7. Nie bój się kochanie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten tydzień nie należał zdecydowanie do najlepszych. Powróciły moje dawne demony. Nie byłam w stanie wstać z łóżka, tylko wybierałam jeden punkt i mu się przeglądałam przez dobre kilka godzin. Na zmianę zajmowili się mną mój ojciec, Noah i Blair. Czasem czuję  się jakbym była tylko kulą u nogi. Nie chodziłam do szkoły, ponieważ nie miałam wystarczającej siły. Z tego co wiem profesora Scott wziął urlop do końca roku. Cole'a nie widziałam od tego dnia, kiedy zostałam napadnięta. To przez niego to wszystko wróciło, a od kilku miesięcy było już tak dobrze. Przez cztery dni nic nie robienia przemyślałam kilka ważnych spraw. Mianowicie nie mogę się kontaktować z Cole'em, ponieważ i tak to do niczego nie prowadzi.

– Wstawaj masz być gotwa za kwadrans! – budzi mnie Blair, ściągając ze mnie kołdrę.

– Nie mam siły. – próbuje się jakoś wymigać.

– Leżysz tu od czterech dni, najwyższa pora ruszyć te tłustą dupe.

– A gdzie mam iść? – pytam, ponieważ jeśli to galeria, to może sobie pomarzyć.

– Na siłownię. – mówi uradowana. Poważnie już chyba wolałbym galerię.

– A nie możemy iść gdzieś indziej? – skoro i tak nawet siłą mnie wyciągnie do ludzi, to błagam tylko nie siłownia, nie lubię sportu tak bardzo.

– Może też być basen. – uśmiecha się zdziornie, doskonale wie,że nigdy nie pójdę na basen.

– Daj mi kwadrans i możemy iść na siłownię. – zrywam się z łóżka, chociaż nie jest to najlepszy pomysł. Moje mięśnie nie są ani trochę rozgrzane. Jedynie gdzie chodziłam to była to toaleta, a tak to zero ruchu. 

Biorę szybki prysznic, postanawiam nie myć włosów, bo w sumie po co skoro będę ćwiczyć, więc ogarnę się jak skończę trening, na który nie mam ochoty. Ale mus to mus. Nie nakładam makijażu, bo nie widzę takiej potrzeby, chociaż nie lubię wychodzić do ludzi bez niego. Nie oszukujmy się szpetna nie jestem, ale do modelek też nie należę. Włosy związuje w kucyk, wyruszam kilka pasemek z przodu, ponieważ jeśli wszystko jest ładnie zaczesane do tyłu wyglądam jak czołg. Wiele osób mówi mi, że to nie prawda, ale ja tam wiem swoje. Zakładam czarną sportową bluzkę na ramiączkach, tego samego koloru leginnsy i białe adidasy, które kupiłam jakieś pół roku temu, a do dzisiaj leżały w szafie.

– No jestem gotwa. – informuje przyjaciółkę zakładając na siebie szarą bluzę z Adidasa.

– Pora spalić kalorię. – mówi motywującym głosem chelladerki. Dopiero teraz zwracam uwagę w co jest ubrana. Ma na sobie różowy sportowy top i czarne leginsy oraz tego samego koloru bluzę.

Dojeżdżamy pod siłownię, pod którą czeka za nami wysoki blondyn w kapturze. Blair rzuca się na niego całując go, a ja stoję jak piąte koło u wozu. Tak to jest, kiedy nie ma się chłopaka, a wszystkich wokół otacza miłość. Szkoda, że Noah z nami nie pojechał, ale jego podejście do sportu jest jeszcze gorsza od mojego. Czego nie rozumiem, ponieważ jego sylwetką jest dość muskularna.

– Cześć Mad. – Will wita się ze mną, a mnie przypominają się czasy, kiedy razem z moimi przyjaciółmi w szóstej klasie go obczajaliśmy. W prawdzie jest młodszy od nas o rok, ale jest mega przystojny. Lekko lokowane blond włosy i piwne oczy. Najbardziej powalający jest jego uśmiech. Teraz jak tak na niego patrzę, nie mogę powiedzieć, że jest brzydki po prostu było by to kłamstwem, jednak to nie jest mój typ. Zresztą sama nie wiem jaki jest mój typ. Wiem tylko tyle, że on i Blair razem uroczo wyglądają i cieszę się jej szczęściem. Chwała bogu, że darowała sobie Josh'a Peterson'a. Im dalej od Cole'a tym lepiej.

– Hej. – odpowiadam mu, nie wiem dlaczego, ale w jego towarzystwie czuje się jakoś niezręcznie. Pewnie przez to, że od tygodnia izolowalam się od ludzi.

– Na razie. – żegna się przelotnym pocałunkiem z Blair i znika za drzwiami. Za szybą widzę mnóstwo worków treningowych i rękawic. W prawym rogu, w worek uderza chłopak o ciemnobrązowych włosach i idealnie wyrzeźbioną sylwetką. Przypomina Cole'a, ale pewnie mi się wydaje.

– Will trenuje kickboxing. – tłumaczy mi blondynka. – Chodź my pójdziemy na bieżnie. – ciągniemnie w kierunku okien, przy których stoi osiem bieżni.

– Padam z nóg. – oświadczam stojąc przed drzwiami, za którymi Will ma swój trening. Biegałam dobra godzinę i jestem wykończona.

– Boże, co ci jest?! – Blair podbiega do swojego chłopak, który nie wygląda najlepiej, ponieważ ma całą twarz we krwi.

– Trochę oberwałem. – przeciera ręką krew cieknącą mu z nosa.

– Trzeba to przemyć. – rozporządza blondynka, ciągnąć go w stronę toalet. – Poczekasz chwilę Mad?

– Pewnie. – odpowiadam i opieram się o ścianę, przeglądając coś w telefonie.

– Ej, odawaj to... – zaczynam, gdy ktoś wyrywa mi Iphona z ręki, a tym kimś jest Cole.

– Przyszłaś mnie podziwiać? Niestety skończyłem już swój trening. – uśmiecha się cwanie. Boże, jak mnie ten jego uśmiech denerwuje.

– Taa, nie jestem jedną z twoich fanek. – mój głos wręcz ocieka kpiną. Czego on nie zrozumiał, kiedy powiedziałam mu, że ma się wynosić?

– Już możemy jechać. – moja przyjaciółka i jej chłopak, dosłownie ratują mnie.

– Jasne. – poprawiam torbę na ramieniu,jednak obok nas pojawia się kolejna osoba.

Ktoś jeszcze przyjdzie?! Może jeszcze matki boskiej brakuje?!

– Zostawiłeś rękawice. Ouu... – przed nami staje Josh i wpatruje się w dziewczynę, mierząc przy tym blondyna. – Cześć Mad.

– Cześć. – odpowiadam, ale nie ukrywajmy jest to dziecinne. Jak dorosły facet może udawać, że nie zna laski, która coś do niego czuła? – To my już jedziemy. – zarządzam i zmierzam w kierunku wyjścia.

– Jesteś pewny, że wszystko dobrze? – dopytuje dziewczyna. Jest to dla mnie znak, że za chwilę zrobi się zbyt romantycznie, dlatego wsiadam do auta.

Przyjaciółka odwozi mnie do domu i wchodzi ze mną na górę. Zdecydowała, że zostaje u mnie na noc. Mnie osobiście to nie przeszkadza. Ojca i tak nie ma całymi dniami, bo ma jakąś ważną sprawę na komisariacie, ale nie wiem o co chodzi, ponieważ go nie słuchałam.

– Witam piękne panie, a no i was Mad i Bri. – Noah wpada do kuchni, gdzie my smażymy naleśniki.

– Ile razy mam powtarzać, że nie nazywam się Bri. – syczy w jego stronę.

– Jasne, a Kim Kardashian jest w stu procentach naturalna. No to co tam pichcicie? – bierze jednego naleśnika i zjada go na dwa gryzy.

– Jesteś obleśny. – komentuje jego zachowanie, kiedyś włożył całe jabłko do buzi byle, by mi zrobić na złość. Poważnie jeśli chodzi o jedzenie to nie można mi go zabierać.

– To jest babski wieczór. – informuje go blondynka krojąc owoce.

– Mnie tam pasuje. – wygodnie rozsiada się na kanapie. – To co oglądamy? – pyta włączając telewizję.

– O nie, jeżeli to babski wieczór to bez facetów, a ty ewidentnie nim jesteś. – zabiera mu pilota z rąk, na co brunet robi naburmuszoną minę.

– Mad, błagam powiedz jej coś... Jestem w połowie gejem.

– Właśnie w połowie. – przypomina mu Bliar. Chociaż jakby był nawet w stu procentach gejem i tak nie pozwoliłaby mu zostać. Oczywiście czasem obydwoje u mnie nocowali, ale co jakiś czas Blair chciała się czuć jak te wszystkie dziewczyny z filmów i robiła babskie wieczory. Ja osobiście bardzo je lubię, przez to czujemy się jak siostry.

Noah rezygnuje, ponieważ wie, że dalsza kłótnia nie ma sensu. Mimo jej pięknych morskich oczu trzeba przyznać, że dziewczyna ma charakterek.

– To co oglądamy Camp Rock? – proponuje, a ja zgadzam się skinieniem głowy. Kocham bajki Disneya, a tym bardziej, że gra tam Nick Jonas.

Dochodzi już dwudziesta trzecia. Zdążyłyśmy obejrzeć trzy filmy i zjeść dwa wielkie opakowania lodów, do tego popcorn. Ta dzisiejsza siłownia poszła na marne. Teraz leżymy i plotkujemy o wszytskim i niczym. Przerwa nam dźwięk wiadomości. Dziewczyna podnosi urządzenie i czyta jej zawartość. Mina jej zmienia się diametralnie.

– To Josh. – mówi o tym jak o pogodzie i rzuca urządzenie gdzieś na łóżko.

– Czego chce o tej godzinie? – pytam.

– Jest pijany i prosi bym go zgarnęła z baru tam gdzie się poznaliśmy.

– Chyba nie pójdziesz, co nie? – dopytuje, bo ten bar mieści się w południowej części San Francisco, a po północy strach chodzić po tych ulicach.

– Nie chcę, ale muszę. Wtedy jak byłam pijana to on, też siedział ze mną, czekając na ciebie. – przypominam mi sytuację z przed miesiąc. Faktycznie ma rację.

– Jadę z tobą. – nie pozwolę jej tam jechać samej, a poza tym nie chce siedzieć sama w domu.

Po piętnastu minutach dojeżdżamy pod wskazany adres. Wchodzimy do środka, od razu uderza we mnie zapach tytoniu i alkoholu. Jest tu wiele pijanych ludzi, przeważnie są to mężczyźni, ale kobiet też nie brakuje. Są to typowe sztuczne lale. Doczepiane włosy, metrowe doklejane rzęsy i ubrania, które zdecydowanie więcej odkrywają niż zakrywają. Wszyscy się do siebie kleją. Nie oszukujmy się wygląda to jak burdel, a nie bar. W lewym boksie siedzi dwoje chłopaków. Josh i Zack są zalani w trupa, a na stole stoją cztery puste butelki Jacka Danielsa.

– No to ładnie poszliście. – Blair komentuje ich stan.

– Jest i ona. Gdzie blondasek, nieźle dostał dzisiaj wpierdol. – razem z Cole'em pasrskają śmiechem.

Będzie ciekawie.

– Ty mu to zrobiłeś! – denerwuje się dziewczyna.

– Nie... Ja... – Zack mówi pijackim głosem.

' Trzeba ich odwieźć do domu. Ź zwraca się w moją stronę, co ja potwierdzam skinieniem głowy.

Chwyta Josha, a ja Cole'a. Obaj mają problem by iść prosto. Jesteśmy już przy wyjściu, gdy wpadam na kogoś. Jest to mężczyzna po czterdziestce z rudą brodą i tego samego koloru włosami. W skórzanym motocyklowym stroju.

– Patrz jak łazisz. – mierzy mnie groźnym spojrzeniem.

– Prze...

– Masz jakiś problem? – moje przeprosiny przerywa Zack, który odpycha typa, przez co ten wpada na kelnerkę tłucząc przy tym kufle z piwem.

O nie, tylko nie to.

– Kurwa co robisz gówniarzu. – facet wymierza mu solidny cios w szczękę, na skutek czego zatacza się o mało co nie upadając na podłogę.

Rzuca się na niego z furią, jednak jest zbyt wstawiony, by dominować w walce i obrywa znowu w twarz.

– Zack! Przestań! – odciągm go.

– Następnym razem lepiej pilnuj tej małej szmaty. – znowu go prowokuje, a brunet ponownie wymierza mu silny cios w szczękę.

Jakimś cudem udaje mi się wyciągnąć go na zewnątrz, zanim dojdzie do kolejnej bójki.

– Boże co mu jest? – blondynka spogląda na chłopaka, któremu z łuku brwiowego sączy się krew, a pod okiem będzie miał solidnego sińca.

– Bawił się w Jamsa Bonda.

– Chodź trzeba ich zawieźć do domu. – wskazuje na szatyna, śpiącego na miejscu pasażera. – Zack przyjechał autem. – informuje mnie wskazując na niebieski samochód.

– Odwiozę go. – deklaruje się. Zanim byśmy ogarnęła ich obu minęła by cała noc.

– Pordzisz sobie? – pyta siedząc już w aucie.

–  A mam wyjście? – normalnie bym mu nie pomogła, ale on uratował mnie przed tym psycholem, więc muszę mu pomóc.

– Kluczyki. – wyciągam rękę w jego stronę.

– Nie, ja prowadzę. – chce usiąść za kierownicą.

O nie, po moim trupie.

– Jeśli chcesz się zabić to droga wolna, tylko ja nie jadę. – oznajmiam mu spokojnym tonem. Mało to jest wypadków, gdzie pijany kierowca twierdzi, że jest tylko lekko podpity?

– Nie będziesz prowadzić mojego auta. – no tak, żaden facet nie daje dziewczynie prowadzić.

– Właśnie, że będę. – mówię hardo.

– Ty w ogóle masz prawko?

– Mam. - zrobiłam je tuż po moich szesnatych urodzinach, tylko jeszcze samochodu brakuje, ale to taki mały szczegół.

– Coraz bardziej mnie zadziwiasz Allen. – uśmiecha się cwanie.

– Taki mam dar. – wykorzystuje to, że trzyma klucze w dłoni i wyrywam je z uścisku. – Wsiadaj. – rozkazuje mu, brunet o dziwo wykonuje moje polecenia.

Parkuję przed kamienicą, w której mieszka chłopak. Znajduje się ona dwie przecznice od baru. Mimo lekkich zachwiań udaje nam się dostać na górę. Otwieram drzwi kluczami, które musiałam wyjąć z kieszeni ciemnokiego.

– Prosto i na lewo. – instrułuje mnie mnie Cole. Otwieram drzwi od sypialni. Chłopak rzuca się na łóżko. Dlatego ja zdejmuje mu buty.

Do czego to doszło, żebym to ja musiała go rozbierać?!

– Leyla mówiłem ci już, że jesteś śliczna. – bełkocze pod nosem.

– Mhm, super. – nie biorę jego słów na poważnie, bo jest nieźle napruty, zapewne gdyby tak nie było nigdy by tego nie powiedział. Dodatkowo użył nie mojego imienia, ale się tym nie przejmuję, bo on sam nie wie co gada.

– Śliczna jesteś bardzo... – wciąż bełkocze to samo, gdy ja opuszczam jego mieszkanie.

Nie przewidziała tego że jest już po północy, a ja będę musiała wracać na piechotę. Ta opcja jakoś szczególnie mnie nie zadowala, ale co zrobię.

Nareszcie wróciłam do domu jest już po pierwszej. Blair została u Josh'a, ponieważ ten się kiepsko czuje. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko położyć się spać.

Nie mogę zasnąć, we wnętrz mnie rodzi się dziwny niepokój, błagam byle bym tylko nie dostała kolejnego ataku paniki. Biorę telefon do ręki, na wyświetlaczu widnieje godzina piąta czterdzieści siedem. Wywlekam się z łóżka i wkładam na siebie czarną rozpinaną bluzę, która swoją drogą jest o wiele na mnie za duża. W kuchni zastaję mojego ojca.

– Dzień dobry Mad. – wita się ze mną popijając kawę.

– Hej.

– Dlaczego nie śpisz, koszmary znów wróciły? – dopytuje.

– Nie. – wspinam się na szafkę, by dosięgnąć moją ziołową herbatę.

– Ostatnio miałaś napad, a teraz pijesz melise na uspokojenie. – wypomina mi jak ma to zawsze w zwyczaju.

– Błagam cię, teraz się martwisz? Nie bądź śmieszy. – prycham pod nosem.

– Nie tym tonem. – ostrzega mnie.

– Bo co? Teraz się interesujesz? – nie wytrzymuje, dość mam jego udawania przykładnego szeryfa i ojca, kiedy ludzie zrozumieją, że tak na prawdę jest potworem.

– Chyba nie chcesz, żebym dał ci szlaban? – próbuje mi grozić, ale coś mu nie wychodzi.

– Wiesz, że nie posłucham, a ty nic z tym nie zrobisz. – mówię prawdę, a jego mina diametralnie się zmienia.

Chyba wygrałam.

– Tak bardzo przypominasz swoją matkę. – patrzy na mnie, jak na obrazek, a we mnie odrazu wszystko się gotuje.

‐ Nigdy nie porównuj mnie do tej kobiety. – syczę, doskonale wie o tym jak bardzo jej nienawidzę, a on mnie do niej porównuje.

Idę jak najszybciej do siebie. Muszę się przewietrzyć, bo zaraz chyba coś rozwale. Czasem oprócz ataków paniki dostaje też ataki agresji, a najlepszym sposobem żeby się opanować jest świeże powietrze. Biorę mojego złotego Iphona i pisze wiadomość do Noah.

Do: Noah

Przyjdź jak najszybciej na dach.

Pale już trzeciego papierosa, a chłopaka nadal nie ma. Słońce zdążyło wzejść, życie w San Fran właśnie się budzi. Nagle czuje dwie ręce oplatające mnie w pasie. Momentalnie się wzdrygam.

– Noah, ty idioto! – wrzeszcze na niego.

– Oj tam przecież bym cię nie rzucił. Chociaż to bardzo kusząca propozycja. – zajmuje miejsce obok mnie.

– No właśnie, co ty byś bez mnie zrobił? – w naszej przyjaźni to ja zawsze byłam tą najbardziej ogarniętą.

– No nie miałbym się z kogo naśmiewać. – uderza mnie lekko w ramię, a je udaje naburmuszoną.

Siedzimy już tak z dobrą godzinę. Jako dzieci tak po prostu siedzieliśmy tu godzinami i rozmawialiśmy. Wiem, że może to zabrzmieć absurdalnie, ale to właśnie na tym dachu czuje się bezpieczna, kiedy miałam jakikolwiek problem przychodziłam tu i podziwiałam gwiazdy, a czasem nawet wschody słońca. Nigdy, jednak nie byłam fanką zachodów.

Bo zachód zawsze oznacza koniec, a wschód początek.

– Zemia do Mad... – przyjaciela macha mi przed oczami ręką, wyrywając mnie z rozmyśleń.

– Co mówiłeś?

– Alex pyta się, czy wpadniemy wieczorem do baru? – powtarza mi te słowa pewnie już któryś raz, wnioskuje to po jego charakterystycznym znudzonym głosie.

– No nie wiem, jutro jest szkoła. – próbuje się wymigać. Nie mam nic do Alexa czy pozostałych. Nie chce tylko spotkać się z Cole'em, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.

– Od kiedy znowu jestes tak przykładą uczennicą? – wypomina mi. Faktycznie jak byłam młodsza całkiem nieźle się uczyłam, ale z czasem z piątkowej uczennicy stałam się trójkową. Ja osobiście nie uważam, że osoby które uczą się gorzej są tępe. Sama do tego grona należę, dlatego według mnie szkoła nie świadczy o naszych umiejętnościach. – Aaa już czaję, nie chcesz spotkać Zack'a.

– On nie ma z tym nic wspólnego. – tłumacze mu, ale on i tak swoje.

– Chodź do mnie zrobię coś do jedzenia, bo umieram z głodu. – zgadzam się od razu.

Po zjedzeniu wielkiej góry naleśników zaraz pęknę. Fakt faktem, że zjadła aż trzy co i tak jest niezłym wyczynem. Na ogół nie jem jakoś dużo. Teraz siedzimy i oglądamy Szybkich i wściekłych

– Cześć Mad, dawno cię nie było. – do salonu wchodzi ciocia Jo.

– Dzień dobry. – mimo to, że traktuje ją jak drugą mamę i tak wstydzę się mówić cześć albo hej. – Miałam kilka spraw w szkole. – tłumaczę jej.

– No tak, u ciebie szkoła zawsze była na pierwszym miejscu. – przypomina mi czasy, kiedy miałam jedenaście lat. Wtedy życie było takie proste, a w jego centrum była szkoła.

– Teraz trochę się pozmieniało. – wyprowadzam ją z błędu, ponieważ od dwóch lat coraz rzadziej rozmawiałyśmy.

– Musimy to kiedyś nadrobić. – mówi pełna energii. Właśnie taką ją zapamiętałam. Mimo depresji, z którą zmaga się od kilku lat przy pomocy Noah jest już lepiej.

– Kiedyś na pewno, ale teraz musimy się zbierać. Na razie mamo. – całuje swoją rodzicielkę w policzek na pożegnanie.

– Ej, co robisz? – pytam się, bo wyciągnął mnie z domu tak nagle.

– Musisz się ogarnąć bo jest już osiemnasta trzydzieści, a na dwudziestą jesteśmy umówieni. – pogania mnie.

– Mamy półtorej godziny. – nie rozumiem o co się spina. Może i jestem jeszcze w piżamie, ale mogę się ogarnąć w piętnaście minut.

– Jest niedziela są korki. – przypomina mi. – Jeszcze musimy pojechać po królewnę i jej fagasa.

– Ej nie mów tak Will to serio spoko facet. – nie bronię Blair, bo wiem, że Noah tylko się wygłupia mówiąc tak o niej, tak serio to ta dwójka się uwielbia.

– Yhm, tak spoko jak James?

– Ugh, nie James to palant. – przypomniała mi się ta nieszczęsna sytuacja, której nie chcę już nigdy wspominać. Na moje szczęście on i drużyna wyjechali na mistrzostwa w San Diego i wrócą dopiero w czerwcu.

– Dobra ja i tak, wiem swoje. – poważnie jeśli ktoś chce przemówić mu do rozsądku jest to cholernie trudne.

Wykonuje szybki makijaż, zakładam na sobie przetarte jeansy i czarną bluzkę z długim rękawem. Włosy zostawiam proste opadające wzdłuż moich ramion. Jak zwykle biorę moje czarne vansy i już jestem gotowa do drogi.

Wsiadamy do Jeepa Noah. Pewnie ja będę nim wracać, bo nie zamierzam pić. Najpierw zabieramy po drodze Blair, a później zgarniamy Willa. Nie obeszło się bez kąśliwych uwag bruneta.

– Ej Will nie bierz tego do siebie. Noah już taki jest. – szepcze, do blondyna, gdy wchodzimy do baru.

– Będę mieć to na uwadze. – uśmiecha się i obejmuje moją przyjaciółkę w tali.

– No nareszcie jesteście. – Alex wita nas, a w boksie obok niego siedzą Mike, Zack i Josh. Brunet jak zwykle mierzy mnie tym swoim spojrzeniem. Po wczorajszej bójce ma śliwę pod okiem i rozciętą wargę.

Zajmujemy miejsca. Obok mnie siedzi Noah, a po mojej drugiej stronie Blair, obok której siedzi blondyn.

– To jest mój chłopak Will. – blondynka  go przedstawia.

– Mieli się spotkać znajomi. – mówi hardo Josh.

– On jest naszym znajomym. – Blair napursza się i wtula w tors Willa

– Daj spokój więcej kompanów do picia. – Alex rozuźnia atmosferę.

– Idę po piwo. – oznajmia Josh.

– Zaraz co on robi za barem? – zwracam się do Mike.

– To jego pub. – tłumaczy mi, a ja kiwam potwierdzające głową, że rozumiem.

Chłopak  przychodzi z tacą pełną kufli piwa. Wszyscy popijają alkohol, oprócz mnie. Cały czas czuje na sobie wzrok Cole'a. Co jest strasznie irytujące. Każdy świetnie się bawi, tylko ja siedzę jak kołek i się nie odzywam. Czuje wewnętrzną pustkę, która może zapowiadać tylko jedno. Kolejny napad. Nie chce wyjść na świra przy wszystkich. Dlatego zbieram się z miejsca i informuje Noah, że idę zapalić. Może to mi chociaż trochę pomoże.

Skończyłam palić, ale nie czuję się na siłach by wrócić do środka. Stoję przed barem gdzie jest pełno pijanych ludzi i nagle czyjeś silne ręce oplataja mnie w tali.

– Jezu to ty! – wzdrygam się, ponieważ ten idiota Cole mnie wystraszył.

– Nie bój się kochanie. – parska sarkastycznym śmiechem i wyciąga zapalniczkę i odpala papierosa.

– Czego nie rozumiesz w zdaniu, że masz mi dać spokój? – serio nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

– To ty wczoraj odwiozłaś mnie nachlanego do domu. – jak zwykle w jego oczach pojawia się ten błysk.

– Ale to nie ja mówiłam, jaka to jestem śliczna. – odbijam piłeczkę w jego stronę.

– Nie byłem aż tak pijany by tego nie pamiętać. – nie no teraz to mnie zaszkował.

On pamięta?!

– Dupek.

– Ciekawe zawsze to mówisz, gdy nie masz już co powiedzieć. – zauważył moją tarczę obronną.

– Bo nie mam co mówić o kimś takim jak ty. – zdaje sobie sprawę, że znów igram z ogieniem, ale w tym momencie jakoś średnio mnie to obchodzi.

– Ej to ty jesteś Zack Cole?! – przerywa nam rudy chłopak.

– A co? – pyta arogancko.

' Jestem jednym z zawodników Dereka Mortona. – mówi z dumą, a swój wzrok przenosi na mnie. – Czekaj ty nie jesteś tą dziewczyną z którą Derek gadał w Paryżu?

– Spadaj stąd. – chcę coś powiedzieć, ale Zack spławia nastolatka.

– Zack... – zaczynam, ale on przerywa mi machnięciem ręki.

– To prawda? – pyta chłodnym tonem.

– Tak. – przyznaje cicho. Jest mi strasznie głupi, chociaż nic złego nie zrobiłam.

– Miałaś się trzymać od niego i Ethana z dala. – jego ciało się napina i zaciska pięści.

– Na Dereka wpadłam, jak byłam na wycieczce. – tłumacze się, ale nie wiem po co. Może i cały ten Derek jest trochę  szurnięty.

– Czy ty możesz mnie chociaż raz do kurwy posłuchać. – syczy w moją stronę.

– Czemu? Przecież mnie nie zabije, nie jest tak pojebany jak mój nauczyciel literatury, któremu sprzedawałeś prochy! – wybucham, mam dość jego i całej jego bandy.

– Zajmij się lepiej życiem idealnej chelladerki. Imponują ci źli chłopcy? Jak tak to źle trafiłaś ja nie jestem zły tylko zepsuty. – jest wściekły, bez problemu mógłby mnie zabić wzrokiem.

– Wiesz co pieprz się! Ty i ta cała banda kryminalistów! – dolewam oliwy do ognia. Mam w nosie jego przerośnięte ego niech nie myśli sobie, że może mną tak pomiatać. Napięcie się odwracam chcę już stąd iść, ale ciemnooki chwyta mnie za łokieć i uniemożliwia mi ucieczkę.

– O czym z nim rozmawiałaś? ' znowu jego ton jest chłodny.

– O niczym! A teraz puszczaj mnie, bo zacznę krzyczeć! – ostrzegam go.

– Nie zaczynaj Allen. – cedzi przez zaciśnięte zęby.

– Sam tego chciałeś. – miarka się przebrała. – POMOCY!!! RATUNKU!!! – drę się w niebogłosy.

– Ej koleś puszczaj ją. – jakiś facet zwraca się do Cole'a, a mnie udaje się wyrwać z jego uścisku.

– Jedziemy. – wpadam zdyszana do baru i informuje przyjaciół. Chce jak najszybciej wrócić do domu.

– Wyglądasz jakbyś przed czymś uciekła. – komentuje Noah.

– Nazwijmy to tak, a teraz chodź. – siłą wyciągam go z boksu. – A gdzie Blair i Will? – pytam ponieważ nigdzie ich nie widzę.

– Zmyli się wcześniej, blondas był nieźle napalony. – odzywa się Josh arogancko.

Przez całą drogę powrotną nie odezwałam się ani słowem, Noah jak to on dopytywał, jednak ja wciąż  odpowiadałam, że źle się poczułam. Pożegnaliśmy się i każdy poszedł do swojego mieszkania. Biorę moją prowizoryczną piżamę. Idę pod prysznic, ponieważ dziś nie zdążyłam go wziąć. Na moje ciało spadają gorące krople wody i nucę nieznaną mi melodię, oczywiście na tyle cicho by nikt inny tego nie usłyszał. Moi przyjaciele mówią mi, że mam piękny głos, ale ja osobiście uważam, że jest przeciętny. Nigdy w życiu nie chodziłam na jakieś zajęcia dodatkowe, bo jestem zbyt leniwa. Po zakończonej kąpieli ubieram się i mam zamiar iść spać.

– Cholera! – wzdrygam się ponieważ przy oknie stoi Cole. – Nie wiesz że się puka?!

– Poważnie? – spogląda na mnie. – Wchodziłem przez okno schodami pożarowymi.

– Po co tu jesteś? – pytam, bo doskonale wiem, że nie zjawiłby się tu bez powodu.

– Nadal mi nie powiedziałaś czego chciał Derek. – dziwne jest to, że za każdym razem, gdy ktoś wspomina to imię jego szczęka gwałtownie się zaciska.

– Człowieku ty jesteś jakiś bipolarny! Najpierw robisz mi awanturę pod barem, później przychodzisz do mojego pokoju jak gdyby nigdy nic, a teraz znowu to samo!

– Mad wszystko w porządku? – mój ojciec puka do drzwi.

Jeszcze jego tu brakowało.

– Emm... Tak! – odkrzykuję mu, bo co innego mam powiedzieć, że typ którego ściga za nielegalne wyścig jest ze mną w jednym pomieszczeniu.

– Z kim ty rozmawiasz, jest dwudziesta druga? – teraz to dopiero się zainteresował, nie no ojciec na medal.

– Z Noah. – chcę go jak najszybciej zbyć.

– Coś z Josephin? – dlaczego, kiedy ma się mną interesować to go nie ma, a kiedy nie to zawsze wie gdzie przyleźć?

– Z nią wszystko okej.

– No dobrze. – chyba postanowił odpuścić.

– Wyjdź stąd. – ponownie zwracam się do bruneta.

– Najpierw powiedz, o czym rozmawiałaś z Derekim? – znowu na mnie naciska, chyba trzeba powiedzieć prawdę, bo inaczej się go nie pozbędę.

– Zaproponował mi wspólną kolację. – mówię prawdę, bo nie widzę sensu kłamać.

– Zgodziłaś się? – poważnie? Pyta o to czy poszłam z nim na kolację? O to cały ten szum?

– Nie, ponieważ to było dzień przed wylotem do domu.

– Mówił coś jeszcze? – zadaje kolejne pytanie.

– Powiedział coś w stylu, że niedługo się jeszcze spotkamy. – przypomina sobie końcowkę naszej rozmowy, która mnie trochę przeraziła.

– Widziłaś się z nim jeszcze? – świdruje mnie wzrokiem. Jego spojrzenie jest inne hipontyzujące. Spoglądam w jego czekoladowe tęczówki i dostrzegam pustkę nawet znajomy błysk się nie pojawił.

– Nie. – odpowiadam krótko. – A teraz z łaski swojej mógłbyś wyjść? – może i nie jest to zbyt kulturalne, ale mam już dość jego obecności.

– Cześć Allen. – mówi i po chwili znika.

***
Rozdział nie należy do tych najdłuższych, za co was przepraszam. Mam mnóstwo nauki i piszę w każdej wolnej chwili. Mam, jednak nadzieję że się spodobał.

Ps. Jeśli jest ktoś zainteresowany sprawdzaniem rozdziałów przed publikacją można śmiało do mnie pisać.

Do następnego kocham;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro