6. Skoro tak chce się bawić, to gra się właśnie zaczęła.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z mojego snu wyrywa mnie dźwięk telefonu, że też nie wyciszylam dźwięków.

Od: Blair

Ratunku inaczej imprezy nie będzie!

Dziś jest sobota i Blair wyprawia swoją imprezę urodzinową. W prawdzie urodziny miała trzy dni temu. Dopiero dzisiaj urządza imprezę, ponieważ byliśmy na wycieczce. Jest godzina za piętnaście dziesiąta. Czyli nici z mojego spania do południa. Wykonuje moją poranną rutynę i zakładam dresy i koszulę. Jak na początek maja w San Fran jest na prawdę ciepło.

Po jakiś dwudziestu minutach spacerku docieram przed dom mojej przyjaciółki, a właściwe to wille. Nic dziwnego w końcu jej mama projektuje świetne ubrania dla wielu popularnych celebrytów. Przy drzwiach wejściowych zauważam dziewczynę, dlatego kieruje się w tamtą stronę.

– To miała być impreza dla siedemnastolatki, a nie siedmio! – krzyczy do telefonu. – Już nigdy nie skorzystam z państwa usług!

– Co się stało? – zwracam się do niej.

– Firma organizatorska nawaliła. Chodź to zobaczyć. – ciągnie mnie za rękaw.

Staję w salonie, znajduje się tu pełno serpentyn i balonów w odcieniu różu. To zdecydowanie nie jest impreza dla nastolatki.

– A tort przyjechał z kucykami pony!

Wchodzę do kuchni i zauważam tam pełno jedzenia z postaciami z bajek. To raczej nie jest wymarzona tematyka przewodnia dla Blair.

– Będę musiała odwołać imprezę! – jest zrozpaczona.

– Ej coś wymyślimy. – przytulam ją wiem jak te urodziny są dla niej ważne.

– Do przyjścia gości zostało jakieś osiem godziny. Nie zdążymy. – w jej pięknych morsookich oczach pojawiają się łzy.

Wyciągam telefon i wybieram numer do przyjaciela.

Nie widzisz, że śpię? – mówi zaspanym głosem.

– Rusz dupe za pięć minut, masz być u Blair. – rozłączam się, nie dając mu dojść do słowa.

Po sześciu godzinach wszystko do imprezy jest gotowe. Nieźle przy tym się namęczyliśmy. Nie jest tak łatwo ogarnąć rzeźbę lodową, jakby się wydawało. Postanowiłam już nie wracać do domu, więc będę musiała pożyczyć jakieś ciuchy od Blair. Moja przyjaciółka nie była by sobą, jeśli nie zrobiłaby mi makijażu. W kółko powtarza, że lubi malować moje duże oczy, a że ja mam dwie lewe ręce do takich czynności, zgadzam się od razu. Ubrana jestem w czarne obcisłe skórzane spodnie, z pod których wystają kabaretki, biała bluzka z wiązaniami na dość pokaźnym dekolcie. Nie mam ze sobą moich botków, a przyjaciółka zapewne nie pozwoliłaby mi siedzieć w adidasach. Dlatego na stopach mam czarne wysokie grube obcasy, które zapewne dodają mi kilka centymetrów. Moje kasztanowe włosy lekko falowane opadają na ramiona. Nagle słyszymy dzwonek do drzwi.

– Ooo pewnie pierwsi goście! – mówi uradowana.

Blair wygląda dziś nieziemsko. Czarna brokatowy sukienka bez ramiączka do połowy ud. Do tego srebrne szpilki, a jej długie blond włosy są pokręcone w hollywoodzkie fale.

Impreza trwa już od jakieś godziny, a ciągle przybywa coraz więcej ludzi. Siedzę w kuchni i pije drinka z Naoh. Nasza solenizantak jest zbyt zajęta tańczeniem z jakimś typem, którego pierwszy raz na oczy widzę. Ale co tam jest młoda niech się bawi.

Przecież o to chodzi w tym naszym nastoletni życiu.

– Uhu – Noah przerywa picie.

Odwracam się i spoglądam w tym samym kierunku co on. W oczy rzucają mi się brązowo różowe włosy Liv, a tuż za nią podążają chłopcy. Idą w naszym kierunku.

– Hejka Mad. Hej Noah. – wita się obejmując nas.

– Niezła chata. – komentuje Alex.

– Chodź Noah idziemy tańczyć. – dziewczyna porywa mojego przyjaciela na parkiet.

‐ My idziemy pić. – mówi blondyn wskazując na siebie i Mike'a. O dziwo nie ma już z nimi Zack'a. – Josh idziesz?

– Ta, zaraz przyjdę. – zbywa ich. – To jak tam było w Paryżu Mad?

– Nie najgorzej. – odpowiadam zgodnie z prawdą, zatajając przed nim, że spotkałam tam Dereka.

– Scott na zajęciach teatralnych cały czas o ciebie wypytywał. Masz nawet branie u nauczycieli. – żartuje sobie ze mnie. – Idę złożyć życzenia Blair. – mówi znikając, gdzieś w tłumie ludzi.

Jakieś czterdzieści minut i dwa drinki później siedzę na tarasie paląc miętowego papierosa. Wszyscy się świetnie bawią, aby nie ja. Mike i Alex są schlani w trzy dupy, a Liv próbuje ich ogarnąć. Josh znikął z Blair jakiś czas temu. Noah jak to on wywija na parkiecie. Zack siedzi na kanapie i obściskuje się z jakimiś plastikami.

– Wódka się skończyła pomożesz mi ją przynieść? – pyta Noah, siadając obok mnie.

– Spoko, tylko skończę. – wskazuje na papierosa. I tak nie mam nic lepszego do roboty.

Zmierzamy do piwnicy, ponieważ tam w tej wielkiej willi jest chłodnia. A jako, że nikt nie lubi pić ciepłego alkoholu. Tam trzymamy wszystkie napoje. 

– Panie przodem. – przepusza mnie.

Wchodzę do środka zamieram. Tam stoi Zack, który bacznie mi się przygląda.

– Noah co ty... – nie dane jest mi dokończyć, ponieważ drzwi się zamykają. – Idioto wypuść mnie! – odwracam się szarpać za klamkę, która została mi w dłoni. – Cudownie!

– Posuń się. – chłopak nakazuje mi swoim głębokim basem.

Przesuwam się, a on wymierza solidne kopnięcie w drzwi, a one ani drgną. Powtarza te czynność kilka razy ale to na nic.

– Odpuść są stalowe. – uświadamiam go.

- Nie wiem co ty i twój kolega knujecie, ale nie ujdzie wam to na sucho. – ostrzega mnie.

– Ja tu miałam przyjść po alkohol. – próbuje mu wytłumaczyć.

– Mi powiedział, że Josh chce rozmawiać.

– Ty jesteś głupi przecież całą imprezę bawi się z Blair na parkiecie.  – przypominam mu. Poważnie był, aż tak zapatrzony w te swoje launie, że nie zwrócił uwagi na otoczenie?

– Poważnie? Byłem zbyt zajęty żeby zauważyć. – uśmiecha się cwaniacko. – Ciebie też nie widziałem.

– Wow spostrzegawczy jesteś. – zauważam. – Masz komórkę? – pytam, bo jeśli ma to jesteśmy uratowani.

– Wypadła mi do góry. – nic dziwnego, że wypadła, całując się z tym plastikiem musiał się nieźle nawyginać.

– Moja jest w pokoju Blair. – zostawiłam ją tam bym nigdzie jej nie zgubiła.

– Cóż jesteś na mnie skazana. – łapiemy kontakt wzrokowy, a w jego oczach pojawia się znajomy błysk.

– O niczym innym nie marzyłam. – prycham pod nosem. Jest już lekko podpita, zapewne gdybym była trzeźwa ta sytuacja bardziej by mnie ruszyła. Jednak i tak zabije Naoh, jak tylko go dopadnę.

Siadam w kącie zabierając przy tym butelkę Martini. Skoro jestem tu zamknięta to chociaż się napije.

– Nie jesteś za młoda na picie? – pyta brunet, siadając przy ścianie naprzeciw mnie.

– Może troszeczkę. – mówię sarkastycznie i biorę łyk napoju. Od razu zaczyna mnie piec w gardle.

– Dziewczynka z dobrego domu chce  zabawić się w buntowniczkę. – stwierdza.

– Żadna dziewczynka z dobrego domu. – od razu zaprzeczam jego słową.

– Madison lat siedemnaście. Należy do grona wybitnych uczennic, jednak nie lubi się uczyć. Wiec zadawalają ją dostateczne oceny. Ojciec szeryf, bogata przyjaciółka, najlepszy przyjaciel jest jej sąsiadem. – mówi chłodnym tonem. Skąd on wie tyle.

Serio jestem, tak przewidywalna?

– Zack lat dziewiętnaście, każdy w tym mieście o tobie słyszał i nie są to najlepsze rzeczy. Jednak nie potrafi wystraszyć dziewczynki z dobrego domu, dlaczego? – pytam drwiąco.

Chłopak się spina i patrzy na mnie morderczym wzrokiem. Ale ja się tym wcale nie przejmuję. Po alkoholu robię się zdecydowanie odważniejsza.

– Zagrajmy w jeszcze nigdy na picie. – proponuje, ponieważ jest tu strasznie nudno.

– W tę grę dla małolatów? – patrzy na mnie jak na debila.

– No a co innego chcesz tu robić? – pytam nie zwracając uwagi na to, jak te słowa zabrzmiały dwuznacznie.

– Jest wiele możliwości. – uśmiecha się cwanie.

– Zboczeniec. – uciekam wzrokiem.

– To ty prowokujesz. – odbija piłeczkę.

– Zagrajmy noo... – cały czas nalegam.

– Zgoda, ale ja zaczynam. – chwyta butelkę czystej leżącej obok niego.

– No dobra. – jestem z siebie dumna, ponieważ udało mi się go namówić.

– Nie uprawiałem seksu. – obaj wzięliśmy łyk alkoholu. – Poważnie? – pyta jakby trudno było w to uwierzyć.

– Nie wiesz jestem zakonnicą i ślubowałam życie w czystości. – mój ton wręcz ocieka ironią. – Teraz moja kolej. Nie kochałam nikogo. – z naszej dwojki tylko ja wzięłam łyka. – Poważnie Zack Cole nigdy nikogo nie kochał?

Co za nowość.

– Jak widzisz. – wzrusza ramionami.

Jakieś trzydzieści kolejek później jesteśmy strasznie pijani, znaczy ja. Jutro zapewne będę umierać. Moje ciało przeszywa dreszcz od zimna. Jakby na to nie patrząc siedzimy w chłodni, a ja mam na sobie cienki top. Mimo sporej ilości alkoholu we krwi, cała drżę.

– Cholera, jak zimno... – sycze pod nosem.

Chłopak wstaje na równe nogi i zdejmuje swoją skórzaną kurtkę.

– Masz. – podaje mi ją.

– Nie dzięki. – odmawiam mu.

– Dlaczego jesteś tak uparta? – siada obok mnie i nakłada na mnie jego własność. Zdecydowanie jest za miły.

– Dzięki. – dziękuję mu. Przez mnie został w białej koszulce na krótki rękaw.

– W ramach podziękowań możesz powiedzieć kto był tym szczęśliwcem, który zasłużył na twą miłość. – wiedziałam, że w tym jest jakiś haczyk. On nigdy nie robi niczego bezinteresownie.

– Miał na imię Simon i pewnego dni po prostu odszedł nie żegnając się. – moje oczy robią się szklane. Gdyby nie alkohol zapewne nie wpominałabym o nim, a tym bardziej przy Zack'u. – Ale to było dawno. – zbywam go machnięciem ręki. Robię wszystko by się nie popłakać.

Odwracam twarz w stronę Cole. Nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów.

– Był idiatą. – stwierdza swym głębokim basem.

Mogłabym się z nim o to kłócić, ponieważ jak może o kimś tak mówić nawet go nie znając. Kiedy chce coś powiedzieć chłopak wpija się w moje usta. Odwzajemniam ten pocałunek. Toczymy walkę, ale to on dominuje. Jego ręce błądzą po moich udach w górę. Dokładnie bada moje biodra coraz wyżej. W końcu dociera pod mój top muskajac moje żebra oraz piersi. Składa mokre pocałunki na moim dekolcie. W moim podbrzuszu narasta podniecenie. Zasysa i pogryza moją szyję robiąc mi malinki, przez co jęcze z rozkoszy.

– Nie możemy... – odrywa się odemnie. – Jesteś pijana.

– Chcę ciebie. – jestem tak podniecona, że znów przysysam się do jego ust.

– Będziesz żałować. – ponownie się odrywa. Dlatego wiem, że prócz pocałunków nie mam na co liczyć.

Całujemy się jakiś czas, w końcu braknie nam tchu i odklejamy się od siebie.

Siedzę przytulna do chłopak nie zauważam kiedy nawet zasypiam.

– Mad co ty tu robisz?! – ze snu wyrywa mnie głos mojej przyjaciółki.

– O cholera. – wyswobadzam się z uścisku bruneta. Większa część alkoholu zdążyła wyparować z mojego organizmu. Nic dziwnego byliśmy tu zamknięci przez całą imprezę. Wstaję  i szybko wybiegam z domu przyjaciółki.

Wracam piechotą do domu,  słońce  dopiero co wzeszło. Mój telefon został w domu przyjaciółki, ale to nic. Sądzę, że jest po siódmej. Przypominam sobie co działo się w chłodni. Zostaliśmy tam zamknięci, później gadaliśmy i piliśmy, a późnej całowaliśmy się.

O cholera całowałam się z Cole'em

Nie mogłam bardziej się upokorzyć. Czy tego żałuję?

Zdecydowanie tak.

Niczego nie pragnę tak bardzo, jak zapaść się pod ziemię. Wyszłam na jakąś kolejna małolatę, która się nim jara, a ja taka nie jestem. Nie mam pojęcia co mi odbiło. Z resztą to też jego wina, po jaką cholerę mnie całował.

Mimo to, że jest wcześnie rano wiem, że nie nie dam rady zasnąć. Będę cały czas o tym rozmyślam, dlatego biorę się za gruntowne porządki mojego pokoju. Wkładam słuchawki do uszu i odpalam moją Play Listę. Nucę i tańczę sprzątające mój bałagan. Wszystkie papiery na biurku zostały solidnie posegregowane. Nawet ułożyłam rzeczy w szafie. Chociaż nie wiem po co, bo jutro będą wyglądały tak samo. Opadam na łóżko, jestem wykończona sprzątałem cztery godziny, ale jestem z siebie dumna.

– Puk! Puk! Goście przyszli. – Noah i Blair wpadają przez okno.

– Tak szybko wybiegłaś, że zapomniałaś telefonu. – kładzie moja własność na biurku i siada obok mnie z resztą to samo robi brunet.

– Zrobiłam coś strasznego. – jęcze zakrywając twarz w dłoniach.

– Zabiłaś kogoś? Jeśli nie to na pewno nic takiego. – mówi sarkastycznie Blair.

– Gorzej. Całowałam się z Cole'em. – przypominam sobie to, o czym chciałam zapomnieć.

– JEST! – Noah krzyczy i zaczyna tańczyć  po pokoju. Zakrywa twarz dłońmi i do oczu zaczynają napływać mi łzy. Blair przytula mnie.

– Masz siedemnaście lat to normalne. Nie możesz wiecznie żyć Simon'em. On już nie wróci. – pociesza mnie dziewczyna. Po części ma rację nie mogę całe życie stać w miejscu. Tylko dlaczego musiał to być akurat Cole? – A teraz opowiadaj jak do tego doszło? – poganie mnie.

– Więc... – opowiadam im cała historię od kiedy zostaliśmy tam zamknięci.

– I jak myślisz będzie coś z tego? – Blair cały czas drąży temat.

– Nie wydaje mi się ja i on to dwa różne światy. – mówię, co jest zgodne z prawdą. – Nawet jeśli go lubię, to tylko jako znajomego.

– Mad błagam cię to po jaką cholerę was tam zamykałem?! – jest zirytowany. A do mnie docierają jego słowa.

– Ty nas tam zamkąłeś?! Kretynie wiesz jak tam było zimno?! – jestem zła.

– Ja ci daje jak na tacy takie ciacho, a ty mi nawet nie podziękujesz. – prycha pod nosem.

– Zabije go. – sycze zmierzając w jego stronę, chłopak zaczyna uciekać przede mną i ma rację, bo ja sama nie wiem, do czego jestem zdolna w tej chwili.

Po naszej dziecinnej gonitwie, siedzimy w salonie i oglądamy telewizję. Ojciec zapewne jest w pracy. Żadna nowość.

– Teraz twoja kolej Blair, gdzie zniknełaś wczoraj z Josh'em? – pyta Noah, a dziewczyna zaczyna się rumienić. – I wszystko jasne.

– To nie tak... – próbuje się tłumaczyć.

– A jak? Ciągniesz do niego, jak rzep na muchy. – stwierdza, chociaż to porównanie nie jest dość trafne.

– Powiedziałam mu o moich uczuciach i nic. — smutnieje.

– Cały czas o tobie gada nie sądzę, że jest to tylko przyjaźń. – wtrącam się do rozmowy.

– U ciebie i Zack'a też nie? – brunet pyta, wskazując na mój dekolt.

Spoglądam w to miejsce i pierwsze co zauważam do chyba trzy olbrzymie malinki. Jak ja to zakryje, przecież jutro mam szkołę.

Pierdolony glonojad. 

Przyjaciele siedzieli u mnie do wieczora. Teraz sprzątam ten chlew, jaki po sobie zostawili, kiedy drzwi wejściowe się otwierają, a w progu staje mój ojciec, pierwsze na co zwraca uwage to są siniaki widniejące spod mojej koszulki. Jest mi strasznie głupio, ale całe szczęście nie zadaje pytań, tylko idzie do kuchni podgrzać sobie jedzenie.

– Jak tam było w Paryżu? – przerywa panującą ciszę.

– Dobrze. – odpowiadam najkrócej jak się da.

– Madison, nie możemy normalnie porozmawiać? – spogląda na mnie ze skruchą.

– Przecież tak rozmawiamy. – prycham pod nosem, przeglądając instagrama.

– Nie, Mad od roku ograniczasz nasze kontakty. Nie uważasz to za dziecinne? – unosi lekko ton swojego głosu.

– Dobrze, że nie było dziecinne, kiedy ty leżałeś schlany w trzy dupy, a ja nie miałam nawet co jeść. Więc to nie moje zachowanie jest dziecinne. – wstaje z kanapy i udaje się do swojego pokoju.

Biorę się za lekcje, ponieważ jutro jest poniedziałek i wypadałoby coś zrobić, bo inaczej dostanę ochrzan, a na kolejne zajęcia chodzić nie chcę.

Jakieś dwie godziny później jestem z siebie zadowolona, ogarnęłam wszystko to co miałam, tylko ja to ja nie przeczytałam lektury, którą cudowny profesorek Scott nam zadał. Wyczujcie te ironię. Dochodzi dwudziesta pierwsza. Mam straszną ochotę by zapalić, dlatego idę prosto na dach.

Siedzę na krawędzi dachu w spokoju paląc miętowego papierosa i podziwiając wieczorną panoramę San Francisco. W dole zauważam niebieskie BMW I8, które stoi na parkingu. Należy ono do Zack'a. Poważnie ten samochód rozpoznałabym nawet na drugim końcu świata. Niedługo po tym ktoś staje opierając się rękami o murek, na którym siedzę.

– Pomóc ci? – pyta swym głębokim basem.

– Czekaj chwilę daj mi dopalić i już skaczę. – mówię sarkastycznie. – Po co tu przyszedłeś? – spoglądam na niego.

– Powtórka z nocy. – odwraca głowę w moim kierunku, uśmiechając się przy tym cwaniacko.

– Możesz sobie pomarzyć. – zapewniam go. Niech sobie nie myśli, że mi się podobało, chociaż był całkiem niezły.

– Wczoraj to ty o mnie fantazjowałaś. – szepcze przybliżając swoją twarz do mojej. Dzieli nas zaledwie kilka centymetrów.

– Może. – podejmuje się jego gry, bo i tak wygram.

W jego oczach pojawia się błysk, ale to nie ten co symbolizuje jego gniew, ten jest inny znacznie spokojniejszy. Nasze usta niemalże się stykają. Do jego dłoni przykładam moją, w której cały czas trzymam rozrzażonego papierosa. Celowo go przy tym parząc. Nie reaguje jakoś gwałtowie. Zwyczajnie się odsuwa mierząc mnie tym swoim groźnym spojrzeniem.

– Nawet nie wiesz z czym igrasz Allen. – ten nieznany błysk zastępuje znajome gniewne spojrzenie. Doskonale zdaje sobie sprawę z jego słów, ale jakoś mnie to nie przeraża.

– Nigdy więcej tego nie próbuj Cole. – schodzę z murku ostrzegając go. Może i nie potrzebnie z nim zadarłam, ale on nie potrzebnie zadarł ze mną. Tym razem to ja zostawiam go na dachu

Przebieram się i jem wcześniej  przygotowane kanapki oglądając beznadziejne kreskówki. Inni na moim miejscu wymyślaliby sposób, jak udobruchać Cole'a, ale nie ja. Od małego lubiłam igrać z ogniem. On przez to się poparzył i to dosłownie. Mam to gdzieś, że on to wcielony diabeł. Cieszę się z mojego małego sukcesu chociaż jego zemsta będzie znacznie gorsza. Tym będę się martwić po śmierci.

Poniedziałek jak zwykle nie mogę się wywlec z łóżka, dlatego już od piętnastu minut leżę przeglądając instagrama. Naoh dzisiaj nie idzie do szkoły. Przez co muszę jechać autobusem. Szczerze nienawidzę komunikacji miejskiej, a na samochód  mnie nie stać. Zapewne ojciec kupiłby mi jakiś, ale moja duma mi nie pozwala go o to poprosić. Wykonuje moje poranne czynności, wkładam na sobie czarne rurki białą koszulkę na ramiączkach do tego szara zapinana bluza. Mimo tego, że dziś pada deszcz zakładam moje białe Air Force, bo vansy dałam do prania i są jeszcze mokre. Chwytam torbę do szkoły i wychodzę. Do przyjazdu autobusu mam pięć minut, dlatego muszę się pospieszyć.

– Co ci jest? Wyglądasz jakby ktoś przejechał ci kota. – komentuje Blair.

– Jechałam autobusem obok trójki dzieci, które latały po wszystkich siedzeniach, a ich matka rozmawiała o promocjach na papierowe ręczniki. Czułam się tam jak w wariatkowie serio, już chyba dziś nie jest w stanie popsuć mi humoru.

Siedzę na lekcji, dziś zamiast matematyki mamy literaturę że Scott'em.

Z dwojga złego nie wiem co jest gorsze.

– Madison czy ja tobie przeszkadzam? – pyta nauczyciel, stając przed naszą ławką, na co blondynka obok mnie wpatruje się w niego jak w obrazek.

Tak

– Nie, skądże. – próbuję brzmieć jak najmniej sarkastycznie.

– To może odpowiedź nam coś o książce Jane Austen Duma i uprzedzenie.

– No więc, Elizabeth kochała Darcy'ego? – mówię bez przekonania, bo nie znam na nie odpowiedzi, coś kiedyś odbiło mi się o uszy i tylko tyle z tego pamiętam.

– Radziłbym ci się zająć czytaniem lektur. – stwierdza oschle, spoglądając na moją szyję i dekolt, który pokrywają malinki. Jest mi strasznie głupio, ale z opresji ratuje mnie dzwonek. Nie chce by nauczyciele uważali mnie za puszczalską.

Reszta dnia minęła normalnie. Teraz siedzę w domu, jedząc resztki chińskiego żarcia z supermarketu. Wieczorem Noah wpada do mojego pokoju przy okazji mnie przy tym strasząc, ponieważ nikogo nie spodziewałam się o tej godzinie.

– A ty nie z mamą? – pytam

– Twój ojciec zostanie z nią na noc, ja mam się porządnie wyspać. – oznajmia kładąc się obok mnie.

Jaki on wspaniałomyślny.

– Nie masz swojego domu? – prycham, na co on obejmuje mnie w pasie.

– Mam, ale wolę twoje łóżko, a zwłaszcza twoją pościel z Spangbob'em. – obaj wybuchamy śmiechem, na wspomnienie tej legendarnej pościeli. Na ósme urodziny z okazji tego, że Noah jest, aby dzień starszy mieliśmy sobie nawzajem kupić prezent urodzinowy. Mieliśmy tylko po dziesięć dolców, więc padło na pościel ze wzorem Spangbob'a. Jako dzieciaki na prawdę uwielbialiśmy tę bajkę.

– Nie mam tej pościeli od dobrych dwóch lat. – przypominam mu przez śmiech. Musiałam ją wyrzucić, ponieważ zrobiła się nie ładna.

– Pamiętasz co się stało z moją? – wspomina historię z przed pięciu lat, kiedy pomieszał bitą śmietanę z keczupem. Po tym strasznie się zachorował i zarzygał swoją całą pościel.

Wspominamy nasze historię których jest na prawdę sporo. W końcu znamy się od dziesięciu lat.

— Rusz te dupsko i do szkoły! – Noah budzi mnie z samego rana.

– Nie idę. – mruczę pod nosem.

– O nie moja droga, tak to my się nie bawimy. – zdejmuje z mojego łóżka kołdrę. Momentalnie robi mi się zimno. Z chęcią bym została w domu, ale nie mogę inaczej łeb mi urwą i posiedzę sobie w tym cyrku dwa lata, a nie rok.

– Podwieźć cię?! - pyta Noah, kiedy ja czeszę włosy w kucyk i wypuszczam z przodu pare kosmyków.

– Nie trzeba, Blair po mnie przyjedzie! – krzyczę z drugiego pomieszczenia.

– Okej to na razie! – odkrzykuje mi na pożegnanie.

Zakładam buty i chwytam torbę. Na parkingu stoi srebrny Range Rover, a miejsce za kierownicą zajmuje znajoma blondynka.

– Cześć. – witam się, wsiadając do samochodu.

– Hej Mad! – odpowiada radośnie. – Nie uwierzysz co się stało.

– Co?

– Herman wyjechał na dwa tygodnie do Włoch. – mówi cała uradowana. Nie nawidzi swojego ojczyma. W sumie nie wiem nawet, czy można nazwać go jej ojczymem, ponieważ ma niecałe trzydzieści lat.

Lekecje jak zwykle są nudne i powolne. Jedyną pocieszającą rzeczą jest to, że we wtorki nie mam zajęć z Scottem.

Alleluja.

Kieruje się do wyjścia i zauważam tam dość spory tłum ludzi, którzy się czemuś przyglądają. Jakoś mało mnie to interesuje i kieruję się prosto przed siebie. Wracam z buta, bo Blair ma trening, a najbliższy autobus jest za godzinę. Już wiem czemu wszyscy się gapią na parkingu stoi niebieskie BMW, a o jego maskę opiera się Cole. Zapewne przyjechał do Josh'a. Ubrany jest w czarne jeansy granatową bluzę z napisami, a na nosie ma okulary przeciwsłoneczne. Nie widzę jego tęczowek, ale mam dziwne przeczucie, że się na mnie patrzy.

– Cześć Allen, gdzie uciekasz? – wita się swym głębokim basem.

– Do domu.

– Wsiadaj. – rozkazuje mi.

– Ile razy mam ci powtarzać, że masz mi nie rozkazywać? Na razie. – chce iść, ale jego ramię mi to uniemożliwia. Przyciąga mnie to siebie coraz bardziej.

– To za tego papierosa. – teraz zdaje sobie sprawę, że Cole obejmuje mnie na oczach całej szkoły. To jest jego zemsta.

Świetnie, teraz to dopiero ludzie zaczną gadać.

– Puszczaj mnie – próbuję się wyrwać, ale bez skutecznie.

Wsiadam do samochodu na siłę. Nie daruje mu tego. Specjalnie po to przyjechał. Poważnie chodzi mu o jednego głupiego papierosa?

– Jesteś z siebie zadowolony? Teraz to dopiero ludzie będą mieli temat do rozmów. – wyrzucam ręce w powietrze.

– Nie obchodzą mnie ludzie. – mówi obojętnym tonem. No tak może i ona ma na wszystko w nosie, ale nie ja.

Odwozi mnie prosto pod dom. Co utwierdza mnie, że zrobił to celowo. On ma tylko głupią malutką bliznę, a ja wyszłam na jedną z jego panienek.

Skoro tak chce się bawić, to gra się właśnie zaczęła.

Kolejne dwa dni minęły zwyczajnie. Noah dalej nie chodzi do szkoły, Blair zaczęła się umawiać z Will'em. Ostatnio nie widziałam Cole'a ani jego przyjaciół. Dlatego większość dni spędzam samotnie. W sumie jednym kołem ratunkowym jest Josh, z którym czasem rozmawiam na przerwach. Jest wściekły jak osa, najchętniej udusiłby Will'a gołymi rękami, a on dalej będzie się wypierać, że nic nie czuje do mojej przyjaciółki.

W końcu piątek. Każdy nastolatek prosto po szkole leci na jakiś ostry balet. Niestety muszę tu siedzieć przez durne zajęcia, które wymyślił mi ten pajac od literatury. Najlepsze jest to, że będę wracać z buta do domu. Blair odpuściła sobie trening żeby porandkować.

– Dzień dobry. – witam się, wchodząc do sali. Może i nie lubię gościa, ale jakąś  kulturę wypada zachować.

– Dzień dobry Madison. Gdzie Josh? – pyta mnie nauczyciel.

– Nie wiem. – odpowiadam zgodnie z prawdą. Pewnie nawiał z tych lekcji. Zostawiając mnie tu na pastwę losu.

Wszyscy są pochłonięci tym, żeby odegrać swoje rolę jak najlepiej w tej beznadziejnej sztuce. Ja widomo nie będę się ośmieszać publicznie. Bez tego jestem już niezłym pośmiewskiem. Zwłaszcza po wtorkowych odwiedzinach Zack'a. Dlatego zajmuję  się oświetleniem.

– Madison możesz zostać, chce pokazać ci jak działa oświetlenie nad sceną. – prosi mnie nauczyciel, więc zostaję i czekam, kiedy wszyscy opuszczą salę.

– No więc... – zaczynam, a profesor pokazuje, że mamy iść za kuslisy. W sumie to normalne, bo tam są wszystkie włączniki.

– Ty włączysz światło, tu je wyłączasz. – pazkuje na co ja kiwam głową, że rozumiem. – A jeśli robisz tak, stanie się to.

Lampa spada dosłownie kilka milimetrów od miejsca gdzie ja stoję. Nauczyciel wydaje się zawiedzony. Z tylnej kieszeni wyciąga nóż do tapet i idzie w moją stronę. Łącze wszystkie kropki i wychodzi na to że...

O cholera ta lampa miała mnie trafić.

– Co pan robi? – pytam robiąc dwa kroki w tył.

– Zapłaci mi za to. – syczy.

– Kto?

– Twój chłoptaś Josh. – podchodzi do mnie.

Chwila co? Ja i Josh. Błagam.

– To pomyłka my nie jesteśmy razem – próbuje wyprowadzić go z błędu.

– Nie ściemniaj mi tu. Widzę jak na każdych zajęciach się do siebie klejicie! – podnosi ton głosu, a jego ręka, w której trzymam nożyk zaczyna drżeć.

– Poważnie tylko się kolegujemy. Zresztą co on takiego zrobił? – pytam, ponieważ nie rozumiem tej sytuacji i nie wiem jak mam się zachować.

– Zabrał mi go! To przez niego Dominic nie żyje! Przez Josh'a i te jego dilerkę z Cole'em Dominic przedawkował!

– Na pewno da się jakoś to wyjaśnić. – cały czas staram się go uspokoić, ale bezskutecznie.

– Skoro on zapłacił za to życiem to ty też możesz! – bierze zamach.

Czuje ostrze na swoim ramienu. Nie mogę tu zostać bo inaczej facet mnie zabije. Dlatego wybiegam z sali. Dostaję się do drzwi wyjściowych szkoły, ale są one zamknięte. Już wiem dlaczego miałam zostać, w szkole w piątek wieczorem nikogo o tej porze nie ma.

– Po co uciekać? I tak ci nikt nie pomoże. – idzie wzdłuż korytarza. W tym momencie wygląda jak psychopata z horroru.

Biegne po schodach na górę. Na samym końcu korytarza mieści się sala chemicza, w której się zamykam. Przypominam sobie, że mam w tylnej kieszeni telefon. Chwytam urządzenie, wybieram numer do Cole'a po trzech sygnałach odbiera.

– Stęskniłaś się kochanie? – już na przywitaniu zachowuje się jak palant. Nie jestem w stanie odpowiedzieć, ponieważ do sali wpada rozłoszczony nauczyciel.

– Ty mała suko. – chwyta mnie za włosy, przez co krzyczę z bólu.

– Zack przyjedź do szkoły proszę! – tylko tyle udaje mi się wykrzyczeć, kiedy mój Iphone ląduje na ścianie.

Wyrywam się z uścisku, przez mocne kopnięcie w kolano. Na moje nieszczęście ostrze noża ląduje na moim obojczyku fundując mi kolejne rozcięcie. W tym miejscu zaczyna napływać sporo krwi, ale nie bardzo się tym przejmuję, chwytam ławkę i pcham ją w stronę nauczyciela, by zablokować mu drogę do mnie. To daje mi dodatkowe kilka minut przewagi. Wybiegam przez drugie drzwi. Staram się dobiec do tylnego wyjścia, licząc na to że jest ono otwarte. Niestety nie. Wracam więc do sali teatralnej chowam za siedzeniamy. Nie pozostało mi nic innego jak czekać na pomoc, albo ten szaleniec mnie zabije.

– Madison, gdzie jesteś? – znów jesteśmy w jednym pomieszczeniu. Słyszę jak zamyka drzwi na klucz, a stąd jest tylko jedno wyjście.

– Po co uciekać, przed czym co nieuniknione? – śmieje się szaleńczo, zaglądając do każdego rzędu. Jest coraz bliżej, teraz już wiem że to tylko kwestia czasu, kiedy mnie znajdzie.

– MAD!

– MADISON!

– ALLEN!

Słyszę wołania z oddali, a ten ostatni krzyk należy do Zack'a. Czyli jednak nie umrę. Czuje się uratowana. Mam przypływ odwagi i podnoszę się pokazując Scott'owi, gdzie się znajduję.

– TU JESTEM! – krzycze tyle ile mam sił w płucach.

Zwracam jego uwagę. Zaczyna biec w moją stronę, przez co uciekam na scenę. Mężczyzna przypiera mnie do ściany. Po moim przedramieniu spływa strużka krwi. Znów rozcioł moją skórę. Przez adrenaline nie czuje nawet bólu.

– MADISON! – woła ktoś za drzwi, chyba to Mike, ale nie jestem pewna.

– Wezwałaś kolegów. – syczy wymierzajac mi solidny cios z pięści prosto w twarz. Uderzam mocno głową o betonową ścianę, żeby po chwili osunąć się na podłogę. W tym momencie słyszę huk wywarzonych drzwi.

Przed oczami stoją cztery rozmazane sylwetki, ale jestem zbyt otępiała by cokolwiek widzieć, wszystko jest rozmazane.

– Zack zostaw! Zajmij się Madison! – po tych słowach za ramiona chwytają mnie męskie dłonie Cole'a. Nawet martwa rozpoznam jego dotyk.

– Żyjesz? – pyta, a ja rozpływam się pod wpływem jego angielskiego tonu.

Kiwam głowa by potwierdzić,  że jest okej, jednak nie był to najlepszy pomysł, ponieważ moja głowa za chwilę eksploduje. Cole wsuwa rękę pod moje kolana, a druga podrzymuje mnie za plecy. Niesie mnie w stylu panny młodej, kiedy zstrzymujemy się. Ostrość mojego wzroku coraz bardziej się polepsza. Na podłodze cały we krwi leży profesor Scott, a nad nim stoji Josh, Mike i Alex.

– Zabierz ją do szpitala. – mówi któryś z chłopaków.

Wychodzimy z budynku szkoły. Moje ciało otula chłodne wieczorne powietrze. Stajemy przy samochodzie bruneta. Po raz pierwszy dzisiaj łapiemy kontakt wzrokowy. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Jest niczym skała, pusta i lodowata.

– Zack, zawieź mnie do domu. – mówię ledwie co słyszalnym szeptem.

– Nie ma mowy. – od razu mi odmawia.

– Proszę... – teraz mam już to gdzieś czy pomyśli, że jestem słaba. Nie chce jechać do szpitala, ponieważ wtedy wszyscy się dowiedzą.

Chłopak najwidoczniej mnie posłuchał. Za co jestem mu ogromnie wdzięczna. Pójdę do domu i tam przez weekend się ogarnę. Nie chce żadnych pytań ojca, ani kogokolwiek. Naturalnie, że powiem o tym moim przyjaciołom, bo nie mamy przed sobą tajemnic i wiem, że mogę im w stu procentach zaufać.

– Czy on nie żyje? – postanawiam się o to zapytać, przed oczami znów mam obraz profesora leżącego w kałuży krwi.

– Żyje, ale już nie długo. – jego szczęka się napina, a ja zwracam uwagę na jej idealny zarys.

Chwila czy on powiedział, że go zabiją!?

– Spokojnie zajmą się nim inni ludzie. Nie jestem aż takim potworem. – uspokaja mnie, chyba zauważył moje zdenerwowanie.

Dojeżdżamy przed mój dom. Zabieram swóją torbę z tylnego siedzenia i wychodzę z auta. Brunet robi to samo, przez co jestem trochę skołowana.

– Gdzie ty idziesz? – zwracam się do niego.

– Chyba nie mysałaś, że zostawię cię samą w tym stanie.

Ooo, czyżby Zack Cole się o mnie martwił?

– Nie mogę przegapić tego jak odkitujesz. – uśmiecha się cwanie. I cały czar prysł.

– Mówiłam już, że jesteś dupkiem? – to jest pytanie retoryczne. Na pewno mu to powiedziałam i to nie jeden raz.

– Dupek, który cię uratował. – przypominam mi.

– Teraz będziesz mi wypominać to do końca życia? – prycham kierując się w stronę schodów przeciwpożarowych.

– Nie masz normalnych drzwi? – pyta rozbawiony, stąpając po metalowych schodach.

– Zawsze możesz sobie stąd iść. – proponuje skarastycznie.

Niestety nie odpuścił. I teraz siedzi u mnie. Podchodzę do lustra stojącego w kącie pokoju. Wyglądam jak siedem nieszczęść. Moja kremowa bluzka jest cała zaplamiona krwią, bluza nadaje się do wyrzucenia, ponieważ jest cała poszarpana, włosy wyglądają jakby piorun w nie strzelił i makijaż, który spłynął pod wpływem moich łez. Biorę moje standardowe ubranie do chodzenia po domu.

– Idę się ogarnąć, a ty niczego nie ruszaj. – ostrzegam go, gdy ja znikam za drzwiami łazienki.

Wchodzę pod prysznic, woda która obmywa moje ciało sprawia mi niewyobrażalny ból. W sumie nic dziwnego mam trzy głęboko cięte rany. Zmywam z siebie cały brud, dzięki czemu czuje się jak nowo narodzona. Zniszczone ubrania wrzucam do kosza na pranie. Nie obawiam się tego, że znajdzie je mój tata, tylko ja w tym domu robię coś pożytecznego. Włosy pozostawiam rozpuszczone, żeby mogły wyschnąć. Gotowa wchodzę do mojego pokoju. Cole leży na łóżko przeglądając coś w telefonie, gdy staję przy biurku przenosi swój wzrok na mnie mierząc mnie od góry do dołu. Wtedy właśnie sobie coś uświadamiam.

Jestem w krótkich szortach, a przed mną leży on.

– Niezły widok. – komentuje uśmiechając się przy tym łobuzersko.

– Zamknij się. – rozkuje mu i siadam przy biurku. Biorę się za lekcje, skoro teraz mam chwilę to wypadałoby je zrobić, bo zapewne w weekend nie będzie mi się chciało.

Po nieudanej próbie rozwiązania zadań z chemi, poddaje się. To krzesło jest koszmarnie nie wygodne, dlatego kładę się obok Cole. Zresztą ono należy do mnie, a jemu jak się nie podoba ma do wyboru podłogę.

– Wytłumaczysz mi to? – mówię cały czas spoglądając na biały sufit.

– Ale co? – wie o ci mi chodzi, ale specjalnie udaje debila, żeby się ze mną podroczyć.

– Nie udawaj i mów. – nakazuje mu nieco groźniejszym tonem.

– Nie nie twoja sprawa.

– Jak to nie moja? Mój nauczyciel literatury chciał mnie zabić, bo ty i Josh bawicie się w dilerów! – wymachuje ze złości rękami.

– Nie jesteśmy dilerami! Kiedyś coś tam próbowaliśmy, ale zrezygnowaliśmy. – jego ton wręcz ocieka złością.

– Dlaczego ja?! Może jutro kasjerka w supermarkecie będzie chciała strzelić mi kulkę w łeb?! – on nie rozumie. Mogłam umrzeć, a jego to nie obchodzi.

– To ty sama się w to wpkowałaś. – czy ja aby dobrze usłyszałam?

– Czyli to moja wina?! Wybacz, ale to nie ja pcham ci się do życia, zwalając winę na kogo popadnie! Chociaż w sumie czego mogłam się spodziewać po kimś takim jak ty! – wpadłam w szał.

On jak gdyby nigdy nic, zachowuje nie wzruszoną minę. Teraz wiem dlaczego każdy się go boi. Nie chodzi o niego samego, tylko o to w co może cię wpakować.

– Wynoś się stąd! – wykonuje moje polecenie i po chwili znika zostawiając mnie tutaj samą.

Pod wpływem furii jaka mnie ogarnia. Uderzam pięścią w ścianę. Nie jest to najlepszy wybór. Moje knykcie robią się całe czerwone, a boli jak diabli. Nie zwracam uwagi na ból i dalej demojulę pokój. Siedzę teraz w tym bałaganie, który zrobiłam i nie mogę powstrzymać łez.

Dlaczego musiałam akurat go poznać? Dlaczego pierdolony Zack Cole musiał wszystko zniszczyć? Obiecał zemstę i dotrzymał tej obietnicy, a to dopiero początek.

***
Cześć Kochani

Jest to jeden z najdłuższych rozdziałów jakie do tej pory udało mi się napisać. Zdję sobie sprawę, że jest tu sporo niedomówień. Dopiero w późniejszych rozdziałach wszystko karty zostaną stopniowo odkrywane. Liczę na ciepłe przyjęcie książki, bo to dopiero jej początek.

Ps. Rozdziały będę dodawane jakoś na weekendy. Nie chcę pisać byle czego, byle jak najwięcej,  tylko stawiam na jakość.

Kocham;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro