1. Nic nie jest już takie same.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzy miesiące później.

Otwarłam powieki, przecierając oczy ze znużenia. Mój budzik dawał osobie znać. Była to jedna rzecz, która zmuszała mnie do normalnego funkcjonowania. Zerknęłam na bruneta śpiącego obok mnie, naturalnie jego nie obudziłoby nawet trzęsienie ziemi. Wygląda tak beztrosko jakby spał. Poważnie byłam skłonna uwierzyć, że to zwykły chłopak, którego od środka nie pożerają wszelkie demony. Jednak znałam prawdę i miałam zupełnie inny wgląd. Ostatnie miesiące nie były dla nas łatwe i pokomplikowały pewne rzeczy. Nic już nie było takie same. Nawet ja przeszłam mentalną zmianę, która mnie zupełnie odmieniła. Cały mój wszechświat kręcił wokół rodziny i przyjaciół. Może i sama ledwo wiązałam koniec z końcem, ale miałam poczucie, że jestem potrzebna. Z trudem wywlekłam się z łóżka i udałam się do łazienki. Właściwe to każdej mój dzień wyglądał niemal identycznie. Wstawałam rano, brałam prysznic i malowałam się. Dziś też nic się nie zmieniło. Jedynie swoją rutynę umiliłam sobie smutnymi piosenki z mojej playlisty. Zadziwiające było to jak ich treść idealnie wpasowywała się w moją sytuację. Mogłabym tu przesiedzieć wieczność, lecz musiałam powrócić do realnego świata. Ubrałam zwykły czarny golf i jeansy z luźniejszymi nogawkami. Jak na grudniową pogodę w San Francisco było zadziwiające ciepło, więc wystarczyła mi zwykła skórzana kurtka. Chłopak wciąż spał w najlepsze, czego cholernie mu zazdrościłam. Ja musiałam szukać butów, które znalazłam pod biurkiem. Jako, iż nie kontakowałam o tak wczesnej porze to zupełną normą był fakt, że przywaliłam solidnie głową o jego róg. Zaczęłam pocierać obolałe miejsce, automatycznie zerknęłam na zdjęcie, które zajmowało honorowe miejsce. Przedstawiało ono moją babcię Elizabeth. Nadal nie mogłam pogodzić się z faktem, że zmarła niecałe dwa tygodnie temu. Gdzie kilka dni przed jej śmiercią byłam u niej i wydawała się całkiem zdrowa. Prócz zaników pamięci była okazem zdrowia, więc zdziwiłam się kiedy dostałam telefon, że nie żyje.

Wszystkich, których kochałam umierali.

Jedynym sensowym wytłumaczenie było to, że babcia miała już swoje lata. Umarła we śnie, więc nie musiała długo cierpieć. W całym swoim siedemnastoletnim życiu przeżyłam wystarczającą ilość pogrzebów. Miałam świadomość, że śmierć jest nieodłączną częścią każdego z nas, ale nie umiałam tego przyswoić. Po mimo cholernej tęsknoty, chciałam wierzyć, że po śmierci trafiamy do miejsca, gdzie nie czuć bólu. Nie mówiłam tutaj o raju, a raczej nicości. Miejscu gdzie nie będzie nic. Tylko my sami.

Mój żołądek dał o sobie znać. Dopiero teraz przypomniało mi się, że nie jadłam nic od wczorajszego ranka. Czasem cały ten natłok sprawiał, że zapomniałam o normalnych czynnościach. Kiedy weszłam do kuchni zastałam tam mężczyznę z kubkiem kawy w ręce. Mój ojciec o dziwo miał na sobie zwyczajne ubranie, a nie uniform.

– Cześć – rzuciłam na powitanie. Przez ostatnie miesiące schodziliśmy sobie z drogi i rozmawialiśmy tylko o najistotniejszych rzeczach. Praktycznie wcale nie pytał o moje samopoczucie, a jeśli zadał takowe pytanie to zwykle kłamałam mu w żywe oczy. Wciąż miał mi za złe te wszystkie wydarzenia z wakacji.

Ale ja nigdy nie przeprosiłam go za Zacka.

Pamiętam ten moment gdy siedziałam niezdolna do jakiegokolwiek czynu. Wtedy znalazła mnie Blair wraz z ojcem. Pomogli mi się pozbierać i przebrali w suche ubrania. Po mimo wielu pytań co się właściwe stało, ja nigdy nie odpowiedziałam. Nie musiałam tego opowiadać, bo i tak miałam świadomość, że każdy wiedział. Wszystkie okropne słowa, które wtedy wypowiedział trzymałam w tajemnicy. Nie chciałam jeszcze bardziej zostać upokorzona. Wolałam dusić to w sobie, niż z kimś szczerze porozmawiać. Fikcja dobiegła końca.

– Dzień dobry, Madison – burknął pod nosem. Za każdym razem używał mojego pełnego imienia gdy był nie w humorze. Być może to dlatego przez ostatnie trzy miesiące nie usłyszałam z jego ust Mad.

Nie miałam już nic więcej mu do powiedzenia. Za to zabrałam się do przygotowania sobie kanapki, w tym samym czasie Charlie usiadł w salonie i włączył poranne wiadomości. Wywróciłam tylko oczami. Nawet w momencie, gdy nie był w pracy, to i tak interesował go jedynie porządek w mieście. Usiadłam przy wypasie kuchennej i zaczęłam przygotowywać kanapkę. Aby nieco umilić sobie czas postanowiłam wejść na Instagrama. Relacje ludzi ze szkoły przedstawiały wczorajszą imprezę u Logana, jedna z pierwszoklasistek tańczyła na stole, aż z niego nie spadła. Szczerze, to niezbyt brakowało mi wszelkich imprez. Do końca roku szkolnego mój każdy dzień był zaplanowany, więc nie miałam możliwości na wszelkie rozrywki. Kiedy skończyłam jeść, podeszłam do szafki gdzie trzymałam swoje leki i popiłam je wodą.

– Spadam do szkoły – poinformowałam ojca i zarzuciłam sobie torbę na ramię. W prawdzie miałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia lekcji, ale musiałam wpaść po Wilson.

– Mam dzisiaj popołudniową zmianę, więc to ty będziesz musiała...

– Jasne, poradzę sobie – przerwałam w pół zdania Charliemu. Przecież nie raz już to przerabialiśmy i obaj wiedzieliśmy, że ja i tak znacznie lepiej sobie z tym wszystkim radzę – Tylko pamiętaj, że wieczorem ja też wychodzę – przypomniałam mu, zatrzymując się tuż przed drzwiami.

Ostatnie czasy o wiele więcej z nich korzystałam, co nie oznaczało, że zupełnie porzuciłam poruszanie się po schodach przeciwpożarowych. Dalej ich używałam. Jednak wolałam bardziej normalne sposoby. Wymykanie się przez okno nie sprawiało mi takiej frajdy, jak dawniej. Tata nic nie mówił. Kiedy chciałam wychodziłam i tyle. Nie spotykałam się już z jego słowem sprzeciwu.

– W porządku – odparł i powrócił do oglądania telewizji. W ostatnim czasie stałam się zupełnie dla niego obojętna, a nasze rozmowy składały się z zaledwie kilku wyrazów.

Nadal nie potrafił być wzorowym ojcem i już nigdy nim nie zostanie. Może i pił znacznie mniej i już nie uciekał do rękoczynów. Nauczyliśmy się sobie schodzić z drogi, co było dla mnie bardzo dobrą opcją. Z mamą też nie miałam super relacji, ostatni raz rozmawiałam z nią przed pogrzebem babci i uznała, że nie powinna przyjeżdżać. Ona też stała się mi obojętna. W pewnym sensie gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość, że od zawsze byłam zdana na siebie.

– Na razie! – krzyknęłam zatrzaskując drzwi. Na klatce schodowej dopadły mnie myśli, czy moimi wrzaskami nie obudziłam śpiącego chłopaka.

Zatrzymałam się na parkingu przed czarnym Jeepem. Wsiadłam za kierownicę i odpaliłam silnik. W tym momencie ogarnęłam mnie nostalgia, która przywołała delikatny uśmiech. Teraz już wiem, czemu mój przyjaciel nie chciał sprzedawać tego auta, chociaż był kupą złomu. Wiązało się z nim wiele cudownych wspomnień. Może to dlatego jeździłam nim codziennie do szkoły, bo przypominał mi momenty, które już zawsze ze mną pozostaną.

– Kiedyś wybiję sobie zęby o ten wysoki próg – powiedziała blondynka, gdy z niebywałą gracją wsiadała do auta i zarzuciła na nos okulary przeciwsłoneczne.

Jak zwykle cała Blair Wilson. Naturalną rzeczą było to, że zawsze musiała wyglądać jak gwiazda, bo kochała modę, dokładnie tak samo jak jej matka. Każdego ranka wyglądała nie naganie, jakby urodziła się jako modelka, która uczestniczy w światowej klasy pokazach mody.

– Nie pomyliły ci się pory roku? – spojrzałam na morskooką. Miała na sobie zwiewną czarną sukienkę i jeansową kurtkę. – Mamy środek zimy, a nie wakacje.

– Mad, mieszkamy w Kalifornii. Tutaj nie istnieje takie pojęcie, jak śnieg – przypomniałam mi, gdy wyjechałam na główną drogę. Musiałam jej przyznać rację. Nigdy w życiu nie widziałam, aby w San Francisco spadł śnieg, ale sądzę po opowiadaniach Nessy, która miała rodzinę w Minnesocie, to nie miałam czego żałować.

– O kurde, Wilson. Od kiedy uważasz na geografii? – zaśmiałam się z dziewczyny. Zwykle na tych lekcjach urywała się na treningi, byle by nie musiała uczestniczyć w tych zajęciach.

– A od kiedy ty zwracasz się do mnie po nazwisku? – odbiła piłeczkę w moją stronę. Wtedy mój uśmiech równie szybko zniknął. Nie zdawałam sobie sprawy, że zaczęłam zwracać się do ludzi po nazwisku. Obie dobrze znałyśmy przyczynę, ale żadna nie miała tyle odwagi by rozpocząć ten temat. Sama dokładnie nie wiedziałam, jak można by to wszystko określić. – Jezu, nie zrobiłam zadania z historii! Dasz mi przepisać? – zauważyła moje zmieszanie, dlatego zwinnie chciała przekierować rozmowę na inne tory.

– Pewnie. Ale wiesz, że nie musisz zmieniać tematu? Jakoś tak mi przyszło, skoro Cole tak się do mnie ciągle zwracał – wyjaśniłam obojętnym tonem. Jednak w tej kwestii nie byłam aż tak obojętna jak myślałam. Odruchowo zacisnęła palce na kierownicy, aż pobielały mi knykcie. Nie lubiłam o nim wspominać. Zbyt wiele mnie to kosztowało. Jednak nie mogłam winić Blair. Powinnam się z tym pogodzić, jednak myśl o tym jak perfidnie mnie wykorzystał nie dawała mi spokoju.

– Dobrze, że się od niego odcięłaś. Znajdę ci jakiegoś lepszego chłopaka – stwierdziła pokrzepiająco.

– Możemy skończyć ten temat? Nie był nigdy moim chłopakiem – warknęłam poirytowana, na co moja przyjaciółka skinęła głową. Nie chciałam tak zareagować, po prostu nie lubiłam myśli, że ludzie nazywali nas parą, skoro nigdy ze sobą nie byliśmy. Od samego początku żadne z nas nie wymagało zaangażowania drugiej osoby. Wina leżała po mojej stronie, bo to ja zbyt się wkręciłam i pozwoliłam stać się mu bliskim. – Poza tym za pół roku i tak kończymy szkołę. Wolę pobyć sama.

– Jak wolisz – szepnęła. Nasze relacje nie były jakoś napięte, zwyczajnie te rozmowy miłosne strasznie mnie denerwowały.

Przez ostatnie miesiące ja i Bri strasznie się do siebie zbliżyłyśmy i byłyśmy dla siebie niczym siostry. To właśnie w niej miałam oparcie przez najgorszy tydzień mojego życia. Gdyby nie ona to jeszcze do dzisiaj nie byłoby okej. Każdego dnia byłam jej wdzięczna za to, że mnie nie zostawiła. A momentami bywałam serio nie do zniesienia.

– A panienki jak zwykle spóźnione – sarknęła nauczycielka kiedy tylko weszłyśmy do klasy.

– Przepraszamy, to już się nie powtórzy – przeprosiła ją blondynka i wspólnie zajęłyśmy miejsce w przedostatniej ławce. Brown odprowadziła nas swoim srogim spojrzeniem. Poważnie nienawidziłam naszej chemiczki i z utęsknieniem oczekiwałam dnia, gdzie ten przeklęty przedmiot wraz z tą babą staną się częścią mojej licealnej przeszłości.

Jeszcze tylko trochę.

To była jedyną myśl, która sprawiła, że już dawno nie rzuciłam szkoły. Zbyt daleko zaszłam, aby teraz odpuścić. Kiedy odkładałam torbę to przypadkowo musiałam strącić podręczniki, przez co huk rozniósł się na całą klasę. Zwróciłam uwagę Brown, która odwróciła się w moim kierunku i zaprzestałam pisanie reakcji na tablicy.

– Panience, Allen coś nie pasuje? – zapytała sarkastycznie, a ja poczułam na sobie spojrzenia wszystkich. Każdy wlepiał we mnie swój wzrok jakbym była jakimś nadprzyrodzonym okazem w zoo. Nienawidziłam tego uczucia.

– Nie, wszystko jest w porządku – odparłam hardo. Może i jeszcze niedawno nie odezwałabym się ani słowem, ale nareszcie zaczęłam walczyć o swoje. Zwłaszcza, że moja pewność siebie o wiele wzrosła. Już nie mogłam nazywać się tą zacofaną Madison Allen, która przeżywała każdą pierdołę.

Teraz byłam kimś zupełnie innym. No może nie do końca...

– Już myślałam, że coś ci nie odpowiada. Nie każdy może opuścić tyle czasu szkołę, a później zachowywać się w taki sposób. Myślałam, że coś to cię nauczyło – kontynuowała. Jej słowa mnie uraziły, ponieważ przy wszystkich wytknęła mi moje osobiste problemy. Miała rację przez całe liceum dość często opuszczałam szkołę, a i tak udawało mi się za każdym razem ją zdawać. Akurat to nie była moja wina, po prostu zawsze się coś działo, przez co zawalałam poprzednie miesiące.

– Myślę, że nie powinna w to pani ingerować. Jeśli ma pani jakiekolwiek uwagi, co do mojej nauki to proszę bardzo powiedzieć dyrektorowi – wygięłam usta w triumfalnym uśmiechu. Dosłownie Brown aż zrzedła mina. Chyba nie spodziewała się tak dyplomatycznie odpowiedzi i to po mnie.

Już więcej nic nie powiedziała, tylko powróciła do prowadzenia lekcji. Jeszcze przez jakiś czas czułam wzrok innych na sobie, ale kompletnie go zignorowałam. Przywykłam do bycia szkolną sensacją.

– Dobrze jej powiedziałaś – pochwaliła mnie Wilson. Wygięłam usta w sztucznym uśmiechu, aby dać jej znać, że wszystko jest w porządku.

Ale nie było.

Pod koniec lekcji ta stara wiedźma kazała nam napisać kartkówę. Miałam przeczucie, że było to związane z naszą wymianą zdań. Zdziwi się dopiero gdy zobaczy moją pracę. W ostatnim czasie znacznie się przyłożyłam do nauki i nawet zrozumiałam chemię. Strasznie zaczęło mi zależeć, aby przyjęto mnie na UCLA. Nie byłam jakąś wybitną uczennicą, ale moje wyniki były zadowalające.

– Ja pierdolę, kolejna szmata do kolekcji – przeżywała moja przyjaciółka, ponieważ nie poszło jej za dobrze. – Teraz to już mam zagrożenie z chemii. Chyba nie zobaczymy się na rozdaniu świadectw w czerwcu. Jeszcze rok zostanę w tej budzie. Ja tutaj nie przeżyje. Wywiozą mnie na oddział zamknięty...

– Dramatyzujesz – stwierdziłam krótko, bo wiedziałam, że tak się nie stanie. Blair miała podobną średnią do mojej, więc zostawienie jej kolejny rok nie miałoby zupełnie sensu.

– Łatwo ci mówić. To nie ja dostanę sto procent – narzekała dalej. W ostatnim czasie stała się o wiele bardziej zrzędliwa i przejmowała się każdą błahostką. Stała się wcześniejszą wersją mnie.

– Na bank nie napisałam wszystkiego dobrze – chciałam ją przekonać. Niektórzy zbyt przeceniali moje możliwości, a chemia dalej pozostawała dla mnie czarną magią. Teraz też nie spodziewałam się nie wiadomo jakich cudów.

– Pe... – zaniemówiła gdy tylko zatrzymałyśmy się przed naszymi szafkami. Do jednej z nich przyklejona była niewielka karteczka. Blair natychmiast ją zerwała i przeczytała zawartość. Po przeczytaniu jej treści stała się okropnie blada. Nie zawahałam się i wyrwałam tą karteczkę z rąk dziewczyny. Zaczęłam czytać jej zawartość.

Policjancik się znudził, to teraz jakiś sędzia? Jesteś zwykłą szmatą.

Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie przeczytałam. Automatycznie zgniotłam ten durnowaty liścik i wyrzuciłam go do kosza. Poważnie, to nawet nie było zabawne. Komu do głowy wpadają tak idiotyczne pomysły?

– Blair... – chciałam zwrócić na siebie uwagę przyjaciółki, której oczy się zaszkliły. Ludzie wciąż nie dawali jej spokoju. O tym co zrobił jej Chad wiedział już prawie każdy z naszego liceum. Najgorsze było to, że każdy stał po jego stronie, podczas gdy on był największym zwyrolem. – Wiesz, że napisał to jakiś debil, który nie ma pojęcia co to gwałt? Nawet jeśli Chad był policjantem to i tak nie oznacza, że mógł łamać prawo – przypomniałam jej, żeby chociaż dodać przyjaciółce odrobinę otuchy. Wciąż nie zapadł wyrok i ten gwałciciel chodził na wolności, przez co większość sądziła, że jest niewinny. Za to mocno odbiło się  na Bri. To ją ludzie obwiniali o wszystko i sądzili, że jest to jedna z intryg. Plotki chodziły po mieście już od miesięcy, a Chad tylko je rozpowszechniał. Oficjalną wersją było porzucenie przez niego Wilson, a ona w akcie zemsty oskarżyła go od gwałt.

– Masz rację. Po prostu te wszystkie liściki, to dla mnie zbyt wiele – odparła sfrustrowana. Po mimo, iż udało się jej pozbierać, to ciągle do niej wracało. Musiała być naprawdę silna, by codziennie dźwigać ciężar wścibskich spojrzeń. – Te groźby, a co jeśli przejdzie to do czynów?

– Nie dojdzie. Poza tym kurs samoobrony do czegoś się nam przydał – rozumiałam jej obawy, nigdy nie było pewności. Jedyne co mogłam zrobić to zaciągnięcie jej na zajęcia z samoobrony. Sama przy okazji skorzystałam i nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy. Teraz już nie byłam nieporadną nastolatką w razie niebezpieczeństwa.

– Chyba tak. Po prostu popadam w paranoję...

– O nie czyżbyśmy mieli w szkole kolejną wariatkę? – przerwał nam ten okropnie irytujący głosik, który rozpoznałabym na drugim końcu świata. Nie istniała taka osoba na świecie, która by podobnie mnie irytowała co Mindy Collins. Zerknęłam na blondynkę. Jak zawsze była wytapetowana, a ubranie naprawdę niewiele zasłaniały. Wyglądała jakby pomyliła instytucję, bo to szkoła, a nie burdel. Jednak śmieszyły mnie jej usta, ponieważ w wakacje zdecydowała się je powiększyć. Nie miałam nic do tego, ale minęło tyle czasu, a one wciąż były opuchnięte.

Chyba pomyliła kwas z olejem.

– Nie musisz się martwić o konkurencję, wciąż górujesz w rankingu – naturalnym odruchem było stanie po stronie Blair. Mindy chyba nigdy nie powiedziała czegoś mądrego. Za każdym razem czułam się, jakby zaraz miała mnie zalać krew. Właściwe mało kto ją lubił, jedynie chłopacy z drużyny koszykarskiej i każdy wiedział dlaczego.

– Miło z waszej strony, że tak się o mnie martwicie, ale wszystko jest w porządku – uśmiechnęła się szyderczo – W przeciwieństwie do was. Gdzie macie trzeci puzzle waszej układanki? – kontynuowała i celowo stanęła na palcach, by rozejrzeć się za nami. Rzecz jasna miała na myśli Noah.

Jej zachowanie okropnie mnie zdenerwowało. Wiedziała, co się stało, a jednak dalej z tego drwiła. Moim pierwszym odruchem było zaciśnięcie obu pięści, zrobiłam to z taką siłą, że poczułam rozrywającą się skórę, z której zaczęła lecieć świeża krew. Moje paznokcie jeszcze wszystko pogarszały. Miałam ochotę wsadzić jej głowę między szafki i z całej siły zatrzaskiwać drzwiczki, aż jej twarz nie odbije się na metalu.

– Powiedział ci ktoś, że jesteś zwykłą suką? – uporczywie walczyłam z odruchem, by czasem się na nią nie rzucić. Nie potrzebowałam dodatkowych problemów, ale nie oznaczało to, że Mindy na to nie zasłużyła.

Ona zasługuje na wszystko co najgorsze.

Tyle ludzi o mnie gada – wzruszyła obojętnie ramionami. Akurat tutaj miała rację, ponieważ większość o niej mówiła i nie były to same pozytywne rzeczy. – Ale moją sławę ukradł pewien ćpun, więc trochę ubolewam nad tą sprawą. Kto wie może i ja zacznę wciągać?

O nie, tego było już za wiele. Tym razem przesądziła i to bardzo. Zrobiłam krok w jej kierunku, na co ona cofnęła się do tyłu. Nie miała żadnej drogi ucieczki, bo za jej plecami drogę zagradzały szafki. Ona tylko bezczelnie się uśmiechała. Tak bardzo nienawidziłam, gdy ktoś o tym wspomniał. Nikt nie znał prawdy, ale każdy potrafił gadać. Dokładnie identyczna sytuacja była z Simonem. O nim też wszyscy gadali do momentu, aż nową sensacją stał się mój kolejny przyjaciel.

– Mad, nie warto... Widzisz, że to puste i tępe – przekonywała mnie Bri, gdy miałam zamiar zafundować solidny cios z pięści prosto w śliczną twarzyczkę Lindy. Zdałam sobie sprawę, co zamierzałam zrobić i odsunęłam się na bezpieczną odległość.

Nie poznawałam siebie. Zazwyczaj brzydziłam się przemocą i nawet nie wiem kiedy i jak zaczęła do niej uciekać. Przecież to były tylko puste słowa jakieś szkolnej idiotki i nie powinnam tak reagować. Zresztą była to nie pierwsza taka sytuacja od początku roku szkolnego. Raczej starałam się trzymać nerwy na wodzy i nie przejmować się zbędnymi komentarzami. Przecież nikt mnie nie znał, a i tak przyczepiał etykietkę. Na przestrzeni miesięcy coraz bardziej zdawałam sobie sprawę w jakim zepsutym społeczeństwie żyjemy. Na świecie nie ma nic za darmo. Wszystko miało swoją cenę, którą później musimy płacić. Nie zgadzałam się z tym podglądem.

Chciałam brać jak najwięcej, a nic nie oddawać.

Ta postawa świadczyła o moim egoizmie i próżności. Wystarczający dług musiałam spłacić i drugi raz nie zniosę tego. Nic nie było łatwe, a każdy dzień traktowałam jako udrękę zaplanowaną przez los.

– Proszę, ja chętnie poczekam aż ta psycholka się na mnie rzuci – oliwy do ognia dołowała Mindy. Oczywiście to ona chciała mieć ostatnie słowo, aby odnieść w pełni zasłużony triumf. – Albo twój chłoptaś mnie dopadnie, przecież każdy wie do czego jest zdolny Zack Cole.

Kolejna wbita we mnie szpilka, która okropnie mnie zabolała. Większość szkoły już od samego początku roku huczała o naszej znajomości. Starałam się to ignorować po mimo, iż większość patrzyła na mnie jak na przestępcę. Na ogół ludzie bali się do mnie podejść, natomiast Mindy czekała na idealną okazję, aby mnie sprowokować. Wiedziała jak jej piskliwy głosik wyprowadza mnie z równowagi.

– Chodź Blair, nie będziemy kłócić się z kimś kto już dawno wymienił mózg na buty z zeszłorocznej kolekcji Armaniego – postanowiłam odpuścić. Co nie oznaczało, że to Mindy wygrała. – Przy okazji nie potrzebuję nikogo, aby po raz trzeci zrobiono ci korektę nosa – szepnęłam na ucho dziewczynie, na tyle cicho, by nie usłyszała mnie Blair. Nie potrzebnie miałam ją niepokoić. Przecież logiczne było, że nie zniżę się do tego poziomu. W dalszym ciągu brzydziłam się przemocą i obstawiam, że akurat ten aspekt już nigdy nie ulegnie zmianie.

– Ugh, jak ja jej nie dzierżę – warknęłam pod nosem morskooka gdy przemierzałyśmy korytarz. Było już dawno po dzwonku, ale mnie to nie przeszkadzało. Im mniej czasu musiałam spędzać na lekcjach tym dla mnie lepiej.

– Co ty nie powiesz? Ja traktuję ją jako najlepszą osobę w tej szkole – sarknęłam ironiczne pod nosem na co obie się roześmiałyśmy. Przywykłam już do tego, że ludzie o mnie mówili. Udawałam, że tego nie słyszę, bo i tak po skończeniu szkoły z nikim nie będę utrzymywać kontaktów, więc nie zależało mi na jakiś wielkich przyjaźniach.

Dźwięk ostatniego dzwonka oznaczał dla mnie zbawienie. Za żadne skarby nie wytrzymałabym kolejnych dni w tej instytucji zwanej szkołą. Teraz czekał mnie weekend, który był równie pracowity. Jednak ten tryb życia trochę mnie wykańczał, ale musiałam dać sobie radę. Czekałam przed wejściem do budynku za Wilson, ponieważ obie miałyśmy inne zajęcia. Piątki były jedynym dniem kiedy wracałyśmy razem. Każdego innego dnia Blair miała trening cheerleaderek. Podziwiałam jej zapał, dla mnie wciąż sport był czymś czego nie cierpiałam.

– Siema, Mad – kiedy tak czekałam podszedł do mnie Josh.

W ostatnim czasie to właśnie on był osobą, którą najczęściej widywałam z naszej paczki. Być może to właśnie przez to, że często spędzał czas razem z Blair, jednak wciąż nie byli parą. Moja przyjaciółka dalej nie była gotowa na kolejny związek i doskonale ją rozumiałam.

– Nie mów, że tak bardzo stęskniłeś się za szkołą? – założyłam ręce na klatce piersiowej. W ostatnim czasie nasze droczenie się było czymś normalnym. Wiedziałam też, że Josh strasznie nienawidził szkoły i cieszył się z faktu, że nie musiał już do niej uczęszczać. Lecz nie potrafił obejść się bez wyśmiewania mnie i wyzywania mnie od licealistów.

– W życiu nie wróciłbym tutaj, dalej nie wiem jak skończyłem trzecią klasę – przyznał. Za to ja wiedziałam jak udało mu się tego dokonać. Spory udział miała w tym Blair, bo to ona podczas ich związku odrabiała za niego zadania domowe i wykradała odpowiedzi do sprawdzianów z pokoju nauczycielskiego. Jako przewodnicząca samorządu uczniowskiego posiadała do niego kartę. W ten sposób i my zdawałyśmy testy.

– Głupi ma zawsze szczęście – poklepałam go po ramieniu, by zakończyć już tę rozmowę. W oddali dostrzegłam przyjaciółkę, która biegła w naszym kierunku na swoich wysokich botkach. Robiła to z niebywałą gracją, gdzie ja pewnie potknęłabym się i powybijała wszystkie zęby.

– Już jestem. Dosyć mam tej szkoły, musiałam spławić jakąś pierwszoklasistkę, która za wszelką cenę chciałam się dostać do drużyny. Chyba nie ogarnęła, że casting był w październiku – wytłumaczyła się blondynka, poprawiając okulary przeciwsłoneczne spoczywające na jej nosie. Słońce nie świeciło zbyt mocno, ale mogła założyć się, że nie miały one nic wspólnego z pogodą. Zwyczajnie pasowały do jej ubrania i uzupełniały całą stylizację. Jedyną rzeczą, która już nigdy się nie zmieni będzie styl Blair. Ponieważ dziewczyna śledzi wszystkie trendy i zawsze jest na bieżąco ze światem mody.

– Jedziemy? – zapytał ją Josh, który właśnie otworzył jej drzwi do auta.

Nie żeby coś, ale od kiedy stał się takim gentlemanem? Na każdym kroku patrzył zaimponować mojej przyjaciółce, ale ta dość udanie go spławiała.

– Nie wracasz ze mną? – głupie pytanie, lecz trochę mnie to zaskoczyło. Miałyśmy w zwyczaju spędzać weekend razem.

– Sorki, Mad. Zapomniałam ci dzisiaj powiedzieć, jak chcesz możesz jechać z nami do baru... – na ostatnie słowo cała zesztywniałam. Przez ostatnie miesiące byłam tam tylko trzy razy i nie spędziłam tam więcej niż piętnastu minut.

– Nie, mam jeszcze dzisiaj pracę – wymyśliłam jakąś słabą wymówkę, jednak Wilson wiedziała jak bardzo nie chciałam tam pojechać.

Obawiałam się, że spotkam jego.

Nawet jeśli nie widziałam go tyle czasu, to i tak prześladował mnie każdego dnia. Nie musiał robić tego osobiście wystarczyłoby gadanie innych. Spisano mnie na straty, bo tak właściwe upadłam. Zrobiłam to na własne życzenie. Musiałam znosić wszystkie te plotki. Nie liczyło się dla mnie zdanie innych, ale mój ojciec uważał inaczej. Nie chodziło o moją reputację tylko o jego. Zawsze chodziło o innych, a nigdy nie o mnie. Nie ważne, by był to Zack albo Charlie. Nawet przyjaciele nigdy nie patrzyli na moje cierpienie, więc musiałam to znosić.

Pożegnałam się z przyjaciółmi i poszłam prosto do auta. W drodze powrotnej musiałam zatrzymać się niedaleko sklepu, by ugotować coś na obiad. Padałam z głodu, w szkole nic nie zjadłam. Znaczy planowałam kupić sobie jakąś kanapkę na stołówce, jak się okazało zapomniałam portfela przez to poranne roztargnienie, czyli z jedzenia nici. Też nie  mogłam nigdzie znaleźć Bri, więc nie miałam od kogo pożyczyć kasy.

– No, proszę! Taki to pożyje! – oznajmiłam kiedy tylko weszłam do domu i odłożyłam te ciężkie szafy.

Na kanapie siedział Noah, który nie spojrzał w moją stronę. Był zbyt pochłonięty grą, w którą nałogowo grał. Zaczęłam się zastanawiać, czy przez ostatni miesiąc zrobił cokolwiek innego, niż włączenie telewizora tuż po przebudzeniu.

– To jest nie fair, że nie musisz chodzić do szkoły – stwierdziłam i opadłam na kanapę tuż obok bruneta.

– Ktoś musi pracować na szlachtę – odparł lakonicznie, ponieważ był zbyt skupiony zabijaniem jednego z zombie. Ekran wypełniła krew i napis świadczący o jego zwycięstwie.

– Ha, ha, ha, jesteś mega zabawny – czułam się wykończona po dzisiejszą dniu. Jedyną alternatywą były dwa dni wolnego, które mnie czekały. – Włącz coś normalnego, mam dosyć już tej krwi i odpadających kończyn.

Spełnił moje polecenie i włączył jeden z kanałów, na którym leciał serial Przyjaciele. Ostatnio bardzo polubiliśmy ten serial, chociaż obejrzeliśmy go już z trzy razy, ale to nic. Oparłam głowę na ramieniu przyjaciela i spojrzałam na niego. Był zbyt pochłonięty oglądaniem, aby zauważyć, że mu się przyglądam. Dość często wykorzystywałam te momenty. Za każdym razem powracały do mnie wspomnienia tej koszmarnej nocy, gdy myślałam, że go stracę. Całą noc przesiedziałam przy jego łóżku błagając, aby się obudził. Wciąż miałam przed oczami ten obraz. Po mimo przemoczonych ubrań byłam tam i nie opuściłam go na krok. Opowiadałam różne historię i składałam obietnicę. Wtedy mnie wysłuchał i otwarł oczy, trwało to zaledwie sekundę, ale nawet nie pomyślałam, że to mogły być moje złudzenia. Natychmiast zawiadomiłam lekarza, który powiedział, że nie jest tak źle jak myślał. Noah był silny i zwyciężył ze śmiercią. Następnego wieczora ocknął się zaczął w miarę możliwości normalnie funkcjonować. Był to prawdziwy cud, ponieważ nic go nie ograniczało.

– Kocham cię, Noah – wyznałam, kiedy zdałam sobie sprawę jak bardzo szczęśliwa była z tego, że siedział obok. To on był moim promykiem nadziei, który rozpromieniał mój każdy dzień od dziesięciu lat. Utrata jego oznaczałoby stratę kolejnej cząstki mnie. Winiłam się o to wszystko, jednak bardzo rzadko o tym rozmawialiśmy. Anderson chciał powrotu do normalności, gdzie nikt nie patrzy na niego z politowaniem.

– Też cię kocham, Mads – przyznał przytulając mnie ramieniem. Może i było to głupie, ale w ten sposób mu dziękowałam. Za to, że został przy mnie. Jemu też nie było łatwo, ale chciałam być dla niego wsparciem. – Jak było dzisiaj w tym pierdolniku?

– Normalnie – wzruszyłam ramionami. – Mindy jak zwykle wkurwiała, ale to nie żadna nowość – przyznałam, bo taka była prawda.

– A co znowu ta pseudo platynowa zołza gadała? – zaczął dociekać, co spowodowało jego odsunięcie się ode mnie. Każdego dnia próbował ze mnie wycisnąć informację, czy ludzie wciąż gadają o nim.

– Wiesz jak ona, gada o wszystkim – starałam się ominąć ten temat. Nie chciałam go jeszcze bardziej dobijać. To naturalne, że był sensacją naszej szkoły. Ale prawdziwe gadanie zacznie się po jego powrocie. Nie chciałam go niepotrzebnie martwić. Na ten semestr dyrektor okazał się wyrozumiały i pozwolił Noah zaliczyć wszystkie przedmioty do końca roku, by mógł skończyć go ze swoim rocznikiem. Oczywiście zrobił to ze względu na mamę Blair, która poprosiła go jako stała fundatorka szkoły. Zrobiła dokładnie to samo w moim przypadku w pierwszej klasie. Teraz nie miałam już takiej możliwości. – Zrobię nam coś do jedzenia – zdecydowanie wstałam z kanapy i udałam się do kuchni.

Mojego ojca już nie było. Mogłam się założyć, że celowo brał nadgodziny. Nie chciał spędzać z nami czasu więcej, niż było to koniecznie. Zwłaszcza, że stanowiliśmy podwójny problem. Pokręciłam tylko głową z niedowierzania. Jego zachowanie coraz bardziej mnie irytowało i utwierdziło, że tytuł szeryfa nic tutaj nie znaczy. Nadal pałałam nienawiścią do funkcjonariuszy i nie sadziłam, że to się zmieni.

Trafiłam na wielu niewłaściwych ludzi.

W milczeniu przygotowałam makaron z sosem serowym. Nic specjalnego, ale nie byłam jakąś wybitną kucharką, a mój budżet był dość ograniczony. Zjedliśmy posiłek rozmawiając o wszystkim i o niczym. Noah na serio był moim powiernikiem, opowiadałam mu praktycznie wszystko, a on zawsze rzucał jakimiś żartami. W prawdzie nie było to coś niezwykłego, ale ja lubiłam te dni, gdzie po prostu byliśmy i mogliśmy ze sobą rozmawiać.

– Zbieraj się – zarządziłam, po czym zaczęłam zbierać naczynia. Ta chwila nie mogła trwać wiecznie, bo czekały nas inne obowiązki. Widziałam ten grymas na twarzy przyjaciela, ponieważ wiedział co go teraz czekało. – Nie rób takiej miny tylko się ubieraj. Chyba, że chcesz wyglądać jak jakiś menel – pogoniłam go. Za każdym razem skrytykowanie jego wyglądu sprawiało, że brał się w garść, bo nawet w złej formie chciał wyglądać nienagannie.

– A muszę dzisiaj tam jechać? – zastosował tą samą śpiewkę, którą stosował od kilku miesięcy. Nie miał na co liczyć. W tej sprawie nie powinnam mu odpuszczać.

– Tak, musisz tam jechać. Z resztą i tak będę na ciebie czekała, więc nie będziesz sam – przekonywałam go. Momentami czułam się jakbym miała do czynienia z małym dzieckiem. Co z tego, że to on był straszy?

– Bierzesz swoje leki? – odbił piłeczkę, aby nie rozmawiać o sobie.

– Tak biorę i jest świetnie – zapewniłam go, bo ja również nie chciałam tego kontynuować. Żyłam z tym jak z kulą u nogi, dlatego czasem chciałam zapomnieć o tym.

Chciałam znowu być normalną nastolatką.

Pół godziny później zatrzymaliśmy się pod przychodnią. Nie była to taka zwykła przychodnia za to przyjmowali tutaj jedni z lepszych psychologów naszego miasta. Stała się ona dla mnie domem, ponieważ zjawiałam się tutaj trzy razy w tygodniu, aby towarzyszyć Noah. Dzisiaj wypadała jego samodzielna sesja, ale uczestniczył też w sesjach grupowych.

– Emocje jak na grzybach – skomentował kiedy tylko przekroczyliśmy próg budynku. Miałam świadomość jak bardzo tego nie cierpiał, ale to było dla jego dobra.

– Nie marudź, będzie fajnie... – nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale lepsze to niż nic.

– Mówisz jakbyś sama w to nie wierzyła – dostrzegł moją niepewność. Nie chciał, aby każdy wokół niego skakał, a jednak.

– Obaj wiemy, że buzia ci się nie zamyka, więc przez godzinę będziesz opowiadał je swojej terapeutce – zastosowałam jeden z moich najlepszych argumentów. Nie od dzisiaj znałam Andersona, aby wiedzieć, że kocha nadawać.

Po mimo swoich narzekań chłopak wszedł do gabinetu, a ja zostałam na poczekalni. Początkowo przeglądałam różne media społecznościowe, jednak szybko mi się to nudziło. Na korytarzu panowała absolutna cisza, w końcu przerwało ją trzaśnięcie drzwi. Do środka wszedł chłopak, który wyglądał na zbliżonego do mojego wieku. Miał na sobie ciemnozielony dres i podciągał nosem. Wiedziałam już jaki miał problem. Narkotyki były wewnętrznymi demonami nastolatków. Jak widać ten wciąż miał z nimi problem. Cieszyłam się, że z moim kumplem nie było, aż tak źle.

Gdy po kilku dniach wypisano go ze szpitala rozważaliśmy wysłanie go na odwyk. Większość uważała, że to dobry pomysł. Tylko ja się nie zgodziłam. W ten sposób wzięłam na siebie cały ciężar związany z jego detoksem. Początki były cholernie ciężkie, bo organizm Noah domagał się dragów. Dalej przed oczami mam jak jego ciało drżało i te wszystkie chore akcje. Prosił mnie, abym dała mu w spokoju się naćpać. Musiałam wykazać się silną psychiką i pod żadnym pozorem do tego nie dopuścić. Sama pamiętam ten okres jak przez mgłę, jakby pozbawiono mnie wszelkich uczuć. To było straszne, a to co się ze mną działo było równie koszmarne.

– Lecimy na chatę – Noah wyszedł z gabinetu z szerokim uśmiechem. Terapia serio przynosiła coraz lepsze rezultaty. – Na razie Barb!

Odruchowo spojrzałam w stronę recepcjonistki. Nie wiem nawet kiedy Anderson poznał jej imię. Bardzo możliwe, że było to podczas wizyty z Blair albo Charliem. Nie zawsze mogłam mu tutaj towarzyszyć, więc postanowiliśmy się wymieniać. Głównie to ja i Bri zgadywałyśmy się ze sobą, bo mój ojciec prawie nigdy nie miał czasu. Byłam w stanie policzyć na palcach u jednej ręki ile razy był w tym ośrodku.

– Znasz każdego, gdzie tylko się pojawisz? – dociekałam po drodze.

– Nie moja wina, że nawet w takiej formie jestem zajebisty – wskazał na siebie, co mnie rozbawiło. Każdego dnia wracał chłopak, którego uwielbiałam. Co z tego, że czasami zbyt się poczuwał. To również w nim kochałam.

Zatrzymaliśmy się na parkingu przed naszym blokiem, gdzie zdążył skontrolować nas sąsiedzki monitoring. Na przestrzeni lat szło do tego przywyknąć. Jednak gdzieś z tyłu głowy miałam ochotę powyrzucać wszystkie te stare baby z okien. Zamknęłam samochód i spojrzałam na godzinę w telefonie. Nie mam pojęcia jakim cudem była już dziewiętnasta godzina. Wtedy sobie coś uświadomiłam.

Byłam spóźniona.

Kurwa, jestem spóźniona. Dasz sobie radę sam, tylko nie odwal niczego głupiego – przytuliłam bruneta na pożegnanie. Był to szybki przytulas, więc nawet nie zdążył go odwzajemnić. Po prostu popędziłam jak z procy w stronę głównej ulicy.

– PLANUJĘ OTWORZYĆ BURDEL POD TWOJĄ NIEOBECNOŚĆ I ZAMÓWIĆ KILKA STRIPTIZEREK!

Usłyszałam krzyk przyjaciela i chyba nie tylko ja. Był do tego zdolny, jednak nie traktowałam tych słów na poważne. Obaj wiedzieliśmy co miałam na myśli, ale już tyle razy zostawał sam, że nie sądziłam, aby powrócił do ćpania. Zwłaszcza, że Bri rozkazywała mu robić co miesięczny test na obecność narkotyków. W prawdzie nigdy nic nie wyszło, ale zawsze toczyła się o to ogromną kłótnia. Ja nigdy się w to nie mieszałam. Ufałam mu. Pomału wszystko zaczęło wracać na dawne tory. Znowu byliśmy trójką nierozłącznych przyjaciół i żadne z nas nie rozumiało dlaczego wtedy tak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Szkoda, że musiało się zdarzyć tyle złego, abyśmy się do siebie ponownie zbliżyli.

To był chyba najszybszy bieg w moim życiu, a kiedy tylko się zatrzymałam myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. To był fatalny błąd, ponieważ przeceniłam możliwości swojej kondycji.

– Wody... – wychrypiałam. Cudem udało mi się doczłapać do baru, za którym stała blondynka. Spojrzała na mnie z wyraźnym rozbawieniem.

– Będzie taki dzień gdzie się nie spóźnisz? Mieszkasz na drugim końcu ulicy – spełniła moją prośbę i podała mi szklankę. Oczywiście jej słowa nie miały obraźliwego celu, a raczej prześmiewczy.

Chcąc nie chcąc musiałam jej przyznać rację. Pracowałam tutaj od kilku miesięcy i ani razu nie udało mi się przyjść na czas. Dobrze, że szef zaglądał tu bardzo rzadko, a właściwe wcale. Z tego co wywnioskowałam miał on sieć barów w różnych stanach i najbardziej interesował się tym w Miami.

– Wybacz, po prostu miałam do załatwienia kilka rzeczy. Ale możesz skończyć wcześniej – zaoferowałam. Czułam się strasznie głupio, bo przez moje roztargnienie mogłam stracić tą pracę.

Nie była to praca moich marzeń, ale potrzebowałam gotówki. Musiałam uzbierać pieniądze, aby móc wyjechać na studia i opłacić czynsz. Zbyt późno zabrałam się za poszukiwanie jakieś dorywczej pracy, ponieważ był to okres gdzie większość studentów również szukała różnych zajęć dorywczych. Skończyło się na tym, że pracowałam jako barmanka w pubie na końcu mojej ulicy. Nie chciałam wybrać pracy u Josha chociaż miałam taką możliwość, jednak szybko ją odrzuciłam. Nie zniosłabym myśli, że musiałabym widywać codziennie Zacka. Z resztą nie opłacało mi się codziennie jeździć na drugi koniec miasta.

– Spokojnie, nigdzie mi się nie śpieszy. Luca wyjechał do rodziców, więc zostałam sama na kolejne trzy dni – wytłumaczyła Amber.

Od kiedy tylko zaczęłam tutaj pracować bardzo się polubiłyśmy do tego stopnia, że wszystkie zmiany miałyśmy wspólne. Wynikało to też z naszego grafiku. W prawdzie Newman była starsza o rok, jednak w swoją przyszłość wiązała z weterynarią. Praca tutaj miała tylko zapewnić jej jakiekolwiek źródło dochodów.

– I nie pojechałaś z nim? – podjęłam się rozmowy, wycierając szklanki. W barze kręciło się trochę osób, lecz miałam świadomość, że prawdziwe tłumy pojawią się przed północą. – Marzę o tym, by wyrwać się stąd – przyznałam. Marzyłam tylko o tym. Zbyt wiele spraw mnie przytłaczało.

– Ciekawe kto by mi dał wolne? – prychnęła sarkastycznie. Akurat w tym musiałam przyznać jej rację. Tutaj nie obowiązywał urlop. Miałyśmy wyznaczone wolne dni. W naszym przypadku były to weekendy i poniedziałki, ponieważ nasz etat nie należał do najdłuższych. Bar nie funkcjonował w niedzielę i poniedziałki. Natomiast co drugą sobotę miałyśmy wolną. – Zresztą w poniedziałek mam zaliczenie. Po prostu kocham medycynę! – wydarła się przez co zwróciła na siebie uwagę kilku klientów.

Kolejne dwie godziny spędziłyśmy na rozmowach i obsługiwaniu klientów na zmianę. Przywykłam do tego i szło mi całkiem nieźle. Do tej pory udało mi się potłuc tylko jeden zestaw szklanek. W porównaniu do mojej pracy w kinie praca w barze była zupełnie innym wymiarem. Tam musiałam życzyć ludziom miłego seansu i podawać popcorn, za to tutaj ciągle się coś działo. Liczne bójki i pijani klienci. Trzeba było być tutaj bardzo ostrożnym. Najbardziej odpychała mnie mężczyźni w podeszłym wieku, którzy składali obrzydliwe propozycje. W zeszłym tygodniu jakiś prezes zaoferował Amber pracę dla niego w domu publicznym. Po tym co się stało z moją przyjaciółką i ja nabrałam znacznego dystansu do mężczyzn. Nie wrzucałam każdego do jednego wora, ale to był pub. Każdy tutaj chciał szaleć.

– Aloha, moim uroczym barmanką! – przed nami stał Miles. Chłopak był tutaj DJ'em w każdy piątek. Z racji tego, że tylko my miałyśmy wtedy zmiany udało nam się zakupować. Był trzy lata straszy i podróżował po wszelkich imprezowych krajach. Słowo ekstrawertyk idealnie odzwierciedlało jego charakter.

– Wcześnie jesteś – zerknęłam na zegarek, zwykle pojawiał się znacznie później. Chociaż w umowie miał wyraźnie napisane, że pracował w określonych godzinach.

Nikt ich tutaj nie przestrzegał.

– Miałem ochotę na dobrą imprezę – odpowiedział, a ja pochwaliłam się, by mógł pocałować mnie w policzek.

Początkowo sama nie rozumiałam tego przywitania, ale już do niego przywykłam i było to dla mnie normalką. Miles miał nietypowy styl bycia i trzeba było do niego przywyknąć.

– Sex on the Beach? – zapytała blondynka, nie czekając na odpowiedź rozpoczęła przygotowywanie ulubionego drinka blondyna.

– Wiadomo. Na Ibizie plażę są kurewsko zajebiste. Już nie wspomnę o tych laskach... – rozmarzył się przy swojej dwuznacznej wypowiedzi.

Przewróciłam tylko oczami, ponieważ za każdym razem opowiadał o cudownych miejscach w jakich udało mu się imprezować. Zazdrościłam mu tego, ponieważ ja sama chciałam zobaczyć trochę świata, lecz moje możliwości były ograniczone.

– Chyba już coś wspomniałeś – napomknęła dziewczyna obok mnie, wręczając mu szklankę. – Ludzie się nie cierpliwą, idź tam i zapodaj jakiś dobry bit.

Nie trzeba było dwa razy mu powtarzać. Muzyka to jego żywioł. Zawsze miksował świetne kawałki, tak było i tym razem. Ledwo co udało mu się włączyć konsoletę, a ludzie już zaczynali tańczyć do jego muzyki.

Aktualnie sprzątałam bar, ponieważ dwójka jakiś nachlanych idiotów wylała na ladę piwo. Momentami czułam się jak sprzątaczka, kiedy wszyscy świetnie się bawili. W myślach powtarzałam sobie, że na serio potrzebuję tej kasy, by nie rzucić tej roboty.

– Czy nasza barmanka może zrobić sobie przerwę, żeby pogadać ze znajomymi? – kolejny raz tego wieczora przewinęło mi się to przez uszy. Ludzie pod wpływem alkoholu byli bardzo skłonni do rozmów.

Pech tak chciał, że akurat byłam sama. Amber poszła na zaplecze, aby uzupełnić alkohol, który pomału się kończył. Uniosłam głowę, na stołkach barowych siedział dobrze znany mi chłopak, a wraz z nim była Nessa, której włosy znowu powróciły do czarnego koloru.

– Hej, skąd się tutaj wzięliście? – nie ukrywałam, że trochę zaskoczyła mnie ich wizyta. Widywałam tutaj wiele znajomych twarzy, ale ich tutaj się nie spodziewałam. W końcu mieli własny pub, gdzie mogli przesiadywać.

– Zostaliśmy wysłani na inspekcję – zażartowała szarooka. Jej styl bycia ani odrobinę się nie zmienił. Dalej ubierała się wulgarnie, a jednocześnie elegancko. Tak by podkreślić swoje kobiece kształty. Jednym z jej atutów były duże usta, która obrysowane były beżową konturówką.– Nieskromnie powiem, że my to możemy otworzyć przytułek dla bezdomnych.

– Nie przesadzaj – zbeształ ją Nick. Może i pub Josha nie był jakoś super nowoczesny, ale też miał swój klimat. Przy okazji idealnie pasował do stylu południowej części San Fran. Pierwszy raz gdy odwiedziłam to miejsce, to bałam się. Myślałam, że to jakaś kryjówka narkomanów.

Dużo się nie myliłam.

– Co tam u was? – rozpoczęłam beztroską rozmowę. To ja wolałam mieć nad nią kontrolę, by obejść się bez tych wszystkich zbędnych pytań.

– Nie narzekam. Straciłam pracę w studiu tańca, ale wkręciłam się do studenckiej gazety i płacą mi za przeprowadzanie wywiadów – pochwaliła się dumnie Ness.

– Wow, to serio nie byle co – przyznałam, ponieważ z tego co opowiadała mi jakiś czas temu chciała zostać dziennikarką i zdecydowanie posiadała do tego dryg. Siłą perswazji potrafiła wyciągnąć od ludzi nawet najgorsze sekrety. – A co u ciebie, Nick?

– Po staremu, dorabiam robiąc sesje zdjęciowe. Alex czeka tylko, aż się wyprowadzę – napomknął o swoim przyrodnim bracie. Raczej było na odwrót i to Nick miał dosyć Alexa, a raczej jego imprez. – A ty od kiedy tutaj pracujesz?

Strasznie nienawidziłam jego przenikliwości. Mało kto z naszej paczki wiedział gdzie pracowałam. Od tej pamiętaj nocy, oddaliłam się od przyjaciół. W końcu to Zack miał pierwszeństwo i gdyby nie on nigdy bym ich nie poznała. Co jakiś czas widywałam się z Liv czy Ness, ale nie było to już codziennie. Wakacje dobiegły końca, a wraz z nimi przyszły nowe obowiązki. Większość dni spędzałam w szkole albo pracy w domu bywałam tylko przelotem. Nie opowiadałam im co działo się u mnie, bo wydawało mi się, że nie było to nic ciekawego. Nawet nie miałam bladego pojęcia czy mój tata wiedział gdzie tak na serio pracowałam.

– Z trzy miesiące. Całkiem nieźle płacą – wzruszyłam ramionami, by jakoś wymigać się od całkowitej odpowiedzi.

– Fajnie – skwitowała krótko czarnowłosa, bawiąc się słomką od swojego drinka. – Jutro świętujemy zdane egzaminy końcowe Mikea. Wpadniesz? – zaproponowała, czego kompletnie się nie spodziewałam.

Po zmieszanej twarzy Nicka mogłam się domyślać, że on też uważała ten pomysł za idiotyczny. Jednak dlaczego każdy miał obchodzić się ze mną jak z jajkiem z powodu Colea? Właściwie to przez niego trzymałam się na dystans od ludzi, którzy byli dla mnie ważni. Może pomyśleli, że wciąż jestem na nich zła?

Jedynym winnym był Zack.

Sama nie wiem czemu, ale ta myśl wyprowadziła mnie z równowagi. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że ta znajomość zbyt odbiła się na moim życiu. Nie powinno tak się stać. Udało nu się pozbierać, ale nie będę za każdym razem schodzić mu z drogi.

– Chętnie – zgodziłam się, chociaż nie byłam do końca przekonana. Nie dałam tego po sobie poznać. Skoro był to mój ostatni rok w tym mieście nie mogłam przesiedzieć go zamknięta w czterech ścianach. Powinnam korzystać z niego. – Wezmę ze sobą, Noah. On też dawno was nie widział – uprzedziłam, aby jutro nie byli zaskoczeni. Nie chciałam odcinać swojego przyjaciela od świata, w końcu musiał małymi krokami powrócić do normalnego życia. Ja też nie mogłam notorycznie go kontrolować. Nic dobrego by z tego nie wynikło.

– Madison pomożesz mi?!

Usłyszałam wołanie Amber, która w dłoniach trzymała trzy skrzynki piwa. Jej ręce były zbyt słabe na taki ciężar.

– Muszę pracować, przepraszam was – przeprosiłam ich, bo chętnie dłużej bym z nimi rozmawiała, ale nie mogłam zaniedbać swoich obowiązków.

– Nie szkodzi, zgadamy się jeszcze do szczegółów. Ciao! – pożegnała się przesyłając buziaka, zniknęli w tłumie. Natomiast ja popędziłam pomóc Amber.

Szorowałam jeden ze stolików. Moja zmiana skończyła się dobre dwadzieścia minut temu. Niestety obie z Newman musiałyśmy zostać dłużej, żeby doprowadzić lokal do porządku. Czy byłam sprzątaczką? W pewien sposób mogłam się z tym zgodzić. Nienawidziłam sprzątać, dlatego każdego dnia przechodziłam prawdziwe męki. Te tysiąc dolców było tego warte. W życiu nie znalazłabym równie dobrze płatnej roboty na pół etatu.

Udało nam się ogarnąć cały bar i mogłam wrócić do domu. Dochodziła trzecia w nocy. Czułam się padnięta. Po drodze popalałam miętowego papierosa. Chciałam skończyć z tym szajsem, ale nie umiałam. To był mój jedyny sposób na zrelaksowanie się. Miałam świadomość, że to był nałóg i starłam się go ograniczyć.

Nie wychodziło mi to za dobrze.

Przydeptałam nogą niedopałek papierosa i ruszyłam schodami przeciwpożarowymi na górę. Za każdym razem wracała do mnie cudowna nostalgia. Już nie musiałam się nimi wymykać z domu, a jednak tęskniłam za tym. Jeszcze jakiś czas temu wszystko wydawało się takie proste i beztroskie. Chciałam, aby to do mnie wróciło. Zamiast pójść prosto do swojego pokoju, jak w każdy piątkowy wieczór poszłam na dach budynku. Jak zawsze czekał tam za mną szatyn i podziwiał nocną panoramę miasta.

– Cześć – przywitałam się, zajmując miejsce tuż obok Ethana.

– Jak zmiana? – natychmiastowo zagaił do rozmowy. W ostatnim czasie spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Wyszło to bardzo naturalnie, mieliśmy wspólnie naprawdę dużo tematów. A przede wszystkim połączyła nas wspólną nienawiść do Dylana. Ten dalej nie odpuszczał, nawet gdy moje i Zacka drogi się rozeszły. Cały czas byłam uwięziona w tym mrocznym świecie. Jedyną osobą, do której mogłam się zwrócić o pomoc był właśnie Ethan. Był dla mnie jak starszy brat, który zawsze się o mnie troszczył. Mogłam z nim pogadać na niemal każdy temat i nigdy nie obrócił tego przeciw mnie.

– Padam z nóg – odparłam zmęczonym głosem, a na dowód oparłam głowę na jego ramieniu.

Tak było cudownie.

Właśnie widzę – stwierdził śmiejąc się pod nosem. – Amber była dzisiaj w pracy.

– Mhm – mruknęłam pod nosem. Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo byłam zmęczona. – Mogłeś wpaść ma drinka – napomknęłam. Od jakiegoś czasu Ethanowi bardzo podobała się Newman.

Właściwe to dzięki mnie i naszemu wypadową do baru ja załatwiłam mu numer dziewczyny, jeszcze długo przed tym zanim zaczęłam tam pracować. W tego co mi opowiadał wiedziałam, że wymienili się kilkoma wiadomościami. Haczyk był taki, że Amber miała chłopaka, którego kochała. Brzmiało to jak kiepska komedia romantyczna, ale w życiu nie widziałam, żeby Wood za kimś tak ganiał. Nie był Colem, czyli nie sypiał codziennie z nową laską, ale nie sądziłam, że szukał czegoś na stałe.

– Może od razu zacznę chodzić za nią krok w krok? – uniósł brwi i spojrzał na mnie jak na ostatnią wariatkę.

– A czy to nie jest twoja praca? – odbiłam piłeczkę. Doskonale pamiętałam jak to on zainteresował się mną przez Mortona. Do dziś ktoś zawsze był moim drugim cieniem. Gdziekolwiek bym się nie poruszyła ktoś zawsze wiedział gdzie jestem.

– Amber o tym nie wie i się nie dowie – powiedział pewnym siebie głosem. Póki co dziewczyna nie miała świadomości w jakim towarzystwie się obracam. Właściwie nie opowiadałam zbyt dużo o sobie. Amber słyszała dużo opowieści ludzi z baru, ale nie miała z nimi do czynienia. Jakoś szło mi zachowanie tego w tajemnicy.

Skinęłam tylko głową i spojrzałam w dół, gdzie swobodnie zwisały moje nogi. Za każdym razem w tym miejscu czasoprzestrzeń dla mnie nie istniała. Nie było tutaj wszelkich zmartwień, wszystko zostawiałam na dole. Czułam w sobie zmianę, jeszcze nie wiedziałam jak to wszystko się potoczy. Po wielu przemyśleniach w końcu zrozumiałam, że nie mam na nic wpływu.

A o szczęście trzeba walczyć.

– Jutro mam wyścig. Przyjdziesz? – przerwał ciszę. Na samo wspomnienie tego zamurowało mnie. Ethan również zaczął pracować dla Ricka, który wystawiał jego oraz Zacka do wyścigów organizowanych przez Dereka. W prawdzie odcięłam się od tego, jednak ludzie dalej nimi żyli i traktowali je jako główną atrakcję tego miasta.

– Wiesz, że nie mogę – westchnęłam z trudem. Bardzo chciałam wspierać chłopaka, jednak wiedziałam, że moje pojawienie się tam wywoła prawdziwą sensację. Nie chodzi już tylko o ojca, ale znów zaczną się wszelkie porwania. Tym razem nie będę miała Colea po swojej stronie, więc nikt mi nie pomoże. Zresztą w moim obecnym stanie nie był to dobry pomysł.

– Rozumiem – przytaknął mi szatyn. Chciał urwać tą rozmowę. Nie był na mnie zły, lecz w środku czułam, że go zawiodłam. Nie mogłam postąpić inaczej.

Musiałam też myśleć o sobie.

Po wschodzie słońca w końcu udało mi się zasnąć, jednak ten błogi stan nie potrwał za długo. Wystarczył donośny huk, który spowodował, że zerwałam się z łóżka. Przez pierwsze minuty ledwo co kontaktowałam i nic nie widziałam na oczy. Świadczyło to, że zbytnio się nie wyspałam. Powoli zaczynała odzyskiwać wzrok, a moim oczom ukazało się Noah w swoim domowym dresie, a wokół niego walało się pełno moich ubrań. Zapewne musiała wypaść półka i stąd ten huk.

– Powaliło cię? Jest dopiero siódma trzydzieści – zbeształam go. Mój głos nie brzmiał zbyt surowo, a raczej ospale. Nie zmieniało to faktu, że mieliśmy sobotę, a on demolował mój pokój.

– Już siódma trzydzieści – poprawił mnie. – Gdybyś oddała mi trochę miejsca w szafie to nie byłoby problemu – słusznie zauważył, po czym usiadł obok mnie na łóżku.

– Zapomnij. Nie dość, że już śpisz w moim łóżku, to ja mam ci jeszcze szafę oddawać? To jest mój pokój – prychnęłam. Chyba za bardzo się poczuł.

– To jest nasz pokój – poprawił mnie dumnie, na co sprzedałam mu solidnego kuksańca w bok. Ani trochę go to nie ruszyło.

– Niedoczekanie, twoja to jest kanapa w salonie. Tutaj robisz mi tylko burdel. Jesteś fatalnym współlokatorem... – droczyłam się z nim w najlepsze. Przez okres tych miesięcy przywykłam już do dzielenia pokój z Andersonem, ale czasem tęskniłam za swoją prywatnością.

Na przykład teraz.

– Aha? Taka jesteś? – fuknął obrażony, zakładając dłonie na klatce piersiowej. – W takim razie nie dostaniesz śniadania – wstał z łóżka i zatrzymał się w progu jeszcze raz posyłając mi spojrzenie pełne nienawiści.

– Nie chcę twojego śniadania – wystawiłam w jego stronę język. Większość poranków wyglądała w identyczny sposób.

– Głupia jesteś? Ja nie umiem gotować – oznajmił, wskazując na siebie. Aż przypomniał mi się zeszły miesiąc gdy uruchomił czujnik dymu gotując makaron. Miał do tego wybitne zdolności. – Charlie je zrobił.

– Tym bardziej nie chce jego śniadania – odpowiedziałam pogardliwie, po czym nakryłam się kołdrą, aż po sam czubek głowy. Planowałam zaszyć się przed światem.

– Twoja strata... – usłyszałam zatrzaskując się drzwi, co świadczyło o tym, iż zostałam sama.

Dalej nie rozumiałam dlaczego Noah tak dobrze dogadywał się z moim ojcem. Niby po śmierci Josephin dużo dla niego zrobił, bo postanowił go zaadoptować, przez co stał się jego pełnoprawnym opiekunem i przygarnął go do nas. Anderson nie był w stanie wrócić do dawnego mieszkania i teraz stało ono puste i odosobnione. Teraz jak na to patrzę coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że Charlie zrobił dla niego znacznie więcej, niż dla mnie przez całe życie. To wystarczyło, żeby pogłębić moją nienawiść do niego.

– Jaki ty jesteś tępy – sierdziłam, po czym w ramach frustracji rzuciłam podręcznikiem z takim impetem, że cały biurko się zatrzęsło.

Od dobrej godziny próbowałam nauczyć Noah matematyki, ale coś kiepsko nam szło. Sama nie byłam jakoś wybitnie dobra z tego przedmiotu, ale ogarniałam podstawy. W przeciwieństwie do mojego przyjaciela. Kiedy on nie chodził do szkoły weekendami starałam się pomóc mu z opanowaniem materiałów, tak by udało mu się zdać maturę. Nie przewidziałam tylko jednego. Można było mówić do niego jak do ściany, a on i tak nic nie rozumiał.

– Jeszcze raz. Od początku – powtórzyłam biorąc głęboki wdech, by zachować spokój. – Co daje minus i minus?

– To proste. Wiadomo, że wynik będzie na plusie – był pewny swojej odpowiedzi. Natomiast ja uderzyłam otwartą dłonią w czoło, ponieważ straciłam wszelkie siły.

Skoro nie znał takich podstaw to jak dalej miałam go uczyć? Musiałam go zmotywować i przede wzzytskim nie krzyczeć. Anderson był dużym dzieckiem i wystarczyło zwykłe uniesienie głosu, a jego książka już lądowała za oknem. W taki sposób pozbył się swojego podręcznika, który najpierw wpadł w kałuże, a później przejechała go śmieciarka. Nie chciałam, aby mój skończył w podobny sposób.

– Nie, Noah. Minus i minus daje plus, czyli musisz dodać to do siebie i wynik powinien ci wyjść na minusie. Teraz to oblicz – podsunęłam mu pod nosem zadanie, czekając aż je wyliczy.

– To przeniosę tu... A to tam... – skoncentrowany na swoim zadaniu nawet na mnie nie zerknął. Wyglądał jak ambitu uczeń pogrążony w nauce, gdzie wiedziałam, że była to ostatnia rzecz jaką miał ochotę robić w sobotnie popołudnie. – Okej, wynik wyjdzie na plusie – zakończył rozwiązywać zadanie.

Wystarczyło tylko zerknąć na kartkę, a nie trzeba było być specem od matematyki, aby wiedzieć, że wszystko jest źle wyliczone. Pokręciłam tylko głową z rozczarowania, jednak błękitnooki tylko się uśmiechał.

– Jakim cudem wyniki mógł wyjść ja podwójnym plusie? – ta odpowiedź naprawdę zbiła mnie z tropu. – Z taką wiedzą nie dziwię się, że miałeś problem ze skończeniem podstawówki – parsknęłam rozbawiona, ponieważ Anderson momentami żył w innym wymiarze.

Kolejną godzinę poświęciłam na tłumaczenie jednego zdania, aż w końca odpuściłam. Nie miałam już siły się produkować, ponieważ każda moja próba kończyła się klęską. Musiałam odpuścić. Zaczęłam ogarniać cały ten bałagan, bo Noah w moim pokoju chyba otworzył restaurację. Wszystkie wolne miejsca były wypełnione talerzami i szklankami. Nie byłam pewna, czy przypadkiem nie zalęgło się w nich jakieś nowe życie.

– Jakie plany na dzisiaj, laska? Film? – po drodze do kuchni wpadłam na chłopaka, który zastawił mi drogę. W ostatniej chwili cudem udało mi się złapać wszystkie naczynia, więc nic się nie potłukło.

– Właściwe to nie... – przyznałam. Zdążyłam już przywyknąć do myśli, że popadliśmy w rutynę, gdzie w każdą sobotę robiliśmy sobie maraton filmowy i jedliśmy co popadnie. – Idziemy świętować.

– Co? Gdzie? – dociekał, ponieważ moja wypowiedź była dość tajemnicza, jednak ja nie dałam się tak łatwo podjeść.

– Przecież kochasz imprezy – wzruszyłam ramionami, po czym go wyminęłam i poszłam do swojego pokoju. Miło było patrzeć jaki jest szczęśliwy.

– KURWA, ALE ZAJEBIŚCIE!

Po całym mieszkaniu roznosił się głos Andersona. Widać jak na przestrzeni miesięcy musiało mu tego brakować, że też nie zauważyłam tego wcześniej. W takim wypadku już dawno wyciągnęłabym go do ludzi. Jednak obawiałam się, że znowu chciałby powrócić do nałogu. Dlatego długo byłam rozdarta i odbierałam naszej dwójce szczęście.

Pora je odzyskać.

Po raz ostatni przejrzałam się w lustrze u poprawiłam moje włosy, pokręcone w niedbałe fale. Makijaż, który sama wykonałam nie był jakiś wymyślny, ale podobał mi się. W ostatnim czasie coraz lepiej zaczynało mi to wychodzić. Poprawiłam czarny top z długim rękawem. Jak zawsze wybrałam klasyczne, czarne rurki. Mój styl zmienił się odrobinę, ale nie powiedziałabym, że to jakaś diametralna zmiana. W końcu szłam na spotkanie ze znajomi, więc nie musiałam wyglądać fenomenalnie.

– Wychodzę! – krzyknęłam, zatrzymując się w drzwiach. Tym sposobem chciałam oznajmić Noah, że nie będę czekać na niego w nieskończoność. Z nim było gorzej, niż z kobietą.

– Już idę, idę... – wybiegł na klatkę schodową i dopiero tam zaczął ubierać na siebie kurtkę.

Po trzydziesto minutowej drodze zatrzymaliśmy się pod pubem, w którym nie byłam już od jakiegoś czasu. Na zewnątrz stało kilka osób paląc papierosy. Jednak w oczy rzucił mi się ogromy czerwony neon. Hell Angel. Akurat po Joshu nie spodziewałabym się takiej nazwy i mogłam się założyć, że to Bri miała coś z tym wspólnego.

– W drodze powrotnej to ja kieruję – uprzedził mnie brunet, wyrywając mi z dłoni klucze do Jeepa.

Właściwe to przez całą drogę się o to kłóciliśmy. Noah zażywał leki, które kategorycznie zabraniały mu jazdy samochodem. Moje nie były takie mocne, więc spokojnie mogłam robić za szofera. Jednak on tego nie rozumiał i robił mi wyrzuty, że niby traktowałam go jak wariata. W rzeczywistości było inaczej, ponieważ problem Noah miał swoje źródło i zachowywał się normalnie dopóki nie powróci do ćpania. W moim przypadku było inaczej i nigdy nie miałam pojęcia, kiedy to wszystko wróci. Nie lubiłam o tym myśleć, ponieważ zbyt mnie to przerażało.

– Nie tym razem. Dzisiaj nie piję, czyli mogę jechać – uśmiechnęłam się w jego kierunku, po czym odebrałam kluczyki.

Noah powiedział coś pod nosem, lecz zrobił to na tyle cicho, że nie mogłam tego usłyszeć. Postanowiłam go zignorować. Nie odpuści tak tego tematu. Kiedy on wszedł do lokalu ja dalej stałam na dworze i wahałam się, czy na pewno powinnam tam wejść. Obawiałam się, że spotkam tam jego. Poza tym jak spojrzę reszcie w twarz. Wyszłam na idiotkę przy nich wszystkich i okropnie bałam się ich oceny. Swobodnie udawało mi się omijać przyjaciół szerokim łukiem. Nie chciałam się zbytnio narażać. Zawsze istniało ryzyko, że on będzie z nimi. Obawiałam się, że powrócą te demony, z którymi walczyłam. Jeśli byłabym rozsądna to za nic bym tutaj nie przyjechała. Byłam zagubiona. Dlatego weszłam do środka. Uderzył we mnie mocny zapach alkoholu charakterystyczny dla tego miejsca. Nic tutaj się nie zmieniło. Wszystko było po staremu. Czułam się jakbym powróciła do domu i nie potrafiłam tego wytłumaczyć.

– Jesteście już! – na nasze przyjście zawołała uradowana Liv, która porzuciła swoje aktualne czynności i czule nas objęła.

– Hej... – przywitałam się tylko, ponieważ nic więcej nie byłam w stanie z siebie wyrzucić.

Kto by pomyślał, że jej chude rączki są, aż tak silne?

– A gdzie jest reszta? – zapytałam, po czym zaczęłam się rozglądać. Zasięg mojego pola widzenia był dość ograniczony. Widziałam jedynie bar, za którym stała Mike. Uniósł dłoń do góry, aby się ze mną przywitać. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam, bo nie mogłam zrobić nic więcej.

– Kochanie, puść już ich – z pomocą przyszedł Miller, który odciągnął od nas swoją dziewczynę i czule pocałował ją w skroń. Fajnie było wiedzieć, że nic między nimi się nie zmieniło.

– Oj tak wybaczcie. Po prostu nie widziałam was od wieków – przeprosiła nas, a jej i tak już różowe policzki przybrały znacznie mocniejszy kolor.

W stu procentach się z nią zgadzałam. Ja również tęskniłam. Jednak najgorsze momenty miałam już za sobą i w końcu wróciłam do jakiejś części dawnej mnie.

– Będziemy świętować tylko w czwórkę? – zapytał zdezorientowany Noah, ponawiając moje wcześniejsze pytanie. Skoro zapraszała mnie tutaj Ness to liczyłam, że chociaż się tutaj pojawi.

Właściwe to mieli być wszyscy, dlatego tak długo zwlekałam przed pojawieniem się tutaj. Coś w środku podpowiadało mi, że jeśli teraz ujrzałabym te ciemne tęczówki, przepełnione nienawiścią to znowu bym się w nich zatraciła i przepadła. Nie chciałam tego, ale jednocześnie o niczym innym nie marzyłam. Miałam świadomość, że to mnie zniszczy dlatego dystans był dla mnie tak ważny.

– Są jeszcze na wyścigu, przyjdą później  – wytłumaczył nam Mike. Wtedy przypomniało mi się o wyścigu, na który zapraszał mnie Ethan. Odmówiłam z oczywistych względów.

– Ktoś musi prowadzić biznes, dzisiaj jest największy ruch, jaki był od kilu miesięcy – Liv wskazała na ludzi. Sala nie była całkowicie wypełniona, były momenty gdy widywałam tutaj większe tłumy.

Właśnie w taki sposób minęło nam półtorej godziny na beztroskiej rozmowie. Notorycznie zerkałam na godzinę, ponieważ miałam przeczucie, że powinniśmy zniknąć stąd zanim pojawią się pozostali. Przedłużałam pożegnania, ponieważ widziałam jak Noah świetnie się rozmawiało. Czułam się przy nim jak jeszcze kilka miesięcy temu. Uśmiechnięty chłopak z ogromnym poczuciem humoru to mi zdecydowanie wystarczyło, żeby zostać jeszcze tutaj jakiś czas. Z tego mojego przedłużania zrobiło się czterdzieści minut, a drzwi wejściowe się otworzyły. Jako pierwsza do środka weszła moja przyjaciółka. Od razu mnie dostrzegła i podbiegła do mnie.

– Będzie tutaj – wysapała i tylko tyle zdążyła powiedzieć. To oznaczało tylko jedno.

Przyjdzie tutaj.

Dokładnie w tej samej chwili miałam ochotę uciec przez okno w łazience i nic więcej się nie liczyło. Pragnęłam ucieczki, bo nie byłam w stanie tego znieść. Myślałam, że sobie poradzę, ale jednak nie. Blair posłała mi przepraszające spojrzenie. To nie była jej wina. Ja sama chciałam tutaj być, więc teraz musiałam się z tym zmierzyć. I tak doszłoby kiedyś do naszego spotkania.

– MAMY MISTRZA!

Niczym huragan do środka wtargnął Alex i zaczął rozlewać szampana. Wraz z nim szli Nessa i Nick, którzy ucieszyli się na mój widok. Parę chwil później Josh przekroczył próg lokalu, a wraz z nim była ON. Wtedy zatrzymałam się, nie mogąc zabrać oddechu, dosłownie jakby ktoś odebrał mi cały tlen. Zack również mnie dostrzegł, odruchowo opuściłam wzrok. Nie mogłam na niego spojrzeć, zbyt wiele mnie to wszystko kosztowało. Nagle wszyscy zamilkli. Nikt go nie uprzedził, że i ja tutaj będę. W tym wypadku nie spotkalibyśmy się w takich okolicznościach. Najzabawniejsze było to, że miałam przeczucie co do niego.

– Chłopie, gdzieś ty przepadł?! – wydarła się uradowana blondyn na widok Andersona. Nie słyszałam co odpowiedział mu Noah, bo byłam zbyt pochłonięty poczynaniami Colea. Stanął przy ścianie i zaczął pisać coś w swoim telefonie, a przy tym się uśmiechał.

Gdzieś poczułam ukłucie, ponieważ gdy ja robiłam wszystko, aby jakoś przetrwać on bawił się znakomicie. Nic dziwnego skoro był tym kim był. Pomału rozumiałam, dlaczego całe miasto spisywało go na straty.

– Proponuję, żebyśmy wszyscy się czegoś napili i możemy zaczynać imprę – zaoferowała Ness, po czym zaczęła rozdawać nasz shoty.

– Dzięki, my sobie odpuścimy – odsunęłam dwa kieliszki. Odmówiłam za siebie i Noah. Nie powinno się mieszkać leków z alkoholem. Coś o tym wiedziałam i miałam wystarczającą nauczkę. Wolałam już niego zrezygnować całkowicie, niż mieć odlot stulecia.

– Czyli nie będę już jedyną trzeźwą osobą – skomentował Mike, puszczając mi oczko. W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko.

– Większość pije z umieram, wyjątkiem jest mój brat – Nick wziął łyka szampana, ponieważ innego alkoholu się nie tykał, a przynajmniej tyle pamiętałam.

– Jaki sens ma picie z klasą? Ja pije po to by ostro się najebać – słowa Gomeza sprawiły, że każdy z nas wybuchł gromkim śmiechem. Jego styl życia dalej pozostawał taki sam. Właściwe to nikt z nas się nie zmienił.

Dalej byliśmy zgraną ekipą.

Każda minuta w jego towarzystwie powodowała, że narastał mój gniew. Próbowałam go tłumić i zepchnąć na dalszy plan. Nigdy nie byłam za dobra w kontrolowaniu własnych emocji. Dlatego w pewnym momencie nie wytrzymałam. Zwyczajnie nie dałam rady. Kiedy wszyscy się śmiali, ja gwałtowanie zaskoczyłam ze stołka barowego. Wtedy przerwano rozmowy. Blair patrzyła na mnie z politowaniem. Zdawała sobie sprawę, że już dużej nie byłam w stanie tego znieść. Nawet Cole zaszczycił mnie swoją uwagą. Przysięgam, że pragnęłam rzucić w niego jedną z butelek. Chciałam, żeby zabolało go to wszystko. Byłam już naprawdę blisko, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam i wyszłam z pubu dumnym krokiem.

Już i tak narobiłam sobie dosyć wstydu.

Świeże powietrze i papieros nieco mnie uspokoiło. Przecież zachowałam spokój? W takim razie dlaczego czuję się fatalnie? Zack Cole budził we mnie to co najgorsze. Zbyt łatwo dawałam się manipulować. Chciałam go unikać, ale jednocześnie zniszczyć go. Miałam tyle asów w rękawie, a trzymałam je w sekrecie, aż do teraz. Nie mogłam być taka jak on, nie chciałam tego. Wszystkie moje rozmyślenia przerwało chrząknięcie tuż za moimi plecami. Nie musiałam się nawet odwracać, aby wiedzieć kto za mną stał. Do mych nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach jego wody kolońskiej. Przez ten cały czas w barze trzymał się na dystans, więc nie mogłam jej poczuć. Teraz dostałam tą okazję, a wraz z nią powróciło to uczucie szczęścia, które przypominało mi wakacje.

– Czego chcesz? – warknęłam oschle w kierunku Zacka. Wciąż stałam do niego plecami, ponieważ nie chciałam go oglądać. Brzydziłam się na samą myśl, że mogłam być zakochana w kimś jego pokroju.

– Allen, jak zwykle wyszczekana – zakpiła sobie ze mnie, co nie było żadną nowością i stanął obok mnie. Sposób w jaki wypowiadał moje nazwisko powodował dreszcz na mojej skórze.

Jak ja dawno tego nie słyszałam...

– Drugi raz nie zapytam cię o to samo – powiedziałam ze stoickim spokojem. Zaciągnęłam się papierosem, co spowodowało między nami ciszę.

– Co tam?– przerwał panujące milczenie. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzała ta rozmowa, ale też nie przykładałam zbyt  dużej wagi do jego słów. Kolejna z jego zagrywek. Nie wziął pod uwagę, że nie byłam już tak naiwna.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

– Nic nie jest już takie same – odpowiedziałam szczerze na pytanie chłopaka. Przydeptałam niedopalonego papierosa i spojrzałam na swoje dłonie, które bawiły się jedną z bransoletek Blair. Robiłam wszystko, by zakończyć tą rozmowę.

– Dlaczego?

– Ty pytasz poważnie? – wyśmiałam go, a cały gniew w końcu musiał wyjść na zewnątrz. – Pomyślmy... – nareszcie odwróciłam się do niego twarzą, jednak byłam zbyt wściekła, aby rozpływać się nad jego niebiańskimi oczami. Założyłam dłonie na klatkę piersiową, jakbym się zastanawiała. – Pewien koleś dawałam mojemu przyjacielowi dragi, które przedawkował. Mało tego zamiast mi o tym powiedzieć robił z tego wielką tajemnicę... – wymieniałam, chociaż tak naprawdę nie byłam o to zła. Oczywiście to było równie okropne, ale mnie zabolało coś innego.

– Z Joshem potrafisz normalnie rozmawiać – zauważył, po czym spojrzał w moje oczy. Widziałam w nim dokładnie tego samego, chłodnego Zacka Colea wypranego z uczuć. Miałam świadomość, że ta wymiana zdań nie skończy się za dobrze, lecz dalej w to brnęłam.

– Coś takiego?! Być może on wszystko mi wytłumaczył i przeprosił. A nie tylko jeszcze mocniej mnie dobił mówiąc, że to wszystko było tylko zwykłą zagrywką! – wszystkie moje hamulce puściły. Jakbym czekała na to cały wieczór. Nareszcie wyjawiłam rzecz, która najbardziej mnie zraniła.

Tutaj chodziło o naszą relację.

Nie powiem, że te kłamstwa, za które Noah omal nie przepłacił życiem mnie nie zabolały. Byłam w stanie to wybaczyć, tak jak Joshowi. Najgorsza była świadomość, że nasza relacja opierała się tylko i wyłącznie na kłamstwie. Każde nasze zbliżenie i powierzona tajemnica była ściemą. Uczucia, którymi go darzyłam też były fałszywe. Tak naprawdę nie wiedziałam kim był Zack Cole.

– A co miałem kłamać dalej, Allen?! – w końcu i on wybuchł. Jego donośny baryton rozbrzmiał mi w uszach. Mogłam się spodziewać takiej odpowiedzi. – Kurwa, powinnaś się cieszyć, że powiedziałem ci prawdę!

– Pojebało cię Zack?! Myślisz, że zrobiłeś mi tym łaskę?! Aby jeszcze bardziej mnie skrzywdziłeś! – wykrzyczałam, powstrzymując łzy. Moja klatka piersiowa nienaturalnie się nie poruszała.

Znowu jego słowa mnie raniły, a nie chciałam tego. On po prostu na mnie patrzył, a diabeł w jego oczach się radował. Gdzie ja walczyłam, by nie płakać z jego powodu. Już dość chwil mi zniszczył. Znowu się to działo. Wszystko siedziało w mojej głowie. Opuściłam wzrok wgapiając się w moje air force. Wystarczyło, by zadzwonił telefon. Cole odszedł bez słowa znów zostawiając mnie samą.

Historia lubi się powtarzać.

Nie zamierzałam stać tutaj i czekać na jego powrót, bo i tak nie wróci. Musiałam się wziąć w garść i przeobrazić smutek w złość. Tak było mi zdecydowanie łatwiej.

– Noah, jedziemy – wpadłam do baru tylko po to by zgarnąć przyjaciela. Każdy mógł się domyślić, że rozmawiałam z Zackiem. Nie była to żadna tajemnica.

– Już idę – oznajmił brunet. Chociaż on się ze mną nie spierał.

– Co znowu odwalił? – zapytała mnie Bri. Tylko ona wiedziała o tym jak się czułam po tym kiedy Cole odszedł.

– Pogadamy, później. Chcę już wracać do domu – uściskałam ją na pożegnanie.

W drodze powrotnej cały czas zastanawiałam się, po co ja tutaj przyjechałam? Chciałam go spotkać? Chciałam z nim pogadać? A może wystarczyła mi jego obecność? W mojej głowie tliło się tyle pytań, a na żadne nie znałam odpowiedzi.

***

hejka! właśnie tak rozpoczynamy lpwl, rozdziała nie należy do najdłuższych, jednak jest w nim wszystko co chciałam w nim zawrzeć. myślę, że odpowiedziałam na większość waszych pytań. może i był nieco nudny, ale od czegoś trzeba zacząć. akcja z każdym rozdziałem będzie się coraz bardziej rozwijać i pojawią się nowe postacie. wyjaśnię też dlaczego w końcu nie uśmierciłam Noah, ponieważ mam jeszcze na niego plany. to by było na tyle, bo nie chciałabym sypnąć jakimś spoilerem, lecz chętnie poczytam wasze teorie!

Buziaki;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro