam ze sobą dwie najbardziej interesujące mnie teczki. Chciałam też zabrać teczkę Zack'a, lecz uznałam, że było by to zbyt podejrzane. Innym razem ją wezmę. Wśród więziennych kartotek natrafiłam na dziennik. Cholernie ciekawiło mnie, co tata tam zapisuje. Otwarłam go i zaczęłam czytać. Udało mi się przeczytać jedną stronę, gdy do mieszkania ktoś wszedł. Jak poparzona wrzuciłam notatnik do pudła i zamknęłam wieko. Wrzucając je na dno szafy, uderzyłam się w mały palec u stopy, o ramę łóżka. Nawet to nie przeszkodziło mi przed wybiegnięciem z sypialni. Miałam sporo szczęścia, ponieważ moja matka rozpakowywała właśnie zakupy w kuchni.

– Jednak wróciłaś – warknęłam oschle, patrząc na kobietę. Doszukiwałam się między nami podobieństwa, lecz nie widziałam go.

Może nie chciałam zauważyć.

– Ty też – odbiła piłeczkę w moją stronę. Czyli dowiedziała się już o wszystkim. – Nie powiem ojcu o szlabanie, co by była ze mnie za matka?

– Ta, cudowna – sarknęłam, idąc do siebie. W duchu mi ulżyło. Nie potrzebowałam kolejnej konfrontacji z tatą. Mama nie była taka zła.

Co nie oznaczało, że gdyby jej tutaj nie było, miałabym mniej problemów.

Nawet nie zorientowała się, że za plecami trzymałam teczki. Po prostu nie zwróciła na mnie uwagi. Chyba powinnam się z tego cieszyć. W normalnych okolicznościach płakałabym, że matka się mną nie interesuje. Ta informacja nie była dla mnie nowością i przebolałam ją. Zabrałam mój telefon i wysłałam wiadomość do Dylana.

Madison: Mam to czego chciałeś

Tak samo jak w przypadku Zack'a nie spodziewałam się natychmiastowej odpowiedzi. Obaj mieli znacznie ciekawsze zajęcia. Więc dla zabicia czasu oglądałam serial.

Po czterech odcinkach Pamiętników Wampirów zorientowałam się, że nadszedł już wieczór. Totalnie straciłam poczucie czasu i pewnie dalej  byłabym pochłonięta oglądaniem, gdyby nie mój dzwoniący telefon. Nie obyło się bez poszukiwań, ponieważ mój iPhon zaginął gdzieś pod stertą poduszek. Mike. Byłam zdziwiona, że to właśnie chłopak do mnie dzwoni.

– Halo? – odebrałam połączenie od chłopaka.

– Cześć, Mad – przywitał się ze mną kulturalnie, jak miał w zwyczaju. – Jutro chcemy jechać pod namioty naszą ekipą. Jedziecie z nami? – zaproponował, a mówiąc to miał na myśli mnie, Noah i Blair.

– No pewnie – zgodziłam się. Akurat tą decyzję podjęłam za moich przyjaciół. Noah na pewno byłby tego samego zdania, co ja. Za to Blair niekoniecznie. Wizja spania na ziemi z robakami mogła ją przerażać, ale uda mi się ją namówić.

– Jeśli będziesz miała więcej ludzi, to mogą jechać. Im więcej, tym lepiej – napomknął, po czym się rozłączył.

Akurat takiego wyjazdu było mi trzeba. I chyba nigdy w życiu nie byłam pod namiotem. Więc taka wycieczka mogła wydać się nam naprawdę potrzebna. Ledwo, co odłożyłam telefon, a on znów zawibrował.

Dylan: Czekam na dachu

Z trudem przełknęłam ślinę, nie sądziłam, że tak szybko mi odpisze. Zbierając te teczki, sabotowałam szeryfa. Nie powinnam tego robić, jako jego córka. Tyle, że nie byłam porządną obywatelką. Mnie ciągnęła ta mroczna strona. To właśnie tam czułam się sobą, nie musiałam nikogo udawać. Wszystko wydawało się o wiele lepsze. Złożyłam buty i poszłam na dach.

– Nigdy w ciebie nie wątpiłem, Madison.

Na dachu czekał za mną Dylan. O zmierzchu wyglądał jeszcze bardziej niebezpiecznie, ubrany cały na czarno. Wyciągnął dłoń w moim kierunku. Czekał za własną kartotekę. Cała ta sytuacja była absurdalna. Stałam na dachu u boku kolejnego gangstera. Tylko to nie był Cole, a Dylan. Człowiek, który pokazał, że bez wahania mnie skrzywdzi. Mogłam się założyć, że miał przy sobie broń. Jeden zły ruch i po mnie. Zdążyłam oswoić się z tą myślą. Byłam świadoma, że dopóki to ja rozdaję karty nic mi nie grozi.

– Bierz je i odpierdol się raz na zawsze – rzuciłam w niego teczkami. Nie spodziewał się, aż tak ostrej reakcji. Złożyłam ręce na klatce piersiowej. Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi, dając mu wyraźny sygnał, że nie mam nic do stracenia. On tylko zaśmiał się w odpowiedzi.

– Na razie dam ci spokój, Mad – szepnął, przejeżdżając swoim wstrętne długim palcem po mojej szczęce. Odruchowo go strąciłam. Nie chciał czuć tych jego przebrzydłych łap na skórze.

W spokoju poczekałam, aż opuści dach, żebym mogła zostać sama. Skoro już tutaj byłam, to odpaliłam papierosa. Moje miętowe się skończyły, więc byłam zmuszona palić zwykłe. Jedno zaciągnięcie i zrezygnowałam z tego pomysłu. Zbyt mocne dla mnie i brakowało mi charakterystycznego posmaku mięty. Zwykłe papierosy kojarzyły mi się z Cole'm, ponieważ on palił je nałogowo. Nie miałam nawet czasu, by w spokoju pomyśleć, bo przyszła do mnie kolejna wiadomość.

Zack: Zejdź na dół

O wilku mowa. Wystarczyła jedna wiadomość, a poczułam skurcz w podbrzuszu. I to nie ten przyjemny, a raczej strachu. Zwykle wraz z Zack'iem pakowaliśmy się w kłopoty.

Niewiele myśląc zdecydowałam się zejść na dół. Miałam do wyboru spędzenie wieczoru z człowiekiem, który był nieobliczalny lub mogłam siedzieć w domu z moją matką. Serio Charlotte działała mi na nerwy  i za żadne skarby nie spędziłabym z nią nawet godziny Akurat Cole się na coś przydał. Podeszłam do krawędzi budynku. Już czekał za mną na dole. Jednak za nim zeszłam do chłopaka, po drodze musiałam zahaczyć o pokój Noah. Standardowo jego okno było otwarte. Chciałam poprosić go o krycie mnie, w razie gdyby szeryf wrócił przede mną. Szczerze w to wątpiłam, ponieważ miał służbę, ale zawsze istniało jakieś ryzyko. Nie zastałam przyjaciela w pomieszczeniu, za to w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach alkoholu. Dla pewności rozejrzałam się dookoła, ale nic nie świadczyło o jego obecności. Na biurku leżało kilka kart kredytowych. Chyba nie chciałam dociekać, na co one Noah. Przepadł chłopaczyna. Ma farta, że ja też wyjeżdżam i nareszcie nie będę musiała mu się spowiadać.

– Siema, Cole – przywitałam się z chłopakiem, zajmując miejsce pasażera.

– Cześć, Allen – odezwał się swym głębokim basem, który powodował na mojej skórze dreszcz. Spojrzał na mnie tymi cudownymi oczami, dziś nie potrafiłam rozszyfrować, co tkwi w jego piekielnych ciemnobrązowych tęczówkach. Jego ton zdradzał, że nie miał bladego o wcześniejszej wizycie Dylana.

– Dokąd jedziemy? – zainteresowała się tym, bo nadchodził wieczór i nie wiedziałam, co Cole mógł planować. Obstawiałam, że to nie będzie Alcatraz czy równie potworna rzecz. Znał moje podejście do tego.

– Przejechać się – odparł. Jak gdyby nigdy nic, auto zaczęło wyjeżdżać z parkingu.

Nie ukrywam trochę mnie zdziwiło, że Cole właśnie ze mną chciał się przejechać. Lecz na przestrzeni tych miesięcy dostrzegłam, że nasza relacja była i tak solidnie popieprzona. Więc co zrobi mi różnicę, jeśli spędzę z nim ten wieczór. Jak zawsze Zack był małomówny, ja też jakoś bardzo się nie rozgadywałam. Nie potrzebnie starałam się wyciągać z niego wszystko na siłę. Nie przepadał za zwierzeniami. Wszystkie istotne sprawy pozostawiał dla siebie. Na pewien sposób było to dobre rozwiązanie. Nie każdy potrzebował opowiadać o tym co ich trapi, a Cole zdecydowanie do nich nie należał. Wolał załatwiać swoje porachunki za pomocą siły.

Od bitych trzech godzin jeździliśmy po mieście i różnych autostradach nieopodal. Czasem wymieniliśmy kilka zdań, ale cisza to było coś, co towarzyszyło nam przez ten czas. Nie miałam nic przeciwko temu. Wsłuchiwałam się w muzykę, lecącą z radia, którą dzielnie sobie wywalczyłam. Za oknem niebo zapełnione było milionem gwiazd. Za to kochałam Kalifornię. Prawie każdej nocy mogłam je podziwiać. Do tego dochodziło miasto w środku nocy. Widok był przecudowny. Pędziliśmy wśród innych samochodów. Uwielbiałam jeździć z tą prędkością. W prawdzie sama bym nigdy się na to nie odważyła, lecz Zack Cole sprawił , że przełamałam własne bariery.

– Musimy się zatrzymać – poinformował mnie chłopak, zjeżdżając na jeden z opustoszałych parkingów. Przytaknęłam tylko głową, ponieważ nie chciałam nawet myśleć, o co może tym razem chodzić. Umówmy się, to nigdy nie kończyło się dobrze.

Zatrzymaliśmy się obok starej furgonetki, która właściwe była jedyną na tym parkingu. Oczywiście, Cole nie pojechałby na przejażdżkę bez celu i to ze mną. Byłam wściekła i równocześnie przerażona. Dopiero teraz za paskiem jego spodni zauważyłam pistolet. Czyli teraz czeka mnie spotkanie z marginesem społecznym. Nie widziałam tego najlepiej, lecz ugryzłam się w język. Marzyłam tylko o tym, abyśmy pojechali z tego miejsca.

– Proszę cię, jedźmy stąd – błagałam go. Może i wyglądałam żałośnie, ale w tamtej chwili mało mnie to obchodziło.

– Spokojnie, Allen. Wiem co robię – powiedział pokrzepiająco. Nachylił się nade mną, wyciągając ze schowka opakowanie z białym proszkiem w środku. Tym bardziej mnie to zaniepokoiło. Zack miał zamiar zaraz sprzedać narkotyki. Już wcześniej widziałam jak dilował i za żadne skarby nie chciałam powtórzyć tego widoku. – Zostań tutaj – wydał mi jasne polecenie, po czym on sam wysiadł.

Zrobiłam tak jak mi kazał. Zresztą nawet nie zamierzałam osuszać samochodu. Tutaj byłam bezpieczna. Z tego miejsca miałam też doskonały widok, na przebieg wydarzeń. Z furgonetki wysiadł chłopak, był starszy od Zack'a, przynajmniej tak mi się wydawało. Za to jego ubrania zdradzały, że jest zwykłym ćpunem. Wręczył brunetowi do dłoni plik banknotów, a ten w zamian dał mu woreczek. Cole już się odwrócił i szedł w moją stronę, kiedy z furgonetki wysiadło jeszcze dwóch innych typów. Wszystko działo się tak szybko. W jednym momencie naskoczyli oni na Zack'a i zaczęli okładać go pięściami. Ten niczego się nie spodziewając upadł, lecz szybko się otrząsnął i podniósł się. Wydałam siebie przerażony pisk, gdy zaczęła się prawdziwa bójka. Nie mogłam tak siedzieć i wszystkiemu się spokojnie przyglądać, gdy trzech typów okładało Cole'a.

– Zostaw go! – naskoczyłam na plecy trzeciego mężczyzny. Tak, by chłopak miał możliwość zajęcia się pozostałą dwójką. Nie przewidziałam jednej rzeczy. Mężczyzna był dwa razy większy, niż ja. Jednak trzymałam się go kurczowo, aby nie dał rady mnie strząsnąć, wbiłam w jego plecy paznokcie. W duchu dziękowałam sobie, że są one długie. Wydał z siebie okrzyk, przepełniony bólem.

– Allen, wracaj do auta! – Cole był wściekły. Chyba nie spodobała mu się moja interwencja, gdy tak naprawdę powinien być mi wdzięczny. – Już!

Jeszcze jakiś czas szarpałam się z jednym z mężczyzn. Dopiero, gdy zerknęłam na Zack'a, dostrzegłam pistolet w jego dłoniach. Nie chciałam lekceważyć jego słów, dlatego pozwoliłam się strząsnąć z pleców faceta i zaczęłam biec do auta. W trakcie biegu usłyszałam strzał, lecz nie odważyłam się spojrzeć w tył. Upadałam z bezsilności na asfalt, a z moich ust wydobył się szloch. Świat się dla mnie zatrzymał. W uszach wciąż rozbrzmiewał mi dźwięk wystrzału. Do głowy wkradły się obrazy akcji, gdzie strzelał do mnie James. Wtedy Rick zabił sporo ludzi. Stał się mordercą. Nie chciałam, aby Zack nim był. Nie znosiłabym tej myśli.

– Allen, w porządku? – na swych ramionach poczułam dłonie Zack'a. Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Trwałam w amoku i nawet nie zauważyłam, że tylko nasza dwójka została na parkingu. Chociaż chciałam myśleć logicznie, nie potrafiłam. Przerosło mnie to wszystko.

– Nie dotykaj mnie – wychlipałam, całą się trzęsąc. – Jesteś mordercą... mordercą... – powtarzałam w kółko to samo słowo. Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo.

– Madison, uspokój się – próbował mnie uspokoić, ale nic to nie dawało. – Przysięgam ci, że nigdy nikogo nie zabiłem, strzeliłem w powietrze – chciał do mnie dotrzeć, kiedy ja zachowywałam się jakbym była szurnięta na maksa. Nie mogłam inaczej, to był moment gdzie niektóre sprawy mnie przerosły. – Tamci od razu się przerazili i zwiali – wyjaśnił, robiąc krok w moim kierunku. Nie odsunęłam się, a wręcz przeciwnie dałam się objąć chłopakowi. Jego ramiona dawały mi poczucie bezpieczeństwa.

– W takim razie po co to wszystko? – zapytałam wtulając twarz w tors bruneta.

– Nigdy nie pozwól ludziom wejść ci na głowę – szepnął, wzmacniając uścisk.

Nie wiem ile tak staliśmy, bo mogłabym w jego ramionach przeżyć całą wieczność. Rozumiał mnie, a ja go. Nie miałam powodu, by mu nie wierzyć. Właściwie to Cole był najszczerszą osobą w całym moim życiu. Umiał ranić, jak nikt inny. Żeby go rozumieć, trzeba było przestać myśleć. Mi nie sprawiało to większych trudności, bo przy nim nie myślałam. Był odskocznią. Tej nocy dotarło do mnie, że moje życie podzieliło się na dwa zupełnie różne. Pierwsze z nich było tym, które znałam od lat, a drugie pojawiało się w momencie, kiedy spojrzałam w te czekoladowe tęczówki. Kiedyś będę musiała podjąć decyzję, które z nich wybrać.

– Jedźmy stąd – poprosiłam go, a on zgodził się ze mną.

Wsiadałam do auta i dopiero wtedy w bocznym lusterku zobaczyłam swoje odbicie. Pod oczami miałam ogromne czarne smugi od łez, a kosmyki włosów wypadły z kucyka. Szybko poprawiałam fryzurę i przetarłam oczy, by chociaż w najmniejszym stopniu doprowadzić się do porządku.

Zajechaliśmy pod bar Josh'a. Dochodziła pierwsza w nocy, raczej sądziłam, że po moim napadzie płaczu Zack odwiezie mnie do domu. Nic nie mówiąc weszłam za chłopakiem do środka. O dziwo w pubie nie było żywej duszy. Tylko Josh, który przynosił kolejną beczkę piwa.

– Gdzie są wszyscy? – zwrócił się Zack do swojego przyjaciela. Wtedy ten zwrócił na nas uwagę. Jego mimika wyraźnie wskazywała, że nie spodziewał się nas tutaj.

– Dzisiaj zamknięte – oznajmił poirytowany. Był środek tygodnia. Z tego co pamiętam, to zawsze przesiadywało tu mnóstwo ludzi i szczerze wątpię, aby od tak przestali przychodzić. Więc to Josh musiał dzisiaj nie otworzyć pubu. – Co ci się stało w wargę?

Dopiero wtedy zerknęłam na Zack'a. W świetle dostrzegłam, że jego dolna warga była solidnie opuchnięta. Nie widziałam tego wcześniej. Musiałam przyznać, że wyglądało to paskudnie. Zapewne jeden z tych szemranych typów, musiał go tam uderzyć.

– Lepiej zapytaj go, z kim się bił – dorzuciłam, aby dać Cole'owi jasno znać, co myślę o tej całej bójce. Nie mogłam tego pojąć. Dlaczego większość naszych spotkań musiała kończyć się rękoczynami?

– Znowu dałeś komuś po mordzie? – niedowierzał w swojego przyjaciela. Josh utwierdził mnie w tym, że to nie pierwsza taka akcja. Za to Zack spiął się odrobinę.

– Mogłeś sam dostarczyć towar. Wtedy tobie by najebali, tylko nie wiem, czy byś się pozbierał – warknął w jego stronę, tym sposobem ostrzegając kumpla. Dało mi to do myślenia. Przecież Josh też siedział po uszy w tym całym narko biznesie. Na samą myśl, aż żółć podeszła mi do gardła.

– Mieli być normalni – uniósł obie dłonie w geście kapitulacji.

– Narkomani nigdy nie są normalni – wypowiedziała ostatnie słowa, kończąc tą rozmowę. Jakby brzydził się ludźmi, którzy biorą to gówno.

Miał świętą rację.

Jeszcze raz odtworzyłam sobie w myślach to zdanie. Skoro uważał, że narkotyki to dno, to dlaczego nimi dilował? Próbowałam go zrozumieć, lecz nie umiałam. Jego myśli to była jedna zwykła bomba, która wybuchała, a później powracała do pierwotnego stanu. Nikt nie potrafił tego zrozumieć.

– Mogę trochę lodu? – z tą prośbą zwróciłam się do Josh'a.

– Bierz co chcesz – odparł, jakby kompletnie nie zrozumiał, o co mi chodziło. – Musimy pogadać, teraz – powiedział, stając naprzeciw Cole'a. Ten się zgodził, więc odeszli na tyły baru.

Po części żałowałam, że nie usłyszę o czym rozmawiają. Chociaż może to lepiej dla mnie. Dzięki temu, że trochę już postałam za barem, bez problemu odnalazłam lód. Włożyłam go do woreczka i w momencie kiedy skończyłam, Zack usiadł na jednym ze stołków barowych.

– Przyłóż to sobie, opuchlizna będzie mniejszą i nie będzie siniaka – poinstruowałam go, po czym wręczyłam mi lód. On za to spojrzał na mnie z pogardą.

Chyba sobie jaja robi.

– Nie potrzebuję twojego dobrego serca, Matko Tereso – zakpił sobie ze mnie. Dosłownie jego zachowanie czasem przechodziło wszelkie granice. Jeśli myśl, że tak łatwo się mnie pozbędzie, to grubo się mylił. – Gdzie twoja kuzynka? – zbył mnie, wracając do rozmowy z Josh'em.

– Z tobą jak z dzieckiem – westchnęłam,  opierając się o blat. Tak, aby łatwiej było mi dosięgnąć twarzy Zack'a. Ten spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale nie odsunął twarzy.

– A gdzie może być Ness w piątkowy wieczór? – spytał retorycznie. Rzecz jasna, że dziewczyna jest na jakiejś imprezie. Co jak co, ale uwielbiała ten rodzaj rozrywki. – Ciekawe, co zrobi trzy dni pod namiotami, bez prądu. – obaj chłopacy zaśmiali się pod nosem. Mnie również zrzedła mina. Nie myślałam, że pojedziemy tam na trzy dni. – Nie mów, że ty też umrzesz, bez prądu?

– Dokładnie – zgodziłam się z szatynem. chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że byłam uzależniona od technologi. Ale to nie tak, że dałabym rady przeżyć tych paru dni. – Będzie fajna przygoda, co nie?

– Nie myślałem, że jesteś taką optymistką – napomknął, szczerząc się w moją stronę. Wszystko wszystkim, ale optymistką to bym siebie nie nazwała. Momentami ciężko było mi myśleć pozytywnie. Wolałam stąpać twardo po ziemi, niż zatracać się w nadziei

– Ej ty, optymistka. Zwijamy się stąd – na ziemię przywrócił mnie srogi baryton Cole'a. Powróciłam do rzeczywistości i odsunęłam dłoń od jego twarzy. Opuchlizna naprawdę zmalała. – W kontakcie – rzucił do przyjaciela, gdy opuszczaliśmy bar.

– Teraz dokąd? – zwróciłam się radośnie w jego stronę. Nawet nie wiem, czy zauważył, milion iskierek ekscytacji rosnącej w moich oczach. Zwyczajnie mi się przypatrywał. To sprawiało, że mój oddech przyśpieszył. Zerknął na moje usta, a za chwilę wpił się w nie. Nie był to brutalny pocałunek, a raczej delikatny. Zupełnie nie pasował on do Zack'a. Jednak nie miałam nic przeciwko temu. Trwało to tylko chwilę, ale ta chwila mi wystarczyła.

– Na miasto – odpowiedział, na wcześniej zadane pytanie i odsunął się ode mnie. Kątem okna widziałam, jak jego usta wyginają się w ten cyniczny uśmieszek.

Ja również uśmiechnęłam się pod nosem i chyba to zauważył. Między nami panowała atmosfera, której za nic nie mogłam opisać słowami. Bo coś w środku podpowiadało mi, że ja nie jestem odpowiednia dla niego, a on dla mnie. Że powinniśmy od siebie uciekać. Robiliśmy wszystko na przekór. Przecież, co mogło się stać jeśli dwójka nastolatków podejmie się gry, która kończy się klęską jednej strony? Właśnie to było kluczowe. Byłam za młoda, aby zrozumieć, co na siebie sprowadziłam. Właściwie zrobił to Noah. Cole może i był jaki był, ale zawsze dotrzymywał obietnic.

A mi kilka złożył.

Centrum San Francisco, to najbardziej żywe miejsce w całym mieście. Więc zdziwiło mnie jego opustoszenie. Tym bardziej, że były wakacje, a auto Zack'a było jedynym snującym się po ulicy. O ludziach nawet nie wspomnę. Minęliśmy galerię, w której ostatnio graliśmy w kręgle. Odruchowo zerknęłam na zegar, umiejscowiony na desce rozdzielczej. Druga w nocy. Kolejna nieprzespana noc, za to spędzona u boku Cole'a. Coraz bardziej zaczęłam przywykać, do tego stylu życia. Zaparkowaliśmy przy niewielkiej promenadzie, gdzie sprzedawano różne pamiątki, dotyczące naszego cudownego miasta. Nie byłam tutaj od wieków.

Bez słowa spojrzałam na chłopaka. Ten dał mi znak, że nie mam czego się obawiać. Zaufałam mu. Szłam wzdłuż różnych sklepów, przeglądając wystawy. W nocy promenada, wygląda nawet lepiej w ciągu dnia. Ponieważ za dnia, jest tutaj zbyt wiele ludzi i to miejsce traci swój urok.

– Co my tutaj robimy? – w końcu nie wytrzymałam i musiałam zadać to pytanie.

– Zabawimy się – spojrzał na mnie przelotnie, a ja tylko wywróciłam oczami, na dwuznaczność jego wypowiedzi. Powinnam już się przyzwyczai, że odpowiedzi Zack'a są nie jasne i mają wiele znaczeń.

– Czyli? – dociekałam.

– Czyli zobaczysz – odpowiadał coraz bardziej poirytowany. – Nie zadawaj tyle pytań, Allen.

Spełniłam jego prośbę i przez resztę drogi nie zadałam już żadnego pytania. W ramach rozrywki kopałam kamień. Z każdym kopnięciem widziałam, jak Cole zaciskał szczękę. Jednak nie zaprzestałam swoich działań. Po trzech minutach zatrzymaliśmy się pod salonem gier. Tak jak reszta sklepów był zamknięty. Lecz chyba nie dla Zack'a. Brunet podszedł do drzwi i zaczął coś majstrować przy zamku.

– Włamujemy się? – musiałam się upewnić, kiedy drzwi się otworzyły.

– Tak. Włamujemy się – potwierdził moje słowa, przepuszczajcie mnie w drzwiach. On sam oparł się o futrynę, jakby czekał, czy będę w stanie się przełamać.

Szybko musiałam wszystko przeanalizować. I właśnie to było najgorsze. Przy nim nie umiałam myśleć logicznie. Oddawałam się całkowicie. Tak bardzo, że nawet wizja włamania się do sklepu była dla mnie niczym. Weszłam do środka, jak do siebie. Tym zachwianiem utwierdziłam Cole'a w przekonaniu, że nie jestem Matką Teresą, jak zaczął mnie ostatnio nazywać. Nawet zniknęło poczucie, że robię coś niewłaściwego, bo ostatnie miesiące tylko takie były. Zaczęło mi się to podobać. Definitywny znak, że zaczęłam się zmieniać.

Środek wyglądał nieziemsko. Po mimo zgaszonych świateł, maszyny do gier robiły swoje. Zack zniknął gdzieś na zapleczu. Po chwili oślepiły mnie kolorowe światła automatów. Dosłownie nie wiedziałam gdzie mam patrzeć. Z szerokim uśmiechem rozglądałam się dookoła.

– Podoba się? – Zack zauważył mój uśmiech małego dziecka. Nie sądziłam, że robiąc coś złego można mieć przy tym tyle frajdy. Powikłam tylko ochoczo głową.

– Zagrajmy! – pociągnęłam chłopaka, za ręce, w stronę jednej z maszyn. Skoro już tutaj byłam, to co mi szkodziło zagranie w kilka gier.

Później zorientowałam się, że była to gra, gdzie trzeba ścigać się wyścigówką. Już na starcie byłam na przegranej pozycji. W gry byłam totalnie beznadziejna, być może to dlatego, że rzadko w nie grałam. Za to Cole nie wyglądał na kogoś, kto da mi fory.

– To było nie fair... – fuknęłam obrażona i natychmiast skasowałam swój wynik. Przy okazji zmieniłam automat, bo z Mistrzem Toru nie miałam szans. Nawet w grze był doskonały kierowcą. – Oszukiwałeś.

– Trzeba umieć oszukiwać – odpowiedział szyderczo. Ten szereg śnieżnobiałych zębów, utwierdził mnie w przekonaniu, że musiał oszukiwać. A ja się nie zorientowałam.

– Nie ma tak – wykłócałam się, ponieważ nie mogłam znieść myśli własnej porażki.

– Allen, w takim razie wybierz grę. I tak cię pokonam – dał mi wolną rękę. Był pewny swojej wygranej.

Musiałam się zastanowić, by mieć z nim wyrównane szanse. Rozważałam grę w wirtualne kaczki, ale odrzuciłam ten pomysł, tak samo szybko jak się pojawił. Trzeba było tam celować, a Zack miał całkiem niezłą wprawę. Ponownie zawiesiłam wzrok, czymś bardziej dla mnie.

– Już mam – oznajmiłam. Podeszłam do maszyny tanecznej. W prawdzie nigdy na takim czymś nie grałam, ale co w tym trudnego? Miałam spore doświadczenie w Just Dance. Za każdym razem w to wygrywałam. Tylko moim przeciwnikiem był Noah. W dużej mierze decydowało o tym, że Noah był fatalnym tancerzem. Zaraz mogło się okazać, że i ja jestem w tym koszmarna.

– Nie ma takiej opcji, że w to zagram – odmówił mi stanowczo. Spodziewałam się tego typu reakcji.

– W takim razie sama zagram – odpowiedziałam, po czym wystawiłam w jego stronę język. Może nie było to jakieś dorosłe zachowanie, ale no cóż.

– Droga wolna – przepuścił mnie, uruchamiając maszynę.

Początkowo czułam się nieco skrępowana, obecnością bruneta, który uważnie mi się przypatrywał. Dlatego pierwszą rundę przetańczyłam, jakbym miała kij od miotły przymocowany do pleców. Przyznam, że ta gra nie wydawała się na taką łatwą jak wyglądała i nie przypominała Just Dance. Te wszystkie strzałki i światełka, można było się nieźle pogubić. W każdym bądź razie, naprawdę fajnie się bawiłam.

Kto by pomyślał, że Cole jest w stanie załatwić mi tyle zabawy?

– Co teraz? – kiedy tylko zeszłam z tej piekielnych maszyny, już musiałam wymyślić nam kolejne zajęcie.

– Foto budka! – kolejną rzecz na mojej liście. Wydawało się to trochę przerysowane, ale nie dla mnie. Kochałam zdjęcia, ale nie te ładne, artystyczne. Raczej wolałam te zrobione w najbardziej absurdalnych chwilach, aby uwiecznić wspomnienia.

Oczywiście, wysłuchałam narzekań Zack'a, jakie to tandetne. Kiedy chcieliśmy zrobić zdjęcie, na ekranie wyświetlił się komunikat, że apart został uszkodzony. Jednak dość szybko znalazłam alternatywę. Wyjęłam swój telefon, z zamiarem zrobienia nad zdjęcia, na tle ściany pełnej neonów.

– Uśmiech – poprosiłam chłopaka. Oczywiście nie spełnił mojej prośby, ale i tak wyszedł dobrze. Zresztą jak zawsze. – Teraz będę wiedziała, że to ty do mnie dzwonisz – napomknęłam, ustawiając to zdjęcie w kontaktach.

– Allen, patrz – zawołał mnie. Automatycznie uniosłam wzrok i w tej samej sekundzie oślepił mnie flesz. – Też będę miał twoje zdjęcie – wytknął mi i zrobił to samo co ja.

Serce zabiło mi pięć razy szybciej. W życiu nie sądziłam, że będę siedziała w sklepie, do którego się włamałam, robiąc sobie zdjęcia z Zack'iem Cole'm. Brzmiało to strasznie, lecz dla mnie były to cudowne chwilę. Dochodziła trzecia, a ja śmiałam się  wniebogłosy, ponieważ na jednym ze zdjęć wyglądałam, jak nie ja. Przez ultrafioletowe światło, nie było widać skutków pobicia na twarzy Zack'a.

– Co dostanę w nagrodę? – nawiązałam, do mojej wcześniejszej wygranej. Zalotnie zatrzepotała rzęsami. W sumie nie wiem, po co to zrobiłam. Pewnie wyglądałam jak największą debilka.

– Chodź – wskazał, bym podążała za nim. Z obawy, co to może być zaschło mi w gardle.

Moje czarne scenariusze momentami przyćmiewały mój umysł. To była zdecydowanie moja wada. Kolejny raz moje obawy okazały się totalnie nie potrzebne. Kolejny raz reputacja Zack'a, wywołała u mnie strach. Nawet jak chodziło o tak prostą rzecz. Nienawidziłam tego schematycznego myślenia, gdy sama zaczęłam w nie popadać. Chciałam przełamać wszelkie bariery i nie myśleć o niczym.

Podeszłam bliżej chłopaka. Wyjął z portfela monetę i wrzucił ją do jednej z maszyn. A już zaraz w dłoniach trzymał niewielką plastikową kulkę. Otworzył ją, z jej środka coś wypadło.

– Twoja nagroda – wręczył mi metalowy pierścionek z plastikowym diamencikiem. – Tylko nie pomyśl sobie za dużo.

– Kurde, a już chciałam biec po sukienkę i myślałam, że o wschodzie słońca pobierzemy się w Vegas – zażartowałam sobie z niego. Rzecz jasna, że ten pierścionek nic nie znaczył. Przecież to tylko zabawka, a że dostałam ją od Zack'a, to nie jakieś przypieczętowanie miłości, czy czegoś w tym stylu.

Tylko przyjaźń nas łączy.

Jest dziewięć godzin drogi, nie zdążymy do świtu – podjął się tej gry. Cole uwielbiał mieć przewagę. Nie brał pod uwagę, że ja też nauczyłam się w nią grać. – Nie mam nic przeciwko zachodowi.

Jego szorstka dłoń spoczęła na moim policzku. Długo walczyłam ze sobą, bo jeśli teraz spojrzałabym na niego, to bym przepadła. Przepadła bezpowrotnie. I już wtedy nie udałoby mi się wrócić. Najgorsze jest to, że tego właśnie chciałam. Nie pragnęłam niczego bardziej. Nadeszła najcięższa decyzja. Należała ona tylko i wyłącznie do mnie. Chciałam, lecz obawiałam się jej. Podniosłam głowę, lecz zatrzymałam ją w połowie.

– O nie, szeryf! – odskoczyłam jak poparzona od bruneta. Ten zdążył jedynie naciągnąć mi kaptur bluzy na głowę.

Nie minęła sekunda, a Zack już ciągnął mnie za dłoń. Drzwi do salonu gier otwarły się z impetem, kątem oka zobaczyłam w nich ojca, był sam. Dzięki temu mogliśmy uciec. Popędziliśmy w stronę zaplecza. Cole jednym zwinnym ruchem wyłączył korki, przez co zapanowała ciemność. Na nasz nieszczęście drzwi wejściowe były zamknięte.

– Już po nas – zaczęłam panikować. To tylko kwestia czasu, kiedy mój ojciec tutaj wpadnie. Odeśle nas za kratki i nawet nie spojrzy na to, że jestem jego córką. – Boże, co my zrobiliśmy... – dotarło do mnie, że naprawdę dopuściłam się włamania.

– Nie panikuj – uspokoił mnie, chociaż wszystkie mięśnie jego ciała były napięte. Kiedy majstrowanie przy klamce nic nie dało, Cole zaczął kopać w drzwi.

Nareszcie za którymś kopnięciem, zawiasy się wyłamały. Nadal nie byłam spokojna i nie mogłam się ruszyć. Rozważałam nawet, czy nie lepsza opcja będzie jeśli tutaj zostanę, a Zack ucieknie.

– Uciekamy! – nie pozwolił mi zostać. A wręcz ciągnął mnie za sobą.

Pędziłam ile sił miałam w płucach. Moja słaba kondycja dawała się znaki, jednak ja starałam się dorównać tempu chłopaka. Czułam coś czego nie powinnam.

Ekscytację.

Podobało mi się to.

– STÓJCIE, BO STRZELAM!

Usłyszałam głos ojca, lecz żadne z nas się nie zatrzymało. Zamiast tego jeszcze szybciej biegliśmy. Skręciliśmy w jedną z wąskich uliczek i dopiero wtedy zaczęłam się śmiać jak opętana. Plecami oparłam się o chłodny mur i próbowałam unormować oddech.

– Takie jest twoje życie? – spytałam spod uniesionych brwi.

– Przeważnie nie. Dopiero od kiedy zaczęła mnie prześladować córka szeryfa – odchrząknął. Chciałam wiedzieć jakim cudem jego bas, nie przejawiał, ani odrobiny zmęczenia. Podczas, gdy ja tutaj walczyłam o każdy oddech.

– Kto kogo zaczął prześladować? – parsknęłam śmiechem na jego słowa. Pamiętam dzień, gdy obiecał mnie zniszczył. Tego dnia umierałam ze strachu, bo gdzieś podświadomie przeczuwałam, co może się stać, gdy na siebie trafimy.

– Nie możemy tutaj zostać. Dasz radę iść – oprzytomniał i powrócił to sytuacji, w której tkwiliśmy. Zgodziłam się pomimo, iż czułam się wykończona.

Zbyt dużo czasu poświęciliśmy na odpoczynek, za to szeryf nas szukał. Dobrze, że promenada była dość duża. Dzięki temu przemknęliśmy się bocznymi uliczkami tak, aby pozostać niezauważeni.

– Wow, to było coś – odetchnęłam spokojnie i wycieńczenia oparłam głowę o zagłówek fotela. Ekscytacja związana z włamaniem i ucieczką jeszcze nie opadła. Nie wiedziałam czemu, ale coraz bardziej zaczynało mi się to podobać.

To wszystko jest ostro popierdolone, a jednocześnie fajne. Nareszcie czuję, że żyje. Łzy w końcu mogły zejść na drugi plan. Czego można chcieć więcej? Siedzę tuż obok najbardziej znanego człowieka w naszym mieście, który słynie z tego co najgorsze. Wszystko wydaje się takie proste. Ja i on. Para dobrych przyjaciół, podbijających świat, karząc go za wszelkie krzywdy, które nam wyrządził. Prawda jest taka, że to nie my byliśmy źli, a jedynie pokrzywdzeni. To usprawiedliwianie się pomagało mi zachować jakiekolwiek normy społeczeństwa. Po mimo zmian moje wartości, ani trochę się nie zmieniły. Zaczęłam tylko postrzegać życie w taki sposób, jakie naprawdę było. Egoiści, to słowo idealnie nas opisuje. Ale jeśli daje nam to szczęście, to nie jest tego warte? Wolę każdego dnia widzieć uśmiech na naszych twarzach, niż miliony zmartwień. Ucieczki i bójki, to tylko część naszej egzystencji. Wszystko ma swój koniec, więc czemu nie zgarnąć wszystkiego dla siebie. Zachlani, egoistycznie nastolatkowie.

Tacy właśnie jesteśmy i nic tego nie zmieni.

– Chcesz wejść na górę? – zaproponowałam, kiedy Zack odwiózł mnie pod mój blok.

– No proszę, Allen. Nie spodziewałam się takiej propozycji z twojej strony – uśmiechnął się szyderczo. Aż musiałam zerknąć na zegar i dochodziła czwarta nad ranem, faktycznie trochę późno.

– To nie to o czym myślisz – wyjaśniłam pośpiesznie. – Nie opłaca mi się już zasypiać, a szeryfa nie ma w domu – wzruszyłam tylko ramionami, może miał rację i ten pomysł wdawał się głupi.

– Niech ci będzie – zgodził się. Byłam już w połowie drogi do swojego pokoju. Nie wiem czemu, ale ucieszyłam się na tą wieść. Oczywiście, nie okazywałam tego, chociaż w środku skakałam z radości.

Wspinając się na górę, modliłam się o to, aby Ruth jeszcze spała albo zmarła we śnie. Każda opcja była dobra, byle by mnie nie nakryła, bo nie potrzebowałam kolejnej awantury z tą starą jedzą.

– Poczekaj, przebiorę się tylko – poinformowałam Zack'a, zabierając ze sobą jakieś wygodniejsze ubrania.

– Poważnie? – zakpił sobie ze mnie. – Tyle razy już widziałem cię bez ubrań – oświadczył mi dumny z siebie samego, po czym rzucił się na moje łóżko i ułożył się wygodnie na mojej poduszce.

Naturalnie musiał mi to wypomieć.

– Niech ci będzie – uśmiechnęłam się sztucznie. Znowu dałam się podpuścić. Cole wiedział, że jeśli powie coś, czego nie zrobię, to za wszelką cenę będę chciała mu coś udowodnić.

To jest jeden z moich słabych punktów. Nieco speszona zdjęłam z siebie ubranie i pozostałam w samej bieliźnie. Nie miałam tyle odwagi, by spojrzeć w stronę łóżka, gdzie leżał chłopak. Czułam na sobie jego palący wzrok, więc w ekspresowym tempie wciągnęłam na siebie szare dresy i białą koszulkę. Dopiero wtedy mogłam się odwrócić, by natknąć się na to spojrzenie. Zack uważnie mi się przyglądał. Krew z moich polickich zaczęła się zbierać.

Ugh, jak ja tego nie cierpię.

– Koniec przedstawienia – oznajmiłam, rzucając moje poprzednie ubrania na samo dno szafy.

– Szkoda. Chętnie zobaczyłbym o wiele więcej – wygiął usta w charakterystycznym uśmiechu. Wiedziałam, że celowo się ze mnie nabijał.

– Nie tym razem, Zack'u Cole'u – odparłam dumna z siebie, tym jak na niego działam. Rzuciłam się obok niego na łóżko, zachowując pewien dystans – To co oglądamy? – nie chciało mi się jeszcze spać. Więc co mogliśmy robić, jak nie oglądać telewizję?

– Nie wiem, wybierz coś – odparł obojętnie. To był jego błąd. Pod żadnym pozorem nie powinien dawać mi wolnej ręki, w sprawie oglądania czegoś. Rzecz jasna, że wybiorę Pamiętniki Wampirów.

Jeden odcinek. Tyle w stanie był wytrzymać Zack'a Cole, bez swoich chamskich odzywek. To i tak czterdzieści dwie minuty więcej, niż zazwyczaj.

– Nie rozumiem, jak można to oglądać? Przecież wiadome, że cała ta Elena wybierze Stefana, bo nie jest tak popierdolony jak Damon – wskazał na laptopa, jakby to on miał rację.

– A co gdybym powiedziała ci, że później wybierze Damona? – odbiłam piłeczkę w jego stronę. Znałam ten serial na pamięć i nawet przez sen bezproblemowo wyrecytowałabym wszystkie nazwy odcinków, po kolei.

– W takim razie jest głupia. Ma szansę na kochającego gościa, a ona wybiera jego kompletne przeciwieństwo – prychnął. Najwidoczniej nie potrafił tego zrozumieć.

– Nie zawsze trzeba wybrać dobro – szepnęłam, odpalając kolejny odcinek. Tym sposobem zakończyłam ten temat.

Uważam, że ani ja czy Zack, nie powinniśmy wypowiadać się w tym temacie. Nasze tak zwane wielkie miłości umarły. Wraz z nimi to uczucie. Przez to może nam się wydawać wszystko tandetne i przereklamowane. Miłość to ciągła walka. Niektórzy nie są dostatecznie sili, aby dźwigać jej ciężar każdego dnia i lepiej odpuścić. Bez niej wszystko wydaje się prostsze. Nie muszę o nikogo walczyć lub utrzymywać go przy życiu.

Jedno uderzenie i za chwilę kolejne. Początkowo myślałam, że te trzaski to wytwór mojej wyobraźni. Ze znużeniem otwarłam zaspane powieki. Musiałam usnąć w trakcie naszego oglądania serialu. No właśnie Cole? Zerwałam się do pozycji siedzącej a po prawej stronie łóżka dostrzegłam śpiącego chłopaka. Wyglądał tak niewinnie. Niczym nie przypomniał diabła, którym był. Nazwałabym go aniołem, lecz to tylko gra pozorów. Dotarło do mnie, że już jest ranek, a to oznacza, że tata mógł wrócić. Najciszej jak umiałam wymknęłam się z pokoju?

– Co ty robisz? – jak się okazało źródłem hałasu nie był wcale mój ojciec, a moja matka. Zdecydowanie za szybko zerwałam się z łóżka, przez co zakręciło mi się w głowie. Mimowolnie złapałam się za skronie i spojrzałam na kobietę w welurowym dresie.

– Wracam do Los Angeles – oznajmiła, dopinając swoją białą walizkę.

– Los Angeles? – dopytałam, ponieważ z tego zmęczenie na pewno coś źle usłyszałam. Poza tym zamiast cieszyć się z jej wyjazdu, w głowę utkwiło mi to miasto.

– Tak, Madison. Los Angeles, tam mieszkam – oświadczyła, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Kontynuowała swoje pakowania, gdy ja stałam w kompletnym osłupieniu.

– Nie w Londynie?

– Mieszkałam tam, ale pół roku temu przenosiłam się do Kalifornii. Charlie ci o tym nie wspomniał? – zapytała. Ona też była zdziwiona moją niewiedzą.

Nie mogłam tego pojąć. Moja mama mieszkała od pół roku, w tym samym stanie, co ja. Dopiero po takim czasie raczyła się pojawić. Ile tutaj zagrzała? Tydzień? Już wyjeżdża. Nie chciałam z nią rozmawiać, ale przywykłam do jej obecności. Teraz czuję się znowu jak pięcioletnia dziewczynka, którą znowu porzuciła. Co jak co, ale moja matka znowu mnie opuszcza. Nie mam zamiaru płakać, bo na nic w tej sytuacji są moje zły. Przywykłam do tej myśli, że jej nie ma. Woli spełniać własne marzenia i nic jej nie powstrzyma. Za rok i ja zacznę je spełniać. Tak, więc coś odziedziczyłam po niej w genach.

Charlotte tak szybko, jak się zjawiała, tak szybko uciekła.

– Szerokiej drogi – wygięłam usta w sztucznym uśmiechu. Nie zamierzałam po niej płakać.

– Dzięki, córcia! Paa! – pożegnała się, biorąc do ręki walizkę i odeszła.

W momencie, kiedy drzwi wejściowe się zamykały, coś wewnątrz mnie pękło. Nie był to tak mocny ból po stracie rodzica, jak dwanaście lat temu. Po prostu kolejna strata. Stłumiłam w sobie całe to poczucie bycia niechcianej. Moje łzy i tak nie wpłyną na niczyjej decyzje. Przyjmę to jako chwilowy przerywniki, a później wrócę do codzienności. Gdzie nie miałam matki.

Raz na zawsze skreślę ją ze swojego życia.

Nie miałam na co czekać, przecież nie zawróci się i nie zdecyduje, że ze mną zostanie. Wierzenie w to było absurdalne. Dlatego zdecydowałam się wrócić do pokoju.

– O, hej – przywitałam się z Zack'iem, który już swoją drogą nie spał. Za to wciąż leżał na moim łóżku. Jego włosy nie były już tak staranie ułożone, a wręcz przeciwnie, sterczały we wszystkie strony. To dawało mu tylko uroku.

– Co to za hałasy? – nie dał się wodzić za noc, tylko od razu przeszedł do sedna.

– Nic takiego – próbowałam ściemniać, ale po jego przenikliwym wzroku wiedziałam, że nie kupił tego. – Mama w końcu się wyprowadziła.

– To dobrze – odparł oschle. – Będę się już zawijał – oznajmił, wstając z łóżka.

Nie ukrywam zrobiło mi się odrobinę przykro, bo wszyscy ode mnie uciekali. Uświadomiłam sobie, że Cole ma znacznie ciekawsze rzeczy na głowę, niż załatwianie mi rozrywki. Nie należał do typu tych chłopaków, którzy nocują u jakiejkolwiek dziewczyny. To już był dla niego spory wyczyn.

– Madison... – zatrzymał się tuż przy oknie, wypowiadając moje imię. – Będą po ciebie i Andersona o piętnastej. –  rzucił ma pożegnanie. 

Początkowo nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, dopiero później z czaiłam się, że to właśnie dzisiaj mamy wyjechać pod namioty. Ekscytowałam się tym wyjazdem, jak zarówno się go bałam. Nigdy nie spałam pod namiotem chyba, że na dachu mojego bloku. Ale nie wiem, czy będzie można to zaliczyć. Prawdopodobnie nie. To miały być trzy dni w dziczy. Nie wiedziałam nawet, czy poradzę sobie w takich warunkach.

Zdałam sobie sprawę, że mam sześć godzin. To mnóstwo czasu. Więc bez pośpiechu zjadłam śniadanie, a później wzięłam relaksacyjny prysznic. Liczyłam się z tym, że nie będę mieć ciepłej wody, więc musiałam to wykorzystać na maksa. Mogłam się założyć, że Bri robi dokładnie to samo. Dzisiaj postawiłam na sportowy wygląd czarny top na ramiączkach, kremowe dresy i tego samego koloru bluza. Liczyłam się z tym, że na dworze panuje upał, jednak w lesie jest mnóstwo robali. Nie bałam się ich, ale nie miałam też ochoty wrócić pogryziona lub co gorsza wpaść w pokrzywy. Włosy zostawiłam rozpuszczone, aby szybciej wyschły. Pomalowałam tylko rzęsy, bo przy tej temperaturze reszta makijażu, spłynęłaby z mojej twarzy.

– Madison! Jesteś w domu?! – miałam zamiar zacząć się pakować, lecz uniemożliwił mi to krzyk ojca.

Niech to szlag.

– Już idę! – odkrzyknęłam, kiedy kilka kartonów wypadło z najwyższej półki.

W środku czułam dziwny wewnętrzny niepokój. Spowodowało to nasze włamanie z Cole'm. A co jeśli nas widział? Nie, raczej nie. Wtedy zdążyłby mi rozpętać trzecią wojnę światową. Tego zdecydowanie nie chciałam.

– Gdzie, Charlotte? – zainteresował się zniknięciem jej walizek, które zagracały pół salonu. Dosłownie wszystko się we mnie zagotowało i poczułam przypływ niepohamowanej złości.

– Wyjechała – oznajmiłam beznamiętnie. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że mieszka od pół roku w Los Angeles? – zwróciłam się z wyrzutem w jego stronę. Miał tyle pieprzonych okazji, jakoś nigdy nie udało mu się choćby o tym wspomnieć. Sądząc po wyrazie jego twarzy nie jest zadowolony, że się dowiedziałam.

– To nie istotne. Mówiłaś, że nie chcesz mieć z nią kontaktu – machnął lekceważąco ręką, jakby nie miało to jakiegokolwiek znaczenia.

– I co z tego? Wypada wiedzieć gdzie znajduje się własna mama – fuknęłam ostro. To przechodziło ludzkie pojęcie. Nic sobie z tego nie robił. Za to wszystko trzymał w tajemnicy.

Nie miałam już zamiaru z nim rozmawiać. Po prostu odwróciłam się i spokojnie odeszłam. Tym razem nie krzyczał, chyba wyczuł, że nie ma takiego prawa i wszystko o wiele bardziej się pokomplikowało. Mogłam się założyć, że dziś wieczór będzie spędzał z butelką szkockiej. Nie chciałam tego widzieć dla własnego dobra. Dość już miałam obrazów pijaka, leżącego we własnych wymiocinach.

W tej sytuacji wyjazd pod namiot, wydawał się jedynym zbawieniem. Zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Oraz poszukałam namiotu, który kiedyś kupiłam na przecenie w Targecie. Miał on z cztery lata, a ja użyłam go tylko raz.

Niedługo będzie drugi.

Wszystko poszło mi zadziwiająco sprawnie, dlatego zaczęłam oglądać serial. Dopiero kilkanaście minut przed piętnastą, schowałam laptopa do szuflady biurka. Jeśli by leżał na wieszaku, to Charlie mógłby go przejrzeć. W sumie nie znalazłby tam niczego ciekawego, ale i tak nie widzę potrzeby, aby grzebał w moich rzeczach. Zarzuciłam na jedno ramię plecak, a bluzę przewiązałam w pasie. Po drodze musiałam zgarnąć jeszcze Noah.

– O fuj... Jebie tu jak w sklepie monopolowym – wzdrygnęłam się, gdy tylko do mych nozdrzy dotarła woń alkoholu. Naprawdę nie chciałam znać szczegółów.

– Która godzina? – usłyszałam zaspany głos chłopaka. Przykryta cały kołdrą wciąż spał. – O kurwa... – dopiero gdy usiadł na skraju łóżka, obok niego zauważyłam drugą osobę.

‐ Cześć, Ben – uśmiechnęłam się szeroko, za to chłopak cały się zaczerwienił. – No nieźle się bawisz, Noah. Nie powiem, że nie – skomentowałam, ponieważ dostrzegłam lewe biodro przyjaciela, które było zupełnie nagie. Nie musiałam być detektywem, aby wiedzieć o co tutaj chodzi. Wszystko mówiło samo za siebie. – Ubierajcie się – nakazałam. W miedzy czasie rzuciłam im na łóżko bokserki. Nie potrzebowałam takich widoków z samego rana. Właściwie to już południa.

– Jesteś okropna... – Noah obrażał mnie pod nosem. Najzabawniejsze było to, że pakował byle co.

– Ja też nie sądziłam, że tak przedstawisz mi swojego chłopaka – wypowiadałam każde słowo tak, aby zawstydzić ich obu. Niestety Noah, nie miał za grosz wstydu, ale Ben na policzkach przypomniał buraka. – Żartuje. Jedziesz z nami pod namioty? – zwróciłam się do chłopaka.

– Jeżdżę do lasu odkąd skończyłem osiem lat. Byłem harcerzem – pochwalił się swoim stanowiskiem. To utwierdziło mnie w tym, że był stworzony dla mojego przyjaciela.

Kilka minut po piętnastej zatrzymaliśmy się pod barem, gdzie mieli się zebrać wszyscy. Cole nie był do końca zadowolony z jazdy z Andersonem. Poważnie nie wiem, co on do niego ma. Nie chciałam też rozwinąć kolejnej kłótni. Używałam się w język i wysiadłam z auta. Czekali już tam Blair i Chad, moja przyjaciółka całkiem nieźle zaszalała i zabrała ze sobą ogromną walizkę. Tuż obok nich stał Nick, Alex i Josh. To właśnie to nich podeszli chłopacy. Za to ja udałam się w stronę szarookiej dziewczyny i o dziwo nie była ona sama.

– Ethan! Jedziesz z nami? – z automatu rzuciłam się na szyję chłopka, aby go przywitać.

– Ness mnie zaprosiła – odparł na jednym tchu. Dało mi to znak, żebym w końcu go puściła. Zdawałam sobie sprawę, że Nessa ma z szatynem bardzo dobre relacje.

– Im więcej, tym weselej – dopowiedziałam szczerze. – Wow, co się stało z twoimi włosami! Jakie śliczne! – zaczęłam oglądać jej włosy, które zmieniły kolor.

– Pamiętasz jak byliśmy na festiwalu? Stwierdziłam, że na jakiś czas zrobię je czerwone – wyjaśniła. Musiałam przyznać, że nawet w tak odważnym kolorze było jej do twarzy. Poza tym czerwień odwzorowywała moc jej charakteru u seksapil.

– Nie tylko ja mam szalona włosy – dodała Liv, która objęta była szczelnie ramieniem Mike'a.

– Dobra wycieczka! Za kimś jeszcze czekamy? – sprawy w swoje ręce wziął Alex. Wszyscy pokręciliśmy przecząco głową, już byliśmy wszyscy. – No to zajebiście jedziemy w dzicz!

– Mamy pewną niespodziankę – ogłosił Mike, jako organizator całej wycieczki.

Na parkingu pojawił się autobus. Oznaczało to, że to właśnie tym będziemy jechali na biwak. Było to coś niesamowitego. Poczułam się jakbym jechała na wycieczkę szkolną tylko z zajebistymi ludźmi.

– Ja siedzę na tyłach! – Noah wypalił jak z procy, zostawiając Ben'a w tyle. O mało nie przewróciłam się na schodkach.

– Ej, czekaj na mnie! – za to blondyn popędził za chłopakiem. Coś czułam, że nasze duo skończy pożarte przez niedźwiedzia.

Po dwudziestominutowej bitwę o siedzenia, wreszcie mogliśmy wyruszyć w trasę. Siedziałam sama, ponieważ było wystarczająco miejsca, by każdy mógł usiąść samodzielnie. Mieliśmy przed sobą cztery godziny drogi, więc obstawiałam, że prześpię jej znaczną część.

– Komu polać? – ledwo co wyjechaliśmy z miasta, a Noah i Alex już darli się wniebogłosy i rozkręcali imprezę na tylnich siedzeniach.

– Już teraz musicie pić? Macie na to całe trzy dni – zganiła ich Liv. Różowowłosej zależało na miłej atmosferze i to bez żadnych przypałów tej dwójki.

– Nigdy nie byłaś na wycieczce? Tam zawsze chleje się do upadłego. W autobusie najlepiej, bo to sposób na zabicie czasu – oburzył się blondyn i walnął nam monolog. Właściwe to miał rację, tak w więkoszści wyglądały szkolne wycieczki.

– Daj im spokój. Niech robią co chcą – obroniła ich Ness.

– Ruda dobrze mówi. Kocham cię dziewczyno! – przesłał buziaka w stronę czerwonowłosej, przy okazji ja wyśmiewając. – Oczywiście, ciebie kotku bardziej – dodał, po czym wpił się w usta swojego chłopaka. Rozbrzmiały głośne oklaski. Naprawdę miło było patrzeć na jego szczęście.

– Spierdalaj, sam jesteś rudy – fuknęła Nessa, dając wyraźny sygnał, że przegina. Wszyscy pamiętamy, co ostatnio zrobiła z Alex'em i raczej wolimy tego nie powtarzać.

Na miejsce dojechaliśmy przed dwudziestą. Spowodowane było to, licznymi postojami. Chłopacy przesadzili z alkoholem, na wskutek czego było im nie dobrze. Nareszcie mogłam rozprostować kości. Nienawidziłam siedzieć cały czas w jednym miejscu.

– Teraz trzeba znaleźć miejsce, na obozowisko – poinformował nas Mike, idąc w głąb lasu.

– Będziemy spali w grocie niedźwiedzia! – ekscytował się blondyn. Nie zabrał nawet swoich rzeczy, tylko pobiegł przed siebie i ledwo co udało mu się omijać drzewa.

– Może cię ten niedźwiedź przy okazji wpierdoli – warknęłam pod nosem Liv. Jej optymistyczne podejście uległo diametralnie zmianie. Przez bite pięć godzin to właśnie ona słuchała ich pijackich rozmów, gdy reszta spała. – Chodźmy, bo ten idiota zaraz na serio zginie – skinęła głową w stronę lasu, po czym ruszyła za chłopakiem.

Zabrałam ze sobą wszystkie rzeczy i również ruszyłam naprzód. Trzymałam się bardziej na uboczu, skąd miałam doskonały widok na wszystkich. Jednak najbardziej interesował mnie Zack, który wraz z Josh'em szedł na samym przodzie i zaciekle o czymś dyskutowali. Traktował mnie jak powietrze, czyli nie była to żadna nowość. Z doświadczenia wiedziałam, że tak na serio jestem dla niego nikim. Dokładnie tak jak on był dla mnie.

– Co tak wolno? – przy moim uchu, rozbrzmiał głos Ethana.

– Nogi zaraz mi odpadną – oświadczyłam całkiem poważnie. Czułam na stopach ogromne bąble. Nie byłam nauczona do tak długich wędrówek.

– Chyba nie tylko tobie – wskazał na moją przyjaciółkę, która Chad niósł na rękach. Automatycznie się uśmiechnęłam, na ten widok. Traktował ją jak prawdziwą księżniczkę, którą zdecydowanie była. – Też mam cię ponieść?

– Nie trzeba – odmówiłam. Obaj w przypływie chwili zaczęliśmy się śmiać. Nie wiem, co było w tym takiego zabawnego. Bardzo możliwe było, że to właśnie zmęczenie przejęło nad nami górę.

– Z czego się śmiejecie? – wypalił bezpośrednio Nick. Naszym przedziwnym zachowaniem, zwróciliśmy na siebie uwagę wszystkich.

– Z niczego. Po prostu Ethan powiedział coś śmiesznego – odpowiedziałam wymijająco. W chwili gdy unosiłam wzrok, natrafiłam na to martwe, przenikliwym spojrzenie. Uciekłam od niego jak najdalej i jak gdyby nigdy nic szłam przed siebie. Ness sztruchneła mnie ramieniem, a jej mina wyrażała podejrzliwość w stosunku do mnie i szatyna.

– Ja pierdolę, co robisz? – warknęła wkurzona dziewczyna. Z za krzaków wyleciał, Alex ubrudzony, aż po kolana błotem.

– Znalazłem miejsce, gdzie będziemy spać – powiedział triumfalnie. Odsłonił kilka gałązek krzaków, a naszym oczom, ukazała się niewielka polana, otoczona drzewami.

– Jesteś niesamowity – pochwaliła go blondynka. Co jak na Blair było zadziwiające. Nigdy w życiu nikogo nie chwaliła.

– W takim razie tutaj śpimy – zarządził Josh i zabrał się za rozkładnie namiotu.

Totalnie nie rozumiałam do czego są dodane instrukcje w namiotach, skoro nie dają obrazów. Rozłożenie go to była prawdziwa katorga. W pewnym momencie rozważałam nawet opcję spania pod gołym niebem. Gdyby nie te wszystkie zwierzęta, zapewne tak bym zrobiła.

– Kurwa, trzymaj to! – usłyszałam krzyk Chad'a, który krzyczał na moją przyjaciółkę. Oni chyba mieli największy problem z rozłożeniem dwuosobowego namiotu. Śmiało mogłam też stwierdzić, że nie miał cierpliwości do tego typu rzeczy.

Godzinę później później udało mi się, z odrobiną pomocy Ness, rozstawić namiot. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaką czułam dumna. W końcu mogłam zrobić coś sama, udowadniając, że potrafię. Chłopką poszło to o wiele szybciej, dlatego wybrali się nazbierać opał. A w naszym obozowisku zostałam ja, Nessa, Liv, Noah, Ben, Blair i Chad. Tylko, że ostatnia para poszła się przejść, a przynajmniej tak twierdzili. Za to mój przyjaciel, wraz ze swoim chłopakiem i Nessą, rozmawiali o najlepszych klubach w mieście. Pokręciłam głową z niedowierzania, po czym poszłam w kierunku różowowłosej.

– Pierdolone namioty... Ostatni raz... – wyzywała pod nosem, psikając się sprejem na komary.

– To twój pierwszy raz? – zaczęłam. Liv nie wyglądała na dziewczynę, która od tak jeździła dla zabawy nocować w lesie.

– No tak – przyznała, opadając na koc. – To był pomysł Mike'a. Cieszył się jak dzieciak, więc nie mogłam odmówić – wspomniała o swoim chłopaku. Taka właśnie była Olivia Hope. Częściej myślała o szczęściu innych, niż o sobie. Dla niej wystarczał tylko radość jej chłopaka.

Dwie godziny później, siedziałam opatulona ciepłym kocem. Wpatrywałam się w żarzące się ognisko. Było tak spokojnie. Gwieździsta noc, a tuż obok moi przyjaciele. Bawili się w najlepsze, co po chwilę ktoś wyciągał nowe piwo i jakoś to szło. Nawet ja zaczęłam pić, co z tego, że od dobrych czterdziestu minut nie mogłam skończyć pierwszego.

W między czasie podzieliliśmy się, kto z kim dzieli namiot. Standardowo chcieli mnie wrobić w Cole'a, lecz uratowała mnie Ness. Byłam jej za to wdzięczna, bo gdyby nie ona, musiałbym być na niego skazana. Siedział praktycznie naprzeciw mnie i skutecznie informował. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na to zachowanie. Wszystko było normalnie. Do pewnego momentu. Odruchowo zerknęłam na pierścionek, który podarował mi zeszłej nocy. Do głowy powróciły miłe wspomnienia. Teraz wszytko wróciło na dawne tory. On jest dupkiem, a ja nawiną debilką.

Wszystko po staremu.

– Zagrajmy w butelkę – zaproponował Noah. Wszyscy na siebie spojrzeliśmy niezrozumienie, ponieważ każdy wiedział o co chodzi w tej grze.

– Sprzeciw! – zerwał się na stojące nogi Alex.

– Mówi się popieram – poprawił go Nick. Nie, żeby coś, ale każdy wiedział, co chodziło mu po głowie.

– W takim razie, popieram! – poprawił się, opróżniając zawartość puszki jednym chustem. Szło mu tak dobrze, niczym zawodowiec. Normalny człowiek po ośmiu piwach, już by był pijany. Ale nie Alex Gomez. On potrafił wlać w siebie tyle alkoholu, że zamiast krwi w jego żyłach płynęła czysta. Chciałabym móc powiedzieć, że przesadzam, ale ten gość to rekordzista.

– Na prawo, to ty zdecydowanie nie idź – jego przyrodni brat pokręcił z rozbawienia głową. Ben również zaśmiał się pod nosem. To dopiero jego pierwsze spotkanie z nami i zachowanie Alex'a go bawiło.

– Dobra, to pójdę na lewo – odparł dumnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy on naprawdę tego nie rozumie, czy tylko robi sobie z nas żarty.

– Nie ważne, gramy – przerwał Noah, który już podrygiwał się z miejsca. On też nie był do końca ten teges.

– Ja mogę grać, ale tylko na całowanie – odparła Ness. Tymi słowami dolała oliwy do ognia, lecz nic sobie z tego nie robiła. Aby podgrzać atmosferę przejechała językiem po swoich dużych, czerwonych ustach.

– Nie jestem...

– Wchodzę w to – przerwała różowowłosa Nick'owi, który od samego początku był sceptycznie nastawiony do tej gry. Mike, również posłał jej gromiące spojrzenie.

– Możemy tak grać – wypaliłam, nie zdjąć sobie sprawy, że powiedziałam to na głos. W sumie nie miałam nic do stracenia. Przecież to tylko durna gra. Wiele nastolatków tak się bawi na imprezach, więc dlaczego nie my?

Ta odwaga nie była spowodowana piwem, bo wypiłam tylko jedno. To było coś o wiele lepszego. Jakby jakaś niewidzialna siła mnie do tego ciągnęła. Kiedy ja się zgodziłam to wszyscy poszli za mną. Wtedy miałam pewność, że oni wszyscy staną za mną murem. To poczucie przynależności było cudowne.

– Ja zaczynam! – ochoczo wyrwał się Noah, jako pomysłodawca całej tej zabawy.

Butelka kręciła się dość długo, lecz jej szyjka w końcu się zatrzymała. Wskazywała ona Alex'a. Uszyłam pisk Ness, która śmiała się jak opętana. Nikt się nie spodziewał, że kiedykolwiek nasz imprezowe duo, będzie miało szansę pocałunku. Na oczach nas wszystkich.

– Liżcie się – nakazałam rudowłosa. Reszta zaczęła klaszczeć i ich dopingować.

– Raz się żyje! – to Alex pierwszy wpił się w usta moje przyjaciela. Musiałam przyznać, że ten pocałunek był namiętny. I to bardzo.

Spojrzałam na Ben'a, który przyglądał się tej dwójce. Po jego twarzy mogłam stwierdzić, że ten widok mu się spodobał. Raczej myślałam, że będzie zazdrosny, ale jednak się myliłam.

– Teraz ja – wyrwała się dziewczyna obok mnie.

Tak właśnie butelka weszła w ruch. Najwięcej pocałunków zgarnęła Ness. Najbardziej zaszokował mnie widok, gdy całowała się Liv. Coraz to nowsze pary mnie zaskakiwały. Aktualnie kręcił Cole i znów wypadło na Nessę. Widząc ich pocałunek w sumie nic nie czułam, jakby był obojętny. W podświadomości, jednak skakałam z radości. Bo Zack nie całował jej na milion różnych sposobów tak jak mnie. Wtedy po raz pierwszy mogłam poczuć się wyjątkowa. Tuż po nim odważył się Josh. Los tak chciał, że wypadło na Blair.

Musielibyście zobaczyć minę Chad'a, gdy para pogrążyła się gorącym pocałunku. Zbyt długo znałam Bri, aby wiedzieć, że jej się podobało. Ukradkiem spojrzałam na Andersona, on też to widział. Miałam wrażenie, że zaraz blondynka przeleci go samym wzrokiem, kiedy się od siebie oderwali. Tuż zaraz została pociągnięta na kolana swojego chłopka. Cała ta radość, krążącą w jej oczach, zniknęła w ułamku sekundy. Chyba nikt więcej, nie zauważył, że z Wilson było coś nie tak.

– Teraz twoja kolej Madison – szatyn wcisnął mi do ręki butelkę. Za nic nie mogłam znaleźć wymówki, więc zakręciłam.

Butelka kręciła się i kręciła. Wskazała na szatyna o zielonkawych oczach. Głupio się czułam ze świadomością, że muszę pocałować Ethana. Chłopak wyczuł moje zmieszanie i to on zrobił pierwszy krok. Czułam jego oddech na mojej twarzy. Powolnie uniosłam głowę i stanęłam na palcach. Delikatnie musnęłam jego usta, a on to odwzajemnił. Nie był to pocałunek pełen ognia, jak w przypadku Zack'a. A wręcz kompletnie przeciwieństwo. Nie spodziewałam się, że Ethan potrafi być tak delikatny. Był trzecim chłopakiem, którego w życiu całowałam. Różnił się od Simona czy Zack'a. Każdy był z nich różny. Każdy z nich doprowadzał mnie do szaleństwa.

Lecz ja wśród nich miałam swój ideał.

Oderwałam się od chłopaka i wróciłam na moje poprzednie miejsce. Czułam, jak moje policzki płonęły. Ogień w środku rozpalił się do tego stopnia, że czułam znajomy skurcz w podbrzuszu. Oblizałam spierzchnięte usta i dostrzegłam to spojrzenie. Spojrzenie przepełnione nienawiścią. Cole patrzył na mnie, jak na zwykłą szmatę. Chciał wywołać we mnie poczucie winy i udało mu się. Dlaczego miał taki duży wpływ na mnie?

Zabawa jeszcze trwała, ale w niej nie uczestniczyłam. Byłam zbytnio pogrążona w myślach o tym co wyprawiałam. Już więcej na mnie nie wypadło, za co byłam cholernie wdzięczna.

– Idziemy spać? – Nessa zauważyła moje zmieszanie i przybyła z odsieczą. Liv i Mike też wcześniej położyli się spać. Zresztą zauważyłam jak Wilson i policjant też się zwijają.

– Możesz jeszcze zostać – próbowałam się wykręcić. Nie chciałam nikomu psuć tego wyjazdu. Nienawidziłam czuć się jak jedna wielka kula u nogi.

– Nie ma takiej opcji – nie dała się podpuścić. – Maszeruj do namiotu. Raz! Raz!

Dotarło do mnie, że akurat z nią nie wygram. Nawet nie wiem, jak bardzo musiałabym być uparta, aby przebić jej charakter. Padałam na twarz, dlatego od razu położyłam się na swojej poduszce, którą zabrałam z domu.

– O co biega? – do środka namiotu weszła szarooka i usiadła na piętach, spoglądając niezrozumiale na mnie.

– O nic – wzruszyłam ramionami. Chciałam się wykręcić od zwierzeń.

– Stara, czy ty chcesz oszukać Nessę Cameron? – z zaskoczenie uniosła brwi ku górze.

W ogromnym skrócie, opowiedziałam jej o tym, co mnie trapi. Nie lubiłam zwierzać się ze swoich problemów. Za każdym razem, gdy to robiłam czułam ogromne wyrzuty. Sama musiałam brać sprawy w swoje ręce.

– To nic strasznego – machnęła lekceważąco ręką. – Cole od zawsze jest palantem. Musisz do tego przywyknąć. To nie jest książkę z bajki i nigdy nim nie będzie. Żeby się z nim przyjaźnić, nie możesz pozwolić sobie wejść na głowę. W innym wypadku oszalejesz.

– A co jeśli już oszalałam? – z jej monologu zrozumiałam, że Zack zmienia ludzi. Tak by wszyscy grali do jego bramki. Z racji tego, że sama ostatnio zauważyłam zmianę, zaczęłam się obawiać.

– Nie oszalałaś – zapewniła mnie. – Dalej nie może ciebie rozszyfrować – odparła, jakby rozmawiała z nim o mnie na co dzień.

On nie może mnie rozszyfrować?!

Chyba ja go.

Koszmary dręczyły mnie od dawna. To właśnie one odbierały mi chęć dalszego snu. Dziś pewnie będę wyglądać jak zombie. Chciałam sprawdzić, która jest godzina, lecz bateria w moim iPhonie zdążyła paść. Po prostu uwielbiałam ten telefon. Ness jeszcze spała, więc mogłam obstawiać, że jest jeszcze wcześnie. Wyszłam z namiotu, w ubraniach z wczoraj. Po wschodzie słońca mogłam ocenić, że jest bardzo wczesny ranek. Wszyscy spali. Prócz chłopaka siedzącego, przy wypalonym ognisku.

– Już wstałeś? – usiadłam obok niego krzyżując nogi. Zauważyłam, że chłopak wpatrywała się w pewien punkt. Nic tam nie dostrzegłam, prócz kompletnej pustki.

– Nie poszedłem spać – odparł zachrypniętym basem. Dalej traktował mnie jak powietrze. Powikłam tylko głową na znak, że rozumiem.

Minuty się dłużyły, a słońce zdążyło wzejść ponad horyzont. Żadne z nas nie wiedziało jak rozpocząć rozmowę. Nie umieliśmy rozmawiać, woleliśmy szukać innych metod, takich jak krzyk czy milczenie. Nie wiem, co bardziej nas krzywdziło. Chyba my siebie nawzajem. Osiągnęliśmy szczęście, idąc po trupach do celu. Ta metafora nas idealnie określała. Póki my nie cierpieliśmy wszystko było w porządku.

– Ludzie wstajemy! – z namiotu uszedł Nicholas, który okazał się rannym ptaszkiem. Z ręcznie nakręcanym budzikiem, zaczął wybudzać wszystkich po kolei.

– Już gwiazdka? – zaspany Alex wyczołgał się z namiotu. Dosłownie wyczołgał, a jego włosy sterczały we wszystkie strony.

– Jaka gwiazdka? A nie Chiński Nowy Rok? – do kompletu dołączył Noah.

– Prócz synchra w piciu, macie też w wstawaniu – odwarknęła się Wilson. – Wszystko mnie boli – zaczęła pocierać się po udach.

– Mnie też – zgodziła się z nią Liv. – Jak kobiety w ciąży, wytrzymują ten ból pleców?

Cały dzień spędziliśmy na rozmowach i wygłupach. Naprawdę nawet nie odczułam jak ten czas szybko leciał. Każdemu z nas dobrze zrobił taki odpoczynek. I po mimo twardej ziemi i robali, było nawet fajnie. Trzeba było wykorzystać na maksa te ostatnie dni wakacji. Z dala od San Fran, szeryfa i całych tych szemranych interesów. Wreszcie było, tak jak powinno być.

– Za nas! – wrzasnęliśmy jednocześnie, stukając się butelkami. Siedzieliśmy przy ognisku i tym razem bez żadnych gier, porównujących kłótnie.

Wszyscy wdali się w dyskusję, lecz ja jako jedyna pogrążyłam się we własnym świecie.

Spojrzałam na Nick'a, może i znałam go najkrócej, ale zaufałam mu. Tak po prostu. Po długoletnim związku jego świat się zburzył i ponownie musiał stanąć na nogi, po to, aby być tu z nami.

Alex, po mimo radości i swojej niewielkiej inteligencji, którą wnosił do naszej paczki, też został skrzywdzony przez los. Jednak jego podejście świadczyło o tym, że nie zamierzał się poddać.

Mike, po mimo tego, że dorastał w domu dziecka, miał marzenia. Studiował i pracował. Chciał założyć rodzinę i pod żadnym pozorem nie dał przykleić sobie etykietki, że dzieci z domy dziecka są gorsze.

Liv, też nie miała łatwo. Po mimo apodyktycznej matki, walczyła o swoje. Nawet jeśli jej życie, było już z góry zaplanowane. Ona pozostała tą szaloną optymistką, która wpadła na mnie na imprezie. Dążyła do swego celu.

Nessa, niczego się nie bała. Mogła wyjechać wraz z rodziną, lecz wolała podążać swoją ścieżką. Wywalenie z uczelni jej nie zatrzymało. Pokazywała światu, że jest w stanie robić wszystko. Wystarczy tylko kiec charyzmę.

Ethan, wdał się w świat, przez własnego brata. Został zmuszony do pracy dla Dereka. Zrobił wiele złego chciał wyjść na prostą, a to najbardziej się liczyło.

Josh, w prawdzie to on stanowił dla mnie zagadkę, bo nigdy nie wspomniał o swojej przeszłości. Prócz licznych zawieszeń w szkole, które stworzyły mu reputację marginesu społecznego. Ja w nim go nie wiedziałam. Był dla mnie coś na wzór starszego barta.

Znałam ich kilka miesięcy, a stanowili dla mnie tak ważną część. Patrząc na moich przyjaciół, z którymi dorastałam, aż oczy mi się zaszkliły.

Blair, dziewczyna, która przyszła nowa w czarnej klasie. Zaowocowało to cudowną, długoletnią przyjaźń. Siostry, które wiedziały o sobie wszytsko. Byłam przy niej, gdy dowiedziała się, że jej ojciec zakłada nową rodzinę. To ją wystarczająco złamało. Robiłam wszytko, aby ją pozbierać i chyba mi się udało.

Noah, o nim nie trzeba było dużo mówić. Wystarczy, że był. Pojawił się w ostatniej ławce obok mnie i do tego czasu pozostał przy mnie. Ból po śmierci ojca, choroba matki. Był silny, najdzielniejszy z nas wszystkich. Potrafił uśmiechać się w najpochmurniejszy dzień.

W końcu nadszedł on. Zack Cole. Chłopak, który zburzył mój świat. Po jego poznaniu, nic nie wyglądało tak samo. Pozwolił mi się do siebie zbliżyć. Widziałam jego przeszłość. Poznałam go od tej strony, od której nikt go nie znał.

Sama nie byłam idealna. Tyle razy upadłam i musiałam się podnieść. Robiłam to dla innych, inaczej sama bym już dawno poległa.

Siedzieliśmy wszyscy razem. Nikt nie był gorszy, ponieważ każde z nas miało za sobą potworne dzieciństwo. To nas ukształtowało. Ból i cierpienie, które znosiliśmy w przeszłość, przełożyły się na nas w teraźniejszości. Nie mogliśmy o tym zapomnieć, bo właśnie to nas ukształtowało. Sprawiło, że tacy jesteśmy. Przywykliśmy do tego i zaakceptowaliśmy to wszystko. Banda nastolatków, pokrzywdzona przez los.

Pokochaliśmy życie, na jakie nikt z nas nie zasłużył.

***

Hejka bąbele! W tym rozdziale mieliście okazję poznać naszą paczkę. Zrazem chciałam stworzyć tutaj taki fajny vibe, tak jak wspominałam wcześniej. Myślę, że podołałam.

Dziś też mija równo rok, od kiedy dodałam prolog,więc nie mogło zabraknąć rozdziału. To wszystko przerosło moje najśmielsze oczekiwania, bo w życiu nie sądziłam, że będzie was tutaj tak wielu. Przez cały ten czas zostaliście przy mnie i czekaliście na dalsze rozdziały, nawet gdy chciałam zawieszać opowiadanie. To właśnie dzięki wam tyle osiągnęłam i myślę, że uda nam się spędzić kolejny rok, tworząc coś wyjątkowego. W ramach niespodzianki przygotowałam dla was urodzinowy quiz, dotyczący Let's Love Life, który jest dostępny na moim Instagramie znajdziecie mnie tam pod nazwą skylerr_wattpad (oczywiście dla tych, co czytają to później, dodam do wyróżnionych relacji) oraz standardowo, będziecie mogli zdawać pytania.

Kocham:***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro