29. Ja i Zack tak postępowaliśmy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Zaraz tutaj cię zostawimy – groziła Liv w stronę Alex'a. Właśnie mieliśmy wyjeżdżać, za to chłopak miał trudności, ze złożeniem namiotu. Nic dziwnego w końcu to Alex, a on żyje w innym wymiarze.

– Kobieto, poczekaj za mną – awanturował się, próbując wetknąć jedną z rurek do pokrowca. Kac po trzydniowym piciu go dopadł.

Po mimo wielu próśb, nikt nie czekał.  Każdy marzył tylko o powrocie do domu. Ja również marzyłam, o ciepłym prysznicu. Podczas tego wypadu zdałam sobie sprawę, że nie nadaje się do spania w dziczy. Nie byłam jakąś damulką, ale tęskniłam za swoim łóżkiem. Spanie na ziemi nie należało do najwygodniejszych. I chyba większość się ze mną zgodzi. Wycieńczona wsiadłam do autobusu i zajęłam miejsce gdzieś na tyłach.

– Odjeżdżamy! – zawtórował Mike, aby dać znać blondynowi, że nie będziemy za nim czekać w nieskończoność.

Nikt jakoś szczególnie nie przejmował się tym, że Alex się nie zjawił. Wręcz przeciwnie Ness skakała z radości po jednym z siedzeń. Chyba ta wiadomość dodała jej całej masy energii. Współczułam Nickowi, obok którego siedziała. Ponieważ był strasznie blady i wyglądał jak trup. Chłopak przez cały nasz wyjazd bardzo mało spał, ponieważ cały czas ogarniał swojego brata. Mike zajął miejsce za kierownicą, a tuż u jego boku dosiadła się różowowłosa, która zajęła się radiem, włączając najnowsze przeboje. Za to Noah smacznie spał już na ramieniu Bena. Najwidoczniej jego wiecznie naładowane bateryjki, w końcu się rozładowały. Kiedyś musiało to nastąpić. Blair, również wycieńczona, rozmawiała z Chadem. Między nimi panowała napięta atmosfera, a spowodowała to gra w butelkę. Właściwe nie wiem, o co było tyle krzyku, przecież to zwykła gra.

– Co tam, Mad? – właśnie, a pro po gry, dosiadł się do mnie Ethan. Od momentu naszego pocałunku, skutecznie unikałam chłopaka. Głupio czułam się z tą myślą. Jednak nie miałam czego żałować. Obaj byliśmy wolni, więc nic złego się nie stało. Unosiłam głowę, zerkając na chłopaka. On w przeciwieństwie do mnie nie czuł się, aż tak zmieszany.

– W sumie, to nic – wzruszyłam obojętnie ramionami, zmęczenie przejęło nade mną górę. – A ty jak się trzymasz? Podobało ci się?

– Nie było najgorzej. Rozerwałem się. Naprawdę masz ciekawych znajomych – stwierdził. Akurat nie mogłam zaprzeczyć. Z nimi było naprawdę fajnie. Po mimo tego, że każdy z nas był różny, to jednak umieliśmy jakoś się dogadać.

– Ci znajomi, początkowo ciebie nie lubili – wspomniałam o naszych pierwszych spotkaniach. Mina szatyna szybko zrzedła. Pamiętam, jak zareagowali, gdy zobaczyli mnie po raz pierwszy z Ethanem. Nikt nie był z tego zadowolony, a zwłaszcza Cole. Był do niego uprzedzony.

– Pomyśleć, że to wina mojego brata – westchnął ciężko, przecierając oczy ze zmęczenia. Na chłopaka zapadł wyrok. Uważano go za zabójcę, gdy tak naprawdę zrobił to jego rodzony brat. Dla mnie to wszystko było nie do pomyślenia. Od zawsze uważałam, że rodzinna powinna się wspierać, lecz w przypadku braci Wood tak nie było. Dylan wkopałby go bez problemu. Nie mogłam się z nim nie zgodzić, więc po prostu zamilkłam.

– Ale wy jesteście! – z letargu wyrwał mnie głos nie kogo innego, jak Alexa Gomeza. Stał, po środku autobusu, z kilkoma rurkami od namiotu pod pachą. – Też was zostawię, na pastwę losu – zagroził nam palcem.

– Dobra, siadaj już na dupie. I tutaj siedzisz – zdenerwowała się Ness i jednym szarpnięciem posadziła blondyna na siedzeniu. – Ethan, siadasz ze mną?

– Okej – zgodził się z czerwonowłosą posyłając mi przepraszające spojrzenie. Nadal ciężko było mi przywyknąć do nowego koloru włosów szarookiej.

W sumie to nawet lepiej, bo miałam aż dwa miejsca dla siebie. Wygodnie rozłożyłam się, opierając głowę o okno. Wtedy obraz za szybą zaczął się poruszać, co oznaczało, że ruszyliśmy. Nie zwróciłam nawet uwagi na osobę, która usiadła obok mnie. Kątem oka widziałam, że był to mężczyzna.

– Nie mogę mieć chwili spokoju? – warknęłam poirytowana. Zmęczenie przejęło nade mną górę, co też znacznie wpłynęło na mój humor. Przez to mogłam być bardziej opryskliwa, niż miałam w zwyczaju.

– Coś ty taka nerwowa, Allen? – przemówił do mnie znajomy, głęboki bas. Tylko to mi wystarczyło, abym wiedziała, że to Zack usiadł obok mnie. Ostatnio nasz stosunek do siebie stał się obojętny, rzadko rozmawialiśmy. Być może, spowodowało to, że mało czasu spędzaliśmy wspólnie. On ciągle rozmawiał na uboczu z Joshem, natomiast ja najwięcej czasu spędzałam z Noah i Benem. Czasem przy nich czułam się jak piąte koło u wozu, lecz to poczucie znikało tak szybko, jak się pojawiało.

– Nie mam humoru, na twoje durne teksty – zaznaczyłam dobitnie. Chciałam, aby Zack sobie stąd poszedł. Skoro ostatnio potrafił mnie olać, to dlaczego nie może zrobić tego o co go proszę?

On nigdy nie spełni moich próśb.

– Nie musimy rozmawiać – zaoferował, jakby nie chciała sobie stąd iść.

– Niech ci będzie – uległam. Za każdym razem ulegałam. Jego obecność działała na mnie w dziwnie kojący sposób i nie umiałam tego wytłumaczyć. Oparłam głowę na jego silnym ramieniu i przymknęłam powieki, odpływając w mój prywatny świat, do którego tylko ja miałam wstęp.

Krew.

Wszędzie jest krew. Z przerażeniem zerkam na ręce. Krew. Całe jej litry leją się po podłodze. Muszę zamrugać kilkukrotnie, aby wokół zrobiło się jaśniej, a moim oczom ukazało się coś więcej, prócz bordowej cieczy. Paraliżował mnie jej widok, ponieważ wiedziałam z czym to się wiąże.

To był mój pokój. Tylko jasno drewniane panele przybrały inny odcień. Wtedy przy wejściowych drzwiach widziałam jego. Cole, stał ubrany w swoją skórzaną kurtkę. Bez wahania podszedł do mnie i wpił się w moje usta. Tylko nie czułam tego pocałunku. Jakby omiatało mnie chłodne powietrze. Byłam tak zaaferowana brunetem, że nawet wystrzał, a potem silny ból w klatce piersiowej, nie zwrócił mojej uwagi. Dopiero w chwili, gdy zabrakło mi oddechu. Zack osunął się na ziemię. Po środku jego białej koszulki, widniała krwista plama. W drzwiach wejściowych stał mężczyzna w kominiarce. Ból w klatce piersiowej, zaczął przybierać na sile. Upadłam na dwa kolana, przyciskając dłonie do rany. Z moim ostatnim wdechem upadłam na martwe ciało Cole'a. Nim zamknęłam oczy przed nimi, mignął mi obraz mężczyzny w kominiarce.

Rick Barnes.

– O boże – zerwałam się się tego przeklętego koszmaru, próbując unormować oddech. Automatycznie zerknęłam na miejsce obok. Całe szczęście. Siedział tutaj i nic mu nie było. Za to patrzył na mnie jak na ostatnią wariatkę. – Koszmar – bąknęłam pod nosem, czując zażenowanie.

– Rozumiem – skinął tylko głową, mocniej zaciskając szczękę. Nie dociekał, co mi się śniło, za co byłam cholernie wdzięczna. Z tego co pamiętałam, jego też prześladowały koszmary, których nie mógł się wyzbyć. Zauwżyłam to podczas jednej z nocy, którą u niego spędziłam.

– Za ile będziemy? – próbowałam przekierować rozmowę na inne tory. Żadne z nas nie lubiło się zwierzać.

– Za jakieś cztery godziny – stwierdził, zerkając na swój telefon. Czyli nie spałam jakoś długo, ale po tym koszmarze, całe zmęczenie zniknęło. Nawet nie chciałam zmrużyć oka.

Również zdałam sobie sprawę, że cały czas mam głowę opartą na ramieniu chłopaka. Podniosłam ją i oparłam się o siedzenie. Nie chciało mi się zbytnio myśleć, po prostu było to co jest tutaj i teraz. W tle Noah śpiewał jedną z piosenek Ariany Grande, a dopingowała mu różowowłosa. A dokładniej śpiewał Thank U, Next.

– Nudzi mi się... – do głowy przyszło mi pewne wspomnienie i od razu miałam zamiar je wykorzystać. – Zagramy w pytania? – zwróciłam się do bruneta.

– Allen, już zapominałem jaka bywasz upierdliwa w podróży – zaśmiał się z mojego zachowania. – Jeśli chcesz mnie lepiej poznać, wystarczy poprosić. Fizycznie znasz mnie całego – mrugnął do mnie okiem. Nienawidziłam, kiedy jego zachowanie sprawiało, że cała się czerwieniłam.

– Ta, znam – zgodziłam się z nim. – I nie masz, czym się za bardzo pochwalić – dolałam oliwy do ognia. Chyba zbyt dużo czasu spędzałam z Ness, ponieważ przyswoiłam, niektóre jej odzywki.

– Nie wydaje mi się, żebyś nie była zachwycona – szepnął na moje ucho tak, abym tylko ja mogła go usłyszeć. Jego ręka spoczęła na moim udzie, co wywołało przyjemny dreszcz. Mój oddech przyśpieszył. Nienawidziłam go, za to co ze mną robił.

– Bierz te łapy, Cole. To podchodzi pod molestowanie – strąciłam jego dłoń, a moje udo owiał chłód. Nie mogłam mu pozwolić, by całkowicie przejął nade mną kontrolę, bo inaczej nasza gra nie miałaby żadnego sensu.

– Tak? – zdziwił się moją pewnością siebie.

– Tak. Nie przypominam sobie, żebym skończyła osiemnaście lat – uśmiechałam się triumfalnie. To całe droczenie się między nami, było naturalne i pasowało do naszych charakterów.

– Z jakimi małolatami ja się zadaję? – uniósł brwi ku górze, a jego wargi wygięły się w charakterystyczny dla niego uśmiech.

– Raczej za jakimi się uganiasz – poprawiałam go.

Prawda była taka, że traktowaliśmy siebie jak zabawki. Nie tylko ja to widziałam, ale on też. Wszystko mogłoby być o wiele łatwiejsze, gdybym nigdy w życiu, nie zaprzyjaźniła się z jego znajomymi. Stałam się częścią ogromnej rodziny, do której wtargnęłam niczym intruz. Przewiązałam się do niej. Nie miałam serca też by odejść. Znalazłam coś, co sprawiało, że wielbiłam każdy dzień.

– Raczej to ty za mną się uganiasz – odpłacił mi tym samym. – Rozumiem, że jestem przystojny, a ty nie mogłaś się oprzeć...

– Mhm, chyba kogoś ego wyjebało w kosmos – napomknęłam, ostudzając jego zapał. Może i faktycznie był przystojny, ale nie mogłam przyznać mu racji. Już i tak posiadał wielkie mniemanie o sobie, więc musiałam je nieco utemperować i pokazać, że nie dam się tak łatwo.

– Allen, jesteś bardziej pyskata, niż zazwyczaj – stwierdził, odwracając twarz w moim kierunku.

Zatraciłam się w tych oczach. Nie wiem dlaczego, ale fascynował mnie ich widok. Nawet wyboista droga, po której jechaliśmy, nie sprawiła, że przestałam przyglądać się diabłu, który mi towarzyszył. Już samym grzechem było patrzenie w niego, a co dopiero, gdy ja czekałam, aż pokaże mi cały świat. Nie ufałam mu, ale chciałam, by towarzyszący mi ból zniknął. Zack właśnie to zrobił. Ból przeminął. A to tylko bardziej mnie podsycało.

– Uczę się od najlepszych, Cole – zaznaczyłam jego nazwisko, wypowiadając je głośniej, niż resztę zdania. Nie rozumiałam tej idei zwracania się do siebie po nazwisku, ale niech mu będzie.

Ja też umiem być fajna.

Wróciłam do domu tuż przed zmierzchem. Nabyta w nową energię, którą dał mi wyjazd. Tak, te trzy dni z Liv sprawiły, że zaczęłam patrzeć na świat bardziej optymistycznie. Nigdy nie byłam optymistką, a raczej realistką. Widziałam życie takim jakim było. Cierpienie stało na porządku dzienny, nieodłączną częścią. Rzuciłam plecak na niepościelone łóżko i poszłam do salonu.

Na kanapie zastałam widok pijanego ojca. Leżał we własnych wymiocinach. Ten obraz mnie obrzydzał. Na stoliku kawowym, tak samo jak na kuchennym blacie, leżało mnóstwo butelek. Wystarczyło, że Charlotte wyjechała, a on wrócił do sowich dawnych nawyków. Nie było to dla mnie nowością, ponieważ od kilkunastu lat borykałam się tym z widokiem. Idealny szeryf. Etykietka, którą przypisywano mu od lat. Szkoda, że nie widzieli jak było w rzeczywistości.

– Wstawaj, menelu – traciłam go stopą. Chciałam, aby było mu wstyd za to jak wygląda.

– Co się dzieje? – odezwał się niezrozumiale zaspanym, zapijaczonym głosem. – Gdzieś ty była? – zwrócił uwagę na mój powrót, czyli jednak kontaktował.

– Z dala od tej meliny – warknęłam w jego stronę. Tym sposobem chciałam zaznaczyć, że nie powinien robić mi wyrzutów. W między czasie zaczęłam zbierać puste butelki. Nie lubiłam patrzeć na taki widok, więc wolałam się z nim uporać.

– Nie było cię! – przerwał mi sprzątanie. Za to szarpnął mnie za rękę. Ściskał ją tak mocno, że dosłownie poczułam, jak w tym miejscu zaczynają pojawiać się siniaki.

– Puszczaj! – szarpałam się tyle, ile mogłam, lecz kegi uścisk był silniejszy. Łzy zebrały się w moich oczach. Nienawidziłam tych momentów, gdy dochodziło do aktów przemocy. – Głuchy jesteś?!

– Zachowujesz się jak dziwka! To nie jest moja córka! Nie będziesz więcej lekceważyć moich słów! – krzyczał, jakby wciąż trwał w jakimś amoku. Po raz pierwszy był w tak fatalnym stanie. Zaczęłam obwiniać za to moją matkę. To wszystko przez nią. Gdyby nie wyjechała, to teraz tata nie robił by mi krzywdy.

– Zostaw mnie! Nigdy więcej! – wyszarpnęłam się z jego uścisku i pędem podbiegłam do pokoju.

Dla własnego bezpieczeństwa zamknęłam drzwi na klucz. Nie poszedł za mną, za to szłyszałam jak z każdym słowem wymyślał dla mnie coraz to nowsze określenie. Osunęłam się wzdłuż ściany. Łzy spływały po moich policzkach, niczym wodospad. Nie chodziło o to zdarzenie, a raczej bolesny powrót do rzeczywistości. Dlaczego nie mogło być tak jak w ostatnich dniach? Nadszedł moment zapłaty. Wszystko miało swoją cenę, nawet moje szczęście. A miałam sporo długów, które kiedyś było trzeba spłacić. Chwile słabości, przychodziły w najmniej oczekiwanych momentach. Musiałam się z nimi uporać. Otarłam łzy i z trudem podnosiłam się z podłogi. Przebrałam się w inne ubrania, bo w tych nie czułam się zbyt dobrze. Spojrzałam w lustro. Naprzeciw niego stała dziewczyna w niedbałym koku, czarnej koszulce i szortach.

Przywykłam do myśli, że w domu spędzam tak naprawdę minimum swojego wolnego czasu. Zdecydowanie lepiej czułam się gdzie indziej. Bo to tak naprawdę nie był mój dom. Dotarło do mnie, co musiał czuć Cole, paląc swój rodzinny dom. W tym momencie zrobiłabym dokładnie to samo co on. Jednak nie mogłam zabrać schronienia pozostałam rodzinną zamieszkujący ten blok. Ukojenia jak zawsze poszłam szukać u Noah.

Tam dopiero czułam się jak w domu.

– Jesteś?! – weszłam do pokoju, który standardowo wypełniała woń alkoholu. Nigdzie nie było mojego przyjaciela, a przecież niedawno przyjechaliśmy. – Noah?!

– Hejo! – za drzwi łazienki wyskoczył chłopak. Zdziwiło mnie to, ponieważ był w samych bokserkach. Jednak pomyślałam, że brał prysznic. – O mało się nie utopiłem. Myślałem, że ktoś się włamał, to ja szybo lecę do pokoju, a to tylko ty, Mad – nawijał jak najęty. Żadna nowość, że jego buzia się nie zamyka, na co tylko przewróciłam oczami.

– Człowieku daj żyć i nie pij już więcej kawy – oznajmiłam mu całkiem poważnie. I tak momentami bywał nie do wytrzymania, a co dopiero gdy w jego żyłach płynęła kofeina. Oparłam się o jego ciemno drewniane biurko. Nie zamierzałam się stąd nigdzie ruszać. Noah musiałby wywalić mnie siłą, czego rzecz jasna nie zrobi.

– Będę – zaprzeczył natychmiastowo.

– Przysięgam ci, że nie przyjdę na twój pogrzeb – zażartowałam. Uwielbiałam nasz kontakt, wiele rzeczy, które dla innych mogły wydawać się dziwne, dla nas bywały normalne. Nawet teraz śmiałam się z jego słabości do kawy. – Nie ważne, czy to będzie jutro czy za dziesięć lat. Nie ma takiej opcji.

– Alleluja! Chociaż po śmierci zaznam trochę spokoju – dodał wciągając na siebie koszulkę. Zrobiłam obrażoną minę, aby pokazać, że jego słowa mnie uraziły. Nie, żeby coś, ale ja sobie wyprawa żyły, troszczę się o niego, a on nie chce mnie na własnym pogrzebie. Ma tupet. – Madison?

– Tak?

– Orientuj się! – z impetem rzucił się na mnie, przewyższając co straciłam równowagę i z hukiem upadliśmy na podłogę.

– Złaź ze mnie, mamucie – nakazałam, próbując wyswobodzić się z pod jego ciała. Dziś zachowywał się strasznie. I nie mówię tego po złości. – Jesteś zjarany? – zapytałam, kiedy nie mógł przestać się śmiać. Źrenice jego błękitnych oczu, były lekko powiększone.

Po zadaniu tego pytania, Noah zamilkł. To dało mi do myślenia. Od zawsze bezproblemowo znajdował odpowiedź na każde pytanie. Teraz jego usta zacisnęły się w wąską linię i nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Zszedł ze mnie, a wzrok skierował w granatowy dywan.

– Noah? – ponowiłam pytanie. – Paliłeś coś?

– Tak, paliłem – przyznał, a jego twarz przybrała odcień kości słoniowej. Zdobył się na odwagę, aby zerknąć mi w oczy. Ja natomiast wyłączyłam się na jakiekolwiek emocje.

– Okej – wzruszyłam tylko ramionami, na co chłopak zmarszczył brwi. Chyba nie zrozumiał mojej postawy, jakby była dla niego czymś zupełnie nowym. – To twoje życie. Chcesz palić to pal, tą jebaną trawę. Sama palę papierosy i nigdy nie powiedziałeś mi nic złego, więc ja też to przemilczę – wyjaśniłam mu, robiąc krok w tył. Może mi się to nie podobało, ale nie mogłam notorycznie go kontrolować. Najważniejsze było zaufanie, a ja ufałam Noah, ponieważ liczyłam, że nigdy mnie nie okłamie.

Jednak się przeliczyłam.

Ostatni raz – przysiągł mi. Chyba sam zrozumiał, co robi. – Lepiej położę się spać, nim mama mnie zobaczy.

– To jest dobry pomysł – zgodziłam się z nim.

Tak jak powiedział, tak i zrobił. Położył się na swoim łóżku, narzucając na siebie koc. Był to dla mnie znak, że nie mogłam tutaj zostać, a wręcz przeciwnie musiałam coś ze sobą zrobić. Nie minęło nawet kilka minut, a słyszałam pochrapywanie przyjaciela. Wychodząc, zgasiłam za sobą światło.

Pierwsze co zrobiłam, po wyjściu od kumpla, było to zapalenie papierosa. Nikotyna pomagała mi myśleć. Wiem jak to brzmiało, lecz znałam umiar i tylko w kryzysowych sytuacjach wypalałam całą paczkę. Nie miałam co ze sobą zrobić. Nie mogłam wrócić do domu, ojciec wciąż był pijany. Żeby całe to gówno wydawało się o wiele prostsze, gdy tak naprawdę byłam niechciana. W głowie miałam obraz twarzy, która szczerze uśmiechała się na mój widok.

Zack Cole.

To właśnie do niego postanowiłam się wybrać. Nie było kogoś bardziej zagubionego, niż on. Chaos. Idealnie określenie naszej dwójki. Wszystkie myśli, które rozsadzały nasze mózgi odchodziły w cień. Potrzebowałam tego typu zapomnienia. Bo co mogła zrobić zagubiona nastolatka? Jak ostatnia kretynka poszłam, do południowej części miasta. Po to by zobaczyć się z chłopakiem, który od lat widnieje na marginesie społecznym. Na samą myśl naszego spotkania, uśmiech wkradł się na moją twarz. Włożyłam słuchawki w uszy, odtwarzając jedną z playlist i szłam.

– Allen? – zdziwiony Cole otwarł mi drzwi. Nie spodziewał się mnie tutaj, o tak późnej porze. Pomału zaczęłam żałować, że w ogóle tutaj przyszłam. Nie umiałam spojrzeć mu w oczy, jednak uniosłam wzrok. Stał przede mną w samych, czarnych dresowych spodniach. Nie miał na sobie koszulki. Przez co utkwiłam wzrok w jego nagi torsie, którego obraz znałam na pamięć.

– Mogę wejść? – dopiero kiedy odchrząknął, oprzytomniałam. Cichym, niepewnym głosem zapytałam się go, czy mogę wejść. Czułam się głupio. Dlaczego akurat u niego szukałam pomocy?

Ten tylko przepuścił mnie w drzwiach, uważnie mi się przypatrując. Weszłam do salonu. Na kuchennym blacie dostrzegłam butelkę piwa i paczkę papierosów. Od razu do głowy powróciły mi obrazy tego pijaka. Tylko, że Zack taki nie był. Znał swój umiar, więc nie miałam czego się obawiać. Po mimo tego, iż ziarno niepokoju zostało zasiane już dawno temu. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na Cole'a, który wciąż stał na korytarzu, świdrując mnie wzrokiem. Znowu ten dreszcz, z czasem go polubiłam. Nic nie miało tak na mnie silnego wpływu, jak jego jedne spojrzenie

– Stało się coś? – przemówił do mnie. Jego kojący baryton działał na mnie w uspokajający sposób. Zrobił krok w moim kierunku, zachowując między nami odpowiedni dystans.

– Pokłóciłam się z ojcem – odpowiedziałam wymijająco. Zgryzłam wewnętrzną część policzka, aby powstrzymać łzy. Nie chciałam przy nim płakać, po prostu nie mogłam. – Nie miałam gdzie się podziać. Ale jeśli ci przeszkadzam to mogę sobie stąd pójść – zaczęłam nawijać, jak opętana. Nie umiałam się zamknąć w stresowych sytuacjach.

– Nie przeszkadzasz mi.

Słysząc jego głęboki bas, byłam pewna. Pewna tego co chciałam zrobić. Przy nim nie musiałam się obawiać, może to brzmiało absurdalne, lecz w danym momencie mnie to nie obchodziło. Potrzebowałam bliskości. Takiej, którą mógł dać mi tylko on. Zrobiłam krok do przodu tak, że teraz jego miętowy oddech owiał moją twarz. Nie mogłam już dużej czekać. To ja wykonałam pierwszy ruch. Wpiłam się w jego usta. Odwzajemnił pocałunek, a nasze języki splątały się ze sobą, walcząc o dominację. Czułam smak goryczy, który spowodowało wypite przez niego piwo. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ idealnie określał on Cola. Jego dłonie zaczęły błądzić po mojej tali, przesuwając się wzdłuż pośladków. Swoje dłonie wplotłam w jego zmierzeniowe, kasztanowe włosy. Pociągnęłam go delikatnie za końcówki, ponieważ wiedziałam, że Zack to lubił. Odnalazł skrawek mojej koszulki i jednym zwinnym ruchem, cisnął ją w kąt. Wiedziałam do czego to zmierzało, lecz ani śniło mi się przestawać. Uderzyłam plecami o ścianę, a Cole przywarł do mojej szyi. Wydałam z siebie stłumiony jęk. Jedną dłonią odpiął mój stanik. W jednym momencie stałam zupełnie przed nim naga, ale nie przeszkadzało mi to. Pragnęłam tej bliskości, jak niczego bardziej na świecie.

Mój prywatny ideał.

Nasze usta ponownie złączyły się w namiętnym tańcu. Jak zwykle był brutalna, lecz nie przeszkadzało mi to. Podgryzałam jego wargę. W przypływie chwili, załapałam za gumkę jego dresów, dając mu wyraźny znak, że chcę czegoś więcej. Od razu to zrozumiał. Oplotłam go nogami w pasie. Zack przeniósł mnie na sofę. Po czułam znajomy skurcz w podbrzuszu. Zostałam w samych bawełnianych, czarnych majtkach. Uniosłam biodra ku górze ocierając się o niego. Naprawdę tego chciałam. Byliśmy zupełnie trzeźwi. Ta noc miała być inna, niż wszystkie nasze poprzednie. Odkryliśmy się wystarczająco. Dlatego pomogłam chłopakowi pozbyć się jego bokserek. Dalej pozostawałam przy zadaniu, że wyglądał jak perfekcyjna rzeźba. On również zdjął moje majtki. Teraz nic już nas nie dzieliło. Odszedł na moment, a do mnie dotarło, że nie ma już odwrotu. Ta myśl mnie ekscytowała i jednocześnie przerażała. Wrócił z portfelem, z którego wyciągnął paczuszkę prezerwatyw. Nałożył ją, a później wszedł we mnie. Z moich ust wydobył się niekontrolowany jęk. W podbrzuszu poczułam nadchodzący orgazm, a przecież to był dopiero sam początek. Nic nie mogłam poradzić, że tak na mnie działał. Zack przyśpieszył swoje ruchy, a ja czułam się jak w niebie. Nasze ruchy się synchronizowały i stały się jednością, dokładnie tak, jak my. Kiedy byłam już blisko szczytu, zaczęłam wbijać swoje paznokcie w plecy chłopaka. Jutro zauważy na nich ślady, jakie po sobie zostawiałam. Ta wizja pomogła mi w tym, aby skurcz w moim podbrzuszu przeszedł w prawdziwą eksplozję. Oczy zaszły mi mgłą. Zack poruszał się jeszcze chwilę i później opadł na moje ciało. Złożył krótki, ale jakże intensywny pocałunek na moich ustach.

– Idę pod prysznic – oznajmił, wstając z kanapy. – Możesz założyć to – rzucił w moim kierunku, zwykłą czarną koszulkę. Stał przede mną zupełnie nagi, a na jego twarzy widniał ten znajomy, cyniczny uśmiech.

Zarumieniłam się na samą myśl o tym. A przecież przed chwilą, pieprzyłem się z nim na tej kanapie i jakoś nie było mi wstyd. Miałam ochotę walnąć się z całej siły w czoło, bo wychodziłam na jeszcze większą Matkę Teresę, jak to nazwał mnie Cole. W końcu dał upust moim męczarnią i zniknął tuż za ścianą. Dopiero gdy usłyszałam szum wody, wstałam z kanapy i pozbierałam swoje ubrania. Złożyłam na siebie bieliznę, lecz nie mogłam oprzeć się pokusie, by nie założyć tej koszulki. Pachniała nim. A ja uwielbiałam ten zapach. Ledwo sięgała mi do ud, ale jakoś nie bardzo mi to przeszkadzało.

– Co się stało, Madison? – ponowił pytanie, gdy powrócił do salonu. Znowu nie miał na sobie koszulki, lecz ten widok mi nie przeszkadzał. Jednak nie mógł odpuścić, więc zaczęłam wymyślać wymówkę.

– Pokłóciłam się z tatą – powiedziałam, ale tylko część prawdy. Nie umiałam się przyznać, do tego, co działo się u mnie w domu. Tylko jednej osobie przez całe swoje życie, zwierzyłam się z zachowania Charliego. Z tego jak mnie wyzywał i szarpał. Nie chciałam, aby każdy uważał, że jestem ofiarą przemocy, bo dawałam sobie z tym radę i zawsze kończyło się na szarpaniu. – Oglądamy coś? – chciałam zmienić temat, dlatego chwyciłam pilota i zaczęłam przeskakiwać po kanałach, szukając czegoś ciekawego.

– Nie zmieniaj tematu – ostrzegł mnie. Na dowód swych słów stanął przede mną i założył ręce na klatce piersiowej. – Powiedz prawdę.

Nasz spojrzenia się zablokowały. Czytał ze mnie, jak z otwartej kartki. Potrafił określić, kiedy kłamałam. Nienawidziłam tego. A jednocześnie cieszyło mnie to, że zwrócił uwagę na moje słowa. Przy nim byłam, niczym bezbronne dziecko. Nie musiałam kłamać. Mogłam być sobą. Widział mnie już w nieco gorszym stanie. Przy nim niejednokrotnie płakałam.

Nie wiedziałam, że przez niego też będę płakać.

– Mój ojciec ma problemy z alkoholem – przyznałam. Było mi tak cholernie głupio, ale uznałam, że skoro Zack się przede mną otworzył, to ja też powinnam. – Pije od kiedy tylko pamiętam. Jest nieobliczalny. W przeciągu pięciu minut jest w stanie zwyzywać mnie od najgorszych. Jakby mnie nienawidził, a jestem jego córką. Czasem też dochodzi do szarpanin. Najzabawniejsze jest to, że kiedy wytrzeźwieje, zupełnie tego nie pamięta. Zachowuje się jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Teraz rozumiesz, dlaczego tak bardzo go nie cierpię.

Otwarłam się przed nim. Nie było już odwrotu. Zdecydowałam. Nie chciałam stać u boku taty, skoro Zack znaczył o wiele więcej. Był to pewien sposób odegrania się, za wszystkie te lata krzywdy, które mi wyrządzał. Cole, jako druga osoba, na przestrzeni lat poznał prawdę. On nigdy nie widział w nim, idealnego szeryfa, a wroga. Może zabrzmi to absurdalnie, ale też w nim widziałam wroga. Walczyłam, przez tyle lat. Nie mogłam się poddać i nie zamierzałam. A on tylko za hartował moje serca, do podjęcia decyzji, które już od tak dawna rozważałam.

– Skurwiel – warknął pod nosem.

Uważnie przypatrywałam się zmianą na jego twarzy. Już i tak ostre kości policzkowe, stały się jeszcze ostrzejsze. Zacisnął pięści. Ale te oczy. Jeszcze nigdy takich nie widziałam. Kipiały one prawdziwym ogniem. Jakby miał zaraz wszystko doszczętnie zniszczyć.

– Przywykłam już, do tej myśli – próbowałam go uspokoić. Kiedyś Zack również opowiadał mi, że sam nie miał dobrego dzieciństwa. Znał ten ból, posiadał ojca, którego nienawidził.

Byliśmy przepełnieni nienawiścią, zasiane w dzieciństwie.

Idealny szeryf – prychnęłam pogardliwie. – Zależy dla kogo.

– Mówiłem, że go nie lubię – dodał, nieco rozładowując, napiętą atmosferę. Te proste słowa, wywołała u mnie uśmiech.

Coś sprawiało, że z każdym słowem bruneta, chciałam się uśmiechać. On też reagował w podobny sposób. Nie żałowałam, ani trochę, że tutaj przyszłam. W końcu mogłam z kimś szczerze porozmawiać, licząc na zrozumienie. Rozumiał mnie, jak mało kto. Musiał przechodzić przez podobne sytuację, a stał się kimś ważnym. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że i ja mam szansę. Szansę, aby stać się kimś. Na pewno jej nie zmarnuje.

– Miałeś rację – przyznałam, mamrocząc pod nosem. Przysunąłem kolana do siebie i objęłam je rękami.

– Możesz powtórzyć? Bo nie dosłyszałem – dosiadł się obok mnie. I to naprawdę blisko, tak bym mogła powtórzyć moje wcześniejsze słowa. Wiedziałam, że sobie ze mną pogrywał.

– Miałeś rację – zaznaczyłam dobitnie  ostatnie słowa.

– Zawsze ją mam, Allen – dodał rozbawiony. Najwidoczniej, to go satysfakcjonowało. A ja podbijałam jego przerośnięte ego. – To co oglądamy? – zmienił temat rozmowy o sto osiemdziesiąt stopni. Nie, żebym już do tego nie przywykła.

Zaczął przeskakiwać po kanałach. W końcu nie znalazł niczego ciekawego, więc wybrał netflixa. Nie zaskoczyło mnie to jakoś szczególne. Też często właśnie stamtąd oglądałam filmy.

– Kolejna rundka Pamiętników Wampirów? – zasugerowałam, nawiązując do ostatniej nocy, gdy oglądaliśmy mój ukochany serial.

– Nie ma takiej kurwa opcji – zaprzeczył natychmiastowo. – Nie wiem, jak ty i Amy możecie oglądać to ścierwo – obrażał ten serial w najlepsze i całkiem nieźle się przy tym bawił.

– Amy, wie co dobre – postanowiłam bronić nastolatki. Może i ona nie za bardzo mnie lubiła, z widomych powodów, ale ja naprawdę uważałam, że jest świetna. – Właśnie, jak się trzyma? – nie ukrywałam tego, że bardzo martwiłam się o dziewczynę.

– Chyba jest okej. Chodzi na terapię, codziennie sprawdzam jej ręce. Mama się załamała, kiedy jej powiedziałem – odparł sfrustrowany. Cole, może i był dupkiem, ale dla rodziny zrobiłby wszytko. Zawsze stawiał ją na pierwszym miejscu, nie ważne co by nie działo.

– To musiał być, dla niej, niezły szok – przytaknęłam mu. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co musi czuć rodzic, gdy dowiaduję się, że jego dziecko ma zamiar się poddać. Nie może pokazać słabości, musi być silny dla dziecka. To ciągła walka. Każdego dnia walczymy. Z własnymi demonami, które nas prześladują. Jedynym sposobem, aby wygrać, to zrozumienie ich. Nie można uciekać przed samym sobą.

– Była – zgodził się ze mną. – Amy to jej jedyna córeczka. Zresztą za każdego z nas oddałaby życie.

Zack opowiadał o swojej matce, jakby była cudowną kobietą. Nie wątpiłam w to. Jednak gdzieś w środku, zabolała mnie myśl, że moja mama nigdy taka nie była. Nawet nie wiedziałam, jaki jest jej ulubiony kolor. Przeszłość dawała o sobie znać i coraz bardziej docierało do mnie, że prawie od zawsze byłam skazana na samą siebie. To ja dźwigałam swój ciężar i żyłam z nim każdego dnie. Jedyne wsparcie, jakie otrzymywałam, należało od moich przyjaciół.

– Nie zamierzasz jej powiedzieć, czym się zajmujesz? – zerknęłam na chłopaka, który wpatrzony był w telewizor i wciąż szukał filmu.

– Nie potrzeba jej kolejnych zmartwień – zapewniał mnie. Czyli był świadomy, że to co robił, było niewłaściwe. A jednak ciągnęło go do tego. Zrozumiałam, że właśnie tego chciał, to właśnie były jego marzenia.

Które spełnił, kosztem innych.

Nareszcie zaczęliśmy oglądać film. Cole wybrał Szybkich i Wściekłych. Oczywiście, nie mógł nic innego wybrać. Szybka jazda, to był zdecydowanie jego konik. Ja osobiście nie przepadałam, za tego typu filmami, ale chciałam się do nich przekonać.

– Masz popcorn? – w trakcie filmu zgłodniałam. Nie wciągnął mnie, więc chciałam się czymś zająć. Za to Zack oglądał go jak zahipnotyzowany. Szybka jazda go nakręcała, nawet na filmach.

– Powinien być gdzieś w kuchni – odpowiedział, dając mi tym przyzwolenie, abym sama go zrobiła.

Zerwałam się z kanapy i poszłam do kuchni. Zaczęłam przeszukiwać wszystkie szafki po kolei. Jak na to, że Cole mieszkał tutaj sam, to posiadał zadziwiająco ilość jedzenie i to zdrowego. Moje mieszkanie z pewności by tak nie wyglądało, a raczej opierało się na błyskawicznym jedzeniu. Ponieważ, nie zbyt lubiłam gotować. Nie miałam to tego cierpliwości i zazwyczaj kończyłam, cała ubrudzona.

Znalazłam opakowanie błyskawicznego popcornu, ale znajdował się on na najwyższej półce. Nie byłam, aż tak wysoka, dlatego musiałam sobie poradzić w nieco inny sposób.

– Co robisz? – Zack zwrócił na mnie uwagę i oderwał się od ekranu. Patrzył na mnie z niezrozumiała miną. Ponieważ taszczyłam ze sobą krzesło.

– Radzę sobie – odparłam, sięgając opakowanie. – Nie każdy jest pierdolonym olbrzymem – sarknęłam. Wystawiałam w jego stronę język i uśmiechałam się zwycięsko.

– Nie każdego rozwój zatrzymał się w siódmej klasie. – nie pozostał mi dłużny.

– Ciesz się, że chociaż siódmoklasistki, na ciebie lecą – odpyskowałam, nastawiając mikrofalę.

Na tym kończyły się moje umiejętności, ponieważ i tak miałam spory problem, aby ją nastawić. Zawsze moje próby zrobienia zrobienia tej przekąski, kończyły się jej spaleniem. Nie moja wina, że nie wiem, ilu watową mam mikrofalówkę.

– Lecisz na mnie, Allen? – usłyszałam baryton Zack'a tuż przy moim uchu. Stał za mną, a mogłam to stwierdzić po oddechu omiatającym mój kark. Nawiązałam do moich wcześniejszych słów.

Nie no, zaraz umrę.

– Ta.

Ta odpowiedź wręcz ociekała sarkazmem i ironią. Znałam te jego zagrywki. W każdym słowie szukał punktu zaczepienia. Na pewien sposób było to dość zabawne, bo cokolwiek bym nie powiedziała, to on uważał się za pierdolonego boga.

– Możemy dokończyć film? – zaoferowałam, zabierając ze sobą miskę.

Wygodnie rozsiadłam się na kanapie i udawałam zafascynowaną filmem, który tak naprawdę mnie nie obchodził. Cole nic więcej nie mówiąc usiadł obok mnie.

Film dalej mnie nie wciągnął, jednak nie potrzebowałam niczego więcej do szczęścia, wystarczyła mi miska popcornu. W sumie to było takie zwyczajne, ponieważ w końcu ja i Zack robiliśmy coś normalnego. Po prostu oglądaliśmy film. Bez żadnych osób trzecich, które chciały mnie zabić. Wtedy dotarło do mnie, że właściwe wybrałam, przychodząc do Zack'a. Nie musiałam udawać, byłam sobą.

Wzdrygnęłam się, wyrzucając ziarenko popcornu na kanapę. Dzwonił mój telefon, dlatego poderwałam się z miejsca, aby go odebrać. Zdziwiłam się odrobinę, ponieważ dzwonił mój przyjaciel. Była dwudziesta pierwsza. Początkowo myślałam, że znów za bardzo się zjarał i będzie pieprzył mi jakieś głupoty. Więc odrzuciłam połączenie. Nawet jeśli chodziło o mojego ojca, to nie obchodziło mnie to. Mógł postawić całe patrole po mieście w moim poszukiwaniu, ale i tak by mnie nie znalazł.

– Kto dzwonił? – zapytał zainteresowany Cole. Przerwał oglądnie, po to by na mnie zerknąć.

– Noah – odparłam na jednym wdechu, ponownie zajmując miejsce obok chłopaka. Widziałam jego reakcję, na samo wspomnienie o moim przyjacielu. Nie wiedziałam dlaczego tak za nim nie przepadał. Dawał znać o tym wyraźnie na każdym kroku. Czasem wolałam nie wspominać o nim. Owszem, Noah był kimś dla mnie ważnym i nie kryłam się z tym, lecz momentami potrafił też wszystko popsuć.

Zack już otworzył usta, aby coś powiedzieć. Jednak uniemożliwił mu to dzwonek mojego telefonu.

– Co jest? – poirytowana warknęłam do telefonu. Nie mogłam nie odebrać od swojego najlepszego kumpla, skoro ten nagminnie próbował się do mnie dobić.

Moją mamę przed chwilą zabrała karetka – oznajmił mi na jednym wdechu. Ton jego głosu sugerował rozpacz. Mnie też zamurowało na tą wieść.

– Jak to? Co się stało? – zasypałam go lawiną pytań. Przecież z Josphin było już lepiej, a tak przynajmniej twierdziła. Nie możliwe, że nie nowotwór powrócił, coś definitywnie było nie tak.

Przed oczami zaczął mi się rozmywać obraz, dlatego oparłam się plecami o ścianę. Nawet Cole wstał i podszedł do mnie, w obawie, że coś mi się stanie. Pokiwałem tylko twierdząco głową, na znak, że wszystko jest w porządku. W sytuacjach, gdzie emocje przejmowały nade mną władzę, nie dawałam sobie rady. Trwały one zazwyczaj krótką chwilę, a później znikały.

– Nie wiem, spałem. Kiedy się obudziłem poszedłem do kuchni, napić się czegoś. Mama już wtedy leżała na podłodze i za nic nie mogłem jej dobudzić. Właśnie jadę do szpitala – opowiedział mi w skrócie całą historię. Takie omdlenie nie oznaczało niczego dobrego. I nie musiałam być lekarzem, żeby to stwierdzić. Automatycznie  złapałam za końcówki włosów i zaczęłam owijać je wokół palca. – Ja pierdolę, Mad... A co jeśli jej co się stanie? Kurwa, nie daruje sobie tego...

– Już do was jadę. Będę za pół godziny – rzuciłam, po czym zakończyłam połączenie. Nie mogłam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo wiedziałam, że tak to nie działa. Noah i tak już mocno przeżywał całe to wydarzenie, więc nie chciałam składać mu obietnic, których nie będę w stanie dotrzymać.

Jak poparzona zaczęłam zakładać na siebie swoje ubrania. Robiłam to w ekspresowym tempie, przez co moje nogi się zaplątały o materiał jeansów, a ja o mało nie runęłam na podłogę. W porę udało mi się odzyskać równowagę i uniknęłam bliskiego kontaktu z podłogą. Schowałam iPhone do kieszeni i już miałam zamiar wyjść.

– Gdzie idziesz? – zatrzymał mnie Cole, który wyrósł jak spod ziemi. Utknęłam w jego salonie, gdy tak naprawdę powinnam być już w drodze do centrum. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciałam zostać, lecz nie mogłam.

– Muszę pomóc, Noah – wyjaśniłam. Brzmiało to żałośnie, a sądząc po mimice jego twarzy wiedziałam, że to mu się nie podoba. – Potrzebuje mnie, jego mama jest w szpitalu.

– Jasne – prychnął kpiąco pod nosem. To dopiero był sam początek. – Zawsze latasz na każde zawołanie Andersona, a on jest nic nie wart.

– O czym ty gadasz? – nie miałam pojęcia, jak mam interpretować te słowa. Jakby z jakiegoś powodu był do niego uprzedzony. Zagmatwałam się w tym wszystkim, a moje myśli krążyły wokół Jospehin.

– Prawdę, Allen – odwrócił się do mnie plecami i przeszedł do salonu. – Anderson jest nic nie warty, ale ty lecisz by mu pomóc. Nawet kurwa nie masz pojęcia, jak to żałośnie wygląda. Ty jesteś żałosna – wypowiadał każde słowo, które ociekała jadem, tak by mnie zabolało.

Udało mu się.

– Wiesz co, Zack? Może i jestem żałosna. Ale nie zostawię mojego przyjaciela, który mnie potrzebuję. Jest on dla mnie ważny i cokolwiek o nim nie powiesz i tak ci nie uwierzę. Nie rozumiesz jak to jest mieć przyjaciół, ponieważ jestem wpatrzonym w siebie egoistą! – słowa wypływały z moich ust, wyrażając prawdziwą furię. Byłam wściekła na Zack'a. Upokorzył mnie. – Idealnie pasuje do ciebie rola nieczułego chuja! Zajebiście ci to wychodzi!

– Tobie też, nieźle wychodzi rola naiwnej małolaty – mówiąc to uśmiechnął się kpiąco.

– Super! – wyrzuciłam ręce w górę. – Tak samo naiwnej, jak twoja była. Tylko różnica jest taka, że wyjdę przez te drzwi i nie dam się zabić, przez twoje pierdolone życie!

Nie powinnam wypowiadać tych słów. Zdecydowanie nie powinnam, ponieważ brunet w przypływie chwili, rzucił we mnie miską. Tą samą miską, z której dziesięć minut temu jedliśmy popkorn. Tyle wystarczyło i wspomnienie o Leyli. Wystarczyło, aby miska wylądowała na ścianie za mną. Całe szczęście była ona plastikowa, jednak nie zmienia to faktu, że Zack był psychiczny.

– Jesteś do reszty popierdolony! – wrzasnęłam na niego. Kolejny błąd z mojej strony.

Zack przywarł do mnie całym ciałem i pchnął mnie na ścianę. Uderzyłam o nią plecami. W miejscu uderzenia czułam niebywały ból. Jakby było tego mało brunet zacisnął swoje dłonie na mojej szyi, tak bym miała problemy z oddychaniem. W jego oczach widziałam ogień, który szalał. Nie oznaczało to dla mnie niczego dobrego.

– Puszczaj mnie, ty psycholu! – szarpałam się ze wszystkich sił, próbując złapać powierzę. On tylko wzmacniał uścisk, a przed oczami zaczęły mi tańczyć kolorowe gwiazdki.

– Każde twoje słowo jeszcze bardziej cię pogrąża – wysyczał w moją stronę. – Następnym razem załatwię cię gorzej, niż twój ojciec – oznajmił i odsunął się do tyłu.

Nareszcie mogłam odetchnąć. Chciało mi się płakać, kiedy dotarł do mnie sens jego słów. Uderzył w punkt, który miał mnie zaboleć. Nie przypomniał Zack'a Cole'a, którego ja w nim widziałam. Zachował się jak psychopata, którym był, dokładnie tak samo kiedy go poznałam. Jeszcze przez chwilę patrzyłam na niego i znowu zawładnęła nim diabeł. Wystarczyło jedno wspomnienie, a on stawał się kimś zupełnie innym.

– Pierdol się... – wyszłam z jego mieszkania. Łzy w moich oczach, w końcu zaczęły spływać po moich policzkach. Wciąż czułam na szyi jego dłonie.

Dotarło do mnie, że był gotów mnie zabić. I to nie pierwsza taka sama sytuacja. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nie powinnam już nigdy więcej z nim rozmawiać. Nie było to takie proste. Postanowiłam, że myśli o Zack'u powinny zejść na drugi plan. Teraz najważniejsza była Josphin i jej zdrowie. Złapałam jedną z teówek i nakazałam udać się do centrum.

Wysiadłam tuż przed szpitalem. To miejsce wywołało we mnie potworne wspomnienia. Szpital od zawsze kończyło mi się z miejscem gdzie umierali ludzie. Po mimo wielu specjalistów i tak większość umierała. Pewnym krokiem weszłam do środka. Oczywiście nie ominęło mnie te natrętne spojrzenie pielęgniarek i innych pacjentów, którzy czekali na przyjęcie. Nie chciałam nawet myśleć, o tym jak wyglądam. Przez całą drogę walczyłam ze sobą, aby się nie rozryczeć. Starłam się wymazać z pamięci słowa Zack'a, które tak bardzo mnie zraniły. Tłumaczyłam sobie, że nie potrzebnie wytykałam mu błędy. Doskonale wiedziałam, jak reagował, na wspomnienie o nich. Z uniesioną głową, poszłam w kierunku recepcji.

– Przepraszam, gdzie leży Josphin Anderson? – zwróciłam się do starszej kobiety, która stukała coś na klawiaturze.

– Jest Pani kimś z rodziny? – unosiła swój wzrok, z nad monitora, uważnie mnie mierząc.

– Córką – skłamałam. W innym wypadku nikt by nie udzielił mi takiej informacji. Poniekąd ciocia Jo była dla mnie jak matka. W końcu to ona w dużej mierze mnie wychowała. W duchu modliłam się tylko o to, aby starsza kobieta uwierzyła w moje słowa.

Cały czas lawirowała mnie wzrokiem. Być może wynikało to z jej problemów z nim. Na nosie miała ogromne okulary.

– Trzecie piętro. Oddział onkologi – poinstruowała mnie, po czym wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia.

Najwidoczniej kupiła moje kłamstwo. Czym prędzej poszłam w kierunku schodów, byle by opuścić SOR. Pamiętam jak sama na nim wylądowałam, a wszystko za sprawą ojca. Okropne wspomnienia, które wolałabym już wymazać z pamięci. Niestety to do mnie wracało.

ONKOLOGIA

Zatrzymałam się przed drzwiami wejściowymi na oddział, gdzie znajdowała się Jo. Wiedziałam, że jej pobyt musi mieć coś wspólnego z rakiem, którego jak twierdziła wyleczyła. Na jednym z krzeseł dostrzegłam przyjaciela. Łokcie podpierał na kolanach, a twarz miał schowaną w dłoniach.

– Noah, co z nią? – usiadłam obok chłopaka i położy dłoń na jego ramieniu. W ten sposób chciałam dać mu swoje wsparcie. Cierpiał i to bardzo. Miałam potworne wyrzuty sumienia, ponieważ wiele rzeczy, które powiedziała mi jego matka, on nigdy nie usłyszał. Wiedział o raku, ale już od dawna myślał, że temat był zamknięty. Podobnie jak ja.

Prawdę znała tylko Jospehin.

– Nie wiem... – odparł niemal płaczącym głosem. Zrobiło mi się go cholernie, żal. Uśmiech zastąpiły szkliste jasnobłękitne oczy. – Od godziny robią jej badania. Nikt nie chce mi nic powiedzieć.

– Pewnie niedługo nam powiedzą, co i jak – przybrałam silną postawę. Chociaż  nie byłam ani trochę silna. Noah szukał we mnie oparcie i musiałam mu je zapewnić. Tak samo, jak on robił to dla mnie. – Będzie okej. Zaraz zapytam się lekarza.

Robiłam wszystko, aby dać nadzieja mojemu przyjacielowi. Tak naprawdę, miałam przeczucie, że nie będzie wszystko w porządku. Nikt od tak nie traci przytomności, a później nie można jej dobudzić. Ale nawet jeśli trzeba by było, to wyciągnęłaby z lekarzy wszystkie informacje oraz wszelkie możliwe sposoby leczenia. Już wstałam z krzesła, kiedy na korytarzu dobiegł nas stukot obcasów. Za rogu wyszła złotowłosa dziewczyna. Ubrana była w beżową, letnią sukienkę, a na stopach miała koturny, które dawały znać o tym, że nadchodzi.

– Przyjechałam najszybciej jak mogłam – oznajmiła zdyszana. Widać, że robiła wszytko co w jej mocy, żeby tu dotrzeć. Wywnioskowałam to bo jej policzkach, które przybrały buraczany odcień. Nie sądziłam, aby był to róż. – Jak on się ma? – zwróciłam się z tym pytaniem centralnie do mnie, wskazując na bruneta palcem. Wyglądał jak siedem nieszczęść.

Nie wzięłam pod uwagę, że prócz rozłączył był też zjarany. To wszystko wpłynęło na jego podejście. Dostał większego dołka, niż kiedykolwiek. O mało nam tutaj nie płakał. Mi również chciało się płakać, widząc jego cierpienie. Z przyjaciółmi łączyła mnie wyjątkowa więź. Gdy oni płakali, to ja też. Gdy się śmieli, to i ja.

– Nie gadacie o mnie, jakby mnie tutaj nie było – ostrzegł. Uniósł swoje przekrwione gałki i patrzył na nas.

Coś ścisnęło mnie w sercu. Blair też przejęła się widokiem Noah. Miałam wrażenie, że za chwilę i jemu przyda się tutaj lekarz. To wszystko było solidnie powalone. Mieliśmy zaledwie siedemnaście lat, a już prześladowały nas problemy dorosłych. Nic dziwnego, że momentami nie dawaliśmy rady i po prostu byliśmy. Teraz też chciałam uciec. Uciec od wszelkich trudności. Wyobraziłam sobie momenty, gdy z niebywałą prędkością jeździłam autostradami z Cole'm. Nie wiem dlaczego moje myśl powędrowały do jego osoby. Diabeł w czystej postaci, a potrafił dać mi tyle radości. Nawet teraz chciałam tylko i wyłącznie o nim myśleć.

Czterdzieści minut później. To była dla nas wieczność. Plastikowe krzesełko przestało być wygodne, dlatego siedziałam na podłodze z głową opartą na kolanach przyjaciela. Blair wróciła przed chwilą do nas, ponieważ rozmawiała z Chad'em. Kolejna nieprzespana noc. Chyba powinnam zacząć prowadzić nocny tryb życia, tak by było o wiele łatwiej. Nareszcie jedną z lekarek opuściła pokój i podeszła do nas. Wszyscy poderwaliśmy się z dotychczasowych miejsc i stanęliśmy niemal na baczność.

– Nazywam się Ana Dallow i jestem onkologiem. Rodzina Josphin Anderson? – spytała, aby się upewnić. W prawdzie prócz nas nie było tutaj nikogo. Czas odwiedzin skończył się już dawno. Ewentualnie korytarzami chodzili pacjenci z podłączoną kroplówką. Ich wygląda mnie przerażał. Wyglądali na wykończonych przez choroby, a na głowach mieli pozawiązywane chusty.

– Tak, jesteśmy jej dziećmi – przytaknęła moja przyjaciółka. Ja i Noah byliśmy w zbyt dużym szoku, by wydusić z siebie jakiekolwiek zdanie.

– Cóż, z waszą mamą nie jest dobrze... – jak na zawołanie, przestałam oddychać. Brunet z załamania usiadł na jednym z krzeseł, zakrywając swoją twarz. – Nowotwór płuc bardzo szybko się rozwija. Doszło też do przerzutów na inne narządy. Przez to, że wasza mam zrezygnowała z chemioterapii, mogą to być jej ostatnie dni, ale zrobię wszystko, by tak nie było. I zastosujemy leczenie.

Doktor Dallow przekazywała nam, nie za dobre informacje. Chyba żadne z nas nie spodziewało się takiego poważnego obrotu wydarzeń. Myśleliśmy, że najgorsze już minęło.

– To znaczy, że umrze? – wychrypiałam nieświadoma swoich słów. Jedynie poczułam niebywałą w nich suchość.

– Nie jest to jeszcze przesądzone – odpowiedziała ze stoickim spokojem na moje pytanie. Dla doktor Dallow, przekazywanie takich informacji było codziennością, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? – Udało mi się wyleczyć w wiele gorszego przypadki, więc proszę być dobrej myśli. Stan waszej mamy jest stabilny. A teraz wybaczcie, ale muszę iść do innych pacjentów.

Odeszła. Nasza trójka spojrzała na siebie, nie widząc co powiedzieć. Każde z nas myślało podobnie. Ciocia Jo musiała być tym przypadkiem, który wyzdrowieje. Innej opcji nie brałam pod uwagę. Za to Noah myślał inaczej.

– Ona nie może umrzeć... – z bezradności osunął się na podłogę. Z jego oczu zaczęły wypływać łzy. – Musi przeżyć – mówił sam do siebie, jakby trwał w jakimś amoku.

Chyba pierwszy raz widziałam go tak pogrążonego w rozpaczy. Ten widok rozrywał mi serce na pół i nie tylko moje. Blair też nie wiedziała, co począć. Zazwyczaj to ja lub blondynka często miewałyśmy takie załamie, lecz nie Noah. On zawsze emanował pozytywną energią i na każdym możliwym kroku rzucał swoimi tekstami. Teraz odnosiłam wrażenie, że był tutaj zupełnie inny chłopak. Nie ten, który żył beztroska, a ten, który bardzo cierpiał.

– Chodź, zobaczymy co u niej. – jako pierwsza do realnego świata powróciła Blair. Jako jedyny głos rozsądku ukucia tuż przed brunetem i odciągnęła dłonie od jego zrozpaczonej twarzy.

Ja po prostu stałam, gdy powinnam być dla niego największym oparciem.

Mad, idziesz? – zwróciła się do mnie, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.

Powikłam tylko twierdząco głową i niczym robot, wyprana z wszelkich uczuć, ruszyłam do sali. Kroku dotrzymywał mi przyjaciele. Widziałam, jak Noah ocierał łzy. Nie chciał, aby mama zobaczyła go w takim stanie. Podczas tego, gdy tak naprawdę się sypał. Blair i ja miałyśmy być jego oparciem, jako dobre przyjaciółki. Zbyt Zatraciłyśmy się we własnym życiu, aby cokolwiek zauważyć.

Wszyscy weszliśmy do pokoju. Był on niewielkich rozmiarach, a na samym środku stało łóżko, na którym leżała wychudzona kobieta. Nie widziałam jej od momentu kiedy powiedziała, że nie powinnam już przychodzić do ich domu. Wtedy uważałam to za jeden z jej depresyjnych epizodów. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie był to żaden epizod. Wszystkie zamknięte drzwi w mojej głowie zaczęły się otwierać. Nie miałam przychodzić, dlatego bym nie zauważyła jej szybkiego spadku wagi. Opowiadając mi, że wyzdrowiała też mnie okłamała. Nie było lepiej, za to każdego dnia było coraz to gorzej. Te wszystkie tajemnicę musiały do tego doprowadzić.

– Dlaczego nic nie mówiłaś? – odezwał się jako pierwszy Noah. Robił matce wyrzuty, ponieważ czuł się zraniony. Rozumiałam go. Josephin była jego jedyną rodziną i nigdy w życiu nie mógł jej stracić.

Na słowa syna ciocia Jo zaczęła płakać. Widok jej załzawionej chudej twarzy był czymś nowym. Zawsze kojarzyłam ją jako tęgą i radosną kobietę. Teraz cała ta otoczka wyparowała, zastąpiły ją liczne wenflony, powbijane w jej żyły. Do jednego podłączona była kroplówka, a do drugiego jak przypuszczałam kroplówka z chemią, którą doktor Dallow dostarczała do jej organizmu. W ten sposób chciała ją uratować.

– Nie powinnam cię martwić. Będzie dobrze, synku – ścisnęła dłoń chłopaka, aby ten uwierzył w to, że za kilka dni wróci do domu. Zakręciła mi się łezka w domu. Miłość, którą Josphin darzyła Noah była cudowna. Pamiętam, że jako mała dziewczynka też chciałam, aby ktoś obdarzył mnie tym uczuciem. – Nie płacz, Madison. Przeszłam przez tyle, wyjdę z tego.

Po godzinnej rozmowie, a raczej próbie przekonania nas, że to tylko chwilowe, zostaliśmy wyproszeni przez jedną z pielęgniarek. Dochodziła pierwsza, a ja czułam się wycieńczona. Wycieńczona litrami łez, które dzisiaj ze mnie wypłynęły. Noah też wyglądał i czuł się paskudnie. Wykłócał się z pielęgniarką, że powinien zostać. Koniec w końcu nie udało mu się to i musiał opuścić szpital. Z racji tego, że wiele narządów Josephin uległo przerzutom i dostawała chemię, jej organizm był wyniszczony. Przez to nie mogliśmy jej nawet odwiedzać. Dostaliśmy kategoryczny zakaz, co było absurdalne. Lekarze uważali, że możemy przynieść drobne ustroje, które wnikną do organizmu cioci Jo, a w razie powikłań umrze. Wizja tego była straszna, dlatego musieliśmy się z nią pogodzić.

– Macie jak wrócić do domu? – jedyną trzeźwo myślącą osobą była Bri. Też przeżywała te wydarzenia, ale zdecydowała się, że to właśnie ona będzie najsilniejsza z nas wszystkich. Podczas gdy my wlekliśmy się jak trupy pozbawione uczuć.

Nie chcieliśmy nic czuć.

– Przyjechałem autem. Nie pozwolili mi jechać karetką – wyjaśnił jasnooki, który wyjął z tylnej kieszeni klucze do Jeepa.

– Odwieziesz go? – zwróciła się do mnie blondynka, po czym wyjęła telefon z torebki. Zaczęła czytać jakąś wiadomość, a przynajmniej tyle zdradzała jej mina, która nie była zachwycona. – Mama mnie wydziedziczy, jeśli w przeciągu dziesięciu minut nie znajdę się w swoim pokoju.

– Jasne – zgodziłam się z nią. I tak przez nas Bri miała napięte relacje że swoją rodzicielką.

– Dzięki, jesteś prze kochana – pocałowała mnie w policzek na pożegnanie. – Odezwę się do was jutro. O ile mnie nie uziemią. No nic, w razie czego będę pisać. Trzymajcie się.

Patrzyłam przez chwilę jak złotowłosa znika za zakrętem. Przymknęłam na sekundę powieki, po to by się zresetować. Teraz ją przejęłam pałeczkę bycia najsilniejsza i nie mogłam tego zepsuć. Musiałam odłożyć zmartwienia na bok i powędrowałam w stronę parkingu. Po środ kilku aut na szarym końcu dostrzegłam Jeepa. Średnio widziało mi się wracanie nim, ponieważ notorycznie się psuł i było duże prawdopodobieństwo, że to my wylądujemy zaraz na OIOMIE.

Przez całą drogę Anderson nie odezwał się do mnie słowem. Właściwe to nie dawał żadnych oznak życia. Ja też nie próbowałam go zmuszać do rozmowy, wystarczyło, że byłam przy nim. Nalegała jednak, aby spędził noc u mnie. Nie chciałam go zostawiać samego w tym stanie. On nie uległ moim prośbą i kompletnie mnie lekceważąc poszedł do siebie. Próbowałam z nim pogadać, ale Noah definitywnie unikał rozmowy, tłumacząc się, że jest zmęczony. Więc pozwoliłam mu zasnąć.

W tym czasie zdecydowałam się pójść na chwilę do siebie. Planowałam spędzić tą noc u Noah, lecz musiałam sprawdzić w jakim stanie był mój tata. Standardowo posłużyłam się schodami przeciwpożarowymi. W mieszkaniu panowała nienaganna cisza, dlatego czym prędzej postanowiłam zajrzeć, czy ktokolwiek tutaj jest.

– Wróciłaś – sarknął mężczyzna, siedzący na stołku barowym.

Tym mężczyzną był nie kto inny jak mój ojciec. Wyglądał na prawie trzeźwego, stąd ta jego złość na mnie. Musiał się zorientować, że zniknęłam. Dochodziła druga w nocy, a on za mną czekał. I to nie z troski, a po prostu chciał się na jakimś. W ogóle mnie to nie zdziwiło. Typowe zachowanie dla niego. W tym momencie nienawidziłam go jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek. W ostatnim czasie nie mogliśmy się dogadać. Ja go ignorowałam, natomiast on przestał się starać. Poprawa naszych relacji zeszła na drugi plan, bo przecież nie da się nadrobić kilkunastu lat w miesiąc. On wolał zalewać się w trupa, gdy ja szalałam z chłopakiem, którego on nie znosił. Idealne połączenie.

– Gdybyś kontaktował z rzeczywistości to wiedziałbyś, że Jospehin ma przerzuty i leży w szpitalu. Ale po co ci to wiedzieć. Nikt cię nie obchodzi, prócz twojej pierdolonej pracy – zaczęłam robić mu wyrzuty. Za żadne skarby nie mogłam pogodzić się z tą niesprawiedliwością. Dlaczego choroba musiała dopaść Jo? Mój ojciec mógł być na jej miejscu.

– Chyba zapomniało ci się, że rozmawiasz z ojcem! – kompletnie olał moje słowa. Tylko uderzył dłonią w kuchenny blat. Kolejny napad agresji w jego wykonaniu.

Miałam już tego dość.

– Pewnie, jesteś ojcem – wyrzuciłam obie dłonie w górę. – Ojcem, który upija się każdego dnia, a gdy tylko usłyszy prawdę wścieka się i drze wniebogłosy – akcentowałam każde słowo, by w końcu dotarło to do niego. – Żałosne.

Odwróciłam się z zamiarem odejścia. Robiłam już to setki razy. Kolejny raz powtarzał się ten sam schemat. Ja chce tylko normalnie porozmawiać, on robi mi wyrzuty, później ja wychodzę i nie wracam na noc. Teraz też nie miało być inaczej. Tylko teraz nie mogłam uciec we własne zapomnienie, a musiałam pomóc przyjacielowi.

Cały następny dzień spędziliśmy w mieszkaniu Noah. Chłopak był wrakiem człowieka i to dosłownie. Siedział w miejscu, wgapiając się w jeden punkt. Nie chciał jeść ani pić. Nie odzywał się. Popołudnie przyjechała Blair, która  próbowała z nim porozmawiać. Żadna z nas nie umiała do niego dotrzeć. Widziałam jak delikatnie podrygiwał, lecz uznałyśmy to za oznakę stresu. Kilkukrotnie prosił mnie o papierosa, czego oczywiście mu odmówiłam.

– Kurwa, siadaj na dupie! – rozkazała Blair, kiedy Noah oświadczył nam, że wychodzi. Nie nadawał się do tego, aby teraz gdzieś wychodził. Rozumiałam jego ból i bezradność. Zachowywał się jak zupełnie inna osoba.

– Muszę wyjść. Sam. Inaczej tutaj zwariuje. – mówił niemal błagającym gł głosem.

– Noah, nie wypuścimy cię samego – próbowałam go przekonać. Nie chciałam, aby sam wlekł się po mieście. – Widzisz w jakim jesteś stanie – robiłam wszystko, aby go zatrzymać. Robiłam dokładnie to samo co robił on w chwili mojego największego załamania. Byłam mu to winna. Pomimo, że teraz też psychicznie nie czułam się dobrze, odstawiłam swoje uczucia na drugi plan.

– Nie wkurwiaj nas. Skoro chcesz iść, to my idziemy z tobą – odparłam dumnie Bri, tym sposobem postawiła mu ultimatum.

– Nie – zaprotestował, pierwszy raz wstawał z tego łóżka, przez cały dzisiejszy dzień. – Zaufajcie mi i pozwólcie pójść samemu.

Poszedł do łazienki, z której wyszedł po niecałych pięciu minutach. Jego mokre włosy, opadające na czoło świadczyły to tym, że chłopak brał prysznic. Wygląda znacznie lepiej, jakby całe załamanie zmyło się wraz ze strumieniami wody. Kolejny raz był tym radosnym Noah Anderson. W jego oczach przejawiał się smutek, lecz praktycznie był niezauważalny.

– Widzicie, jestem jak nowy – odparł, wskazując na siebie ręką. – To mogę iść sam? Czy dalej chcecie mnie trzymać tutaj jak więźnia? Naprawdę jest spoko.

– Idź – uległam jego przekonaniom. Po jego monologu zrozumiałam, że to właśnie była dla niego odskocznia. Potrzebował pobyć sam, by uciec od problemów. Jedni chcieli otaczać się mnóstwem ludzi, za to on chciał jedynie spokoju. – Tylko błagam, nie zrób niczego głupiego.

Skinął głową na znak, że rozumie. Patrzyłam jak wychodzi przez okno i to z niewielkim uśmiechem na ustach. To tylko utwierdziło mnie, że była to właściwa decyzja. Lepiej, żeby się uśmiechał, niż miał mieć dołek życia. Nikomu nie życzyłam tego stanu, ponieważ doświadczyłam go na własnej skórze. Te wszystkie przytłaczające myśli, zabierały dech w klatce. Nikt nie lubił czuć tłumiony przez własne emocje.

– Czy ty oszalałaś? – blondynka patrzyła na mnie z niezrozumieniem. Najwidoczniej nie sądziła, że tak łatwo pozwolę mu pójść.

– To jego decyzja – wzruszyłam tylko ramionami. To spowodowało, że na twarzy morskookiej malował się wyraz zaskoczenia. – Ma rację. Nie jest więźniem. Chciał wyjść więc wyszedł.

– Od kiedy zrobiłaś się taka dobroduszna? – zakpiła, siadając na krawędzi biurka, a stopy oparła na moich kolanach. Musiałam zaprzestać kręcić się na krześle i spojrzeć na złotowłosą.

– A widziałaś kiedyś załamanego Noah? – odbiłam piłeczkę w jej stronę. Na co zaprzeczyła kręcąc głową. Sama rzadko kiedy widywałam go w takiej wersji. Jego ostatnie załamanie pamiętałam w momencie, gdy miał osiem lat i dowiedział się, że nigdy w życiu nie zostanie syrenką. Wtedy przepłakał dobre trzy godziny i uciekł na dach naszego budynku. Nie poszłam za nim i dałam mu przestrzeni. Teraz sytuacja była nieco poważniejsza, ale ufałam mu tak samo mocno. Wierzyłam, że nie zrobi nic głupiego.

– Muszę spadać – zerknęła na zegarek, który wskazywał kilka minut po szóstej.

– Już idziesz? – nie ukrywałam, że zaskoczyła mnie tym. Dlatego zerknęłam na nią, oczekując wyjaśnień.

– Mama robi babski wieczór. Nareszcie zaczęła się mną przejmować – oznajmiła podekscytowana. Ucieszyła mnie wieść, że jej mama nareszcie zaczęła poświęcać jej wystarczającą ilość uwagi, ponieważ przez miniony rok, obie mijały się na każdym kroku. Poniekąd była to moja wina.

– Leć – żartobliwe wskazałam na okno. Naturalną rzeczą było to, że nie miałam zamiaru jej zatrzymywać. Wręcz chciała, aby spędziła czas z mamą.

Jednak wychodząc Blair nie wyglądała na tak samo zadowolą, jak chwilę temu. Pożegnała się, całując mnie przelotnie w policzek, po czym opuściła pokój. Jej zachowanie było dość dziwne, lecz w tej sytuacji uznałam, że ja też nie zachowywałam się jak ja. Wciąż przytłaczała mnie świadomość tego, że naprawdę wkurwiłam Zack'a. Co jak co, ale nikt normalny nie próbuję udusić dziewczyny za wspomnienie o jego byłej. Podeszłam do lustra, pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy były dwie malinki. Świadczyły one o tym, iż znowu Cole w ramach naszej nocy, zostawił po sobie ślady. I nie tylko w tej postaci, lecz na szyję widniały siniaki po jego palcach. Dobrze, że jeszcze nikt tego nie zauważył, bo moje włosy je w miarę zakrywały.

Nie mogłam mieć nawet chwili, by uporządkować myślni. Mój telefon zaczął dzwonić. Poważnie czasem miałam ochotę rzucić nim o ścianę, tak by przestał wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięk. Zazwyczaj zwiastował on złe wieści, więc tym razem nie mogło być inaczej.

– Słucham? – zdecydowałam odebrać się to połączenie od nieznanego numeru. Zdawałam sobie z tego sprawę, że mogę później tego żałować.

– Dobry wieczór, tutaj szpital w San Francisco. Czy rozmawiam z Panią Madison Allen? – rozbrzmiał głos młodej kobiety. Krew w moich żyłach się zatrzymała, a serce dwukrotnie przyśpieszył. Nie chciałam nawet myśleć, co kobieta miała mi do przekazania. Czarne scenariusze zaczęły omiatać mój umysł. Chciałam je wypędzić z głowy, ale nie umiałam. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w jeden punkt, a była nim garnotowa ściana. – Halo? Słyszy mnie Pani?

– Tak, przy telefonie – powróciłam do rzeczywistości. Musiałam się z nią zmierzyć i nie było drogi ucieczki, chociaż tak byłoby o wiele łatwiej. Musiałam dowiedzieć się, o co chodzi.

– Dzwonię do Pani w sprawie Josphin Anderson, ponieważ Pan Noah nie odbiera, a Pani numer również jest podany – poinformowała mnie, tak bym nie miała żadnych wątpliwości. Zaniepokoiło mnie to, że Noah nie odbierał. Kolejne niepokojące myśli przyszły do mojej głowy. – Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale wasza matka czuję się już lepiej i chciałby niezwłocznie porozmawiać z synem – streściła mi mniej więcej, powód dlaczego dzwoni. Zwróciłam uwagę na informację, że ciocia Jo ma już się lepiej. Być może nie jest tak źle jak sądziliśmy? Chemioterapii może przynieść rezultat, tak jak twierdziła doktor Dallow.

– Przekażę. Do widzenia – rozłączyłam się, czym prędzej wycierając numer przyjaciela.

Jak na złość nie odbierał. Nie ważne ilekroć próbowałam się do niego dodzwonić, włączała się poczta głosowa. Zaprzestałam swoim działaniom i zaczęłam analizować miejsca, w których mógł się znajdować. Dosłownie mógł być wszędzie i nie było szans, bym odnalazła go w tym mieście. Jednak znałam go od dziecka i w głowie świtał mi pewien obraz, dokąd mógł się udać.

– Tutaj jesteś.

Kamień spadł mi z serca, gdy zastałam bruneta na dachu. Przeczuwałam, że to właśnie tutaj mogę go spotkać. Ten dach nie był tylko moim azylem, wszyscy czasem tutaj uciekaliśmy. Nie zdziwiło mnie to. Siedział na krawędzi, podciągając nosem. Musiałam płakać, lecz kiedy spojrzał na mnie w jego oczach nie widziałam łez. Rozumiałam go i było mi tak cholernie szkoda. Pocieszeniem była wieść, z którą tutaj przyszłam. Przeczuwałam, że doda mu otuchy i nabierze wiary, że jakoś się to ułoży. Nie mówię, że stanie się to tak od razu, ale to nastąpi.

– Mads, nie chce mi się gadać – oznajmił, przekręcając głowę w stronę świateł miasta.

– Dzwonili ze szpitala... – ostrożnym krokiem podeszłam do niego i usiadłam obok. Wzrok, którym mnie przeszywał z niecierpliwości, przyprawiał mnie o mdłości. Dawał mi wyraźne sygnały, że nie zniesie kolejnej złej informacji tym razem były to dobre wieści. – Twoja mama chce z tobą porozmawiać. Z tego co mi powiedziano wychodzi na to, że ma się lepiej. Jeśli chcesz mogę jechać z...

– Nie trzeba – przerwał mi w połowie zdania. Na jego bladej twarzy zawitały naturalne rumieńce, co oznaczało, że jest już lepiej.

Wystarczyła jedna informacja, by dać mu nadzieję. Nadzieję, która go uratowała. Poderwał się na równe nogi i opuścił, rzucając mi przelotne cześć na pożegnanie. Nie musiałam być jasnowidzem, by wiedzieć, że w przeciągu najbliższych piętnastu minutach będzie pędził na oddział onkologi. Delikatnie uśmiechnęłam się na tę myśl. Wszyscy przesadzali, gdy ciocia Jo miała już się lepiej. W innym wypadku personel szpitala by nam powiedział. Wpatrując się w dół, dostrzegłam czarnego Jeepa, wyjeżdżającego z parkingu. Korzystając z okazji, wyjęłam z kieszeni opakowanie papierosów. Coraz bardziej zaczęło mi się to podobać i już nie sięgałam po nie tylko w stresowych sytuacjach. Tłumaczyłam sobie, że to wszystko wina Cola. Ponieważ tak bardzo lubiłam jego zapach, który był przepełniony dymem papierosowym, może to właśnie dlatego się uzależniłam?

Uzależniłam od niego.

– Posuń się! – Noah pchnął Blair, na miejsce obok. Na co ona posłała mu nienawistne spojrzenie.

Cały wczorajszy dzień spędziłam w domu. Noah przesiedział go u matki w szpitalu. A Blair, właściwe to nie wiem. Zostały cztery dni do rozpoczęcia roku szkolnego, dlatego chciałam spędzić ten dzień produktywnie, ale skończyło się na oglądaniu Netflixa. Więc moje wczorajsze plany przełożyłam na dzień dzisiejszy, lecz ta nieokiełznana banda wpadła do mnie i oznajmiła, że jedziemy do McDonalda. Co jak co, ale kochałam tą restaurację i za nic nie mogłam im odmówić, dlatego teraz czekaliśmy za naszym zamówieniem.

– Nie mogłeś usiąść obok, Mad? – spytała poirytowana blondynka. Na mej twarzy zagościł uśmiech, bo przypomniały mi się, że już niebawem znowu będę musiała użerać się dzień w dzień z tą dwójką.

– Po prostu ty wpadłaś mi w oko – zażartował, mrugając zalotnie. Noah Anderson miał w sobie sporo uroku. I to nie tego złego chłopca, jak opisują w wielu filmach. Był totalnym przeciwieństwem. Miły, żartobliwy. Monetami bywał chamskich i irytujący. Był po prostu sobą.

– Niestety mam chłopaka. – Wilson zlekceważyła jego poczynania i strąciłam dłoń, którą nieudolnie próbował ją objąć. – Nawet jakbym nie miała, to w życiu nie poleciałabym na ciebie – dowaliła mu, co było jej stylu. Wiele osób uważało blondynkę za zołzę, lecz tak naprawdę miała złote serce. Nie okazywała go na każdym kroku, bo uważała je za słabość.

Podparłam się na łokciach, obserwując przyjaciół. Zwykle te ich wymiany zdań doprowadzały mnie do szału. Dzisiaj tak nie było. Cieszyłam się tym beztroskim dniem, bez żadnych smutnych przerywników.

– No, no. Właśnie gdzie policjant, dawno nie widziałam jak robiłaś mu glonojada na ustach – odpyskował, uśmiechając się głupio.

Dumnie wypiął pierś zadowolony ze swoich słów. Za to nie mogłam powiedzieć tego o Bri. Morskooka spięła się i już miała zamiar coś powiedzieć, lecz w porę przyszło jedzenie.

W restauracji siedzieliśmy do momentu, aż jedzenie się nie skończyło. Dosłownie zjadłam pięć razy więcej, niż zawsze. Blair już planowała sobie trening, na który jeszcze dziś wieczorem pojedzie. W międzyczasie dołączył do nas Ben. Musiałam przyznać, że świetnie spędzało się z nim czas i wpasowywał się do klimatu naszej paczki. Tym sposobem nasza czwórka Range Roverem, za którego kółkiem siedziała Blair, bo w końcu to był jej samochód. Mi przypadł miejsce pasażera, a nasze świeżo upieczone małżeństwo miało całe tyły dla siebie.

– Ale bym się przeszedł na jakiś dobry melanż – zasugerował Anderson. Ta propozycja trochę mnie zaskoczyła, dlatego spojrzałam na niego niezrozumiale. Jeszcze dwa dni temu miał największą deprechę wszechświata, a dziś był gotów imprezować. Cały on.

– To jest to! – wydarła się ochoczo złotowłosa, gdy zatrzymaliśmy się na światłach. Przez jej pisk, aż podskoczyłam na miejscu. – Mama wylatuje do Hiszpanii. Zrobimy imprezę na zakończenie wakacji. Zaprosimy całą szkołę... – trajkotała jak najęta. Wilson uwielbiała organizować imprezy. Nie bez powodu jej domówki miały tytuł legendarnych w naszej szkole.

– Wchodzimy w to! – zasalutował brunet, ściskając za szyję Ben'a, który tylko się uśmiechał.

– To ja też.

Pomysł imprezy nie brzmiał tak źle. W końcu jesteśmy nastolatkami i mamy prawo się bawić. Przeczuwałam, że to nie będzie taka zwykła impreza, a impreza stulecia. Po raz pierwszy z całego serca miałam na nią ochotę. Chciałam po prostu dobrze się zabawić.

– Jak impreza to trzeba i ludzi ogarnąć – oznajmiłam nam Bri, parkując tuż pod barem Josh'a.

Wszyscy wysiedli radośnie, tylko ja się z tym ociągałam. Modliłam się o to, aby nie było tam Zack'a. Nie chciałam go widzieć po takim czymś. Mogłam usprawiedliwiać jego zachowanie, ale duszenie w moich oczach nie było normalne. Tym bardziej, że nie zrobiłam praktycznie nic złego, jedynie chciałam być przy Noah. Był zbyt wielkim egoistą, by to dostrzec.

W barze jak na tą godzinę było zadziwiająco mało osób. Po lokalu krzątała się różowowłosa, która obsługiwał stoliki, a za barem stał szatyn, do którego podeszliśmy.

– Są nasi licealiści. Już myślałem, że uczucie się do egzaminów – zażartował, lecz jego wypowiedzi nie ociekała ironią czy sarkazmem. W przeciwieństwie do niektórych. Josh posłał nam promienny uśmiech, gdy napełniał kufle piwem.

– Przypomnę ci, że sam ledwo skończyłeś szkołę – dodała Blair, a jego mina uległa diametralnie zmianie. Zagięła go tym.

– Nie każdy jest stworzony do nauki – wzruszyłam tylko obojętnie ramionami. – Umiem za to robić ciekawsze rzeczy.

O mało się nie zachłysłam własną śliną. Ta jego bajera, w stronę morsskokiej, przypominała tą Zack'a. Były dosłownie identycznie. Najpierw uniósł jedną brew, a potem puścił jej oczko. Teraz wiem, dlaczego byli najlepszymi kumplami.

– Mniejsza o to – zlekceważyła jego słowa, dając wyraźny znak, że nie jest zainteresowana.

– Robimy najlepszy melanż ever! – Noah nie pozwolił jej dokończyć. Jeśli chodziło o imprezy, to nie mógł ukryć swojej ekscytacji. Dusza ekstrawertyka do czegoś zobowiązywała.

– Imprezę na zakończenie wakacji – doprecyzowała blondynka. – Zapraszam wszystkich – zaznaczył dobitnie, tak by Josh nie poczuł się wyjątkowy.

Ciekawym doświadczeniem było widzieć, jak zaciskał szczękę ze złości. Momentami relacja Petersona z Wilson była nieokreślona, dlatego nie dało się stwierdzić, czy do siebie jeszcze wrócą. Bri była zdecydowanie na nie, kiedy chłopak się tak o nią starał.

– O hejka! – dołączyła do nas różowowłosa. Świetnie radziła sobie w roli barmanki, po mimo tego, iż wyglądała na słodką niegroźną nastolatkę. – Nie widziałam, kiedy przyszliście.

– Nie ma dużo ludzi. – słusznie zauważył Noah. Czyli nie wydało mi, a taka była prawda. Na jego słowa wszyscy rozejrzeliśmy się dookoła.

– Ostatnio coraz mniej ich przychodzi. Za rogiem otwarł się konkurencyjny bar – westchnął Josh, rozmasowując skronie. – Jeśli tak dalej pójdzie i klienci przez następne kilka miesięcy będzie ubywać, to będę zmuszony sprzedać pub.

Ta sprawa bardzo go przygnębiła, a w jego głosie było czuć cień smutku. Ten bar był dla niego niczym dziecko, a sama myśl o sprzedaży mogła być dla niego ciężka. Odwrócił się do nas plecami i powrócił do czyszczenia blatu. Wszyscy posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenie, że poruszyliśmy drażliwy temat. Blondynka wzruszyła tylko lekceważąco ramionami, przez co byłam zmuszona kopnąć ją w piszczel. A w odpowiedzi syknęła z bólu.

– To o czym gadaliście? – z całej tej niezbyt komfortowej sytuacji wyciągnęła nas Liv, która zmieniła temat rozmowy. Ona zawsze wiedziała jak wyciągnąć nas z jakikolwiek sprzeczek obronną ręką.

– Melanż stulecia, jeszcze nie słyszałaś? – brunet nadawał jak najęty, jednym ramieniem obejmując Ben'a. Naprawdę uwielbiałam tak na nich patrzeć. – Cały Twitter o tym gada. Dałem cynka ludziom. – na dowód pokazał nam ekran swojego telefonu.

Faktycznie, Noah nie żartował. #imprawilson zajmował pierwsze miejsce, pośród rankingów w San Fran. Mogłam się założyć, że zjawi się cała szkoła, a nawet ludzie, których nie znam. Wytrzeszczyłam oczy z niedowierzania i spojrzałam na złotowłosą, która była równie zaniepokojona.

– O kurwa... – wymamrotała pod nosem. – Muszę zacząć ją organizować, mamy niecałą dobę. Josh biorę od ciebie alkohol, załatw go z hurtowni w promocyjnej cenie. A wy pomagacie w przygotowaniach – wskazała palcem na mnie i Noah.

– Nie, nie. Ja najbliższą noc mam zaplanowaną. Więc jak to mówią włosi.
Ciao! – skinął głową na pożegnanie, po czym opuściła za rękę z Ben'em lokal.

Dosłownie pragnęłam go w tej chwili ukatrupić. Ja i Blair wszystkiego nie ogarniamy. Z doświadczenia wiedziałam, że dałybyśmy radę, ale wciąż pamiętam ile to zachodu. Po feralnej katastrofie na urodzinach, Wilson już nigdy w życiu nie chciała zaufać żadnej firmie organizacyjnej.

– Pomożesz mi... – zrobiła te swoje słynne maślane oczy. Jednak i tak zamierzałam jej odmówić.

Dobra byłam zbyt wielką kluchą, aby nie oprzeć się pokusie jej tych morskich tęczówek, przypominających ocen. Tym sposobem przez resztę wieczora ogarniałyśmy potrzebne nam rzeczy. Wszelkie oświetlenie, przesuwałyśmy meble, by zrobić miejsce do tańczenia oraz chowałyśmy wszelkiego rodzaju cenne rzeczy. Ciocia Rachel urwałaby swojej córce głowę, jeśli któryś z projektów zostałby zniszczony. Dlatego jej pracowania, tak jak pokój Blair były zamknięte na klucz. Każdy wiedział, że sypialnie podczas takich imprez są najbardziej oblegane.

Blondynka prostowała moje włosy. W lustrze widziałam nasze odbicie. Musiałam przyznać rację przyjaciółce, odwaliła kawał dobrej roboty. Beżowy makijaż, podkreślający moją opaloną skórę. Miałam na sobie czarny top, na cienkich ramiączkach i czarne skórzane spodnie. Po mimo tego, że na dworze jeszcze było ciepło, nie dałam namówić się na sukienkę. Najbardziej podobały mi się botki od Chanel na wysokim słupku. Wilson dostała te buty od jednej z przyjaciółek mamy, jednak okazały się one na nią za małe. Bri serio wyglądała kusząco i seksownie. Czarna satynowa sukienka bez ramiączek opinała jej chude ciało. Sięgała do połowy ud, lecz blondynka odsłoniłam niewielką ilość nóg, ponieważ miała na sobie czarne kozaki sięgające za kolano. Obie wyglądałyśmy jak całkiem niezłe, filmowe agentki.

– Jezusiu, przepraszam! – pisnęła na moje wzdrygniecie się. Dziewczyna przypadkowo poparzyła mnie prostownicą.

– Nie szkodzi – próbowałam ją uspokoić. Odczuwałam skutek jej nieuważności, ale był on znośny. Niejednokrotnie czułam większy ból.

– Zaraz, czy to malinki? – wskazała palcem na moją szyję. Odsunęła włosy po lewej stronie, wskazując palcem na moją szyję. W tej samej chwili zasłoniłam je. Nie chodziło już o same głupie malinki, a ślady dłoni, które zostawił na sobie. – Chyba wiem czyja to robota – mruknęła, gdy ja wymownie milczałam.

– Skoro wiesz, to po co się pytasz? – odpowiedziałam chamsko, kiedy powróciła do prostowania. Jakoś nie mogłam spokojnie reagować, gdy wspomniała o mnie i o Zack'u. Nie chciałam się tym dzielić ze światem, bo nie wiedziałam nawet, czy jest czym. Jego zachowanie wobec mnie często się zmieniało, więc nie mogłam być go pewna.

– Oho! Widzę, że macie kłopoty w raju – zażartowała. – No dobra, Madison. Mam pytanie – spoważniała i dosunęła sobie krzesało naprzeciw mnie. – Co jest między wami? I nie próbuj kręcić – ostrzegła mnie.

Byłam na przegranej pozycji i musiałam wyjawiać jej prawdę. Chociaż mogłam liczyć, na całkowitą dyskretność.

– Sama nie wiem. Ostatnio czasu dużo spędzamy razem. Jeździmy jego autem bez celu po mieście. Rozmawiamy. Poznałam nawet jego rodzeństwo. Wiem jakie masz o nim zdanie, ale po raz pierwszy od śmierci twojego kuzyna czuję się serio szczęśliwa. Wiem, że nie przepadasz z Zack'iem, ale kiedy ty i Noah znaleźliście sobie kogoś, nie chciałam być sama. Lubię być szczęśliwa. – potok słów wypłynął z moich ust. Właśnie tego potrzebowałam. Zataiłam przed Wilson kilka faktów, ale zamysł i tak był taki sam. Lubiłam spędzać czas z Cole'm. W pewien sposób podobało mi się to, jak ta relacja wyglądała.

– Mamusiu, Mad! Ty się zakochałaś! Mówisz o nim, jakby był siódmym cudem świata. Na samo wspomnienie o nim uśmiechasz się.

Zajęło mi to chwilę, aby przyswoić jej słowa. Czy naprawdę byłam z nim zakochana? Od dawna odpychała od siebie tą myśl, chociaż, że siedział mi już z tyłu głowy. Za każdym razem porównywałam to uczucie do uczucia, którym darzyłam Simona Bruce'a. Nie było ono identyczne. Łączyło je to, że przy obu czułam się sobą. Jednak nie były one takie same.

O to właśnie chodziło w miłości, nie musiała być ona taka sama. Miałam piętnaście lat, gdy kochałam Simona. Od tego czasu sporo się zmieniło. Właściwe to Zack mnie zmienił. Dziękowałam mu za to każdego dnia. Może to właśnie była ta cała miłość, o którą robią sporo szumu?

O nie!

Nie była to właściwa osoba. Wciąż czułam do niego wstręt, kiedy chciał mnie udusić. Jak na zawołanie, poczułam na swoim gardle te jego długie, smukłe palce. Dotarł do mnie zapach jego perfum. Chociaż w rzeczywistość go tutaj nie było. Zdecydowanie nie powinnam myśleć o jego zapachu. Powinnam wykreślić go raz na zawsze.

– Niee... – celowo przedłużałam ostatnią samogłoskę.

Dzięki bogu, kiedy Blair miała już coś odpowiedzieć rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Co oznaczało, że goście już przyszli i nie mam czasu, by myśleć o tym egocentrycznym dupku. Miałam dobrze się bawić i takie były moje zamiary.

Od dobrych dwóch godzin nie przestawałam tańczyć. Mogłam śmiało stwierdzić, że była to jedna z imprez, na których byłam. Alkohol już wpłynął w mojej krwi, jednak pamiętałam, że wszystko powinno być z umiarem. Za to Liv ani trochę się nie ograniczała. Ona tak samo jak i Ness, wyciągnęły mnie na parkiet. Przez co mogłam bezproblemowo uciec od tej rozmowy z Blair. Przez cały wieczór miałam ją z głowy, ponieważ już dobrą chwilę temu zniknęła z Chad'em w jej pokoju.

– Idę się napić – poinformowałam różowowłosą, która tańczyła ze swoim chłopakiem. Właściwie to tylko ona tańczyła, a Mike jej pilnował. Na pewien sposób było to słodkie.

Nie wiem, czy mnie usłyszał, jednak stwierdziłam, że zostawiam ją w dobrych rękach. W międzyczasie zorientowałam się, że brakuje Nessy. Rozejrzałam się dookoła. Wtedy w oczy rzuciła mi się jej krwista czerwona sukienka, co z jej nowym ognistym kolorem włosów wyglądało nieziemsko. Przyjemniej była zauważalna. Siedziała na kolanach jakiegoś ciemnoskórego chłopaka. To był jej obiekt na dzisiejszą noc. Weszłam do kuchni mijając grupkę ludzi. Te dzieciaki mogły co najwyżej chodzić do pierwszej klasy, jednak je zignorowałam i nalałam sobie wódki, którą rozcieńczyłam z sokiem wiśniowym, do czerwonego kubeczka. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać bąble na moich stopach. Te buty były cholernie drogie, ale za to koszmarnie niewygodne. Usiadłam więc na kuchennej wyspie, aby chociaż trochę odpocząć.

– Madison, jak zawsze w kuchni – zaśmiał się Josh, który oparł się plecami o blat. Po części miał rację. Kiedy chciałam trochę odpocząć, to zwykle chowałam się w kuchni.

– A ty nie bajerujesz lasek, jak twój przyjaciel? – ze zdziwienia uniosłam brwi do góry. Myślałam, że Josh też będzie oblepiony nastolatkami, a jednak stał obok mnie i to z piwem w dłoni.

– Podziękuję – odparł radośnie. Widziałam, kiedy zbyt długo wpatrywałam się w jeden punkt. Automatycznie, ja też tam spojrzałam. W salonie, przy jednej ze ścian stał Cole. Ale nie był on sam. Zakrywał on ciałem dziewczynę, którą łapczywie całował.

Na ten widok zaschło mi w ustach. Doskonale wiedziałam jak to jest czuć jego usta na swoich. Do nozdrzy powrócił charakterystyczny miętowy zapach. Pomału docierało do mnie, że już nigdy więcej go nie poczuję.

– Zwolnij trochę – zażartował Josh. Zabrał mi z dłoni pusty kubeczek, na nowo go napełniając. Nawet nie zorientowałam się kiedy wypiłam całą zawartość. – Proszę bardzo – wręczył mi go z powrotem. Na co podziękowałam skinieniem głowy.

– Gdzie reszta? – chciałam się dowiedzieć, gdzie wszyscy przepadli. Liczyłam, że to właśnie on coś wie na ten temat.

– Wszyscy się bawią, gdzieś w tym tłumie – wskazał ręką na otaczających nas ludzi. Poważenie w domu znajdowało się około setki osób i bardzo ciężko było kogokolwiek nam odnaleźć. – Za kilka dni szkoła – zagaił rozmowę.

Faktycznie miał rację, jednak ja nie byłam gotowa psychicznie, aby powrócić do tego wariatkowa. Całe szczęście, to była ostatnią klasa. Czyli ostatnia prosta, która została mi do pokonania.

– Nie mam ochoty słuchać Brown – przypomniałam sobie o mojej chemiczce, której tak bardzo nie cierpiałam. Widok jej na pewno zepsuje mi całą trzecią klasę.

– Na pewno jest lepsza od Johanson. Ta suka nigdy nie chciała, abym ukończył szkołę – oznajmił mi popijając piwo.

– Żartujesz sobie? To przez pomalowanie jej samochodu sprejem cię zawiesili – wytrzeszczyłam oczy z zaskoczenia. Dopiero teraz, gdy mi to powiedział, połączyłam wszystko w całość. Nasza matematyczka chciała go zwyczajnie zniszczyć. Odkąd tylko pamiętam potępiała niektórych z powodu ich rodzin. Jakby to oni byli czemuś winni.

– Byś widziała jej minę na rozdaniu dyplomów.

Na samo wspomnienie Josh się uśmiechał. Chyba nie do końca wierzył, że uda mu się skończyć szkołę, a tu proszę. Miałam zamiar coś jeszcze powiedzieć jednak krzyki, które dobiegły z korytarza, zdecydowanie przebiły muzykę. Zeskoczyłam z blatu, aby sprawdzić co takiego się dzieje. Normalką były awantury na tak wielkich imprezach, jednak nie chcieliśmy mieć z tego problemów.

– ALE O CO CI CHODZI?!

Przeciskałam się przez tłum, ponieważ słyszałam głos Noah. Nim się przez niego przedarłam mogłam śmiało stwierdzić, że to był głos Noah.

– To co robisz jest ostro pojebane! Nie myśl, że będę tak na to patrzył, bo to kurwa nie jest normalne! – Ben również krzyczał na mojego przyjaciela. Po raz pierwszy widziałam go w takiej odsłonie.

– Jak ja kurwa nic nie robię! – protestował brunet.

Wokół całej tej afery ludzie zaczęli zbierać się w okręgu. Niektórzy nawet wyjęli telefony. Naprzeciw dostrzegłam Blair, która stała wtulona w ramiona swojego chłopka. Wzruszyła ramionami, dając mi znak, że ona sama nie ma pojęcia o co poszło tej dwójce. Byli parą od niedawna, a już doczekali się pierwszej kłótni i to na oczach tylu ludzi.

– W dupie mam co ty robisz! Z nami koniec, Noah! – Blondyn wykrzyczał ostatnie słowa, po czym wyszedł przez frontowe drzwi.

– No leć za nim! – jedyną rozsądną osobą okazała się Blair. To właśnie ona kazała Noah nie odpuszczać.

Anderson zrobił co kazała i poszedł za swoim, teraz już byłym, chłopakiem. Nie miałam bladego pojęcia co zaowocowało ich kłótni, lecz teraz najważniejsze było, aby udało im się wszystko wyjaśnić. Wypowiedzieli wiele słów, których mogli żałować.

– Na co się gapicie?! Koniec przedstawienia! – złotowłosa ostatecznie zakończyła tą awanturę. Pewnym krokiem wzięła Chad'a za rękę i poszła w kierunku salonu.

Ja zrobiłam to samo. Po drodze zdałam sobie sprawę, że kłótnia Noah i Ben'a wyglądała znajomo. Obaj krzyczeli na siebie nie dając sobie dojść do głosu. Jakby nie umieli normalnie porozmawiać. Od razu uciekali do krzyków i słów, które najbardziej ich zabolą. Aż za bardzo znałam schemat takiego postępowania.

Ja i Zack tak postępowaliśmy.

Szłam przed siebie nie zważając na innych, do momentu, aż ktoś nie złapał mnie za ramię. Odruchowo odwróciłam do tej osoby. Napotkałam to diabelskie spojrzenie, przez co z trudem zdołałam przełknąć ślinę. Był ostatnią osobą, z którą miałam ochotę rozmawiać.

– Czego chcesz? – moje słowa zabrzmiały o wiele surowiej, niż się tego spodziewałam. Zerknęłam za jego plecy, ale nigdzie nie widziałam dziewczyny, z którą jeszcze pięć minut temu się obściskiwał.

– Pogadajmy – zadecydował za mnie popychając mnie na ścianę, a swoje dłonie umiejscowił na przeciw moje głowy.

Mój oddech przyśpieszył. Poczułam się tak jak ostatnio w jego mieszkaniu. Odruchowo dłońmi złapałam za swoją szyję, tak by móc ją chronić. Wzrok wbiłam w czubki butów. Nie powinnam zatracać się w tych oczach pełnych bólu. Musiałam odnaleźć w sobie siłę, nim mnie całkowicie pochłonie strach.

– Nie mamy o czym –wyszeptałam, dalej nie utrzymując z nim kontaktu wzrokowego. Marzyłam o ucieczce. – Przepuść mnie – odważyłam się zrobić krok do przodu, lecz Cole ani drgnął, przez co uderzyłam o jego tors.

– To nie była prośba, Madison. Pogadamy, czy podoba się to księżniczce czy nie.

– To też nie była próba, więc puszczaj mnie. Bo zaraz zacznę krzyczeć – ostrzegłam go. Miałam w sobie ogromne pokłady determinacji.

– Myślisz, że ktoś cię usłyszy? – prychnął pogardliwie. Po części miał rację. Wszyscy wokół byli zbyt pijani, by ktokolwiek zareagował.

– Mów – spojrzałam na niego posępnie. Jednak Zack miał całkowicie wyjebane na moje humorki. Przecież najważniejsze było to co on chciał powiedzieć. Ja nie miałam nic do powodzenia. Dlatego byłam skazana, aby go wysłuchać.

Nim zaczął mówić wziął głęboki wdech i opuścił ręce wzdłuż ciała. Miałam idealną okazję, żeby zwiać. Tylko czy to miało sens? Mogłam się założyć, że i tak by mnie złapał zanim dobiegłabym do drzwi. Więc po prostu stałam i czekałam.

– Ostatnio wybiegłaś z mojego mieszkania – przemówił swym głębokim basem.

– Oh, tak? Być może dlatego, że o mało mnie nie udusiłeś popaprańcu – przerwałam mu, a mój lodowaty ton brzmiał obco. Nie pozwolę zrzucić na siebie po raz kolejny całej winy.

– Nie potrzebnie wspominałaś o Layli, ja nie wypominam ci tego całego Simona – wytłumaczył.

W tym momencie mnie zamurowało. Miał on całkowitą rację. Za każdym razem przy naszych kłótniach jako argument używałam jego byłej. Tymczasem on nie wspominaj o moim byłym chłopaku. Skoro ja mogłam go ranić, to on nie pozostawał mi dłużny. Był porywczy, dlatego uciekał do aktów przemocy. Zaczynałam rozumieć.

– Jednak nie musiałeś mnie dusić – napomknęłam. Po mimo, iż go rozumiałam to nie mogłam tak całkowicie zlekceważyć tych wszystkich siniaków, które mi zafundował.

– Nie musiałem. Po prostu za długo wyjaśniałem wszystko przemocą – tłumaczył się. Unosił dłoń i przejechał nią po moim policzku. Zamiast tego przyjemnego skurczu w podbrzuszu poczułam strach. Cole'owi to nie umknęło. – Już więcej cię nie skrzywdzę, Allen. Daję słowo.

Stałam jak wmurowana i nie mogłam z siebie wykrzesać żadnego konkretnego zdania. Cudem udało mi się pokiwać głową. Tak bardzo chciałam mu wierzyć. Jakby te słowa miały zbudować pierdolony wszechświat, gdzie wszelki ból odejdzie w zapomnienie i będziemy tylko my. Uwielbiałam, kiedy mi coś obiecywał. Po mimo tych kłótni staliśmy w tym samym miejscu. Byliśmy nieokreśleni. Wierzyłam w to co mi obiecywał.

Jego słowa były nic nie warte.

– Madison, Zack nie widzieliście Alex'a? – obok nas pojawił się Nick. Widziałam tą jego zmartwioną minę, ponieważ Alex był jak małe dziecko i jeśli się go nie pilnowało to mógł wyrządzić sporo szkód.

– Nie – odparł krótko brunet. Nic go nie obchodziło, nawet przyjaciele.

– Pomogę ci go poszukać – zaproponowałam, aby móc jakoś wyrwać się z tej rozmowy z Zack'iem. Wszystko wyjaśniliśmy, ale dalszy przebieg tej rozmowy mógł okazać się groźny. Łatwiej było mi od niego uciec.

Już dawno powinnam.

Przeszkodziłem wam? – Nico spytał mnie od razu, gdy Cole od nas odszedł.

– Nie, no co ty. Już pogadaliśmy i jest okej – zapewniłam go, bo co mogłam więcej powiedzieć? – To gdzie ostatni raz widziałeś Alex'a? – próbowałam mniej więcej ustalić, gdzie powinniśmy zacząć poszukiwania.

– Ostatni raz próbowałem położyć go spać, bo ledwo kontaktował. Zniknąłem tylko na chiwlę po wodę, a później już go nie było – opowiedział mi w skrócie. Uznałam, że powinniśmy zacząć szukać go na piętrze. Skoro był zalany w trupa, to pewnie jeszcze nie udało mu się zejść po schodach.

Przeszukaliśmy chyba cały dom, ale ani śladu po Alex'ie. Rezydencja była wielka, ale nie aż tak, by dwójka osób nie mogła znaleźć jednego chłopaka. Przeciskaliśmy się przez tłum, ale nic nam to nie dawało. Właściwe, to ciężko było nam znaleźć kogoś znajomego, więc szukaliśmy we dwójkę.

– Widziałaś tego gościa, który zrzygał się do basenu?! Jaki frajer!

Mijały nas dwie dziewczyny. Jedna z nich histerycznie śmiała się z opowieści drugiej. Spojrzałam na chłopaka. Najwidoczniej myśleliśmy tak sami i poszliśmy w stronę ogrodu. Faktycznie na tafli wody unosiła się ciało, a wokół niego dryfowały wymiociny. Zrobiło mi się nie dobrze na ten widok. Nick nie zwlekając ani sekundy wskoczył do basenu.

– Przestań to nagrywać! – podczas, gdy czarnowłosy wyławiał Alex'a, ja wyrwałam chłopakowi obok telefon i wrzuciłam go do wody. Nie potrzebna była kolejna sensacja do nagrywania.

– Zapłacisz za to!

Jednak udałam, że go nie słyszę i podeszłam do obu chłopaków.

– Niedobrze mi... – wymamrotał Alex, po czym stracił przytomności.

Dla niego oznaczało to koniec imprezy.

Kolejny dzień nie należał do najłatwiejszych. Spałam niecałe dwie godziny i myślałam, że umrę. Impreza skończyła się chwilę przed szóstą nad ranem. Miałam spać o Blair, by pomóc ogarnąć jej ten cały syf, lecz nastąpiła drobna zmiana planów. Mianowicie Rachel dała znać, że będzie przed dwunastą. Miałyśmy kilka godzin, by posprzątać dom we dwie. W końcu jakoś udało nam się poprowadzić dom do wcześniejszego stanu, jednak zapowiedziałam przyjaciółce, że następnym razem powinna wynająć ekipę sprzątającą. Później Wilson odwiozła mnie do domu, gdzie mogłam spokojnie się położyć. Gdyby nie ojciec, który wtargnęła do mojego pokoju w poszukiwaniu dokumentów, to dalej bym spała. Doskonale wiedziałam o jakie dokumenty mu chodziło. Mógł przeszukać mój pokój, nic by tutaj nie znalazł. Wszystko miał Dylan. Dopiero kiedy odpuścił poszukiwania, ja mogłam powrócić do mojej cudownej krainy.

Jak to mówią, wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i ja musiałam wstać. Przez te wczorajsze drinki miałam potworną suszę w gardle. Myślałam, że ojeciec poszedł już do pracy, jednak jak się okazało siedział w salonie, jak zawsze w tym okropnym mundurze.

– Madison, po raz ostatni cię zapytam. Gdzie są dokumenty? – nie potrafił przyjąć do siebie wiadomości, że ja ich nie mam. Podszedł do mnie, jakby liczył, że w taki sposób wyciągnie ze mnie informacje.

– Nie wiem gdzie są, bo ich nie wzięłam – uniosłam ton swojego głosu. Naprawdę ojciec mnie irytował. Nie miałam ochoty tego słuchać, więc odwróciłam się i nalałam sobie wody do szklanki. – Może to Charlotte je zabrała.

– Nie zrzucaj na nią winy! – bronił mojej matki. – To ciebie całymi dniami nie ma, pyskujesz mi, a na dodatek ubierasz się jak jakaś dziwka! Nie tak cię wychowałem! – ze złości wytrącił mi szklankę z ręki.

Czułam na własnych skarpetkach, jak szkło rozbija się o kuchenne płytki, a woda rozlewa się wokół. Był zupełnie trzeźwy, a zachowywał się jak potwór. Było to dla mnie nie do przyjęcia. Już nawet nie chodziło o to, że zwyzywał mnie od zwykłej dziwki. Słyszałam już to określenie niejednokrotnie z jego ust. Tłumaczył się, że chciał dobrze, ale za każdym razem umiał wszystko spieprzyć koncertowo.

– Ty mnie wychowałeś?! – parsknęłam ironicznie. – Wydaje mi się, że to babcia mnie wychowała, podczas gdy ty leżałeś nie wiedząc o bożym świecie!

Mogłam ugryźć się w język, ponieważ te słowa podziałały na niego jak płachta na byka. Charlie nie miał już żadnych oporów. Być może dlatego jego dłoń wylądowała na moim policzku. Pod wpływem uderzanie, moja twarz automatycznie wygięła się w prawą stronę. Poczułam w tym miejscu pieczenie, a łzy zebrały się pod powiekami. Rzadko kiedy był w stanie mnie uderzyć, zazwyczaj działo się to po alkoholu, ale teraz był zupełnie trzeźwy. Patrzył na mnie z obrzydzeniem. Żaden ojciec nigdy nie powinien patrzyć, tak na własną córkę. Nie docierało do niego co zrobił.

– Nigdy więcej... – wysyczałam łamiącym się głosem. Przetarłam dłonią wargę, która jak się okazała krwawiła.

Nie mogłam czekać na jego dalszą reakcję. Nie chciałam, aby kontynuował, to co zaczął. Nie chciałam słyszeć jego przeprosin. Po prostu wybiegłam przez drzwi wejściowe. Potrzebowałam ucieczki. Zbiegając po schodach minęłam jedną z sąsiadek. Naciągnęłam kaptur na głowę, włosami zasłaniając opłakaną twarz. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni i wybrałam numer mojego jedynego ratunku.

– Możesz przyjechać na mój parking? – poprosiłam Zack'a. Zadzwoniłam do niego, ponieważ właśnie takiej odskoczni potrzebowałam.

– Już jadę – zapewnił mnie. Sprawiło to, że na moim sercu stało się lżej. On chyba też czuł, że to właśnie jego potrzebowałam. Może i miałam się od niego odsunąć, ale w tych okolicznościach zmieniłam zdanie. Chciałam jeszcze bardziej zrobić szeryfowi na złość.

Niecałe dwadzieścia pięć minut później siedziałam w aucie Cole'a. Prócz cichego cześć, nie wydusiłam z siebie nic więcej. Widział w jakim byłam stanie, więc pozwolił mi dojść do siebie. Odjechał spod mojego bloku. W myślach dziękowałam mu za to. Wspomnienia, które krążyły w mojej głowie musiały szybko ją opuścić.

– Kurwa, Allen. Powiesz mi co się stało? – nie wytrzymał i na chwilę puścił kierownicę.

Rzecz jasna miał namyśli tą zaschniętą krew na mojej wardze. Długo wahałam się z tym, czy powinnam powiedzieć mu prawdę. Musiałam liczyć się z tym, że wtedy dowiedziałby się o tym, co zrobiłam dla Dylana.

– Dylan chciał, żebym ukradła jego kartotekę. Zrobiłam to, ale Charlie się zorientował... – zrobiłam pauzę. Zack musiał zrozumieć sytuację, gdzie zostałam postawiona pod murem. – Dzisiaj zrobił mi o to awanturę, przy okazji dostałam w twarz. Stąd ta rana.

Cholernie było głupio mi się przyznać, że dostałam od własnego ojca. Przecież wiekszosc dziewczyn w moim wieku planuje z nimi swój pierwszy taniec na weselu. Ja za bardzo go nienawidziłam. Sadząc po mimice Zack'a, on też był wściekły. Jego szczęka przybrała więcej ostrych rys. On też doskonale wiedział jak to jest. Sam nienawidził swojego taty.

– Zabiję skurwiela – przemówił gardłowym barytonem. Emanował prawdziwą złością i to jeszcze potężniejszą, niż kiedykolwiek okazał. Naprawdę tą wersja mnie przerażała. Przełknęłam ślinę, próbując przemówić mu do rozsądku.

– Proszę, zabierz mnie gdzieś. Nie chcę o tym wszytskim myśleć. – błagałam go, ponieważ tylko w taki sposób mogłam odwieść go od tego pomysłu.

Posłuchał mnie, co było nowością. Pięć minut później zatrzymaliśmy się pod opustoszałym magazynem. To właśnie tutaj odbyła się jedna z pierwszych imprez, gdzie kryłam Cole'a. Uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wysiadłam ostrożnie i weszłam z brunetem do środka. Zaskoczyło mnie zachowanie Zack'a, ponieważ objął mnie ramieniem wokół szyi i przyciągał do siebie. Miło było czuć zapach jego wody kolońskiej.

W środku stało chyba z dwadzieścia sportowych aut. Wszystkie były kolorowe i oznaczone numerami. Wnętrze, ani trochę nie przypominało tego, które zapamiętałam. Kolorowe lasery zastąpiły zwykłe lampy, a przestrzeń, którą wypełniała muzyka, roznosiła tylko echo.

– To wszystkie twoje samochody? – zaczęłam rozglądać się dookoła. Widziałam, że Zack miał pieniądze, przez to co robił. Nie myślałam tylko, że są to tak duże sumy na posiadanie kilkunastu samochodów.

– Nie – odparł, co powstrzymało mój entuzjazm. – Wszystko jest Rick'a, ale jako wspólnicy mogę brać, który tylko chcę – wyjaśnił, widząc mój niepokój na twarzy. Czytał w moich myślach, bo myślałam, że znowu się gdzieś włamaliśmy.

Wizja Barnes'a też nie brzmiała kusząco, jednak przytaknęłam ciemnookiemu. Na nic więcej nie wpadłam. Za to zaczęłam przechadzać się wzdłuż magazynu.

– Skoro może je brać, to dlaczego nigdy żadnym nie jeździsz? – Zack otwarł jeden z samochodów, aby pokazać mi wnętrze. Posłusznie wsiadłam do środka. Był to żółty Mercedes, którego środek był naprawdę wypasiony.

– Każdy dobry kierowca wie, że ma się jedną markę aut, w której najlepiej się czuję. Dla Barnes'a są to Merole, a dla mnie...

– BMW – dokończyłam za niego, na co tylko uśmiechnął się cynicznie. Nie sposób było zauważyć w jakich Markach gustuje Cole.

Tym sposobem obejrzałam jeszcze kilka samochodów. Przy Zack'u czułam się bardzo swobodnie. Pasja, z którą opowiadał o autach utwierdziła mnie tylko, że serio kocha to co robi.

Atmosfera między nami była beztroska. Do czasu, aż nie wysiedliśmy z ostatniego samochodu. Mieliśmy zamiar opuścić magazyn jednak nie było nad to dane. Zatrzymałam się jak wmurowana. Zack, gdy zorientował się o co chodzi, zasłonił mnie własnym ciałem. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nasz cały sekret wyszedł na jaw, a teraz przyjdzie zmierzyć się z jego konsekwencjami. Nie wiedziałam, co mam robić. Chciałam uciekać, lecz w tej sytuacji była to najgorsza z opcji. Żółć podeszła mi do gardła, a świat w koło zaczął wirować. Nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości, dlatego odważnie wyjrzałam za ramienia Zack'a.

– W końcu cię dopadłem. Nawet nie wiesz ile lat poświęciłem, by móc cię zamknąć. Tylko nie sądziłem, że złapie cię w takim towarzystwie.

Przed nami stał szeryf. Jakby tego było mało celował do nas bronią. Widziałam na jego twarzy rozczarowanie mną. Jednak nic nie potrafiłam zrobić. Po prostu czekałam na dalszy rozwój sytuacji. Ojciec w życiu nie odpuści złapania samego Zack'a Cole'a, powinnyśmy się z tym liczyć.

– Akurat mnie zamkniesz – prychnął gardłowo Zack. Ani trochę się go nie przestraszył. Jego pewność siebie dała o sobie znać, jak gdyby nigdy nic podszedł bliżej szeryfa.

On jest jakiś nienormalny?!

– Myślisz, że nie strzelę do ciebie? – wyśmiał go. Mój ojciec nie dopuszczał do siebie myśli, że pozwoli nam stąd wyjść. – Muszę cię zakuć w kajdanki, by miejska gazeta miała o czym pisać.

Opuścił na moment broń, po to by wydostać za paska kajdanki. To była dla nas szansa, dlatego chciałam ją wykorzystać i uciec stąd jak najdalej. Zatrzymało mnie ramię Cole'a. Dał mi jasno znać, że nie zamierza uciekać. Za to on również skierował pistoletem w mojego ojca. Nie mogłam na to patrzeć, ale w życiu nie darowałabym sobie jeśli teraz doszłoby do strzelaniny.

– Świetnie! – ucieszył się. Mogłam się założyć, że miał na sobie kamizelkę kuloodporną, podczas gdy Zack'a osłaniał materiał cienkiej bluzy. – Grozisz funkcjonariuszowi na służbie, mogę do ciebie strzelić bezproblemowo. Jednak nie zabiję cię, bo chcę patrzeć jak gnijesz w więzieniu. Tak samo gdy zamykałem twojego ojca. Był demon tego miasta, poszedłeś w jego ślady.

Na samo wspomnienie o jego tacie, miałam ochotę sama strzelić do Charliego. Patrzył sprowokować Zack'a. Wtedy ten dostałby większy wyrok. Modliłam się, żeby nie miał przy sobie prochów, bo to sprawiłoby mu jeszcze więcej kłopotów.

– Wypuść nas, proszę... – musiałam się odezwać. W ten sposób zwróciłam na nich swoją uwagę. Marzyłam, by w Charliem obudził się ojcowski instynkt i nie zrobił nam niczego.

Dobrze, że za marzenia nie karali.

– Teraz już wiem gdzie znikałaś, Madison – zwrócił się bezpośrednio do mnie. W ten sposób chciał zrobić mi wyrzuty. – Uciekałaś do niego. Wiesz jakim to będzie wstyd, gdy całe miasto się dowie, że córka szeryfa spotykała się z przestępcą? – oczywiście, jak zawsze martwił się, żeby w oczach mieszkańców wypaść idealnie. Szkoda, że naprawdę taki nie był, a ludzie nie widzieli tego jak pił.

– Nie wierzę, że ty to mówisz – nie dowierzał Cole, który stanął w mojej obronie. Od razu zrobiło mi się ciepłej na sercu, nawet w takim momencie, on był po mojej stronie. – Jak ostatni cwel pobiłeś własną córkę. Kurwa zobacz co jej zrobiłeś – odsłonił włosy z mojej twarzy, aby pokazać świeżą ranę. – Myślisz, że jak mnie złapiesz to nagle staniesz się pierdolonym bohaterem? Mam ludzi, którzy mnie wyciągną z pudła, a wtedy obije ten twój krzywy ryj i powiem, że damski bokser nie jest taki wspaniały. Mogę być jebanym przestępcą, bo nie zamierzam stać jak ostatnia pizda po stronie prawa.

Monolog bruneta wywołał u mojego ojca prawdziwą furię. Wtedy dotarło do mnie, że będę musiała podjąć decyzję. Po czyjej stronie stanę? Jeśli wybiorę ojca moje życie wróci do normy, a wszelkie problemy znikną. Za to z Zack'iem one wciąż będą istnieć i pojawiać się nowe. Miałam w głowie kompletny mętlik. Totalnie się pogubiłam, co jest właściwe. Sekundy mijały. Nie pozostawało mi wiele czasu. Szeryf był zdeterminowany. Dlatego zadecydowałam.

Wybrałam Zack'a.

Decyzja, której już nigdy nie będę mogła zmienić. Konsekwencje przyjdą dopiero później. Jednak w tej chwili byłam zdania, że to prawo jest złe i chce nas po prostu zniszczyć. Wolałam być w miejscu gdzie mogłam być sobą. Nie chodziło nawet o nienawiść, ale po prostu tak czułam. Po mimo chaosu panującego w mojej głowie, wiedziałam co powinnam zrobić. Było to dla mnie naturalne. Zasłoniłam bruneta własnym ciałem. Miałam przeczucie, że nareszcie odnalazłam kogoś identycznego jak ja i razem możemy siebie naprawić. Byłam gotowa znieść jakikolwiek ból. Ponieważ on również chronił mnie. Miałam wiele długów do spłacenia, ale on tego nie chciał. Zwyczajnie oczekiwał od kogoś lojalności. Graliśmy do jednej bramki. My kontra świat. Ostatni raz spojrzałam w twarz szeryfa, ale nie widziałam w niej ani krzty człowieczeństwa.

W tym momencie usłyszałam strzał.

***

Myślę, że mój komentarz nie jest tutaj potrzebny.

Następy to już będzie epilog. Kocham:***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro