4. Razem byliśmy wyjątkowi.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czy mogłaby nazwać tegoroczne święta udanymi? Zdecydowanie nie. Nie były one idealne, ponieważ brakowało zbyt wielu osób, za którymi cholernie mocno tęskniłam. Jednak wsparcie znalazłam w przyjaciołach, którzy pokazali mi, że potrafimy być rodziną. Tylko i wyłącznie dlatego udało mi się przetrwać. Robiłam wszystko co w mojej mocy, by przypadkiem nie oszaleć. Starałam się każdego dnia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wstawałam z łóżka nie dla siebie, a dla innych. Wyłącznie ludzie dawali mi motywację. Wreszcie znalazłam koło, którego już nie zamierzałam się puszczać, jeśli nie chciałam ulegnąć całkowitej destrukcji.

– Przeklęty maminsynek! – przez całą zmiane, Amber była niczym tykająca bomba. – Jak on śmiał?!

Była wściekła na swojego chłopaka, być może teraz już byłego, ponieważ nie wrócił z nią do San Francisco na przerwę świąteczną, tylko wolał pozostać u swoich rodziców. Rozumiałam jej złość, skoro byli parą to nie powinien stawiać matki ponad własną dziewczynę. Tym bardziej, iż kochała go do szaleństwa. Nie mógł winić jej za to, że akurat w tym tygodniu szef przydzielił nam zmianę. Reszta pracowników miała przywileje i mogli barć wolne gdy tylko im się podobało. My jako nowicjuszki nie miałyśmy prawa głosu.

– Słabo się zachował, ale każdy chce spędzić czas w rodzinnym gronie. Widuje ich kilka razy do roku – spróbowałam usprawiedliwić jego zachowanie. Mimo, iż podświadomość kazała mi poprzeć dziewczynę, to nie chciałam jej jeszcze bardziej dołować.

– Wybacz Madison, ale co ty wiesz o związkach? Miałaś kiedyś chłopaka? – blondynka przerwała czyszczenie baru i ze ścierką w ręce zwróciła się z tym bezpośrednim pytaniem do mnie.

Tak coś przeczuwałam, że ogromnie ją to ciekawiło już od miesięcy. Amber była moją dobrą koleżanką z pracy i w sumie to tyle. Nie opowiadałam jej o swoim życiu, bo nie chciałam by każdy o nim wiedział. Wolałam być słuchaczem, bo problemy Amber przy moich wydawały się błahe, o których mogłam jedynie pomarzyć. Gdyby poznała prawdę to nie mam bladego pojęcia jakby zareagowała. Więc ograniczyłam się tylko do podstawowych informacji. Moi rodzice rozwiedli się gdy byłam mała, mieszkam z tatą, a od kilku miesięcy zamieszkał z nami mój kuzyn, bo jego mama chorowała. Ta historyjka o kuzynie właściwie pasowała, bo co jak co, ale nie mogłam powiedzieć, że mieszkam z przyjacielem uzależnionym od narkotyków. Nie brzmiało to zbyt dobrze.

– Kiedyś miałam. Nic poważnego – wzruszyłam ramionami, po czym zaczęłam segregować butelki. Zmieniłam kilka szczegółów, bo Simon był dla mnie naprawdę kimś ważnym.

– Jesteś jeszcze młoda – stwierdziła, niczym matka motywującą swoją córkę. – Znajdziesz kogoś.

– Ta. Może jeszcze księcia z bajki? – zaśmiałam się gardłowo. Nie miałam dziesięciu lat, żeby wierzyć w takie bzdury. Nikt nie był doskonały. Każdy skrywał jakieś demony. Mnie zawsze ciągnęło do tych najgorszych, prosto z samych piekielnych czeluści.

– Ale ty jesteś opryskliwa – zagwizdała pod nosem, jakby zaszokowało ją moje zachowanie. Faktycznie dziś nie miałam humoru na żarty.

– Wybacz, Amber – przeprosiłam dziewczynę. Dotarło do mnie, że moje zachowanie było znacznie gorsze niż u rozkapryszonego dziecka. – To już dziesiąta godzina i chyba serio zaraz tutaj zejdę – wytłumaczyłam się zbyt wielką ilością pracy.

Dwunastogodzinne zmiany były dosłownie czymś koszmarnym. A jak sobie pomyślałam, że jeszcze przede mną pięć dni, to miałam ochotę wpaść pod pociąg. Ta przerwa była moją jedyną szansą na odpoczynek od nauki, a i tak spędzę ją w pracy.

Po prostu cudownie!

– Tequila raz – rozkazał rozbawiony baryton. Spojrzałam na Milesa, który stał przed barem, radośnie w niego postukując.

– Proszę bardzo – rzuciłam sarkastycznie, napełniając jego kieliszek, aż po same brzegi. Robiąc to, cały czas uśmiechałam się w najbardziej sarkastyczny sposób.

– Nie masz czasem za dobrze? – zagaiła dziewczyna obok mnie. – Przychodzisz, pijesz za darmo i włączysz muzykę – wymieniała jego obowiązki. Nawet nie zwróciłam uwagi, że chłopak miał o wiele łatwiej niż my dwie.

Wystarczyło zostać DJ'em.

– Skończyłem szkołę muzyczną. Nie moja wina, że dokształcacie te swoje móżdżki – odparł dumny z siebie. Zazdrościłam mu, że był kilka lat starszy od nas i ukończył już szkołę. Przez co miał większe pole do popisu przy wyborze zawodów i zarabiał znacznie więcej od nas.

Cały czas nie mogłam też narzekać na pracę, bo jak na nastolatkę zarabiałam całkiem przyzwoicie. Sprawiły to te wszystkie nadgodziny, które wpychano mi na siłę. Pocieszało mnie to, że w tym czasie odrywałam się od problemów i mogłam porozmawiać z ludźmi, którzy są normalni. Bez tajemnic i obaw, że mogę nie obudzić się następnego ranka.

Właśnie tak powinno to wyglądać.

Śmiało mogę nazwać ten dzień jednym z najdłuższych w historii. Dochodziła jedenasta. Przez dzisiejszy dzień mogę policzyć liczbę klientów na palcach jednej ręki. Dlatego w znacznej mierze wraz z Newman układałyśmy alkohole zgodnie z gatunkiem i rocznikiem. W życiu nie spodziewałam się, że w wieku siedemnastu lat zyskam, aż tak duże doświadczenie w sprawie różnych trunków.

Aktualnie siedziałam na jednej ze skrzynek na zapleczu. Pożerałam resztki pizzy, którą dzisiaj zamówiłyśmy. Mój żołądek domagał się jedzenia, a nogi odpoczynku. To był wyczerpujący dzień. Marzyłam o głębokim śnie. Jednak czekało mnie jeszcze uprzątnięcie lokalu.

– Do zobaczenia laski! – krzyknął na odchodne Miles. W przeciągu piętnastu minut zwinął swój cały sprzęt i teraz spieszył się na autobus do San Diego, ponieważ dostał rolę DJ na jednej z miejscowych imprez.

Za to ja dalej popylałam z mopem. Nie wiem jakim cudem podłoga była w tak opłakanym stanie skoro ruch nie był zbyt wielki. Przydałby się tutaj rozpuszczalnik. Nie obyło się bez obelg blondynki, która każdego dnia coraz poważniej rozważałam opcję zwolnienia się. Jednak nie chciała robić tego ze względu na mnie. Dogadywałyśmy się, a reszta tutejszych barmanek nie wydawała się zbyt przyjaźnie do nas nastawiona. Mało mnie to obchodziło, bo nie przyszłam tutaj dla przyjaźni tylko do pracy. W międzyczasie usłyszałam dzwonek własnego telefonu. Przeprosiłam dziewczynę, po czym popędziłam na zaplecze o mało nie przewracając się o wiadro z wodą. Wpadłam do pomieszczenia i zaczęłam przeszukiwać torbę. Gdy znalazłam urządzenie, sprawdziłam kto dzwoni o tak później porze.

Zack

Przeciągnęłam zieloną słuchawkę, ale było już za późno. Zdążył się się rozłączyć. Zadzwoniłam jeszcze kilka razy pod ten numer, lecz zawsze włączała się poczta. Nie mogłam pojąć dlaczego do mnie dzwonił, a teraz nie odbierał. Zwyczajnie temu wszystkiemu brakowało sensu.

–Madison?! Możesz przyjść na chwilę?! – głos Newman był zdezorientowany. Jakby pilnie potrzebowała mojego pojawienia się.

Postanowiłam z nią nie polemizować i spełniłam jej polecenie. Przeczucie podpowiadało mi, że jeśli bym ją zignorowała, to i tak zaciągnęłaby mnie tutaj siłą. Więc wolałam darować sobie te szopki.

– Co jest? – zerknęłam na blondynkę, ale mój wzrok zatrzymał się na pewnej osobie, która stała przed barem.

Beztrosko wpatrywał się we mnie. Dosłownie czułam jak te czekoladowe tęczówki przeszywają mnie na wylot. Jego postawa była swobodna. Na ramionach spoczywała skórzana kurtka, którą tak na nim uwielbiałam. Doskonale opinała jego mięśnie. Z nudów postukiwał w ladę baru swymi długimi palcami. Lecz jego mina pozostawała tajemnicza. Obudziła się we mnie pragnienie, by odgadnąć co tliła się w jego głowie. Rzecz jasna, że nie przyjechał tutaj tak bezinteresownie. W to akurat bym nigdy nie uwierzyła. Musiał być jakiś powód.

– Nie będziemy tu rozmawiać, lepiej wyjdźmy – powiedziałam oschle w kierunku chłopaka. Wciąż miałam świadomość, że Amber z zainteresowaniem nam się przygląda. – Zamkniesz sama? – błagania skierowałam do Newman, robiąc maślane oczy.

– Poradzę sobie, możecie zmykać – zaśmiała się pod nosem, po czym puściła w naszą stronę oczko. Chyba nie chciałam widzieć jakie miała o nas wyobrażenia, bo z pewnością się myliła.

– Dzięki, pójdę tylko po torbę – cofnęłam się, zabierając swoje rzeczy. – Mam u ciebie dług – napomknęłam Amber. Ponieważ niejednokrotnie odwalały się akcje podobne do tej.

Kiedy wychodziłam za baru od razu udałam się do drzwi wejściowych. Nie zerknęłam za siebie, chociaż cholernie mnie kusiło by sprawdzić czy Zack podąża za mną. Musiałam grać twardą, dlatego się powstrzymałam.

– Musiałeś tutaj przyjeżdżać? Mówiłam, że nie możesz pojawiać się tam gdzie ja, kiedy ty masz taką ochotę. W ogóle co ty sobie myślisz? – wypaliłam hardo. Zupełnie nie obchodził mnie fakt, że przede mną stał Zack Cole, który był nieobliczalny. Moja złość tłumiła strach.

– Obstawiam, że blondyna mnie nie zna, skoro tak to przeżywasz – stwierdził spokojnie. Na co ja wywróciłam oczami, bo jego spokój jeszcze bardziej mnie zirytował. – Gdybym cię nie znał to pomyślałbym, że się mnie wstydzisz, Allen.

– Nie wstydzę się, ale może, żeby ci to udowodnić mam przyczepić sobie kartkę Zack Cole to mój przyjaciel? – nie chciałam dać mu się zagiąć. Nie miał nade mną tej samej przewagi co zwykle. Ani razu nie odpuściłam kontakt wzrokowego.

Miałam wrażenie, że napięcie między nami rosło z każdą sekundą. Dobrze, że nie było tutaj osób trzecich, bo w innym wypadku zabilibyśmy każdego. Buzowało w nas tyle emocji, które staranie tłumiliśmy. Dwa zniszczone wnętrza, zamknięte w idealnych maskach. Robiłam minę do złej gry. Nigdy nie mogłam mieć pewność jaka karta mi się przytrafi. Musiałam być dosłownie gotowa na wszystko.

Tak się kończy brak zasad.

– Nie dodawaj sobie – powiedział, wygiąć kąciki ust w charakterystyczny dla niego uśmiech. – Nie przyjaźnimy się – zwrócił uwagę na tak drobny szczegół. Jednak on wcale mnie nie ruszył.

– I bardzo dobrze – skwitowałam krótko. – Już wystarczająco mnie prześladujesz.

– Takie jak ty szybko zakochują się w swoich oprawcach – przysunął się do mnie na niebezpieczną odległość. Ta wymiana zdań zmierzała w złym kierunku.

– Czyli jaka jestem? – również zrobiłam krok do przodu. Nasze klatki piersiowe się stykały. Odnosiłam wrażenie, że obaj obawialiśmy się zaczerpnąć tchu.

Chociaż do mych nozdrzy zdążył dotrzeć zapach wody kolońskiej Zacka. Żadna inna nie dorównywała jego, ale nie mogłam tego przyznać. Czułam się jak odurzona tym zapachem. Ledwo zdołałam utrzymać się na nogach. Szybko musiałam wziąć się w garść i tak właśnie zrobiłam.

– Jesteś zbyt dobra, Madison – powiedział w prost. Wiedziałam, że chłopak myślał o mnie w ten sposób, lecz to nie była cała prawda.

Chciałbym siebie nazwać dobrą osobą, ale nie mogłam. Dlaczego? Bo zwyczajnie taka nie byłam. Zrobiłam wiele złego, a moje sumienie nie było tak czyste, jak mogło się wydawać. Raniłam ludzi i postępowałam egoistycznie. To nie są cechy, którymi mogłabym się pochwalić. Nie zależało mi też na tym jak inni mnie widzą. Jednak słowa Zacka sprawiły, że na moim sercu rozlało się pewne znajome uczycie.

– Czyżby, Cole? – uniosłam brew ku górze. Odpłacam mu się tym samym. – Znasz starą wersję – zaznaczyłam dobitnie, aby był pewny mojej zmiany.

Trzy miesiące wystarczą, by zmienić czyiś charakter. Nie wiem jak to się stało, ale byłam już odporniejsza na ból. Przynajmniej tak mi się wydawało. Silne osoby o wiele trudniej skrzywdzić, niż te słabe. W środku wciąż tkwiła trzęsącą się galareta, ale na zewnątrz starałam się być ze wszystkich sił prawdziwą skałą.

– Chyba nie tylko ja chciałem się z tobą spotkać – zmienił temat, przez co nie zrozumiałam o co początkowo mu chodzi. Dopiero gdy wskazał głową za moje plecy, odwróciłam się.

Cholera!

Przez to wszystko zapomniałam o Ethanie. To on zawsze odbierał mnie po pracy i odprowadzał do domu. Bez żadnych podtekstów, zwyczajnie  byliśmy przyjaciółmi od zwierzeń. Dlatego dzisiaj też pojawił się chwilę przed końcem mojej zmiany.

Z roztargnienia spojrzałam jeszcze raz na Cole'a. Jego postawa nic nie zdradzała. Dłonie wciśnięte miał do kieszeni kurtki i opierał się o maskę samochodu. Postanowiłam podejść do Wooda.

– Hej – przywitałam się z nim, żeby przerwać tą niezręczną atmosferę. – Dzisiaj nie dam rady wrócić z tobą do domu – spojrzałam na chłopaka za mną, aby wytłumaczyć szatynowi, że to Zack czegoś ode mnie chce. Spotkałam się z niezrozumieniem na jego twarzy, bo wiedział jak skończyła się naszą relacja, jednak przemilczał to i pozwolił mi samej dokonać wyboru. – Powinieneś odprowadzić Amber, jest w środku.

– Dziękuję, Mad – podziękował mi, kiedy tylko zaoferowałam mu spotkanie z dziewczyną. Odkąd zaczęłam tu pracować to Ethan próbował podbić serce Newman, ale ona zawsze go spławiała. Coś tym razem podpowiadało mi, że dziś może będzie inaczej. – Uważaj na siebie – ostrzegł mnie, po czym przytulił w przyjacielski sposób.

– Nic mi nie będzie – szepnęłam, odwzajemniając uścisk. Musiałam nieco go uspokoić, chociaż i ja nie byłam spokojna, to nie mogłam dać po sobie tego poznać.

Kiedy odsunęłam się od chłopaka, dostrzegłam w jego zielonkawych tęczówkach coś co człowiek bardzo rzadko widuje u ludzi. Zaufanie. Oznaczało to, że Ethan mi ufał. Obawiał się mojego starcia, ale nie powstrzymywał mnie. Najwidoczniej on jako jedyny uważał, że dam sobie radę sam na sam z Zackiem Cole'm.

Wood ominął mnie i wszedł do baru. Zostawił nas samych i ani ja czy Cole nie zmierzało rozpocząć rozmowy. Ruszyłam przed siebie. Podjęłam tą decyzję samodzielnie i nie mogłam już na nikogo zrzucić winy. Dobrowolnie zajęłam miejsce pasażera. Zack się tego nie spodziewał, ale już po chwili chłopak zajął miejsce za kierownicą. Odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku, bo w innym wypadku zbyt kusiłoby mnie zerkanie na niego.

Ten człowiek budził we mnie wszystkie najgorsze instynkty.

Cokolwiek starałam się stłumić on to wydobywał bez większych trudności. Już pominęłam fakt, że mógł czytać ze mnie niczym z otwartej księgi, gdy ja ciągle usiłowałam zniszczyć kłódkę i poznać go z tej prawdziwej strony. Jeszcze wiele będę musiała się natrudzić, żeby osiągnąć sukces.

Dwadzieścia minut.

Dokładnie tyle minęło odkąd wsiadłam do auta. Przez ten czas krążyliśmy po mieście. Początkowo zakładałam, że pojedziemy do jego domu rodzinnego, gdzie zwykle zdarzało nam się rozmawiać. Jednak dość prędko porzuciłam tę myśl i uznałam naszą wyprawę za bezcelową. W mojej głowie rodziło się setki pytań, lecz nie zadałam żadnego z nich. Między nami panowało milczenie. Nie stanowiła go jednak napięta aura, a swoboda, która od zawsze nam towarzyszyła.

– O czym chciałeś pogadać? – wreszcie nie wytrzymałam i przemówiłam jako pierwsza, przerywając ciszę. Musiałam zaspokoić swoją ciekawość. Mój głos też brzmiał inaczej. Przypominał ledwie słyszalny szept.

Czekałam za odpowiedzią. Obserwowałam Cole'a, tak aby nie umknął mi jakikolwiek szczegół. Zacisnął lewą dłoń na kierownicy, natomiast prawa spoczywała swobodnie na podłokietniku. Przygryzł dolną wargę, po czym odwrócił wzrok w moją stronę.

– Spędź ze mną noc – przemówił swym anielskim barytonem. Dalej wpatrywał się we mnie, przez co nie mogłam skupić się na jego słowach.

Jego propozycja brzmiała bardziej jak prośba. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jakby oferował mi pójście z nim prosto do łóżka. Ale brzmiało to też jak błaganie. A Zack Cole nigdy nie błagał. Nie miałam pojęcia jak to rozumieć. Czułam, że coś jest nie tak, ale on był zbyt dumny, żeby to przyznać. Dlaczego byłam osobą, której potrzebował? Co mogłam takiego zrobić?

– Potrzebuję cię, Madison – powtórzył się błagania. Sposób w jaki wypowiadał moje imię działał na mnie w kojący sposób. W czekoladowych tęczówkach pojawił się niewyobrażalny ból. Trwało to zaledwie chwilę, do momentu aż nie odwrócił wzroku.

Znowu cisza zawisła nad nami. Potrzebowałam przeanalizować jego słowa. Sama nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Pojawiły się myśli, że może to kolejna z jego zagrywek i pragnie zbliżyć się do mnie na litość. To było niedorzeczne, a ja zdecydowanie wariowałam. Zaczęłam podzielać z nim ten chaos przejmujący kontrolę nad naszymi umysłami. Wtedy człowiek nie myśli jasno, a każda myśl staje się piekłem dla naszych szarych komórek.

– Zgoda – powiedziałam pod dłuższej chwili na przemyślenia.

Bruneta również musiała zaskoczyć moja odpowiedź. Nie zadawałam żadnych pytań jak to miałam w zwyczaju. Zdecydowałam się wrzucić na głęboką wodę.

Po raz pierwszy od bardzo dawna przestałam analizować swoje poczynania. Właściwe było mi wszystko jedno. Oczywiście spędzenie nocy z Zackiem nie oznaczało wskoczenia mu prosto do łóżka. Tak mogłaby pomyśleć osoba przyglądająca się nam z boku. Miał świadomość, że tego bym nie zrobiła. Poprosił mnie o coś bardziej osobistego. Potrzebował mnie tej nocy. Domyślałam się, że w jego głowie musiał naprawdę panować prawdziwy chaos. Tu tkwiła moja słabość, bo nie potrafiłam mu nigdy odmówić. Czułam, że mnie potrzebował. Przecież mogłam postąpić tak jakby zrobił to on, czyli zostawiłby mnie, nie zważając na mój stan. Niestety nie umiałam być tak oschła jak on.

Za spokojnie mojej ciekawości było jedyną rzeczą, o której myślałam przez całą drogę. Cole nie raczył jej zaspokoić. Nigdy nie opowiadał o swych demonach, ja też nigdy nie dociekałam. Wciąż naszą relacja stała pod sporym znakiem zapytania, bo brakowało podstawy jakiejkolwiek znajomości.

Czyli zaufania.

Po pół godzinnej drodze, którą umilało jedynie radio, wreszcie zatrzymaliśmy się na przystani. Nie wiedziałam dlaczego wybrał to miejsce, bo było ono opustoszałe o tak późnej porze. Pora roku też nie sprzyjała żeglarzom. Moje rozmyślenia przerwał Zack. Wysiadł on z auta. Patrzyłam z przerażeniem jak brunet zbliża się do krawędzi. Wybiegłam z auta, podchodząc do niego. Był to dość niebezpieczna odległość, ale dość już miałam tego porozumiewania się bez słów.

– Jeśli chciałeś popływać, to mogliśmy włamać się na basen – stwierdziłam krótko. Musiałam w końcu się odezwać. Tak właśnie zwróciłam na siebie jego uwagę. Nie musiałam nawet odwracać głowy, bo i tak czułam na sobie jego wzrok. – Wiedz, że nawet jeśli teraz umiem pływać, to i tak nie wskoczę. Ta woda jest lodowata – uświadomiłam mu ten fakt, a na samą myśl o niej przeszedł mnie lodowaty dreszcz.

– Allen, czy to nie ty opowiadałaś, że Titanic to twój ulubiony film? – parsknął, a przez jego gardło wydobył się prawdziwy śmiech. Dawno go nie słyszała i prawie już zapomniałam jak on brzmiał.

– Tak – zgodziłam się z nim. Ucieszył mnie tak mały fakt, że Cole pamiętał jaki film uwielbiałam. – Zamiast sceny topienia wolę tą na dziobie statku, więc na mnie nie licz.

– Nie martw się, ten pomysł z włamaniem na basen bardziej mi się podoba. Jeszcze wyjdziesz na ludzi – dalej sobie ze mną pogrywał. Właściwie było to nawet miłe, bo nawet Noah nie dorównywała mu charakterem. Zamiast przesłuchań ciągnął wszystko, nie zważając na tego skutki.

– Z tobą to na pewno. Będę czekać na paczkę raz do roku od przyjaciół – nawiązałam do jego bardzo prawdopodobnej przyszłości. Chyba każdy, kto znał standardy życia Zacka Cole'a przypuszczał, że kiedyś podwinie mu się noga i wyląduje w więzieniu jak reszta legend tego miasta.

Na samą wzmiankę o więzieniu chłopak przeniósł wzrok ze mnie na ocean. Dopiero gdy się przyjrzałam, dostrzegłam Alcatraz, pośród gęstej mgły.

– Już tam skończyłem – odpowiedział z triumfalnym uśmiechem. W tonie jego głosu było czuć dumę.

Za to do mnie wróciły wspomnienia z tego okropnego miejsca. Dwie wizyty sprawiły, że chciałam omijać je szerokim łukiem i wszystkie rzeczy z nim związane. On był jego częścią. Opowiadał mi o tym, jakby przez całe życie marzył o walkach dla Ricka.

– Czy kiedy nie gadaliśmy ty...

– Tak – odpowiedział zanim dokończyłam swoje pytanie.

Zamilkłam, bo nie wiedziałam jak mam odpowiedzieć. Wiedziałam, że Zack w przeciągu tych trzech miesięcy musiał stoczyć z kimś walkę albo nawet i kilka, jednak gdzieś podświadomie liczyłam, że nie miało to miejsca i skończył z tym.

Tak się nie stało.

Dotarło do mnie, że nie mogłam go za to winić. Pamiętałam z jakim zapałem mi o tym opowiadał. To była następującą kolej rzeczy. Wyścigi mu nie wystarczały, a walki dawały mu tą satysfakcję. Wcześniej musiał zadawałam się niewielkimi bójkami, które wywoływał na imprezach. Tylko różnica była taka, że nie byli to zawodowcy, a ludzie w bardzo zbliżonym do niego wieku. Wygraną miał zapewnioną w kieszeni. Raz widziałam jego walkę. I ten jeden raz mi wystarczył. Zack cudem uszedł w niej z życiem i już nigdy nie chciałabym móc zobaczyć go w takim koszmarnym stanie.

– I jak ci poszło? – zapytałam na pozór obojętnym tonem. Chociaż wcale tak nie było. Obawiałam się odpowiedzi, ale skoro stał tutaj przede mną, to nie musiało być aż tak źle.

Co nie?

– Stoczyłem dwie walki i obie przegrałem – powiedział jakby wcale go  to nie interesowało. Przyznam, że zdziwiło mnie jego wyznanie, bo przecież całe miasto huczałoby o tym, że słynny Cole nie daje sobie rady w Alcatraz. Możliwe, iż mówili, ale ja unikałam w szkole wszelkich wzmianek o nim. Kiedy padało jego nazwisko od razu się wyłączałam. Nic nie mogłam o nim wiedzieć. Nie chciałam. – Nie szło mi najlepiej. Za co Rick cholernie się wkurwił. Po przegranej z zabijaką wystawiał mi same dzieciaki, a ja i tak przegrałem – kontynuował. Wyczułam, że w jego słowach był ukryty przekaz.

Jednak nie zrozumiałam jego sensu.

– Na co ci to wszystko? – gwałtowanie odwróciłam głowę w jego stronę. Chciałam, żeby na mnie spojrzał. Nie zrobił tego, co zwiastowało nam kolejną kłótnię. – Dlaczego dalej robisz wszystko tak jak każe ci Rick? Nie rozumiesz, że ten człowiek to psychopata. Robisz wszystko na jego zawołanie. Myślałam, że jesteś mądrzejszy i nie dasz sobą manipulować.

Wystarczyło zaledwie kilka zdań wystarczyło, aby rozpalić prawdziwy płomień. Zlekceważyłam go i pokazałam, że jest nikim i z łatwością można nim manipulować. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale nie mogłam patrzeć jak daje sobą radzić Barnesowi. Może i to on był postrachem większości stanów, ale Zack był kimś o wiele lepszym. Nie mógłby upaść tak nisko.

– Czyżby? – zaśmiał mi się prosto w twarz. – Nie ja dałem sobą manipulować przez całe wakacje – odbił piłeczkę tak, żeby to mnie zabolało.

Trafił w samo sedno. W ogóle co ja sobie myślałam? Zraniłam go, to on odpłaci mi się dokładnie tym samym. Nie mam przecież żadnych taryf ulgowych. Tym bardziej nie u niego.

– Nie ważne. Zapomnij – poddałam się z zamiarem odejścia. Ta walka była bez sensu, a każde słowo utwierdzało mnie, że już nigdy nie będzie dobrze. Nawet jeśli czułam się przy nim cudownie to i tak nie mogliśmy się dogadać. Wystarczył drobny szczegół, aby nas poróżnić. Każde z nas uparcie broniło swojego zdania. Mogłam obstawiać, że chłopak z przyjemnością wrzuciłby mnie do tej lodowatej wody, byle bym się zamknęła.

Chciałam do domu.

Odwróciłam się i szłam w kierunku domu, gdziekolwiek on był. Naturalnie Zack nie pozwolił mi mieć ostatniego słowa i zwyczajnie odejść. Musiało należeć ono do niego. Dlatego po kilku metrach poczułam na swoim ramieniu jego dłoń. Znałam te smukłe palce, ponieważ nie pierwszy raz czułam je na sobie. Po mimo, iż miałam na sobie kurtkę, to jego dotyk wręcz palił moją skórę. To było zupełnie coś nowego, bo nie działał na mnie w ten sam sposób co kiedyś.

– Przestań, Zack – odwróciłam się twarzą do jego torsu i odepchnęłam go. Widziałam to zaskoczenie, które go ogarnęło. – Nie możesz prosić mnie o coś, a później traktować mnie jak pierdoloną zabawkę. Te czasy już dawno minęły – zaznaczyłam dobitnie, aby mieć pewność, że to do niego dotarło. Nie byłam już tak głupia i łatwowierna. Próbowałam doszukać się podstępu.

A może wcale go nie było?

– Chcę do domu – kontynuowałam. Czułam się wykończona psychicznie, a było to zaledwie kilka godzin w jego towarzystwie. Starych pomyśleć o tym jak poczuję się jutro rano.

– Nie możesz tak odejść – zagrodził mi drogę powrotną. Obie dłonie schował do kieszeni swoich czarnych jeansów. Był pewny swego i nie chciał mnie przepuścić. Nieważne jaki krok postanowiłam zrobić. – Obiecałaś – zmienił ton, który nie był już tak władczy.

Dostrzegłam w nim prośbę, co było praktycznie niemożliwe. Cole nigdy nie prosił, a zrobił to już drugi raz tego wieczoru. Jakby potraktował moją obietnicę za przysięgę. Wiedział jak poważnie traktowałam tego typu rzeczy. I znowu miał na mnie haczyk. Zaczęłam zastanawiać się, czy jest sens walki z nim. O wiele łatwiej byłoby mi się poddać, wrócić do domu i raz na dobre zapomnieć o Zacku Cole'u. To był jeden z najłatwiejszych scenariuszy, ale i tak on by wrócił. Wracał niczym dawne demony. On był moim demonem. Dopóki mieszkała w tym mieście nie miałam zbyt wiele ruchów, bo na każdym prędzej czy później trafiłby się on.

– Zimno mi jest i chce do domu – próbowałam być nieugięta. Chociaż i tak wiedziałam, że spędzę te noc razem z nim, to nie planowałam sterczeć na tym zimnie. Grudniowe noce nie należały do tych najprzyjemniejszych, a miałam na sobie cienką kurtkę.

– Możemy pojechać do mnie – zaoferował. Dodatkowo poruszył dwuznacznie brwiami jakby cała ta sytuacja go bawiła.

Mnie nie było ani trochę do śmiechu.

Nie ma mowy. Nie pojedziemy do ciebie. Spędzimy tę noc na neutralnym gruncie – ucięłam szybko jego fantazję. Uśmiechnęłam się do niego najbardziej szyderczo jak tylko umiałam. Nie był uśmiech równy jego, ale pomału zyskiwałam wprawę.

– Neutralnym gruncie? – powtórzy moje słowa. Najwidoczniej musiałam go tym rozbawić do momentu gdy zdał sobie sprawę, że ja wcale nie żartowałam.

– Oczywiście – potwierdziłam własne słowa. – Nie spędzę nocy w mieszkaniu socjopaty – wskazałam na niego, jakby naprawdę przede mną stał seryjny morderca.

– Socjopata? – dalej kpił sobie ze mnie w najlepsze. To było dla niego takie typowe zachowanie.

– A nie jesteś nim? – udałam zaskoczeniem. – Nie potrafisz przeżyć dnia jak normalny nastolatek – powiedziałam, na co on skinął głową. – Lubisz być oschłym i zimnym skurwielem, ranić wszystkich. Czy tak nie jest Zack?

Mogłam jeszcze dalej wyliczać jego przewinienia, ale te kilka mi wystarczyło. Bo żaden normalny dziewiętnastolatek mu nie dorównywał. Nikt w tak młodym wieku nie pałał nienawiścią do ludzi i udowadnia im, że jest lepszy. Nikt.

– Powiedziałbym ci, że ty musisz być wariatką, skoro chcesz spędzać czas z socjopatą. Ale przemilczę to – puścił mi oczko, wymijając mnie.

Chwilę zajęło mi przeanalizowanie jego słów. Obaj byliśmy nieźle popieprzeni. I to on znowu miał rację. Byłam wariatką? Możliwe. Gdybym nią nie była to nie ucieszyłby mnie jego słowa. Uświadomił mi, że nie jesteśmy normalni, ale to w porządku. Wystarczy znaleźć kogoś, kogo możecie do siebie przyrównać. Wtedy wszystko ma swoje miejsce i nic nie wydaje się chore.

Tak?

Dalej stałam w tym samym miejscu. Bacznie obserwując jak ciemnooki brunet siada na miejscu kierowcy. Nie wiem ile tak się we mnie wpatrywał, ani ja w niego. Dopiero gdy skinął głową na miejsce obok siebie, które miałam zająć, dotarło do mnie, że stoję tu jak idiotka ciesząc się z jego towarzystwa. Gdy jeszcze godzinę temu pragnęłam wbić mu te kluczyki od cholernie drogiego samochodu w krtań i odjechać. Raz na zawsze żegnając się z Zackiem Cole'm.

Dobrze, że tego nie zrobiłam.

Bo żałowałabym do końca życia.

Z nim wszystko było inne.

– Jak minęły wam święta? – zagaiłam by zacząć rozmowę. Inaczej w tej ciszy bym oszalała.

Chłopak nie spodziewał się, że podejmę próby konwersacji, więc spojrzał na mnie przenikliwie. To było zwyczajne pytanie bez ukrytych podtekstów. Wierzyłam, że jeśli chcemy to możemy zachowywać się jak prawie dorośli ludzie, którymi byliśmy.

– W porządku. Amy nie trzaskała drzwiami, a Flynn skakał z radości gdy podarowałem mu robota do samodzielnego składania – odpowiedział na moje pytanie. Mogłam się założyć, że gdy wspomniał o swoim rodzeństwie jego twarz przybrała nieco łagodniejszy wyraz.

Miałam okazję zobaczyć jakie relacje łączyły go z rodzeństwem. I wiedziałam, że Zack zrobi dla rodziny wszystko. Nie był aż tak zapatrzonym w siebie dupkiem, kiedy stawiał bliskich na pierwszym miejscu.

– Czyli święta wam się udały – podsumowałam, na co jedynie mi przytaknął.

To by było na tyle z naszej rozmowy. Zastanawiałam się jakim cudem udało nam się wcześniej dogadywać. Cole ani je nie byliśmy zbyt wylewni. Zniknęła też moja nieprzeciętna ciekawość. Jeśli nie chciał ze mną rozmawiać to nie widziałam sensu urządzać mu przesłuchania. Nie było to podobne do mnie, ale wiedziałam, że już nic nie było takie jak kiedyś. Jakby w tym aucie siedziały dwie różne osoby w przeciwieństwie do tych co jeszcze podróżowały tu wspólnie do LA.

Ale pozostały nam wspomnienia.

– Dokąd jedziemy? – odezwałam się po raz kolejny. Za oknem widziałam budynki charakterystyczne dla południowej części miasta, a to nie zapowiadało nic dobrego. – Nie chcę jechać do ciebie, Zack.

– Allen, nie jedziemy do mnie – zapewnił mnie, chociaż nie miałam pojęcia czy mogłam mu wierzyć. – Neutralny grunt, pamiętasz? – dalej nabijał się z moich słów. Przewróciłam jedynie oczami. Co cholernie go irytowało.

– Wciąż jesteś równie zabawny – uśmiechnęłam się w jego kierunku najsztuczniej jak tylko umiałam. Tym razem to on wywrócił oczami i wziął ciężki oddech. Robił tak za każdym razem gdy tylko go denerwowałam.

Nie wiedział jaką odczuwałam satysfakcję gdy go irytowałam. Była już pierwsza w nocy, a ja miałam za sobą cały dzień pracy. To uczucie było silniejsze i ani odrobinę nie czułam się zmęczona. Wręcz przeciwnie w moim żyłach krążyły adrenalina, bo nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Cole był zdolny do wszystkiego. Nawet jakbyśmy trafili do burdelu to wcale nie byłabym zaskoczona. Trafiałam już w gorsze miejsca.

– I to nazywasz neutralnym gruntem? Bar twojego kumpla? – unosiłam brwi z zaskoczenia. Jednak chłopak zupełnie mnie zlekceważył, co nie było żadna nowością.

Nie pozwoliłam sobie zostać w tyle, więc wysiadłam z auta, dobitnie trzaskając drzwiami. Spotykałam się z tym poirytowanym spojrzeniem Cole'a. Stać mnie było tylko na niewinny uśmiech. Traktował to auto jak swój drogocenny skarb, gdy ja robiłam wszystko, żeby go zirytować. W ten sposób liczyłam, że odwiezie mnie do domu.

– Ze mną nigdy nie będzie łatwo – odparłam hardo i ruszyłam na przód. Byłam pewna siebie. Zack również to wyczuł, a kąciki jego warg powędrowały do góry. Dokładnie w taki sam sposób, gdy pierwszy raz go poznałam.

Pamiętałam też jego szczery uśmiech. Sprawiał, że z aroganckiego dupka przepełnionego nienawiścią, był po prostu zwykłym dziewiętnastolatkiem. Takiego właśnie go postrzegałam. Przestał mnie przerażać wieki temu. Nawet jeśli był zdolny do wszystkiego to potrafił być normalny. Wierzyłam w to, tłumacząc sobie, że on też nie miał prostego dzieciństwa. To sprawiło, że stał się takim a nie innym człowiekiem.

– Gdybym to wiedział to już wieki temu wyrzuciłbym cię do rzeki – odpowiedział pół żartem, a pół serio. Poważnie, nie musiałam się zakładać, żeby dowiedzieć się, że był do tego zdolny.

– Czekałeś na tą okazję? Prawda? – założyłam dłonie dla klatce piersiowej. Wyczekiwałam odpowiedzi Zacka i dopóki jej nie usłyszę, to nie było mowy o wejściu do środka. Przysięgłam, że nie ruszę się z miejsca. Może i ta rozmowa to była jedna wielka dziecinada, ale wciąż tkwił w niej podtekst sprawy z przeszłości, o której tak łatwo nie zapomnimy. – Mogłeś zrobić to zanim nauczyłeś mnie pływać – wspomniałam o jednej z naszych nocy. Z dumną miną poklepałam go po ramieniu i wreszcie się ruszyłam.

Punkt dla mnie.

Sprawiłam, że Cole zaniemówił. Co bardzo rzadko się zdarzało. Zwykle to do niego należało ostatnie słowo, lecz teraz to ja poczułam tą satysfakcję. Swoim wzrokiem dosłownie wypalał mi dziurę w plecach. Gdy szarpnęłam za klamkę okazało się, że drzwi są otwarte. Wtedy ogarnęło mnie zwątpienie. To by było na tyle z mojego triumfu. Dziarski uśmiech szybko zastąpił wyraz niepokoju. Zack to zauważył i wszedł jako pierwszy. Bacznie rozglądałam się dookoła w obawie, że ktoś mnie zaatakuje.

W środku panowały ciemności. Kiedy weszliśmy do środka wpadła odrobina światła. Wszystkie krzesła były odwrócił do góry nogami na stołach. Co świadczyło, że lokal już dawno został zamknięty. Czyli coś było tutaj nie tak. Z każdą chwilą rósł we mnie strach, aż osiągnął nienaturalny rozmiar.

– Zack – szturchnęłam bruneta za rękaw, aby zwrócić na siebie jego uwagę. – Tam ktoś jest – wskazałam na sofy tuż przy toaletach. Mój zasięg wzroku był dość słaby, ale mogłam przysiąc, że ktoś tam leżał.

– Zostań tu – rozkazał mi swym głębokim barytonem. Jakby to on miał zadecydować o moich bezpieczeństwie.

– Chyba oszalałeś. Zaraz jeszcze ktoś wyskoczy zza lady – powiedziałam nie zgadzając się z nim.

Czy byłam przerażona? Strasznie. Dlatego byłam dosłownie cieniem Zac'a i podążałam za nim jak zagubiona dziewczynka. Zdałam się na niego, ponieważ był tak wysoki, że nie miałam pojęcia co znajduje się przede mną. Za to co dwie sekundy odwracałam się, by zobaczyć, że za plecami nie czeka seryjny morderca. Tej nocy przysięgłam sobie, że już nigdy w życiu nie obejrzę żadnego horroru. I to nie ważne jakby Noah mnie błagał.

Po prostu nie ma ma mowy.

– Josh – wypowiedział imię swojego przyjaciela.

Wtedy przestałam chować się za chłopakiem i stanęłam obok niego. Faktycznie na kanapie leżał jego kumpel. A po odgłosach jakie z siebie wydawał uznałam, że musiał być solidnie napruty. W identyczny sposób zachowywał się mój ojciec.

– Wstawaj! – Zack nie był zbytnio łagodny w stosunku do swojego przyjaciela. Bez ogródek potrząsnął nim z całej siły.

Josh uchylił jedynie powieki, ale i tak mogłam się założyć, że jego obraz nie był zbyt wyrazisty. Nieudolnie próbował podnieść się do pozycji siedzącej, lecz odpuścił po kilku próbach. Zack zauważył jego staranie, dlatego chwycił chłopaka i posadził go na sofie w pozycji na pół leżącej.

– Przyniosę mu wody – zaoferowałam, na co Cole skinął mi głową.

Kiedy znalazłam butelkę otwarłam ją i podałam Petersonowi. Chyba pierwsza raz widziałam jak ktoś w tak łapczywy sposób opróżniał jej zawartość. Szatyn potarł swoje oczy, jakby starał się przywrócić dawny nieskazitelny obraz. Poważnie nigdy nie widziałam go, aż tak pijanego.

– Schlałeś się w trzy dupy – stwierdziłam i usiadłam obok chłopaka. Mój głos sprawił, że Josh się wzdrygnął. Nie miał ochoty na rozmowy, ale wcale się tym nie przejęłam. – Po co to zrobiłeś?

Zastanawiał się nad swoją odpowiedzią. Mogłam założyć się, że toczył ze sobą wewnętrzną bitwę, o to czy powinien powiedzieć nam o swych zmartwieniach. Na pewno nie motywowało go spojrzenie Zacka. Ponieważ ten patrzył na niego z dezaprobatą, ale nie w przyjacielski sposób, raczej traktował go jak młodszego brata, którego zachowanie powinien potępić. Wtedy zrozumiałam, że łączyła ich tak samo mocna przyjaźń co mnie, Andersona i Wilson. Dosłownie byliśmy dla siebie rodziną i każdy się o każdego troszczył. Czyli Cole nie był tak zimnym dupkiem jak myśleli wszyscy. Na kimś mu zależało.

– To przez Blair – przyznał Josh. Kiedy wspomniał jej imię z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie.

Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Z tego co wiedziałam to byli ze sobą bardzo blisko przez te trzy miesiące, ale łączyła ich jedynie przyjacielska relacja. Z tego co twierdziła moja przyjaciółka to nie chciała być w związku, a tym bardziej z Joshem. Chłopak już raz ją skrzywdził, a ona upierała się, że już nigdy więcej nie da mu szansy.

– Co z nią? – dociekałam, bo zwyczajnie nie mogłam tego wszystkiego zrozumieć. W jaki sposób Bri mogła doprowadzić go do tego stanu, skoro teraz nie było jej nawet w mieście.

– Nie ma jej, zostawiła mnie – szatyn swój wzrok utkwił w betonowej posadzce. Jakby wstydził się o tym mówić. – Tak ją kocham – dodał szeptem. – Kurwa, tak zajebiście ją kocham – majaczył bardziej do siebie. Zerknęłam na chłopaka stojącego obok mnie, ale jego twarz pozostawała niewzruszona. – Zjebałem wszystko. Nigdy nie będzie moja. Kurwa jestem taki pojebany...

Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo zatracił się w mojej przyjaciółce. Blair nie była zwykłą laską do łóżka, jak mówili wszyscy w szkole. Josh naprawdę ją kochał. Miał też rację, to on wszystko popsuł. Jednak wykazał skruchę i chciał ją odzyskać. Nie miałam serca dobijać go jeszcze bardziej, bo naprawdę musiałby wydarzyć się prawdziwy cud, żeby mu wybaczyła. Wilson bardzo długo chowała urazę, ale i tak zaskoczył mnie fakt, że pozostała z Joshem w przyjacielskich stosunkach. Sprawił to moment, gdy Bri została skrzywdzona, a on wtedy trwał przy niej.

– Nachlałeś się z powodu blondyny, z którą nie jesteś? – zaśmiał się bezczelnie Zack. Czuć było od niego pogardę. Nie zaskoczyło mnie to, bo on sam gardził miłością. Dla niego w ogóle mogłoby nie istnieć takie uczucie. – Gdzie podział się Peterson, którego znam? Bo na pewno nie odjebywałby takiej maniany z powodu jakiejś panny.

Chciał postawiać go do pionu. Jednak nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa miały dokładnie odwrotny skutek. Niebieskie oczy Petersona nie chowały się już pod wachlarzem rzęs, a były szeroko otwarte.

– Blair nie jest jakąś tam panną – nawet pijany stanął w obronie swojej miłości. – Zrozumiesz to gdy kogoś wreszcie pokochasz, bo na razie rola skurwiela zajebiście ci wychodzi – nawtykał mu nawet po pijaku. Doszło do ostrego zgrzytu między nimi.

Przynajmniej tak myślałam. Chłopak nie przejął się wcale słowami przyjaciela. Jakby tą informacja były zupełnie prawdziwa. Nie tylko ja go tak postrzegałam. Josh może i celowo chciał mu na wtykać, ponieważ uznał jego miłość za zwykła zabawkę.

– Chodź lepiej odwieziemy cię do domu. Jutro będziesz miał niezłego kaca – zamiast ciętej riposty, której mogłam się spodziewać po ciemnookim. Udał, że  nie słyszał jak go obrażał.

Może i nie do końca, ponieważ szarpnął za barki Josha i postawił go na równe nogi. O dziwo nie chwiał się tak bardzo jak myślałam, że był pijany. Cole miał tyle siły, że bez problemu zaprowadził go do auta, gdy ja zamknęłam bar. Naturalnie zostawiłam cały ten bałagan w środku, by Josh miał jutro co pamiętać, sprzątając ten syf. Cole wepchnął go na tylnie siedzenie, a ja zajęłam miejsca z przodu. Czułam się dzięki temu o wiele ważniejsza i było to miłe uczucie.

– Masz klucze od mieszkania? – zapytał go chłopak, odpalając silnik. Widocznie musiał wziąć do siebie moje słowa i zdecydował się, że nie pojedziemy do jego mieszkania.

Jeszcze nie byłam gotowa na ten krok. Za dużo wspomnień powróciły do mnie na raz. Miałam świadomość, że to wszystko dzieje się zbyt szybko i jest zbyt idealnie. Życie nauczyło mnie, że w wszystko w takim momencie musi się spieprzyć. Niby dlaczego my mieliśmy być wyjątkiem? Nie było ku temu odpowiednich argumentów. Czyli czekało nas to co wszystkich. Chyba, że to my szydziliśmy z świata i zamiast z nim walczyć po prostu egzystowaliśmy. Lecz nie robiliśmy tego w zwyczajny sposób. Zdecydowanie nie. Robiliśmy tak, żeby wygrać i udowodnić innym, że jeszcze nie spisano nas na straty.

Razem byliśmy wyjątkowi.

Może i nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo raczej odgrywaliśmy tutaj czarne charaktery. W tym świecie przypadły nam rolę złych. Chociaż tak naprawdę mówiono, że nikt nie był zły, a los ich do tego zmusił. Jednak w naszym wypadku los odegrał dużą rolę, to staliśmy się egoistami z własnego wyboru. Bo po co bez sensu łudzić się, że nie jesteśmy popsuci? Dość już miałam tych kłamstw, które sobie wpajałam. Dzięki temu chłopakowi, którego już dawno spisano na straty, sięgnęłam dna. I to nie było zbyt wiele powiedziane. Naprawdę upadłam jak mało, który człowiek. Nie podniosłam się z tego dna. Pozwoliłam pewnej części mnie umrzeć i dałam szansę tej nowej. Wciąż nie stałam się idealna, ale obiecałam sobie, że nigdy więcej nie umrę.

– Nie! Nie do mnie! – wybełkotał Josh z tylniego siedzenia. W jego głosie pobrzmiewał prawdziwy sprzeciw. Dosłownie jakbyśmy mieli zaraz go aresztować, co było totalnym absurdem.

– Dlaczego nie? – tym razem to ja zainteresowałam się słowami chłopaka. Widziałam jak Cole tracił swoją cierpliwość.

Podobnie jak ja Zack nie rozumiał zachowania chłopaka. Było to wręcz nieprawdopodobne, aby zachowywał się tak z powodu mojej przyjaciółki. Uczucie, którym ją darzył było silne, ale nie mogło sprawić, że nie chciał wracać do domu. Tym bardziej, że nie było w nim Ness, która mogła się z niego nabijać. Jego kuzynka wciąż przebywała u swojej rodziny w Minnesocie.

– Zgubiłem... – urwał w połowie zdania. Chyba on sam musiał zastanowić się co tak właściwie zgubił.

– Peterson, gdzie masz te jebane klucze? – wycedził Zack przez zaciśnięcie zęby. Jego knykcie, aż pobielały, ponieważ tak mocno trzymał kierownicę.

– Josh! – musiałam czym prędzej interweniować, inaczej zapowiadał się prawdziwy wybuch ze strony bruneta. Na dźwięk swojego imienia chłopak odrobinę się otrząsnął.

– Alex – wypowiedział imię chłopaka. Natychmiast połączyłam wszystkie kropki. Josh nie doprowadziłby się samodzielnie do takiego stanu. Za to z Alexem Gomezem już tak. – Przepadł. Nie ma...

– Kurwa, jeszcze będę szukał tego pacana – warknął Cole. Jutro rano zdecydowanie nie chciałabym być w ich skórze.

– Wiesz, że serio musimy go znaleźć – powiedziałam, przez co Zack odwrócił się do mnie twarzą. – Na bank coś odwalili albo to zrobi. Nikt tego nie ogarnie, czyli mają tylko nas – uświadomiłam mu jak wygląda sytuacja.

Nick, który zawsze niańczył swojego brata spędzał resztę miesiąca u rodziców we Włoszech. Nie mogliśmy też prosić o to Mike'a i Liv. Może i byli najbardziej dojrzali z naszej paczki, to nie mogliśmy zalać na nich wszystkich problemów na dodatek w środku nocy. Tym razem to my musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Mogłam się założyć, że nawet przypadkowi ludzie bardziej by się do tego nadawali, ale padło na nas.

– Gdzie mam po niego jechać? – Cole z każdą upływającą minutą stawał się coraz mniej cierpliwy. To tylko kwestia czasu zanim nie wytrzyma i wybuchnie.

– Haha, tu byliśmy trochę, później tam... – szatyn z tyłu bawił się w najlepsze. Zupełnie wszystko go bawiło. Nawet migoczące światła samochodów jadących z naprzeciwka.

– Gdzie?! – teraz to moja cierpliwość dobiegła końca. Nie chciałam spędzać nocy na poszukiwaniu ludzi. Marzyłam o śnie, ponieważ cały dzień spędziłam na nogach.

– Nie wiem – przyznał, pocierając skronie. Ten sposób miał mu przypomnieć. – Była droga, dużo aut i szybko jeździły – wymieniał fakty, które cudem zapamiętał.

– Autostrada – wyprzedził mnie Zack, chociaż ja też dokładnie o tym pomyślałam. – Oby nie została z niego mokra plama na asfalcie. Szykuj worki, Allen – zaśmiał się cynicznie. Los przyjaciela wcale go nie obchodził.

Był pieprzoną oazą spokoju.

Gdzie ja już dawno podkradałabym zmysły. Nie umiałam być równie obojętna co on. Zbyt przejmowałam się każdą błahostką. Nawet teraz, gdy życie Alexa stało pod znakiem zapytania, robiłam wszystko byle nie zwariować. Tak bardzo chciałam znaleźć się na miejscu, ale wizja rozjechanego ciała wcale mnie nie motywowała. Wiedziałam do czego chłopak był zdolny, kiedy wypił zbyt wiele. Nie myślał, a po prostu robił.

– Zobacz! Tam ktoś jest! – nakazałam chłopakowi zatrzymać auto na poboczu. Dostrzegłam tam czyjąś sylwetkę, niestety było zbyt ciemno, żeby stwierdzić, czy to właściwa osoba.

– Alex! – zawtórował z tylnego siedzenia Josh. Szatyn nagle ożył i zaczął podśpiewywać jego imię. – O tak brachu żyjemy i jeszcze bardziej się spijemy!

Wytrzeszczyłam oczy, ponieważ to było dla mnie już za wiele. W klubie gdzie pracowałam nie spotykałam, aż tak wielu osób w stanie podobnym do Petersona. Oczywiście rzucali do mnie jakieś zgryźliwe uwagi lub głupie teksty, ale dosłownie nikt nie przypomniał moich znajomych.

Jedynie Noah im dorównywał. Idealne trio. Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, lecz jak widać nie. Wystarczyło tego doświadczyć, żeby zmienić zdanie.

– Idioci zawsze dożyją końca – warknął Zack nim wysiadł z auta.

Ze swojego miejsca obserwowałam jak Cole chwyta Alexa za skrawek koszulki i prowadzi go prosto do samochodu. Był dość brutalny, ale nie mogłam go za to winić. Po jego minie widziałam, że ma już dosyć tej nocy.

Dla mnie była to przyjemna odskocznia od rutyny. W końcu działo się coś innego. Nie przeszkadzało mi nawet zmęczenie. Wręcz przeciwnie jeszcze bardziej sprawiło, że podobało mi się to wszystko. Przeżyliśmy już tyle chorych akcji, że ta wcale nie była dla mnie czymś starszym. Właściwe stała się jednym z lepszych wspomnień jakie zachowam z mojego nastoletniego życia.

– Siemanooo – blondyn wsiadając celowo przedłużał ostatnią literę. – Ziomuś zoba co mam – powiedział dumnie.

Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to co chłopak trzymał w dłoniach. Był to znak drogowy. Zamrugałam dwukrotnie licząc, że coś mi się przewidziało, ale nic z tego. Znak wciąż był na jego kolanach.

– Ja pierdolę, ale chora akcja. Mamy znak – zachwycał się tym Josh. Musiałam spojrzeć na Zacka, który usiadł na swoim dawnym miejscu zupełnie ignorując chłopaków, którzy bawili się w najlepsze.

– Musimy go odwieźć, bo będą problemy – poinformowałam chłopaka. Znak stop to nie byle co i zdecydowanie powinniśmy go odłożyć na miejsce, nim ktoś się zorientuje. Nikt z nas nie potrzebował więcej problemów.

– Poważnie? Jakoś na to nie wpadłem, Allen – odpowiedział mi sarkastycznie. – Skąd go masz? – tym razem zwrócił się do Gomeza.

Chłopak przez chwilę się zastanawiał, dlatego uważałam, że będzie z tego niezła awantura. Dokładnie tak samo jak w Los Angeles, gdzie on i Noah wypuścili psy ze schroniska. Brakowało tutaj Nessy i jej drogich ubrań. Kolejny kłopot stanowił fakt, że byliśmy w mieście gdzie mnie kojarzono.

– Ze skrzyżowania – odparł błyskotliwie, jakby była to jedna z najmądrzejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek powiedział.

Cały on.

– Określ się dokładniej – naciskał na niego, chociaż Cole miał świadomość, że nic z tego.

– Momencik – chłopak robił pauzę i ćknął. W tym momencie Alex opuścił głowę między swoimi kolanami i puścił pawia.

– Oho, który ma teraz słabą głowę – zwrócił się szatyn do swojego kompana. Był to ostatni gwóźdź do trumny.

Cole był bardzo bliski zatrzymania się i pozabijania ich wszystkich. Traktował swoje BMW jak świętość. A Alex właśnie je zbezcześcił. Mógł śmiało postawić na swojej drodze krzyżyk. Nawet Josh nieco się uspokoił, ponieważ zauważył to wkurwienie na twarzy swojego najlepszego przyjaciela.

– Lepiej będziemy jak ich odwieziemy. Później zajmiemy się sprawą znaku – zasugerowałam by załagodzić tą sytuację.

– Dobra – brunet zgodził się ze mną, po czym zawrócił do południowej części miasta.

Jakieś dziesięć minut później zatrzymaliśmy się pod blokiem, w którym Josh wynajmował swoje mieszkanie. On w przeciwieństwie do Alexa nie zgubił swoich kluczy. Ale ja i Zack uznaliśmy, że i tak nie było sensu ich szukać. Gomez będzie musiał zaczekać do powrotu swojego brata, żeby dorobić sobie komplet.

W myślach przeklinałam Petersona za fakt, że musiał mieszkać na ostatnim piętrze. Chłopak ledwo co podnosił nogi i znaczną część swojego ciężaru opierał się na mnie. Chociaż nie mogłam narzekać, ponieważ Cole musiał nieść Alexa. Jednak on miał zdecydowanie więcej siły, niż ja.

– Jaki jest kochany, kiedy śpi – powiedział sarkastycznie. Miał na myśli Alexa, chłopak zdążył zaliczyć zgona. Cole nie był dla niego łaskawy i rzucił go na kanapę. Właściwe to tylko głowa i klatka piersiowa wylądowały na niej. Natomiast reszta ciała skończyła na podłodze.

– Mógłbyś być chociaż trochę zainteresowany swoimi kumplami? – zganiłam go i posłałam mu piorunujące spojrzenie. Gdyby na to nie patrzeć to wciąż był jego kumpel i nie miał prawa tak go traktować.

– Nachlali się jak imbecyle i odjebali manianę. Nie robię za pieprzoną niańkę – stał pod ścianą. W jego oczach widziałam to mordercze spojrzenie. Przemawiała nim prawdziwa złość, której nie widziałam od bardzo dawna.

Zdecydowanie pasowała do niego rola tego złego. Nie był ani trochę miły czy empatyczny. Liczył się on sam i jego priorytety. W życiu nie było mowy, żeby postawił kogoś ponad siebie. Josh był dla niego niczym brat, ale on też nie był tym wyjątkiem. Traktował go jak każdego.

– Dobrze, że jak ty na początku naszej znajomości byłeś pijany, to odstawiałam cię do domu – przypomniałam mu, że sam był w podobnej sytuacji. Z perspektywy czasu wiem, że wtedy zachowałam się strasznie nieodpowiedzialnie. Bo nie wiedziałam, że nawet chęć mojej pomocy mogła przynieść odwrotne skutki. Gdy Cole był nietrzeźwy, to byłam łatwym celem dla jego wrogów. Tamtej nocy mogli na niego czekać, a ja stałabym się ofiarą.

– Od zawsze mówiłem, że masz za dobre serce, Allen – odpowiedział mi, po czym jakby od niechcenia odepchnął się od ściany.

– A ty dokąd? – byłam zupełnie zdezorientowana jego zachowaniem.

Mimo, iż jego tajemniczość nie była dla nikogo nowością, to bacznie go obserwowałam. Musiałam być gotowa na każdy ruch, bo gra cały czas się toczyła. Nie mieliśmy zasad, więc mógł uderzyć w każdym momencie. Na tym to polegało. W każdym momencie powinnam być na tyle silna, żeby odeprzeć jego atak.

Ale ja nigdy nie byłam silna.

– Muszę wyczyścić tapicerkę – przypomniał o swoim cennym samochodzie, który zbeszcześcił Alex. – Ty baw się w empatyczną Madison.

Nic już więcej nie odpowiedziałam, ponieważ Cole udał się do łazienki. By za chwilę wyjść z mieszkania z wiadrem pełnym wody i gąbką. Stałam tak po środku salonu o mało nie pękając ze śmiechu. Ten widok był jedną z zabawniejszych rzeczy jakie dano mi zobaczyć.

Do moich uszu dobiegł drobny huk i to wcale nie było chrapanie blondyna.

JOSH!

Całkowicie zapomniałam o Petersonie, bo byłam tak zajęta rozmową z Zackiem. Chłopak musiał najwidoczniej dojść do swojej sypialni. Dlatego poszłam to sprawdzić. Drzwi były zamknięte. Nie miałam pewności czy mogę od tak wejść do środka. Zastukałam dwa razy, ale zero odpowiedzi. Odczekałam jeszcze chwilę, a potem weszłam do środka. Josh stał po środku pokoju bez koszulki i walczył z paskiem od spodni.

– Pomożesz mi – poprosił, a jego pijacki ton odbijał się echem o puste ściany. W pokoju nie było nic więcej prócz łóżka i szafy, w której zapewne trzymał ubrania. – Proszę – ponowił swoją prośbę.

Wahałam się, ponieważ nie wiedziałam czy powinnam. Lecz w końcu się przełamałam i pomogłam zdjąć mu spodnie. Było to dość niezręczne, ale w tamtej chwili o tym nie myślałam. Oczekiwał mojej pomocy. Nie było tutaj Blair, więc to ja musiałam zastąpić jego byłą dziewczynę. W sumie cieszyłam się, że nie musiała tego widzieć, bo dosłownie płonęłam z czerwoności. Raczej wątpię, żeby Josh kiedykolwiek o tym wspomniał o ile to zapamięta. Ja też nie miałam takiego zamiaru. Położyłam go do łóżka i nakryłam kołdrą, która przypominała flagę USA tylko w czarno białych odcieniach.

– Dziękuję – wymamrotał, kiedy już miałam zamiar odejść. Sprawił, że się zatrzymałam.

– Nie masz za co. Bardzo chętnie rozbieram mężczyzn – powiedziałam żartując w stylu Noah. Josh i tak nie będzie pamiętał tej rozmowy.

– Nie chodziło mi o to – wskazał ręką na skraj łóżka. Był to znak, że mam usiąść obok niego, więc usiadłam i pozwoliłam mu kontynuować. – Za to co robisz dla Zacka. Nikt nie był dla niego tak dobry jak ty – położył dłoń na moim ramieniu, jakbym zrobiła coś wielkiego. Ale dalej nie rozumiałam o co mu właściwe chodziło. – Nawet Leyla, od razu jej nie lubiłem, ale kiedy poznałem ciebie wiedziałem, że dobrze trafił – Josh mówił dalej, ale ja nie byłam w stanie tego słuchać. Może i był jego najlepszym kumplem, ale nie miał racji. – Przez te miesiące gdy ciebie nie było znowu dopadł go mrok. Jesteś jego światłem Mad...

– Dobranoc, Josh – przerwałam mu tą ckliwą przemowę i wyszłam.

Nie byłam w stanie znieść więcej. Josh się mylił i to cholernie. Nasza znajomość nie była dobra, bo nie byłam światłem. Mną też władał mrok. Razem tylko się niszczyliśmy. Już raz tego doświadczyliśmy. Nigdy nie poznałam też byłej dziewczyny Zacka, ale sądząc po opowieściach jego przyjaciół, to była otchłanią, która ciągnęła go w swoją stronę wydobywając z niego co najgorsze. Zack Cole miał chore ambicje, przez swoje dzieciństwo. Jednak te wydarzenia nie sprawiły, że przestał być zdolny do miłości i innych uczuć. Leyla Taylor i jej śmierć dopiero to zmieniła.

Jedno wydarzenie może zmienić nas całkowicie.

Miałam mieszane uczucia, co do pijackich wyznań Petersona. Nie traktowałam tego zbyt poważnie, ale nie mogłam zupełnie tego lekceważyć. Wydarzenie, które zbyt dokładnie analizowałam. Czasem chciałam po prostu móc wyłączyć zdolność myślenia. Wtedy wszystko byłoby o wiele łatwiejsze. Zero zmartwień. Marzyłam o tym od lat, lecz nie dane było mi zaznać spokoju.

– Posprzątałem ten chlew. Co nie oznacza, że Gomez nie będzie płacił za pranie tapicerki – Cole wszedł do środka. Jego obecność sprawiła, że przestałam roztrząsać każdy element i skupiłam się na nim.

Dziękowałam jemu w duchu, że już nie będę zmuszona do moich wiecznych walk z myślami. Czułam jak to mnie wykańczało i już byłam na skraju wytrzymania. Miałam przeczucie, że zaraz zwariuję czego nie chciałam. Szybko musiałam zająć czymś swoje myśli.

– Odwieź mnie do domu – poprosiłam bruneta. Chociaż sama nie byłam pewna swoich słów.

Zgubienie to idealne słowo, które opisywało mnie w tym momencie. Bacznie obserwowałam twarz Zacka, na której pojawiło się zrozumie. Od zawsze wiedział, że mógł czytać ze mnie jak z otwartej księgi. Wiedział co się działo, nie musiałam nic mówić. Byłam bezbronna, sama nie wiedziałam czego tak naprawdę chcę. Jeszcze te słowa Josha zwyczajnie namieszały mi w głowie. Poczułam nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, ale z całych sił starałam się je stłumić. Zbyt wiele spraw zaprzątało mi głowę.

– Obiecałaś, że spędzisz ze mną całą noc – powiedział przyciszonym głosem. Nie był to rozkaz czy złość, a raczej rozczarowanie. Potrzebował mnie, przecież poprosił. A ja jak zawsze nie umiałam sobie z niczym poradzić i chciałam uciekać.

Tchórz to za słabe określenie dla osoby mojego pokroju. Otaczałam się w bańce nieświadomość, by już nigdy tak bardzo nie cierpieć. Wydawało mi się, że tak będzie łatwiej. Wtedy za każdym razem zjawiał się on. Zack Cole. Otwierał mi oczy, a cierpienie nabierało nowego znaczenia. Mogłam znieść wiele, bo czułam w sobie siłę.

– Wiem, że obiecałam – podeszłam do niego, spoglądając w te anielskie oczy. Nie robiłam tego od tak dawna, co nie znaczy, że przez całą noc o tym nie marzyłam. – I zostanę, Zack – zapewniłam go. Tego właśnie potrzebował. Postawiłam jego ponad siebie, taka już zwyczajnie byłam. W innym wypadku poczucie winy nie dałoby mi żyć.

Wystarczył mi ten znajomy blask, by wiedzieć, że moja słowa przyniosły mu ulgę. Chyba pierwszy raz na czymś tak bardzo musiało mu zaleźć. Dalej nie wiedziałam co się stało, że tak bardzo pragnął mojej obecności. Jeśli zapytałabym go w porost to i tak wątpiłam, że doczekam się odpowiedzi. Zack nigdy się nie zwierzał, wolał wszystkie przeżycia zostawić dla siebie. Zamykał wewnątrz swojej duszy na klucz, którego pilnie strzegł. Nikomu  nie ufał, tak jak sobie, dlatego wątpiłam, że kiedyś komuś go podaruje.

– Musimy odstawić znak, nim wzejdzie słońce – odezwał się, a jego szept brzmiał cudownie. Na usta wkradł się lekki uśmiech, który stanowił jego wizytówkę.

Poczułam przyjemny przypływ adrenaliny. Od dawna nie robiłam niczego w podobnym stylu. Nie licząc pobytu w więzieniu przez bójkę. Z Cole'm wszystko nabierało zupełnie nowego znaczenia, a ryzyko stanowiło zabawę. Owszem, miałam nastoletni umysł, bo cieszyłam się z nielegalnych występków. Nie śmiałam temu zaprzeczać.

Każdy korzysta z ostatnich dni młodości.

– Skąd mamy wiedzieć, gdzie Alex zabrał ten znak? – byliśmy na klatce schodowej, a mnie przyszło do głowy, że nie wiemy gdzie szlajał się blondyn.

– Nie wiemy, Allen – zatrzymał się przed niebieskim BMW i spojrzał na mnie. – Musimy objechać całe miasto i znaleźć to czego szukamy – oświecił mnie, jakbym sama nie potrafiłam się tego domyślić.

– Nie wierzę – oburzyłam się, ponieważ to brzmiało wręcz nierealnie.

– Mówiłem, że to palant. Ale nasza troskliwa Madison musiała go bronić – wspomniał mi, po czym usiadł na kierownicą i odpalił silnik. Na jego twarzy malował się wyraźny triumf. – Wsiadaj – powiedział już bardziej stanowczo.

Akurat w tej sprawie miał rację. I tylko dlatego zdecydowałam się zamknąć i zajęłam miejsce pasażera. Tuż obok chłopaka, a w bagażniku wieźliśmy drogowy znak.

Po prostu świetnie!

Minęło pół godziny, a my dalej krążyliśmy bez celu po mieście. Nigdzie nie brakowało znaku. Widziałam to poirytowanie bruneta za kierownicą. Był tym równie zmęczony co ja, ale nic nie powiedział. Również nie miałam siły mówić. Zapragnęłam znaleźć się w swoim łóżku i nie opuszczać go przez miesiąc. Jako iż była zima słońce nie wzeszło, a na dworze panowały ciemności, przez co zasięg mojego wzroku był dość ograniczony.

Wzdrygnęłam się, kiedy mój telefon zaczął dzwonić, ponieważ się przestraszyłam. Chwilę zajęło mi wyjęcie telefonu z kurtki, lecz w końcu trzymałam go w rękach.

– To Noah – wyjaśniłam Zackowi, który w odpowiedzi skinął głową. Nie wiem właściwie czemu mu to powiedziałam, znałam jego podejście do mojego przyjaciela, ale to był odruch gdy zobaczyłam jego imię na wyświetlaczu.

Natychmiast odrzuciłam połączenie. Szybko przyszły do mnie myśli, że znów może dziać się coś złego. Równie prędko je odgoniłam. Tym razem miałam do wyboru Cole'a albo Andersona. Wielokrotnie stawiałam na swojego kumpla, lecz coś podpowiadało mi, że powinnam postąpić inaczej. Przeczucie mówiło mi, że to Zack był w potrzebie.

– Nie odbierzesz? – Cole był zaskoczony moim zachowaniem. Musiał przywyknąć, że zawsze przez Noah kończyły się nasze wspólne chwile.

– Poradzi sobie – powiedziałam pewnie. Chociaż nie byłam pewna. Zdałam się na własną intuicję.

Musiało mi to wystarczyć.

Dostałam wiadomość. To ona rozwiała moje wszelkie wątpliwości. Natychmiast kliknęłam w ikonę ze zdjęciem chłopaka.

Noah: Gdzie jesteś???

Zaśmiałam się pod nosem. Nie mogłam nie roześmiać się z jego ciekawości. Moje obawy były absurdalne. Musiałam założyć się, że właśnie skończył grać i zorientował się, że mnie nie ma. Anderson miał wyczucie czasu, nie powiem.

Madison: Wrócę nad ranem

Odpowiedziałam na jego pytanie. Odczytał natychmiast i pojawiły się trzy kropki, które sugerowały, że coś jeszcze pisze.

Madison: Idź spać

Nakazałam mu, żeby odpuścił sobie dalszą część przesłuchania. Nie było szans, że wyciągnie ze mnie cokolwiek. Zauważyłam, że od teraz wolałam zachowywać większość rzeczy z mojego życia dla siebie. W ten sposób chroniłam swych przyjaciół. Nie chciałam, żeby ktoś nas skrzywdził.

Już nigdy.

– Martwił się gdzie jestem. Skończyłam zmianę kilka godzin temu, a nie wróciłam do domu – odezwałam się w stronę Zacka, zwracając na siebie jego uwagę. Poczułam dziwną potrzebę wytłumaczenia się z tego.

– Musimy mu naprawdę na tobie zależeć, Allen – powiedział, nie odrywając wzroku od drogi. W tonie jego głosu nie wyczułam nuty nienawiści, a raczej szczerość. Co było po prostu do niego niepodobne.

Zack nigdy nie pałał szczególną sympatią do moich przyjaciół. Jednak tym razem było inaczej.

– Mówisz o Noah, jakbyś zaczął go tolerować – w moim głosie tkwił zaskoczenie. Totalnie zbiło mnie to z tropu. Bo co sprawiło, że chłopak zmienił swoje nastawienie?

– Jest mi obojętny – wzruszył neutralnie ramionami.

– Kiedyś nie był – drążyłam ten temat, by poznać odpowiedź. Moje postępowanie nie należało do najbezpieczniejszych, ale ciekawość wzięła górę.

– Nie toleruję ćpunów – wytłumaczył mi. – Teraz też mu nie wierzę. Ale ty mu ufasz – powiedział, a jego słowa trafiły prosto w moje serce.

Czyli on też spisał Noah na straty, ale postanowił zmienić podejście dla mnie. Pewnie uważał mnie za nawiną, bo przecież jak osoba uzależniona może skończyć z dragami? Prędzej czy później i tak wróci do dawnych nawyków. Tak ludzie postrzegali wszystkich z podobnymi problemami. Jedynie ja liczyłam na zbawienie i wierzyłam w cuda.

– Zack – zaczęłam, ponieważ wpadłam na pewien pomysł i chciałam się nim podzielić. – Alex był na autostradzie. Czyli stamtąd mógłby być ten znak stopu – powiedziałam prawie pewna tej myśli.

Objechaliśmy miasto kilka razy i nic. Więc autostrada była naszym jedynym wyjściem, gdzie jeszcze szukaliśmy. Trzeba było odnaleźć jakąś alternatywę. Nadzieja to jedyna rzecz, która nam pozostała.

– Czasem Allen używasz mózgu – stwierdził ozięble Cole. Jednak wiedziałam, że powiedział to w żartach. Tak naprawdę był dumny z mojego pomysłu.

Musiał natychmiast to sprawdzić. Coraz bardziej cieszyło mnie jego towarzystwo. Ta noc sprawiła, że wróciły moje chęci do życia. Świat już nie był czarno biały, nabierał barw. Może i nieco tych mroczniejszych. Ten chłopak niósł ze sobą nie tylko ból i cierpienie, ale tez nienawiść. Dzięki niemu zrozumiałam, że nienawidzę tego przeklętego świata. Każdego człowieka traktowałam jak wroga.

Przejechaliśmy całą autostradę, lecz trafiliśmy na kolejny ślepy zauek. Kiedy mieliśmy się poddać, zauważyłam coś.

– Mamy to! – wrzasnęłam, gdy minęliśmy pusty słup, gdzie brakowało tablicy informacyjnej. Było to przy wjeździe od strony lasu. Właściwe mało osób go używało, ponieważ trzeba okrążyć miasto. Dlatego początkowo nie braliśmy go pod uwagę. Szczerze to prawie o nim zapomniałam.

Zatrzymaliśmy się na poboczu. Po niecałych dwudziestu minutach, znak był jak nowy. Nie pozostały żadne ślady po kradzieży. Tym razem nam się udało i nikt nie poniesie konsekwencji. Mogłam odetchnąć w wyraźną ulgą. Lecz tylko ja, ponieważ chłopak wciąż był ostrożny. Jakby najgorsze miało się dopiero zacząć.

Zdecydowanie zbyt wcześnie poczułam się bezpieczna. Jak za dotknięciem różdżki, kilka mil od nas usłyszałam syreny. To nie były moje złudzenia, Zack też je słyszał. Nasz koniec był bliski. W mojej głowie zrodziła się panika. Nie mogłam znowu siedzieć na dołku. Wtedy ojciec wyślę mnie do internatu. Uświadomiłam sobie, że bałam się go. Mógł zrobić dosłownie wszystko. Od pobicia mnie do wysłania na drugi koniec kraju. Nie pomoże tutaj moją nienawiść ani Charlotte. Zbyt wiele razy stawała w mojej obronie, ale dwie noce na komisariacie w przeciągu jednego miesiąca nie brzmiały najlepiej.

– Wsiadaj, Allen. Chyba, że chcesz zostać i przywitać się z tatusiem – powiedział Cole, przez co wybudził mnie z transu. Spostrzegłam, że chłopak już siedział za kółkiem, a auto było gotowe do odjazdu.

Szybko musiałam się otrząsnąć, ponieważ syreny policyjne stawały się coraz głośniejsze. Radiowóz jechał wzdłuż autostrady. Widzieli nas. Zatrzasnęłam drzwi, a Zack odjechał z piskiem opon.

– O Boże... – mruknęłam przerażona. Trwaliśmy w policyjnym pościgu, a ja miałam dopiero siedemnaście lat. Zostałam prawdziwym przestępczynią. – Nie damy rady, lepiej podać się już teraz Cole – stwierdziłam niepewnie. Nie widziałam innego wyjścia z tej sytuacji.

– Poważnie mówisz, Allen? – odwrócił głowę w moim kierunku, ale samochód jeszcze bardziej przyśpieszył. – Mam zawiasy, nie pójdę dzisiaj siedzieć – przypomniałam w jakim położeniu się znajdował.

Miał zdecydowaną racje. Mi groziły jedynie zawiasy, o ile mój ojciec nie zatuszuje wszystkiego, natomiast Zack może pójść do więźnia. Wszyscy i tak już obstawiają, że Zack prędzej czy później tam skończy, ale na pewno nie dzisiaj.

– Skręć! – nazwałam ostro, ale brunet beż sprzeciwu wykonał moje polecenie. Zjechaliśmy z głównej drogi, wjeżdżając w głąb lasu. Zack dość zwinnie manewrował kierownicą omijając drzewa.

Już widziałam jak rozbijamy się na jednym z nich. A nawet nie zdążyłam nikomu powiedzieć jaką trumnę bym chciała. Teraz byliśmy zbiegami uciekającymi przed policją. W razie naszej śmierci, nie zasłużymy na trumny. Pochowają nas w czarnych workach. Nie tak planowałam zakończyć swój młody żywot.

– Zgubiliśmy ich – stwierdził Cole, po jakiś trzydziestu minutach. Przez ten czas prawie wcale nie odpychałam. Uciekaliśmy z ogromną prędkością, ale nam się udało. Byliśmy już bezpieczni i tylko to się liczyło w danym momencie. Mógł już wyjechać na główną drogę.

– Udało nam się – wyszeptałam, lecz mój głos był ledwie słyszalny. – Udało nam się – powtórzyłam głośniej. Sama nie dowierzałam w to co miało tutaj miejsce. Adrenalina wciąż krążyła w moich żyłach.

Dlatego nie myślałam zbyt długo nad sowimi czynami. Odpięłam pasy bezpieczeństwa i rzuciłam się Zackowi na szyję. Moje zachowanie zbiło go z tropu. W tym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Miliony emocji tkwiły w naszych oczach. Nie wypowiedziane słowa i uczucia. Wszystko się ze sobą zmieszało. Miałam ochotę go pocałować i poczuć ten znajomy dreszcz, który zawsze mnie dotykał, gdy nasze usta się spotykały. Jednak coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że mam tego nie robić tylko uciekać. Nasze usta dzieliły milimetry. Cole wciąż jechał, ale większość swojej uwagi skupił na mnie. Kolejna z chwil gdzie nie umiałam wyjaśnić, co tak właściwie nas łączy. Jeszcze kilka tygodniu temu życzyłam mu wszystkiego co najgorsze. Parę miesięcy temu bałam się na samą myśl o nim. A teraz? Teraz nie wiedziałam w jakim położeniu się znajdowałam. To wszystko było dla mnie nowe. Jakbym została zmuszona poznać go na nowo, a wszelkie wspomnienia o nim wyparowały. Tego było za wiele jak na dzisiejszą noc.

– Odwieź mnie do domu, proszę – dodałam, aby dotarło do niego, że więcej nie dam rady znieść.

Dochodziła piąta. Czyli wypełniłam jego prośbę i spędziłam z nim tą noc. Teraz nadeszła moja kolej na prośbę wobec niego. Powinnam już wracać. W ostatniej chwili otrząsnęłam się, nim zrobiłam coś czego bym żałowała. W jego obecności musiałam zachować ostrożność, dziś omal się nie zapomniałam. Widziałam na jego twarzy zrozumienie i on też myślał w podobny sposób do mnie.

– Dobrze, Madison – odpowiedział łagodnie i zawrócił.

***

Hejka! Wiem, że obiecałam wstawić rozdział jutro, ale udało mi się wyrobić wcześniej. Dlatego wstawiam go już dzisiaj. Tak jak obiecałam dostaliście w nim dużo Mack. Mam  nadzieję, że wam się podoba.

Buziaki;***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro