Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dźwięk wystrzału już zawsze będzie mnie prześladował. Odruchowo zamknęłam oczy. Nie chciałam widzieć, co właściwe się wydarzyło. Jednego byłam pewna, ktoś strzelił. Osobiście nie odczuwałam żadnego bólu, co oznaczało, że osobą postrzeloną będzie Zack albo mój tata. Może i zabrzmi to okropnie, ale chciałam, żeby to właśnie on został ranny. Co oznaczałoby spore kłopoty dla Cole'a. Musiałam walczyć ze sobą, by otworzyć oczy. Zdecydowałam się stanąć po stronie chłopaka. Dopiero wtedy dotarł do mnie sens słów Blair. Byłam gotowa zrobić wzzytsko, aby go uratować. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam w niego zapatrzona, połączyło nas coś, czego nie umieliśmy określić. Miłość. Nie do końca w ten sposób nazwałabym łączące nas uczucie, ale działało na podobnych zasadach. Moje myśli krążyły tylko wokół ciemnookiego bruneta. Ostatni wdech i pora zmierzyć się z otaczającą nas rzeczywistością.

Nareszcie się przełamałam i otwarłam oczy. Naprzeciw mnie stał Charlie, wyglądał dokładnie tak samo jak chwilę temu. Nie to nie mogła być prawda. Miałam ochotę rzucić się na ziemię i już nigdy więcej nie wstawać. Coś pokusiło mnie, abym się odwróciła. Stał tam. Odruchowo przyłożyłam dłonie do jego torsu. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, gdyby nie ja, on dalej robiłby swoje. Pokazałam swoją największą słabość, którą tak długo starałam się zamaskować.

– Nic mi nie jest, Madison – przemówił Cole gardłowym barytonem. Na dowód uniósł dłoń i otarł samotną łzę, spływającą po moim policzku. Swymi długimi palcami chwycił mój podbródek i skierował ku swej twarzy. Nie wyglądał na rannego. Nie umiałam tego zrozumieć. – Strzelał w sufit – wyjaśnił, widząc moje zmieszanie.

Cały niepokój, który mnie wypełniał pomału wyparowywał. Za to wewnętrzną zaczęła narastać złość. Tata nawet nie miał pojęcia, co czułam dosłownie dwie minuty temu. Jedynie uświadomiłam sobie coś ważnego, przed czym długo się wzbraniałam. Zamiast przyznać sama przed sobą, wolałam udawać.

Zack był dla mnie kimś ważnym.

Kilka miesięcy, a zawrócił mi w głowie do szaleństwa. Może właśnie tego było mi trzeba? Kogoś kto będzie czuł to samo co ja? Chaos nami przemawiał, nie kierowaliśmy się rozumem a sercem, z którego niewiele zostało. Mogłam być sobą bez jakichkolwiek obaw. Nasza relacja nie była idealna, ale prawdziwa. Przynajmniej z mojej strony. Zack chyba też traktował mnie w inny sposób, niż resztę dziewczyny. Gdyby tak nie było to nie ryzykowałabym wszystkiego.

– No proszę, strzelaj sobie w nas! – w tym momencie jeszcze bardziej nienawidziłam ojca. Nie poznawałam swojego głosu. To nie była już ta sama lękliwa Madison Allen. Tej nocy stałam się kimś kto już zawsze będzie walczył o swoje szczęście. Mógł udawać wzorowego szeryfa, ale w moim oczach już na zawsze pozostanie pijakiem.

– Nie będę strzelał do własnej córki – odparł stanowczo. O mało co nie wybuchnęłam śmiechem na jego słowa.

– Myślisz, że zrobisz mi łaskę?! Jeszcze trzy minuty temu nie przeszkadzało ci, że jestem twoją córką – zrobiłam pewny krok w jego kierunku. Może i nie powinnam się do niego zbliżać, ale emocje, które mną targały były zdecydowanie silniejsze. W głębi ducha, chciałam wziąć jego pistolet i sama zafundować mu jedną z kul. Nie poznawałam siebie. Jeszcze niedawno stałabym u jego boku. Dopiero, gdy Cole otwarł mi oczy zaczęłam dostrzegać ludzkie wady.

– Macie minutę, aby stąd uciec albo zamknę was oboje – oznajmił na Charlie, kompletnie nie przejmując się moim wybuchem. Z trudem przyszło mu ogłoszenie tej informacji, ale nie miał wyboru. Nie chciał, żeby całe miasto wiedziało, że jego dziecko spoufala się z kimś pokroju Zack'a. – To nie koniec – zatrzymał chłopaka, gdy ten przechodził obok niego. Nie dał się sprowokować i w odpowiedzi posłał mu ten cyniczny uśmiech, który za każdym razem oznaczał jego triumf.

Po mimo, iż chciałam się odwrócić, nie zrobiłam tego. Opuściłam magazyn u boku bruneta. Cały czas ciągnęło mnie do niego i nie mogłam nic z tym zrobić. Chciałam trwać przy nim, dopóki będzie to możliwe. Wiem, że powinnam go przeprosić. W końcu to ja wpakowałam go w te tarapaty. Gdybym trzymała się z dala, szeryf by go nigdy nie dopadł. Nie znosiłabym myśli, że to przeze mnie Cole siedziałby w więźniu. Owszem, robił wiele złego, ale nigdy nikomu tego nie życzyłam. Ludzie uparcie powtarzali, że w każdym drzemie cząstka dobra. Ja się nie łudziłam. Zack był popsuty. Cząstka dobra w nim nie istniała, zbyt długo tłumił ją w sobie, aby ponownie się uaktywniła. A jednak, to właśnie w nim uwielbiałam. Nigdy nie próbował zgrywać ideału. To właśnie dzięki niemu zrozumiałam, że ja sama nie muszę być chodzącym ideałem. Pomału zaczęłam stawiać siebie na pierwszym miejscu. Po mimo tego, jak to egoistycznie brzmi, byłam z siebie dumna. Gdy tak naprawdę to nie ja yłam dla siebie najważniejsza. Tuż obok samochodu Zack'a stał radiowóz. Chciałam coś powiedzieć, lecz tylko przygryzłam dolną wargę i zajęłam miejsce pasażera.

– Zrozumiem jeśli nie będziesz chciał już więcej się ze mną widywać – odezwałam się, gdy wjeżdżaliśmy na autostradę. Długo myślałam nad sensem tych słów. Właściwe co to dla mnie oznaczało? Jedno wiedziałam na pewno.

To nie Zack sprawiał mi problemów, tylko ja jemu.

Zderzenia z rzeczywistością bywały okrutne. Dlatego kątem oka zerknęłam na bruneta, licząc na jakąkolwiek reakcję. Wiedziałam, że nie był zbyt wylewny, więc powinnam dopatrywać się szczegółów.

– Dlaczego mam nie chcieć? – zapytał zdezorientowany. Zaskoczyła mnie jego reakcja, bo spodziewałam się raczej wybuchu. Byłam już do tego przyzwyczajona. – Nie będę cię oceniał na podstawie ojca. Ty też mnie nie oceniałaś.

Jego słowa naprawdę miały sens. Jakby w końcu zaczął doceniać, że zawsze stawałam po jego stronie, po mimo tego, że nie byłam przekonana. Wierzyłam w niego i chciałam jak najlepiej. Nie myślałam, że i on to zauważył. Uważałam, że jestem dla niego zabawką, patrząc na jego zachowanie wobec mnie. Jeszcze wczoraj obściskiwał się z jakąś laksą na imprezie Bri. Dzisiaj to ja siedziałam w jego aucie. Nie mogłam mu mieć tego za złe, przecież nie byliśmy parą, czy czymś w tym rodzaju.

– Szeryf da ci spokój obiecuję – chciałam nieco załagodzić tą sytuację. Jeszcze nie wiedziałam jak tego dokonam, ale dla niego musiałam spróbować. Po powrocie do domu zapewne czeka mnie olbrzymia kłótnia.

Ale dla niego warto.

Wiedziałam, że zaraz miała nadejść poważna rozmowa w między nami. Być może to właśnie ona przesądziłaby co będzie dalej. Może wtedy wszystko inaczej by się potoczyło? Tego nie dowiem się już nigdy, ponieważ jak na złość telefon Cole'a zaczął dzwonić. Liczyłam, że odrzuci połączenie, jednak chłopak odebrał. Nie wypowiedziała jeszcze ani słowa, a jego mimika nic nie zdradzała. Sama nie wiedziałam czego mam się spodziewać.

– Raz będę – rzucił tylko pojedynczo. To oznaczało dla mnie koniec naszej rozmowy. Schował telefon do kieszeni i dostrzegł, że ja wciąż jestem zapatrzona w niego, jak w obrazek. – Dzwoniła moja mama. Flynn ma gorączkę. Jedziesz ze mną?

Pokręciłam tylko przecząco głową. Miło było, że Zack o mnie pomyślał. Jednak musiałam odmówić. To były jego rodzinne sprawy i ja zdecydowanie nie powinnam się w to mieszać. Oczywiście martwiłam się o Flynna, ale wzięłam też pod uwagę reakcję Amy. Nastolatka chowała do mnie urazę, zatem moje pojawianie się w ich domu mogło wywołać niepotrzebną awanturę.

– Odwieziesz mnie tylko do Blair? – poprosiłam go, na co się zgodził.

Nie chciałam wracać do domu. Nie byłam jeszcze gotowa, aby stanąć twarzą w twarz z ojcem. Byłam zbyt dużym tchórzem. Mogłam przecież ukryć się u Noah, jednak uznałam, że miał on za dużo zmartwień i nie muszę dokładać mu kolejnych. Natomiast z Wilson miałam ochotę szczerze pogadać. Ona jako jedna z nielicznych porozmawiała ze mną bez owijania w bawełnę o Zack'u. Teraz też czułam, że mogę jej się zwierzyć. Przecież byłyśmy dla siebie niczym siostry, które w trudnym momencie mogą na siebie liczyć.

Stając przed bramą, prowadzącą do willi Blair, czułam się jak w domu. Cole odjechał z piskiem opon. Uważałam, że samotność dobrze zrobi naszej dwójce. Chciałam zadzwonić na dzwonek gdy dostrzegłam, że furtka jest uchylona. W takim wypadku weszłam na teren posesji beż najmniejszego uprzedzenia. Nie śpieszyłam się. W prawdzie był środek nocy. Z tego co kojarzyłam to matka mojej przyjaciółki miała tu wpaść tylko na chwilę zabrać rzeczy, po czym miała uczestniczyć w jakimś pokazie mody. Zapukałam do drzwi wejściowych. Dobijałam się do nich od kilku minut, kiedy białe wrota się otwarły.

– Blair, boże! Co się stało? – oniemiałam na widok przyjaciółki, jednak ona w odpowiedzi wtuliła się tylko w moje ramiona. Do moich uszu dobiegł cichy płacz złotowłosej.

Ten widok był naprawdę straszny. Moja przyjaciółka miała na ramionach liczne siniaki, które odsłaniał podarty top. Twarz też nie była w najlepszym stanie. Świadczyło to tym podbite oko, wokół którego rozmazał się tusz. Jej wargi były nienaturalnie opuchnięte i sączyła się z nich krew. Ten widok był dla mnie straszny. Spokojnie czekałam na odpowiedź przyjaciółki, lecz trwała jak zahipnotyzowana. Kompletnie straciłam rachubę czasu. Siedziałyśmy na jednej z kanap może godzinę lub dwie. W końcu Bri odsunęła się i przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. Cały czas czułam się zagubiona w tej sytuacji, więc wstałam i wyjęłam telefon. Wilson nawet nie zwróciła na mnie uwagi.

Tak, Madison? – nareszcie udało mi się do niego dobić. Już myślałam, że nie odbierze.

– Hej, Josh? Obudziłam cię? – po mimo tego, iż w środku cała drżałam z niepokoju to musiałam zachować neutralną postawę.

Nie, właśnie miałem zamiar iść spać – odparł, najwidoczniej nie mógł zrozumieć dlaczego do niego dzwonię. – A co jest?

To nie jest rozmowa na telefon. Jeśli możesz to przyjedź do rezydencji Blair. Chyba nas potrzebuje.

– Będę za piętnaście minut – oświadczył, rozłączając się. Właśnie taki był Josh Peterson. Wystarczyło tylko wspomnieć o Blair, a on był gotów rzucić wszystko tylko po to by być przy niej.

Kiedy odkładałam telefon zauważyłam ten świdrujący wzrok blondynki. Po mimo tego, że była w fatalnym stanie to słyszała moją rozmowę. Nijak to skomentowała, po prostu wpatrywała się w jeden punkt, jakby przeniosła się do odległego świata.

Jakiś czas później przyjechał Josh. Zostawiłam Blair na chwilę samą. I tak nie wiedziała o bożym świecie, więc było małe prawdopodobieństwo, by coś się stało.

– Gdzie ona jest? – były to jego pierwsze słowa, tuż po tym jak wparował do domu.

– W salonie – wskazałam na kanapę. Miałam rację, Blair nigdzie się nie wybierała.

Kolejny głęboki wdech, tylko po to by się nie rozpłakać i podążyłam za szatynem. Mniej więcej wspólnie weszliśmy do pomieszczenia. Josh, gdy tylko zauważył dziewczynę, to usiadł obok niej i skierował palcami jej twarz na siebie. Morskooka tylko się wzdrygnęła. Chłopak był przerażony jej stanem. Mogłam się założyć, że właśnie w tym momencie katuje się w myślach i pragnie, aby mu o wszystkim opowiedziała.

– Nie dotykaj mnie... – poprosiła go słabym, łamiącym się głosem. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Dosłownie czułam jej ból. A nawet chciałam go całkowicie przejąć. Wszystko po to by mojej przyjaciółce nic nie było.

– Co się stało? – zapytał ją ostrożnie.

– Daruj sobie, pytałam ją o to – oparłam dłonie na biodrach, ponieważ czułam się kompletnie bezradna w tej sytuacji. Byłam fatalną przyjaciółką. – Proszę, Blair. Powiedz nam. Ktoś cię skrzywdził?

Uklękłam przed dziewczyną. Ostrożnie dotknęłam jej kolan, ale nie zareagowała tak samo, jak w przypadku Josh'a. Musiała zostać skrzywdzona przez mężczyznę. Stąd ta wszelkie obrażenia. Szatyn również to widział. Ja jego twarzy malował się wyraz współczucia.

– Chad... – wyłkała imię swojego chłopaka. – To on to zrobił... – przyznała się przed nami. Widać, że czuła się upokorzona. Przecież był jej chłopakiem, a potraktował ją w tak paskudny sposób.

– Zgwałcił cię?! – Josh nie wytrzymał i zerwał się na równe nogi, gdy blondynka skinęła twierdząco głową. Dla niego, tak jak i dla mnie, był to szok. – Zajebię sukinsyna.

– Uspokój się – zganiła go, ponieważ krzyk i tak niczego nie załatwi. Zlekceważyłam fakt, że sama chciała dopaść Chad'a i udusić go gołymi rękami. Było to niewyobrażalne w jaki sposób potraktował swoją dziewczynę. Tym bardziej, że był funkcjonariuszem prawa, a dopuścił się do takiego przestępstwa.

Najwidoczniej w tym mieście nie istniała moralność.

– Nie zapisałaś się wcale na boks – zwróciłam się do dziewczyny. – Chad nie tylko cię zgwałcił, ale już wcześniej odwalał podobne akcje – połączyłam wszystko w całość. Blair kryła go z miłości. Naprawdę musiała go kochać skoro kryła go tak długo i liczyła, że coś się zmieni. Taka właśnie była. Angażowała się w relacje i oddawała całą siebie. Chciała być kochana. Każde rozstanie przeżywała. Pamiętam jak przeżyła zdradę Willa i Josh'a. Jednak Chad uderzył ze zdwojoną siłą.

– Nie raz mnie uderzył. Za każdym razem przepraszał, a ja mu wybaczałam. Dzisiaj się wściekł o tą imprezę, że gadało o niej całe miasto. Stwierdził, że puszczałam się na prawo i lewo jak szmata. Zaczął mnie całować, ale ja nie chciałam, więc zrobił to siłą... – nie była już w stanie powiedzieć ani słowa. Zwyczajniej wpadła w rozpacz i wtuliła się ramiona Josh'a. Ten w odpowiedzi przycisnął ją tylko do siebie i oparł brodę na czubku jej głowy, całując ją w skroń. Najwidoczniej jemu też zaufała. Cieszyłam się z tego powodu.

Przeklinałam siebie w myślach. Przyjechałam tutaj, aby jej opowiedzieć jej o własnych problemach z ojcem. Tylko w tym momencie okazały się one błahostką w porównaniu do sytuacji w jakiej znalazła się moja przyjaciółka. Została poważnie skrzywdzona i teraz tylko to się liczyło. Mogła szukać w nas oparcia, ponieważ i ja i Josh nigdzie się nie wybieraliśmy.

Niecałą godzinę później położyliśmy blondynkę spać. Podałam przyjaciółce silne leki uspokajające jej matki, które zapewnią, że prześpi całą. Ostrożnie przymknęłam drzwi jej sypialni. Nie zamyknęłam jej całkowicie, bo w razie jej przebudzenia, usłyszymy wszystko z dołu.

– Dokąd idziesz? – zwróciłam się do Petersona, który już zakładał buty.

– Jak to gdzie? Obić mordę temu skurwielowi. Za to że zgwałcił Blair – wypowiadał te słowa z obrzydzeniem. Za nic nie mógł pogodzić się z faktem, co przydarzyło się Wilson.

– Jadę z tobą – powiedziałam hardo i narzuciłam na siebie czarną bluzę.

– Nie. Ty pilnujesz Blair, nie zostanie tutaj sama – próbował wybić mi ten pomysł z głowy. Rozumiałam, że się o nią martwił, bo sama byłam chodzącym kłębkiem nerwów, ale za nic nie mogłam odpuścić.

– Wzięła tabletki uspokajające, będzie spała do rana. Nawet jeśli obudzi się, to i tak zaraz zaśnie – wytłumaczyłam mu wszystko – Jedziesz? Im szybciej to załatwimy, tym szybciej wrócimy.

Wyminęłam go w drzwiach. On tylko westchnął ciężko, ale pozwolił mi wejść do swojego auta. Nie spodziewał się takiej determinacji po mnie. Chciałam jak najgorzej dla Chad'a. Musiał zapłacić za wszelkie krzywdy, które wyrządził mojej przyjaciółce. Z każdą minutą docierało do mnie jego zachowanie. Za każdym razem te ściskanie mojej przyjaciółki za uda czy ramiona nabierało sensu. Od samego początku miałam przeczucie, że coś było z nim nie tak. Tłumaczyłam to sobie, że to wszystko przez Josh'a. Teraz wiedziałam, że był on lepszym wyborem, niż ten gwałciciel.

Pragnęłam na nim zemsty.

Po drodze zgarnęliśmy Mike'a. O nic nie pytał, więc uznałam, że Josh musiał mu o wszystkim opowiedzieć. Zaparkowaliśmy tuż pod domem Chad'a. Nie chciałam dociekać skąd chłopaki mieli jego adres. Dochodziła trzecia w nocy, a Petersona otworzył drzwi jednym kopnięciem. Tak, że zawiasy zatrzeszczały. Nie minęła nawet minuta, a już było słychać, jak ten pierdolony przestępca zbiega po schodach, aby zobaczyć co się stało. Kiedy nas dostrzegł jego mina szybko zrzedła.

– Już jesteś kurwa martwy – wysyczał szatyn, czytając chłopaka za kołnierz nocnej koszuli. Kipiała od niego złość, której jeszcze nigdy u niego nie wiedziałam. Mogłam przysiąc, że w tym momencie przebijał nawet Cole'a.

Oczywiście Chad nie dał się tak łatwo i z całej siły walnął Josh'a w twarz. Na wskutek ten zatoczył się do tyłu. Jak na zawołanie przy blondynie zjawił się Mike i to on zadał mu bardzo mocny cios tak, że Chad wylądował z donośnym hukiem na schodach. Josh wykorzystał to na swoją korzyść, usiadł na nim okrakiem, po czym zaczął okładać jego twarz pięściami. Nie powinnam na to patrzeć, lecz odczuwałam ogromną satysfakcję patrząc na jego cierpienie. Życzyłam mu wszystkiego co najgorsze. Byle by nie zniżył się już więcej do Blair.

– Stary, wystarczy – odezwał się Mike, które właśnie odciągał Josh'a od chłopaka.

– Mam nadzieję, że jasno się zrozumieliśmy? – Peterson zwrócił się do chłopaka, który wyglądał paskudnie. Bordowa ciesz zdążyła już pobrudzić beżową wykładzinę na schodach, a jego twarz była całkowicie zmasakrowana.

Kiedy Mike i Josh wyszli już domu Chad'a, ja postanowiłam się do niego zawrócić. Dla mnie to wciąż było za mało. Uważałam, że zasłużył na  o wiele większą karę. Przekonałam się, że w tym mieście nie było ani grama sprawiedliwości.

– Jesteś zwykłym powrotem i nie warz się zbliżyć do Blair – zagroziłam mu, chociaż nie wiedziałam, czy nie stracił przytomności. Pokusa była silniejsza, więc wzięłam solidny zamach i kopnęłam Chad'a prosto w żebra. Wydał z siebie jęk.

Zatem mogłam z uśmiechem na ustach opuścić jego dom. Zawsze starałam się unikać przemocy, ale w tej sytuacji była ona konieczna. Uważałam, że to wciąż było za mało.

– Jedź do niej. Ja i Liv wszystkim się zajmiemy – zaoferował Miller, gdy wysadziliśmy go pod barem. Dotarło do mnie, że wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną, gdzie każdy się o siebie martwi. Cudownie czułam się przy tych ludziach i wiedziałam, że mogę liczyć na ich wsparcie. Nawet w tak pojebanej sytuacji oni zawsze będą obok.

– Dzięki, serio chcę być przy niej – oznajmił Josh, ale ton jego głodu był przybity. To tylko uświadomiło mi jak bardzo kochał moją przyjaciółkę. Ona też mu ufała bezgranicznie w innym wypadku nie pozwoliłaby mu się objąć.

Przez całą drogę rozmyślałam nad tym jak pomóc Wilson. Za dwa dni jest rozpoczęcie roku szkolnego. Naturalnie, że w takim stanie nie wróci do szkoły. Jako przyjaciółka muszę być dla niej oparciem, musi wiedzieć, że zawsze może na mnie liczyć.

– Dobrze spałaś? – z samego ranka, wraz z Josh'em, pochłaniałam ogromne ilości kawy. Było to moje lekarstwo, które sprawiało, że jeszcze nie padłam na twarz. Zadałam dość neutralne pytanie w stronę morskookiej, która niepewnym krokiem weszła do kuchni.

– Tak, dziękuję – odpowiedziała przygaszonym głosem. Dłońmi starała się zakryć siniaki.

Wstydziła się.

– Kochanie, jak dobrze, że wstałaś! – i to by było na tyle z całej tej otoczki delikatności. Zepsuła ją jej matka. Rachel wróciła nad ranem do domu i zaskoczył ją masz widok. Wtedy zdecydowałam się opowiedzieć całą historię, nie było sensu robić z tego tajemnicy. – Ubieraj się, musimy to zgłosić na komisariacie.

– Mamo, proszę...

– Twoja mama ma rację. Musisz to zgłosić, inaczej Chad pozostanie bezkarny – przemówił szatyn, który stanął po stronie Rachel. 

Po mimo niechęci blondynki, ja również uważałam, że trzeba komuś o ty powiedzieć. Nawet kiedy wlepiała się we mnie tymi swymi wielkimi oczami. Dałam jej znać, że i ja będą ją wspierać podczas przesłuchania. Blair zrozumiała, że tak właśnie trzeba postąpić.

Kilka godzin później opuściliśmy komisariat. Mój niefart polegał na tym, że zeznania musiał przyjmować sam szeryf. Wilson poprosiła mnie, abym to ja towarzyszyła jej w pokoju zeznań. Było to niewielkie nagięcie zasad, bo zamiast mnie blondynce powinna towarzyszyć jej matka, ponieważ Bri nie była pełnoletnia. Przez cały czas czułam się dość niezręcznie w towarzystwie ojca, lecz ten zachowywał się profesjonalnie i ani razu nie wspomniał o naszych prywatnych sprawach. Zapewnił nas, że sprawa trafi do sądu, a Chad zostanie zawieszony w pracy do czasu wyjaśnienia. To dla mnie było wciąż za mało. Grzywna bądź więzienie nie sprawią, że Bri o wszystkim zapomni. Dalej będzie ją to prześladować. Z każdą minutą czułam ten narastający gniew ojca. Na razie odpuścił.

Co nie oznaczało, że w domu nie czeka mnie przesłuchanie.

Wspólnie postanowiliśmy, że bez sensu jest kiedy wszyscy będziemy tak przesiadywać przy blondynce. Właściwe to Blair chciała dzisiaj porozmawiać z Josh'em. Uznałam to za dobry pomysł, ponieważ obaj mieli sporo do wyjaśnia. Po mimo, iż twierdzili, że wszystko już zdążyli sobie wyjaśnić, to ciągle dzielił ich ściana zwana Chad'em. Nareszcie się go pozbyliśmy, a właściwe sam się podłożył. Tylko jakim kosztem.

– Chodź, Mad. Odwiozę cię – zaoferował szatyn, gdy Wilson właśnie brała relaksacyjną kąpiel. Chciała zmyć z siebie ten przebrzydły dotyk swojego byłego chłopaka.

– Okej, tylko się pożegnam – napomknęłam, udając się do łazienki. Nie wyobrażałam sobie wyjść od tak, bez słowa. – Blair, Josh mnie odwiezie. W razie czego dzwoń o każdej porze dnia i nocy – poinformowałam morskooką, która siedziała w wannie tak, że wystawała jej tylko głowa. Przelotnie cmoknęła mnie w policzek, dając znać, że sobie poradzi.

– Zaraz wrócę! – krzyknął Peterson, aby uspokoić dziewczynę. Cholernie nie chciał jej zostawiać samej. Chociaż nie była sama, bo Rachel cały czas krzątała się wokół córki.

Kiedy wyjeżdżaliśmy spod rezydencji do chłopaka zadzwonił telefon. Dał na głośno mówiący, przez co na niewielkim ekraniku mogłam dostrzec, że dzwoniła Nessa.

Mój kochany kuzynie, nie chciałbyś mnie odebrać? – zaczęła pogodnym głosem. Nie mogłam jej winić, ponieważ Ness była niczego nieświadoma. Poza tym mogłam się założyć, że tą noc spędziła u boku jakiegoś przystojnego kolesia.

– Podaj adres – powiedział beznamiętnie. Chyba zdążył przywyknąć do szalonego stylu życia, który wiodła jego kuzynka.

Już wysyłam! Buziaki!

W między czasie zdążyłam wyjąć telefon i wysłać wiadomość do Noah. Poczułam się głupio, że nie powiedziałam mu o tym wcześniej. W całym natłoku wyleciało mi to z głowy.

Madison: Żyjesz??

– O hejka, Mad! – przywitała się entuzjastycznie szarooka, gdy odbieraliśmy ją spod jednego z wieżowcu z centrum. – Co wy macie takie miny, jakby ktoś umarł? – zauważyła smutek na naszych twarzach. Nic nie mogło umknąć jej uwadze, idealnie nadawała się do roli dziennikarki.

Po drodze mniej więcej streściliśmy jej całą historię. Właściwe to ja streściłam, ponieważ Josh nie umiał o tym rozmawiać. Nie była to nie wiadomo jaka sensacja, by rozpowiadać ją na prawo i lewo. Uznałam jednak, że Ness ma prawo wiedzieć. W końcu też była dobrą przyjaciółką Blair.

– I pojechaliście do tej jebanej cioty beze mnie? – czerwonowłosa zaczęła robić nam wyrzuty, gdy tylko wspomnieliśmy o naszej nocnej wizycie i cudownego policjanta. Nikt tak bardzo jak ona nie rozumiał znacznie zemsty. – Dorwałabym tego sukinsyna, a później ucięła mu tego małego chuja i wsadziła do gardła, tak by nie tknął już żadnej laski – zaczęła wygłaszać swoje groźby. Naprawdę brzmiały one groźnie i zdałam sobie sprawę, że nigdy nie chciałabym jej podpaść.

Wysiadłam tuż pod moim blokiem. Miałam świadomość, że niedługo czeka mnie dość poważna rozmowa z tatą. Zepchnęłam tą myśl gdzieś na sam koniec mojej głowy i postanowiłam odwiedzić Noah. Pamiętałam, że odczytał moją wiadomość, ale mi nie odpisał. Musiałam wpaść do niego z krótką wizytą.

Tak jak myślałam. Okno było otwarte na oścież, na plecach poczułam niewielkie krople deszczu. Chmury zwiastowały kilkudniową ulewę, więc czym prędzej weszłam do środka. Z nie wielkiego głośnika dobiegła ciężka muzyka. Brunet leżał na samym krańcu łóżka z głową w dół, a w dłoni trzymał jointa.

– Znowu jarasz? – tymi słowami zwróciłam na siebie jego uwagę. Posłał mi zmęczone spojrzenie, które było nienaturalne dla niego.

– Wyjdź. Pozwól mi mieć złamane serce. Może przejdę glow up – sarknął, zaciągając się trawą. Anderson zdecydowanie nie był w humorze, aby rzucać swoimi żartami. Emanowało od niego przygnębienie.

– Chodzi o Ben'a? – zaczęłam ostrożnie i położyłam się w dokładnie takiej samej pozycji co brunet. Przypomniałam sobie ten feralny filmik, który krążył po sieci. Przedstawiał on ich kłótnię. Sama była jej świadkiem i owszem padło kilka niemiłych słów, ale myślałam, że jeszcze się pogodzą.

Byłam tak zaaferowana sprawą Blair, że zapomniałam porozmawiać z Noah.

Fatalna ze mnie przyjaciółka.

– Ta. Zerwaliśmy – odparł wyprany z jakichkolwiek uczuć. Nigdy tak się nie zachowywał. To nie było dla niego typowe. Już wolałabym, żeby płakał lub krzyczał, a on po prostu wpatrywała się w obrócony do góry nogami obraz pokoju.

‐ Tak mi przykro, Noah... – kompletnie nie widziałam, co mam powiedzieć. Ben był jego pierwszą i upragnioną miłością. Po części czułam się winna, bo gdyby nie ja, to teraz nie miałby złamanego serca. – Serio nie da się tego naprawić? Widziałam jak on ciebie też kochał.

– Nie – powiedział krótko, ale zauważył, że pragnę poznać przyczynę tej decyzji. – Nie będę niczego naprawiać. Nie umiał mnie docenić takim jakim byłem, więc niech spieprza. Jestem tak zajebisty, że nawet będąc wiecznym singlem będę wspaniały.

Kiedy wygłaszał swój monolog, na jego twarz wkradł się delikatny uśmiech. To chwilowe załamanie dość szybko mu minęło. I bardzo dobrze, ponieważ nie lubiłam go widzieć w takim stanie. Był kimś radosnym i pozytywnym, a smutek nie szedł z tym w parze. Może tak właśnie miało być i Ben nie był chłopakiem dla niego? Jednak przekonałam się, że nawet po jego starcie Anderson będzie w stanie ponownie kogoś pokochać i to jeszcze mocniej.

W końcu miłość jest nieprzewidywalna.

– Gdzie przepadłaś? Byłem rano u ciebie, ale zastałem tylko twój burdel, więc szukałem cię na dachu, ale też nic – odwrócił twarz w moją stronę. Wiedziałam, że padnie to pytanie. W innym wypadku Noah umarłby, jeśli nie poznałby prawdy.

– Nie tylko ty jesteś singlem – mruknęłam pod nosem. Na samo wspomnienie, aż się we mnie gotowało. – Chad krzywdził Blair i to niejednokrotnie – zaznaczyłam dobitnie, abym nie musieć wypowiadać tego słowa. Na samą myśl o tym co przeszła, aż żółć stawała mi w gardle i walczyłam z odruchem wymiotnym.

– Pierdolisz?! – na moją wieść zerwał się dotychczasowej pozycja, siadając na kolanach. Również się podnosiłam. Jego oczy przypominały ogromne spodki. – Słusznie go nie lubiłem. Mam nosa do takich spraw. Ten policjancik był zbyt idealny, aby był święty.

Przez następną godzinę dość nasłuchałam się Noah, który twierdził, że powinien zostać wróżbitą. Jego humor odkąd tu przyszłam uległ diametralnej zmianie. Być może była to zasługa zioła, które sporadycznie popalał. Mi również proponował, bym chociaż na chwilę się rozerwała, ale wolałam odmówić. Wciąż czekała mnie rozmowa z ojcem. Zbliżała się nieubłaganie, a każda myśl o niej powodowała na moim ciele dreszcz.

– Będę zawijała się do domu – oznajmiłam, zbierając się w kierunku okna. Wolałam mieć już tę rozmowę za sobą. Wiecznie odkładanie jej niczego by już nie zmieniło. To wszystko poszło za daleko, aby teraz uciec od tego.

– Ta. Dzień dobry, Madison – pożegnał się ze mną myląc zwroty. Przez chwilę chciałam się zawrócić i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Odepchnęłam szybo od siebie ten pomysł. Był tak zjarany, że pewnie ledwo wiedział, który mamy dzień.

Ostatnie minuty niepewności. Lada moment miało dojść do ostrej konfrontacji i teraz musiałam się liczyć z tym, że Cole'a przy mnie nie będzie. Sama w sobie musiałam być silna. Stawiać czoła ojcu. W końcu byłam prawie dorosła, nie mógł mi już niczego zarobić, a wręcz przeciwnie, powinien cieszyć się moim szczęściem.

– Nareszcie – sarknął mężczyzna, tuż po tym jak weszłam do pokoju.

Siedział na moim łóżku. Nie miał już na sobie stroju szeryfa. Za to Charlie był ubrany w zwykłą niebieską koszulkę i sprane jeansy. Dopiero teraz wygląd jak prawdziwy ojciec. Widywałam ich niejednokrotnie gdy szłam do szkoły, a oni bawili się ze swoimi dziećmi na tutejszym placu zabaw. Mój nigdy mnie nigdzie nie wziął. Między nami nie wytworzyła się głębsza relacja. Zawsze trzymaliśmy odpowiedni dystans.

– Nie mam ci nic do powiedzenia – zwróciłam się do niego, opierając się o biurku. Oczekiwał wyjaśnień, lecz ja nie miałam co się tłumaczyć. – Możesz dać mi szlaban, ale i tak wiesz, że już dawno wybrałam jego. Więc i tak za każdym razem będę szukała okazji, aby się wymknąć – kontynuowałam. W ten sposób chciałam mu dać znać, że nie obchodzi mnie jego zdanie. Świadczyła o tym moja bojowa postawa. Charlotte spoglądałam w te błękitne oczy, który ani odrobinę niebyły piękne.

– Zadaję sobie z tego sprawę – powiedział dyplomatycznie, jednak wiedziałam, że gdzieś czai się drugie dno. Nie musiałam długo czekać, by mi je opowiedział. – Jeszcze raz zobaczę cię u boku tego kryminalisty to jego zamknę. Ty skończysz trzecią klasę w internacie w Nowym Jorku – zagroził mi, stając na obie nogi. Jego spojrzenie nie znosiło sprzeciwu.

Z tymi słowami wszystko we mnie się zagotowało. Dłońmi odepchnęłam się od biurka i stanęłam naprzeciw jego. Jak on śmiał oddzielać mnie od znajomych? Rozumiałam, że nie chciał by miała jakikolwiek kontakt z Zack'iem. Lecz kończąc szkołę w Nowym Jorku straciłbym Blair, Noah, Liv i resztę. O nie. Nie mogłam na to pozwolić. Moja mina już sama z siebie mówiła, że nic z tego.

– Nie ma takiej opcji. Skończę szkołę w San Francisco, a później wyjadę stąd – zadeklarowałam, zakładając ręce na klatce piersiowej. Przez tyle lat trzymałam się tego planu, ale w tym momencie wydał się bardziej realny, niż kiedykolwiek.

– Masz szczęście, że nie zależy to ode mnie. Charlotte też jest twoim prawnym opiekunem i chcę, żebyś tu dokończyła edukację. Co nie zmienia mojego podejścia do Zack'a Cole'a. Masz zakończyć to co was łączy. Dla twojego dobra – próbował wcisnąć mi kit, że robię coś złego. Jeszcze jakiś czas temu uwierzyłabym w te jego bujdy, ale nie teraz.

Zbyt dobrze go znałam. Prócz kilku siniaków nic mi nie zrobi, ewentualnie sprzeda liścia, jak będzie mocno najebany. Zack był tego wart. Dlatego posłałam spojrzenie, które pałało ogromną nienawiścią i dawało znać, że na to nie pójdę.

– Zrobisz jak chcesz. Ja tylko cię ostrzegam – westchnął ciężko opuszczając ręce i wyszedł z mojego pokoju.

Nie minęła nawet minuta, gdy drzwi wejściowe trzasnęły. Co oznaczało, że wyszedł. Tę noc chciał przesiedzieć w barze. Charlie robił tak za każdym razem, gdy na jego drodze pojawiały się problemy. Znikał, by zapić swoje smutki. Doskonale mu to wychodziło. Zdecydowanie łatwiej było mnie ignorować i stawiać ultimatum.

Za parę minut miała wybić ósma wieczorem. Uznałam, że to idealny moment by zadzwonić do Cole'a. Nie minęła nawet doba, a ja już stęskniłam się za jego głosem. To nie było w moim stylu. Nigdy nie czułam tak silnej więzi z kimkolwiek. Nie mówię tutaj o miłości. Po prostu przy Zack'u mogłabym spędzić całe życie. Z całym szacunkiemkiem do Simona. Gdyby nie ta tragedia, to z pewnością byłabym szczęśliwa u jego boku. Wtedy wszystko wyglądałby zupełnie inaczej. Może nigdy nie spotkałabym Cole'a pod kinem?

Wiedziałam, że dla mojego dobra nigdy nie powinnam go spotykać.

A jednak pokusa okazała się silniejsza i czekałam, aż odbierze ode mnie.

Przeżyłaś Allen? – baryton, którym się do mnie zwracał brzmiał jak zaczarowany. Wyczuwałam w nim niewielką chrypę, co świadczyło o tym, iż był zmęczony.

– Rozmawiałam z tatą. Wyobraź sobie, że chce mnie posłać do internetu. Wie, że nie zamierzam stanąć po jego stronie i szuka wymówek. To wszytko jest takie popierdolone – zaczęłam streszczać naszą rozmowę. Każde słowo  które wypowiadałam było przepełnione szczerością. Byłam nawet gotowa zostać wysłana na drugi koniec Stanów.

Tak pokazałam, że jestem cała jego.

Kurwa, wszyscy policjanci to zwykłe sukinsyny. Słyszałem od Josh'a co stało się z blondyną. Jestem tak kurewsko zły, że nie ma mnie, kiedy świat ci się wali.

Myślałam, że na dźwięk tych słów całkowicie się rozpłynę. To była nowość, ponieważ Cole'a rzadko kiedy dostrzegł moje uczucia. Miał on rację, mój świat się sypał. Odłamek po odłamku. Teraz było ciężko, ale to dopiero sam początek.

Nadejdą takie dni, że całkowicie przestanę sobie dawać radę.

Jak się czuję Flynn? – chciałam zmienić temat, bo nie wiedziałam co miałabym odpowiedzieć. Dlatego o wiele prościej było przekierować rozmowę na inne tory.

Nie zwróciłam nawet uwagi kiedy usiadłam na parapecie, a nogi przyciągnęłam bliżej klatki piersiowej. Obserwowanie zmierzchu nad panoramą miasta i rozmowa z Zack'iem była idealnym połączenie. Po mimo bólu, który cały czas tlił się gdzieś w moim wnętrzu. Czułam się beztroska. Była to moja odskocznia. Wszelkie problemy potrafiły zniknąć, chociaż na chwilę.

Ma grypę – odparł. Mogłam się założyć, że z frustracji rozmasował swoje skronie. Robił tak za każdym razem kiedy go coś trapiło. Zdążyłam zauważyć i niego takie szczegóły, że dla innych wydawały się one błahe. – Za kilka dni powinien być jak nowy. Młody pyta się kiedy go odwiedzisz? Co, Allen?

Teraz dużo się dzieje. Ta sprawa z Blair, moim ojcem, Noah zerwał z Ben'em i jego mama jest w szpitalu... – wymieniałam, dopiero później się zorientowałam, że niepotrzebnie wspomniałam o moim przyjacielu. Był to dla mnie automatyczny odruch, ale mogłam się tylko domyślać reakcji Zack'a.

Rozumiem – powiedział chłodno. Przez mój jeden głupi błąd powrócił Zack'a znowu stał się tak samo wyprany z emocji. – Muszę kończyć, Flynn mnie woła.

– Pewnie, przekaż mu całusy ode mnie – próbowałam nieco załagodzić atmosferę, ale było już za późno. Zdążył się rozłączył.

Byłam skończoną idiotką, które zawsze potrafi wszystko spieprzyć koncertowo. Taki był mój urok. Nie chciałam już się bardziej pogrążać. Dosłownie czułam się padnięta. Od kilku dni bardzo mało spałam i nawet ta wstrętna kawa nie mogła zapewnić mi dawki wystarczającej energii. Przedostatni wakacyjny wieczór spędziłam w sowim łóżku i to śpiąc przed dwudziestą pierwszą. Kiedy większość dziewczyn bawiło się na hucznych imprezach.

Ponieważ żadna z nich nie miała takiego życia jak ja.

Chyba po raz pierwszy mogłam spać spokojnie. Po mimo tego, co działo się z moimi przyjaciółmi ja przestałam całą noc. Pewnie dalej bym spała gdyby nie mój telefon, który wydawał z siebie tą irytującą muzyczkę świadczącą o tym, że ktoś dzwoni. Rzuciłam się w kierunku szafki nocnej. Ledwo co widziałam na oczy, jednak w głowie miałam najczarniejsze scenariusze. A nie daj boże coś stało się mojej przyjaciółce? Szybko zmieniałam tok myślenia gdy zobaczyłam kto tak naprawdę dzwonił.

Mama

Nie rozumiałam po co Charlotte do mnie dzwoniła. Mogłam się założyć, że to Charlie ją na mnie nasłał. Jednak chcąc nie chcąc powinnam odebrać.

– Halo? – przyłożyłam telefon do ucha, przecierając moją zaspaną twarz. Zwróciłam uwagę na pogodę za oknem, ponieważ nad miastem wznosiły szare chmury. Oznaczało to definitywny koniec wakacji.

Cześć, Madison – przywitała się radosnym głosem. Odnosiłam wrażenie, że nie ma zamiaru prawić mi żadnych kazań. Pamiętam, że to dzięki niej ojciec nie wyśle mnie do szkoły z internetem. – Twój ojciec już od wczoraj nie da mi spokoju. Wyobraź sobie, że wymyślił, abyś przeniosła się do mnie. Naturalnie wybiłam mu ten pomysł z głowy, bo to San Francisco jest twoim domem.

– Naprawdę to zrobiłaś? – nie dowierzałam. Chyba po raz pierwszy od bardzo długiego czasu na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech podczas rozmowy z moją matką. To była dla mnie nowość.

Oczywiście! Już dosyć cię skrzywdziłam. Nie zamierzam mówić ci co powinnaś teraz zrobić. Cole'owie to bardzo skomplikowana rodzina, a Zack jest młodszą wersją jego ojca. Na pewno z wyglądu. Z charakteru nie wiem, ale wystarczy, że ty go poznałaś.

– Znasz ojca Zack'a? – zwróciłam uwagę tylko na ten szczegół. W tym momencie to było dla mnie najistotniejsze. Pamiętałam, jak sam opowiadał mi o swoim ojcu. Opisywał go jako potwora i w życiu nie sądziłam, że znał się osobiście z moją mamą.

Tak, poznałam go wiele lat temu. Przez długi czas otaczaliśmy się wspólnym towarzystwem. Dopiero gdy ożenił się z Meredith i zaczął zakładać rodzinę zrozumiałam, że to dla jego dobra. To było kilkanaście lat temu. Teraz tylko wiem, że siedzi w więzieniu – westchnęła nostalgicznie. Właściwe to nic o niej nie wiedziałam. Jakich miała znajomych? Jak poznała Charliego? Zupełnie nic. Być może dlatego, że nigdy nie byłyśmy ze sobą dostatecznie blisko. – Chcę ci tylko powiedzieć, że przez Zack'a na pewno nie raz zostaniesz skrzywdzona. Ale naprawdę warto, dopóki jesteś szczęśliwa. Wiem, że masz do mnie żal i nie naprawię tych minionych lat, ale zawsze będę stała po twojej stronie. Jesteś cudowna, Mad. I kiedyś na pewno wszystko zrozumiesz, dlaczego czułaś się tak zagubiona, że dopiero ten chłopak ci pomógł.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy samotna łza spłynęła po moim policzku. Właśnie takiego wsparcia potrzebowałam. W końcu Charlotte spisała się jako matka. Nie mogłam wybaczyć jej od tak, ale ta ściana między nami powoli zaczynała pękać. Zwróciłam uwagę na jej słowa. Ona też sygnalizowała mi, że cała ta relacja z Zack'iem będzie cholernie mnie boleć. Jakby wcześniej już to gdzieś widziała. Jednak uznała, że warto. Dostrzegała to, że ten ciemnooki brunet mnie zmienił. Wewnątrz mnie coś się zmieniło. Moje podejście do świata oraz ja. Już nigdy nie będę taka sama i z tą myślą żyło mi się o niebo lepiej, ponieważ w końcu miałam w niej wsparcie i nie musiałam liczyć tylko na siebie.

– Dziękuję, mamo... – wyszlochałam. Na moje słowa Charlotte zaniemówiła. Od bardzo dawna jej tak nie nazywałam, bo uważałam, że nie zasłużyła na ten tytuł.  Lecz teraz sprawiła, że na nowo mogłam jej zaufać.

– Trzymaj się kochana i nie daj się ojcu – zażartowała, rozłączając się.

Sam do końca nie wiedziałam co mam myśleć o tej rozmowie. W mojej głowę panował istny chaos, ale ona też uważała, że Charlie się mylił. Możliwe, że to właśnie to ich podzieliło. Może nie chodziło o pogoń za karierą, a różnicę charakteru? Może któreś z nich skrzywdził drugie? Domyślałam się, że tak łatwo nie poznam odpowiedzi. Nie powinnam żyć przeszłością moich rodziców, a żyć przyszłością, w której czekał Zack.

Pierwszy dzień szkoły jest najgorszy. Powrót do szkolnej rzeczywistości jest najgorszy. Nawet teraz gdy pakowałam podręczniki do plecaka, kiedy nadszedł koniec lekcji. Przez cały dzień chodziłam jak na szpilkach, wszystko po to by Blair czuła się dobrze. Zerknęłam na blondynkę, która swoją markową torebkę zawiesiła na ramieniu. Moja przyjaciółka uparła się, że chce wrócić normalnie do szkoły. Nie chciała zostać w domu, mimo naszych nalegań. Twierdziła, że im szybciej powróci do rzeczywistości, tym prędzej pozbędzie się tych koszmarnych wspomnień. Wczorajszy dzień ja i Noah przesiedliliśmy u niej szczerze rozmawiając, a później oglądaliśmy seriale. Atmosfera między nami nic się nie zmieniła. Wciąż byliśmy przyjaciółmi, którzy mogą sobie ufać.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Co tam moje laseczki? – kiedy wyszłyśmy na korytarz poczułam jak moją szyję owija czyjeś ramię. Nie musiałam nawet spoglądać na tą osobę, by wiedzieć, że to Noah. – Lecimy na jakiegoś dobrego drinka na porządne rozpoczęcie roku? – zaoferowałam i mogłam się założyć, że szczerzył się jak głupi. Idąc w trójkę i tulącym nas do siebie brunetem, zwracaliśmy na siebie uwagę. Nie była to żadna nowość, ponieważ każdy w tej szkole przez Noah uważał nas za idiotów. Dobrze, że mało obchodziła mnie opinia innych, bo już bym dawno oszalała.

– Jest dopiero piętnasta i mamy poniedziałek – uznałam to za nie najlepszy pomysł. Mój przyjaciel nie znał umiaru, więc nie skończyłoby się na jednym drinku.

– A ty przypadkiem nie masz kółka matematycznego – napomknęła Bri, przez co chłopak zatrzymał się jak wmurowany.

Ten jego stan nie trwał jakoś długo, bo już po pięciu sekunda wyprzedził nas obie i dumnie maszerował do wyjścia. Za nim zdecydowanie nie szło nadążyć. Zbyt szybko zmieniał swoje pomysły i czasem sam zaczynał się w nich gubić.

– A mam – odparł lakonicznie, jednak dalej nic sobie z tego nie robił. Pod koniec zeszłego roku Pani Johanson nasza matematyczka, przepuściła Noah do ostatniej klasy pod warunkiem, że od września będzie dwa razy w tygodniu uczestniczył w tych zajęciach. W sumie to nauczycielka poszła mu na rękę, więc mógłby czasem się wysilić i zacząć na nie chodzić tym bardziej pierwszego dnia. – Jeden raz nie pójdę nic się nie stanie – machnął lekceważąco ręką.

Ja i Blair tylko spojrzałyśmy na siebie. Obie wiedziałyśmy, że jutro na matematyce nie będziemy miały życia przez tego imbecyla. Tym bardziej, że po drodze minęliśmy naszą nową anglistkę, która zajęła miejsce Profesora Scotta. Jak się okazało jest ona bardzo dobrą przyjaciółką Pani Johanson i na pewno doniesie jej na Andersona. Gdyby nie robił takiego szumu wokół siebie zapewne nawet by nas nie poznała, ale jak zwykle z tym debilem się nie dało.

Dotarło do mnie, że moje zdanie i Wilson nie miało znaczenia, a Noah i tak parkował tuż przed pubem Josh'a. Posłałam mu piorunujące spojrzenie, bo kompletnie olał fakt, że Blair być może chce jechać do domu, a nie spotykać się z ludźmi. Najwidoczniej się myliłam, ponieważ blondynka jako pierwsza wyskoczyła z samochodu i popędziła do środka. Biegła to szybko, ponieważ nie chciała, by zbyt wiele deszczu spadło na jej świeżo wyprostowane włosy.

– Naprawdę? – niczym męczennica zwróciłam się w stronę błękitnookiego. – Jestem zmęczona.

– Trzeba było jeszcze później wrócić do domu – odparł zamykając samochód. Że szczerym uśmiechem pomaszerował w kierunku wejścia. Naturalnie nasza naczelna plotkara zauważyła, że wróciłam do domu kilka minut po piątej nad ranem.

Właściwe to spałam zaledwie dwie godziny. Gdy wróciliśmy wczoraj wieczorem od Blair, zadzwonił do mnie Zack. W końcu wrócił do miasta i zaproponował mi spotkanie. Nie musiałam długo się zastanawiać, żeby się zgodzić. Olałam totalnie szkołę i fakt, że będę cholernie niewyspana. Chciałam z nim spędzić ostatnią wakacyjną noc. Cole uznał, że nie powinniśmy bezpośrednio pojawiać się w mieście. Już i tak krążyły plotki o tym z kim zadaję się córka szeryfa. Nie przeszkadzało mi to, wolałam siedzieć z nim czas na osobności. Dlatego całą noc poświęciliśmy na rozmowy w jego rodzinnym domu, który spalił. Na samo wspomnienie Zack'a uśmiechnęłam się pod nosem. Między nami było inaczej, a kiedy odwoził mnie do domu złożył pocałunek na moim czole. Miałam ochotę rzucić się na niego, lecz wyszłam bez słowa. To nie było typowe dla niego zachowanie. Otwierał kolejną cząstkę siebie i to przede mną.

– Są i nasi licealiści! – usłyszałam głos Mike'a, który siedział tuż przy barze, a którym stała jego dziewczyna i Peterson. Blair przywitała go ostrożnym objęciem, po czym zajęła miejsce obok Miller'a.

– Nie każdy może być pilnym studentem, tak jak ty – rzuciłam kpiąco. Mike naprawdę sporo czasu spędzał na uczelni, ponieważ ekonomia nie była wcale takim łatwym przedmiotem. Musiałam przyznać, że wizja studiowana nieco mnie przerażała. Mike był ogarnięty w przeciwieństwie do mnie. – Jak minęło twoje rozpoczęcie kolejnego roku?

– Ja nie mam wakacji. Dziekan uczelni zgodził się, aby moje semestry ciągnęły się przez wakacje, więc skończę szkołę w kwietniu – oznajmił mi, jakby to była normalka dla niego. Zatem dlatego tak często przez ostatnie dwa miesiące przesiadywał na uczelnie. To nie jest byle co, by tak wymagające studia skończyć w wieku dwudziestu jeden lat. Ja nawet nie wiedziałam, czy uda mi się dostać na moją wymarzoną uczelnie i to w normalnym programie nauczania, a co dopiero w przyśpieszonym.

– A ja właśnie zaczynam swoje studenckie życie – zaklaskała radośnie różowowłosa. Przyznam, że zaszokowała mnie tym wyznaniem.

– Poważnie? Co wybrałaś? – nie mogłam pohamować entuzjazmu. Pamiętałam jak Liv jeszcze jakiś czas temu wspominała coś o studiach, lecz było to dość ciężki temat z powodu jej rodziców, po których miała odziedziczyć firmę. Teraz zielonooka była wolną duszą i mogła w końcu podejmować własne decyzje.

– Edukację wczesnoszkolną. Wahałam się nad psychologią, ale stwierdziłam, że wolałbym pracować w szkole. Po mimo tego, że jestem barmanką – miała w sobie ogromne pokłady energii, przez co niechcący uderzyła w kufel, który na całe szczęście się nie zbił. Jednak spojrzenie Josh'a było mordercze.

– Gastrulację, Liv! – Blair podeszła do tego tematu z ogromnym entuzjazmem. Miło było patrzeć na nią w takim wydaniu.

– Rozumiecie? Jestem pełnoprawną studentką! – entuzjazmowała się dalej dziewczyna.

Niepewnie zerknęłam na mojego przyjaciela, który wpatrywał się w ścianę. Dziwne było to, że nie wypowiedział ani jedynego słowa, przecież był największą gadułą jaką widział świat. Dyskretnie szturchnęłam go łokciem, przez co odrobinę się wzdrygnął

– Kto jest studentką? – za plecami usłyszałam stukot obcasów Nessy, a tuż za nią szli Alex i Nick, którzy nieśli skrzynki z whisky

– Jest moja bratnia dusza! – do żywych powrócił Anderson, który zerwał się z dotychczasowego miejsca, by przybić piątkę blondynowi. Ten o mało co nie upuścił drewnianej skrzynki. Nie rozumiałam tego chwilowego epizody Noah, lecz uznałam, że go wyolbrzymiam. Przecież to nic takiego. Każdy miewa gorsze dni.

– No ładnie, przyjmujesz dostawy – zwrócił się Josh do swojej kuzynki, która aktualnie zdejmowała swoją skórzaną kurtkę.

– Po co mam się sama męczyć, skoro mam od tego ludzi? – uśmiechała się zalotnie, tak jak miała w zwyczaju. Jej szarawe tęczówki wyglądały niewinnie, okryte wachlarzem gęstych, ciemnych rzęs. – W takim razie, kto jest tą studentką? – ponowiła już wcześniej zadane pytanie.

– Ja! – chętnie do odpowiedzi wyrwałam się Liv. Widać, że była z siebie bardzo dumna. Ta decyzja sporo ją kosztowała, ponieważ właśnie to było odcięciem się od jej toksycznej matki i spełniania jej zachcianek.

– To zajebiście, Liv! – Nessa również zareagowała entuzjastycznie, po czym rzuciła się na szyję przyjaciółki i zaczęła ją ściskać. – Teraz wszyscy będziemy studentami. Mnie przyjęli na uniwerek stanowy i będę prowadziła wszelkie reportaże – napomknęła szarooka, wskazując na siebie i swojego przyjaciela, z którym studiowała wcześniej w Miami.

– Ty też zostajesz?! – zwróciłam się bezpośrednio do Nick'a. Kiedy ostatnim razem z nim rozmawiałam rozważał wyjazd do Włoch, a jednak postanowił zostać. Uśmiechałam się szczerze, ponieważ wizja spędzenia roku z tymi ludźmi była dla mnie wspaniała.

– Ness mnie namówiła – odpowiedział neutralnym tonem. Kiedy prawie wszyscy tutaj krzyczeli i piszczeli, to Nick potrafił zachować wewnętrzny spokój. – Liczę, że zostaniesz moją modelką.

– Mówiłam, że chyba się do tego nie nadaję – wzruszyłam przepraszająco ramionami. Taka była prawda, na większości zdjęć wychodziłam fatalnie. Nie posiadałam nieskazitelnej cery czy idealnej figury. Nie chciałam, by Nick przeze mnie oblał jakieś ważne zaliczenie.

– Czy ja wiem. Byłam jego modelką do aktów i wyglądałam jak grecka bogini – dodała rudowłosa dziewczyna. Tylko różnica była taka, że nie byłam nawet w połowie tak pewna siebie jak Nessa Cameron.

– Chwila moment... – dyskusję przerwał Alex, który sączył piwo z sokiem. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy on zdążył napełnić kufel, bo niedawno co przyszedł.

Lecz Josh się nie połapał. Był zbyt zajęty rozmową z moją przyjaciółką by cokolwiek zauważył. Wspierał ją w tym najgorszym momencie. Robił znacznie więcej, niż ja. To dzięki niemu Bri mogła małymi krokami wracać do rzeczywistości. Nie tylko ona miała szczęście, co do niego. Wystarczyło spojrzeć na Liv, która pocałowała przelotnie Mike'a i ruszyła obsługiwać stoliki.

– Znaczy, że wszyscy jesteście studentami i uczniami. Josh ma własny bar. A ja co mam? – słusznie zauważył Gomez. O mało co nie parsknęłam śmiechem, ponieważ brzmiał niczym małe dziecko. Blair też nie mogła powstrzymać chichotu.

– Muszę odebrać – poinformował mnie Noah, gdy jego telefon zadzwonił. Oddalił się o kilka kroków od baru. Miał on bardzo poważną minę.

– Ty masz rozum dziecka – odpowiedziała na wcześniej zadanie pytanie Ness. Jej standardowa chamska odpowiedź w stronę bruneta. Nikt nie mógł przestać się śmiać, ponieważ miała ona całkowitą rację.

– Nie prawda – oburzył się zakładając ręce na klatkę piersiową i odwrócił głowę w prawy bok. To jeszcze nas tylko utwierdziło w tym przekonaniu. Mogłam się z tego śmiać, ale musiałam przyznać, że Alex miał niepowtarzalny charakter i nawet jednym słowem umiał rozbawić człowieka.

Wszystko było by fajnie, gdyby nie głuche uderzanie. Automatycznie odwróciłam się w stronę hałasu. Dostrzegłam telefon Noah na podłodze. On sam stał nad nim, a jego ręce drżały.  Twarz bruneta przybrała trupio blady odcień. Przerwaliśmy naszą wcześniejszą rozmowę i spojrzeliśmy na niego wyczekująco. Po policzkach Andersona zaczęły spływać łzy, lecz dalej stał jak sparaliżowany.

– Moja mama... – wyszlochał, walcząc o oddech. – Nie żyje... Dzwonili ze szpitala... Ona nie żyje...

Gdy usłyszałam tą wiadomość mój świat się zawalił. Wszystko się działo jak w zwolnionym tempie. Wilson jako pierwsza zerwała się ze stołka barowego i zamknęła chłopaka w szczelnym uścisku. Wszyscy podeszli do Andersona. Ja również chciałam do niego podbiec i go przytulić. Powiedzieć, że wszystko będzie okej, po mimo, że nie było. Jednak siedziałam niczym pierdolony posąg. Nawet nie wiem kiedy i ja zaczęłam płakać. Nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że już więcej nie porozmawiam ani nie przytulę cioci Jo. Josephin Anderson była dla mnie jak matka. To nie mogła być prawda musieli się pomylić. Przecież lekarze mówili, że jest z nią coraz lepiej. Ludzie nie umierają od tak.

Jakąś godzinę później dotarliśmy pod szpital San Francisco, gdzie ostatnio leżała Josephin Anderson. Wraz ze mną i Noah przyjechała reszta naszej paczki. Chcieli być przy nas. Josh nie miał najmniejszego oporu, aby od tak zamknąć lokal. Ness przez całą drogę mówiła do mnie, lecz trwałam w zupełnie innym świecie. Skrycie liczyłam, że to jeden z moich koszmarów. Łzy przestały już wydobywać się z moich gałek ocznych. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Byłam kompletnie wyprana z jakichkolwiek emocji. Ukradkiem spojrzałam na Noah, który strasznie płakał, przez co miał problemy z regularnym oddechem.

– Doktor Dowell, co z Josphin Anderson? – Blair już na samym wejściu zaczepiła lekarkę, która prowadziła ciocię. Już po zmarszczkach, które pojawiły się na jej czole mogłam wywnioskować, że to wszystko prawda.

W tej chwili tak bardzo chciałam coś czuć, lecz nie byłam do tego zdolna. Nawet moje serce, które biło w nienaturalnym rytmie nie było w stanie sprawić, bym zaczęła trzeźwo myśleć. Dobrze, że Nick podtrzymywał mnie w tali, inaczej już dawno skończyłabym na podłodze.

– Przykro mi to mówić, ale było zbyt wiele przerzutów, a chemioterapia nie przyniosła takich skutków, jakich oczekiwaliśmy. Wasza mama zmarła we śnie – przekazywała nam tą informację ze skruszoną miną. Najwidoczniej żałowała, że to właśnie nas zawiodła. Jedyną pozytywną wiadomością była informacja, że Jo zmarła we śnie. Przyjemniej nie musiała tyle cierpieć. Uparcie się tego trzymałam w innym wypadku oszalałabym. O ile już tego nie zrobiłam.

– Nie zdążyłem się z nią pożegnać... – mój przyjaciel upadł na podłogę z rozpaczy. Dotarło do mnie, że Noah właśnie stracił ostatnią osobę z rodziny. Za nic nie mogłam sobie wyobrazić tego co czuł.

– Możemy ją zobaczyć? – nie jestem nawet w stanie opisać jak bardzo jestem wdzięczna Bri za to co robi. Ja powinnam być oparciem dla Noah, ale nie mogę nic poradzić, że i ja się rozsypałam.

Ból był silny i dosłownie rozrywał moje wnętrze, jednak musiałam się wziąć w garść. Kolejna rzecz, która sprawiła, że nasze nastoletnie życie jest o wiele bardziej popieprzone od reszty ludzi w naszym wieku. Strata kochającego rodzica jest jak bardzo mocny cios. Może nie powinnam tak mówić, ale naprawdę żałowałam, że nie padło na mojego ojca. Josephin nie zasłużyła na śmierć. Była troskliwą i kochającą matką. Może i chorowała na depresję, ale ja wciąż mam przed oczami obraz pogodnej kobiety, którą była.

Taką właśnie ją zapamiętam.

Naturalnie, leży w kostnicy, zaprowadzę was – wskazała na naszą trójkę. Podążałam za nią, lecz czułam się jakbym miała przywiązaną do stopy kulę. Jednak dzielnie szłam, obejmując Andersona ramieniem. Musiał wiedzieć, że ma we mnie wsparcie i będę obok.

Każdy krok był dla mnie niczym solidnie ciosy przyjmowane prosto na twarz. Myślałam, że już nie dam rady i w ostatniej chwili się zawrócę. Nie mogłam tego zrobić. Uparcie powtarzałam sobie, że jeśli tak postąpię to zawiodę swojego przyjaciela. Z trudem przełknęłam ślinę, po czym nasza trójka weszła do środka. To pomieszczenie nie wyglądało strasznie. Zwyczajny biały pokój, którego jedną ze ścian pookrywają liczne szuflady. Doktor Dowell otwarła jedną z nich. Odruchowo przymrużyłam powieki. Lecz obraz martwej Josphin pozostanie na zawsze wyryty w mojej pamięci. Wyglądała tak beztrosko, jakby spała. Gdyby nie ta bladość to w życiu nie pomyślałabym, że jest ona martwa. Wszelka nadzieja we mnie przepadła. Nie była to pomyłka. Nie mogłam spojrzeć Noah w oczy, ponieważ dźwięk jego płaczu przyprawiał mnie o wyrzuty.

Dwie godziny później wysiadałam z samochodu tuż pod moim blokiem. Blair i Josh zadeklarowali, że zajmą się Noah tej nocy. Ja nie byłam w stanie mu pomóc, a Bri doskonale to rozumiała. Swoją pomoc zaoferowali mi Mike i Liv. Jednak nie chciałam z nikim spędzać czasu. Każdy obchodzi żałobę na własny sposób, w moim przypadku było to całkowite odcięcie od świata. Zatem oni wraz z resztą pojechali do domu. Po mimo, że nie znali cioci Jo to ich śmierć również nimi wstrząsnęła. Ocierając zapłakane oczy poszłam prosto do swojego pokoju. Jak zwykle z salonu dobiegał odgłos wieczornych wiadomości. Nie mogłam trzymać tego dla siebie. Nawet Charlie zasługiwał, aby wiedzieć.

– Co robisz?! – zirytował się, gdy wyłączyłam mu kanał, który oglądał z zaciekawieniem. W nosie miałam jego złości. Musiałam być całkowicie opanowana.

– Josphin zmarła kilka godzin temu – wyszeptałam, przygryzając wewnętrzną część policzka. Zostałam zmuszona, abym to ja mu o tym powiedziała. Jedna z najgorszych rzeczy, które mnie czekały. Obserwacja jego reakcji. Mogłam przysiąc, że w lewym roku zagościła łza.

Jednak mój ojciec miał uczucia.

Nic dziwnego. Josphin była jego najlepszą przyjaciółką. Nawet nie wiem kiedy się to stało, ponieważ kiedy tylko się tutaj przeprowadzili od razu złapali znakomity kontakt. Mogłam powiedzieć o nim wiele złych rzeczy, ale nie mogłam zaprzeczyć, że ta informacja naprawdę w niego uderzyła. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo poważny był jej stan. Właściwe to nikt nie myślał, że zakończy się to w tak bolesny sposób.

– Madison... – sam był w szoku. Nie zauważyłam nawet kiedy do mnie podszedł i przytulił mnie. Tak po prostu. Był to chyba pierwszy taki gest, gdzie po prostu mnie przytulił. Nie doświadczyłam tego przez siedemnaście lat, aż do dzisiaj. Nastąpiło zawieszenie broni i w takich okolicznościach nawet sprawa Zack'a okazała się błaha. – Pomożemy ze wszystkim Noah – zapewniał mnie. Gdybym nie wiedziała jaki naprawdę był, to ślepo uwierzyłabym w jego słowa. – Gdzie on jest?

– Zostanie dzisiaj u Blair. Nie powinien spędzać tej nocy w domu – wytłumaczyłam, na co on tylko skinął głową.

Dochodziła północ, a ja siedziałam na dachu. Chmury odsłoniły niewielki kawałek nieba ukazując kilka gwiazd. Chciałam wierzyć, że to ciocia Jo zawsze już będzie przy nas. Chociaż czy było coś po śmierci? Nawet jeśli to i tak już zawszę będę przeklinała się w myślach, że nie udało mi się z nią pożegnać. Do końca moich dni będę się katować, że kolejna osoba odeszła, nie dając mi szansy na pożegnanie. Ukojenie przyniosły mi papierosy. Wypaliłam całą paczkę, a za każdym razem, gdy nikotyna dostawała się do moich płuc, czułam jak wszelkie problemy na ułamek sekundy znikają. Wzdrygnęłam się o mało nie spadając z krawędzi, lecz czyjaś dłoń silniej zacisnęła się na moim ramieniu. Odwróciłam głowę i napotkałam te nieziemskie tęczówki. Widziałam w nich ogromne wyrazy współczuć. Najwyraźniej zdążył się wszystkiego dowiedzieć.

– Nie chcę rozmawiać, Zack – poprosiłam go, aby odszedł. Chociaż w środku chciałam by został. Zwyczajnie nie mogłam uporać ze swoimi emocjami. Targały mną w niemal każdą stronę. Nienawidziłam tego uczucia.

On jednak nie spaliła mojej prośby, tylko usiadł tuż obok mnie na krawędzi budynku. Westchnęłam ciężko, ponieważ brunet był tak samo utraty jak ja.

– Nigdzie się nie wybieram, Allen – zapewnił mnie. Na jego słowa moje serce przyśpieszyło. Nie mogłam uwierzyć, że z nieczułego dupka stał się kimś komu mogłam zaufać. Wszystko nie miało sensu. Ludzie nie mogą zmieniać się od tak, było to całkowicie niemożliwe. Gdybym ja też się nie zmieniła do dzisiaj bym nie uwierzyła. – Mogę powiedzieć, że jest mi zajebiście przykro chociaż jej nie znałem. Nie będę ci kłamał prosto w oczy, Madison. Czujesz się rozpierdolona i masz do tego kurwa prawo. Z doświadczenia wiem, że opłakiwanie nic ci nie da. Ale jak właśnie tego potrzebujesz to jestem obok.

Zaskoczyło mnie jego wyznanie. Cole był ostatnią osobą, po której mogłam się tego spodziewać. Jemu też w jakiś sposób na mnie zależało. Nie umiał okazywać uczuć, ale chociaż się starał. Sprawiał, że zaczynałam wierzyć w każde jego słowo. Niedopiszczjac do siebie myśli, że mógłby kłamać.

Kłamał i to bardzo dobrze.

Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. W odpowiedzi oparałam głowę na jego ramieniu. To w tych ramionach mogłam czuć się bezpieczna. Wakacje się skończyły, ale Zack pozostał. Dał mi nadzieję, że nie muszę ciągle być przygnębiona. Pokazał jakie jest życie. Że nigdy nie będzie ono idealne. Trzeba być samolubnym egoistą, żeby cokolwiek osiągnąć i zacząć stawiać siebie na pierwszym miejscu.

Dla mnie on był na pierwszym miejscu.

– Dziękuję, za wszystko – wymotałam, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Wykorzystałam okazję, aby zaciągnąć się tym niepowtarzalnym zapachem jego wody kolońskiej. Mogłam zauważyć, że na dźwięk moich słowo jego jabłko Adama drgnęło.

Powtarzałam, że chcę spędzać żałobę samotnie, lecz nie chciałam. Pragnęłam, aby to Zack był przy mnie i znalazł się w momencie, gdy go potrzebowałam. Trwał przy mnie, tak jak ja byłam przy nim. Zbyt wiele nas łączyło. Bo nie mieliśmy tylko wspólnych zalet, ale i wady. Nie zwróciłam uwagi, jak bardzo jest zniszczony Zack Cole. Kiedy ja wychodziłam na prostą, on coraz bardziej zapadał się na samo dno.

Ja mu wystarczyłam, by mógł się odbić.

– Uwierz mi, Allen. Pewnego dnia będziesz mnie przeklinać, a nie dziękować – odpowiedział ostrym barytonem. Uznałam to za kolejne z jego egoistycznych zachowań. Zawsze robił się siebie tego najgorszego.

Podświadomie wiedziałam, że jeszcze nie raz będę, żałowała naszego spotkania.

Obecność Cole'a tej nocy sprawiła, że tylko coraz bardziej utwierdzałam się w tym, że wybrałam słusznie. Niestety cała ta otoczka ,gdzie mogłam wyzbyć się bólu, zniknęła wraz ze wschodem słońca. Już nic nigdy nie będzie takie samo. Pierwsza doba bez Josepin. Byłam pewna, że jej śmierć zmieni zmieni nas o sto osiemdziesiąt stopni. Mnie już zmieniła. Dotarło do mnie, że niektóre rzeczy po prostu się dzieją i nie mamy na nie wpływu. Więc dlaczego mam odkładać wszystko ja później, skoro nie wiem, że nadejdzie to później? W momencie, gdy Zack odjeżdżał autem z parkingu, ja postanowiłam pójść do siebie i przetrawić to wszystko.

– Gotowy? – zwróciłam się do bruneta, który siedział na moim łóżku i od dobrych czterdziestu minut nie poruszył się ani o milimetr.

Już na samym początku nasza trójka opuściła do dni szkoły. Nie mogliśmy udawać, że wszystko jest okej, skoro nie było. Dla mnie niebyła to żadna nowość. Przez całą moją licealną karierę nie zjawiałam się z początkiem września w szkole. Czasem nawet zdarzało mi się, że ciągnęłam to przez cały semestr.

– Miejmy to już z głowy – powiedział zupełnie wypranym głosem. Noah już nie płakał. Przypuszczałam, że stracił wszelkie siły, a żałoba pozbawiła go radości. Przez ten czas notorycznie przesiadywał ze mną i moim ojcem lub był u Blair. Chcieliśmy zapewnić go, że ma w nas wsparcie, bo jesteśmy rodziną.

Dzisiaj miało nastąpić uroczyste pożegnanie Josephin Anderson. Noah ubrany w czarną koszulkę i tego samego koloru eleganckie spodnie był już gotów do wyjścia. Nawet narzucił na siebie czarnym niczym smoła płaszcz. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze, by upewnić się, że odpowiednio wyglądam. Zwykła, najprostsza czarną sukienka opinała moje ciało. Aby wyglądać bardziej elegancko wybrałam botki i czarną skórzaną kurtkę. Wszyscy wiemy o czym świadczył ten ubiór.

Pogrzeb. Uroczystość, na którą nie zamierzałam przychodzić.

Nienawidziłam tego typu uroczystości. Dwa lata temu przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie będę uczestniczyć w tego w typu wydarzeniach. Była dla mnie zbyt wyczerpujące. Pamiętam dzień gdy trzeba było pochować Simona. Dosłownie myślałam, że położę się obok niego i karze pochować nas obu. Byłam zbyt wrażliwa, by znosić ten widok. Jednak nie widziałam innej opcji. Czułabym się jak jakiś potwór, gdybym olała tak to wszystko. Już nawet nie chodziło o same wspieranie Noah. Cholernie tęskniłam za Jo. Już nigdy nie usłyszał od niej matczynych rad, które mi dawała. Pamiętam jak byłam mała i nie miałam co jeść. To właśnie ona zapraszała mnie na obiady. Pierwszego dnia gdy tylko Noah przyprowadził mnie do domu, kobieta zachwycała się moimi ciemno niebieskimi oczami, których ja tak bardzo nie lubiłam. Bardzo mało osób posiadało prawie, że szafirowy odcień. Wolałabym morski błękit lub ten w odcieniu nieba. Z czasem zaczęłam do niego przywykać. Uwielbiałam tamto wspomnienie, było takie beztroskie.

– Noah, masz mnie i Bri. Przejdziemy przez to razem – ścisnęłam jego dłoń, by przekazać mu chociaż odrobinę nadziei.

Chłopak nic nie odpowiedział, po prostu wyszedł z mojego pokoju do auta gdzie czekał już Charlie. Zanim ja do nich dołączę musiałam coś jeszcze zrobić. Podeszłam do ściany nad moim łóżkiem, którą pokrywały liczne zdjęcia. Zerwałam jedno z nich i wcisnęłam je do kieszeni. Został niewielki ślad po oderwanym zdjęciu. Jednak nie przejęłam się tym, ponieważ ta pustka wśród tych wszystkich wspomnień była warta.

Niecałe piętnaście minut później wysiedliśmy pod cmentarzem w San Francisco. Rozłożyłam czarny parasol. Niebo dziś płakało. Opłakiwało śmierć najcudowniejszej kobiety jaką znałam. Nie przyszło zbyt wiele osób, ponieważ Josephin nie posiadała rodziny ani przyjaciół. Przyszło jedynie paru naszych sąsiadów, którzy może przez tyle lat zamienili z nią słowa. To był czysty egoizm. Chcieli pokazać się z jak najlepszej strony, jacy to oni cudowni nie są. Wśród grupy ludzi dostrzegłam naszą paczkę. Tak jak obiecali zjawili się wszyscy. Nawet Cole. Miał na sobie zwykłe czarne jeansy, tego samego koloru koszulę, której dwa pierwsze guziki pozostawały odpięte oraz ciemną marynarkę. W tym wydaniu wyglądał cholernie seksownie. Omiatał mnie spojrzeniem, spod wachlarza gęstych rzęs. Nie umknęło to mojemu ojcu, który dumnym krokiem ruszył na przód, aby dołączyć do reszty sąsiadów. Nadal nie mógł pogodzić się z tym faktem, lecz dziś postanowił odpuścić robienie niepotrzebnych afer. Przywitałam z każdym ciepłym objęciem. Chciałam pokazać jak bardzo byłam im wdzięczna za to, że po prostu są.

– Jak się trzyma? – w tyle zostałam ja i Liv, która strasznie martwiła się o Noah. Jej serdeczność i empatia to było zdecydowanie coś, co ją wyróżniało.

– Nie mam pojęcia. Nie jest już taki sam – westchnęłam ciężko. – Bardzo chcę mu pomóc, ale nie wiem jak mam to zrobić – przyznałam. Katowałam siebie w myślach, że nie potrafię mu pomóc.

– Każdy przechodzi żałobę inaczej. Noah może  jest radosnym i pozytywnym chłopakiem, ale w takich okolicznościach, może nie być przez jakiś czas taki sam – wtrącił się do rozmowy Nick. Musiałam mu przyznać rację. Być może przez jakiś czas trzeba będzie żyć z tą przybitą wersją Andersona.

Doszliśmy na miejsce gdzie już czekała na nas trumna, a na niej spoczywało zdjęcie Jo i otaczały je ogromne kwiatowe wieńce. Wśród ludzi, którzy przyszli dostrzegłam Ben'a. Noah też go zauważył i podszedł do niego. Ja i Bri podeszłyśmy do tej dwójki. Nie chciałyśmy, żeby doszło do kolejnej kłótni między nimi. Przynajmniej nie w takich okolicznościach.

– Skąd wiedziałeś, że moja mama zmarła? – przemówił brunet i było to chyba najdłuższe zdanie, które padło z jego ust w przeciągu dwóch dni.

– To już nieistotne. Przyszedłem tu tylko dlatego, że twoja matka była sympatyczną kobietą. Ale nie licz na nic więcej – wyprzedził jego następne pytanie.

– Koleś, co jest z tobą nie tak? Przyszedłeś na pogrzeb jego mamy, a dowalasz mu tekstem, że to definitywny  koniec. Masz tupet – wtrąciła się Blair, która stanęła po stronie Noah. Musiałam przyznać, że zachowanie Ben'a było strasznie słabe.

W między czasie na twarzy Noah zaczęło malować się przerażenie. Jakby się czegoś obawiał.

– Z czasem zrozumiecie – rzucił zdawkowo, po czym poszedł w kierunku reszty ludzi.

– O czym on do cholernie gada? – zwróciłam się do przyjaciela. Liczyłam, że wyjaśni nam to wszystko.

– Zaraz się zacznie, przyszedł już Pastor Kalley – sprawnie wymigał się z odpowiedzi na moje pytanie. Spojrzałam na morskooką dziewczynę, dając jej znać, że będziemy musiały to z niego wyciągnąć.

Nie wiem dlaczego, ale nie byłam w stanie znieść przemowy pożegnalnej. Nie chciałam jej słuchać. Stałam w pierwszym rzędzie obok Noah, a za mą stał Cole, które dłoń spoczywała na mojej tali. Byłam mu cholernie za to wdzięczna. Być może świadomość jego obecności sprawiła, że tak dobrze się trzymałam. Krople deszczu spływały po dębowej trumnie. W końcu nadszedł moment ostatecznego pożegnania. Trumna powolnie zaczęła osuwać się w dół. Dopiero wtedy uderzyła we mnie ogromna fala bólu. Łzy spływały po mojej twarzy, nie przejmowałam się makijażem, który za pewne zostawił pod moimi oczami całe wieki. Rozejrzałam się dookoła, Blair płakała. Liv i Mike również. Ness też płakała. Po mimo, że nie znali Jo, to i tak coś w nich pękło. Anderson podbiegł do zjeżdżającej trumny.

– Nie, proszę... nie... – błagał nas. Był w fatalnym stanie. Ten widok jeszcze bardziej rozrywał mi serce.

Blair natychmiast do niego podeszła i objęła go ciepło. Śmiało mogłam przyznać, że to ona robiła znacznie więcej dla niego. Sama ledwo się trzymała, bo tak naprawdę prawdziwe piekło ją czekało. Te wszystkie rozprawy i ponowne opowiadanie tego wszystkiego. Ja na jej miejscu już dawno bym się załamała, ale nie Wilson. Nawet w tak gównianej sytuacji ona była podporą dla swoich przyjaciół.

– Noah, musimy – powiedziała do niego ze stoickim spokojem, jakby rozmawiała z przestraszonym dzieckiem. Brunet w odpowiedzi skinął głową i pozwolił się zaprowadzić na swoje wcześniejsze miejsce. Zanim to zrobił po raz ostatni pochylił się nad trumną i pocałował mokre drewno, szepcząc coś. Nikt nie usłyszał jego słów i najwyraźniej tak miało być. To było jego ostateczne pożegnanie.

Najgorszy moment ceremonii nastąpił gdy zasypywano dziurę, gdzie parę chwil temu zniknęła Jospehin Anderson. Przez cały czas walczyłam z sobą, aby nie popaść w typowy dla mnie napad płaczu. Teraz już nie byłam w stanie trzymać wszystkiego w sobie i pękłam. O mało co nie upadłam, jednak Zack przycisnął mnie do siebie.

W odpowiedzi wtuliłam twarz w jego tors. W tych ramionach czułam się jakby wszelkie zło miało mnie nigdy nie dosięgnąć. Łudziłam się, że całe zło minie. Przecież wystarczająco rzeczy mnie spotkało. Myślałam, że wykorzystałam swój limit. Musiałam się pomylić.

– Josh i ja weźmiemy Noah do siebie – poinformowała mnie blondynka i cmoknęła na pożegnanie w policzek. – Trzymaj się! – nim odeszła potarła pokrzepiająco moje ramiona.

Pogrzeb dobiegł końca i wszyscy zaczęli rozchodzić się do domów. Nie mieliśmy zamiaru organizować stypy, ponieważ Josephin od zawsze powtarzała, że to czysty absurd. Jak można stać nad czyimś grobem i go opłakiwać, a później urządzać uroczysty obiad i pić na całego. Miała ona rację, ponieważ była bardzo mądrą kobietą. Kiedyś nie doceniałam jej tak bardzo jak powinnam, a dzisiaj było już za późno.

Wcześniej ustaliłyśmy z Bri, że to właśnie ona weźmie Noah do siebie. Przez najbliższy czas postanowiłyśmy w ten sposób się wymieniać. Nie to, że nie ufałyśmy Noah czy coś w tym stylu. Zwyczajnie nie chciałyśmy go porzucić, bo w takiej sytuacji mógłby poczuć się, że został samotny.

– Nie znałam Pani Andreson, ale teraz na pewno znajduje się w lepszym świecie – podeszła do nas Liv wraz z resztą. Bardzo chciałam uwierzyć w jej słowa. Jo zasługiwała na wszystko co najlepsze.

– Pewnie masz rację – zgodziłam się z nią. Los dla nas już do końca został nam przypisany i nie pozostaje nic innego, jak tylko się z nim pogodzić.

– Bez rodziny też da się wychować. Jest ciężko, ale wystarczy mieć obok bliskie ci osoby – pokrzepił mnie Mike. On od zawsze musiał liczyć tylko na siebie. Dało mi to nadzieję, że Noah również sobie poradzi.

– Chyba, że nagle twoim bratem staję się taki Alex Gomez i wszystko wydaje się o wiele trudniejsze – rzucił Nick, aby nieco rozładować tą żałobną atmosferę.

– Uwierzcie mi czy nie, ale ja też nie chciałbym poznać samego siebie.

Na słowa blondyna uśmiechnęłam się pod nosem. Nie ważne, co powiedział, a jego teksty rozśmieszały ludzi. Czasami zastanawiałam się, kiedy mówił poważnie i doszłam do wniosku, że chyba nigdy. Taki już był jego urok.

– Powinniśmy się zbierać dziś to my rządzimy barem – pochwaliła się Ness. Cóż, jak widać wizja, że może zrobić z lokalem cokolwiek pod nieobecność Josh'a bardzo zmotywowała ją do pracy.  – Ogarnizujemy fajny wieczorek, by mieć z czego opłacić czynsz. Wpadnijcie.

Jeszcze chwilę rozmawialiśmy, dopóki nie zapewniłam czerwonowłosej, że wpadnę chociaż na chwilę. Później pożegnaliśmy się.

– Rozumiem, że nie wracasz ze mną? – za plecami usłyszałam głos ojca. Ociekał on gniewem, ponieważ wciąż stałam bardzo blisko Cole'a. Ani mi się śniło, by odsunąć się chociażby o milimetr.

– Nie. Zack mnie odwiezie – odparłam chłodno. Nawet nie poznałam swojego głosu, bo przemawiała nim stanowczość, której zawsze mi brakowało.

– Zobaczysz, że jeszcze będziesz żałowała swoich decyzji, Madison – ostrzegł mnie.

– Nie chcę tego słuchać. Więc daruj sobie, zwłaszcza w taki dzień – stanęłam w obronie chłopaka, który tylko spoglądał na mojego ojca z lekceważąco miną. Automatycznie wstawiałam się za nim, był to dla mnie naturalny odruch.

– Dobrze – odpowiedział i odszedł od nas.

Chyba po raz pierwszy dotarło do niego, że musi uszanować moje decyzje. Może gdyby w dzieciństwie poświęcałby mi więcej czasu, to wszystko inaczej by się potoczyło?

– To co, Allen? Odwożę cię do domu, a szeryfowi nie za bardzo się to podoba – podsumował Zack. On zawsze wszystko dokładnie analizował i chłonął każde słowo, które zostało wypowiedzenie. Był bystry i widział wiele rzeczy, które ja kompletnie pomijałam.

– Wiesz, że nie obchodzi mnie jego zdanie? – odwróciłam się do niego twarzą, unosząc brwi. Nie chciałam podporządkowywać się woli ojca. Tym bardziej, że dla mnie ojcem nie był. – Zanim pójdziemy muszę coś załatwić. Jak chcesz możesz iść ze mną.

– Teraz? Na cmentarzu? – spojrzał na mnie z dekoncentrowaną miną, jakby gapił się na wariatkę. Lecz ja dałam mu znać, że wcale nie żartowałam. – Okej, prowadź – po przystał na to i podążał dokładnie krok w krok za mną.

Właściwe to dobrze, że się zgodził, ponieważ chciałam, żeby był przy mnie. Całą noc nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że w końcu nadeszła odpowiednia pora. Zadręczałam się tym, że nie zrobiłam tego wcześniej. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że po prostu nie mogłam. To co chciałam zrobić wymagało sporo odwagi.

Pewnie zastanawiacie się co może zrobić nastolatka na cmentarzu?

Chciałam kogoś odwiedzić.

Dobrze zapamiętałam drogę chociaż, że byłam tu tylko raz. Wyryła się ona w mojej pamięci, jakby już nigdy miała mnie nie opuścić. Zatrzymałam się przed jednym z nagrobków, a tuż za mną stanął Cole. Nie musiałam się odwracać by wiedzieć, że ma zdekoncentrowaną minę. Dokładnie chciałam, żebyśmy obaj się tutaj znaleźli. Nie przeszkadzał mi nawet deszcz, ponieważ dosłownie lało, przez co parasol nie zapewnił nam odpowiedniego schronienia. Z trudem spojrzałam na płytę nagrobną, gdzie został wyryty napis.

Simon Bruce

Tylko tyle. Żadnej więcej informacji. Żadnej głupiej daty, czy słów pożegnalnych. Pamiętam, słowa jego matki, jakby to było zaledwie wczoraj. Nie chciała, żeby każdy kto tu przechodził wiedział ile jej syn miał lat w momencie śmierci. Każdemu nasunęłoby się na myśl samobójstwo. Nie mogłam tego znieść, gdy próbowała to wszystko zatuszować, po mimo, że całe miasto znało prawdę. Nawet w dniu jego pogrzebu, skłamała. Wmawiała wszystkim, że zmarł na białaczkę. Nie mogłam tego słuchać, dlatego chciałam jej powiedzieć, żeby zakończyła te paskudne kłamstwa. Prawda była bolesna, ale Simon zasługiwał na całą prawdę. To był jego wybór i nikt nie powinien kłamać w sprawie jego śmierci. W odwecie jego matka wzięła mnie na słowo i wtedy rozpadłam się na dobre. Zaczęła mnie obwiniać, a w momencie, gdy zaczęto zasypywać jego trumnę dopadły mnie straszliwe wyrzuty. Cierpiałam tak bardzo, że już nigdy więcej go nie odwiedziłam. Już prawie dwa lata, a ja od tamtego momentu nie pojawiłam się tutaj ani razu. Dzisiaj nadszedł ten moment i chciałam, by ktoś mi bliski był przy mnie.

– Cześć, Simon... – odezwałam się słabym głosem, walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać. – Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać. Po prostu myślałam, że tak będzie łatwiej. Nie było. Już nic nie jest takie samo, jak z przed dwóch lat. Brakuje mi twojej muzyki, twojego głosu, twojego śmiania się. Od tego czasu wiele się zmieniło... – nie byłam w stanie mówić. Moim oparciem był Zack. Ścisnął moją dłoń, a ja dalej kontynuowałam. – Ja też się zmieniłam. Nie masz pojęcia ile wiadomości zostało na twojej poczcie głosowej. Obwiniałam cię, że mnie zostawiłeś. Później zaczęłam obwiniać siebie. Nareszcie zrozumiałam co czułeś w tamtym momencie. Życie jest cholernie trudne, ciągłe straty, wzloty i upadki. Notorycznie próbują nas złamać. Mam nadzieję, że wybaczyłeś mi, że nie było mnie w momencie twojego największego załamania.

Zapewne musiałam wyglądać jak wariatka. Stałam nad grobem zmarłego chłopaka, w momencie gdy na nowo pozbierałam siebie. Trzymałam za rękę moją nową nadzieję.

Simon nie był tylko moim chłopakiem, ale i przyjacielem. Zawsze byliśmy obok siebie. Po mimo tak wielkiego cierpienia, które przyniosła mi jego śmierć. Cieszyłam się, że to właśnie on był moją pierwszą miłością. Wspomnienia, które wspólnie stworzyliśmy już na zawsze zostaną wyryte w mojej pamięci. Być może, gdyby nie ta tragedia w przyszłości założylibyśmy rodzinę lub rozstali się podczas wyjazdu na studia. Wszystko to tylko gdybanie. Rzeczywistość była inna. Nie spędzimy już żadnej sekundy obok siebie. Chciałaby, abym ja też była szczęśliwa. Gdzieś głęboko w sercu wierzyłam, że on też może być.

– Jeśli zastanawiasz się, co u naszej bandy, to jest stabilnie. Może nie jest idealnie, ale jesteśmy. To przyjaźń na całe życie i nawet, co jest po nim. Ty też do niej należysz – zaśmiałam się pod nosem. Czułam jak ten ciężar, który był ze mną od tylu lat, stał się w końcu lżejszy. Dzisiejszy dzień był właściwy. Nadszedł koniec katowania się myślami. Simon mi wybaczył. Zapewne zabrzmi to dziwacznie, ale czułam to w kościach. Znałam go taki szmat czasu, że mogłabym założyć się, że skakałby z radości wiedząc, że jesteśmy szczęśliwi. – Kochamy cię bardzo – zapewniłam go, a zamiast łez na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Nie przyszłam tutaj po to, by na dobre zamknąć ten rozdział. To byłoby nierealne, bo zwykłe przeprosiny nie znaczą, że zapominamy o wszystkim, lecz żyjemy z tą świadomością idąc przed siebie.

Przypomniałam sobie o najważniejszym. Wyjęłam z kieszeni mojej skórzanej kurtki zdjęcie, które zabrałam tutaj ze sobą. Skoro mój przyjaciel nie miał żadnych wyrytych słów ku jego pamięci. Nadszedł czas to zmienić. Ustawiłam zdjęcie przedstawiające chłopaka z gitarą przy ognisku. Było to jedyne zdjęcie, którego nie spaliłam. Przykleiłam je ostrożnie. Do ust przyłożyłam dwa palce i przyłożyłam je do marmuru.

– Wracajmy – zwróciłam się do Zack'a, który tylko skinął głową. Najwidoczniej nie spodziewał się tego, co właśnie zrobiłam.

W drodze powrotnej dopadły mnie wątpliwości, czy aby na pewno dobrze postąpiłam. Nie chciałam, by Cole uznał mnie za wariatkę. Jednak było już za późno. Nie miałam czego się wstydzić. Postąpiłam zgodnie ze samą sobą i to się liczyło. Zupełnie przemoczona do suchej nitki zajęłam miejsce pasażera.

– Uważam, że dobrze postąpiłaś – zaczął, gdy wyjeżdżaliśmy z pod cmentarza. Rzadko kiedy z jego ust mogłam słyszeć pochwały skierowane w moją stron.

– A ty nie chciałbyś jeszcze pogadać z Leylą? – wypaliłam, lecz szybko ugryzłam się w język, kiedy zdałam sobie sprawę z własnych słów. Po raz kolejny niepotrzebnie wspomniałam o ten dziewczynie, już po minie bruneta mogłam wywnioskować, że nie był zachwycony. Czekałam tylko na prawdziwy wybuch.

– Nie wiem – odpowiedział wymijająco, co kompletnie zbiło mnie z tropu. Przecież z każdym wspomnieniem o Leyli władał nim diabeł siedzący w środku. Więc dlaczego, akurat teraz się opanował? – Musimy podjechać do warsztatu, Ethan ma coś ważnego – zmienił temat, dając mi znać, że mam już zakończyć ten temat.

Akurat z tym go zrozumiałam, dlatego nie odezwałam się do niego ani jednym słowem. Dopiero kiedy parkował auto odbyliśmy nieznaczącą wymianę zdań, ponieważ uważał, że powinnam zostać w aucie. W końcu postawiłam na swoim. Najwidoczniej do Cole'a trafił argument, że jeśli mnie tutaj zamknie, to wybije mu szybę. Uznał, że byłam do tego zdolna i się nie mylił. Teraz kroczyłam dumnie w kierunku bramy garażowej. Pomińmy fakt, że wyglądałam jak mokry kundel, a moje oczy były opuchnięte od płaczu.

– Siema, Mad. Słyszałem, co się stało... – nim zdążyłam się obejrzeć, trwałam zamknięta w ramionach szatyna.

– Hej... – wydusiłam z siebie, ponieważ miałam małe trudności z zabraniem porządnego wdechu. Kto by pomyślał, że Ethan może być tak silny? Myślałam, że to uściski Noah były zabójcze.

– Taki mi przykro. Chciałem przyjść, ale nie mogłem. Niektórzy muszą pracować  – zaznaczył dobitnie, tak by Cole go usłyszał. Kolejny raz pracował za niego, gdy ten spędzał czas ze mną.

– Daruj sobie i mów, co chciałeś powiedzieć, bo nie przyjechałem tu na darmo – warknął ostrzegająco. Jego humor zaskakująco się zmienił i już nie był taki miły jak jeszcze chwilę temu.

Cały jego urok. Nieraz miewał przebłyski człowieczeństwa, ale w znacznej mierze bywał zwykłym kawałem chuja. Chciał, żeby całe miasto przed nim drżało. Nie mógł pozwolić sobie, by z niego drwiono.

Tylko przede mną się otworzył.

– Wpadł tutaj Rick – wspomniał zielonooki. Już na sam dźwięk tego imienia moje ciało przeszyło pewne niepokojące uczucie. Przecież wciąż miałam na uwadze, że ze sobą współpracowali, więc nie powinno mnie to dziwić. – Pytał o ciebie. Kazał ci przekazać, że z końcem miesiąca masz zaplanowaną walkę i masz ją wygrać – kontynuował Ethan. Na samo wspomnienie walki odruchowo spojrzałam na Zack'a. Za nic nie mogłam odczytać jego emocji. Tak bardzo chciałam widzieć, co siedziało w jego głowie.

– Pogadam z nim. Chodź, Allen odwiozę cię do domu – wykręcił się zwinnie.

Spełniłam jego polecenie i pożegnałam się z Wood'em. Nie chciałam wracać do domu, jednak cały czas byłam mokra. Zaraz jeszcze dostanę zapalenia płuc i tyle z tego będzie. Jednak Cole czasem też myślał. Nie była to też troska o mnie, a raczej próba uniknięcia rozmowy ze mną. Wiedział, że nie pochwaliłam całej idei tych beznadziejnych walk. Już widziałam jak to wygląda. Tym bardziej wiedziałam kto to organizował.

– Chyba nie będziesz znowu pakował się w to gówno? – nie dawało mi to spokoju. Dlatego kiedy zatrzymaliśmy się na moim osiedlu, nie mogłam już dłużej milczeć. Zack odwrócił twarz w moim kierunku.

– Będę po ciebie za godzinę. Ubierz się ciepło – nie odpoiwedział na moje pytanie, a tak serio to je olał. Była to dla mnie jednoznaczna odpowiedź. Zerknęłam na zegar. Miałam niecałą godzinę do osiemnastej. Widząc moje niezadowolenie Cole pochylił się i złożył na moich ustach krótki, ale intensywny pocałunek.

Kompletnie się tego po nim nie spodziewałam. Na dolnej wardze wciąż czułam jego zęby. Chciałam jeszcze więcej, musiałam zadowolić się tym, co otrzymałam.

– Jeszcze do tego wrócimy. Za godzinę – oświadczyłam prawie stanowczym głosem. Zdecydowanie, przy Zack'u nie umiałam być konsekwentna. Jakoś mi to nie przeszkadzało. Wysiadłam z niebieskiego BMW z szerokim uśmiechem na ustach.

Wychodziłam na górę cholernie z siebie zadowolona. Nawet śmierć Jospehin nie była już dla mnie tak straszna, póki miałam przy sobie wsparcie. Nie musiałam liczyć tylko na siebie, bo on robił wszystko, żebym w końcu przestała myśleć. Mimo ulewy, jak czułam się jakby słońce wschodziło tylko i wyłącznie dla mnie. Brakowało mi słów, by to opisać.

W pokoju panował taki sam nieład w jakim zostawiłam go rano. Pragnęłam szybko zrzucić z siebie te przemoczona ubrania. Przez nadmiar wody sukienka jeszcze bardziej opinała moje ciało, niż wcześniej. Jednak umierałam z głodu. Uznałam to za potrzebę wyższego rządu, więc poszłam do kuchni.

– Wybierasz się gdzieś? – w salonie stał mój ojciec, ubrany w swój służbowy mundur. Musiał go zaskoczyć mój szybki powrót do domu. Pewnie przypuszczał, że zostanę z Cole'm i będę z nim robić nie wiadomo co. Nie mogłam go za to winić, nie ufał mu. Co było zupełnie normalne.

– Muszę iść do pracy. Nie mogę zaniedbać bezpieczeństwa miasta – powiedział dość stanowczo. Od zawsze wiedziałam, że stawiał to miasto ponad samego siebie. Dosłownie żył tą pracą. Brał dodatkowe nadgodziny. Już w ostateczności wolałam, żeby spędzał całe dnie poza domem, niż miałby upijać się przy każdej okazji.

– To na razie – rzuciłam beznamiętnie, udając się do kuchni.

Kiedy przygotowywałam sobie płatki usłyszałam trzask drzwi wejściowych, co oznaczało, że Charlie sobie poszedł. Zostawił mnie samą w żałobie. Gdyby nie wsparcie pewnego bruneta już dawno siedziałabym zapłakana w swoim pokoju. Jednak on mi na to nie pozwolił.

Nareszcie mogłam zrzucić z siebie to paskudne ubranie. Związałam włosy w wysokiego koka i weszłam pod prysznic, żeby zmyć z siebie cały ten brud. Gorąca woda zapewniała mi wewnętrzny spokój. W takich chwilach czułam się jakby myślami mogła przenieść się do innego świata. Nie było tam niczego, po prostu odpoczywałam. Od wszelkich uczuć i zmartwień. Po prostu byłam. To mi wystarczyło. Do niedawna chciałam, aby ten stan panował w rzeczywistości. Sądziłam, że jest to najlepsze rozwiązanie. Bo co innego mogłam zrobić? Walczyłam ze wszystkich sił, aby już nigdy nie być dla nikogo ciężarem. Ja miałam być siłą, która poprowadzi każdego przez najgorsze piekło. To nie mnie miał każdy ratować, a ja innych. Tak było o wiele prościej. Trwałabym jak jakaś maszyna, ale był jeden haczyk.

Ja chciałam czuć.

Dotarło do mnie, że trzeba zachować krztynę człowieczeństwa, a jeśli przestałabym cokolwiek odczuwać to nie byłabym już człowiek. W zaledwie cztery miesiące mój światopogląd uległ diametralnej zmianie. Nie żyłam bojąc się jutra, a korzystałam tego, co zostało mi dane. Nigdy nie możemy przewidzieć końca. Dlatego lepiej cieszyć się dzisiaj. Na smutki też nadejdzie czas, ale to właśnie radość jest największą nagrodą, a łzy konsekwencją.

Po raz kolejny dzwonił mój telefon, przez co byłam zmuszona zakończyć prysznic. Z trudem rozstałam się z ciepłym strumieniem wody. Rozgrzaną do czerwoności skórę owinęłam szczelnie ręcznikiem. Ślizgając się, popędziłam do pokoju gdzie zostawiłam telefon.

– Co jest Blair? – natychmiast zaczęłam cała spanikowana. – Stało się coś?

Nie wszystko w porządku. Jestem z Josh'em. Dzwonię, bo chcę ci powiedzieć, że Noah postanowił wrócić do domu. Zajrzyj do niego, jak będziesz mogła. Upierał się, że chce być sam. Nie wiem czy dobrze zrobiłam... – słysząc to ani trochę nie spanikowałam w przeciwieństwie do Wilson. Już po samym głośnie poznałam, że zadręcza się tym wszystkim.

– Nie, w porządku. Jeśli potrzebuje samotności to dajmy mu ją – zapewniłam przyjaciółkę. Stuprocentowo ufałam swojemu przyjacielowi i nie było powodu, aby miały się o co zamartwiać.

– No dobrze – zgodziła się ze mną. – Muszę spadać, bo właśnie z Josh'em oglądamy film – zakończyła połączenie. Automatycznie uśmiechnęłam się pod nosem. Przynajmniej nie musiałam się martwić o Bri, ponieważ Josh był przy niej i nie odstępował jej ani na krok.

Rzuciłam telefon na łóżko i zaczęłam się ogarniać. Wybrałam czarne spodnie, o szerszych nogawkach i mnóstwem dziur. Postawiłam też na prostotę i ubrałam tego samego koloru koszulkę na ramiączkach, którą wcisnęła do środka spodni. Na odkryte ramiona narzuciłam szarą rozpinaną bluzę. Musiałam od nowa się pomalować. Jednak nie był to jakiś spektakularny makijaż, ponieważ użyłam tylko odrobinę pudru i tuszu do rzęs. W tym momencie zaczęłam żałować, że nie umyłam włosów. Kiedy rozpuściłam koka, wzdłuż mojej twarzy opadły kręcone kasztanowe kosmyki. Ja z natury posiadłam proste włosy, jednak pod wpływem deszczu falowały się one delikatnie przy końcach. Jakoś musiałam przeboleć ten fakt, ponieważ nie było sensu ich prostować, skoro pod wpływem tej pogodny i tak się pofalują.

Spojrzałam na zegarek. Do spotkania z Zack'iem pozostało mi jeszcze piętnaście minut. Wcisnęłam na stopy czarne conversy i postanowiłam złożyć krótką wizytę Andersonowi. Wiem, że Blair mówiła o spokoju, ale to było silniejsze ode mnie. Chciałam sprawdzić co u niego. Cała ulewa, która jeszcze do niedawna panowała na dworze zamieniła się w lekką mżawkę. Zatrzymałam się piętro niżej, wchodząc do pokoju przyjaciela. Od razu uderzył we mnie zapach alkoholu i zioła. Wystarczyło spojrzeć na łóżko. Noah leżał na nim rozwalony w poprzek, a jeden dłoni trzymał jointa, natomiast w drugiej pół litra czystej.

– Ładnie się bawisz w samotności – skomentowałam tak, by do chłopaka dotarło, że nie jest tutaj sam. Ciężko było mi określić w jakim był stanie. Oparłam się udami o drewniane biurko i założyłam dłonie na klatce piersiowej, spoglądając na niego wyczekująco.

– Właśnie. Słowo klucz to samotność, więc nie potrzebuje opieki moich dwóch cudownych nianiek – sarknął i uniósł głowę, a z ust wypuścił dość gęsty dym. Popił wszystko wódką.

Noah nigdy tak się nie zachowywał. Owszem uwielbiał alkohol i marihuanę  ale nigdy nie łączył ich ze sobą. Teraz wyglądał, jakby wszystko było mu obojętnie. Chciałam przyjąć to do siebie, bo tłumaczyłam sobie, że w taki sposób odreagowuje żałobę.

– Ja i Blair się o ciebie martwimy – chciałam, żeby w końcu to do niego dotarło. Sama przechodziłam przez wszystkie te etapy żałoby, zatem wiedziałam jak to jest.

– Jak widzisz bawię się ekstra.

To nie był mój Noah. Śmierć jego mamy bardzo go zmieniła. Z radosnego chłopaka stał się wrakiem człowieka, który szukał ukojenia w używkach.

– Wiesz, że możemy pogadać... – wtedy Noah zerwał się z łóżka, jak poparzony. Nie spodziewałam się tak gwałtownej reakcji. Na pewno nie po nim.

– Ja pierdolę Mads! Nie jesteś moim zasranym psychologiem, więc daruj sobie te gadki! Wybacz, że nie skaczę pod sam sufit, kiedy od dzisiaj moja mama leży pod toną piachu. Czuję się zajebiście chujowo, a ty oczekujesz ode mnie nie wiadomo czego! – stanął naprzeciw mnie i zaczął krzyczeć. W tych błękitnych tęczówkach czaiła się tona bólu i nienawiści. Jednak jego wybuchowe był czymś nienaturalnym dla mnie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale mnie zatkało. Przecież to tylko jeden z etapów żałoby, którym jest złość. Musi to z siebie wyrzucić. Dlatego pozwoliłam mu kontynuować. – Nie każdy ma tak chore relacje, że nawet śmierć rodzica ich nie wzruszy. Ja kochałem moją mamę. I mi się kurwa nie dziw dlaczego to robię.

– Wiesz co? Powinieneś ochłonąć jeśli nie chcesz mnie stracić – zagroziłam mu, po czym skierowałam się do wyjścia. Całym tym swoim monologiem nawiązał do mnie. Akurat po nim bym w życiu się tego nie spodziewała. Owszem nie płakałabym po tacie, co nie oznaczało, że Noah miał zachowywać się tak samo jak ja. Spędziliśmy setki godzin rozmawiając o naszym dzieciństwie. Teraz to zupełnie zlekceważył, jakbym już przywykła do tej myśli, że jestem niekochana przez rodziców. – Nie jesteś tym, kim byłeś przez te jebane dziesięć lat.

Opuszczając pokój przyjaciela nie odwróciłam się, po prostu wyszłam. W innym wypadku zostałabym. Musiało to do niego dotrzeć, że nie może obwiniać każdego. W tym samym czasie telefon w mojej kieszeni zawibrował.

Zack: Czekam na dole

Jedna głupia wiadomość sprawiła, że zapomniałam o wszelkich problemach. Uznałam, że to Anderson musi chcieć się pozbierać. Ja nie mogłam nic więcej zrobić. Po prostu zeszłam na dół, gdzie już czekał za mną chłopak.

– Masz minę, jakby ktoś zrobił ci krzywdę – zauważył Cole. Zapewne pomyślał, że znowu kłóciłam się z ojcem. Pomylił się, bo tym razem to nie Charlie zepsuł mi humor. Była to sprawka mojego najlepszego przyjaciela.

– Nie, po prostu za dużo się dzieje i tyle – skłamałam po części, zapinając pasy. Nie powinnam wspominać przy nim o Noah, ponieważ nie pałał do niego sympatią. Zwykła wzmianka o nim kończyła się ogromną awanturą. Dlatego lepiej było to przemilczeć.

– Jeśli chcesz, to nie musimy nigdzie jechać – zaoferował, przeczesując swymi długimi palcami włosy. Na jego głowie powstał nieład, który jeszcze tylko dodawał mu charakteru.

– Nie, jest okej – zapewniłam go. Nawet nie miał pojęcia jak bardzo chciałam spędzić z nim ten czas. Przez ostatnie kilka tygodni wybierałam jego, przez co nienawiść Zack'a do mojego przyjaciela sprawiła, że odsunęłam się od niego. Jednak dzisiaj był sam sobie winien.

– W takim razie dokąd? – zapytał szarmanckim tonem, co spowodowało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiałam te momenty gdzie nie musieliśmy nikogo udawać. Wszystko wydało się łatwiejsze.

– Hm... – udałam zamyśloną. Tak naprawdę było mi wszystko jedno gdzie pojedziemy. Wystarczyło, że spędzimy ten czas wspólnie. – Może zajrzymy do baru? – przypomniało mi się, że Ness coś wspomniała. Więc koniecznie musiałam tam zajrzeć.

– Okej – przytaknął tylko, odpalając silnik.

Jakiś czas później weszłam do baru, który ani trochę nie przypomniał pabu, który zapamiętałam. W środku znajdowała się cała masa mężczyzn, a ich ciała były pokryte neonową farbą. Przez ultrafioletowe światło świeciła ona w ciemności. Spojrzałam wymownie na Cole'a. On też nie wiedział, co tutaj jest grane. Nie tylko on. Mogłam założyć się, że Josh nie miał pojęcia o tym wszystkim, inaczej za nic by się nie zgodził. By uzyskać wyjaśnienia udałam się do baru.

– O super! Jesteście już! – za ladą stała Liv, która jako pierwsza się z nami przywitała. Za ladą dostrzegłam też Nessę, która odznaczała się neonową zieloną, obcisłą sukienką bez ramiączek. Spojrzałam na obie dziewczyny, ich kolorowe włosy świeciły, przez co były o wiele wyraźniejsze.

– Co to za impreza? – zapytałam zainteresowana i usiadłam na jednym z wolnych stołków barkowych.

– Pytaj się Ness, to ona to wymyśliła – odpowiedział Mike. Chłopak wyszedł z zaplecza niosąc ogromną beczkę piwa. Zatem to ta trójka robiła dzisiaj za barmanów.

– I wyszło idealnie. Zobacz ile ludzi przyszło – wskazała czerwonowłosa, aby jeszcze dopiec Millerowi. – Dzisiaj jest impreza dla gejów – odpowiedziała na wcześniej zadane pytanie. – Mój kuzyn narzekał na brak zysków, a dzisiaj zebraliśmy już trzysta dolców z samych napiwków.

– Wątpię, że Josh'owi spodoba się przerobienie baru na klub dla gejów – wtrącił Cole. Miał on po części rację. Gdyby Peterson to był, to pomysł Nessy natychmiast zostałby odrzucony.

– Całe szczęście, że go tu nie ma – zacmokała dumnie w kierunku bruneta. – Poza tym to nie na stałe. Wyluzuj. To tylko wieczorek tematyczny. W następny weekend możemy zrobić, coś dla pań. Ja bym nie pogardziła – rozmarzyła się dziewczyna. Ness w tych sprawach była bardzo elastyczna. Uważała, że miłość nie istnieje, liczy się tylko dobra zabawa i trzeba wszystkiego spróbować.

– Tak, tak. Wszyscy wiemy, co lubisz Ness – zawtórował Zack. Wiedziałam, że robiła to tylko po to, by jeszcze bardziej wkurzyć dziewczynę.

Połączenie ich mocnych charakterów, było niczym wielki wybuch. Żadne nie znosiłoby myśli przegrania, dlatego prędko trzeba było zakończyć tą dyskusję. Zrobiła to Liv, która bezsensownie zaczęła nawijać o neonowych farbach. Żeby było zabawniej nałożyła trochę różowej farby i na twarzy namalowała sobie wąsy kota. Musiałam przyznać, że to idealnie odzwierciedlało jej charakter. Bywała czasami infantylna, ale to właśnie to tworzyło jej uroczą otoczkę.

– Idzie i nasze kolejne dziecko – zauważył Mike, wskazując palcem na Alex'a.

Kiedy tylko blondyn do nas podszedł parsknęłam ze śmiechu. Nie mogłam się powstrzymać. Chłopak nie tylko był bez koszulki, ale na jego czole widniał napis, który przez podświetlenie natychmiast rzucał się w oczy. Dokładniej miał wypisane słowo hetero i to drukowanymi literami.

– Po co ci to? – wskazałam na jego czoło. Początkowo Gomez nie miał bladego pojęcia o co mi chodziło, dopiero gdy dostrzegł swoje odbicie w lustrze  zawieszonym na suficie.

– To impreza dla gejów, a moje serce należy do rudowłosej piękności – przybliżył się do Nessy, która akurat przygotowywała drinka. Mogłam przyznać, że ta odległość była cholernie dla niego niebezpieczna. Wystarczyła sekunda, aby jedna ze szklanek wylądowała na jego głowie.

– Rudy to ty sam jesteś i to od urodzenia. To jest czerwony daltonisto – zwyzywała go szarooka. Nienawidziła kiedy ten notorycznie wspomniał, że jest ruda.

– Tego akurat mi nie potwierdził. Jestem w połowie analfabetą, mam dysleksję, dysortografię i dyskoordynację ruchową... – wymieniał licząc na palcach. Musiałam przyznać, że lista była naprawdę pokaźna. Zresztą pasowało mi to do niego.

– Jakim cudem ty skończyłeś szkołę? – zapytał ironicznie Cole. Sama chciałam poznać odpowiedź na to pytanie, bo Alex nie należał do grona najbystrzejszych osób. Więc musiał mieć sporo szczęścia i wielu nauczycieli, którzy przymykali na to oko.

– A kto robił za niego wszystkie prace domowe i przygotowywał ściągi na testach? – odparł Mike, wymownie zerkając na Cole'a. Był on młodszy o rok, nie przypuszczałam, że tak dobrze radził sobie w szkole, aby być z materiałem tak do przodu.

Nie tylko tego o nim nie wiedziałam.

– A gdzie Nick? – zmieniłam temat, ponieważ przeczuwałam, że z tej rozmowy wyniknie coś niedobrego.

– Jest tam – różowowłosa wskazała, chłopka, którym był Nick.

On również tańczyła bez koszulki, ciałem ocierając się o innych mężczyzn. Jego muskularne ciało pokrywała nadmierna ilość farb, a jednak wyglądał jak dzieło sztuki. Swoją delikatnością idealnie komponowała się w tym otocznie. Od razu na myśl nasunął mi się Noah. On też pewnie, by świetnie się tutaj bawił. Może na okres żałoby impreza nie była za dobrym pomysłem? Jednak on zdążył już urządzić prywatną imprezę tylko dla siebie.

– Spadamy stąd? – nad moim uchem usłyszałam ten aksamitny baryton, który wywołał u mnie dreszcze. Wyczułam ten charakterystyczny zapach jego wody kolońskiej. Nawet na kilometr rozpoznałabym ten nieziemski zapach.

Przytaknęłam tylko skinieniem głowy i wstałam z krzesełka barowego, o mało co nie straciłam równowagi, jednak w porę ją odzyskałam. Dosłownie byłam strasznie niezdarna, że tylko czekałam na moment gdzie przez zwykłą czynność zrobię sobie krzywdę.

– Gdzie idziecie? Nie zostaniecie na dłużej? – zmartwiła się Liv.

– Nie, chyba będziemy już spadać – próbowałam się jakoś wywinąć. Przecież nie przyznam otwarcie, że wolę siedzieć ten czas z Zack'iem, niż siedzieć na imprezie.

– To jest przypał Ness. Chętni zobaczyłbym jak sprząta, ale już ostatni paradowała w stroju pokojówki – dodał brunet. Dolał oliwy do ognia. Zastanawiam się nad sensem jego słów, dopiero później do mnie dotarło, że musiał wpaść do mieszkania kumpla i zastał tam jego kuzynkę w dość intymnej sytuacji.

– Kutas z ciebie, Cole! – kiedy opuściliśmy bar, usłyszałam głos dziewczyny. Ta ich przyjaźń była nieźle porąbana i gdybym nie wiedziała, że ta dwójka się przyjaźni, to uznałabym ich za wrogów.

Sunęliśmy autostradą z ogromną prędkością. Od czasu wyjścia z pubu Cole nie odezwał się do mnie ani słowem. Jego zachowanie uległo zmianie. Z biegiem czasu zdążyłam się do tego przyzwyczaić. W niektórych momentach wolałam siedzieć cicho i podziwiać obraz za oknem. Właściwe to niezawile widziałam, ponieważ jechaliśmy zbyt szybo, żeby podziwiać widoki. Nie lubiłam ciszy, bo mnie dołowała. Z biegiem lat polubiłam ten hałas, który mi towarzyszył. Teraz też go potrzebowałam. Wyciągnęłam rękę i włączyłam radio. Przełączałam wszystkie stacje po kolei, aż w końcu natrafiłam na coś co mi się spodobało. Był to Holy piosenka Justina Biebera. Automatycznie przypomniał mi się jego koncert na festiwalu w Los Angeles. Dosłownie pokochałam tamto miasto i byłam cholernie zachwycona tym koncertem, ponieważ lubiłam jego muzykę. Może nie byłam jakąś psychofanką i nie znałam wszystkich szczegółów, ale bardzo podobała mi się jego muzyka. Nawet jeśli było to tandetne, to wszystko wina Bri. To ona wciągnęła mnie do tego świata.

– Nie będziemy tego słuchać, Allen – przemówił Zack, a jego głos był odrobinę zachrypnięty. Brunet wyłączył radio, na wskutek czego zrobiłam nadąsaną minę. Wyglądałam jak obrażona ośmiolatka i tak właśnie się czułam.

– Dlaczego nie? – nastawiłam się bojowo, byłam nawet skłonna spowodować kłótnię. Ponownie wyłączyłam stację i dodatkowo zaczęłam nucić melodię. Miałam doskonały widok, jak warga Zack'a drgnęła. Czyli to nie oznaczało nic dobrego.

– Powiedział ci ktoś, że bywasz irytująca? – zapytał retorycznie, a jedną dłonią potarł swoje skronie. Najwidoczniej go męczyłam, właściwe ciekawie było widzieć tak sfrustrowanego Cole'a. Na pewien sposób śmieszyło mnie to. Więc postanowiłam dalej ciągnąć. W końcu uwielbiałam to ryzyko.

– Ktoś coś wspominał, ale nie biorę sobie tego do serca – wzruszyłam ramionami, szczerząc się w stronę bruneta. – Byliśmy przecież na koncercie Justina nie pamiętasz? Wydawało mi się, że nieźle się bawiłeś – kpiłam sobie z niego w najlepsze. Nie myślałam, że tak durna rzecz może sprawić mi tyle frajdy.

– Po czym to wywnioskowałaś? Po tym, że notorycznie chodziłem po piwo, albo rozmawiałem z Josh'em? – w tym akurat miał rację. Podczas koncertu Biebera, Cole nie był zbytnio nim zainteresowany i cały czas zajmował się czymś innym. Zresztą jak większość mężczyzn. Każdy uważał, że to artysta, którym jarają się nastolatki. Wyjątkiem był Noah i Alex, którzy nawet zakupili koszulki z napisem I♡Justin. Fakt, faktem byli oni nieco bardziej odklejeni od reszty.

Przez resztę drogi toczyłam bardzo ciekawą wymianę zdań. Z każdym wypowiedzianym słowem miałam świadomość, że coraz bardziej denerwowałam Zack'a. Podsycałam ogień jego zniszczonej duszy, jednak podobało mi się to. Rozmowa zakończyła się dopiero gdy zatrzymaliśmy się pod rodzinnym domem Cole'a. Zastanawiałam się dlaczego przywiózł mnie w to miejsce. Przecież nic tutaj nie ma prócz zwęglonych ścian i sterty gruzu. Wybiło mnie to nieco z tropu.

– Pomyślałem, że nie chcesz pokazywać się na mieście ze mną. Każdy zacząłby gadać – wyjaśnił widząc moją zdezorientowaną minę. Stał w miejscu, czekając na moją odpowiedź, a dłonie schował w przednich kieszeniach.

– Masz rację – zgodziłam się z nim. Nie potrzebowałam większego rozgłosu o mojej osobie. Wystarczyło mi już tego ciągłego gadania, gdy tylko przechodziłam obok. Na ogół nie przejmowałam się opinią innych, lecz momentami bywało ciężko. – Dobrze zrobiłeś. Nie chcę być znana w całym mieście – napomknęłam ruszając do przodu. Jego popularność nie była niczym dobrym, więc po co miałam się z tym afiszować?

Moje stopy zwisały swobodnie w dół. Siedziałam obok Zack'a w doszczętnie zniszczonym pokoju, który okazał się jego pokojem. Wcześniej nie miałam o tym pojęcia, dopiero dzisiaj mi to zdradził. Coraz bardziej się otwierał, ja też nie chciałam naciskać, ale jego przeszłość mnie intrygowała. Nie był prostym człowiek, krył w sobie wiele mroku. Nadal był zepsuty, a za za wszelką cenę chciałam go naprawić. Musiałam obchodzić się z nim bardzo ostrożnie, ponieważ jedno źle dobrane słowo mogło wywołać pożar w jego oczach. Ten ogień bezproblemowo mnie pochłonie.

– Powiesz coś po hiszpańsku? – poprosiłam go i unosiłam brodę, aby na niego spojrzeć. Jak się okazało on też się na mnie patrzył, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiałam kiedy ktoś mówił w tym języku.

La vida es jodidamente dura, pero parece más fácil contigo* – powiedział, a swój wzrok utkwił w moich tęczówkach. Czułam, że dokładnie w tym momencie może czytać ze mnie jak z otwartej księgi i niczego nie jestem w stanie przed nim ukryć. Pragnęłam odwrócić wzrok, lecz nie mogłam, nawet jeżeli bardzo chciałam.

– Co to znaczy? – wyszeptałam, ale miałam wrażenie, że ten głos nie należy do mnie. Był on znacznie cieńszy i mniej pewny siebie.

– Nie powiem ci – uśmiechnął się triumfalnie. Sprawiało mu to radość, kiedy ja żałowałam się byle czym żyjąc w niewiedzy.

– A powiesz mi coś kiedykolwiek? – patrzyłam na niego spod uniesionych brwi. To była moja taktyka, którą zamierzałam osiągnąć swój cel.

Cole nie był taki głupi i nie dał się na to nabrać. Za to on potrafił przekształcić całą tą sytuację na swoją korzyść. Pochylił się w moim kierunku i delikatnie połączył nasze usta. Długo wyłączyłam, aby nie poddać się tym uczuciom, jednak nie dałam rady. Dym papierosowy wciąż nas otaczał, ponieważ jeszcze chwilę temu paliliśmy. Miało to swój urok, ponieważ było to coś naszego. Delikatny pocałunek z każdą sekundą stawał się coraz bardziej namiętny. Wiedziałam, że na tym się nie skończy, bo obaj chcieliśmy więcej. Nasza próżność nie znała granic. Brunet przyciągnął mnie bliżej i usiadłam na nim okrakiem. Całkowicie przyległam do jego torsu, ponieważ wystarczyłoby się delikatnie odchylić, a spadłabym w przepaść i na milion procent skończyłabym ze złamanym kręgosłupem. To ryzyko sprawiało, że chciałam być jeszcze bliżej chłopaka. Wszystko było zbyt cudowne, aby mogło się stać. Zepsuł to mój telefon. Za każdym razem psuł najlepsze momenty, dlatego rozważałam, czy nie powinnam wyciszać telefonu. Wtedy już nikt by nam nie przeszkadzał. Odsunęłam się od Zack'a, jednak dalej pozostawałam dość blisko. Wyjęłam telefon z kieszeni i przyciągnęłam zieloną słuchawkę. Brunet tylko wywrócił oczami. Też nie był zadowolony, że nam przerwano.

– Streszczaj się, Bri – nakazałam. Mój ton może i brzmiał nieco surowo, ale nie mogłam inaczej zareagować. Czasem miałam dość tych problemów. Nie byłam przecież niczyjim psychologiem.

A powinnam być.

– Przyjedź do szpitala, Madison. Chodzi o Noah... – załkała, bo nie była w stanie dokończyć zdanie. Blair rzadko płakała, a nawet jeśli to nigdy aż tak nie szlochała. Byłam pewna, że stało się coś strasznego. Coś musiało doprowadzić ją do tego stanu. A tym kimś był Noah. W głowie miałam setki możliwych scenariuszy. Kolejna tragedia wydarzyła się zaledwie po kilku dniach. Czy to mogło się kiedyś skończyć?

– Już jadę – zapewniałam ją i zerwałam się z kolan Zack'a, stając na równych nogach. Z jednej strony nie chciałam widzieć dopóki nie dojadę na miejsce, ale z drugiej miałam ogromne wyrzuty.

– Co ty robisz, Allen? – kiedy zakończyłam połączenie brunet stanął na przeciw mnie.

– Zawieź mnie do szpitala, proszę – poprosiłam go. Gotowa byłam błagać, jeśliby mi odmówił. Przemawiał mną akt desperacji. Zaczynałam żałować, że właśnie teraz musiałam być na samych obrzeżach miasta.

– Dobra – zgodził się, przez co poczułam się odrobinę lżej. Moja dusz wciąż była przyduszona ogromnym głazem. Niczym zaprogramowany robot popędziłam do samochodu.

Przez całą tą cholerną drogę Zack próbował wyciągnąć ze mnie co się stało. Ja żyłam w innym świecie, gdzie nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani jednego słowa. Dopóki nie wiedziałam co było z Noah nie chciałam z nikim rozmawiać. Gdy zaparkowaliśmy tuż pod szpitalem ja wysiadłam z prędkością światła i wbiegłam do budynku. Znalazłam się na SORZE gdzie natychmiast dostrzegłam blondynkę, był z nią Josh. Nie miałam nawet pojęcia, czy Cole tutaj przyjdzie nie obchodziło mnie to. Blair mnie zauważyła, dlatego przełknęłam ślinę i podeszłam do niej. Obawiałam się tego co zaraz miałam usłyszeć.

– Co się z nim stało?

– Ja... chciałam do niego zajrzeć... leżał na łóżku i się nie ruszał... to było straszne, Mad... nie miał pulsu... nie wiedziałam co mam robić... wszędzie było tego pełno... karetka go zabrała... od razu dzwoniłam do ciebie – brała głębokie wdechy, by powstrzymać płacz. Mało co z tego zrozumiałam, ale ona chyba też nie wiedziała co do końca działo się z naszym przyjacielem.

Kolejne dwadzieścia minut były dla mnie prawdziwą katorgą. Bri siedziała wtulona w ramię Josh'a i cicho płakała. Zack również tutaj był. Po mimo, że nie pałał sympatią do Andersona to był tutaj. Stał oparty o jedną ze szpitalnych ścian i wpatrywał się w korytarz gdzie pojawiali się coraz to nowsi pacjenci. Ja sama chodziłam jak na szpilkach. Nikt nie chciał nam nic powiedzieć i kazali czekać na lekarza. Myślałam, że wyjdę z siebie. Chciałam wieść do tej sali, jednak robiąc niepotrzebne afery to i tak nie pomogłoby to Noah. Skazana byłam czekać.

– Przepraszam to wy zadzwoniliście po karetkę, która przywiozła tutaj tego chłopaka? – za nimi pojawił się dość młody mężczyzna. Na oko mógł mieć trzydzieści parę lat jako, że miał on fartuch uznałam go za lekarza, który zajmował się Noah. Położył on dłoń na ramieniu Blair, by zwrócić naszą uwagę, na wskutek czego się wzdrygnęła. Wciąż źle znosiła dotyk obcych. Jedyną osobą płci męskiej, której ufała był Josh. Wciąż nie mogła dojść do siebie po tym co zrobił Chad. Czekała za datą rozprawy, by raz na zawsze ukarać tego drania. Nie sprawi to, że zapomni o gwałcie. Będziesz już zawsze musiała żyć z tą świadomością, co jest koszmarne.

– Tak, to my – odezwał się Josh, on w przeciwieństwie do mnie i blondynki zachował trzeźwy umysł. – Coś poważnego? – wypowiadał te słowa z ogromną trudnością. Chyba żadne z nas nie chciało usłyszeć złych wieści wieści.

– Niestety, ale u waszego kolegi doszło do zatrzymania serca na ponad piętnaście minut...

O nie, o nie, o nie...

Powtarzałam w myślach. To było zupełnie coś gorszego, jakbym dostała cios w sam żołądek. Nagle wszystko co zjadałam wcześniej podeszło mi do gardła, a przed oczami pojawiły się miliony tańczonych gwiazd. Nie mogłam zemdleć ani zwymiotować. Musiałam jakoś sobie z tym poradzić. Z odsieczą przybył Cole, który podtrzymywał mnie delikatnie w tali. Miałam zamiar się rozpłakać, bo nie wyobrażałam sobie, że serce mojego przyjaciela przestało bić. To nie mogła być prawda.

– Udało nam się przywrócić akcję serca, jednak organizm chłopaka był wykończony, więc wprowadziliśmy pacjenta w stan śpiączki farmakologicznej oraz podłączyliśmy go do respiratora. Heroina spowodowała zator, przez co doszło do zapaści... – kontynuował lekarz, jakby dla niego była to norma i ciągle zdarzały się takie sytuacje.

– Heroina? – przerwałam mu, bo nie mogłam uwierzyć, że naprawdę mówił o tego typu narkotykach. Liczyłam, że się przesłyszałam. Przecież Noah nie był ćpunem, na bank bym to zauważyła.

– Tak, zrobiliśmy testy i w jego organizmie jest całkiem sporo. Muszę zawiadomić policję i zadzwońcie po jego opiekunów – poprosił nas lekarz. Nie zdawał sobie sprawy, że Noah był sierotą i właśnie dzisiaj pochował swoją matkę. Do tego dochodziła jeszcze sprawa z policją. Mogą być przez to spore kłopoty. – Leży nieprzytomny, ale na wszelki wypadek radziłbym wam go zobaczyć. Są spore szanse, że może nie przetrwać nocy.

– To znaczy, że umrze? – gdy wypowiadałam te słowa moje oczy się zaszkliły. To wszystko brzmiało jak jeden nieśmieszny żart, a Anderson wyskoczy z jednej z sal i będzie zadowolony, że udało mu się nas nabrać.

Tak bardzo tego chciałam.

– Jest za słaby, ta noc będzie decydująca. Jego serce w każdej chwili może przestać bić – przekazał nam tą informację ze stoickim spokojem, aż się we mnie wszystko zagotowało.

– To przeszczepcie mu jakieś inne serce do cholery! Chyba nie pozwoli mu Pan umrzeć?!

I to właśnie by było na tyle z mojego opanowania. Za żadne skarby nie mogłam przyjąć tej myśli. On nie mógł umrzeć od tak. Wtedy wszystko zaczęło układać się w całość. Te jego ciągłe znikania, zachowywanie się jak na haju i karty kredytowe w jego szufladach. Musiał nimi układać kreski. Że też tego nie zauważyłam, byłam przekonana, że jarał tylko zioło. Zrozumiałam już co Ben miał na myśli mówiąc, że nie będzie z kimś pokroju Noah. Dlaczego mi nie powiedział? Natychmiast bym interweniowała. Może nie doszłoby do tego, że musiał znaleźć się w szpitalu. Czułam się winna. Gdybym wcześniej zauważyła to nie musiałabym się martwić, że mój przyjaciel umrze. Nawet nie wiedziałam czy mogłam nazywać go przyjacielem? Jak się okazało miał sporo tajemnic, o których nikt nie miał pojęcia.

– Przykro mi, nie mamy nowych serc na zawołanie, poza tym sporo osób czeka na przeszczep, a narkomani nie wliczają się do tego grona. Przepraszam inni pacjenci na mnie czekają. Jak przyjadą jego rodzice poinformujcie mnie. Chłopak leży w sali 114 – odszedł, zostawiając nas w kompletnym osłupieniu.

Przez następne pięć minut nikt nie odezwał się ani słowem. Każdy z nas trwał w zbyt dużym szoku. Dopiero po jakimś czasie byłam zdolna zadzwonić do ojca. Zapewnił mnie, że przyjedzie jak najszybciej. Teraz pozostawała kwestia pożegnania. Nie chciałam o tym myśleć jak o pożegnaniu. Po prostu chciałam go zobaczyć i z nim porozmawiać, nawet jeśli nic mi nie odpowie i być może nie jest niczego świadom. Blair postanowiła, że to ja powinnam zobaczyć go pierwsza. Nie polemizowałam, bo chciałam mieć to z głowy. Wyrzuty dosłownie pożerały mnie od wewnątrz.

Zatrzymałam się pod wskazaną salą i spojrzałam na blondynkę. Jej morskie oczy wypełniały łzy. Chłopacy postanowili za nami poczekać w poczekalni. Już i tak był spory problem by wpuszczone nas dwie na oddział. Miałam problem z naciśnięciem klamki, ponieważ moja ręka drżała. Udało mi się to za piątym razem. Tuż po przekroczeniu progu dostrzegłam chłopaka. Był podłączony do aparatury, przy jego łóżku wisiało z dziesięć monitorów. Miał na sobie szpitalną koszulę i wyglądał jakby smacznie spał. Ostrożnie podeszłam do jego łóżka i usiadłam na krześle. Ten widok rozrywał mi serce. W prawej ręce miał wbuty wenflon, natomiast drugą rękę pokrywały liczne rany po ukłuciach. Jedne wyglądały już na prawie gojące się, za to drugie na świeże. To tylko utwierdziło mnie w tym, że lekarz nie kłamał z tą heroiną i mój przyjaciel brał dożylnie narkotyki. Wszystko stało się takie realne.

– Noah, coś ty narobił... – odezwałam się łamiącym głosem. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? W życiu bym cię nie wytykała, a starała się pomóc. Nie możesz umrzeć, jesteś najbardziej radosną osobą jaką znam. Nie wyobrażam sobie nie widzieć twojego cudownego uśmiechu. Przeszliśmy już przez tyle gówna, więc teraz też damy radę. Musisz być silny. Nawet jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie zrób to dla mnie, dla Blair, dla twojej mamy... – błagałam go licząc, że słyszy moje prośby. – Przepraszam, że ostatnio cię zawiodłam i nie było mnie przy tobie. Jestem fatalną przyjaciółką i możesz mnie nienawidzić, ale proszę obudź się.   Proszę, bądź silny...

Otarłam swoje łzy rękawem. Zrobiłam wszystko co mogłam, lecz wciąż czułam, że to za mało. Siedziałam przy nim, trzymając go za rękę, jeszcze jakiś czas. Opowiadałam mu naszego historię w nadziei licząc, że to pomoże mu podjąć decyzję by walczył. Chociaż równie dobrze mógł się poddać. Odepchnęłam tą myśl gdzieś z tyłu głowy. W końcu opuściłam jego pokoju. Żałowałam, że przy nim nie zostałam, nawet jeśli się pokłóciliśmy. Bardzo chciałam cofnąć czas. Natychmiast rzuciłam się w ramiona Wilson, dając jej znać, że jest bardzo źle. Ona również obwiniałam się o to, że pozwoliła mu zostać samemu.

– Idź do niego – odsunęłam się od blondynki i wskazałam na drzwi. Nikt nie wiedział ile czasu jeszcze zostało. W każdej chwili mógł nadejść decydujący koniec. Dawano nam wyraźnie o tym znać. Spisano go na straty. Więc to była ostatnią szansa Blair, aby go zobaczyć. Ona równie mocno go kochała i nie wyobrażała sobie życie bez niego.

Nic już nigdy nie będzie takie samo. Nadszedł definitywny koniec. Myślałam realnie, a jego szanse były naprawdę znikome. Dwa lata temu pochowałam chłopaka, dzisiaj kobietę, która była dla mnie jak matka. Nie mogłam pochować Noah, nie jego. On był mi bliski. Nie tylko byliśmy przyjaciółmi, ale i rodzeństwem. Dorastaliśmy wspólnie.

Musiałam dołączyć do chłopaków, żeby nie zadręczać się tymi wszystkimi myślami. Tworzyły one chaos w mojej głowie. Zauważyłam ich w jednym z korytarza.

– Po chuj mu to sprzedawałeś?! Mówiłem mu, że masz nic nie dawać Andersonowi!

Kiedy tylko podeszłam bliżej usłyszałam dobrze znany mi głos. Należał on do Cole'a i był wściekły. Nie chcąc zdarzać swojej obecności zrobiłam krok do tyłu, dalej przysłuchując się rozmowie.

– Potrzebował tego, więc dałem mu co miałem! Wiesz, że gdybym odmówił to i tak wziąłby od kogoś innego! Tak działają narkomanii! – bronił się Josh, a do mnie zaczął docierać sens tej rozmowy. Nie była ona przypadkowa.

– Wyjebane mam, jeśli się to wyda będą problemy! Wiesz, że to jeden z pupilków szeryfa! – Zack coraz bardziej się irytował. Bez dwóch zdań był w to zamieszany, że ja wcześniej o tym nie pomyślałam.

– To od ciebie Noah brał dragi? – stanęłam naprzeciw obu chłopaków. Napotkałam się na to obojętne spojrzenie. Za to mina Petersona mówiła wszystko.

– Zostawię was samych – wywinął się zwinnie szatyn. Wiedziałam, że z nim też mam sobie coś do wyjaśnienia, lecz najpierw chciałam rozmówić się z Zack'iem.

Wiedziałam, że dliował. Tylko nie sądziłam, że to właśnie od niego Noah miał te pieprzone dragi. Wiedział o tym wcześniej, więc dlaczego mi nic nie powiedział? Naturalnie musiał mieć z tego niezły interes. Jego egoizm nie znał granic. Przecież powinien mi o tym powiedzieć, a nie trzymać wszystko w tajemnicy.

– Od ciebie miał dragi? – ponowiłam pytanie.

– Na razie, Allen – rzucił, po czym odwrócił się i poszedł w kierunku wyjścia.

Nie mogłam w to uwierzyć. Czułam się jakby ktoś właśnie mnie spoliczkowałam. Powinnam wrócić i wypytać o wszystko Josh'a. Jednak ja wolałam pójść za Zack'iem. Dogoniłam go tuż przed głównym wejściem do szpitala. Znowu się rozpadało i to całkiem nieźle. W przeciągu dwóch minut moje ubrania były już całkowicie przemoczone.

– Odpowiedz mi do cholery, Zack! – nakazałam zostawiając mu drogę. Potrzebowałam to usłyszeć z jego ust. – Od kiedy to trwa?

Spojrzał na mnie. Mógł mnie wyminąć, ale nie zrobił tego. W końcu miałam usłyszeć całą prawdę.

– Pamiętasz ten dzień, kiedy spotkałabym mnie po raz pierwszy pod kinem? – przytaknęłam tylko skinieniem głowy. Doskonale pamiętałam ten dzień. Wtedy Noah powiedział mi, że chodziło o jakieś zlecenie, które miał wykonać dla Cole'a. – Nie wiem co powiedział ci Anderson, ale tamtego dnia przyjechałem odebrać kasę. Miał do sprzedania dwa kilo amfy. Nie dał mi tej kasy, od razu domyśliłem się, że cały towar zgarnął dla siebie. Wtedy napatoczyłaś się ty i nie mogłem z nim tego wyjaśnić. Później chciał więcej, sprzedałem mu parę działek. Ostatnio powiedziałem, że nic już więcej nie dostanie, gdy zaczął prosić o heroinę.

Zatkało mnie. Czyli to była prawda. Swoje najbliższych mi ludzi spiskowało za moimi plecami. Wszystkie puzzle zaczęły się układać i dotarło do mnie dlaczego Zack za każdym razem próbował mnie odciągnąć od przyjaciela. Nienawidził ćpunów. Jak na ironię, po mimo, że sam siedział w całym tym syfie.

– Nie wierzę! Nie chcę już mieć z tobą nic wspólnego! – wykrzyczałam te słowa, ponieważ byłam na niego wściekła. To była tylko niewielka iskra do rozpalenia prawdziwego ognia. Tej nocy wszystkie karty zostały odkryte i musieliśmy się z nimi zmierzyć.

– Myślisz, że zrobisz mi łaskę, Allen? – zwrócił się do mnie z wyraźną kpiną. W jego oczach już nie było tego Zack'a, którego darzyłam jakimikolwiek uczuciami. Rolę przejął ten diabeł, który cały czas tkwił w jego poharatanej duszy. – Gdybyś była mądra to wzięłabyś sobie moje rady do serca. Początkowo miałem plan cię zniszczyć, bo żadna małolata nie będzie mi podskakiwać. Zmieniłem zdanie dopiero, gdy na jednej z pierwszych imprez chciałaś mnie kryć przed ojcem. Owinęłam sobie córeczkę szeryfa wokół palca. Ty latałaś za mną, a ja mogłem robić co chciałem. Nawet kilka dni temu byłaś gotowa, żeby twój zasrany tatuś mógł cię postrzelić, a ty mnie zasłoniłaś. To było tak kurewsko proste – wyznał, a na jego twarzy pojawił się cyniczny uśmiech.

Czułam się, jakbym dostała liścia. Dotarło do mnie znaczenie jego słów. Od samego początku to wszystko było tylko i wyłącznie na jego korzyść. Nigdy nie zwracał uwagi na to jak się czułam, a tylko mnie wykorzystywał. Do dosłownie rozerwało mnie od środka. Nigdy go nie obchodziłam, a tym bardziej moi przyjaciele. Stawiał siebie ponad wszystkich. Sprawnie umiał wykorzystać fakt, aby on miał wolną rękę i mógł robić co chciał. Manipulował mną tak, że nawet się nie zorientowałam. I gdyby nie dzisiejszy incydent dalej by toczył tą swoją pojebaną grę. Spojrzałam na niego z wyrzutem. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Jego to nie obchodziło, zwyczajnie się odwrócił i odszedł.

Zostawił mnie samą, a deszcz sprawił, że byłam już całkowicie mokra. Osunęłam się wzdłuż szpitalnej ściany i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Chciałam płakać, ale nie  miałam już siły. To było dla mnie zbyt dużo. Ufałam mu, a on bezproblemowo mnie zniszczył. To była jego jedyna obietnica jakiej dotrzymał. Przez Zack'a mógł umrzeć mój przyjaciel. Nawet dzisiaj postawiłam Cole'a ponad Noah i zostawiłam go pędząc jak debilka na spotkanie z nim. Dotarło do mnie, że mój ojciec też miał rację. Wszystko co łączyło mnie z Zack'iem było fikcją. Nigdy nie czuł tego samego co ja. Zostawił mnie z tysiącem problemów. Zmienił moje spojrzenie na świat i już nigdy nie spojrzę na niego w ten sam sposób. Był zbyt zepsuty, a ja liczyłam, że jestem w stanie mu pomóc. Wpakowałam się w to na własne życzenie. Pod żadnym względem nie byliśmy podobni, bo ja na serio coś do niego poczułam. Wtedy on wyrzucił mnie jak zepsutą zabawkę do kosza, rujnując wszystko.

Koniec części pierwszej.

***

* Życie jest zajebiście trudne, ale z tobą wydaje się łatwiejsze.


Hejka! Nadszedł moment gdzie mogę powiedzieć, że zakończyliśmy Let's Love Life. To zakończenie miałam w głowie już od długiego czasu, ale sama czuję się nim zdruzgotana. Jest to chyba najbardziej emocjonalny rozdział jaki kiedykolwiek napisałam. Dalej nie wierzę, że to koniec. Jeszcze dzisiaj powinny wlecieć podziękowania, gdzie, dowiecie się co będzie dalej. Pewnie macie już jakieś domysły, ale na razie nic więcej nie zdradzam.

Buziaki:***



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro