2. Przestaniesz wreszcie uciekać, Allen?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Powiesz mi nareszcie co tam się stało? Wróciłaś z miną jakbyś zauważyła ducha – dociekał Noah, kiedy tylko wysiedliśmy pod naszym blokiem.

Przez całą drogę żadne z nas się nie odzywało, jednak i tak ja widziałam jego zatroskane spojrzenie. Sama nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Wielokrotnie wyobrażałam sobie naszą rozmowę z Colem. Nie brałam pod uwagę jego przeprosin, ale nie sądziłam, że jeszcze sobie z tego zakpi. Dla mnie to nie było śmieszne. Czego ja mogłam się po nim spodziewać? Był zwykłym skurwysynem, a nastolatek, którego znałam już dawno nie istniała.

– Noah, odpuść – ostrzegłam swojego przyjaciela. Dalej słowa, które wypowiedział pod szpitalem zostawały moją tajemnicą. Czułam się zbyt upokorzona, aby komukolwiek o tym opowiadać. Co prawda Wilson znała przebieg tych zdarzeń, jednak to nie była cała prawda.

Wszelkie tajemnice zachowałam dla samej siebie.

– Chodzi o Zacka tak? – on nie potrafił odpuścić. Chciał mnie ratować, ale odrzucałam jego wszelką pomoc. Anderson czuł się dłużny wobec mnie, gdzie tak naprawdę nie miał żadnego długu. Postępowałam jak prawdziwa przyjaciółka. – Jeśli znowu chodzi o mnie...

– Nie, nie cały świat kręci się wokół ciebie. Serio daruj sobie – z impetem trzasnęłam drzwiami Jeepa i poszłam na górę. Tymi słowami udało mi się zranić Noah.

Raniłam każdego.

Kolejna moja wada, która rozprzestrzeniła się na tle tych paru miesięcy. Już nie biegałam z byle problem do każdego, a wolałam tłumić wszelkie emocje w sobie. Obojętnym krokiem poszłam do mieszkania, by dać jasno do zrozumienia, że już nigdy więcej mamy nie poruszać tego tematu. Ja i Anderson bardzo rzadko kłóciliśmy się na poważnie. Czyli w końcu musiało to wszystko skumulować się we mnie i wybuchło. Zwłaszcza, że poruszył drażliwy temat.

Mieszkanie było puste, czyli udało mi się uniknąć wścibskich pytań ojca. Oparłam się o biurko i przeglądałam coś w telefonie. Szczerze? To tylko czekałam, aż mój przyjaciel zaśnie. Długo nie musiałam czekać, bo już po piętnastu minutach Noah zapadł w głęboki sen. Miałam okazję wymknąć się do łazienki i nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Stanęłam naprzeciw lustra gdzie dostrzegłam swoje odbicie. Nie stała tam odważna i silna Madison, którą usiłowałam być na co dzień. Nienawidziłam tych dni gdy to we mnie pękało i nie mogłam utrzymać swojej maski.

Zbyt wiele rzeczy mnie przerosło.

Brzydziłam się samą sobą, bo to co się działo nie było normalne. Wystarczyło jedno pierdolone spotkanie, a wywróciło mój świat. Czułam się zraniona. Nie były to słowa jakie chciałam usłyszeć. Nie mogłam winić go w nieskończoność. W końcu to mi zależało, a nie jemu. Poczułam żółć podchodzącą do mojego gardła. Ledwo co udało podnieść mi się deskę klozetową. Opadłam na kolana, opróżniając swój żołądek. Musiałam pozbyć się wszelkiej winy. Kiedy skończyłam usiadłam na chłodnych kafelkach przykładając głowę do ściany. Przyniosło mi to niebywałą ulgę, a jednak nie obyło się bez łez. W takich chwilach uważałam, że nic nie ma sensu. Miałam cudownych przyjaciół, lecz nie było ze mną okej i nikt nie mógł mi już pomóc. Powstrzymywałam szloch, by nie obudzić mojego przyjaciela. Chociaż myślałam, że lada moment zachłysnę się własnymi łzami. Aby nieco tłumić płacz przyłożyłam dłoń do ust. Nie potrafiłam się uspokoić. Próbowałam znaleźć jakieś wspomnienie, które będzie moją kotwicą i mnie zatrzymana. Nic z tego, jeszcze bardziej się nakręcałam. Nie umiałam niczego znaleźć, ponieważ moje wszystkie wspomnienia krążyły wokół niego. Wracały do mnie najgorsze momenty. Każda kłótnia i wypowiedziane słowa na nowo otwierały ten rozdział.

Minęły dobre dwie godziny, a mnie udało się uspokoić. Dlatego najciszej jak potrafiłam wróciłam do łóżka i nakryłam się kołdrą. Anderson spał w najlepsze, lekko pochrapując. Zazdrościłam mu tego błogiego stanu.

Zamykając oczy, widziałam te czekoladowe tęczówki.

Udało mi się zasnąć dopiero wraz ze wschodem słońca. Przez większość czasu przewracałam się z boku na bok, usiłując zmusić się do snu. Czułam wewnątrz siebie dziwny lęk, którego nie mogłam się wyzbyć.

– Rozpoczynamy dzień na farmie! – z mego lekkiego snu obudził mnie ciężar, który na mnie opadł.

W pewnym momencie zabrało mi to cały tlen dostarczany do płuc. Byłam zbyt zaspana, aby zrozumieć co się dzieje.

– Człowieku, daj mi spać... – leżał na mnie Noah. Jednak o nie posłuchał mojej prośby. Za to zaczął potrząsać mnie za barki.

– Nie ma mowy. Czeka na nas praca na roli. Jak to mówią kto wstaje o świcie ten ma lepsze życie – wypowiadał jakąś durnowatą rymowankę. Oznaczało to, że już nie będę mogła spać.

– Nie mieszkasz na wsi – zganiłam go, podnosząc się do pozycji siedzącej. Czułam się, jakby moje kości się łamały. Był to zdecydowany efekt mojego nie wyspania. – Jest dziewiąta – oznajmiłam mu, patrząc na zegarek. Wcale nie było, aż tak wcześnie, jak zarzekał się Anderson.

– Dla mnie to wcześnie – uparcie bronił swojego zdania.

– Większość nie wstaje o siedemnastej, jak co niektórzy. A ja chętnie bym jeszcze pospała – warknęłam zrywając się z łóżka i pomaszerowałam do łazienki.

Może i zbyt ostro potraktowałam Noah, ale nie byłam w stanie inaczej zareagować. Z góry wiedziałam, że dzisiejszy dzień mogę spisać na starty. Zbyt słabo się czułam, a niepokój tylko we mnie wzrastał. Musiałam bardzo dobrze grać, żeby każdy nie zobaczył mojego prawdziwego stanu. Weszłam pod prysznic, lecz tylko tam stałam i przyciskałam policzek do płytek. Nie chciałam o niczym myśleć, wyłączyć się na wszelkie uczucie. Nie byłam nawet wstanie umyć włosów, dlatego związałam je w kucyka. Musiałam nałożyć maskę, ponieważ sińce pod moimi oczami mogły by mnie wydać. Makijaż, który zazwyczaj zajmował mi dziesięć minut trwał czterdzieści.

Wykańczało mnie to od środka.

Miałam dosyć wszystkiego, lecz musiałam udawać. Nie zawiodłabym tylko siebie, ale i przyjaciół. Na moje szczęście, kiedy wyszłam z łazienki nie zastałam już Noah. Ucieszył mnie ten fakt, ponieważ mogłam dalej mogłam trwać w tym stanie. Czułam się fatalnie. Wciągnęłam na siebie czarny, dresowy komplet. Naszedł moment, gdzie nie mogłam już dużej kryć się we własnym pokoju. Nie byłam nawet w stanie wygiąć usta w sztucznym uśmiechu. Po prostu przybrałam obojętny wyraz twarzy i wyszłam z pokoju.

– Jak chcesz śniadanie to zrób sobie coś do zjedzenia – poinformował mnie, nawet na mnie nie spoglądając. Był zbyt pochłonięty swoją grą.

– Jakiś ty wspaniałomyślny – sarknęłam pod nosem, po czym poszłam do kuchni.

Oczywiście, nie zamierzałam nic jeść. Czułam, że mój żołądek był związany w supeł. Jeśli coś bym teraz zjadła to natychmiast bym to zwróciła. Jedynie nalałam sobie szklankę wody i usiadłam przy kuchennej wyspie, tak by upozorować, że coś jem. Noah nie zwracał na mnie uwagi, więc nie mógł być pewny, czy coś jadłam. Po upływie kilku minut wstałam i podeszłam do szafki.

– Charlie już wrócił? – zapytałam, podając chłopakowi leki. Sama połknęłam swoją dawkę.

– Tak, śpi. I raczej nie prędko wstanie – odpowiedział w momencie, gdy zabijał jednego z zombie.

– Okejjj – celowo przedłużałam ostatnią sylabę i zaczęłam się zbierać.

– Dokąd idziesz?

Cholera. Akurat teraz musiał to zauważyć?

Chyba nie myślałem, że będę patrzyła jak ty grasz – starałam się zachowywać najnormalniej jak tylko umiałam. – Obejrzę jakiś serial.

Tą wymówką udało mi się wykręcić na cały dzień. Prawda była taka, że nawet nie miałam siły uruchomić laptopa. Po prostu leżałam i wpatrywałam się w sufit. Kolejne okropne myśli przewijały się przez mój umysł. Noah nawet tutaj nie zajrzał, co bardzo mnie cieszyło. Wilson próbowała wyciągnąć mnie na miasto, lecz odmówiłam. Jedynie ona mogła coś podejrzewać, chociaż w to wątpiłam. Mogła siedzieć sobotę z Joshem, więc tylko głupi nie skorzystałby z tej okazji.

Mijały kolejne godziny, aż nie usłyszałam kroków. Odruchowo narzuciłam na siebie koc i udawałam, że śpię. Dziecinna sztuczka, ale zawsze działała.

– Nie śpij! – potrząsnął mną Anderson. – Nie pracujesz dzisiaj?

Praca!

Na śmierć o tym zapomniałam. W tą sobotę wypadła moja zmiana. Miałam niecałe dziesięć minut. Gdyby nie Noah to już dawno by mnie wyrzucili. Pozwoliłam, żeby znowu mnie to przerosło.

– Do zobaczenia! Jesteś naj! – wybiegłam tym razem używając schodów pożarowych.

Na ułamek sekundy zapomniałam, że coś było nie tak.

Wciąż nie było idealnie, ale musiałam zacząć się zbierać. Mdliło na widok jedzenia, więc może to ja dzisiaj zajmę się uzupełnianiem towaru i sprzątaniem, a Amber przejmie pałeczkę w sprawie drinków.

– Minutę przed czasem – objęła mnie blondynka i dla żartu zerknęła na swój zegarek.

– Jak chcę to potrafię – wzruszyłam ramionami i od razu zabrałam się do czyszczenia baru.

– Co ci? – Newman dostrzegła, że coś było nie tak. Nigdy nie opowiadałam jej o tym, bo nie widziałam takiej potrzeby. Nie chciałam być oceniana na podstawie całego gówna, które mi się przydarzyło.

Tu mogłam być anonimowa.

– Nie wyspałam się – odparłam. Nie skłamałam w tej sprawie, serio zmęczenie nade mną górowało, a i tak nie mogłam zmrużyć oka.

Ta zmiana była nadzwyczajna, aż do czasu gdy do baru dosiadły się dwie dziewczyny. Mogły być one w moim wieku, jednak ich nie kojarzyłam. Chyba zaczęłam popadać w paranoję, przecież to zwykłe dziewczyny, które przyszły do baru w sobotni wieczór. Śmiały się i plotkowały na różne tematy.

– Przepraszam – zaczepiła Amber jedna z blondynek. Z zaciekawienia uniosłam głowę, żeby nieco bardziej przysłuchać się tej rozmowie. – Wiesz może, czy przychodzi tutaj Zack Cole?

Zamurowało mnie na dźwięk tego nazwiska.

Dosłownie nie mogłam się ruszać. Byłam sparaliżowana do tego stopnia, że upuściłam jedną ze szklanek, która się zbiła. Zwróciłam na siebie uwagę dziewczyny. Odruchowo zabrałam się za zbieranie. Gdy sprzątałam starałam się utrzymać głowę jak najniżej. Nie chciałam, by przypadkiem mnie rozpoznały. Nie sądzę, by wiedziały o mnie, ale wolałam zachować ostrożność.

– Nigdy go tutaj nie było – odpowiedziała Amber zupełnie niewzruszona. Nie one były pierwsze, które szukały tej pseudo legendy miasta.

– A nie wiesz gdzie możemy nam znaleźć? Bardzo nam na tym zależy, a po wyścigu nie poszedł na imprezę... – ciągnęła druga dziewczyna.

Jasne, że nie było go na imprezie, bo przyszło mi z nim rozmawiać. Z jednej strony żałowałam, że na niej się nie pojawił. Wtedy byłoby jak zawsze.

– Też nie. To porządny lokal. Jeśli chcecie go spotkać, to poszukajcie jakiś dilerów – skarciła je Newman. Od zawsze nie przepadała za ludźmi tego pokroju.

Udało mi się opowiedzieć o tym co przydarzyło się Noah. Od razu mnie rozumiała. Sama straciła siostrę. Była ona od niej starsza. Zmarła gdy Amber miała dwanaście lat. Zbyt dużo wzięła na studenckiej imprezie, gdzie wskoczyła do basenu. Nikt nie zauważył, że się topiła. Ta historia była makabryczna i współczułam jej tego przez co musiała przechodzić. Dlatego teraz trzymała się na dystans od wszelkich typów z pod ciemnej gwiazdy.

Nie chciała podzielić losu swojej siostry.

– Hejka! Słyszałam, że szukacie Colea... – zaczęłam i podeszłam bliżej do dziewczyn. Dalej nie byłam w świetnej formie, ale nieco chciałam się zabawić.

– Wiesz gdzie jest?

– Powiedzmy – wszystko przeciągałam celowo. Sprawiało mi to satysfakcję, co było do tej pory dla mnie obce. Powinnam odwlec te dziewczyny od spotkania z tym bipolarnym psycholem, ale chciałam by w końcu mógł poczuć to co ja czułam. Miałam świadomość, że Zack się nimi zabawi. Na pewno nie tak jak mną, bo one wyglądały na łatwe i byłam pewna, że po dwóch godzinach wskoczą mu do łóżka. Chyba, że zaoferują mu coś znacznie ciekawszego, wtedy będzie ciągnął tą szopkę. – Znacie bar Hell Angel? W południowej części? – te w odpowiedzi tylko skinęły głową, więc kontynuowałam. – Znajdzie go tam w każdy wtorek. Na pewno go nie przegapicie. – puściłam im oczko po czym odeszłam na zaplecze.

– Madison, co to miało być? – tuż za mną pobiegła Amber. W jej brązowych  oczach widziałam tą przenikliwości. Zapomniałam o niej. Nie było mowy, że uda mi się wykręcić. – Skąd wiesz, że tam będzie?

Pomyślmy...

Może dlatego, że w każdy wtorek pomaga Joshowi przyjąć dostawę, a później jadą na trening? Oczywiście można trafić na niego w każdy inny dzień, ale wtedy jest tam na pewno. Nie znały mnie, czyli nic się nie wyda. Jedynie muszę zataić to przed Amber.

– Nie wiem... – wzruszyłam ramionami, zabierając skrzynkę piwa.

– Jak to nie wiesz?

– Słyszałam to gdzieś, ale nie wiem na ile jest to prawdą. Sama nigdy nie sprawdzałam. – kłamałam jej w żywe oczy. Była jedną osobą, która nie miała pojęcia o nim. Im mniej osób z mojego otoczenia wiedziało tym lepiej. Wtedy przyklejano mi łatkę debilki, która próbowała zakręcić się wokół kogoś ważnego.

Raczej przestępcy.

– Aha – ona również wzruszyła ramionami.

Uznałam ten temat za zakończony i powróciłam do dalszej pracy. Dziewczyny, które chwilę temu tutaj siedziały już szalały na parkiecie. Zatem mogłam odetchnąć z ulgą. Prócz dziwnego uczucia pustki czułam też satysfakcję. Przygotowywałam się do kolejnej rozgrywki, jednak to dopiero był sam start.

Prawdziwa gra miała dopiero się zacząć.

Wróciłam do domu nad ranem, ponieważ impreza nieco się przedłużyła. Przynajmniej wyszło mi to na dobre, bo dostanę pieniądze za nad godziny. Wróciłam do domu o szóstej. W prawdzie skończyłam pracę chwilę przed piątą, ale chciałam pospacerować. Przechadzałam się po mieście, aby uciszyć głosy panujące w mojej głowie. Miewałam przebłyski, że było już lepiej, ale to nie wciąż to, czego chciałam.

– Nie śpisz już? O której wróciłaś? – tuż po przebudzeniu Noah urządził mi przesłuchanie.

– Niedawno – odparłam, przewracając kartkę.

Nowe kłamstwo.

Tak naprawdę wcale nie położyłam się spać. I tak miałam świadomość, że nie uda mi się zmrużyć oka. Nie ważne, jak bardzo zmęczona byłam, nie było mowy o spokojnym śnie. Za to skupiłam się na nauce. W tygodniu nie miałam zbytnio czasu, a nie mogłam zawalić swoich ocen.

– Normalnie druga wersja Hermiony Granger – skomentował, po czym ponownie opadł na poduszkę. – Nie rozumiem, jak można wstawać tak wcześnie, to jeszcze noc.

– Jest ósma. Poza tym wolę być Hermioną, niż przeciętnym mugolem – odgryzłam się. Ta rozmowa prowadziła  donikąd, a jednak poprawiła mój humor. Na ułamek sekundy stałam się normalną.

– Wypraszam sobie, że ja mugolem? O nie, nie – oburzył się i usiadł naprzeciw mnie. Wyrwał mi książę z dłoni i wyrzucił ją na podłogę.

Przysięgam, w tym momencie miałam ochotę go zamordować. Co jak co, ale nienawidziłam kiedy ktoś notorycznie przeszkadzał mi w nauce.

– Bądź sobie nawet Królem Lwem, ale odwal się. Wyobraź sobie, że ja chodzę do szkoły i mam tam różne przedmioty, które muszę umieć – nie chciałam na niego wrzeszczeć, ale nie byłam w stanie. Okropnie zależało mi na mojej przyszłości, bo była to moja jedyna przepustka, by uciec stąd.

Czy byłam tchórzem?

Zdecydowanie. Wolałam uciec stąd jak najszybciej i udawać, że nie miałam tak popierdolonego życia. W pewnych sytuacjach uaktywniła się Madison, która nie przejmowała się niczym i wykorzystywała czas nastoletniego życia. Bywało to dość rzadko, ale właśnie taką siebie lubiłam. Niestety nie mogłam być nią zawsze.

Chociaż bardzo chciałam.

– Ktoś tutaj wstał lewą nogą – sarknął brunet. W drodze do łazienki zdążył powiedzieć zołza, co bez wątpienia było skierowane do mnie.

Wystawiłam w jego stronę środkowy palec, a on odpłacił mi się tym samym. Nie było to zbyt dorosłe, ale przy Noah mogłam być po prostu dzieckiem. Tylko przy wybranych osobach mogłam być naprawdę sobą. Byli to moi przyjaciele, oni w przeciwieństwie do innych nigdy mnie nie oceniali.

A przynajmniej większość.

Pomału zdawałam sobie sprawę, że miałam sporo sekretów, o których nie wiedzieli moi najbliżsi. Z wyjątkiem jednej osoby. Właśnie ona była kiedyś dla mnie najważniejsza. Kolejne roztrząsania na ten temat spowodowałby kolejny wybuch płaczu, więc wzięłam książę i powróciłam do historii.

– Madison, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – poczułam szturchnięcie w ramię i głos mojej przyjaciółki. W prawdzie siedziałam na lekcji, ale myślami byłam nie obecna.

– Tak, słucham cię – potwierdziłam, chociaż było to zupełną bujdą.

– To co mówiłam? – w ten sposób udało jej się mnie zagiąć. Unosiła brwi ku górze, wyczekując mojej odpowiedzi. Zamiast tego wykrzywiłam tylko twarz. – Opowiadałam ci o zbiórce, którą organizuje Liv do pobliskiego domu dziecka. Chcesz nam pomóc?

– Jasne – zgodziłam się licząc, że w ten sposób uda oderwać mi się od tej przytłaczającej rzeczywistości.

– Super! Może Noah też nam pomoże... – entuzjazmowała się blondynka, nieco za głośno. Nie trzeba było spoglądać na resztę klasy, żeby wiedzieć, że wszyscy się na nas gapią.

– O czym tak dyskutujecie drogi Panie? – przed nami, niczym z podziemi, wyrosła Pani Clarkson i mierzyła nas swoim srogim spojrzeniem.

To właśnie ona przejęła pałeczkę po Profesorze Scottcie i tym sposobem stała się naszą nową anglistką. Wszyscy myśleli, że nasz były anglista dostał lepszą ofertę pracy i wyjechał z tego miasta. Również chciałam w to wierzyć, lecz znałam nieco mroczniejszą tajemnicę o jego zniknięciu. Wcale nie było nowej pracy i miasta. Nawet nie miałam pojęcia gdzie Derek go pochował, o ile to zrobił. Może leży zatopiony w jakimś jeziorze lub zasypany w lesie.

– O niczym – odpowiedziałyśmy jednocześnie. Jednak ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała Pani Clarkson.

Była to kobieta o podeszłym wieku. Jej krótkie miodowe włosy sięgały do ramion. Zmarszczki zakrywał delikatny makijaż. Zawsze była schludnie ubrana. A jej stylizację posiadały kwiatowe wzory, co zdecydowanie pasowało do jej artystycznej duszy. Na ogół była sympatyczną kobietą z zamiłowaniem do literatury. Nienawidziła kiedy ktoś jej przeszkadzał w prowadzeniu lekcji i wykłócał się z nią o twórczość Szekspira. Uważała, że jego twórczość jest oklepana, za to była zwolenniczką Jean Austen. Pod pewnym kątem przypominała mi ciocię Jo, bo ona również uwielbiała jej twórczość. Być może to dlatego na każdej z tych lekcji myślałam o niej. Brakowało mi Josephine, a nie minęło nawet pół roku.

– Jeszcze raz przerwiecie innym zajęcia, a wyślę was do dyrektora – zagroziła. Jednakże nie brzmiało to jakoś surowo jak w przypadku innych nauczycieli. Głos Pani Clarkson był zbyt miły, przez co nikt nie brał jej na poważnie, większość traktowała lekcję literatury jako luźną godzinę.

Pod koniec drugiej lekcji literatury zaczęło mi się robić gorące. Dosłownie czułam się jakbym miała za sekundę wybuchnąć. Po raz pierwszy coś takiego mi się przytrafiło. Wyjęłam butelkę wody i zaczerpnęłam z niej spory łyk, jednak nic to nie pomogło. Starłam skoncentrować się na lekcji, tak by zająć czymś myśli. Spojrzałam na nauczycielkę literatury, która prezentowała nam fragment pewnej książki. Nie rozumiałam ani słowa. Ze wszystkich sił starałam się skoncentrować, ale na próżno. Blair siedziała obok wpatrzona w telefon. Jeszcze nie widziała, że coś złego się ze mną działo. Nagle w uszach zaczął towarzyszyć mi dziwny pisk. Opuściłam głowę w dół i mrugam kilkukrotnie oczami. Dalej nic. Co takiego się ze mną dzieje? Dosłownie ogarnia mnie panika. Mam ochotę wybiec z klasy i błagać kogoś o pomoc. Te piski nie dają mi spokoju i mam wrażenie, że przez nie oszaleję. Próbowałam robić notatki, na skutek czego złamałam ołówek.

– Wszytsko okej, Mad? – moje zmagania z samą sobą zauważyła morskooka i od razu zareagowała.

Kiwam przecząco głową, gdy dokładnie w tym samym momencie przed oczami tańczy setka gwiazda. Moja głowa zrobiła się ciężka, a świat wiruje dookoła. Ten stan nie trwa zbyt długo. Ustępują wszelkie dźwięki i rozmazany obraz. Nie zdążyłam się nawet zorientować kiedy wylądowałam na podłodze i straciłam przytomność.

Tuż po otwarciu powiek towarzyszył mi niemiłosierny ból. Moim oczą ukazał się biały sufit. Wpatrywłam się w niego tyle razy, że śmiało mogłam stwierdzić, że znajduję się we własnym pokoju. Wtedy wszytsko zaczęło mi się przypominać. Byłam w szkole, aż nie upadłam. Zapewne musiałam stracić przytomność. Chciałam wstać i sprawdzić na jako długo byłam nieprzytomna. Rzadko zdarzały mi się omdelnie.

– Leż – nakazał surowy głos i z powrotem pchnął mnie na łóżko. – Musisz odpoczywać – oznajmił mi Noah. Po jego minie widziałam, że jest przejęty.

Ekstra, nie chciałam sprawiać kłopotów, a zrobiłam jeszcze większe.

– Serio, nic mi nie jest – poinformowałam Andersona i mimo jego zaleceń usiadłam na skraju łóżka.

Towarzyszły mi delikatne zawroty głowy, lecz postanowiłam je zignorować. Już nie towarzyszył mi wybuchu gorąca, więc nie musiałam się martwić, że znów stracę przytomność.

– Ale ty jesteś uparta – skomentował moje zachowanie. Akurat musiałam się zgodzić z tym stwierdzeniem, bo jeśli sobie coś postanowiłam nie było zmiłuj. – Co się dzieje, Mads? – teraz przybrał poważniejszy ton i wiedziałam, że czeka nas nie łatwa rozmowa.

– Nie mam pojęcia – przyznałam szczerze. Owszem, miałam świadomość, że całkiem nieźle się pogubiłam, a mój stan w ostatnim czasie stopniowo się pogarszał. Za wszelką cenę wolałam od rzucić prawdę, niż się z nią pogodzić.

Znowu chciałam być normalna.

– Wiesz, że ja i Bri ci pomożemy, tak jak wy pomogłyście mi? – właśnie tutaj była ta różnica. Noah chciał naszej pomocy, a ja nie. Uważałam, że sama dam sobie radę.

Dzwigałam ogromny bagaż, tak jak każdy, ale nie mogłam się poddać. Sama chciałam tym wygrać. By nareszcie być z siebie dumną, bo jeśli znowu bym upadła, to kto by mnie podniósł? Byłam świadoma tego i zdążyłam przekierować swoje myśli, jednak znacznie trudniej było przejść do czynów. Mój organizm żył własnym życiem, gdy ja zadręczałam się nad tym co siedziało mi w mózgu. Chciałam nad tym pracować, a ostatecznie się pogubiłam i wróciłam do punktu wyjścia.

Potrzebowałam nowego startu.

– Wstałaś – stwerdziła Blair, tuż po tym jak weszłam do mojego pokoju i wręczyła mi szklankę wody. Przyjęłam ją nic nie mówiąc. Właściwie to co miałam im powiedzieć? – Kiedy ostatni raz coś jadłaś lub piłaś?

Na to pytanie morskookiej zaczęłam się nad tym zastanawiać. Szczerze nie pamiętałam czy tknęłam coś od trzech dni. Za każdym razem miałam wrażenie, że jeśli coś zjem, to i tak od razu to zwrócę. To samo było z piciem. Nawet po tej szklance wody żołądek zaczął podchodzić mi do gardła.

– Nie pamiętam – wyszeptałam cicho, a wzrokiem uciekekłam od ich twarzy. Nie chciałam widzieć tego rozczarowania mną.

Już wystarczjąco ich zawiodłam i nie mogło się to powtórzyć.

Jak to nie pamiętasz?! – oburzył się Anderson. – Nie mów tylko, że brałaś te leki na czczo?!

– Nie krzycz na nią. Sam nie jesteś święty – upomniała go Bri i usiadła na skraju łóżka, tuż na przeciw mnie.

– Przepraszm... – wyjąkałam. Tak bardzo chciałam powstrzymać łzy, które niemiłosiernie cisnęły mi się do oczu. – To znowu wróciło... – musiałam się przyznać. Nawet jeśli wyszłam na słabą. Nie byłam już w stanie dłużej nosić tego ciężaru i potrzebowałam komuś się wygadać.

Pozwoliłam uwolnić się łzą. W ostatnim czasie to właśnie płacz przynosił mi ulgę. Zbytnio przeceniłam swoje możliwości. W pewnym stopniu dawałam sobie radę, ale wciąż nie było idealnie.

– Od jak dawna to trwa? – zaczął dociekać brunet. On też obwiniał się o to, że nic nie zauważył. Chciałam wytłumaczyć mu, że to nie jego wina, ale jeszcze bardziej pogłębiło to mój szloch.

– Od piątku. Wtedy gdy go zobaczyłam. Nie wiedziałam, że to wróci. Ten ból...

Łamałam się, tak strasznie się łamałam.

Już samo wspomnienie o nim przyprawiało mnie o niemiłosierny ból w klatce piersiowej. Były też takie momenty gdzie dusiłam się własnymi łzami. Chciałam wymazać to z pamięci, ale nie wiedziałam jak.

– Wiem co czujesz. Do każdego z nas to wraca – rację przyznała mi Wilson. Z każdym z nas było coś nie tak i w każdej chwili mogliśmy spaść na samo dno.

Ja już go dotknęłam.

– Laska, jesteś najcudowniejszą osobą jaką znam. Twoja mama odeszła, kiedy byłaś dzieckiem. Ojciec miał problemy z alkoholem. Twój chłopak popełnił samobójstwo. Kobieta, którą kochałaś jak matkę zmarła na raka. Nie zdążyłaś pożegnać się z babcią. Twój przyjaciel przedawkował. Twoją przyjaciółkę zgwałcono. Obracałaś się w towarzystwie, gdzie ryzykowałaś własnym życiem. Przeszłaś przez takie gówno, a dalej jesteś i za każdym razem się podnosisz. Jest ciężko, ale czy nie warto walczyć? – Noah wygłosił swój monolog. Dopiero kiedy wypowiedział to na głos, zdałam sobie sprawę, jak bardzo miałam przejebane.

Już od najmłodszych lat musiałam znosić to wszytsko. A dalej byłam. Mówią, że każdy musi wycierpieć pewien okres w swoim życiu, by w końcu było dobrze. Została mi nadzieja i dopóki jej nie porzuciłam, mogłam wytrwać do samego końca. Nie ważne, co by się nie działo.

– Kocham was i dziękuję, że jesteście – wyznałam, przytulając moich przyjaciół. – Umarłabym bez was.

– My bez ciebie też – odpowiedzieli równocześnie.

Na te słowa z moich oczu znów pociekły łzy. Tylko różnica była taka, iż tyn razem nie wynikały one ze smutku, ale i z prawdziwego szczęścia. Przy nich nie musiałam udawać, tak jak do tej pory myślałam. Byłam sobą. Kiedy miałam ochotę płakać, to śmiało mogłam im się wyżalić. Na tym polegała nasza przyjaźń. Każde z nas starło się sobie pomóc. Parksnełam szczerym śmiechem, na samą myśl, że połączyła nas tak wspaniała więź. Przez przypadek zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, nie mając pojęcia, że będzie to przyjaźń na całe życie.

Później nastąpił wieczór, a Blair musiała zbierać się do domu. Wspólnie z Noah przygotowali mi kolację, którą o dziwo zjadłam bez żadnych przeciw skazań. Wciąż byłam nieco otępiała, lecz czułam się o niebo lepiej, niż w ostatnich dniach. Wyrzuciłam z siebie ten emocjonalny bagaż i nie chciałam do tego wracać.

Oglądałam telewizję, mój przyjaciel właśnie brał prysznic. Wszystko było by w jak najlepszym porządku, gdyby mój ojeciec nie wrócił właśnie z pracy.

– Madison, musimy porozmawiać – tuż po samym przekroczeniu progu do moich uszu dotarł jego surowy głos. Nie czekało mnie nic dobrego z jego strony, więc udawałam, że nie słyszę. – Zemdlałaś w szkole – bardziej stwerdził, niż zapytał.

Pomału zaczynałam żałować, że nie poszłam do siebie. Bo niby jakim prawem mógł na mnie krzyczeć i robić mi wyrzuty? Nie rozumiałam jego toku myślenia, gdzie obaj się niecierpieliśmy. Ja byłam dla niego kulą u nogi, a on dla mnie kimś, kto stracił cały szacunek w moich oczach.

– Skoro wiesz to po co się pytasz? – zabrzmiała jak zbuntowana nastolatka.

Nie umiałam się z nim inaczej obchodzić.

– Od samego początku wiedziałem, że nie będzie z tobą w porządku... – stanął naprzeciw mnie i wpatrywał się we mnie z pogardą. Miałam świadomość do czego tą rozmowa zmierza. – Dlatego teraz skończyły się żarty i od przyszłego tygodnia będziesz uczęszczać do Doktor Calkre – poinformował mnie, jakby to nic nie znaczyło.

Dla mnie znaczyło i to wiele.

– Nie ma mowy! – poderwałam się na równe nogi i id razu zaczęłam protestować.

Co on w ogóle sobie myślał, podejmując taką decyzję za mnie? Zupełnie nie liczył się z moim zdaniem. Zwłaszcza, że rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Znał moje podejście, a dalej robił wszytsko wbrew mnie. Nie było mowy, żebym w tej kwestii ustąpiłam. Odzyskałam siły i od razu musiałam podjąć się kolejnej walki.

Byłam na nią gotowa.

Nie będę dyskutować z tobą na ten temat. Rozpoczniesz terapię – oznajmił mi to takim surowym tonem, jakbym była jakąś wariatką.

Mogłam się założyć, że on i tak nie wiedziała co mi było. Najchętniej, by się mnie pozbyć, zamknąłby mnie w zamkniętym ośrodku do mojej osiemnastki, a najlepiej na całe życie. To samo zrobił z babcią. Cudowny syn i ojciec. Pozbywa się każdego, kogo nie chce już mieć w swoim życiu.

– Nigdzie nie pójdę! Wal się – wysyczałam ostatnie słowa z zamiarem pójścia do siebie. Jednak mnie zatrzymał zaciskając palce na moim ramieniu. Z każdą sekundą jego dłoń coraz mocniej zaciskając się na moim barku. Zapewne w tym miejscu pozostaną siniaki.

– Co się dzieje? Co to za krzyki? – dołączył do nas Noah, który miał mokre włosy, a wokół bioder miał przewiązany ręcznik. Na jego widok Charlie od razu mnie puścił.

Nigdy nie pokazywał przy kimś jakim umiał być potworem. Tylko ja znałam go w prawdziwym obliczu.

– Zaraz przyjadą i wyniosą w kaftanie bezpieczeństwa! Cudownie! – wypowiadałam te słowa z takim sarkazmem, jakiego jeszcze nigdy nie użyłam. – Jutro zapiszę cię do AA – poklepałam ojca po ramieniu i poszłam do siebie wymijać mojego przyjaciela, który miał zdzwioną minę i próbował zrozumieć, co tutaj się właściwe stało.

Trzasnełam drzwiami z takim impetem, jednak one po sekundzie się otworzyły. Swym gniewnym spojrzeniem, natychmaist odwróciłam się w tamtą stronę, zobaczyć kto poszedł za mną.

– Zaraz złamiesz mi mój piękny nosek – przeżywał Noah.

Naturalnie, Charlie nigdy by do mnie nie przyszedł.

– Jak on śmie decydować za mnie? Dlaczego Charlotte nie zabrała mnie ze sobą? Najpierw internat teraz to, co on jeszcze wymyśli?!

Przemaiwała mną złość, która wzrastała niemal z każdą sekundą. Noah nie miał szansy nawet dojść do słowa. Zbyt szybko wypowiadałam słowa, bo w mojej głowie mętlił się natłok myśli. Jedno wiedziałam na pewno. Nie zostanę tutaj tej nocy. Nie było takiej mowy.

– Spadam stąd. Nie martw się będzie okej, w razie czego napiszę – pożegnałam się z Andersonem, dając mu całusa w policzek. Był oszloniony moim zachowanie do tego stopnia, że nie udało mu się nic odpowiedzieć.

Tym lepiej dla mnie. Mogłam zniknąć w blasku nocy i wszystko dokładnie sobie przemyśleć. Dziś to do mnie dotarło, że za każdym razem odpychałam od siebie tą myśl, niż ją zaakceptować.

Nie miałam gdzie się podziać, lecz za żadne skarby nie chciałam wracać do domu. Dlatego wołałam siedzieć na krawędzi dachu. Przez mój umysł przewijało się setki myśli. Jednak nocne powietrze i ten widok wprowadzał mnie w stan nostalgi. Dokładnie w tym miejscu znikały wszelkie troski, a czas się zatrzymywał. Życie toczyło się dalej, ale ja stałam w miejscu. Nie chciałam tego.

– I co ja mam zrobić? – wyszeptałam sama do siebie. To uczucie zabijało mnie od środka. Nie miałam bladego pojęcia ile jestem w stanie jeszcze udźwignąć.

Chciałam sięgnąć po paczkę papierosów, lecz powstrzymałam ten odruch. Wyniszczanie organizmu nic mi nie dawało. Do niedawna wmawiała sobie, że pomaga mi to uspokoić nerwy. Ale ucieknie do używek nie sprawią, że one znikną. Dało mi to do myślenia. Miałam tylko dwa wyjścia. Mogłam się poddać i całkowicie oddać się rozpaczy lub próbować zwyciężyć. Oczywiście tą pierwsza opcja była o wiele łatwiejsza, jednak ja pokusiłam się tej drugiej. Szukałam w sobie siły już od dłuższego czasu. Nie znalazłam jej, ponieważ już nie byłam tą samą dziewczyną. Obwiniałam się o każdą sytuację, bo mnie z przed roku nigdy coś takiego by się nie przydarzyło.

Miałam jedno wyjście.

– Żegnaj, Madison... – wyszeptałam i jednocześnie wyrzuciłam papierosy z budynku.

Z niebywałą przyjemnością obserwowałam jak bibułki łamią się na asfalcie. Zamknęłam oczy, a w myślach powtarzałam sobie, że mnie już nie ma. Od jakiegoś czasu nie byłam już tą samą osobą i nie mogłam się z tym pogodzić. Chciałam przywrócić ten stan, który przerwał mi Zack Cole. Wraz z jego spotkaniem przepadłam. Nie było już mowy o powrocie tematej Madison.

Zwyczajnie odeszła.

A wraz z nią cała siła. Musiałam zacząć wszytsko od nowa, by nie poddać się demoną. Na mojej twarzy zawitał uśmiech, bo w końcu zrozumiałam. Jakaś stara część mnie przepadła, ale narodziła się nowa, którą mogę ukształtwać i nie pozwolę, aby stała się elementem mojej destrukcji.

Musiałam stąd odejść i wiedziałam, że przez jakiś czas tutaj nie zawitam, by ukrywać się przed światem i zatrzymać czas. Moje życie dopiero się zaczynało. Miałam siedemnaście lat i chciałam żyć. Kochać, bawić się, śmiać się z przyjaciółmi... Niby proste, a dla mnie odległe.

To była moja kotwica.

Wreszcie odnalazłam swój punkt zaczepnienia. Chciałam się z kimś podzielić, lecz nie chciałam wracać do domu gdzie czekał na mnie Noah, z uwagi na mojego ojca. Blair też nie chciałam zawracać głowy. I to właściwe na tym kończyli się moi przyjaciele, którzy wiedzieli co jest grane. Poza jedną osobą. Czym prędzej podbiegłam na przystanek i złapałam ostatni autobus.

– Mad? – drzwi otrwał mi szatyn, który był ubrany w szary dres. Przyjeżdżając tutaj nie miałam pewności, czy aby na pewno go tutaj zastanę. Jednak cieszyłam się, że akurat był w domu. – Jest już po jedynastej. Chyba nie stało się nic złego?

– Nie, pokłociłam się z ojcem, ale to normalka – szybko uspokoiłam Ethana, ponieważ to on pełnił funkcję mojego ochroniarza. W prawdzie nikt wokół mnie się nie kręcił, jednak Wood wolał mieć pewność, że znowu nie zostanę porwana.

– Pierdolony Charlie Allen – warknął, wpuszczając mnie do środka. On również nienawidził mojego ojca, co wcale mnie nie dziwiło.

W mieszkaniu panowała lekki bałagan, ponieważ na kuchennym blacie stały brudne kubki po kawie, a naczynia stały na stole. Przywykłam do tego, bo odkąd Andreson się do mnie wprowadził też ani razu nie było nieskazitelnie.

– Przeszkodziłam ci? – nie chciałam psuć mu planów na wieczór, jednak usiadłam na szarej kanapie, a wzrok wlepiłam w swoje białe skarpetki, które rzucały się w oczy na tle ciemnej podłogi.

Już dawno myślałam, że przydałby się tutaj dywan. Właściwe to całe mieszkanie było urządzone dość po studentsku. W oknach brakowało zasłon, a na parapetach roślin. Było tutaj tak dużo niezagospodarowanej przestrzeni. Ale czego mogłam spodziewać się po braciach Wood? I tak przyjeżdżali tutaj spać, a większość czasu spędzali poza domem.

– Właśnie przeszkodziłaś w mojej randce z PlayStation – zażartował, zajmując miejsce obok mnie.

– O nie, ty też grasz nocami? – zrobiłam zmartwioną minę. Miałam dość tych nocnych krzyków mojego przyjaciela.

– Jeśli nie mogę spać – wzruszył ramionami jakby była to dla niego zupełna nornalka. – Chcesz ze mną pograć? – zaproponował.

– Coż... – udałam, że się sastaniwam, chociaż mój uśmiech mówił już wszystko. – Jeśli to nie będą jakieś gry o zombie – wzdygnęłam się na samą myśl o tych wylanych litrach krwi. Przez Noah miałam już dość tego widoku.

– Nie ma sprawy – Ethan zgodził się natychmaist i wręczył mi pada.

Godziny mijały, a ja byłam tak pochłonięta grą wyścigową, że nawet nie odczułam jakoś zmęczenia. W międzyczasie udało mi się wysłać wiadomość do Noah, że nie wrócę dzisiaj na noc, ale wdzytsko jest okej. Początkowo przyszłam tutaj, aby się wygadać. Jednak uznałam, że nie mam co nad sobą się użalać, bo te problemy zostały wraz ze starą wersją mnie. Za to ta nowa czerpała radość z durnej gry i po mimo, że przegrywałam z szatynem.

– Jak to?! Przecież wygrałem! – zirytował się zielonooki, gdy po raz pierwszy to ja wygrałam.

– Nie przejmuj się, może następnym razem ci się uda – poklepałam go z wyraźną arogancją. Wygrałam tylko jedną rundę, a myślałam, że zaraz pęknę z dumy.

Jeszcze rano miałam ochotę zawinąć się w kołdrę i wyć. Wystarczyła jedna rzecz, a znowu odzyskałam to szczęście. Nawet teraz gdy siedziałam w kuchni braci Wood i jadłam wraz z Ethanem mrożoną pizzę. W międzyczasie udało mu się stamdardowo wypytać mnie u Amber, a ja próbowałam nakłonić go do rozmowy z nią. I nie mówiłam tutaj, by Newman zrywała ze swoim chłopakiem, ale mogli się przecież przyjaźnić. Bez żadnych podtekstów.

Ethan jest porządny.

– Żartujesz, co nie? – niemal pękałam ze śmiechu, gdy Ethan opowiadał mi o Mortonie, gdy zobaczył go na wyścigach. Udało mi się dowiedzieć, że jedynym pracowniniem jaki mu pozostał był Dylan, bo każdy wolał Ricka.

– Nie, omal nie dostał zawału jak zobaczył większość zawodników startujących od Barnesa – zaśmiał się pod nosem. Szczerze to chciałam zobaczyć minę Dereka. Widziałam ile frajdy dawały Ethanowi wyścigi i z jaką pasją o nich opowiadał.

Dokładnie w taki sam sposób mówił Cole.

Miałam zamiar coś odpowiedzieć, aby wyrzucić z głowy wszelkie myśli o Zacku. Nie było mi to dane, ponieważ dokładnie w tej samej chwili do mieszkania wtargnął Dylan. Dalej nie mogłam przyzwyczaić się, że on tutaj mieszka. Odruchowo spojrzałam na zegarek, było kilka minut przed czwartą, a on dopiero wrócił. Właściwe nie zdziwiło mnie to tak bardzo, jak jego zabrudzone ubranie.

– Odjebało ci?! Chcesz, żeby policja robiła nam kiedyś nalot?! – gwałtowanie zareagował Ethan. On również przejął się, że jego bart wraca do domu ubrudzony we krwi.

– Mój młodszy braciszek się o mnie martwi? – zacmokał, po czym wyciągnął z barku whiskey i nalał sobie do szklanki.

– Daruj sobie złośliwości, Dylan – stanęłam po stronie Ethana. Wszytsko działo się automatycznie, od jakiegoś czasu nie bałam się przeciwstawić chłopakowi, jakby przestało mnie już obchodzić do czego był zdolny.

– Od kiedy masz adwokata? I to wyszczekaną, seksi leleczkę – dalej kpiłam z nas obu.

– On chociaż kogoś ma. Nie to co jego straszy brat, który chodzi z podkulonym ogonem dla swojego Pana – uśmiechnęłam się niewinnie w stronę Wooda. W tle słyszałam śmiech Ethana, który nie mógł się opanować.

– Nie będę już wspominał kto uganiał się za Colem – odbił piłeczkę, a mnie wręcz zamurowało. Dylan grał nieczysto, lecz miał świadomość, że tylko to naprawdę mnie zaboli. – Poważnie dziewczyno, co ty w nim widziałaś? – wygodnie rozłożył się na kanapie, wyczekując mojej odpowiedzi.

Zapadła cisza, którą tylko ja mogłam przerwać. Jednak musiałam się nad tym zastanowić. Co ja właściwie w nim widziałam? Natychiast na myśl przyszły mi te ciemne tęczówki, ale szatynowi nie chodziło o wygląd. Jego chłodne, zielonkawe spojrzenie mnie nie zaszczyciło, za to sączył swój napój, bo miał świadomość swej wygranej. Starałam się odkopać wszytskie myśli o Zacku. Lubiłam, gdy byliśmy tylko we dwoje, ponieważ miałam przeczucie, że ktoś mnie w pełni zrozumiał i jest mi równy. Tak bardzo polubiłam jego wykreowaną postać, bo przypominała mnie.

– Był całkiem przystojny – odrzekłam niepewnie. Ta odpowiedź nie była zbyt wybita, ale nie wymyśliłam nic lepszego. Prawda nie mogła wyjść na jaw, bo jeszcze bardziej by mnie upokorzyła.

Byłam nawłaściwie zakichaną smarkulą.

– Głębokie – skomentował Dylan, parskając śmiechem.

– Stary, idź weź prysznic zanim wszystko pobrudzisz – z odsieczą przybył Ethan, który stanął nad bratem i wskazał na jasną kanapę.

– Jak ty wydoroślałeś – mruknął, po czym wstał z kanapy. Jednak zanim opuścił pokój celowo potargał włosy Ethana. – Lala upierz mi to – ściągnął poplamioną koszulkę, ukazując swój umięśniony tors, rzucając mi ją w twarz.

Spojrzałam na niego zaskoczona, a on tylko się uśmiechnął i puścił mi oczko. Wywróciłam tylko oczami i zrzuciłam że swoich kolan koszulkę.

– Co za dupek – sarknęłam pod nosem. Lubiłam spędzać czas z Ethanem, ale tylko z nim. Bez jego brata w pakiecie, który doprowadzał mnie do szału. Nadal we wnętrz mnie tkwił żal, za te wszytskie krzywdy, które mi wyrządził.

– SŁYSZAŁEM!

Dobiegł nas głos Dylana. Szatyn ze śmiechu rzucił się na kanapę, po tym jak zobaczył, że się zaczerwieniłam. Zaczynałam żałować, że ta krew na koszulce nie była jego.

Raz na zawsze byłby spokój.

Miałeś słyszeć! – odpłaciłam się tym samym, kończąc tą rozmowę.

Pół godziny później poczułam się niebywale zmęczona. Zostało mniej więcej pół godziny do wschodu słońca. Mój zegar biologiczny w ostatnim czasie bardzo się przestawił. Miałam zamiar wrócić do domu, jednak Wood uparł się, abym została u niego. Nie musiałam długo nad tym rozmyślać, ponieważ tak bardzo nie chciało mi się wracać, więc od razu się zgodziłam.

– Jesteś pewna, że chcesz spać na sofie? Możesz spać na moim łóżku, a ja tutaj – zaoferował zielonooki, szykując miejsce do spania.

– Na miliard procent – zapewniłam go. Nie miałam nic przeciwko spaniu na kanapie. Była naprawdę wygodna i na pewno lepsza od podłogi. – I tak już ukradłam ci koszulkę i spodenki – wskazałam na swój strój. Miałam na sobie czarne spodenki z logiem Adidas, które sięgały mi za kolana, do kompletu zgarnęłam zwykłą białą koszulkę. Mogłam się założyć, że nie wyglądałam w tym wydaniu zbyt kusząco, ale było mi wygodnie.

– To nic takiego – wzruszył obojętnie ramionami. W przeciwieństwie do Noah, Ethan umiał się dzielić.

Jeśli miałabym zestawić ich charaktery to oba były skrajnie różne. Wood zachowywał się jak dorosły mężczyzna, natomiast mój przyjaciel wciąż był dużym dzieckiem. Czyli nie miałam czego porównywać.

– Dzięki – podziękowałam szatynowi za moje prowizoryczne łóżko, po czym weszłam pod puchową kołdrę.

– Dobranoc – pożegnał się ze mną chłopak i przy okazji zgasił światło

– Dobarnoc – wymamrotałam, wtulając głowę w poduszkę. Wszytskie rolety były zasłonięte, więc na dworze nastawał nowy dzień, ale u mnie panowała ciemność.

Nastał ranek gdzie wstałam pełna energii. Czułam się jakbym powróciła do świata żywych po miesiącach tułaczki w otchłani. Usiadłam na brzegu kanapy. W mieszkaniu panowały ciemności, więc wpuściłam do niego nieco światła. Disiejsza pogoda na zachwycała. Deszczowe chmury zasloniły błękitne niebo. Właśnie w ten sposób objawiała się zimowa pogod w San Fran. Nalałam sobie szklankę wody i poszłam obudzić Ethana. Jak się okazało nie było go już w swoim łóżku.

– Ethan! – krzyknęłam, ponieważ słyszłam, że ktoś brał prysznic. Tak bardzo nie chciałam, żeby to był Dylan.

– Jestem w łazience! – odpowiedział mi dobrze znany głos. Wtedy kamień spadł mi z serca. – Zaraz wyjadę!

Słowo zaraz oznaczało u niego pół godziny. Dlatego postanowiłam zrobić sobie coś na śniadanie. Zdecydowałam się na zwykłe płatki z mlekeim. Nie było, aż tak wcześnie jak myślałam. Dochodziło popołudnie. Chciałam sprawdzić, czy nikt do mnie nie napisał lub nie dzwonił, ale mój Iphon musiał się rozładować, zatem podłączyłam go do ładowarki. Jedząc śniadanie w zupełnej ciszy doszłam do wniosku, że Dylana musi nie być już tutaj od dawna. W innym wypadku już patrzyłby mnie poradnie zdenerwować. Podczas każdych odwiedzin powtarzał się ten sam schemat. Dalej niedowierzałam jakim cudem bracią Wood udało się pogodzić i do tego zamieszkać wspólnie. Były to zupełne przeciwieństwa, ale w końcu byli rodzeństwem.

A jak to mówią, rodziny się nie wybiera.

Spokojnie wpatrywałam się w jasno drewniany stół, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Postanowiłam go zupełnie zignorować, bo w końcu nie było to moje mieszkanie i dalej kontynuowałam jedzenie. Osoba, która czekała za drzwiami coraz bardziej dawała o sobie znać.

– MAD! OTOWRZYSZ!

Dobiegł mnie głos Wooda z łazienki. Z niechetną miną wstałam i ślimaczym tempem zaczęłam iść w stronę drzwi.

– Oczywiście! Zawsze do usług! – celowo dałam mu znać o moim niezadowoleniu. Czułam się niezręcznie otwierając czyjeś drzwi i zapraszać ludzi do nie własnego mieszkania. – Jeśli to ty Dylan to zamorduję... – warknęłam pod nosem. Jeśli ten imbecyl zapomniał kluczy, a ja mam wpuścić go do środka, by rzucał we mnie tymi żałosnymi tekstami, to wolę, aby został na kaltce.

Jak ostatnia idiotka zaczęłam pchać drzwi, które otwierały się do środka. W końcu dzięki moim zmaganią z impetem udało mi się je otworzyć. Wystarczyło spojrzeć na osobę, która stała w drzwiach, bym zaniemówiła. Stał wpatrując się we mnie. Miał na sobie czarne spodnie i tego samego koloru bluzę. Mogłam założyć się, że na dworze jest znacznie chłodniej, niż wskazuje jego ubiór. Stopniowo skanowałam jego ciało. Było dokładnie takie samo jakie zapamiętałam. Ostre rysy szczęki i to mordercze spojrzenie, były jego nieodłączną częścią, a dalej przyprawiały mnie o dreszcze. Momentalnie poczułam ciężar przygniatający moją klatkę piersiową i poczucie, że brakuje mi tlenu. Być może przez to wszytsko co wspólnie przeszliśmy tak na mnie działał?

– Przyszedłem do Ethana – przemówił tym głębokim basem i sprowadził mnie na ziemię.

No tak, przecież nic nie wiedział, że mnie tutaj zastanie. Ze sztucznym uśmiechem pokiwałam głową i wpuściłam Zacka do środka. On bez jakichkolwiek emocji mnie wyminął i przeszedł do salonu. Zrozumiałam, że to by było na tyle z naszej rozmowy. Właściwe nie mieliśmy o czym rozmawiać. Moja reakcją też była o niebo lepsza, niż podczas naszego ostatniego spotkania. Nie dawałam się doprowadzić do rozpaczy.

– Kto przyszedł? – staliśmy w zupełnej ciszy, dopóki nie dołączył do nas Ethan. Jego tors był nagi, przez co jego wyrzeźbiony brzuch rzucał się w oczy, a pas przewiązany miał ręcznikiem.

– Zakończcie te zabawy, bo Rick jest wkurwiony i chce nas widzieć – rzucił Cole bez żadnego zawahania. Po tych słowach zdałam sobie sprawę jak to wszytsko wygląda. Półnagi Wood i ja w jego ubraniach. Sprowadza się to do jednego i wygląda jakbyśmy uprawiali seks, co jest zupełną nieprawdą, lecz tak wygląda. – Pięć minut, czekam w aucie – rzucił na odchodne, po czym wyszedł.

– Lepiej nie lekceważyć jego słów – szatyn wzruszył ramionami i poszedł do siebie, by się ogarnąć w określonym czasie.

Czułam się jak ostatnią wywłoka, dlatego niewiele myśląc wybiegłam za Colem. Nie wiem czemu tak bardzo mi zależało, co on o mnie myślał. Nie tracąc czasu wybiegłam z mieszkania, bez żadnych butów czy skarpetek.

– Zack, zaczekaj! – udało mi się złapać bruneta na parkingu.

– Czego chcesz, Allen? – warknął nieprzyjaźnie. Już myślałam, że mnie zignoruję, jednak on oparł się na maskę auta.

Niebieskie BMW przywołała miłe wspomnienia z wakacji. Pamiętam te szybkie przejażdżki oraz wyścigi. Pamiętam też moją ostatnią przejażdżkę w aucie do szpitala, wtedy wszytsko koncertowo się posypało. Gdy na ulicy mijał mnie samochód o podobym kolorze, to tylko modliłam się, żeby nie było to auto należące do Colea.

– Chciałam tylko powiedzieć, że to nie było to na co wy...

– Chuj mnie obchodzi, co robisz Madison. Wyraźnie dałaś mi znać kim jestem – przerwał mi w połowie zdania. Jak zawsze jego ton był arogancki i agresywny. Nie krył tego pod maską, tylko w końcu był sobą.

– O, okej... – odpowiedziałam. Jego słowa dalej mnie raniły, lecz już nie w takim sam sposób co wcześniej.

– Dlaczego ostatnio ze mną nie porozmawiałaś? – wypalił, co kompletnie zbiło mnie z tropu. Gość był tak bipolarny, że jego charakter ulegał zmianie co minutę.

– Mylisz się, to ty uciekłeś. Poza tym już wszytsko sobie wyjaśniliśmy. Ja jestem nawiną laską, którą ty wykorzystałeś. Nie ma o czym więcej rozmawiać – dokładnie w ten sposób planowałam zakończyć tę rozmowę. Odwróciłam się do niego plecami z zamiarem odejścia, jednak uniemożliwił mi to jego głos.

– Przestaniesz wreszcie uciekać, Allen? – zatrzymałam się, słysząc te słowa, które w dziwny sposób we mnie uderzyły ze zdwojoną siłą. – Skończyły się pierdolone cacanki, ktoś musiał powiedzieć ci jebaną prawdę o życiu. Padło na mnie.

Próbował otworzyć mi oczy, na prawdziwy świat.

– Wiesz kiedy przestanę uciekekać? – odwróciłam się do niego twarzą i pozwoliłam, aby spojrzał na moje oczy, które do niedawna wypełniała rozpaczy. Dzisiaj to była nienawiść do jego osoby i nie kryłam tego, że się nim brzydzę. Tak było znacznie łatwiej dla nas obu. – Kiedy dasz mi spokój.

– Czyli nigdy – uśmiechnął się cynicznie.

Jak zawsze, ostatnie słowo musiało zależeć od niego.

Wróciłam do domu autobusem, gdzie nie zastałam nikogo. Może i nawet lepiej. Potrzrbowałam chwili samotności i nie dlatego, że miałam popaść w typowy stan, który mnie wykańczał. Musiałam się wyciszyć, ponieważ Cole obudził we mnie co najgorsze. Znów. Analizowałam jego słowa. Jakie był jego cel? Po co miałam otworzyć oczy na życie, skoro i tak znałam jego gorzki smak? Zdania, które wypowiadał Zack były zaszyfrowanymi zagadkami. Słowa, które dobiegł umiała rozszyfrować osoba, której bezpośrednio dotyczyły. Każdy jego ruch był świadomy i przemyślany. Można było spodziewać się, że dział pod wpływem impulsów, ale miał świadomość, co tak naprawdę robił.

Nic nie mogłam poradzić, że od dziecka ciągnęło mnie do różnych tajemnic i zagadek. Taka już była moja natura, dlatego zainteresowałam się i nim. Cena była wysoka. Strasznie cieszyłam się na decyzję, którą dzisiaj podjęłam. Straciłam pewną część siebie, po to by dać szansę nowej.

Ukształtowała się nowa, Madison.

Byłam cholernie dumna z tej rozmowy. Może i nie chodziło o jej przebieg, ale minęła godzina, a mnie zaczęło przechodzić. Kwestia czasu nim będzie idealnie, ale sama muszę tego chcieć. Dokładnie tak samo robi Noah. Jeśli on wytrzymuję to i ja.

Znacznie łatwiej jest podnosić się z kimś.

– Dama wreszcie wróciła do domu! – kiedy miałam zamiar wyjść do pracy, natknęłam się na Noah. Po jego minie mogę zauważyć, że był zły. A on prawie nigdy się nie złości. – Wiesz, że Blair nie poszła do szkoły, bo szukała cię ze mną?! Nie dałaś znaku życia, po za głupim. Jest okej, nie wrócę na noc. Ja tutaj wychodzę z siebie. Już myślałem, że cię porwano i poćwiartowano na części, a teraz twoje organy sprzedają na czarnym rynku! – wygłosił swój monolog, jak zawsze zbytnio kolorując pewne rzeczy.

– Zdecydwonie za dużo horrorów – próbowałam zamaskować swoją nieodpowiedzialność żartem, jednak brunetowi nie było do śmiechu. Miał rację. Zachowywałam się na maksa nieodpowiedzialnie, znikając tak na całą noc i wysyłać jedynie głupią wiadomość.

– Mads, nie żartuj sobie z tego. Sam tak się zachowywałem i nie chce, żebyś i ty tego żałowała – wyznał, co było dla mnie nowością. Anderson praktycznie wcale nie wspominał o tym, co czuł gdy popadał w dragi. Znacznie łatwiej było mu unikać tego tematu.

– Masz rację – zgodziłam się z nim i to nie tylko po to, by dał mi spokój, jak robiłam to wcześniej. – Przemyślałam sobie wszytsko i nie chcę tak żyć. Dlatego nie pozwolę, aby szło to dalej ze mną. Naprawdę, chcę zostawić to za sobą – powiedziałam zupełnie szczerze o moich przemyśleniach. Miałam już serdecznie dość ukrywania tego co czułam, więc postanowiłam się przed tym nie wzbraniać.

– Też bym tak chciał – błękitnooki westchnął cicho. Odnosiłam wrażenie, że powiedział to bardziej do siebie, niż do mnie.

Miałam świadomość, że nie powinnam porównywać naszych problemów, ponieważ były skrajnie różne. Oba tak samo ważne. Ale gdzieś podświadomie czułam, że Noah miał o wiele gorzej. Tylko nie zawsze chciał się do tego przyznawać.

– Damy radę! Kto jak nie my? – powiedziałam pokrzepiająco. Wspomniałam nasze motto, którym kierowaliśmy się jako dzieciaki. W tamtych czasach miało ono nieco inne zastoswnie, ale teraz też idealnie wpasowało się do sytuacji.

– No ba! – zawtórował mi przyjaciel. – Allen i Anderson razem przez życie!

Ta odpowiedź wywołała uśmiech na mojej twarzy. Może i rzadko to mówiłam, lecz uwielbiałam go całym sercem. Może i czasami zbyt wiele mówił, ale właśnie taki był urok Andersona. Mieliśmy wspólną historię, która ciągnęła się ponad dziesięć lat. Wiele kłótni i przeszkód stanęło nam na drodze, lecz to tylko umocniło naszą więź.

– Chętnie bym z tobą powiedziała, ale niektórzy muszą pracować – napomknęłam, ponieważ cholernie zazdrościłam mu tego wolnego czasu.

– Excuse me? – spojrzał na mnie z zawiedzioną miną. – Ja też bardzo ciężko pracuję. Robię transmisję na żywo – wspomniał o swojej pseudo pracy influencera. Jego sława kończyła się na dwóch tysiącach followersów i to właśnie dla nich robił wieczorne pogadanki.

– Normalnie strasznie męcząca ta twoja praca – spojrzałam na niego spod uniesionych brwi. Nie mówiłam, że praca infuencera nie była ciężka, lecz zwyczajnie nie dla mnie. Pozatym Noah nie miał, aż tylu fanów, by mógł czuć się wykończony.

– Umiem się zakręcić – wzruszył ramionami, szczerząc się jak głupi do sera.

– Właśnie widzę – rzuciłam przez ramię, gdy opuszczałam pokój. Znowu zaczynałam korzystać ze schodów przeciwpożarowych, czyli wszystko wracało do normy.

Wszytsko tak jak powinno być.

– Oho, pierwszy raz jesteś przed czasem – przywitała mnie Amber, gdy tylko przekroczyłam próg pubu.

– Nigdy we mnie nie wątp – puściłam jej oczko, po czym zabrałam się do pracy.

Jak zwykle zmiana wyglądała w dokładnie identyczny sposób. Użeralam się z tłumem pijanych ludzi, przygotowywałam różne drinki i sprzątałam. Co jakiś czas wymieniłam kilka zdań z Newman. W ten sposób dowiedziałam się, że jej chłopak wrócił, jednak wciąż nie ma dla niej czasu. W prawdzie nie znałam go osobiście, ale z opowiadań dziewczyny wynikało, że był prawdziwym pracoholikiem.

– Poproszę whiskey – czyszczenie szklanek przerwał mi dobrze znany głos.

Jeszcze jego mi tutaj barkowało.

– Już podaję – uśmiechnęłam się sztucznie i postawiłam szklankę z trunkiem przed Dylanem.

– Liczyłem na jakąś rozmowę z uroczą barmanką, a ty od tak mnie zbywasz – zaczął kpiąco, lecz ja i tak nie miałam ochoty tego wysłuchiwać.

– No zobacz, jestem pierwszą, która ci odmówiła. Skandal – moja wypowiedź ociekała wręcz sarkazmem. Odkąd mój kontakt z Ethanem się poprawił byłam skazana na jego brata. Od tego momentu zaczął myśleć, że uda nam się dogadać. Co było totalną bzdurą, ponieważ wciąż miałam przed oczami obraz, gdy wielokrotnie mnie krzywdził.

– Wyluzuj, nie będę płakał z twojego powodu – prychnął. Najwidoczniej Dylan poczuł się odrzucony. – Nie wiesz, który z braci Wood jest lepszy – wymownie wskazał na siebie. Sugerował, że zadawałam się nie z tym bratem, co powinnam.

– Czyżby? – unosiłam brwi ku górze. – Co z tego, że z żadnym z was nie zamierzam być, więc nie rób sobie nadzji. Chociaż jeśli już miałabym wybierać, to Ethan ma serce. Nie to co ty – nie owinęłam w bawełnę. Szczerze to nie zależało mi na tym, co Dylan sobie o mnie myślał.

Równie dobrze i on mógł mnie nienawidzić. Póki spiskował z Mortonem przeciw mnie, to musiałam zachować dystans. Za to jemu bardzo spodobało się dręczenie mnie, będąc moim drugim cieniem.

– Myślałem, że lubisz zminych dupków bez serc. Myliłem się? Chyba nie bez powodu uganiałaś się za Colem? – popijał swojego drinka, jednocześnie wbijać mi te szpileczki.

To było znacznie gorsze. Zamiast od razu spuścić bombę, Dylan wolał dręczyć mnie powolnie. On nie chciał mojej przyjaźni. Już dawno myślałam, że udało mi się go przejrzeć. Miałam przeczucie, że chciał, abym się z nim zaprzyjaźniła, a on w tym czasie obmyślałby wraz z Mortonem plan jak mnie zniszczyć. Byłam jedynie pośrednikiem. Wspólnie chcieli zniszczyć Zacka, ale i nie tylko jego. Głównym celem był Barnes. Planowali pociągnąć ten łańcuch niewinnych, by rostrzygnąć spory między nimi. W najgorszym wypadku skończyłabym jak Leyla. Zginęła szybko i bezboleśnie, a przynajmniej tak sobie wmawiałam. Nie chciałam myśleć o tym paraliżującym bólu.

– Lubię mężczyzn o silnym charakterze, a nie czyjeś pionki – odpowiedziałam dyplomatycznie w stylu Nessy. Dzięki niej moje riposty stawały coraz lepsze. Nawet teraz dało mi się urazić Dylana, ponieważ jego spojrzenie było wręcz mordercze. Takie jakiego nie dostrzegałam u Ethana.

Miałam świadomość, który był lepszym bratem.

Wood nic już więcej nie odpowiedział. W jego wypadku nie musiał mieć ostatniego słowa. Zaskoczyło mnie to, bo zdążyłam przywyknąć do innego zachowania.

Powróciłam do obsługiwania klientów i kompletnie ignorowałam szatyna siedzącego przy barze. Jego zamówieniami zajęła się Newman. Ona jako jedyna z niewielu moich znajomych nie miała bladego pojęcia z kim ma do czynienia. Zazdrościałam jej tego, że ja nie mogłam żyć w takiej niewiedzy. Może i było by prościej? A może i nie? Te wszytskie pytania przerwał mi telefon, a osoba, która usiłowała się do mnie dodzwonić nie odpuszczała.

– Amber, zostaniesz tu ja chwilę sama? Muszę odebrać – zwróciłam się z tą prośbą do blodnyki i wskazałam telefon. Ruch był nie mały, lecz i tak planowałam najpóźniej za dwie minuty wrócić.

– Leć – machnęła ręką, dając mi znać, że sobie poradzi.

Nie musiałam długo czekać, dlatego wyszłam na zaplecze, a później nie tyły budynku. Sprawdziłam kto do mnie dzwonił Zack. Akuart od niego nie spodziewałam się telefonu. Wydawało mi się, że już wszytsko między nami zostało powiedziane. Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu, gdzie dał mi do rozumienia, że jestem zbyt słaba. Równie dobrze mogłam odrzucić połączenie, jednak coś pokusiło mnie, aby odebrać.

Kurwa, Allen. Co ty odpierdalasz? – nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, to Cole odezwał się pierwszy. Ton jego głosu jak zwykle był lodwaty wobec mnie.

Przynajmniej to się nie zmieniło.

Zack, o co ci znowu chodzi? – zupełnie nie rozumiałam w jakiej sprawie był ten telefon. Zaczełam analizować swoje poczynania i jedyną złą rzeczą była rozmowa z Dylanem. Wątpie, żeby Cole miał o niej pojęcie. Przecież nie śledzi mnie krok w krok?

W co ty porywasz, Allen? – jego głos stawał się coraz bardziej stanowczy. Nie musiał być przy mnie, a już czułam wewnątrzny strach. I pomyśleć, że sprawiła to zwykła rozmowa przez telefon. Był znacznie gorszy, niż w momencie, gdy go poznałam. Jakby żył tylko gniewm i rządzą zemsty. – Po chuj nasyłasz na mnie jakieś napalone gówniary?

A więc o to mi chodziło.

Po słowach Zacka zdałam sobie sprawę, że dzisiaj był wtorek, a ja powiedziałam tym dwóm dziewczyną gdzie go zastaną. Czyli miałam rację i był w barze Josha. Jego nawyki po minucie upływu trzech miesięcy nie uległy zmianie. Nie wiedziałam czemu, ale ta myśl sprawiła, że delitanie uśmiechnęłam się pod nosem.

– Nie wiem... – przynałam zupełnie szczerze. Wtedy nie myślałam zbyt wiele. – Może liczyłam, że upatrzysz sobie inną, by rujnować jej życie. A mnie w końcu dasz spokój? – kontynuowałam. Może i stąpałam po bardzi cienkim lodzie, jednak nie rozważałam opcji wycofania się. Przez telefon czułam się znacznie pewniej, niż w realu. Nie musiałam widzieć Zacka, aby wiedzieć, że jego tęczówki dokładnie w tym momencie płoną żywym ogniem.

Nigdy nie dam ci spokoju, Madisonzapewnił mnie, po czym zakończył połączenie.

Ja dalej stałam niczym posąg. Bo co mogła innego zrobić? Pragnęłam zaznać spokoju. Skrycie liczyłam, że Zack w końcu dopiął swego i odpuścił. Jednak dalej chciał grać w tę chorą grę bez zasad. Swoimi słowami rzucił mi wyzwanie. Powinnam trząść się ze strachu, gdy ja czułam pewien rodzaj ekscytacji. Brakowało mi tej adrenaliny. Tylko tym razem i ja wróciłam do tej rozgrywki o wiele silniejsza.

Tym razem to ja będę zwycięzcą tej rundy.

– Co masz taką zkwaszoną minę? – kiedy tylko wróciłam za bar, musiałam zmierzyć się z docinkami szatyna, przed którym stały cztery puste szklanki.

– Pieprz się, Wood – warknęłam. Nie miałam ochoty na te dziecinne gierki. W mojej głowie istniała tylko dwuosobowa gra, której przegrany traci wszytsko. Nie mogłam być tą osobą.

– Z tobą bardzo chętnie – poruszył dwuznacznie brwiami, na co ja wywróciłam oczami. Bardziej gimnazjalnego tekstu nie słyszałam od dwana, a mieszkałam z Noah, więc to nie lada wyczyn.

– Nie widziałam bardziej obleśnego typa – skomentowała Newman. Oczywiście, miała na myśli Dylana.

Nie zdawała sobie sprawy ile miała racji, co do niego. Jednak tylko skinęłam głową, aby potwierdzić jej słowa. Wciąż miałam na uwadze to, że nie powinna wiedzieć za wiele na temat tych ludzi. Taka wiedza wiązała się z ciągłym byciem w zagrożeniu oraz wieloma niebezpieczeństwami. Amber była zwykłą dziewczyną, która nie miała popapranej przeszłości, tak jak wielu moich znajomych. Zatem nie miał serca skazywać jej na to wszytsko.

Reszta dni jak zwykle poddałam się rutynie. Na przemian chodziłam do szkoły i do pracy. Rozmawiałam z Noah oraz uczyłam się. Koniec pierwszego semestru nieubłagalnie się zbliżał, chciałam go skończyć w miarę z przyzowitymi ocenami. Chyba jak każdy licealista w ostatniej klasie. To była nasza ostatnia prosta, ponieważ już niedługo zaczniemy składać podania na studia, otwierając nowy etap naszego życia.

– Otworzę! – wydarł się Noah, kiedy tylko zabrzmiał dzwonek do drzwi.

On, podobnie jak ja, nie mógł się doczekać wizyty naszych przyjaciół. Liv jako wolontariuszka na uczelni stanowej organizowała zbiórkę niepotrzebnych nam ubrań, dlatego miała wpaść wraz z Blair, aby pomóc ogarnąć mi mój syf. Miałam setki ubrań, których praktycznie nie nosiłam, dlatego chciałam je oddać potrzebującym.

– Hejka! – przywitała się energicznie różowowłosa, rzucając mi się na szyję. Natomiast Noah z całych sił ściskał blondynkę, która go beształa. – Zabrałyśmy ze sobą nasze duże dziecko, bo Nick ma już go dosyć – wyjaśniła zielonooka.

Tuż przy jej boku pojawił się wysoki blondyn. Widziałam ten zachwyt w oczach mojego przyjaciela, na widok Gomeza. Dawniej byli niczym bratnie duszę i uzupełniali swoje głupie pomysły. Z wiadomych przyczyn oddalili się od siebie i już nie mieli tak wspaniałego konatku.

– Nie ma problemu – zapewniłam ich, po czym wpuściłam do środka.

Całe szczęście Charlie jak zwykle spędzał cały piątek na komisariacie, więc dom był pozbawiony wszelkich, ciekawiskich spojrzeń. On wciąż wolał uciekać, jakby trzymał w domu jakieś potwory, które wyrządzą mu krzywdę, gdy tylko nie będzie patrzył. Nadal nie wyjaśniliśmy sobie naszej poprzedniej kłótni, bo żadne nie chciało ulec, ani przeprosić.

Lepiej od razu siebie ignorować!

– Co tak wali ziołem? – zauważył Anderson. Gdy o tym wspomniał, faktycznie poczułam ten charakterystyczny zapach.

– A jak myślisz? Kto z nas tutaj jara jak smok – Blair spojrzała wymownie na Alexa, który już siedział na kanapie w salonie.

– Ej no, nie moja wina, że kocham Kolumbię – zaprotestował błękitnooki. – Chcecie? Najlepszy towar.

– Nie, dzięki – odpowiedziałam, kręcąc z niedowierzania głową.

Jakim cudem miał on dwadzieścia lat, a zachowywał się jakby miał trzynaście? Alex był dość specyficzny, ale za to wszyscy go uwielbialiśmy.

– A ja powiem o twojej fascynacji Kolumbią, twojemu bratu – zagroziła matczynie Hope. Tym razem nie była nadto miła, a surowa i stanowcza.

– Nie no, znowu wyrzuci wszystko co trzymam w szafie – Gomez wyglądał na serio na przjętego, dopóki nie zdał sobie sprawy z własnych słów. – Znaczy ja nic tam nie mam. Absolutnie nic – poprawił się.

– Nie ważne – machnęła lekceważąco ręką Wilson. – Zaczynamy twój przegląd szafy? – zmieniła temat, a ja się zgodziłam i zaprowadziłam dziewczyny do mojego pokoju, który wyjątkowo posprzątałam.

Otwerając ciemnodrewniane drzwi szafy zastała nas lawina moich niepoukładanych ubrań. Może i w pokoju panował porządek, natomiast nie mogłam tego powiedzieć o moich ubraniach. W więkoszść z nich nawet nie zamierzałam zakładać, więc tą zbiórka to był peawdziwy strzał w dziesiątkę.

– Macie jakieś plany na święta? – zagaiła Liv, przeglądając moje rzeczy, gdy pakowała je do kartonów.

Faktycznie w tym całym zamieszaniu zapomniałam, że właśnie zbliżały się święta. Właściwe to mój ojciec nigdy ich nie obchodził, za to ja wymykałam się do Josephine i tam przesiadywałam każdego roku. Zdałam sobie sprawę, że tym razem już nie podtrzymamy tej tradycji. Dla Noah to będę pierwsze święta bez matki i nie mam bladego pojęcia jak na to zareaguje.

– Pewnie wyjedziemy gdzieś z mamą, jak co roku – odparła beztrosko Blair, przerwając moje rozmyślnia. Ona i jej mama miały w tradycji wyjeżdżać we dwie i wspólnie spędzały czas. Wiedziałam, jak Wilson cieszyła się na czas spędzony z matką, jak każdego roku się tym ekscytowała, to było coś cudownego.

– A ty, Mad?

– Pewnie będziemy oglądać z Noah, świąteczne filmy i opychać się marketowym jedzeniem – odpowiedziałam na pytanie różowowłosej. Nie mieliśmy jeszcze nic ustalonego, ale mogłam założyć się, że właśnie w taki sposób się to wszytsko skończy.

– A ty spędzasz święta z Mikem? – zainteresowała się Blair, co było mi właściwe na rękę i nie musiałam już dłużej się tłumaczyć.

– Tak planowaliśmy – westchnęła cicho Liv, jakby była zawiedziona. – Nie utrzymuję konatku z rodzicami, więc nie mieliśmy gdzie się podziać – wyjaśniła nam. Mike nie posiadał żadnej rodziny, skoro był zmuszony by dorastać w domu dziecka. Liv zerwała wszelkie kontakty ze swoją matką, która swoją drogą była okropna i notorycznie próbowała jej ułożyć życie. – Dlatego robimy własne święta w pubie. Jeśli chcecie możecie przyjść – zaprosiła nas serdecznie zielonooka, a w jej oczach tańczyły setki iskierek.

– Zobaczymy, mamy jeszcze trochę czasu – starałam się jak najlepiej dobrać słowa, by nie urazić przypadkiem Hope.

Wiem ile dla niej to znaczyło, ale dla mnie całą wizja świąt straciła zupełnie jakikolwiek sens. Powinien być to czas spędzony w gronie rodzinym, gdzie moja rozpadła się zanim zdążył cokolwiek zapamiętać z tamtych chwil. Tarktowałam wigilię jako zwykły dzień, który musiałam przeżyć.

– Już skończyłyście? – do pokoju wtargnęł Noah oraz Alex. W sumie to zapomniałam o ich obecności, ponieważ przez dobrą godzinę byli pochłonięci grą.

– Nie, możecie wracać do tej swojej gry – oddelegowała ich Wilson bez chwili zawahania.

– Nudne to już – narzekał Gomez, który rzucił się plecami na moje łóżko jakby był u siebie.

– Wziełam cię, bo miałeś nie narzekać – upomniała go różowowłosai założyła dłonie na klatkę piersiową. – Poza tym sam chciałeś zobaczyć Noah.

– Nie moja wina, że gość się stoczył. Zobacz tylko na niego. Zioło, nie. Alkohol, nie. Normalnie świętość – uniósł dłonie w gęście obronnym.

– Mordo, zobaczysz jaki odlot będzie po nowym roku – zapewnił go mój przyjaciel. Aż musiałam się na niego spojrzeć po tych słowach, jednak on zupełnie to zignorował i rozłożył się na krawędzi łóżka z głową w dół.

– Żadnego odlotu nie będzie – zapewniłam go. On tylko spojrzał na mnie niezrozumiale. Nie miałam zamiaru go kontrolować, lecz obawiałam się, że powróci do dragów i cały ten trud pójdzie na marne. – Nie masz dziewięciu żyć – przypomniałam, na co wszyscy się roześmiali.

Zdecydownie potrzebowałam takiego luzu. Przez moment poczułam się jakby wciąż były wakacje, gdzie trwała beztroska atmosfera. Za tęskinałam za dzieleniem pokoju z energiczną różowowłosą. Noah nie był, aż takim złym współlokatorem, ale mieszkając z Liv czułam się jakbym miała siostrę.

– Mad, wyrzucamy czy zostaje? – moją uwagę zwróciła Wilson. Oderwałam się od przeglądania ubrań i spojrzałam w jej kierunku.

Właśnie wtedy oniemiałam, ponieważ morskooka trzymała w dłoniach trzymała bluzę, jednak to nie była zwykła bluza. Przez moje długie milczenie wszyscy zwrócili na mnie uwagę, czego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Tak bardzo chciałam udać, że wcale mnie to nie wzruszyło, ale było już za późno. Żałowałam, że nie schowałam tej bluzy gdzieś indziej, bo jeśli ktoś skojarzył fakty mógł się domyślić, że należała ona do Zacka.

– Skąd ty masz taką szmatę, bo to na pewno nie moje – zauważył Noah, wskazując na starą, pobrudzoną bluzę. Miałam przeczucie, że każdy już wie, do kogo ona należała.

Jednak nikt nie miał odwagi tego powiedzieć.

– Znalazłam ją w lumpeksie i ani razu nie założyłam – wymyśliłam pierwszą lepszą wymówkę na poczekaniu, by zataić prawdę. – Zostaje – zadecydowałam, po czym wyrwałam ją z rąk morskookiej i wepchnąłem w głąb szafy, czyli tam gdzie było jej miejsce.

Spotakłam się z zaskoczonym spojrzeniami, jednak ja dalej nie chciałam dzielić się z resztą, jakim sposobem używałam tą bluzę. Zresztą i tak by tego nie zrozumieli.

Prawda była makabryczna.

Pamiętałam moment, gdy Zack podarował mi ją podarował. To była ta jedna z feralnych nocy, w której znowu ktoś ucierpiał. Doskonale ją pamiętałam, a w uszach na nowo rozbrzmiewał ten krzyk, przepełniony bólem, należał on do Ethana. W momencie gdy Cole wtargał go na tylne siedzenia auta. Myślałam, że to już koniec. Chciałam go za wszelką cenę ratować, dlatego oddałam mu własną koszulkę. Nigdy nie pragnęłam mieć czyjejś krwi na rękach. Przez te straszne okoliczności dostałam tą durną bluzę. Od tamtego razu nigdy jej na siebie nie nałożyłam. Jak widać również jej nie wyprałam, wystarczyła niecałą minuta, bym trzymała ją w rękach, a ogarnął mnie zapach dobrze znanej wody kolońskiej, której tylko on używał. Nigdy nie planowałam jej oddać, chciałam zostawić sobie pamiątkę, aby mieć pewność, że to naprawdę się wydarzyło, a nie tylko w mojej głowie.

Chciałam zachować każde związane z nim wspomnienie.

Wieczorem pozbyłam się zbędnych rzeczy, które zabrała Liv wraz z Alexem. Blair też musiała się już zbierać, ponieważ jej mama czekała w domu z kolacją. Nie było to nowością, że kolejny wieczór spędzałam z Noah, jedząc mrożoną pizzę. Dziś mój przyjaciel był w wyjątkowo dobrym humorze i notorycznie rzucał żartami. Dawno nie widziałam go tak radosnego.

– Kurwa...

Obudziałam się słysząc dość tubalne mamrotanie. Nie byłam u siebie w pokoju, lecz w salonie. Musiałam zasnąć, oglądając telewizję. Zegar wskazywał na kilkanaście minut po północy, a na korytarzu stał mój tata. Był zdecydownie napruty, ponieważ zataczał się w prostym korytarzu.

– Jesteś pijany – powiedziałam, niż stwrdziałam. Stałam przed moim ojcem, tak jak to robiłam każdej nocy w wieku czternastu lat. Coraz częściej powtarzały się tego typu sytuacje.

Przez pierwszy miesiąc po wprowadzce Noah zgrywał wzorowego ojca, bo ubiegał się o prawa opieki nad Andersonem. To była jedyna rzecz, za którą byłam mu wdzięczna. W późniejszych miesiącach stopniowo powracał do swojego nałogu.

– Ty będziesz prawiła mi kazania? Ty... – wybełkotał swoim pijackim głosem. Czuć od niego było sam alkohol. Chwiejnym krokiem udało mu się dotrzeć na kanapę. – Nie będę ci wypominał co ty robiłaś w wakacje... Dałaś dupy temu zwyrolowi...

Ała.

Może i ledwo co kontaktował, ale te słowa były jak najbardziej szczere. Za każdym razem wracała do Zacka, gdy nie miał mi czego zarzucić. Przykro mi było patrzeć, gdy ojeciec widział mnie w ten sposób. Wciąż miał do mnie żal, który będzie ciągnął się za mną. Zrobiłam z niego przed całym miastem pośmiewisko, a przynajmniej to usiłował mi wmówić. Od lat uwielbiał mnie poniżać, a z każdym dniem moją nienawiść się tylko powiększała. Łudziłam się, że może wszytsko ulegnie zmianie. Tak się nie stało. Nie było szans na stworzenie normalnej rodziny. Pozostała już tylko obojętność.

– Dokładnie, tak zrobiłam. Jedyną rzeczą, której żałuję to śmierć Josephine. Zamaist niej mogłeś to być ty – mój głos przesycony był jadem. Czułam do niego tylko odrazę. Może i powiedziałam to w złości, ale była też w tym cząstka prawdy.

Koniec mojej zmiany był dla mnie zbawieniem. Dziś myślałam, że nie wyrobię. Amber miała wolne, ponieważ musiała uczyć się do egzaminów semestralnych, dlatego mi przydzielone Melise. Była ona tylko rok starsza ode mnie, ale zupełnie nic nie ogarniała. Dlatego ja musiałam pracować za nas obie. Odesłałam ją wcześniej do domu mówiąc, że sama posprzątam bar. Potrzrbowałam czasu dla siebie, by przemyśleć kilka kwestii. Po mału zdawałam sobie sprawę, że coraz częściej przyłapuję się na myślach dotyczących Colea. Potrzebowałam wyjaśnień.

To nie mogło czekać.

Nie miałam pojęcia jak wylądowałam pod kamienicą Zacka. Niwbieskie BMW stało na parkingu, co oznaczało, że był w domu. Nogi same mnie prowadziły, gdy rozum krzyczał, że powinnam odejść. To rozdarcie było nie do zniesnia. Z dobre pięć minut wlepiqłam się w drewniane drzwi, nim odważyłam się zapukać, było już późno, lecz miałam przeczucie, że nie spał. Wreszcie przełamałam się i podjęłam decyzję bez odwortu. Rozważałam czy jeszcze uda mi się uciec, jednak to byłoby głupie.

Nie mogłam wiecznie uciekać.

– Allen? ‐ na przeciw mnie stanął Zack w czarnych szortach i białej koszulce. Jego nienagannie ułożone dziś były roztrzepane, co jeszcze bardziej dodawało mu charakteru.

– Przyszłam pogadać – powiedziałam onieśmielona. Musiałam przeprowadzić rozmowę, której obawiałam się od kilku miesięcy.

– Słucham – stanął, opierając się o futrynę. Było to jasne, że nie zamierzał zaprosić mnie do środka.

– Po co tak długo to ciągłeś? Przecież mogłeś zrobić to w zaledwie tydzień – zdawałam sobie sprawę z jego mocy niszczenia, więc nie rozumiałam, po co były te wszytskie normalne momenty.

– Chciałem cię mieć dłużej przy sobie – odpowiedział głębokim barytonem. To zdanie sprawiło, że miałam coraz większy mętlik w głowie.

– Wiesz, że ci się udało. Masz to czego chciałeś. Zepsułam swój ostatni rok w szkole, zniszczyło mnie to. A ty wracasz i co masz na celu? W co ty grasz, Zack? – nie wytrzymałam i w końcu powiedziałam to co od dawna leżało mi na sercu.

– W nic. Możesz mi uwierzyć, Allen – zwrócił się do mnie. Gdy tak wpatrywałam się we mnie tymi przeklętymi oczami, nie mogłam doszukać się żadnej intrygi. Dlatego przytaknęłam tylko głową. – Chcę czytsej karty dla nas obu.

– Nie wiem, czy mogę ci ją dać – wyszeptałam ledwo słyszalnym głosem. Nie wiedziałam, co mam na ten temat myśleć.

Zapdało milczenie, które przerwał mój telefon. Musiałam sprawdzić kto to był. Zdazyłam przywyknąć, że zawsze mój przyjav dzwonił w najmniej odpowiednim momencie.

– Jak zawsze, Anderson ma wyczucie – warknął wściekły Zack, który dalej pałał do niego nie chęcią. – Nie musisz dawać mi teraz odpowiedzi, Madison.

Zaskoczyła mnie jego wyrozumiałość na co tylko się uśmiechnęłam i odwróciłam tak by odebrać telefon od Noah.

– Co tam? – zapytałam wyczekując odpowiedzi chłopaka po drugiej stronie.

Przepraszam, Mads... – on płakał. Noah naprawdę płakał, był do dla mnie wyraźny sygnał. – Potrzebuję ukojenia... Za bardzo mnie boli... Przepraszam...

– Już lecę do domu, nic nie rób! – wydarłam się błagając go, aby zachował spokój.

Nie mogłam pozwolić, żeby historia zatoczyła koło. Potrzebował mnie, a ja jak zwykle byłam zaaferowana czymś innym i nie zauważyłam, że znowu jest coś nie tak. Potrzebował mnie.

Kolejny raz zawiodłam.

***

po długiej przerwie wracam do was z rozdziałem, wreszcie! jest on dla mnie waży pod względem emocjonalnym. może i pojawia się tutaj melancholia, ale zdecydowanie była ona potrzebna, by zrzumieć co działo się na rzestrzeni tych trzech miesięcy. a już w następnym rozdziale wyjażnimy tą skomplikowaną relcję Mack!

KOCHAM<333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro