23. Prawda dopada każdego.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny dzień. Już chyba czwarty odkąd wyszłam ze szpitala. Nie pojechałam z Mattem do niego do domu, choć bardzo tego chciał. Musiałam dać sobie z nim chwilowy spokój. To co się stało w szpitalu było inne i niespodziewane. Nie wiem jak to opisać, ale powtórzyłabym to. Chociaż wiem, że nie mogę, bo to zepsuje wszystko. Matt ma się starać i nie mogę jednego dnia płakać w zaułku a drugiego być blisko Matthew przez którego płakałam. Chociaż również się staram mu wybaczyć nie wiem też czy potrafię to zrobić. Nie wiem tak naprawdę co do niego czuję.

Schodzę ze schodów patrząc na Elżbietę, która siedzi. Nigdy nie widziałam jej aby odpoczywała. Zazwyczaj robiła coś w ogródku, czasami w kuchni, ale zawsze miała czas na naukę ze mną. Nie przerwaliśmy lekcji. Nie zaczęłam od początku. Pamiętam wszystko i już potrafię odpowiadać. Niestety minął tydzień. W kolejnym wyjeżdżam.

Siadam naprzeciwko kobiety wpatrując się w gazetę jaką czyta. Nagłówek mówi o zabójstwie i obronie. Media dotrą prawie wszędzie, ale nie do mnie. Nie wiedzą o co tak naprawdę poszło w tym zaułku. Ważne że policja wie co się tam stało. To wszystko dzięki Chrisowi, który chciał mi dać chwilę spokoju i sam porozmawiał z policjantami. Dobrze to załatwił. Hector oczywiście pomógł.

- Coś się stało? - pyta Elżbieta wpatrując się we mnie oczami niewiniątka. Wiem, że taka jest. - Pomóc ci jakoś.

- Nie trzeba.

Kobieta otwiera usta w szerokim uśmiechu. Nic dziwnego skoro ja sama tak robię. Wszystko dzięki temu, że nasz rozmowa potoczyła się po polsku. Elżbieta podaje mi talerzyk z ciasteczkami. Wyglądają trochę jak brownie, więc biorę szybko dwa. Kobieta chichocze pod nosem.

Odchodzę od fotela na którym siedzi nadal Elżbieta. Podchodzę do drzwi tarasowych i od razu wychodzę na zewnątrz. W ostatnich dniach słońce było za chmurami burzowymi. Dlatego dziś jest ciepło i jest czym oddychać. Szybko przemieszczam się pomiędzy kwiatami, które dają wspaniały zapach. Docieram w końcu do kulminacyjnego punktu. Krzewy oddzielające ogródek od trawnika. Między liśćmi kryje się mój najlepszy owoc - malina.

- Myślałem, że jesteś na nie uczulona. - Podnoszę głowę i od razu zauważam Fabiana. Stoi pomiędzy kwiatami rwąc płatki z róży. - Nigdy tak naprawdę cię nie poznałem.

- Nie mam alergii na żadne owoce. - Posyłam mu ciepły uśmiech, który powinien być mniej szczęśliwy, ale nie wiem czemu. Po prostu tak czuję. Niestety moje dzisiejsze szczęście jest nieograniczone. - Czemu tak uważałeś?

- Nie wiem. Po prostu.

Kiwam głową. Przechodzę obok Fabiana, aby przedostać się na trawnik. Koc, który na nim leży nie wygląda na schludny, ale on jest tylko do siedzenia a nie opatulania się nim. Dlatego mój kufer od razu ląduje na twardym posłaniu. Po chwili również i chłopak koło mnie siada.

- Sprawdziłem miejsce, w którym wysiadałaś razem z moją matką. - Kiwam głową wiedząc na co się zanosi. - Policealne studia prawnicze są niedaleko. - Biorę głęboki oddech próbując przygotować się na najgorsze. - Przypadek? Może. Jednak wolałem to sprawdzić. - Nie patrzę na chłopak, nie chcąc widzieć jego zawiedzionej miny. Wcale mu się nie dziwię. Jest moim przyjacielem, a nie powiedziałam mu o najważniejsze decyzji w moim życiu. - Przypadkiem mogło być to, że akurat tam znajduje się ta szkoła. Przypadkiem jednak nie jest, że próbuje się dostać tam pewna amerykanka. - Zamykam oczy nie chcąc już nic więcej widzieć. Po jego głosie mogę stwierdzić, że jest załamany mną. - Harley, wiesz co zrobiłaś?

- Zapisałam się do szkoły w Polsce? Nie okłamałam więc żadnego z moich najbliższych? Plus sprawdziłam poziom tutejszej szkoły. - Pytania retoryczne czasami przydają się częściej niż powinny. - Dlatego proszę mnie nie osądzać.

- Wiesz, że powinnaś mu o tym powiedzieć zanim dowie się od kogoś innego?

- Chyba nie zrobiłam nic złego?

- Zależy od punktu widzenia. - Wzdycha jakby chciał zaznaczyć, że nie ma już sił na nic. - Zrobiłaś coś przed czym on próbował cię odwieźć. Nie chciał abyś zmieniała plany ze względu na niego a ty właśnie to zrobiłaś.

- Nie prawda. - Próbuje zaprzeczyć jak małe dziecko w przedszkolu. Dlatego pocieram swoją zmęczoną twarz, bo całe szczęście wyparowało. - To nie tak. - Próby odratowania sytuacji kończą się fiaskom. - Ja po prostu... je trochę... przekształciłam. To dobre słowo. - Kiwam głową na potwierdzenie swych słów. - Nie zrobiłam niczego aby psuć swoich planów. Nadal będę się uczyła na adwokatkę, ale w Polsce a nie w stanach.

- Co?!

Podnoszę głowę do góry rozpoznając męski głos. To nie powinno tak być. Odwracam głowę uświadamiając się w przekonaniu, że w furtce na ogród stoi czarnowłosy. Chłopak stoi oniemiały całą sytuacją spoglądając pusto przed siebie. Fabian zastosował taktyczny odwrót i wrócił do domu, gdzie nie spotka go gniew żadnego z nas. Nie mówię nic, ale odwracam głowę na mur przede mną. Kładę się na małym kocu i patrzę na poruszające się chmury dopóki nade mną nie patrzy w dół Matt. Jest zły? Nie wiem. Jego mina nie wyraża żadnych emocji. Zupełnie jakby czekał na moją kolej.

- Wiesz, że zasłaniasz mi słońce?

- Wiesz, że mój blask zajebistości jest jaśniejszy niż słońce? - Parskam śmiechem na jego głupią odzywkę. Nie mija jednak chwila a Matt już leży obok mnie na kocu. - Uważaj tylko, abyś się nie poparzyła. - Przewracam oczami na jego głupie wypowiedzenie. - Teraz opowiadaj co narobiłaś? Wiedziałem, że zostawić cię na miesiąc zwiastuje zmiana planów wszystkich ludzi na świecie, ale miałem cichą nadzieję, że skończyły ci się pomysły po dwóch latach.

- Mam głowę pełną wyobraźni. - Przytykam policzek do koca, a po chwili Matt robi tak samo. Jego oczy są na wysokości moich. Jego czerń pochłania mnie jak ja nutelle. Prędkość świdrowania mnie na wylot jest większa od słonecznej. Mimo to nie uśmiecham się. - Słyszałeś.

- Więcej niż bym chciał. Dlaczego tak postąpiłaś?

- Bo chciałam być bliżej ciebie. - Czuję jak na moje policzki wkrada się niewielki rumieniec, a ust same formują się w niewielki uśmieszek.

- Chciałaś? Czas przeszły.

- Jeśli pytasz o to czy nadal chcę to tak. Nadal chcę być jak najbliżej mojego Matthew. - Teraz na jego ustach formułuje się niewielki uśmieszek. Mimo, że chciałabym go tam zachować to nie potrafię. Ja byłam skrzywdzona to on też musi. - Jednak nie ma już mojego Matthew.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro