8. Zawsze możesz pracować dla mnie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od wizyty Cole'a w moim pokoju minęły dwa tygodnie. W mieście krążą plotki, że wyjechał w interesach. Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale bardzo się cieszę, mam święty spokój. W tym czasie zajęłam się szkołą, bo wypada mieć w miarę stosowne oceny na świadectwie. Najbardziej wszystkich ucieszyła wiadomość, że profesor Scott postanowił wziąć urlop do końca roku szkolnego. Jako, że do zakończenia został niecały miesiąc, dyrekcja postanowiła, że wszyscy dostaniemy piątki z tych zajęć, bo nie zdążą znaleźć nowego nauczyciela.

– Nienawidzę matmy i jebanej prukwy Johanson. – Noah wyzywa nauczycielkę matematyki, za którą nigdy nie przepadał.

– To co ty robisz w tej klasie? – wyśmiewa go przyjaciółka.

– Zawsze jest ktoś kto podejmuje niewłaściwe decyzje. – mówi, przez co my wybuchamy śmiechem. I tu ma rację gorszych decyzji niż on nikt nie potrafi podejmować.

No dobra, jestem jeszcze ja.

– Hej skarbie. – podchodzi do nas Will i wita się z morskooką.

– Kto im powie, że to jest niesmaczne? – Noah szepcze w moją stronę, gdy zakochani się całują.

– Przestań. – ganie go i depcze jego wielką stopę. Poważnie ja rozumiem, że ma ponad metr osiemdziesiąt, ale żeby mieć tak wielkie stopy?

– Ała... - szturcha mnie w ramię. – Gobąbeczki sie od siebie odkleją? – pyta inronicze.

– A co zazdrościsz? – dogryza mu Blair.

– Nie, ale jestem starsznie głodny, a nie będę siedzieć w szkole jeśli nie muszę.

– To jedziemy do KFC? – proponuje blondynka, na co jednogłośnie się zgadzamy.

Jedziemy na dwa auta, ponieważ ja do szkoły jak zwykle przyjechałam z przyjacielem, a Blair jedzie z Willem. Parkujemy przed restauracją.  Pozostałych jeszcze nie ma, dlatego w trakcie oczekiwań przeglądam instagrama, a Noah nawija, jak to on.

– Jak można nosić białe kozaki w czerwcu? – przeżywa komentując ubranie kobiety, która przechodziła obok nas.

– Nie wiem, może lubi. – tłumaczę mu.

– To jest zbrodnia modowa. – no i się zaczęło, chłopak jest zbyt przewrażliwiony na punkcie mody.

Z nim to gorzej jak z babą.

Jego wywód przerywa nam czarny Mercedes, z którego wysiada wysoki blondyn wraz z moją przyjaciółką. Muszę przyznać razem na prawdę ładnie wyglądają. Myślę, że Will był znaczenie lepszą opcją niż Josh. Siedzimy w restauracji. Ja zamówiłam wrapa, chociaż jestem mega głodna, głupio mi jeść przy Willu. Rozmawiamy i śmiejemy się jak normalni nastolatkowie.

- Muszę odebrać. - Will odchodzi od stolika.

- Serio ja tam nie wiem co ty w nim widzisz. - Noah zwraca się do dziewczyny.

- Przestań. Will jest słodki. - gani go surowym spojrzeniem.

- Może i z wyglądu, ale Josh ogólnie jest lepszy. - mówi bawiąc się słomką.

- Nie był mną zainteresowany. - odgrywa się.

- Oj tam. Też mam was zamknąć w chłodni jak Mad i Zack'a? - powraca do sytuacji, która miała miejsce miesiąc temu.

- Nadal mi za to zapłacisz. - ostrzegam go. Niech nie myśli, że zapomniałam jakby na to nie patrząc przez niego całowałam się z Cole'em

- Wy jesteście jakieś ślepe? Ja jakbym miał takie ciacha to brał bym od razu.

- To sobie ich weź. - syczy blondynka.

- Jestem w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewien, że żaden z nich nie jest bi. - mówiąc to szczerzy się jak głupi do sera.

- Nam robisz wywody, a ty dalej jesteś sam jak palec. A masz większe sznase, bo możesz brać i dziewczyny jak i chłopaków. - przypomina mu, bo ostatnio sam narzekał, że nie może nikogo znaleźć.

- To tak nie działa. Zresztą najwyżej skończę w klasztorze razem z Mad. - przytula mnie i tarmosi mi włosy, czego serdecznie nienawidzę.

- Byłbyś za brzydki na zakonnice. - daje mu kuksańca w ramię,  przez co parskamy śmiechem, a chłopak pociera się ramię udając, że go to boli.

- I tak ma być nasza trójka na zawsze. - dodaje Noah.

- Pomyśleć, że to ostatni rok, tyle lat razem. - morskooka wspomina same początki naszej przyjaźni od czwartej klasy nasza trójka jest nierozłącza. Wspólnie przeszliśmy przez wiele. Mogliśmy na siebie liczyć w każdym momencie. Został przed nami ostatnia prosta. Czwarta liceum, po maturach każdy z nas pójdzie już na studia.

- Będzie mi was brakować. - brunet wyciera niewidzialną łzę pod okiem. Blair i ja idziemy do jednego collegu, a dokładnie na UCLA. Natomiast Noah wyjeżdża do New Yorku. Mimo to, że chce jak najszybciej wyprowadzić się z San Francisco to nie wyobrażam sobie mieszkać w innym stanie niż Kalifornia. Kocham ciepły klimat, a Los Angeles to idealne miejsce by tam zamieszkać, na dodatek UCLA to jedna z lepszych uczelni. Szkoda, że Noah nie będzie już z nami, zapewne wynajęli byśmy wspólne mieszkanie. Mogłoby być ciekawie, gdyby mieszkaliśmy w trójkę. Niestety mój przyjaciel chce żyć w wielkim mieście, jednak mam nadzieję, że będziemy się często widywać.

Jeszcze chwilę posiedzieliśmy w restauracji, gdy nasza para musiała się zbierać. Mi jak zwykle przyszło wracać z Noah. Przez całą drogę śpiewaliśmy piosenki Ariany Grande, ponieważ chłopak jest jej wielkim fanem.

- Jutro urodziny Rebeccki będziesz? - zwracam się do mnie, gdy wchodzimy na górę.

- Chyba ta. - może i nie powinnam iść, ponieważ będzie tam James.

- I bardzo dobrze jest nasza dobra koleżanką i nie możemy tam nie iść z powodu jednego fagasa. - wygłasza mi motywujące mowę, jak te wszystkie trenerki, które wmawiają ci, że wystarczy motywacja by schudnąć, co jest totalną bzdurą.

- Fagasa to już Will już nim nie jest? - próbuje pojąć jego tok myślenia, ale zdecydowania nie mogę za nim nadążyć.

- Złotka dalej go nie lubię to podejrzany typ. - chwila czy on powiedział, że Will jest podejrzany?

- Przecież to miły chłopak z sąsiedztwa. - nawiązuje do wszystkich filmów jakie oglądaliśmy, a było ich mnóstwo.

- No właśnie Mad, ci zawsze okazują się najgorsi.

- Dobra dobra. - zbywam go machnięciem ręki. - Idziemy do mnie? - proponuje by zmienić temat.

- A pogramy w Just Dance? - robi te swoje oczy szczeniaka, przez co jego jasnoniebieskie tęczówki pięknie wyglądają.

- No okej. - zgadzam się, bo inaczej nie mam wyboru. Lepsze to niż słuchanie jego porad sercowych.

Po piętnastu minutach bardzo intensywnego tańca do popularnych piosenek wygrałam. Noah udaje obrażonego, rzadko kiedy udaje mu się pokonać mnie w tej grze, choaciz Noah naprawdę świetnie się rusza. Zwykle to ja jestem połamańcem i nie mam drygu do tańca.

- Padam z nóg. - oświadcza brunet i zdejmuje swoją granatową bluzę, a biała koszulka, która ma pod spodem podwija się, przez co widzę zarys jego mięśni brzucha. Nie mam bladego pojęcia jak on to robi, nie ćwiczy, je byle co, a ma tak dobrą sylwetkę.

Jak wielki książę rozkłada się na całym moim łóżko, a ono jest dwuosobowe. Biorę jego bluzę z podłogi, ponieważ kocham chodzić w za dużych ubraniach. Pozwalają mi zakryć piersi, które jak na siedemnastolatke są zdecydowanie za duże. Od zawsze zmagam się tym problem. Jak na swoj wiek mam za bardzo kobiece kształty. Duze piersi i szerokie biodra. Czasem zazdroszczę Blair, ponieważ ona ma figurę modelki, a ja jak to ja jestem przeciętna.

- Masz fetysz na moje ubrania? - spogląda na mnie zadziorne unosząc brwi.

- Po co mam je kupować skoro mogę je mieć od ciebie. - wtulam się w miękki materiał, który ma charakterystyczny zapach perfum chłopaka.

- Tylko dlatego się ze mną zadajesz? - mówi dramatycznym głosem.

- Dokładnie.

- Łamiesz mi sercę. - teatralne łapie się z klatkę piersiową.

Siedzieliśmy jeszcze tak dwie godziny i oglądaliśmy "Miasto kości", ponieważ chłopak jest fanem Lily Collins. Ja ledwo co jestem w stanie odróżnić Kim od Kylie, a on w tym świecie doskonale się odnajduje. Jeśli chcesz dowiedzieć się największych plotek o gwiazdach to Noah opowie ci szczegółowo. Jest już dwudziesta trzecia, a ja dalej oglądam jakieś beznadziejne talk show. Mojego ojca jeszcze nie ma. Ostatnie czasy bardzo często spędza dnie na posterunku, w sumie jest mi to na rękę, bo kiedy jest to zadaje milion pytań i czuje się jakbym była na przesłuchaniu. Jutro szkoła dlatego szybko wskakuje w piżamę i staram się jak najszybciej zasnąć niestety mi to nie wychodzi. Ostatnio sypiam po trzy-cztery godziny, a resztę dnia jadę na kawie i energetykach. Nigdy nie pochwalałam tego typu napojów, ale tylko one są w stanie mnie uratować przed trybem życia zombi. Przeglądam jeszcze długi  czas instagrama. Nawet zrobiłam sobie mini sesję, niesty filtry ze snapchata nie są w stanie pomóc mojej twarzy. Dlatego nienawidzę robić zdjęć. Po długich próbach w końcu udaje mi się zasnąć.

Rano budzi mnie promienie słońca wpadajace do mojego pokoju. Jestem święcie przekonana, że mam sporo czasu, dlatego biorę z szafki nocnej mój  telefon. Na wyświetlaczu widnieje godzina siódma czterdzieści jeden. Zrywam się jak najprędzej z łóżka. Mam dziesięć minut by zdążyć ja autobus. Dostałam wiadomość od przyjaciela, że ciocia Jo znowu gorzej się czuje i musi z nią zostać. Wkładam na siebie spodnie, które wiszą na krześle jak się okazuje są to mom jeansy, do tego białą koszulkę z nadrukiem zespołu. Na stopy wkładam białe conversy, kosmetyki wrzucam do torby pomaluje się w autobusie.

Droga do szkoły trwała niemiłosiernie długo, ale zdążyłam zrobić makijaż. Trochę ciężko było zrobić kreskę, ale jakoś dałam radę. Lekcje trwają już od dobrych dwudziestu pięciu minut. Nie ma sensu iść na pierwsze zajęcia dlatego stoję przy swojej szafce i przeglądam media społecznościowe.

- Madison Allen, dziewczyna która dała mi kosza. - przedemną staję męska sylwetka. Podnoszę wzrok i natrafiłam na ten cawniecki uśmieszek Jamesa.

- Czego chcesz? - mówię hardo, chociaż trochę się obawiam, że będzie chciał powtórzyć sytuację z przed miesiąca. Jesteśmy na korytarzu sami, co działa na moją niekorzyść.

- Nadal cnotliwa, ale masz charakterek. - kładzie rękę na mojej tali zaciskając na niej swoje obleśne palce.

- Puczszaj. - strącam jego łapska z mojego ciała. I chce odejść stąd jak najszybciej.

- Gdzie się tak spieszysz Mad? - przyciska mnie z powrotem do szafek. Uderzam w nie plecami, przez co rozbrzmiewa się straszny huk. Niestety nikt go nie usłyszy, bo znajdujemy się na samym końcu korytarza, gdzie mieści się składzik woźnego, pomieszczenie na sprzęt sportowy i mnóstwo szafek uczniów, którzy są na lekcjach, gdzie ja również powinnam być. Kładzie słownie po obu stronach mojej głowy i przysuwa się niebezpiecznie blisko.

- Puść mnie. - sycze przez zaciśnięte zęby.

- Przed Simonem rozłożyłaś nogi. - jego długie ochydne place obrysowują zarys mojej szczęki.

- Liczę do trzech. - ostrzegam go żeby mnie puścił.

- Już się boję. - wyśmiewa mnie.

- Raz... - dalej nic sobie z tego nie robi. - Dwa... - przysuwa się niebezpiecznie blisko by mnie pocałować. - Trzy... - wymierzam mu solidne kopnięcie w kroczę. Co on myślał, że pozwolę mu się tu zgwałcić niech nie będzie śmieszny.

Chłopak zwija się z bólu, wymawiajac przy tym solidną wiązankę przekleństwa. Uśmiecham się, ponieważ jestem z siebie zadowolona.

Jednak mam te kopnięcie.

- Ty jesteś jakiś walnięty! - wrzeszcze na niego. Kto normalny próbuje zgwałcić dziewczynę na dodatek w szkole. To trzeba mieć pomysły.

- Suka. - chce mnie uderzyć,ale odsuwam się do tyłu i cudem unikam ciosu. Odwracam się i uciekam.

Biegnę tyle ile mam sił w nogach. Chłopak biegnie za mną zatrzymujemy się przy schodach ponieważ chłopak zdążył mnie złapać.

- Pomocy! - krzyczę z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy ale mój głos jest zbyt cichy na tak wielką szkołę.

- Co myślałaś ty mała dziwko, że się wywiniesz tak jak ostatnio. - dotyka moich piersi, a ja zaczynam coraz bardziej się szarpać. Liczę na cud, że uda mi się uwolnić.

Jego ręce suną się pod moją bluzkę dlatego gryzę go w przed ramię i odpycham go z całej siły do tyłu. Na skutek naszego siłowania się przy schodach chłopak spada z nich. Słychać okropny trzask złamanych kości i niewyobrażalny krzyk bólu.

- Co tu się dzieje!? - na pół piętrze pojawia się nauczycielka chemi. - Chryste! Black nic ci nie jest!? - podbiega do ucznia.

- Ta idiotka chciała mnie zabić! - oskarża mnie podnosząc się z podłogi. Trzyma się za rękę, a z łuku brwiowego sączy się krew.

Co ja narobiłam?

- Allen to ty?! Marsz do gabinetu dyrektora! - rozkazuje mi nauczycielka, więc posłusznie wykonuje polecenie.

Idę korytarzem, tłum uczniów już zdążył się zgromadzić. Patrzą na mnie jak na kryminalistkę, a przecież tylko się broniłam. Pukam do drzwi dyrektora Beauforta. Ten pozwala mi wejść do środka.

- Dzień dobry... - zacina się. Nawet nie zna mojego imienia.

- Madison Allen. - przedstawiam się.

- Co cię tu sprowadza Madison? - nakazuje gestem rąk i bym usiadła, więc wykonuje polecenie.

- Pani Brown mnie przysłała. - mówię ostrożnie. Muszę uważać na słowa by się w nic nie wpakować przed końcem roku.

- Rozumiem, zaraz profesor Brown przyjdzie i wyjaśnimy te sytuacje. - informuje mnie, a ja zgadzam się skinieniem głowy.

- Dyrektorze Beaufort to istny skandal! - do gabinetu wchodzi nauczycielka.

- Co się stało? - pyta jakby był znudzony cała tą sytuacją.

- Niech go pan zobaczy! - za drzwi wchodzi James ma opatrunek cały od krwi na rozciętym łuku brwiowy i temblak podtrzymujący mu rękę.

- Więc co się stało? - czeka na wyjaśnienie sytuacji.

- Ta o to młoda dama zaatakowała tego biednego chłopaka, na dodatek zepchnąła go ze schodów. Widzi Pan jak on wygląda. - zaraz mnie coś trafi. Wiem, że mnie nie lubi, ale żeby tak mnie oczerniać.

Spokojnie, oddychaj nic się nie dzieje.

- James opowiedz na co się wydarzyło. - prosi chłopaka. Oczywiście jego doskonale zna, bo jest kapitanem drużyny koszykarskiej.

- Madison się we mnie zakochała...

- Nie prawda. - zaprzeczam od razu. Już wiem, że będzie to nie czysta walka.

- Allen na ciebie też przyjdzie kolej. - uczisza mnie.

- Więc tak jak mówiłem, Madison szalała za mną już od jakiegoś czasu. Zresztą tak jak każda w tej szkole. Zawsze delikatnie ją odrzucałem. Nie oszukujmy się nie jest w moim typie, bo jak ona wygląda. Wracając ostatni miesiąc żyłem zawodami, które wygraliśmy. Miałem wtedy spokój. Dzisiaj się na mnie rzuciła i błagał mnie żebym się z nią umówił. Nie zgodziłem się i chciałem iść na lekcje, kiedy ona pod wpływem złości zepchnąła mnie ze schodów. I widzi pan jak teraz wyglądam. - kończy swój monolog. Nie wierzę jakie kłamstwa był w stanie odpowiedzieć.

- Że niby to ja za tobą się uganiałam? A nie było przypadkiem na odwrót? To ty próbowałeś mnie dwa razy zgwałcić. - staram się trzymać emocje na wodzy, ale w każdej chwili mogę wybuchnąć.

- Dlaczego go zepchnełaś? - dopytuje stara Brown.

- Jak już mówiłam próbował mnie zgwałcić. - coś czuje, że i tak wszyscy mają w nosie moje tłumaczenie.

- Jasne, jeszcze czego to ty wybiłaś mi bark! - obwinia mnie chłopak.

- Dosyć! - przerywa nam dyrektor. - Madison wiem, że ostatni rok nie był dla ciebie łatwy liczyłem że twój terapeuta się z tym uporał. Ale nie możemy pozwolić na to, że ktoś płaci za to uszczerbkiem na zdrowiu. Will ma przed sobą karierę zawodowego koszykarza, co jeśli było by to coś poważniejszego niż wybity bark? Dlatego zostajesz zawieszona w prawach ucznia, co jednoznacznie świadczy o tym, że od września będziesz powtarzać trzecią klasę. - kończy swoją przemowę. Czuje, że coś w środku nie pękło nigdy nie czułam takiej furi.

Czy on właśnie mnie zawiesił?

- Chyba sobie pan żartuje! To że chodziłam do terapeuty to zbrodnia, od razu czyni mnie to wariatką!? Oczywiście będzie Pan bronił Jamesa, bo jest kapitanem i wygrywa nic nie znaczące puchary by podbudować reputację tej szkoły. A ja jestem ta gorsza tak? - wybuchłam nie byłam w stanie się opanować. W ciągu jednego dnia moja przyszłość została zburzona.

- Koniec decyzja podjęta prosze opuścić mój gabinet. - zarządza więc chwytam swoją torbę i tzraskam drzwiami na odchodne.

Chce wyjść jak najprędzej z tej szkoły. Po drodze mijam Josha, który coś do mnie mówi, ale go nie słucham moje myśli przepełnia smutek i gniew. Wchodze do sklepu i kupuje tanie wino. Po zakupach i krzywych spojrzeniach kasierki udaje się do domu. Nie mam ochoty zdradzać się myślami w swoim pokoju, dlatego idę na dach zapijać smutki.

Nie wiem jak długo tutaj siedzę. Zdążyłam wypić butelkę wina i wypalić całą paczkę papierosów. O dzwio nie uroniłam ani jednej łzy. Kiedyś bym wylała tonę łez, ale nie dzisiaj. Szkoła mnie nie obchodzi. Nie muszę nawet jej kończyć, w każdej chwili mogę się spakować i zostawiać to wszystko. W Holandii na pewno potrzebują ludzi do zbierania truskawek. Ojciec nawet by mnie nie szukał, a matka tym bardziej. Szkoda mi, aby Noah i Blair. Za nimi najbardziej bym tęskniła. Moje rozmyślania wyrywa mnie dźwięk telefonu.

Od: Noah

Gdzie ty!? Od piętnastu minut czekam na ciebie w aucie.

O cholera dzisiaj impreza urodzinowa Rebeccki. Normalnie w tej sytuacji ostatnią rzeczą o jakiej bym pomyślała byłaby impreza, ale jako, że jestem już lekko wstawiona z przyjemnością na nią pójdę.

Do: Noah

Daj mi jeszcze chwilkę;*

Od: Noah

Pośpiesz się.

Niczym tornado wpadam do pokoju. Poprawiam mój makijaż na usta nakładam bordową pomadkę. Wkładam czarne spodnie z dziurami do tego obcisły top z kwadratowym dekoltem. Moje niezawodne zamszowe botki, też muszą znaleźć się w outfficie. Biorę małą torebkę, by moc schować tam telefon i fajki.

- Co ty tak długo robiłaś? - pyta mnie ironicznie, nigdy nie potrafił być cierpliwy.

- Pojedziemy do sklepu po fajki, bo moje się skończyły. - proszę go.

- Piłaś? - bardziej stwierdza niż pyta. Paczka piepirosow starcza mi na tydzień, bo nie jaram jak smok. Palę po jednym papierosie dziennie, ale kiedy jestem pijana to mogę wypalić całą paczkę na raz, tak jak dzisiaj.

- Troszeczkę. - podśmiechuje się pod nosem, chociaż to nie jest ani trochę tak zabawne.

- Idź ty medno. - wyzywa mnie, ponieważ to zawsze on, albo Blair byli moimi kompanami do picia.

- A Blair nie będzie? - dziewczyna nigdy by nie opuściła żadnej imprezy.

- Przyjedzie później z panem idealnym. - może i nie mam nic do Willa, ale pomału robi się to denerwujące, nie mozemy juz nigdzie wyjść w trójkę, bo zawsze musi się przypałętać. W jego towarzystwie nie czuję się swobodnie.

- A ty nie pilnujesz mamy? - przypominam sobie wiadomość z rana. Nie było go dzisaj w szkole, więc nie dowie się o moim zawieszeniu. Możliwe, że nikt o tym nie wie i cała szkoła dowie się o tym w poniedziałek.

Mało mnie to obchodzi. Dziś jest piątek, a ja będę szaleć jakby jutra miało nie być.

- Twój tata z nią został, ale muszę wrócić o północy. - tłumaczy mi.

- Jak kopciuszek. - śmieje się z tego porównania.

- Będzie ciekawie. - muszę przyznać, że ja i alkohol to nie najlepsze połączenie.

Oj będzie się działo.

- Hejka. - na progu wita nas rudowłosa dziewczyna.

- Hej wszystkiego najlepszego. - Noah wręcza jej prezent mówiąc, że jest od naszej dwójki. Ja nie miałam dzisiaj głowy do prezentów.

No cóż.

- Mam tylko dwie godziny na podryw, bo ty tak się guzdrzyłaś. - robi mi wyrzuty na, co ja wyruszam ramionami.

Brunet znika w tłumie ludzi. Rebecca należy do tych spokojnjejszych osób, a gości tutaj jest przynajmniej sześćdziesięciu. Zgarniam butelkę wina i siadam na tarasie. Będę zapijać smutki w samotności, gdy tłum nastolatków świetnie się bawi.

- Zatańczymy? - proponuje szatyn stojący przed mną.

Zgadzam się, ponieważ muszę rozprostwoać kości. Dziwne, że jeszcze nie zgonowałam, bo wypiłam dwie butelki wina. Na kanapach w salonie jak zwykle ludzie połykają siebie nawzajem. Na jednej z nich dostrzegam Josha, a obok niego siedzi Cole obściskujący się z blondynką. Jest zbyt zajęty by mnie zauważyć, dlatego nie zawracam sobie nim głowy. Znajdujemy trochę miejsca na prowizorycznym parkiecie. Nieznajomy szatyn kładzie swoje dłonie na moich biodrach i kołyszemy się w rytm muzyki. Tańczymy tak dobre kilka piosenek. W tłumie migneła mi złotowłosa para. Czyli Blair i Will już są.

- Chodź. - nieznajomy ciągnie mnie z razie w stronę ogrodu.Jest już po północy, więc Noah pojechał do domu jestem skazana na siebie.

Już dzisiaj pokopałam jednego gościa. Więc wrazie czego drugiego też mogę.

W głębi ogrodu przy płocie stoji mała grupka ludzi. Składa się ona z czterech chłopaków, ale żadnego nie kojarzę i dwóch dziewczyn. Jedną z nich jest Morgan starsza siostra solenizantki.

- Jest i Mad, zmieniłaś towarzystwo? - pyta pijackim głosem czarnowłosa.

- Można tak powiedzieć. - nie chcę się nikomu spowiadać.

- Jarasz z nami? - proponuje chłopak naprzeciwko, podaje jointa dziewczynie obok.

- Nigdy nie paliłam trawy. - przyznaje się.

- Nie przeżywaj, zawsze jest ten pierwszy raz. - zachęca mnie szatyn, z którym tu przyszłam.

- No dobra. - wyrywam mu z ręki jointa i zaciągam się nim.

Czuję przypływ odwagi, a w oddali słyszę wybuchy fajerwerków. Wszystkie kolory są zdecydowanie wyraźniejsze. Nie żegnam się z grupą znajomych po prostu odchodzę jak gdyby nigdy nic. Impreza trwa w najlepsze, na mapach Cole dalej obściskuje się z jakąś laską,  a szatyn obok niego robi to samo. Moje ciało zderza się z męską sylwetką.

- Mad, co ty tu robisz? - mężczyzną, na którego wpadłam okazuje się Mike.

- To raczej ja powinnam zapytać o to ciebie to moi znajomi. - odwracam kota ogonem, podśmiechując się.

- Jesteś pijana? - spogląda na mnie z ukosa.

- Trochę wypiłam, ale jest ok. - troszkę ściemniam.

- O proszę,  jest i moja gwiazda! - podchodzi do nas Alex i wita mnie przelotnym buziakiem w policzek. On to dopiero jest narąbany. - Idziemy na shoty. - ciągnie mnie za rękę w stronę kuchi.

Jesteśmy już po czwartym shocie, czuje się zreklaksowana. Jest dopiero druga w nocy. Blondyn dalej polewa alkohol. Odmawiam już kolejnych kieliszków, bo jeśli tak dalej pójdzie w przeciągu najbliższej godziny przestanę kontaktować, a nawet nie będzie miał kto mnie odprowadzić do domu. Oczywiście jest Mike, ale on sam też pije, wiadomo nie tyle co jego kompan, z którym będzie miał problem, bo Alex ledwo co kontaktuje.

- No dalej Mad ze mną się nie napijesz? - cały czas mnie namawia.

- Muszę iść do łazienki. - chce się wymigać, bo zapewne uległabym, a jutro i tak czeka mnie solidny kac.

- Zostaw już ją. - Mike gani chłopaka.

Wychodzę z kuchi w salonie przeciskam się przez tłum osób. Niektórzy już poszli, ale spora część została. Pod drzwiami od łazienki jak zwykle kolejka jest nie z tej ziemi. Dlatego odpuszam sobie toaletę.

- Tu jesteś! - na szyji uwiesza mi się blondynka.

- Gdzie masz Willa? - pytam, ponieważ pierwszy raz od bardzo dawna nie widzę ich razem.

- Nie wiem zgubiłam go jakieś pół godziny temu. - mówi obojętnie, czyli ona też jest nieźle wystawiona.

- Blair, Mad gracie z nami? - proponuje solenizantak.

- Pewnie. - zgadzam się nie wiedząc jaka to gra.

No trudno. Raz się żyje.

Siadamy w kręgu w salonie przed kanapami. Zajmuje miejsce obok przyjaciółki. Na przeciw nas siedzą Cole i Josh. Już bez tych lal, teraz świdrują nas wzrokiem. Od razu czuję ciemnobrązowe tęczówki chłopaka na sobie.

- Więc gra polega na tym, że mówimy jakąś historię każdy z nas mówi czy myśli, że ta historia jest prawdziwa czy nie. Ten kto nie zgadnie pije. Rozumiecie? - tłumaczy nam po krótce zasady, która średnio rozumiem, ale coś się ogarnie.

- To ja zaczynam. - mówi Ashley, której z całego serca nienawidzę, ale jest przyjaciółka Rebeccki.

- W Los Angeles poznałam fajnego kolesia i on już pierwszego dnia przedstawił mi swoją rodzinę. Kolacja to był totalny nie wypał, dlatego zawinełam się stamtąd jak najszybciej. Tydzień później jego siostra stała pod moimi drzwiami z bukietem róż i wyznawała mi miłość. - kończy opowiadać swoją historię.  Wszyscy jednogłośnie stwierdzamy, że jest to prawda.

- Macie rację. - potwierdza, czyli nikt nie pije. Nie było to jakieś szczególnie trudne. Znając Ashley i jej bardzo bogate życie towarzyskie logiczne, że to musiał by być prawda.

- Teraz ja. Dwa miesiące temu poznałam chłopaka. Zapewniał mnie, że nie bawi się uczuciami dziewczyn, więc sie z nim przespałam. Na drugi dzień powiedział mi, że możemy być przyjaciółmi z bonusem. - wszyscy, oprócz mnie twierdzą, że historia nie jest prawdziwa.

- To jest prawda. - wszyscy robią wielkie oczy i piją po kiliszku. Nawet Josh załapał aluzje.

- Możemy pogadać. - podchodzi do dziewczyny, nie dając jej nawet szansy odpowiedź tylko odciga ją w głąb korytarza.

Kilka kolejek później, Blair nadal nie wróciła. Jako dobra przyjaciółka powinnam pójść sprawdzić czy wszystko okej, widząc że Will też jest na tej imprezie.

Nie jestem dobra.

- Mad teraz ty. - informuje mnie koleżanka, że teraz kolej na moją historię.

- Więc zostałam zawieszona w szkole za to, że próbowałam się bronić przed facetem, który chciał mnie zgwałcić. Dyrektor mi nie uwierzył, bo ten chłopak jest dla niego jak ósmy cud świat, przez co zostałam zawieszona i będę powtarzać trzecią klasę. - wszyscy twierdzą, że historia jest nie prawdziwa.

Chciałbym, żeby tak było

- Prawda. - wszyscy mają zaszokowane miny. Nie wiem po co jest tyle historia, a ja wyjechałam z takim czymś. Trawa i alkohol dodały mi zbyt dużej pewności siebie.

- Jak to? - pyta rudowłosa.

- No normalnie, ale kto by się tym przejmował. - mówię takim tonem jakbym miała wszystko w nosie. Żeby uniknąć dalszych pytań wstaję i wychodzę.

- Hej macie może papierosa? - pytam grupkę pierwszaków, ponieważ moje zostały w aucie Noah, a mi się chce strasznie palić.

- Nie palimy.  - odzywa się chłopak w koszuli w kratę. W sumie wyglądają na takich.

Odchodzę i stoję na werandzie wpatrując się w nocne niebo. Wszyscy wokół świetnie się bawią, tylko ja jestem smutna. Moje życie to istny dramat. Tylko już nie wiem czy mam się śmiać czy płakać.

- Cześć Allen. - obok mnie staje wysoki brunet. - Chcesz? - wyciąg paczkę papierosów w moją stronę.

- Dzięki. - biorę od niego zapalniczke.

- Ktoś tu nie ma dzisiaj humoru. - zauważa.

- No co ty nie powiesz. - mówię sarkastycznie. Zaciągam się papierosem.

- To prawda? - pyta swym głębokim basem, który swoją drogą jest piękny.

Co ja wygaduję?

- Co? - nie mam pojęcia o co mu chodzi.

- To co mówiłaś o wyrzuceniu ze szkoły?

- A wygląda jakbym żartowała? - mówię ironicznie.

- Chodź. - idzie w kierunku chodnika. - Idziesz?

- Mam się bać? - podążam dość nie pewnie za nim. W końcu to Zack Cole, a on jest zdolny do wszystkiego.

- Zależy. - jego głęboki bas brzmi cudownie.

Idziemy w milczeniu, mimo to że mieszkam tu od urodzenia nie znam ulic tego miasta za dobrze. Dlatego ślepo podążam za chłopakiem. Mijamy uliczne latarnia, sporadycznie przejeżdża jakieś auto. Po jakiś dziesięciu minutach zatrzymujemy się, to co widzę zamurowuje mnie.

- Poważnie skatepark? - spoglądam na niego jak na idiote.  

- Spostrzegawcza jesteś. - drwi ze mnie.

- Jest trzecia w nocy. - przypominam mu, wielu normalnych ludzi o tej godzinie śpi w najlepsze.

- Im to nie przeszkadza, zresztą chcesz to idź. - wskazuje na chłopaków jeżdżących na deskach. Jak zwykle nie może się obejść bez jego obojętnego tonu.

- Żebyś wiedział, tylko nie wiem jak. - przyznaje się.

- No to jesteś skazana na moją obecność. - podchodzi do grupy nastolatków, a ja idę tuż za nim.

- Siema, dacie deskę? - Cole pyta chłopaków.

- Ta jeszcze czego. - odzywa się jeden z chłopaków. Obstawiam, że to on jest ich liderem.

- Ej Luke, chodź na chwilę. - troszkę chudszy chłopak odciąga lidera na bok.

- Sorry stary masz, my już się zwijamy. - przeprasza Cole'a. Nic dziwnego jest on w pewnym sensie idolem dla takich dzieciaków jak oni.

- Patrz jakie ma się przywileje. - chwali się.

- Tylko jara to takich nastolatków jak oni. - chcę nieco ostudzić jego ego.

- Czyli ciebie też? - prześmiewczo mnie pyta.

- Pewnie zaraz rzucę ci się w ramiona, a w szkole będę odpowiadać na prawo i lewo, że ciebie znam. - mówię ironicznie.

- A już tego nie zrobiłaś? - dalej ze mnie drwi.

- Miałam zamiar, tylko nie chodzę już do szkoły. - przypominam sytuację i siadam na krawędzi rampy.

- Chcesz się pochwalić? - zajmuje miejsce obok mnie.

- Kojarzysz tego typa z pod kina. - chłopak potwierdza skinieniem głowy. - W szkole znowu się do mnie dobierał, więc sie broniłam. Tak się szarpałam, aż on stracił równowagę i spadł ze schodów. Resztę słyszałeś. - wpatruje sie w asfalt pod nami.

- I za to wywalili cię ze szkoły? Ja odwalałem gorsze akcje i nic.

- Po prostu chcieli się ciebie jak najszybciej pozbyć. - dogryzam mu.

- Ja chociaż skończyłem szkołę. - odbija piłeczkę.

- I tu masz rację. Będę co miała opowiadać w przyszłości. Zostałam wywalona ze szkoły i jako szesnastolatka skończę w Halandii zbierając truskawki.

- Zaraz ty masz szesnaście, a nie siedemnaście? - zachowuje się jakby to była najdziwnejsza rzecz jaką usłyszał.

- W sierpniu kończę siedemnaście. - tłumaczę mu. - Tak w ogóle to po co tu jesteśmy? I po co ta deska? - pytam by zmienić temat.

- A po co przychodzi się do skateparku? - na jego twarz wkrada się cwaniacki uśmiech.

- Nie mów, że umiesz jeździć na desce? - schodzę z rampy i spagaladam na bruneta, nasze spojrzenia się że sobą spotykają i wpatrujemy się w siebie.

- A kto by nie umiał. - odpycha się i jedzie w zdłuż rampy wykonując podskok.

- Wiele ludzi. - mówię, gdy chłopak staje przed mną.

- Na przykład? - unosi jedna brew do góry czekać za odpowiedzią.

- Na przykład ja. - jest mi wstyd, bo chłopak ma rację prawie każdy nastolatek potrafi jeździć na desce. Kiedyś Noah miał deskę i razem uczyliśmy się jeździć jemu zaczęło wychodzić po dwudziestu minutach, a ja, jako że nie mam ani trochę cierpliwości wyskoczyłam na deskę i wyjechałam na ulice, na szczęście nic nie jechało i skończyło się na potłuczonym kolanie i kilku siniakach.

- Nie przesadzaj na pewno coś umiesz. - zachęca mnie.

Kładę prawą nogę na desce i odpycham się lewą. Nie wiem czy jest to dobry pomysł z moją niezgrabnością i tym, że jestem pijana. Normalnie przemyślała bym to tysiąc razy, ale teraz co może się nie udać?

Dużo rzeczy.

Jadę w dół rampy w miarę mi to jakoś wychodzi. W połowie tracę równowagę i staczam się w dół. Czuje ból, ale chyba nic sobie nie złamałam. Teraz leżę na asfalcie i wybucham niepohamowanym śmiechem, a w moich oczach zbierają się łzy. Moje całe życie jest beznadziejne, dosłownie nie umiem nawet zjechać po głupiej rampie nie robiąc sobie krzywdy. Próbuje wstać, ale znów upadam. Obcas moich botków jest złamany.

Cudownie kurwa! Cudownie!

- Allen żyjesz? - chłopak podchodzi do mnie i pomaga mi wstać.

- Czy może być jeszcze gorzej! Nie mam szkoły, pracy, moje buty są na wywalenie, wszystko mnie boli! - drę się w niebogłosy.

- Nie drazmatyzuj. - mówi oschle.

- Nie drazmatyzuj!? - powtarzam jego słowa. - Dałam za te buty dwieście dolców to najdroższa rzecz jaką mam w szafie.

- Poważnie jesteś, aż taka materialistką? - uświadamia mi, że zachowuje się jak jaks rozwydrzona gówniara.

- Masz rację. - przyznaje się do błędu.

- A kiedyś jej nie miałem? - i wrócił dupek z ego większym niż kosmos.

- Chce do domu. - marudzę jak małe dziecko.

- Okej. - odwraca się i idzie wzdłuż drogi którą tu przyszliśmy.

- Nie musisz mnie odprowadzać, sama umiem wrócić do domu. - nie chce mu już psuć dalszej imprezy i tak już dość napsułam.

- Z twoim szczęściem zaraz ktoś cię porwie. - nawiązuje do poprzedniej sytuacji.

- Zabawne wiesz, wracałam już sama do domu o późnej porze. - ale nigdy nie w środku nocy. Będę musiał iść przez uliczki, w których roi się od szemranych typów.

- Jak chcesz. - ustępuje i kieruje się do do domu, gdzie impreza trwa w najlepsze. Jestem zaskoczona jego postawą, ale bardziej przerażona drogą powrotną.

- Zack? - mówię dość cicho, ale nie na tyle by chłopak nie usłyszał.

- Jednak zmieniłaś zdanie? - na jego twarz wkrada się triumfalny uśmiech zwycięstwa.

Wracamy dość powolnym tempem, ponieważ mój złamany obacs wszystko utrudnia.

- Cholerne buty! - ściągam je ze stóp i będę wracać w samych skarpetkach.

- Znowu będziesz ryczeć? - prześmiewczo pyta powracając do sytuacji z skateparku.

- Dupek! - rzucam go butem trafiając go w tył głowy.

- Nie zaczynaj. - ostrzega mnie chłodnym tonem. Ten rzut spowodował w jego oczach znajomy błysk grozy.

- Wybacz, że uraziłam twoje ego. - chwytam się za serce. Alkohol w moich żyłach dodaje mi sporo odwagi, by znów igrać z ogniem.

- Jesteś pijana. - stwierdza chłodno i idzie przed siebie.

- Wcale nie. - przewracam oczami. Może i wypiłam całkiem sporo, ale serio nie czuje się źle. - Poza tym trzeba świętować. Będę żyć na garnuszku ojca, z czego tu się nie cieszyć? - pytam retorycznie, dziś mnie to bawi, ale jutro już nie będzie tak kolorowo. Do tego uświadomiłam sobie jedną ważną rzecz.

Muszę powiedzieć o tym ojcu.

- Zawsze możesz pracować dla mnie. - uśmiecha się cwaniacko, widać że jest dumny z tego dwuznacznego tekstu.

- Dupek. - po raz kolejny tak go nazywam, ale nic nie poradzę to określenie pasuje do niego idealnie.

- Dla ciebie zawsze. - dalej w to brnie.

Komentujemy nasz spór, az w końcu stajemy pod schodami przeciwpożarowymi.

- Dzięki.

- Do usług. - nasze ciała znowu dzielą centymetry. Chłopak pochyla głowę i całuje mnie w usta. Oddaje pocałunek, a w moim podbrzuszy nastara dziwne napięcie. Chwile te przerywa dzwoniący telefon bruneta.

Kto normalny dzwoni do niego o czwartej nad razem?

- Czego? - syczy przez zaciśnięte zęby. - Dobra zaraz będę. - żegna się skinieniem głowy i odchodzi.

Chwiejnym krokiem wchodzą do swojego pokoju. Jutro zapewne będę umierać. Kładę się do łóżka i momentalnie zasypiam nawet nie przebierając się w piżamę.

***
Hejka kochani mam nadzieje że rozdział się podoba.

Kocham;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro