3. Chciałabym ci znowu zaufać.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chciałabym zadedykować ten rozdział wszystkim moim czytelnikom. Dziękuję wam za to, że ze mną jesteście i dalej chcecie przeżywać tą historię, którą wspólnie tworzymy<33

Przerażona pędziłam do domu, ile sił miałam w nogach. A w głowie rozbrzmiewał roztrzęsiony głos mojego przyjaciela. Nie chciałam, aby powróciły zdarzenia z tamtej feralnej nocy, bo miałam świadomość, że już wtedy nic nie będzie takie same. Nawet nie myślałam o rozmowie z Zack'iem, ponieważ teraz liczył się tylko Noah. Po drodze dzwoniłam do Bri, lecz nie odebrała. Podobnie mój ojciec. Czyli Anderson liczył tylko na mnie i nie mogłam go zawieść. Płuca odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam wrażenie jakby płonęły żywym ogniem, dlatego musiałam zatrzymać się na chwilę. Przysięgam, że nie miałam już sił, jednak znów pobiegłam przed siebie, byle tylko zdążyć na czas. Czułam się fatalnie, ale nie śniło mi się zatrzymywać, inaczej to by mnie już na zawsze dręczyło.

– NOAH! – wydarłam się, wchodząc do swojego pokoju przez okno.

Liczyłam, że jeszcze nie było za późno. Zastałam przyjaciela w toalecie pochylonego nad umywalką. Od razu na jej brzegu dostrzegłam białą, prawie idealną kreskę. Anderson nawet na mnie nie spojrzał, a w dłoniach trzymała zwinięty banknot.

– Nie, błagam... – podbiegłam do bruneta, pchając go na ścianę i przywarłam do jego klatki piersiowej, jakbym już nigdy miała go nie puścić. – Powiedz, że nic nie wziąłeś? – powiedziałam nieco ściszonym głosem, ponieważ żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Jakby w krtań wbijano mi miliony ostrzy.

– Ja chciałem... – łkał. Po raz kolejny przy mnie płakał, co jeszcze bardziej rozrywało mi serce. – Nie powinienem, nie mogłem tego zrobić...

– Wiem, wiem – jeszcze mocniej przycisnęłam Andersona do siebie, a on wtulił twarz w moją szyję. Kamień spadł mi z serca, gdy powiedział, że nie był w stanie niczego zabrać.

Nie chciał zrobić kroku w tył, za co ogromnie go podziwiałam. Był to pierwszy raz od kilku miesięcy, więc i tak trzymał się nieźle. Potrzebował tylko wsparcia z mojej strony. Nawet nie miał pojęcia, jak bardzo obwiniałam się za to, że nie było mnie teraz w domu. Mogłam być gdziekolwiek i nie zdążyć na czas. Ten scenariusz również przemknął mi przez myśl, lecz wolałam odepchnąć go w najciemniejszą otchłań mojego umysłu.

– Jak ty ze mną wytrzymujesz? – przemówił po jakimś czasie. Miedzy łzami rozbrzmiał też śmiech. Promień słońca jak zwykle go nie opuszczał. Sprawiło to, że i ja się rozryczałam i nie miałam pojęcia, czy był to smutek czy szczęście.

Być może wszystkie emocje, które już od dawna we mnie siedziały.

– Masz moje słowo, że zawsze wytrzymam, jeśli i ty dasz radę? – odsunęłam się, spoglądając w jego zaszklone oczy i wyciągnęłam mały palec w jego kierunku. Była to na pewien rodzaj nasza przysięga, której nigdy nie mogliśmy złamać.

– Zgoda – szczerze uśmiechnął się w moją stronę i również wyciągnął palec. Wtedy poczułam, że jeszcze go nie straciłam. Wciąż był moim najlepszym przyjacielem.

– Tylko proszę, nie wprowadzaj się już nigdy więcej do mnie, bo nie chcę współlokatora mając pięćdziesiątkę na karku – zażartowałam, na co obaj się uśmiechnęliśmy.

– Wiesz ty co, czuję się urażony – teatralnie złapał się za serce. – Myślałem, że razem zapiszmy się na wieczorki salsy i będziemy podrywać jakiś staruszków, dokarmiających gołębi.

– Chyba oszalałeś? Zero gołębi i tańcy – zapewniałam go surowym tonem, jednak nie brzmiał on zbyt srogo. Zdecydowanie zbyt poniosła go wyobraźnia.

– Faktycznie zapomniałem, że nie masz takich kocich ruchów jak ja – wskazał na siebie Noah, po czym zrobił piruet, niczym baletnica.

Wywróciłam tylko oczami, bo miał trochę racji. Nie byłam jakąś wybitną tancerką i nigdy nie planowałam, a jednak na każdym kroku mi o tym przypominał. To ten urok, który znałam i obcym mógł wydawać się dziwaczny, ale nie mi.

– Kumam, jesteś gwiazdą. Dlatego ja zachowam rozsądek i spłuczę to gówno w toalecie – wzięłam do rąk woreczek i pomachałam nim przed twarzą bruneta.

– Ja to zrobię – okazał się szybszy i spuścił prochy w toalecie.

Byłam z niego dumna.

Wiem, że osobą uzależnionym jest trudno, jednak Noah był wytrwały i ciągle z tym walczy. Jest czysty od trzech miesięcy i chciał taki pozostać. W innym wypadku skończyłabym w ośrodku, gdzie bardzo tego nie chciał, tak samo jak ja. Dziś była pierwsza próba gdzie mógł zaprzepaścić swoje starania, lecz tego nie zrobił.

Chciałam stać się tak silna, jak on.

Jakąś godzinę później Anderson spał w najlepsze, za to ja nie mogłam zmrużyć powiek, co nie było jakąś nowością. Dlatego przeglądałam różne media społecznościowe, do czasu, aż zadzwonił mój telefon. Natychmiast wyciszyłam dźwięki i najciszej jak się da wymknęłam się z pokoju. Byłam prawie pewna, że Noah nie obudziłoby trzęsienie ziemi, ale nie chciałam rozmawiać o tym wszystkim z Blair, jeśli by coś usłyszał.

Madison? – rozbrzmiał przerażony głos dziewczyny. Ona również obawiała się o chłopaka.

– Teraz śpi, nic nie zrobił, ale nie wiele brakowało – wyjaśniłam przyjaciółce, aby nieco móc ją uspokoić.

Co mu znowu odwaliło? Ja jutro sobie z nim pogadam – zagroziła, czego mogłam się spodziewać.

Wilson była lojalna wobec swoich bliskich, może i na pierwszy rzut oka wydawała się zimną suką, lecz dla rodziny i przyjaciół pokazywała prawdziwą siebie. Nawet te kłótnię z Noah nie świadczyły o tym, że jej nie zależało. Ona równie poświęciła wiele, by mu pomóc. Dlatego teraz obarczała się winą.

– Daj spokój – nakazałam, żeby choć trochę ją uspokoić. – Obie wiedziałyśmy, że to jeszcze do niego wróci. I tak długo wytrzymał i wygrał z tym. Wierz, że to nie jest łatwe.

Mad, a co gdybyś nie wrócił do domu na czas? Nie wiem, czy to jest dobry pomysł na jego powrót do szkoły – dziewczyna była okropnie zmartwiona.

– Jakby chciał, to wziąłby bez mówienia nam o tym. Zadzwonił, czyli zależy mu Blair – wyjaśniłam, przy okazji uspokajając ją.

Pewnie masz rację – przyznała niechętnie, bo nie lubiła oddawać komuś racji. – Tylko jestem tak zajebiście zła, miałam wyciszone dźwięki i nic totalnie nie słyszałam. Boże, ale jestem idiotką...

– Na pewno nie ty. Ogarnęliśmy mnie, więc z Noah damy radę. Tym bardziej, że on chce pomocy – uświadomiłam jej jedną z najistotniejszych rzeczy. Ta sprawa nie była jeszcze przegrana.

Oczywiście wciąż miałyśmy obawy, bo kilka lat temu nie pomogliśmy Simonowi. Ale teraz było to zupełnie co innego. Nie byłyśmy już dzieciakami, a lada moment miałyśmy wkraczać w dorosłe życie. Mogłyśmy zrobić o wiele więcej niż dziewczynki, którymi wtedy byłyśmy.

Tym razem mieliśmy szansę.

Otaczały mnie przeraźliwe krzyki, a ja stałam po środku nicości. Nie mogłam otworzyć oczu, chociaż bardzo tego pragnęłam. Otaczały mnie znajome głosy, jednak pogrążone były one w przeraźliwym bólu. Towarzyszyły im wystrzały. Inni cierpieli gdzie ja po prostu stałam, nie czułam przejawów niepokoju, jak to zawsze miałam w zwyczaju. W momencie, gdy czyjeś dłonie oplotły moją szyję, nie krzyczałam. W końcu byłam gotowa i przestałam się obawiać. Zwyczajnie czekałam na następującą kolej rzeczy.

Nie nastąpiła, ponieważ zdążyłam się obudzić. Zaczerpnęłam ogromy wdech powietrza, aby mieć pewność, że dalej byłam wśród żywych. Nie pierwszy raz miewałam tego typu koszmary. Jednak coś się zmieniło. Nie odczuwałam już tak silnego lęku. Nie mogłam też powiedzieć, że zniknął, bo inaczej bym skłamała. Zmniejszył się strach przed śmiercią.

– Znowu miałaś koszmar? – dopiero na te słowa, zwróciłam uwagę, że stał nade mną Noah, który swoją drogą powinien spać. Przytaknęłam mu tylko w odpowiedzi. – Dlaczego śpisz tutaj?

Zdałam sobie sprawę, że zasnęłam w salonie, a było około trzeciej w nocy. Zaskoczyła mnie obecność przyjaciela, który zgodnie z moimi założeniami miał spać w moim pokoju.

– Zasiedziałam się i musiałam zasnąć – wymyśliłam na poczekaniu, by zataić fakt, że rozmawiałam na jego temat z Wilson.

Chłopak nie cierpiał, kiedy każdy wokół niego skakał. Nie potrafił przyjąć do wiadomości, że się o niego martwimy. Być może dlatego tyle przed nami zatajał. Ludzki umysł nie chciał współczucia, bo czuł się słaby. W naturze człowieka leży samodzielność, którą za wszelką cenę chcemy się kierować. Jednakże nie zawsze możemy sobie z tym dać radę i nie umiemy przyznać się do własnych błędów, by prosić o pomoc. Noah z chęcią ją przyjmował, lecz nigdy nie prosił.

– Słyszałem twoją rozmowę z Blair – zaczął, siadając na kanapie. Przyciągnęłam nogi do klatkę piersiowej, aby zrobić mu nieco więcej miejsca. – Jest to zajebiście kochane, że tak się o mnie martwicie i kurewsko was za to kocham. Ale stwarzam same problemy. Może warto odesłać mnie na ten odwyk...

Dosłownie zaniemówiłam słysząc te sugestie mojego przyjaciela. Zazwyczaj nie poruszaliśmy tego tematu, bo to było logiczne, że nigdzie nie zamierzałam go oddawać. Może i tak by było prościej, gdybym go nie potrzebowała. Już do końca życia nie wyzbyłabym się wyrzutów, że skazałam go na samodzielnie przechodzenie tego piekła.

– Jeśli tego chcesz – sama nie wierzyłam, że wypowiadałam te słowa. Nauczyłam się też, że nie mogę decydować za niego i powinnam to uszanować. – Noah wiesz, że tego nie chcę. Najtrudniej było we wrześniu, ale daliśmy radę. Wczoraj miałeś kryzys i to normalne. Nigdy nie oczekiwałam, że od tak zapomnisz o prochach. Jesteś silny i będę ci to powtarzała każdego dnia, jeśli będzie taka potrzeba. W takim ośrodku większość ludzi przestaje, ale ponad połowa po wyjściu wraca do ćpania. Ty funkcjonujesz normalnie – przypomniałam i wcale nie powiedziałam tego tylko po to, żeby zgodził się ze mną. Miał własny rozum i sam wiedział co powinno być dla niego najlepsze.

– Sam nie wiem, Mad. Chyba się pogubiłem – brunet wpatrywał się w wyłączony ekran telewizora. Jakby obawiał się mojej reakcji, gdy tylko mi to wyzna. Chyba nadszedł ten moment, gdzie był gotowy opowiedzieć mi o swych przeżycia i co go do tego skłoniło. Nigdy nie poruszyliśmy tego tematu, chociaż strasznie mnie on ciekawił, to też nie nie ciskałam. – Ty i Blair miałyście swoje licealne życie, na które czekałyście tyle lat. Nawet gdy Simon zmarł dałyście radę, ciebie to bolało. Mnie też, był moim najlepszym kumplem. W naszej paczce czułem się jak w domu i mogliśmy rozmawiać o wszystkim... – zrobił przerwę, a ja zrozumiałam do czego zmierzał. W każdym z nas Simon Bruce pozostawił ogromną ranę na sercu, która później zmieniła się w sporą bliznę. Nie tylko mi w tamtym momencie było ciężko. – Potrzebowałem z kimś to przegadać, ale nie miałem nikogo. Każda z was stworzyła otoczkę, która miała was przed tym uchronić. W domu też nie miałem nikogo. Mama była cudowna, ale większość dni płakała do zdjęcia taty. Wtedy odnosiłem wrażenie, że żałoba nigdy nie przemija. Na co dzień próbowałem się śmiać, ale mi to nie wychodziło. Jednej nocy przed rozpoczęciem drugiej klasy wymknąłem się na imprezę. Właśnie tam poznałem gościa, który dał mi dragi. Ta euforia, która mnie ogarnęła. Czułem tylko i wyłącznie szczęście, nic poza tym. Sięgałem do nich, kiedy serio było źle, aż się uzależniłem. Tak trafiłem na Zack'a, a resztę historii już znasz... – kontynuował, ani razu nie zerkając na mnie swymi błękitnymi oczami, jakby się tego wstydził. Wreszcie zrozumiałam co go do tego pchnęło. To był jego jedyny sposób, by radzić sobie z problemami. Przez własne trudności zapomniałyśmy o nim i musiał sięgnąć do takich czynów.

Znałam jego sytuację, a jak pierdolona egoistka myślałam tylko o sobie.

– Do tego doszedł rak mamy, brałem coraz częściej. Ben to zmienił. Chciałem z tym skończyć dla niego. Nie mogłem Mads. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że mam problem. Wstydziłem się cholernie, trzymałem to w sekrecie. Ben się dowiedział i ze mną zerwał. Myślałem, że jestem już skończony i od razu powie ci o wszystkim. Chyba mnie nie kochał i po prostu odszedł. Upadłem i prosiłem Cole'a o prochy groził, że ci powie, a ja się zgodziłem. Za kilka gram. A gdy mama zmarła, to nie chciałem znowu trwać w stanie żałoby. Nie wytrwałbym, dlatego chciałem wciąż silne znieczulenie i zobacz jak to się skończyło – zacisnął usta, jakby robił wszystko, żeby się nie popłakać.

Za to u mnie pociekła samotna łza. Miałam świadomość o czym opowiadał mój przyjaciel. Też nie znosiłam poczucia straty. Byliśmy do siebie strasznie podobni. Wrażliwość na śmierć była zdolna do wykończenia nas.

– Zack niepotrzebnie dawał ci tę prochy. Wiedział jak to się skończy, co za dupek – próbowałam usprawiedliwić zachowanie Andersona i zrzucić całą winę na Cole'a. Od niego wywodziła się większość naszych problemów.

– Nie wiń go – brunet stanął w jego obronie. – Ostrzegł mnie, a ja sam tego chciałem. Gdyby nie ja, to nigdy byście się nie poznali i nie było by między wami tej więzi – skwitował krótko, jakby było to zupełnie naturalne.

– Między nami niczego nie było – zaprzeczyłam po mimo, iż sama nie wierzyłam we własne słowa. Z mojej strony to było szczere.

Szkoda, że działało to tylko w jedną stronę.

– Możesz tak powiedzieć głupiemu, ale nie mi. Byłaś skłonna skończyć za nim w ogień, a on rozpierdolić każdego kto ci zagrażał.

Nie spodziewałam się takiego porównania. Jednak było ono trafne. Mogłam zrobić wiele dla Zacka, ale nie czułam nic więcej prócz zauroczenia. Raczej chodziło o to, że chyba pierwszy raz od dawna miałam odzwierciedlenie samej siebie. Widziałam w nim swój mrok, który chciałam stłumić, lecz przy nim mogłam być sobą. On też wiele dla mnie zrobił. Może i byłam łatwym celem do zniszczenia. W głowie jednak tlił się płomyk nadziei, że on również znalazł odzwierciedlenie swojej dobrej strony we mnie. Było to mało prawdopodobne, lecz zawsze pozostawała nadzieja.

– Masz rację byłam gotowa, ale już nie jestem – przyznałam bez ogródek. Dystans, który wytworzył się na przestrzeni tych miesięcy był nie do przeskoczenia.

– Nie pieprz mi tutaj bzdur, Mads. Wystarczy jedna wzmianka o nim, a próbujesz na siłę wyrzucić go ze swojego życia. Nie wiem co ci zrobił i nie będę w to wnikał, bo to nie moja sprawa. Ale mogę się założyć, że nie chodzi tylko i wyłącznie o to. A skrzywdziło cię to co przez niego działo się ze mną – Noah uświadomił mi to, co starłam się wyprzeć. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Jakim cudem czytał mi w myślach?

Miałam żal do Zack'a za to, że mnie wykorzystał, jednak byłam skłonna mu to wybaczyć. Gdzieś z tyłu mojej głowy wciąż tliła się nienawiść, lecz nie z tego powodu. Nie byłam w stanie znieść świadomości, że prawie odebrał mi przyjaciela. Taka była prawda. Mógł ze mną zrobić co chciał, skrzywdzić w każdy możliwy sposób. Noah nie musiał być jego ofiarą. Miałam wystarczającą ilość czasu, bym wszystko sobie poukładała. Wczoraj byłam skłonna dać mu jeszcze jedną szansę.

Zawsze rozdawałam je, jak na loterii.

Ale zasługiwali na nie tylko przyjaciele. Część naszej relacji musiała opierać się na prawdzie. Gdyby nie to, nigdy nie pozwoliłby mi się zbliżyć do jego rodziny i poznać jego mroczną przeszłość. Nie mogła to być żadna z jego zagrywek, jak przypuszczałam na początku. W momencie gdy nakrył nas mój ojciec nie uciekał, ani go nie zastrzelił. Obaj go nie cierpieliśmy, a jednak nie zrobił tego.

Może i nie był tak doszczętnie zepsuty?

– Wow... – dosłownie zaniemówiłam, bo dzięki tej rozmowie dotarło do mnie, że nie każdy moment musi być udawany.

Czasem zapominamy o intrygach i jesteśmy sobą.

– Chyba powinnaś zostać wróżką – skomplementowałam mojego przyjaciela, ponieważ nie sądziłam, że tyle życiowej mądrości skrywa jego niewielki móżdżek.

– Poczekaj, aż mi tarot przyjdzie, to wyczaruję cię jeszcze lepszą przyszłość, niż matka chrzestna Kopciuszkowi – zapewnił mnie, gdy ja wtuliłam się w jego tors. Nie było nawet słów, żeby określić moją wdzięczność. Już od dawna potrzebowałam szczerej rozmowy.

Każdy czasem potrzebował czegoś, by móc ruszyć na przód. Ja już to zrobiłam, a ta rozmowa tylko mnie w tym utwierdziła. Życie było za krótkie, by chować urazę. Jeśli inni potrafią przebaczać, to i ja jestem do tego zdolna. Nienawiść każdego dnia będzie się tylko potęgować i doprowadzi do końca naszego człowieczeństwa. Nie chcę zostać osobą pozbawioną empatii i  żerować na krzywdzie innych. I nikt nie powinien myśleć w taki sposób.

– Dzieciaki, pobudka – usłyszałam czyjś głos, który przerwał mój sen. Miałam problem z otwarciem powiek, dlatego przetarłam oczy dłońmi. Jak się okazało ja i Noah zasnęliśmy w salonie. Najwidoczniej zmęczenie przejęło nad nami górę, a emocje wreszcie opadły. – Noah, wstawaj – nakazał surowym tonem mój ojciec, który stał dokładnie przed kanapą.

– Wstawaj! – celowo krzyknęłam mojemu przyjacielowi do ucha, ponieważ nie widziałam innej możliwości, aby wybudzić go z zimowego snu, w którym był zupełnie pogrążony. Poza tym miałam ogromną ochotę obudzić go w dość radykalny sposób.

– Matko Boska?! Co drzesz tą japę?! Rodzice kultury cię nie nauczyli?! – odpowiedział mi donośnym krzykiem. Raczej nie spodobała mu się tak wczesna pobudka.

– Miło usłyszeć, co naprawdę o mnie myślisz – odezwał się mój ojciec surowo spoglądając z góry na bruneta. Już miałam ochotę wypalić, że to na pewno nie on nauczył mnie kultury, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam wywoływać niepotrzebnej awantury z samego rana. – Co wy do licha robiliście na kanapie? Nie macie pokoju z łóżkiem? – zapytał naszą dwójkę. Brzmiało to dość dwuznacznie dla osoby, która tylko by to usłyszała, ale my doskonale wiedzieliśmy o co chodziło.

– Oglądaliśmy film do późna i usnęliśmy – wytłumaczyłam nas obu kłamstwem, ponieważ miałam przeczucie, że Charlie nie powinien wiedzieć nic o wczorajszej nocy.

– Mhm – mruknął nie do końca zadowolony z naszej odpowiedzi. – Szykujcie się dzieciaki do szkoły, ja idę się położyć. – nakazał nam surowym tonem, po czym odwrócił się.

W drodze gdy odchodził wystawiłam w jego stronę język. Nikt nie zdawał sobie sprawy jak bardzo go nienawidziłam. Znowu niczego nie zauważył. Jakby nie chciał dostrzec naszych problemów. Mimo, iż taką taktykę stosował na przestrzeni lat, to ona dalej mnie bolała. Widziałam reakcję Noah na moją minę i o mało co nie pękał ze śmiechu. Chociaż to uświadomiło mi, że z nim jest wszystko okej.

– Widzę to, Madison – upomniała mnie nasz cudowny szeryf, po czym zatrzasnął drzwi od swojej sypialni.

Stanowiła dla niego świątynie, do której on miał tylko wstęp. Jedynym plusem było to, że żadne z nas nie naruszało swojej przestrzeni. Jedynie kuchnia i salon stanowiły neutralny grunt.

– Jak?! – oburzyłam się, zerkając na przyjaciela. Liczyłam, że to on udzieli mi odpowiedzi, na co on wzruszył tylko nieznaczenie ramionami.

– Może i on jest jasnowidzem – odparł szczerząc się jak głupi.

– Tak, a ja jestem syrenką – prychnęłam pod nosem.

– Nie, ty jesteś frajerem. Bo jako jedyna idziesz do szkoły – z całej siły uderzył mnie puchową poduszką, której zamek trafił w moje oko.

Miałam ochotę go zatłuc.

W ekspresowym tempie zjadałam śniadanie i przygotowałam dla naszej dwójki leki. Z utęsknieniem czekałam na dzień, gdy przestanę segregować kolorowe tabletki, ale tylko one pomagały nam wytrwać, więc nie było mowy o ich odstawianiu. Z szafy wybrałam granatową bluzę z kapturem, którą Noah kiedyś dorwał w lumpeksie i jeansy. Było wystarczająco ciepło, aby wystarczył mi biały bezrękawnik. Najwięcej czasu zabrał mi makijaż, ponieważ nasze ranne przepychanki spowodowały, że wyglądałam jakbym wyszła z klatki, w której walczyłam ze stadem małp. Nawet podkład i korektor nie były w stanie zakryć ogromnej, zaczerwienionej kreski. Zatem musiałam odpuścić i w takim stanie pojechać do szkoły.

– Wychodzę! – oznajmiłam przyjacielowi, jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Zatem zbiegłam po schodach proso do samochodu.

Droga była dziś potworne nudna. Z powodu jakiś prac drogowych korki w San Fran były nieziemskie, a ja musiałam jeszcze jechać na bogate dzielnice miasta, żeby zabrać ze sobą Bri. Na całe szczęście blondynka czekała już przed swoim domem, więc nie musiałam się niepotrzebnie tym denerwować.

– Hejka! Wybacz, że wczoraj wam nie pomogłam. Wiem jestem koszmarną przyjaciółką... – zaczęła wygłaszać swoją przeprosinową litanię, a jej morskie oczy tłumiły łzy.

– Spoko. Daliśmy radę i teraz już powinno być w porządku – starałam się ją uspokoić.

Faktycznie nie mogę uznać dzisiejszej nocy za spokojną, ale przynajmniej wszystkie sekrety mogły wyjść na jaw. Poniekąd tą chwila kryzysu była nam  potrzebna. Nie mogliśmy już dłużej trzymać problemów w sobie, bo w końcu by nas wykończyły.

– Wow, podziwiam cię jak ty sobie z tym wszystkim radzisz. Ja to już padam psychicznie – skwitowała blondynka, zapinając pasy bezpieczeństwa.

– Uwierz, że nie tylko ty – zgodziłam się z nią, ponieważ dotarło do mnie, że nie w taki sposób powinny wyglądać lata liceum. – Marzę o imprezie, gdzie wszyscy ledwo kontaktują i nastolatki demolują czyiś dom.

Dokładnie w ten sposób wyobrażałam sobie okres liceum. Jednak my zostaliśmy skazani na mierzenie się z znacznie gorszymi wydarzeniami. Domówki wcale nimi nie były, za to musieliśmy uważać, aby nie natknąć się na niewłaściwych ludzi.

– Studia będą znacznie lepsze i to my zostaniemy królowymi imprez. Będą lepsze, niż w bractwie – napomknęła Bri, na co obie się roześmiałyśmy.

I nawet w takim okropnym momencie umiałyśmy docenić to co mamy.

– Pewnie. Codziennie imprezy do rana, a później skończymy uczelnię po trzydziestce – przerwałam nasz napad śmiechu. Zupełnie nie wyobrażałam siebie w tym towarzystwie. Nie byłam zbyt imprezową duszą w porównaniu do mojej przyjaciółki, ale chciałam, żeby collage to zmienił.

Każdy potrzebuje odrobiny zabawy.

– Dlaczego nie? Będziemy wiecznymi studentkami – ekscytowała się moja przyjaciółka, gdy ja parkowałam auto tuż przed szkołą. Właściwe to ten pomysł nie był, aż tak durny.

– Najpierw to skończymy szkołę – sprawiłam, żeby Wilson powróciła na ziemię, bo dalej nie mogłam zmierzyć się z tym faktem, że za niecałe sześć miesięcy będę opuszczać miasto, w którym to dorastałam.

Tym sposobem mogłyśmy w spokoju iść na jedną z pierwszych lekcji, którą była matematyka. W sumie był to dla mnie dość obojętny przedmiot, ponieważ całkiem sobie na nim radziłam. Jednak brakowało mi obecności Noah, który zapewne przesiedziałby całą lekcję odwrócony do mnie i Blair, narzekając na naszą matematyczkę. Bez niego w szkole było pusto. Nikt nie wykłócał się z nauczycielami, ani nie rozbawiał klasy do łez.

– Madison... – kiedy rozpakowywałam książki do swojej szafki, poczułam czyjąś dłoń na swym ramieniu.

– Hmm? – odwróciłam głowę w stronę przyjaciółki, która chciała zwrócić na siebie moją uwagę.

– Co by się stało gdybym powiedziała ci, że ktoś czeka za tobą przed szkołą...

– Kto? – natychmiastowo odwróciłam głowę, jednak mój ruch okazał się zbyt gwałtowny i przywaliłam czołem o metalowe drzwiczki szafki. W miejscu uderzania poczułam ogromny ból, który zaczęłam pocierać dłonią.

– Są i one! Moje kochane sierotki! – na dodatek za plecami rozbrzmiał ten piskliwy głosik Mindy.

– Zjeżdżaj stąd – warknęłam ostrzegawczo. Nie miałam ochoty znowu się z nią użerać. – Idź sprawdź czy nie ma cię w sali gimnastycznej.

– Raczej na pewno nie ma – uśmiechała się bezczelnie w naszym kierunku. Miałam świadomość, że Bri, również jak ja, jest na krańcu wytrzymania. – Za to pod szkołą czeka za tobą ktoś bardzo intrygujący. Czyżby twoja kolejna ofiara? – wskazała prześmiewczo w stronę okna.

Wyjrzałam za szybę gdzie dostrzegłam niebieskie BMW, a o jego maskę opierał się on. Wielu uczniów zgromadziło się wokół niego, a zwłaszcza cheerleaderki. Był tutaj prawdziwą sensacją. Rzadko kiedy można było go spotkać na mieście i zamienić kilka słów. Robił prawdziwą furorę w San Francisco i nie tylko. Jednak nikt nie miał świadomości jaki był naprawdę. Nawet mi nie udało się jeszcze rozszyfrować Zack'a Cole'a. Lecz miałam taki zamiar i odkryć demony tkwiące w jego głowie.

– Nie wierzę. Co on tu robi? – zwróciłam się do Wilson licząc, że ona mi to jakoś wyjaśni. Jednak tylko w odpowiedzi wzruszyła ramionami, jakby jej to wcale nie zaskoczyło.

– Byle by nie skończył jak każdy twój chłopak Madison. Szkoda takiego ciacha. Tym bardziej jeśli to przez ciebie ma zostać ofiarą zakopaną w piachu, tak żebyś dopełnia trójcę – powiedziała Mindy z triumfalnym uśmiechem. Nie wiem nawet co ona tutaj robiła.

A właściwe to wiem. Na każdym możliwym kroku próbowała zaleźć mi za skórę. Najgorsze było to, że miała rację. Nie uznawałam siebie za winą, jednak byłam częścią życia ofiar, jak ujęła to Mindy. Wśród ludzi zdążyłam już wyrobić sobie pewną opinię i szczerze wątpię, że o tym zapomnieli.

– Idź do diabła ty suko... – wysyczała Bri. Wtedy zdałam sobie sprawę, że blondynka straciła nad sobą kontrolę. Ja tylko stałam i się temu przyglądałam, ponieważ wszystko działo się w zawrotnym tempie.

W mgnieniu oka Wilson chwyciła dziewczynę za tył głowy i z impetem uderzyła jej twarzą w metalowe szafki. A jeszcze później z całej siły przytrzasnęła, drzwiczkami mojej  szafki, głowę Mindy. To wystarczyło, aby zleciało się pół szkoły. Bo bójki były czymś nadzwyczajnym, więc nic dziwnego, że wzbudziła ona taką sensację.

– Leć do niego zanim obie skończymy u dyrektora – pośpieszyła mnie przyjaciółka. Na co ja w odpowiedzi zabrałam swoją torbę i wybiegłam frontowymi drzwiami, omijając ludzi.

Zachowałam się koszmarnie zostawiając tam Blair, bo jako jej najlepsza przyjaciółka powinnam ją kryć. Jednak miałam świadomość, że nie będą groziły jej żadne konsekwencje, ponieważ jest przewodniczącą szkoły i kapitanem drużyny cheerleaderek, więc uda jej się udobruchać dyrektora. Poza tym od zawsze miała gadane, a Mindy zdecydowanie na to sobie zasłużyła.

– Szkolna bójka, Allen? Ale ty jesteś niegrzeczna – już na samym starcie Zack ze mnie zakpił. Stał on z założonymi rękami na klatce piersiowej, a na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. Chociaż słońce nie świeciło tak mocno.

– Nie mam ochoty na twoje żarty. Mów po co przyjechałeś, a jak nie to wracam na lekcje – zagroziłam ze wszystkich sił próbując zachować obojętność.

– To ty chciałaś ze mną porozmawiać, ale uciekłaś, bo znowu ktoś okazał się ważniejszy, niż ty sama – znowu zaczął swoją gadkę, która miała na celu zniechęcić mnie do Noah. Przywykłam do tego i tylko przewróciłam oczami.

Wciąż pamiętałam tę noc, gdy dzięki pewnej rozmowie uświadomiłam coś sobie. Nawet dobrze się stało, że Cole przyjechał tutaj. Nadeszła pora na wyjaśnienia.

Zbyt długo milczeliśmy.

– Wsiadaj, nie będziemy gadać o tym przy wszystkich – wsiadł do auta, a ja poprzystałam na tą propozycję. Faktycznie nie był to najlepszy pomysł, aby każdy mógł usłyszeć naszą ewentualną kłótnię.

Miałam świadomość dokąd Cole mnie wiózł, ponieważ niejednokrotnie przemierzaliśmy tą drogę. Tylko dlaczego chciał zabrać mnie do tak odległego miejsca? Nie zapytałam go o to. Atmosfera między nami była znacznie inna. Cisza, która nam towarzyszyła nie była już tą samą sprzed kilku miesięcy. Swobodę zastąpiła niezręczność. A żadna z nas nie chciało rozpocząć rozmowy, którą powinniśmy odbyć już dawno temu.

Gdy Cole wysiadł z auta tuż pod swym rodzinnym domem, który spalił, powróciły do mnie wspomnienia. A konkretnie wspominania tamtej nocy, bo to właśnie tutaj nasza relacja przepadła raz na zawsze. Tutaj straciłam całe szczęście, które mi dał.

I może je odzyskam.

Zack cały czas szedł przede mną, dzięki temu miałam okazję rozejrzeć dookoła. Może i ciężko w to uwierzyć, ale budynek był jeszcze bardziej zniszczony, niż go zapamiętałam. Każdy krok po starych, drewnianych schodach wyraźnie dawał znać o niebezpieczeństwie, które czai się w tej ruinie. Wspomnienia do mnie wracały i automatycznie powracał uśmiech na mojej twarzy. Przysiadłam się obok bruneta, a moje stopy swobodnie zwisały nad salonem.

– Czyli będziemy tak siedzieć i się do siebie nie odzywać? – zapytałam zdezorientowana. Bo jeśli taki miał plan to miałam ochotę wezwać taksówkę i wrócić do domu.

– Ty masz prawo głosu, Madison – odparł zdawkowo. Dokładnie w tym samym momencie odwrócił głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Nie czułam już tego znajomego skurczu w podbrzuszu gdy wpatrywałam się w te brązowe tęczówki. Jakby ich magia przestała na mnie działać.

– Okej – zgodziłam się z nim, ponieważ z jego słów wywnioskowałam, że to on oczekuje mojego otwarcia. Właściwe to cały czas chodziło o mnie. Więc nie mogłam czekać na jego przeprosiny, bo dzięki Noah zdałam sobie sprawę, że to ja chciałam zakończyć wszystko co z nim związane, za wszelką cenę. – Tak naprawdę nie byłam zła za to, że mnie wykorzystałeś – przyznałam, na co chłopak unosił brwi, a jego twarz przybrała zaskoczony wyraz. – Owszem, to było potworne, ale możesz wykorzystać mnie w każdy możliwy sposób, bo mnie to już nie obchodzi. Cokolwiek ze mną zrobisz – kontynuowałam, może i brzmiałam jak wariatka, ale mówiłam szczerą prawdę. Odnosiłam wrażenie, że Cole nie rozumiał. – Nie chciałam już mieć z tobą więcej do czynienia, bo skrzywdziłeś Noah. Wiem, że za nim nie przepadasz, lecz ja go kocham i nie pozwolę, żebyś niszczył najważniejsze dla mnie osoby – wyznałam i od razu poczułam ulgę, która nastąpiła po wyznaniu prawdy.

Nadszedł ten dzień, gdzie w końcu przestałam się obawiać prawdy. Nawet w obecności bruneta nie bałam się wyrazić swojego zdania, gdzie do niedawana nie wyjąkałabym z siebie słowa. Stopniowo patrzyłam jak Zack bierze oddech, a zamiast dezorientacji pojawia się zrozumienie. Pokiwał twierdząco głową na znak, że mnie rozumie. Akurat w tej kwestii nie mogłam zaprzeczyć, że dla naszej dwójki najważniejsi byli bliscy. Mogliśmy nawet umrzeć, byle by uratować resztę.

– To czego ode mnie oczekujesz, Madison? – słowa te oznaczały, że on również jak ja nie wiedział do czego ta rozmowa zmierzała. Jednak sposób w jaki wypowiadał moje imię wywoływał za każdym razem na moim ciele ten przyjemny dreszcz.

– Chciałabym ci znowu zaufać – szepnęłam ledwie słyszalnym głosem, ponieważ ta decyzja mogła zaważyć na mojej przyszłości.

Jednak ja nie byłam gotowa na pożegnanie. Zachowałam się samolubnie, chociaż nie miałam pewności, że znowu nie zostanę skrzywdzona. Teraz byłam o tyle silniejsza, bo poznałam te jego sztuczki i miałam się na baczności, żeby zachować między nami dystans. Brakowało mi tej radości, która towarzyszyła nam podczas wakacji.

Najwyższa pora odzyskać, to co było stracone.

– I to nie ważne jak bardzo, bo nie umiem. Więc proszę nie zawiedź mnie tym razem Zack, bo więcej nie będę w stanie znieść – wyznałam, tym sposobem ukazując moją słabość. Czułam się jakbyśmy musieli od nowa rozpocząć tą relację. Tym razem bez żadnych uczuć. Wszystkie, którymi go darzyłam przepadły tamtej feralnej nocy. Zadurzyłam się beznadziejne, lecz to uczucie zniknął już jakiś czas temu. – I żeby było jasne, bez żadnych twoich bajerów czy czegokolwiek – uprzedziłam ciemnookiego, ponieważ teraz chciałam, żeby wszystko było tak jak powinno.

– Chyba nie brakowało mi tej twojej pewności siebie – sarknął brunet, wciąż na mnie spoglądając. Również posłałam mu pewne siebie spojrzenie. Nie było już tych samych iskier nienawiści i pogardy. Jego spojrzenie było łagodne. Wręcz nie podobne do jego osoby.

Tym razem to ja byłam tą złą.

Ponowne zaufanie nie było dla żadnego z nas najlepsze i obaj o tym wiedzieliśmy. Gdyby któreś z nas było tak naprawdę rozsądne to nie siedzielibyśmy w ruinach domu, który Zack niczym psychopata spalił bez skrupułów. Dalej byłam w niebezpieczeństwie i chyba najgorszą rzeczą było to, że miałam tego świadomość. Ciągle ktoś mógł czaić się za rogiem czekając na idealną okazję, by odegrać się na Cole'u. Nie tylko mi zagrażała zmarnowana przyszłość. Wiedziałam, że prędzej czy później mój ojciec odkryje prawdę i nie okaże nam łaski tylko wpakuje Zack'a do więzienia.

– Uważaj na słowa – upomniałam go. – Dopiero zacznie się prawdziwa zabawa.

– Już się boję – prychnął lekceważąco. – Najpierw naucz się zasad, bo zostajesz w tyle – uśmiechnął się cynicznie tak jak miał to w zwyczaju.

– Jeszcze się przekonamy. Uczeń przerasta mistrza – założyłam dłonie na klatce piersiowej i zmierzyłam go surowym wzrokiem. Jakbym była przekonana, że mogę go przebić. Kąciki jego warg powędrowały prawie niewidocznie ku górze i dla kogoś na pierwszy rzut oka było to niedostrzegalne, a jednak to zauważyłam.

Ciekawiło mnie co aktualnie siedziało mu w głowie.

Nie wróciłam już z powrotem na lekcje, tylko przez kilka godzin siedziałam z Zackiem wytykając sobie jakieś durne rzeczy z minionych miesięcy. Jakby ten dystans między nami automatycznie się zatarł. Nie było to nawet takie trudne, jak myślałam. Mieliśmy sporo do przegadania, lecz nie zrobiliśmy tego. Woleliśmy zepchnąć wszystko na bok i zacząć z czystą kartą. Byliśmy warci siebie. Obaj wyrządzaliśmy krzywdę na odmienne spsosoby. W życiu nie chciałam poruszyć temat, który do teraz był dla mnie trudny. Uważałam, że to tylko i wyłącznie moja sprawa, a jeśli on się dowie to wykorzysta moją chorobę przeciw mnie.

– Chyba nadeszła pora się pożegnać – przemówił swym tubalnym głosem Cole gdy zatrzymaliśmy się pod moim blokiem.

Nie obawiałam się, że dostrzeże nas Charlie, bo właściwe rzadko kiedy wyglądał przez okno. A jeśli to robił, to jego okno sypialny było skierowane na inną część ulicy, więc nie miałam o co się zamartwiać. Może i nie ładnie w taki sposób wyrażać się w taki sposób o tacie. Tylko jak sobie przypomnę to on i tak mną gardził.

Czyli to jego wina.

Szczerze? Nie chciałam wracać jeszcze do domu. Spodobało mi się spędzanie czasu z Zack'iem, ponieważ wtedy moje problemy wydawały się nieistotne. Nie musiałam notorycznie zamartwiać się co pójdzie nie tak. Mentalnie czułam się jakbym miała dobre trzydzieści lat i posiadała dzieciaki, które notorycznie trzeba mieć na oku. Za to przy nim zapominałam o bożym świecie i po prostu byłam. Pragnęłam wyrwać się z tej bezpiecznej rutyny i chociaż na chwilę poczuć smak adrenaliny. Co w moim przypadku było cholernie nierozsądne. Taka już moja natura. Przywykłam do życia na krawędzi i to ki odpowiadało. Do czasu...

– Wiesz, że nie możesz przyjeżdżać od tak pod szkołę i mnie z niej zabierać – z pretensjami zwróciłam się do bruneta. Wygrał rozsądek, bo jako jedyna z naszej dwójki liczyłam się z konsekwencjami.

– Od kiedy Allen stała się taką grzeczną uczennicą? – odbił piłeczkę, a jego usta przybrały charakterystyczny cyniczny uśmiech.

– Mówię poważnie Zack. Ludzie zaczną gadać – oburzona założyłam dłonie na klatkę piersiową. Bruneta zdecydowanie to bawiło. gdzie mi nie było do śmiechu. – Nie chcę być szkolną sensacją, jak co niektórzy.

– Sugerujesz coś? – zadawał te wszystkie pytanie po to by tylko mnie nimi irytować.

Z każdą sekundą myślałam, że wyjdę z siebie. Rozważałam czy nie wysiąść z auta i nie trzasnąć drzwiami. W międzyczasie zdałam sobie sprawę, że to właśnie o to mu chodzi. Chciał zyskać  przewagę, której za żadne skarby mu nie oddam.

– W szkole do dzisiaj żyją twoimi wyczynami. Całe miasto wie co robisz, a dalej jesteś prawdziwą legendą – wspomniałam o jego popularności. Może i ta reputacja nie należała do najlepszych, ale wcale nie musiała taka być. Wystarczyło, że każdy się go bał, a gdzie tylko się pojawił odczuwano przed nim respekt.

– Prawda – przytaknął mi. Mogłam się założyć, że w tej chwili brunet odczuwał niepohamowaną dumę. – Ciężko na to pracowałem.

– Zaraz, to ty nie byłeś od urodzenia dupkiem? – celowo zdecydowałam się mu dogryźć.

– Strasznie zabawna jesteś, Allen – sarknął, niczym obrażone dziecko. Na co ja szczerze się roześmiałam. Każda kolejna sekunda spędzona w jego obecności dodawała mi pewności siebie.

– A ty nudny, Cole – odbiłam piłeczkę w jego stronę, a dodatkowo wywróciłam oczami. To była jedyna rzecz, która potwornie go irytowała.

Bez żadnego słowa wysiadłam z auta. Zwyczajnie nie chciałam pożegnania i chłopakowi też to nie przeszkadzało. Przyjemniej tak się mnie wydawało, jednak oddaliłam się zaledwie o dwa kroki nim dotarł do mnie głos bruneta.

– Nigdy mi nie zaufasz. Zbyt wielką krzywdę ci wyrządziłem – powiedział, wlepiając we mnie ten swój przenikliwości wzrok. Przez niego czułam się bezbronna. Jakby Cole mógł czytać ze mnie jak z otwartej księgi, co ani trochę mi się to nie podobało. Ponieważ ja do teraz nie potrafiłam go rozszyfrować.

W drodze na górę słyszałam jak odjeżdża z piskiem opon. Dotarło do mnie, że nasza relacje jest jeszcze bardziej skomplikowana, niż mi się wydawało. Miał świadomość jak wielką krzywdę mi wyrządził i liczył się z tym, że nie będzie nam tak łatwo. Możliwe, iż pod tą twardą skorupą pozostał jakiś element człowieczeństwa. Może jego serce nie było całkowicie przemienione w skałę. Tkwił w nim żywy odłam. Żeby się o tym przekonać musiałabym znów się do niego zbliżać, czego nie mogłam zrobić. Już raz byłam tak naiwna. Szybko muszę przestać myśleć o Zack'u Cole'u, bo i tak zbyt namieszał mi w głowie.

– Jak było na randce? – tuż po wejściu do pokoju zastałam Noah, który siedział wygodnie rozłożony na moim łóżku.

– Nie byłam na żadnej randce – zaprzeczyłam jego słowa. Rzuciłam torbę z podręczniki w kąt pokoju, mając nadzieję, że na tym uda zakończyć mi się to przesłuchanie.

– W szkole też nie byłaś – oznajmił triumfalnie. Aż zatrzymałam się i porzuciłam zamiar ucieczki stąd do salonu. Naczelna plotkara znowu się uaktywniła – Odwiózł cię Cole, więc to z nim musiałaś się migdalić...

– Zamknij się – warknęłam ostrzegawczo. Naprawdę nie potrzebowałam tych docinek związanych z chłopakiem. To była nasza pierwsza rozmowa od kilku miesięcy, a mój przyjaciel już usiłuje wepchnąć nas w związek. Co jest po prostu absurdalne. – Z nikim się nie migdaliłam, więc daj sobie siana – uśmiechnęłam się sztucznie w kierunku bruneta. Ten uśmiech jasno dawał znać, że powinien zamilknąć, bo moje nerwy są już na skraju wytrzymania.

– Okej, skoro w ten sposób – uniósł obie dłonie w geście kapitulacji.

Jednak na tym nie zakończył swoich poczynań. Bacznie obserwowałam jak brunet podchodzi do szafy i zaczyna w niej szperać. Nie ukrywam, ciekawiło mi co akurat teraz przyszło mu do głowy. Obstawiałam, że nie jest to jeden z jego odchyłów, a raczej poszukiwał czegoś, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Nie wiem dlaczego, ale poczułam w żołądku dziwny uścisk. Jakbym obawiała się, że znajdzie coś czego nie powinien znaleźć. Tylko prócz ubrań nie trzymałam tam nic cennego.

– Biorę tą bluzę – oznajmił. Spojrzałam na błękitnookiego chłopaka, który wyraźnie nade mną triumfował. W dłoniach trzymał bluzę. Ale nie była to taka zwykła bluza, bo należała do Zack'a. Noah miał taką świadomość i czekał na moją reakcję.

– Nic nie weźmiesz z mojej szafy – uświadomiłam mu to próbując zachować zupełnie normalny ton. – I jeszcze raz ruszysz moje ubrania, a wylecisz stąd i zamieszkasz w salonie.

– Wyluzuj siostrzyczko, to zwykła bluza – starał się załagodzić sytuację. Nawet jego żart dotyczący rodzeństwa na mnie nie podziałał i nie ukoił mojej złości na niego. – Wiem kto taką nosił i przyznam, że ciekawy zbieg okoliczności...

– Tak, należy do Zack'a. I co z tego? – wreszcie wybuchałam i nie znosiłam tego gadania. Wolałam przyznać rację Andersonowi, żeby wreszcie zamilkł.

– Nie, nic nic – machnął ręką, jakby tyle informacji mu wystarczyło. Chociaż od razu mogłam rozpoznać, że chciał wiedzieć o wiele więcej.

Noah nie pytał już o Cole'a, więc i ja nie miałam co się rozgadywać na jego temat. Właściwe to nie było o czym. Staliśmy na czymś stabilnym, ale cieńszym niż lód. Jeden zły ruch, a równowaga zostanie zaburzona i runiemy na samo dno. Sięgnęłam tego stanu i za nic nie chciałabym go zaznać po raz drugi. Dopóki ja będę prowadzić, to nic nikomu nie grozi.

Muszę być o krok do przodu.

Kolejny weekend, a mój tydzień wyglądał niemal identycznie jak poprzedni. Jedynym pocieszeniem była przerwa świąteczna i zero nauki. Nie wiem jakim cudem wytrwałam ten pierwszy semestr, który swoją drogą był koszmarny. W pracy nie otrzymałam urlopu, lecz więcej nad godzin. Z sześciu godzin zrobiło się dziesięć. Wracałam do domu padnięta. Tak było i tym razem. Na dworze panował mrok. Jedyne o czym marzyłam to o ciepłym łóżku i kilku godzinach snu. Wykańczało to mój organizm, ale również dawało poczucie stabilności. Zack nie odezwał się od tamtego razu gdy zabrał mnie z pod szkoły. Tak było nawet i lepiej. Zaczęliśmy od zera, ale nie było mowy o przyjaźni. Jedynie zatarliśmy dawne ślady i krzywdy naszej znajomości. To by było na tyle.

Czyżbyśmy skończyli tą chorą grę?

Obudziłam się dopiero w samo południe, a właściwe była to zasługa Blair, która wpadła do nas z wizytą z jedzeniem.

– A gdzie masz tego agenta? – morskooka miała na myśli Noah. Wzruszyłam tylko ramionami, bo szczerze nie wiedziałam gdzie przepadł nasz przyjaciel.

– Wreszcie odpocznę – podnosiłam się do pozycji siedzącej. Jakoś nie bardzo przejęłam się zniknięciem Noah, bo nie mogłam mieć go na oku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przez to spotkałam się ze spojrzeniem Bri, które wyrażało dezaprobatę, bo ona tak jak ja wiedziała, że nie można trzymać go na krótkiej smyczy. – Smacznego – powiedziałam zabierając się za jedzenie pizzy. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo umierałam z głodu.

Godziny miały, a Wilson coraz bardziej chodziła jak na szpilkach. Aż nie wytrzymała i zaczęła obdzwaniać naszych znajomych. Owszem też się martwiłam, ale nie mogłam dać po sobie tego poznać, ponieważ obie byśmy oszalały.

– Hejka, jest może u was Noah? – blondynka wykonała już z piąty telefon, mówiąc tą samą gadkę, a za każdym razem spotykałam się z jej rozczarowaną miną. – Super, dzięki. Jeśli chcesz to wpadaj...

Kontynuowała rozmowę, lecz nie wiedziałam z kim rozmawiała Blair. Jednak ton jej głosu wydał się spokojniejszy, czyli Anderson się znalazł i wszystko było w najlepszym porządku. Odhaczyłam jeden kłopot mniej i wróciłam do oglądania serialu.

– Nessa powinna wpaść za pół godziny – poinformowała mnie. – Nasz bestie jest u Alex'a i Nick'a. Robią sobie męski wieczór. A wiesz co to oznacza? – nie miałam bladego pojęcia co to ma oznaczać. Jedynie morskie oczy blondynki świeciły się jak diamenty, więc musiało być to coś interesującego.

– Nie czytam ci w myślach – z rozbawienia pokręciłam głową, wyczekując odpowiedzi przyjaciółki.

– MAMY BABSKI WIECZÓR! – ekscytowała się, o mało nie skacząc po sam sufit. W odpowiedzi jedynie się uśmiechałam. Nie lubiłam tych wieczorów, ale też nie miałam serca tego powiedzieć Bri. Z drugiej strony pomyślałam, że może to być całkiem fajna odskocznia dla nas wszystkich.

Nie minęła nawet godzina odkąd przyjechała do nas Ness, a dziewczyny wpadły już na pomysł zagospodarowania nam wieczoru. Naturalnie nie mogłyśmy siedzieć w dresie oglądając słabe komedie romantyczne, tylko padł pomysł imprezy. Osobiście nie byłam nim szczególnie zachwycona, bo nie byłam w klubie od wieków. Dlatego teraz na samą myśl o tym czułam się nieswojo. Jednakże nie miałam serca powiedzieć tego Bri i Ness. Zbyt cieszyły się na to wyjście, abym ja mogła z rujnować wszystko. Od jakiegoś czasu obie biegły w kółko poprawiając włosy, lub robiąc makijaż. Prawdziwe zamieszenia zaczęło się podczas, gdy Ness stwierdziła, że zapożyczy sobie coś z mojej szafy. Pominęła jeden drobny szczegół. Mianowicie miałam zupełnie inny styl, niż Cameron. Co było sporym utrudnieniem.

– Mad, wychodzimy zaraz. Więc się zabieraj. Raz, raz – pogoniła mnie czarnowłosa. Stała nade mną niczym matka, a dłonie oparła na swoich szerokich biodrach. Miałam idealną okazję, by zlustrować ją wzrokiem. Ness miała na sobie moje czarne, skórzane jeansy i czarny top bez ramiączek. Najbardziej moją uwagę przykuł biały gorset, który podkreślał jej talię oraz biust. Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. Ponad rok temu dostałam go od Blair jako prezent. Z racji tego, że nie był to mój styl, wepchnęłam go na sam koniec szafy.

– Zraz coś ci wybierzemy – Blair stanęła po mojej stronie. Najwidoczniej dostrzegła tą niechęć wymalowaną na mojej twarzy. Ona z kolei wybrała nieco bardziej kolorowy strój. Białe rurki i zielony top z bufiastymi rękawami. To zdecydowanie podkreślało jej urodę lalki Barbie.

Wilson siłą ściągnęła mnie z wygodnego łóżka i zabrała się za moje włosy. Obie dziewczyny włosy miały zakręcone w przepiękne fale, gdy ja postawiłam na proste. Jednak makijaż był równie mocny co Nessy, a jednocześnie naturalny jak Blair. Nie wiem jakim cudem udało im się tego dokonać. Z ubiorem nie było już tak dużego problemu, ponieważ wybrałam klasyk. Czarne jeansy i krwistoczerwony top na długi rękaw. Kiedy obejrzałam się w lustrze na mej twarzy zagościł uśmiech. Przez długi czas nie widziałam się w tej wersji. Nawet tego mi brakowało. Beztroskich imprez z przyjaciółkami.

– Nie gadaj! To tutaj balujemy?! – Blair dosłownie skakała z radości na widok klubu, pod którym wysiadłyśmy z taksówki.

Ten klubu był jednym z lepszych z San Francisco. Już sama wejściówka musiała kosztować fortunę. Jedynym plusem był fakt, że nie spotkam tutaj nikogo ze szkoły. Umówmy się, ale większość nastolatków nie ma gotówki na tak drogie imprezy. Dlatego zazwyczaj wybierają domówki. Szłam w stronę wejścia, gdy minęła mnie dwójka mężczyzn i obaj byli ubrani w garnitury. Pomału zaczynałam wątpić czy mój strój jest na pewno odpowiedni.

– Ze mną nie ma miękkiej gry. Jak się bawić to na całego – oznajmiła nam szarooka i ruszyła do przodu.

Ogarnęło mnie przerażenie, ponieważ nie miałam pojęcia czy wystarczy mi gotówki. W barze nie zarabiałam nie wiadomo ile, a właściwe to marne gorsze. Sporą część wypłaty odkładałam na studia, ponieważ nie łudziłam się, że otrzymam stypendium. Akademik tez nie brzmiał jakoś wspaniale, lecz byłam w stanie go przeboleć i po pierwszym roku zacząć szukać mieszkania. Nie chciałam się zapożyczać u przyjaciół, chociaż oni z pewnością by mi pomogli, ani brać kredytów studenckich. Musiałam być samodzielna. Zaczęłam szperać w torebce w poszukiwaniu portfela. Dokładnie to samo zrobiła Blair, natomiast Nessa wciąż szła przed siebie, aż stanęła przed ochroniarzem. Gość naprawdę wyglądał groźnie umięśnione ramiona pokryte tatuażami, zarost, a na nosie spoczywały okulary. Zmierzył Cameron surowym wzrokiem, jednak dziewczyna wpiła się w jego usta. Był to dość długi i namiętny pocałunek. Spojrzałam na przyjaciółkę, które równie jak ja była skołowana całą tą sytuacją. Kiedy wreszcie czarnowłosa oderwała się się od mężczyzny, ten wpuścił ją do klubu. Pokazała nam dłonią, że mamy do niej dołączyć. Normalnie czułabym się z tym nie w porządku, ale nie marzyłam o niczym innym jak wejść do środka. Grudniowe noce nawet w Kalifornii nie są tak ciepłe jak mogłyby się wydawać.

– Znają się? – byłam zupełnie skołowana, więc zwróciłam się do przyjaciółki, która szła obok. Blondynka tylko wzruszyła ramionami, jakby sama chciała się tego dowiedzieć.

– Nie – odpowiedziała Ness. Musiała usłyszeć moje pytanie, przez co poczułam się głupio. – Ale trzeba sobie jakoś radzić.

– Wiesz, że mógłby być z tego kłopoty. Nie można od tak całować obcych – przypomniała jej Wilson i nie mogłam się z nią nie zgodzić. Nessa postąpiła bezmyślnie całując tego gościa, ale nie nam było to oceniać. Dlatego wołałam to po prostu przemilczeć.

– Bez ryzyka nie ma zabawy. Nie przeżywaj, mamy wejście za free – machnęła lekceważąco ręką i poszła prosto przed siebie. Po drodze przesłała nam buziaka przepychając się przez tłum.

Cały czas starałam podążać za dziewczynami, ponieważ na parkiecie znajdował się nie mały tłum. Nienawidziłam przeciskać się pomiędzy pijanymi i spoconymi ludźmi, chociaż była to nieodłączna część imprez. Gdy wreszcie znalazłyśmy odrobinę miejsca na parkiecie, zaczęłyśmy kołysać się w rytm muzyki.

– Nie powinnyśmy zaprosić Liv? – zwróciłam się do dziewczyny z tym pytaniem. Od naszego przyjścia upłynęła godzina, a każda z nas było już lekko wstawiona. Znalazłyśmy wolny boks i piłyśmy jedną kolejkę za drugą. Byłam fatalną przyjaciółką, skoro dopiero teraz przypomniałam o różowowłosej Hope. Zdecydowanie powinna być tutaj z nami.

– Raczej by nie przyszła – odparła Ness sącząc swojego drinka. – Mają pół rocznicę z Mike'iem – wyjaśniła. W ten sposób zaspokoiła moje wyrzuty dlatego mogłyśmy pić dalej.

Powtarzałyśmy nasz schemat od dobrych trzech godzinie. Picie, tańczenie i tak w kółko. Wszelkie obawy zniknęły, a ich miejsce zajęła euforia. Nie sądziłam, że tak zwykła rzecz może sprawić mi tyle szczęścia.

Tak powinna wyglądać normalność.

– Są i piękne damy. Co powiecie na drinka? – przed nami stanął mężczyzna z blond włosami. W świetle reflektorów dość trudno było mi rozpoznać jego twarz. Wpatrywałam się w nią kilka minut nim dotarło do mnie, że był to Matt.

– Na pewno nie odmówimy – zatrzepotała rzęsami Blair i pozwoliła chłopakowi się do nas dosiąść, robiąc mu miejsce obok siebie.

I to by było na tyle z naszego babskiego wieczoru. Nie łudziłam się, że potrwa to długo, bo z Wilson i Cameron łatwo można domyślić się, że prędzej czy później dołączam do nas mężczyźni. Nie spodziewałam się tylko, iż będzie to Matt, czyli prawa ręka Ricka Barnesa. O wiele szybciej wróciłam do tego mrocznego świata, niż mogłam przypuszczać. Jedyne co zapamiętałam to fakt, że Matt przez cały czas był wobec mnie w porządku. Istniała możliwość, że to spotkanie jest naprawdę przypadkowe.

Nadeszła druga w nocy i wszystko było by w porządku, gdyby nie grupa nastolatków, która zaczęła nas zaczepiać. Od razu wiedziałam, że coś jest na rzeczy.

– Mamy naszą puszczalską Wilson. Przespałbym się z tobą, bo jesteś zajebistą dupą, ale kto wie, czy nie założysz mi sprawy w sądzie – powiedział jeden z nich, stając na przeciw Blair, a reszta zaczęła się śmiać wniebogłosy.

Ludzie Chada.

– Zjeżdżać stąd smarkacze – w obronie dziewczyny stanęła Ness.

– Kolejna? Widzę, że ładnie wrabiacie niewinnych ludzi – kontynuował drugi chłopak, odpychając czarnowłosą do tyłu. Zatoczyła się i wleciała na tors Matta.

– Po pierwsze Chad nie był nie winny! On mnie zgwałcił! I nie brońcie go teraz, nie ważne jaki kit wam wcisnął! – morskooka nie wytrzymała. Może i na zewnątrz była silna, ale w środku dalej zżerały ją te przeżycia. Zwłaszcza, że tej zwyrol dalej chodził na wolności i nie dawał jej spokoju.

– Kłamiesz i obaj o tym wiemy – wysyczał chłopak i podszedł do niej jeszcze bliżej. Zdecydowanie zbyt blisko. – Cena nie gra roli.

Wszystko działo się jak w amoku. Te wielkie dłonie wylądowały na biodrach blondynki. Natychmiast zaczęła się szarpać, lecz była za słaba. Wtedy z pomocą przyszedł Matt, który odepchnął mężczyznę. Na tym się nie skończyło, ponieważ rozpoczęła się prawdziwa bójka. Nawet Ness hardo ruszyła do boju. Ja po prostu stałam i ściskałam ze wszystkich sił płaczącą przyjaciółkę.

To był prawdziwy koszmar, który nie trwał zbyt długo, ponieważ w tak ekskluzywnym klubie szybko zareagowała ochrona i zostaliśmy wyrzuceni na ulicę. Dosłownie. Nie mogliśmy nawet sami wyjść tylko nas wyrzucono. Wciąż czułam uścisk jednego z ochroniarzy na moim przedramieniu.

– Gdzie wasze wejściówki? – spytał nas łysy mężczyzna. Obstawiam, że go nie udałoby się omotać Nessie.

– Emm, no nie mamy – przyznałam. Na co reszta skinęła głową. Wiedziałam, że gdzieś musiał być tutaj ukryty haczyk. Kto od tak wpuszcza osoby do klubu za durny pocałunek?!

– Czyli włamaliście się tutaj, a później pobiliście syna właścicieli? Wiecie, że będę zmuszony zadzwonić na policję? – ochroniarzy był nie do ugięcia. Na słowo policja każdego z nas zamurowało.

– Nie, proszę nie dzwonić – zaczęła błagać go Wilson.

– Zaraz przyjdzie nasz kolega i wszystko ogarnie. To była niespodzianka na rocznicę. Co nie złotko – szarooka zwróciła się do blondyna i złapała go za rękę. Jedno trzeba było jej przyznać. Idealnie nadawała się na aktorkę.

– Madison, zadzwoń po Ethana – nakazał mi Matt.

Tak więc zrobiłam. Chłopak przyjechał piętnaście minut później. Liczyliśmy, że wyciągnie nas z tego. Przez pierwsze pięć minut szło nawet dobrze. Zaciekle dyskutował o czymś z tym facetem, aż przywalił mu prosto w twarz. Wtedy cały plan poszedł w łeb i przysporzyliśmy sobie więcej kłopotów. To już druga bójka tego wieczora. Matt też nie próżnował i pomógł swojemu przyjacielowi. Powinnam uciekać, ale stałam jak wryta i jedynie się przyglądałam. To samo zrobiły dziewczyny.

Była to tylko kwestia czasu nim przyjechała policja. Naturalnie to my wyszliśmy na przegraną pozycję, bo ochroniarze, którzy jedynie bronili się, pozostali uniewinnieni. Fakt, który mnie cieszył był taki, że nie przyjechał tutaj Charlie. Więc istniała szansa, że nie dowie się o moich nocnych wybrykach.

– Wasza piątka pojedzie z nami – powiedział dość młody policjant, po czym zapiął kajdanki na dłoniach Ethana i Matta. Oczywiście ci dwaj zaczęli go wyzywać, co ani trochę nie polepszało naszej sytuacji.

– Nie dałoby rady inaczej się dogadać? – do rozmowy dołączyła się Nessa. Czarnowłosa przejechała po ramieniu policjanta licząc, że uda jej się nas z tego wykręcić.

Poczułam na swojej skórze jak zaciska się na niej kurczowo dłoń mojej przyjaciółki. Blair była przerażona wizją aresztowania nas. Bo niby jakim cudem babski wieczór doprowadził nas do przejażdżki policyjnym radiowozem? Czysty absurd, a jednak się stało. Zawsze mogłam użyć asa, jako córka szeryfa. Tylko wciąż się łudziłam, że uda mi się uniknąć demaskacji i pozostawiałam to w dłoniach Cameron. Miała lepszą wprawę ode mnie.

– Radziłbym trzymać Pani ręce przy sobie, bo w innym wypadku to podejdzie pod próbę przekupstwa i napaść seksualną na policjanta. Spakują ją na tylne siedzenie – nakazał swojemu partnerowi. Ten był jeszcze młodszy i właściwe nie odezwał się ani słowem. Obstawiałam, że on mógłby nas wypuścić, ale jego kolega okazał się sukinsynem, który traktuję prawo jako świętość.

– No co za gbur. Nie wiesz nawet co tracisz – powiedziała oburzona Ness gdy wsiadała do auta.

Pakowali nas do tego przeklętego samochodu jak najgorszych przestępców. W końcu nadeszła moja kolej. Dupek w mundurze pociągnął mnie za barki z niewyobrażalną siłą. Co ani trochę mi się nie spodobało i nie zamierzałam udawać, że wszystko jest w porządku.

– Uważaj trochę – syknęłam jadowitym głosem i wyrwałam się, aby poluźnić uścisk. – Sama potrafię wsiąść.

Nienawidziłam całej instytucji, którą była policja. Mieli chronić miasto przed złem, a tak naprawdę zajmowali się tym najgorsi. Mój ojciec, Chad i teraz ten dupkowaty policjant. Od zawsze była ona dla mnie obojętna. Lecz od wakacji przerodziło się to w prawdziwą odrazę. Udawali idealnych funkcjonariuszy, którymi nie byli. Wymierzali kary i traktowali ludzi z góry. Nawet jeśli był to przestępca to nikt nie zasługiwał na traktowanie go jak śmiecia. W mojej duszy rodziła się niechęć do zasad.

A zaszczepił ją tam pewien brunet, który od zawsze je łamał.

Jeśli ktoś zapytałby mnie co robię w samym środku nocy na posterunku policji, to odpowiedź jest niebywale prosta. Zostałam zamknięta na dołku wraz z przyjaciółkami do samego rana. Ten kreatyn zorientował się, że jesteśmy wstawieni, co za tym idzie uznał nas za naćpanych. Przypuszczałam, że tak postąpią. Dlatego bez oporu weszłam za kraty u usiadłam na podłodze, podczas gdy reszta się awanturowała. Wiedziałam, że nie wygramy z prawem, bo nie stało ono po naszej stronie. Sierżant dupek oraz jego kolega odeszli, a my zostaliśmy pod opieką starego gościa. On tak wyglądał równie nieprzyjaźnie co tamci.

Po prostu super.

– Josh, jak tam? – Ness odebrała telefon, ponieważ od dziesięciu minut ktoś usiłował się do niej dodzwonić. Był to jej kuzyn. – Nie, wszystko w porządku. Dalej jesteśmy w klubie wrócę jakoś jutro. Buziaczki – skłamała, co do naszego miejsca pobytu. Co jakiś czas wydziwiał do niej Josh, aby upewnić się czy na pewno jest w porządku. Zapamiętał naszą imprezę gdzie jego kuzynki o mało nie zgwałcili. Martwił się o nią dlatego wykonywał kontrolne telefony.

Ani trochę nie zdziwił mnie fakt, że czarnowłosa nie powiedziała mu gdzie tak naprawdę jesteśmy. Brakowało nam kolejnej osoby, aby zrobić nam dodatkowe problemy i utknąć z nami na dołku.

– Telefony. Oddawać. Wszyscy – mężczyzna podnosił się z miejsca za biurkiem i wyciągnął dłoń w naszą stronę.

Niechętnie wręczyłam mu urądzenie i to samo zrobili pozostali. Zapłakana Wilson nie mogła złapać oddechu. Odkąd tylko pamiętałam to przyjaciółka obawiała się aresztowania. A dziś spełnił się jej największy koszmar.

– Zaraz, mamy prawo do telefonu – postawiała się blondynka wyciągając dłonie przez kraty.

– To nie film – sarknął mężczyzna, przewracając strony gazety.

– Prawo to prawo. Zna je Pan przecież – odezwał się Ethan. Miałam przeczucie, że wie co robi. Dlatego postanowiłam mu zaufać.

– Koleżanka już wykorzystała telefon. Macie pecha dzieciaki – zastosował kolejną wymówkę, aby nas jeszcze bardziej pogrążać. Przysięgam, że miałam ochotę uderzyć głową w ścianę i krzyczeć ze wściekłości. – Poproszę wasze dokumenty.

Nadeszła chwila prawdy w końcu dowiedzą się kim jestem i wyniknie z tego nie małe zamieszanie. Jako pierwsza wręczyła mu prawo jazdy Blair. Policjant zamruczał coś pod nosem i wspomniał imię jej matki. Zakończyło to moje błagania, aby nie był tutejszy. Wygląda na to, że zna wszystkich. Następna była Ness, nijak ją skomentował. Nadeszła kolej Ethana policjant przeczytał nazwisko, ale nie brzmiało ono Wood, tylko Sanderson. Spojrzałam na chłopaka, który puścił mi oczko. Fałszywe dokumenty, mogłam się tego domyślić. W tym momencie żałowałam, że i ja nie posiadałam takowych. Później był Matt. On w przeciwieństwie do Ethana nie miał ze podrobionych dokumentów.

– Matt Hyde. No no, masz nie małą kartotekę. Jak już tu jesteś to co powiesz na małe przesłuchanie? – to nie była propozycja. Facet wziął Matta i wyprowadził go z pokoju. Przypuszczałam, że on nie miał podrobionych dokumentów.

– Kurwa! – krzyknął szatyn, uderzając dłońmi o ścianę. Obaj pracowali dla Ricka. Jeśli Matt zacznie sypać to Ethan oraz Zack mają nie małe kłopoty.

Miejmy nadzieję, że tego nie zrobi. Bo to oznacza koniec. Dla nas.

– Jeszcze ty nam zostałaś – policjant wskazał na mnie, gdy tylko wrócił do pomieszczenia.

Wręczyłam mu prawo jazdy, na których widniała moja tożsamość. Wstrzymałam oddech, ponieważ nie miałam pojęcia czego mam się spodziewać. Może i wyjdziemy wcześniej lub nie. Charliemu nie zależy na mnie, tak jak na złapaniu przestępców tego miasta. A ja poniekąd stałam się nim.

– Madison Jane Allen – wypowiedział moje pełne imię. Chyba sam w to nie dowierzał, bo co chwilę spoglądał na zdjęcie, to na mnie. – Córka szeryfa?

– We własnej osobie – mój głos ociekał sarkazmem.

– To się tatuś zdziwi jak zobaczy córeczkę – oznajmił mi z bezczelnym uśmiechem. Cudownie kolejny idiota, pomyślałam. Jednak teraz już tak bardzo nie obchodziło mnie co pomyśli sobie Charlie. Bardziej martwił mnie Matt. Skoro policjant wspomniał, że ma nie małą kartotekę musiał mieć zawiasy i jeśli teraz założą mu sprawę za pobicie skończy w pudle.

A to wszystko przeze mnie.

Niecałą godzinę później na posterunek przybył mój ojciec. Od razu rozpoznałam jego tubalny głos. Facet, który nas pilnował wypalił niczym z procy i pobiegł do niego. Słyszałam jak opowiada mu całą historię i koloryzując niektóre momenty, by jeszcze bardziej nas pogrążyć.

– Widzi Pan, to na pewno jest Pana córa – wskazał na mnie, a na jego twarzy gościł uśmiech. Miałam ochotę mu przywalić, lecz stał za daleko, żebym mogła dosięgnąć go przez kraty.

– Cześć, tatku – machnęłam dłonią. Wcale nie cieszyłam się na jego widok, a mój ton jeszcze bardziej to potwierdzał.

– Madison, idziemy – rozkazał otwierając cele.

Wiedziałam, że nie jest za dobrze. Być może to dlatego, że wypuścił mnie, ale wciąż trzymał kurczowo moje przedramię. Strasznie się na mnie zdenerwował, ponieważ jego paznokcie rozrywały mi skórę. Zacisnęłam zęby i szłam pewnym siebie krokiem. Gdy byłam młodsza spędzałam tutaj sporo czasu, więc nie miałam wątpliwości, że zmierzaliśmy do sali przesłuchań. Jednak zatrzymaliśmy się po drugiej stronie weneckiego lustra, przez które dostrzegłam Matta. Siedział przy stole ze skutymi dłońmi.

– Staczasz się dziecko – powiedział Charlie, trzymając dłonie w kieszeniach. Nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. – Jeśli nie Zack Cole to Matt Hyde. Nie umiesz znaleźć sobie normalnych znajomych? A nie ćpunów z listami gończymi? – chciał aby dopadły mnie wyrzuty.

– Zack i Matt nie są ćpunami. W ogóle ich nie znasz – poczułam silną chęć obrony obu chłopaków. Nie mogłam pozwolić, aby mój ojciec tak ich obrażał.

Owszem, żadne z nich nie było święte, ale przy nich czułam się znacznie bezpieczniejsza, niż przy własnym tacie. Jednak on tego nie potrafił zrozumieć. Czasem czułam się jakby mnie nienawidził. Swojej jedynej córki. Babci zawsze twierdziła, że za bardzo przypominałam mu mamę. Wcale nie byłam do niej podobna z wyglądu. Natomiast z charakteru bardzo trudno było mi to określić, bo nie widziałam jej dużej, niż tydzień.

– Słyszysz siebie, Mad? Zadajesz się z przestępcami. Chcesz skończyć tak jak oni? – dalej podtrzymywał swoje zdanie, jakby miał nadzieję, że pod jego wpływem zmienię je.

Na pewno.

– Koniec rozkazywania. Może i są przestępcami, ale nie krzywdzą własnych dzieci – w tym momencie wyciągnęłam najgorszą kartę, która przywarła go do ściany. Była to jedyna rzecz, która mogła go do tego zmusić. W jego oczach zauważył cień żalu, ale zniknął równie szybko jak się pojawił. Łatwiej było mi uznać to za przewidzenie. – Daruj sobie ojcowskie kazania, bo na to o wiele za późno. Wypuść nas i po kłopocie. Wreszcie na coś się przydasz – kontynuowałam. Mówiłam to zupełnie szczerze, aż zaczęły mnie przerażać słowa, które wypowiadałam. Pozbawiona wszelkich emocji, jakbym ich nie posiadała.

Chciałam wiedzieć, co się ze mną dzieje.

Wpatrywałam się w szeryfa z nienawiścią przepełniającą mnie od samego środka. Wieki temu przestał być dla mnie rodziną. Nawet więzy krwi tutaj nie mogły pomóc. Miałam świadomość, że już nigdy się nie dogadamy. Westchnął ciężko i zaszczycił mnie spojrzeniem. Po jego mimice nie mogłam wyczytać odpowiedzi. Co jeszcze bardziej mnie rozgniewało. Zacisnęłam pięści, jakby miały przebić skórę na moich dłoniach.

– Niech już będzie – niechętnie zgodził ze mną, ale i tak wiedziałam, że to nie jest koniec. Zdecydowanie za łatwo poszło.

– Wszystkich. W tym i Matta – zaznaczyłam dobitnie. Może i nie byliśmy nie wiadomo jakimi przyjaciółmi i gadaliśmy zaledwie kilka razy, ale nie mogłam go tutaj zostawić.

Przez niego Zack mógłby mieć spore kłopoty.

Nawet w takim momencie myślałam o nim. Był to już automatyczny odruch, gdzie nie chciałam by zmarnował sobie życie. Może i był dupkiem, ale nie mogli go zamknąć tak jak jego ojca. Co by powiedziała na to Amy albo Flynn? To były tylko dzieciaki, które już i tak sporo wycierpiały. Wiedziałam z własnego doświadczenia, że trzeba ich chronić.

– Zgoda, ale następnym razem już nie będę popuszczał wam tego płazem. Skończycie w więzieniu – zagroził mężczyzna, dumnie wypinając pierś. Miałam świadomość, że nie powiedział tego byle by mnie nastraszyć.

Serio był do tego zdolny.

Nie będzie następnego razu – zapewniłam go, po czym odwróciłam się napięcie. Gdy tak odchodziłam to miałam przeczucie, że to nie był ostatni raz.

– A mogłem cię wysłać do internatu... – słyszałam gdy szeptał pod nosem. Ani odrobinę mnie to nie ruszyło. Byłam dla niego ciężarem i na każdym kroku dawał mi o tym znać.

Najlepszym momentem była chwila, kiedy oświadczyłam temu okropnemu strażnikowi, że musi nas wypuścić. Jego mina była bezcenna. Nie ruszył się z miejsca, dlatego sama zgarnęłam z jego biurka pęk kluczy i wpuściłam swoich przyjaciół.

– Jesteśmy wolni – oznajmiłam dumnie. Na ich twarzach malowało się niedowierzanie. Normalnie czysta abstrakcja. Zrobiliśmy tyle złego, ale nas nie ukrają.

Życie nigdy nie jest sprawiedliwe.

– Ty i Blair wracacie ze mną – dołączył do nas Charlie. Od razu zepsuł całą radość, która nam towarzyszyła. Jednak nie śmiałam mu się przeciwstawić w obawie, że zmieni zdanie.

– W porządku – sarknęłam, zerkając na blondynkę. Jej makijaż był całkowicie rozmazany, ale nawet to nie było w stanie popsuć jej uśmiechu, który zawitał na wieść o wolności.

– Do zobaczenia laski. Wesołych świąt, bo wyjeżdżam do Minnesoty do rodziców. W sylwestra świętujemy moje urodziny. Więc obowiązkowo macie być  – Nessa przytuliła nas na pożegnanie, po czym odeszła wspólnie z Ethanem. Chłopak na pożegnanie puścił mi oczko.

– Mojemu szefowi nie spodoba się twoja zagrywka szeryfku – Matt poklepał po plecach mojego ojca. Jednak nie był to przyjacielski gest a groźba. Nawet nie chciałam myśleć o tym do czego jest zdolny Rick.

Mogłabym przysiąc że na samą wzmiankę chłopaka o Barnesie mój ojciec pobladł. Wiedział kogo miał na myśli i to go zaniepokoiło, ponieważ mogło się skończyć to źle i nawet posadka szeryfa w tym nie pomoże.

Jeszcze tej samej nocy zdarzyłam zaliczyć drugą przejażdżkę radiowozem. Kiedy odwieźliśmy Blair do domu mój ojciec koniecznie chciał porozmawiać z Rachel. Swoim bezmyślnym zachowaniem przysporzyłam sporo problemów Wilson. Alkohol krążący w moich żyłach już dawno odpuścił, a mnie zaczynała boleć głowa i czułam mdłości. Oparłam głowę o fotel i przymknęłam oczy licząc, że to nieco mi pomorze.

Kilka minut po piątej przekroczyłam próg domu. Chciałam jedynie się położyć, żeby łóżko sprawiło, że moje zmartwień odejdą.

– Żeby było jasne, masz szlaban – zatrzymał mnie głos taty za plecami. Nie odwróciłam się w jego stronę, po prostu stałam.

– Spoko – odparłam łagodnie, bo byłam zbyt zmęczona na kłótnię. W innym wypadku nie odpuściłabym tak łatwo.

Chociaż i tak nie dotrzymam tego zakazu. I Charlie doskonale o tym wiedział, to pozwolił mi pójść do pokoju. Zrzuciłam z siebie ubrania, które przesiąkły zapachem alkohol i papierosów. Narzuciłam na siebie pierwsza lepszą koszulkę Noah. Nie była ona do końca czysta, ale już nawet to mi nie przeszkadzało. Zajęłam miejsce po swojej tronie łóżka i zabrałam całą kołdrę, pozostawiając śpiącego Andersona bez nakrycia.

Od zawsze byłam zołzą.

Następne kilka dni minęło jak w mgnieniu oka. Rzadko bywałam w domu, w sumie robiłam to na własne życzenie, bo za wszelką cenę chciałam uniknąć konfrontacji z ojcem. Nic sobie nie zrobił z mojego szlabanu, bo i tak go nie słuchałam. Chciałam ukryć mój wybryk przed Noah jednak szeryf pokrzyżował moje plany i opowiedział mu o wszystkim na następny dzień. Wysłuchałam kazania o tym jak to wspaniały Noah Anderson potrafił wrócić do domu z męskiego wieczoru. Natomiast ja wyszłam na wyrodną córkę. Akurat to wcale mnie nie zaskoczyło.

Obudziłam się w świąteczny poranek. A skąd o tym wiedziałam? Odpowiedź była prosta. Jako, iż nie posiadaliśmy kalendarza to Noah postanowił przyczepić kartkę z napisem Wigilia tuż  nad biurkiem, które umiejscowione było naprzeciw łóżka. Dokładnie wczoraj sobie o tym przypominał i musiał wymyślić coś na szybko. Spojrzałam na bruneta, który wciąż pogrążony był w głębokim śnie. Najciszej jak tylko umiałam wymknęłam się z pokoju. W domu nie zastałam nikogo. Zniknęła też kurtka z odznaką szeryfa, co oznaczało, że mój ojciec musiał wziąć całodobową służbę. Robił tak każdego roku. W tym łudziłam się, że będzie inaczej, a jednak postąpił jak zawsze. Mnie te święta nie interesowały, za to widziałam ten entuzjazm Andersona i nie miałam serca go zawieść.

– Mad? Czemu w całym domu jebie spalenizną? Chcesz nas zaczadzić? – z pokoju wyłonił się chłopak. Musiał dopiero co wstać, ponieważ wciąż miał na sobie piżamę.

Jego była bardziej klimatyczna, ponieważ była ona w tańczące renifery. Natomiast ja miałam jego czarną koszulkę, którą wynalazł w lumpeksie i szare szorty. Nawet za oknem nie panował typowy świąteczny klimat. Brakowało śniegu, a za to świeciło słońce. Kalifornia była jednym z bardziej popularnych stanów, ale nie do spędzania Świąt Bożego Narodzenia. Ludzie starali się jak najlepiej oddać ten klimat, lecz dmuchany bałwan słabo wyglądał pośród zielonego trawnika.

– Jak to co? Świąteczne śniadanie – machnęłam entuzjastycznie dłonią. I to nawet za bardzo. Pod wpływem tak nagłego ruchu kawałek gofrowego ciasta wylądował na kuchennej szafce oraz ścianie.

Gofry nie były zbytnio wytwornym daniem, ale tylko je potrafiłam przyrządzić. Właściwe to myślałam, że potrafię. Jak widać coś nie wyszło. Spaliłam już piątą partię. Dym z kuchni przeniósł się do salonu. Otwarłam wszystkie okna, czekając aż ten smród się wywietrzy.

– Coś ci nie idzie – skomentował brunet, siadając przy kuchennej wyspie. W ramach odpowiedzi pokazałam mu język. – A to co to jest?

– Hm? – odwróciłam się i zerknęłam na Noah. Ewidentnie wskazywał na roślinę po jego prawej stronie. – To nasza choinka – powiedziałam uradowana, ale on nie podzielał mojego entuzjazmu.

– Choinka? – powtórzył zdziwiony. Jakby uznał mnie za wariatkę. – To kaktus, a na nim pocięty papier – pokazał dobitnie, ściągając kartki, po czym rzucił je wszystkie na podłogę.

– Wiem o tym! – wrzasnęłam poirytowana. – To miało być nasze świąteczne drzewko! Nie miałam czasu, żeby załatwić choinkę i bombki! Wiesz ile czasu zajęło mi wycięcie tej głupiej gwiazdki?!

Zerwałam z czubka papierową gwiazdkę, którą przykleiłam taśmą klejącą. Wraz z rośliną wyrzuciłam wszystko do kosza na śmieci. To samo zrobiłam z ciastem na gofry. Już nawet nie obchodziła mnie miska.

– Bo się zapowietrzysz kobieto – zażartował ze mnie błękitnooki i mało nie padając ze śmiechu.

– Chciałam zrobić dla ciebie idealne święta – przyznałam na co chłopak zamilkł.

Nie spodziewał się tego po mnie. Chciałam stworzyć dla niego świąteczną aurę, bo były to jego pierwsze święta bez Josephine. Widziałam jak zżerało go to od środka. Każdego roku okres świąteczny spędzałam u cioci. Dziś sama nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Dlatego starał się odtworzyć naszą tradycje. Starania i dobre chęci nie wystarczyły. Nawet nie potrafiłam przyrządzić porządnego śniadania. Jedynie popsułam czujnik dymu, który nie przestawał pikać.

– Zrobiłaś to dla mnie?! – wytrzeszczył oczy z niedowierzania. Przytaknęłam jedynie skinieniem głowy i to wystarczyło. – Dziękuję – poderwał się z miejsca. Podbiegł do mnie i podniósł obracając się dookoła.

– Nie masz za co dziękować, bo nic nie wyszło – oderwałam się od chłopaka. Serio byłam totalną sierotą i nie zrealizowałam własnego planu.

– Oj tam, nie szkodzi – machnął lekceważąco ręką, jakby to była błahostka. – Zrobimy tosty i obejrzymy Grincha – od razu znalazł alternatywę, na którą się zgodziłam.

Nie była to idealna Wigilia. Zazwyczaj ludzie spędzali ten dzień w rodzinnym gronie, ale nie my. Siedzieliśmy na kanapie zajadając się tostami i popcornem, oglądając świąteczne filmy w piżamach. Dla nas było to idealne. Właściwe to może i lepiej, że nie udało mi się odtworzyć tradycji Jospehine. Ból po jej stracie był na tyle silny, że żadne z nas nie cieszyłoby się bez niej.

W połowie filmu dobiegło nas pukanie do drzwi. Przypuszczałam, iż mogą to być dzieciaki z czwartego piętra, ponieważ co roku chodziły do wszystkich mieszkań w bloku śpiewając kolędy. Gdy Noah i ja byliśmy dzieciakami robiliśmy dokładnie to samo. Nie chodziło nawet o pieniądze czy słodycze. Zwyczajnie lubiliśmy to robić. Po drodze zgarnęłam dziesięciodolarowy banknot i otwarłam drzwi. Nikogo nie zastałam po drugiej stronie. Natomiast na wycieraczce ujrzałam dwa niewielkie pudełka oraz kopertę. Zero żywej duszy, więc zabrałam je do środka.

Chłopak był tak zafascynowany filmem, że niczego nie zauważył. Pozwoliłam sobie otworzyć kopertę, by zobaczyć od kogo był ten prezent.

Droga Madison i Drogi Noah!
Żałuje, że nigdy nie spędziłem z wami żadnych świąt, ale było to niezależne ode mnie. Macie prawo mnie za to nienawidzić, lecz mam nadzieję, że te prezenty choć trochę załagodzą wasz gniew.
                                                                                                                                                                                     Tata

Wpatrywałam się w kartkę przez dobre kilka minut i analizowałam każde zapisane słowo. Ciężko było mi w to wszystko wierzyć. To było wręcz nierealne, żeby Charlie napisał taki list, nie mówiąc o prezentach. Przez całe życie wymykał się do pracy i przesiadywał w niej całe dnie. Nie ważne czy był to Dzień Ojca, Świętego Dziękczynienia. Nigdy go nie było. Dlatego teraz zaskoczył mnie swoją postawą.

– Co tam masz? – Noah w końcu zorientował się, że byt długo milczałam i za pauzował film.

– Prezent od Charliego – przyznałam, po czym podeszłam do kanapy. Wręczyłam mu pudełko, na którym widniało jego imię. Za to list wcisnęłam do kieszeni.

Uważałam, że Noah nie powinien go czytać. Wystarczył ten błysk w jego oczach, aby wiedzieć jak taki mały prezent potrafił sprawić mu przyjemność. Stałabym się potworem gdybym wyznała mu prawdę.

– Właśnie, gdzie on jest? – wreszcie zauważył brak jego obecności. Musiałam odpowiedzieć na to pytanie kłamstwem.

– Musiał wziąć dyżur, bo brakowało ludzi na służbie – wymyśliłam na poczekaniu. To kłamstwo było dość wiarygodne. Jako szeryf nie mógł zostawić posterunku bez nadzoru. Anderson tylko pokiwał głową, dając znać, że rozumie. – No to co, otwieramy? – zmieniałam temat, aby wykręcić się z tego wszystkiego.

Rozerwałam kolorowy papier i uniosłam wieczko pudełka. Sądząc po samym opakowaniu prezent musiał być naprawdę niewielkich rozmiarów. Spodziewał się kolczyków lub wisiorka. Nie był to żaden z wymienionych elementów biżuterii. Pośród czarnego papieru odbijała się złota broszka. Na niej znajdował się niewielki grawer.

Madison
16.08.2005r.

Moje imię oraz data urodzenia. Odruchowo zerknęłam na przyjaciela. On również nie spodziewał się takiego prezentu. Ojciec mnie zaskoczył. I to chyba pozytywnie. Dla mnie i Noah nasze daty urodzenia były bardzo ważne, ponieważ dzielił nas jeden dzień. To właśnie nas połączyło. Dzięki temu czułam się jakbym zyskała brata. Mimo, iż nie łączyły nas więzy krwi to przysięgliśmy sobie, że zawsze będziemy wspólnie świętować nasze urodziny. Los tak chciał, że nawet Noah świetle prawa stał się moim przyrodnim bratem. Charlie zyskał syna, o którym zawsze marzył. Ta chwila sprawiła, że samotna łza spłynęła po moim policzku. Potrzebowałam kogoś przytulić.

Nadszedł wieczór, czyli moment gdzie większość rodzin zasiadała przy stole. My byliśmy nieco inni i siedzieliśmy na kanapie. Właściwe nie nazwałabym tego siedzeniem. Ja leżałam z głową w dół, a moje nogi umiejscowione były na oparciu sofy. Natomiast Noah smacznie drzemał na zagłówku, a jego stopy spoczywały na mojej miednicy. Przez to, że wypiłam kilku butelek wody musiałam w końcu udać się do łazienki. Z moją niebywałą gracją spadłam z kanapy i obudziłam chłopaka. Spojrzał na mnie jak na ostatnią łamagę i zamknął oczy.

Kiedy myłam ręce w mojej głowie narodził się cudowny pomysł. Tylko nigdzie nie mogłam znaleźć telefonu. Z tego co kojarzyłam to wcale go dzisiaj nie używałam, więc powinien być na szafce nocnej, gdzie położyłam go zeszłego wieczora. Wybrałam numer do pewnej różowowłosej dziewczyny.

– Madison! – po drugiej stronie rozbrzmiał melodyjny głos Liv. – Wesołych świąt! Jak leci?

– Dzięki i wzajemnie. W sumie to dzwonię do ciebie w konkretnej sprawie. Czy twoje zaproszenie jest wciąż aktualne? – przypomniałam sobie o kolacji, którą planowała urządzić.

– Oczywiście! Wpadajcie do pubu, czekamy za wami – nie dała mi nawet dojść do słowa, tylko się rozłączyła.

Może te święta nie będą, tak złe?

Powiesz mi co tutaj robimy? I po co tu jesteśmy? Przegapię Holiday, a dzisiaj leci w zwykłej kablówce. Taka okazja zdarza się raz do roku – narzekał Anderson. Robił to właściwe od momentu, gdy kazałam mu podnieść się z kanapy i doprowadzić się do przyzwoitego stanu. Był strasznie niecierpliwy.

– Zabrałam cię na święta. Więc migiem maszeruj do pabu – wskazałam matczyne dłonią, jakbym nie była w stanie znieść sprzeciwu.

Zaskoczył mnie, ponieważ posłusznie wszedł do środka. Uczyniłam to samo. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy był ogromny stół, na którym znajdowało się mnóstwo jedzenia. Przy suficie zawisły girlandy zrobione z żurawiny i popcornu. Pojawiła się nawet choinka i muszę przyznać, że była o niebo lepsza od mojego prowizorycznego kaktusa. Telewizor na jednej ze ścian, na którym zawsze oglądano mecze, płonął ogniem. Może i nie był on prawdziwy, bo to tylko animacja kominka, ale i tak robiło to swoją robotę.

Wszyscy radośnie się z nami przywitali. W tym momencie poczułam się jakbym spędzała prawdziwe święta z rodziną. Zajęłam miejsce przy stole obok Noah i Josha. Peterson nie wyglądał na zbytnio zadowolonego, ponieważ brakowało mu Blair, która była daleko stąd, spędzając czas z matką.

– Pijemy? – zaoferował Alex. Nie czekało nawet za naszą odpowiedzią. Sam wstał od stołu i udał się prosto przed siebie.

Dopiero wtedy dostrzegłam bar, który zamienił się w szwedzki stół. Tylko, że z alkoholami. Zaśmiałam się pod nosem, ponieważ miną Josha, który zaopatrywał to miejsce wyglądała jakby miał zaraz go zabić. Spojrzał błagania na Mike'a, który zawsze ogarniał swojego kumpla, lecz ten udawał, że go nie widzi i jeszcze mocniej przytulił do siebie swoją dziewczynę. Właściwe tylko sześć miejsc przy stole było zajętych i zaczęłam zastanawiać się gdzie podziała się reszta.

– Przyjdzie ktoś jeszcze? – brunet obok mnie dosłownie czytał mi w myślach. Noah bez skrępowania walił prosto z mostu.

– Nessa wyjechała do Minnesoty na okres świąt, inaczej rodzice by ją zaciągnęli tam siłą – wytłumaczył Miller. Wtedy przypomniałam sobie, że tamtej pamiętnej nocy Ness wspominała o wyjeździe.

– Nicholas nie byłby sobą gdyby nie spędził świąt że starymi – dorzucił Alex, wracając do nas z burbonem, który pił bez użycia szklanki.

– Też mogłeś wyjechać do Włoch. Więc nie bądź zazdrosny. Ty wyszedłeś na marnotrawnego syna – dogryzła mu Liv. Jednocześnie stanęła w obronie drugiego z braci.

– Mają za słaby alkohol – mruknął zawstydzony, pociągając spory łyk.

Rozmowa dalej się toczyła, jednak ja nie brałam w niej udziału. Nie wiem z czego to wynikało. To wyszło tak po prostu.

– Zack nie obchodzi świąt – szepnął mi na ucho Josh. Tak, że nikt inny poza nami nie mógł tego usłyszeć.

Zaniemówiłam, ponieważ nie spodziewałam się, że wie na czym najbardziej mi zależało. Zacisnęłam usta, a szatyn zaśmiał się w odpowiedzi.  Nie zaskoczyła mnie ta informacja o Cole'u. Raczej zdziwiłby mnie fakt, gdyby kochał święta i wparował tu w przebraniu Mikołaja.

Pół godziny później musiałam opuścić lokal, bo ktoś próbował się do mnie dodzwonić. Dlatego zgarnęłam po drodze papierosa i wyszłam na zewnątrz.

– Tak, Charlotte? – wypowiedziałam imię matki obojętnym głosem. W między czasie udało mi się odpalić papierosa i zaciągnąć się nikotyną.

Wiedziałam po co dzwoniła. Przypomniały jej się świąteczne życzenia. Sukces w tamtym roku wcale się nie odezwała, czyli zrobiłyśmy progres.

Wesołych Świąt Mad – wypowiedział słowa, których się spodziewałam. – Muszę już kończyć, mam ważne spotkanie.

Rozłączyła się nie dając mi dojść do głosu. Kto normalny ma spotkania w Wigilię? To była kolejna z jej wymówek. Nie umiała być matką i unikała ze mną rozmów. Nie mogłam jej za to winić, bo bez niej było mi lepiej.

Wpatrywałam się w pustą drogę, która zawsze była zapełniona. Tym razem zero aut. Każdy był przecież ze swoją rodziną. Spojrzałam w lewą stronę, gdzie ujrzałam dobrze znaną mi osobę.

– Nawet w święta nie możesz dać mi spokoju Cole? – zapytałam unosząc obie brwi ku górze.

Jego widok cholernie mnie cieszył, ale nie dałam po sobie tego okazać.

– Zaraz jadę do domu. Mama już czeka – wyjaśnił, co jeszcze bardziej zbiło mnie z tropu. Uwielbiał robić mi mętlik w głowie. Nawet teraz uniósł powolnie dłoń, po czym wyjął papierosa z pomiędzy moich warg. Sam zaciągnął się nikotyną. Jednak szybko przydeptał ją butem. – Nie wiem jak możesz palić to miętowe świństwo.

– Jak widzisz mogę. Więc z łaski swojej nie musiałeś tego psuć – odparłam, zakładając ręce na klatkę piersiową, by wyrazić moje niezadowolenie. – W takim razie, po co tu jesteś?

Mijały minuty odkąd zadałam mu pytanie. Nie doczekałam się odpowiedzi z jego strony. Za to czułam ten lodowaty wzrok na sobie. Moje ciało omiótł chłód i wcale nie było to spowodowane temperaturą na dworze. To on tak na mnie działał. Obaj chcieliśmy zburzyć ten mur pomiędzy nami, lecz ktoś musiał uczynić ten pierwszy krok. Próżność to zbyt słabe określenie dla nas. Ale to właśnie ono nie pozwalało nam zapomnieć o wszystkim.

– Wesołych Świąt Allen – przemówił tubalnym głosem. Po raz ostatni na mnie spojrzał. Po czym odwrócił się z zamiarem odejścia.

Patrzyłam jak odchodzi, lecz tym razem poczułam ulgę. Nie zostawił mnie na lodzie. Jedynie stworzył niewyobrażalną bałagan w moim mózgu. Nie byłam na niego zła, a przecież powinnam. To wszystko było zbyt trudne, aby to pojąć i rozumieć.

– Wesołych Świąt Zack – wyszeptałam, gdy całkowicie zniknął mi z przed oczu.

***

Hejka! Tak jak obiecałam jestem winna wam wyjaśnienia. Zniknęłam na ponad miesiąc, tłumaczyłam się szkołą, ale to była tylko część prawdy. Zwyczajnie nie mogłam zebrać się do pisania. Miałam ogromny problem z ułożeniem dalszej fabuły, żeby miała ona jakikolwiek sens. Uważałam, że ta część jest gorsza od poprzedniej, bo zwyczajnie nie miałam pomysłów. Dopiero gdy wszystko przemyślałam na spokojnie zdałam sobie sprawę, że dużo się zmieniło na przestrzeni tego roku. Tym razem mam do przekazania inne wartości, więc to normalne, że nie mogę notorycznie przyśpieszać akcji. Dzisiejszy rozdział mógł wydawać się monotonny, ale te rozmowy były im potrzebne. Następny będzie bardziej Mackowy i w następnych zaczynamy prawdziwy rozpierdziel. To by było na tyle ode mnie. Z racji, że znów powróciła mi wena to myślę, że nie będzie już tak długiej przerwy.

Miłych wakacji;*** 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro