5. Jeszcze wszystko przed nami.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Zack mnie odwiózł, nie poszłam bezpośrednio do siebie. W głowie miałam istny mętlik. Wszystkie uczucia we mnie buzowały przyćmiewając mój rozsądek. Potrzebowałam chwili na uspokojenie. Dlatego wybrałam dach. To był mój schron, gdzie od lat ukrywałam się przed światem. Tutaj byłam tylko ja i moje myśli. W prawdzie dziś nie mogłam podziwiać wschodu słońca, ponieważ niebo nad San Fran były zachmurzone.

Usiadłam na skraju budynku i wyjęłam telefon. Marzyłam by usłyszeć ten głos i wybrałam jego numer.

– Myślałam, że już mam to za sobą – wyszeptałam, odkładając urządzenie obok mnie. Jakiś czas temu pożegnałam Simona Bruce'a. Powinnam sobie darować te ckliwe rozterki. Każde odeszło w swoją stronę.

Być może nie byłam, aż tak słaba jak myślałam, że jestem. To było tylko chwilowe przyćmienie umysłu, ale szybko się otrząsnęłam. Bałagan wewnątrz mnie nie był spowodowany moim zmarłym przyjacielem, już to przerobiłam, winę ponosił Zack Cole. Od niego wcale nie było tak łatwo się uwolnić. Prześladował mnie niczym jeden z najgorszych koszmarów. Jego też chciałam pożegnać raz na zawsze, lecz to było praktycznie niemożliwe.

Czułam do siebie odrazę. Jak mogłam chcieć go pocałować? Ta myśl wciąż mnie dręczyła. Za to wszystko co mi zrobił, po prostu mu wybaczyłam. Może i nie miał na mnie tak wielkiego wpływu, ale to wciąż był on. Nawet nie zorietuję się kiedy znowu zacznie mną manipulować.

– Nienawidzę Zacka Cole'a! – wydarłam się. Rzuciłam pierwszą rzeczą, którą miałam pod ręką i okazała się nią cegła.

Liczyłam, że kiedy wreszcie wykrzyczę te słowa, to dotrze do mnie jak bardzo zły jest ten człowiek. Pomyliłam się. One wcale nie przyniosły mi ulgi, a jedynie uświadomiły, że problem nie leżał w nim. Nawet jak dziwnie to brzmiało to nie on był problem. Otóż tym razem role się odwróciły.

To ja stanowiłam problem.

Nie nienawidziłam jego, ale siebie. Byłam jednym wielkim znakiem zapytania i nie wiedziałam, czego tak naprawdę chciałam. Samodzielnie siebie krzywdziłam. Robiłam wszystko, żeby ukarać siebie w najbardziej okrutny sposób. To była kara za moje zbyt dokładne analizowanie. Za dużo myślałam, a za mało żyłam.

A chciałam żyć.

Po czterdziestu minutach odpuściłam i wróciłam do swojego pokoju. Noah spał po lewej stronie łóżka, owinięty moją kołdrą. Wyglądał tak beztrosko, gdy ja jakiś czas temu katowałam samą siebie. Powinnam mieć podobne podejście, co mój kumpel. Narzuciłam na siebie dresowe spodenki i pierwsza lepszą koszulkę, którą wisiała na krześle. Należała ona do Andersona. Właściwe większość ubrań rozrzuconych w pokoju należała do niego. Rzuciłam się na miękki materac i dosłownie poczułam się jakbym trafiła do nieba. Wyszarpnęłam swoją kołdrę, co nie było takie łatwe, Noah owinął się nią niczym naleśnik. Gdy ułożyłam głowę na poduszce poczułam jak ogarnia mnie zmęczenie.

Noc była nieźle pokręcona.

Co odwalasz? – mruknęłam na pół śpiąco. Nie wiem ile na ile udało mi się zmrużyć oko, ale wciąż chciałam spać. Uniemożliwił mi to chłopak, który trzaskał drzwiami z całej siły.

– Szukam telefonu. – odparł logicznie Muszę grać, a szeryf zajął telewizor – wyjaśnił, co tylko potwierdzi moje przypuszczenia o kolejnym uzależnieniu.

– Może jest pod ładowarką? – rzuciłam, po czym zerknęłam na gniazdko, gdzie podłączony był jego IPhone.

– A no tak! Tam go zostawiłem – podbiegł do niego cały uradowany. I od razu zaczął w niego klikać.

– Zabiję cię – wysyczałam, ale podnosiłam się z łóżka. – Serio, Noah. Za kolejną pobudkę o siódmej zamorduję – uprzedziłam go gdy zdałam sobie sprawę, która jest godzina.

Mój sen wyniósł niecałe dwie godziny. Naprawdę istny rekord. Ale nie jest mi dane położyć się ponownie, bo czeka mnie jeszcze południowa zmiana, a obiecałam Ness odebrać ją z lotniska.

Czekał mnie długi dzień.

Potrzebowałam długiej kąpieli, aby jakoś przetrwać ten poranek. Czułam jak moja głowa staje się coraz cięższa i jeśli bym nie wyszła z wanny to zasnęłabym natychmiast. Ubrałam się oraz wykonałam delikatany makijaż. Włosy upięłam w niski kucyk i gotowa opuściłam łazienkę.

– Możesz powiedzieć mi, co robisz z moim telefonem? – jako pierwsze w oczy rzucił mi się Noah, który intensywnie szukał czegoś na moim telefonie.

– Gram – opowiedział. Wiedziałam, że kłamał, ponieważ nie spojrzał mi w oczy. Robił tak za każdym razem, kiedy nie chciał zostać zdemaskowany.

Szybki krokiem podeszłam do niego i wyrwałam mu z rąk urządzenie. Tak jak przypuszczałam, Anderson nie grał w żadną grę, a przeglądał moje wiadomości.

– Ty szpiegu – unosiłam dłoń i uderzyłam go w głowę. Nie mogłam w to uwierzyć, że dopuścił się do czytania moich wiadomości. Naturalnie najbardziej interesowała go konwersacji z Zackiem. – Jeszcze raz dotkniesz mojego telefonu, a wylądujesz na ulicy – zagroziłam, ale byłam w tym całkowicie poważna. Nienawidziłam, kiedy ktoś nie szanował mojej prywatności.

– Aha, czyli taką jesteś psiapsiółą – udał nadąsanego. Jakby wcale nie zrobiło to na nim wrażenia. – Wyrzucasz mnie z domu, do tego dochodzą schadzki z Zackiem...

– Chwila skąd wiesz o schadzkach? – przerwałam mu wyliczanie. Wiedziałam, że nie zrobiłam nic złego, ale czułam się jakby odkrył mój największy sekret.

– Czytałem wiadomości – odpowiedział, co było całkiem logiczne. – Za dużo tam nie było, ale wystarczyła wiadomość, która przyszła od Cole'a.

Na samo wspomnienie o tym, oderwałam się od rozmowy i kliknęłam w konwersację z chłopakiem. Cholernie mocno ciekawiło mnie co takiego napisał.

Zack: dziękuję za wczorajszą noc 

Były to tylko cztery słowa, które nie miały większe znaczenia. A jednak dla mnie miały. Sprawiły, że moje serce zatrzymało się na kilka sekund, bo w życiu nie byłam w stanie pomyśleć, że kiedyś mi za to podziękuje. Zniknęła aura egoistycznego dupka, którą za każdym razem się otaczał. Nie chciało mi się wierzyć, że człowiek w tak krótkim czasie można się zmienić, aż tak.

– To wreszcie opowiesz, jak minęła wam ta noc? Chętnie poznam wasze pikantne szczegóły – dociekał Noah. Położył się na łóżku a twarz podparł dłońmi.

– Nie wierzę, jesteś niemożliwy – pokręciłam z niedowierzania głową. W pewnym sensie było to nawet trochę zabawne. Nie umiałam długo się gniewać na mojego przyjaciela.

Jednak nie zamierzałam odpowiadać na jego pytanie i po prostu wyszłam zamykając drzwi od mojego pokoju. Nie  minęła minut, a brunet za mną wybiegł.

– Pytam poważnie, Mads! – słyszałam jego krzyk w głębi korytarza. – Będę wujem?

Puściłam to pytanie mimo uszu. Zaczęłam wydzielać nam lekarstwa, które musieliśmy zażywać każdego ranka. Ja powinnam brać je także wieczorem, ale dość często ich zapominałam. To było celowe. Oszukiwałam tak, aby nikt się nie zorientował. Moja poranna dawka była dość spora, ale ja zmniejszałam jej ilość do minimum. Nienawidziłam brać tych pierdolonych tabletek, a dokładniej sposobu w jaki na mnie działały.

– O kurwa! Będę wujem! – mój przyjaciel dalej był tak zafascynowany tym temat, że nie zauważył, gdy podsunęłam mu pod nos jego porcje lekarstw, a ja sama jedynie wypiłam szklankę wody. Tak by pomyślał, że już je zażyłam. – Kupię wózek, nie wiem za co, ale kupię. Będę go rozpieszczał normalnie jak swoje. Będziemy ziomalami. Pomyśl tylko ja i Zack Junior – kontynuował z pełnym zapałem.

– Nie będziesz żadnym wujem – musiałam sprawdzić go na ziemię, bo za bardzo odleciał. – Do niczego nie doszło i nie dojdzie.

– Nie gadaj, że nie doszłaś?! – on dalej bawił się w najlepsze, zgrywając idiotę.

Nie poprawka, on był idiotą.

– Czego nie rozumiesz w zdaniu, że nie przespałam się z Zackiem Cole'em? – spojrzałam na niego, aby utwierdzić się w jego niesprawności umysłowej i przez przypadek nie zrobić mu krzywdy. – Koniec tematu, jedz śniadanie, bo to twoje ostatnie. Jak wrócisz do szkoły to sam dbasz o swoje wyżywienie – ucięłam rozmowę o mnie i Zacku. Wolałam, żeby to Noah był w centrum uwagi.

– Nie przypominaj mi nawet – ostrzegł mnie, ponieważ na samą wzmiankę o szkole skręcało go od środka.

– Koniec dobrego. Wreszcie – podsumowałam. Najwyższa pora, aby Noah wrócił do rzeczywistości.

Może i opuścił pierwszy semestr, ale umowa była taka, że od drugiego musiał wrócić normalnie do szkoły. Inaczej musiałby powtarzać klasę maturalną. Nie wyobrażałam go zostawić go tutaj na pastwę losu z moim ojcem. Chciałam dać mu szansę, żeby ułożył swoje życie w Nowym Jorku. Dlatego udzielałam mu korepetycji, aby był zdolny napisać końcowe egzaminy.

Nikt nie zasługiwał na tak wiele, jak Noah Anderson. Był promyczkiem naszej grupy. Odkąd tylko pamiętam umiał rozśmieszyć jak mało kto. Zdecydowanie nie zasłużył na ten cały syf. Gdyby się od nas odciął to ja i Bri nie dałybyśmy sobie same rady. Nasza trójka stanowiła rodzinę, która od lat trzymała się razem.

– Gotowy? – zapytałam, nakładając na siebie jeansową kurtkę z ocieplaczem.

– Od urodzenia – zawtórował radośnie. Obserwowałam jak wychodzi przez drzwi wejściowe i zamyka mi je przed nosem.

Chyba po raz pierwszy widziałam, że chłopak tak bardzo cieszył się z terapii. Zazwyczaj tłumaczył się, że i tak nic się nie stanie jeśli ten jeden raz opuści. Dlatego za każdym razem przerabialiśmy tą samą śpiewkę. Dziś mnie zaskoczył. Możliwe, że nie było Blair i jego zadziorny charakterek nieco osłabł.

– Noah, kluczyki – wystawiłam dłoń w kierunku błękitnookiego. Siedział on na miejscu kierowcy z szerokim uśmiechem. Nie było mowy, żebym pozwoliła mu prowadzić.

– Jak? – natychmiastowo się oburzył. – Moja fura, ja prowadzę – wyjaśnił mi swoją złotą zasadę, odsłaniając rządek śnieżnobiałych zębów.

– Nie nazwałabym tego furą – mruknęłam na tyle głośno, aby mieć pewność, że mnie usłyszy. – Raczej kupą złomu.

– Sama jesteś taki złom – zaciekle bronił swojego auta, ponieważ traktował je jak zupełną świętość.

Jednak to ja miałam rację, ponieważ stary Jeep rozlatywał się na wszelkie możliwe sposoby. Noah nie wykupił nawet ubezpieczania, bo i tak ten staroć nie przeszedłby przeglądu. Więc wszelkimi naprawami zajmował się mój przyjaciel, chociaż nie do końca się na tym znał.

– Okej – wzruszyłam obojętnie ramionami. Wiedziałam, że powiedział to tylko, aby mi dopiec. – Kluczyki – powtórzyłam ostrzej, nie znosząc sprzeciwu.

Poskutkowało to na Noah. Chłopak westchnął ciężko, ale opuścił miejsce kierowcy. W momencie gdy wręczał mi kluczyki wystawił mi język. Tym sposobem chciał wyrazić swoje niezadowolenie..

– Bardzo dorośle – skwitowałam krótko i odpaliłam silnik, który zawył.

Poczekałam, aż zajmie miejsce pasażera. Brunet uczynił to z nieciekawą miną, lecz postanowiłam go zupełnie zignorować.

– Życie jest nie fair – przeżywał przez całą drogę. W pewnej chwili miałam go tak dosyć, że rozważałam zostawienie go w centrum i niech radzi sobie sam. Nie zrobiłam tego. Jedynie podkręciłam radio na maxa, żeby  uciszyć to użalanie się mojego kumpla. – Ja jestem starszy – dalej nie zakończył swojego monologu.

– O kilka godzin. Chcesz medal? – powiedziałam poirytowana. Tego ranka wszystko mnie denerwowało. Obwiniałam za to brak snu.

Nie odpowiedział mi, ponieważ właśnie zapakowałam auto tuż przed ośrodkiem. To właśnie tutaj kilka razy w tygodniu przywoziłam Andersona. To miejsce dało mu nadzieję, że jeszcze nie jest wszystko stracone.

– Odprowadzę cię – zaoferowałam, żeby nieco załagodzić sytuację.

Nic to nie dało i Noah ruszył przed siebie zupełnie nie zważając na mnie. Sama sobie byłam winna. Podążyłam za chłopakiem. Nie lubiłam tego miejsca, bo od razu przypominało mi ono o moich problemach.

Kiedy tylko przekroczyłam próg spotykałam się z tym widokiem. Drzwi do jednej z sal były otwarte. Wszystkie krzesła były ustawione w okręgu jak na terapii grupowej. Korytarzem przechadzało się sporo pacjentów ośrodka. Niektórzy wyglądali całkiem nieźle, natomiast znaczna część była zupełnie wyniszczona. Musieli to być nowi członkowie, którzy dopiero od niedawna zdecydowali się na terapię.

Weszłam do środka głównej sali, gdzie znajdowali się wszyscy terapeuci. Chciałam zapytać się, jak Noah sobie radzi. Jednak wszyscy byli zajęci zawieszaniem wielkiego baneru z napisem.

Nowy Rok, Nowy Ja!

To hasło było najbardziej przereklamowane jakie do tej pory usłyszałam. Wtedy przypomniało mi się dlaczego i ja nie chciałam uczęszczać tutaj wraz z moim przyjacielem, nie wierzyłam w te wszystkie optymistyczne pogadanki. To nie mi nie pomoże. Muszę twardo stąpać po ziemi, a nie bujać w obłokach. Ten rodzaj terapii zwyczajnie nie był do mnie, ale nigdy go nie potępiałam. Widziałam jaki ogromny progres przeszedł mój przyjaciel, więc póki to działało nic nie robiłam.

Rodzice odprowadzali tu swoje dzieci że łzami w oczach. Robili wszystko, żeby im pomóc, a nie dobić. Ja i Blair pełniłyśmy tutaj funkcje rodziców, bo mój ojciec zjawiał się w ośrodku raz na jakiś czas. On uciekał i rzucił na nas ten bagaż. Zresztą postąpił tak jak zwykle.

Powinnam się już zbierać. Dostrzegłam, że Noah rozmawiał z chłopakiem w czerwonej bluzie i beżowych spodniach. Był on dość wychudzony. Jednak wcale nie sprawił, że nie miałam ochoty do nich podejść.

– Będę musiała spadać. Ness pewnie już czeka na lotnisku, a później ogarniamy jutrzejszą imprezę – wyjaśniłam, szybo go przytulając. – Cześć!

Wybiegałam omal nie wpadając na kogoś. Nie zatrzymałam, a szłam dalej. Miałam jeszcze sporo rzeczy na głowie, a musiałam wyrobić się do południa.

Z niewielkim opóźnieniem dotarłam na lotnisko. Najwięcej czasu musiałam poświęcić na znalezienie miejsca parnikowego. Dodatkowo ten złom zgasł mi dwa razy. Poważnie rozważałam, czy nie nie powinnam zostawić go na środku ulicy do odholowania prosto na złomowisko. Gdybym tak zrobiła, to miałam stuprocentową pewność, że Noah by mnie zabił i nie obyło by się bez żadnych taryf ulgowych. Dosłownie by mnie znienawidził. Czego wizja nie wydawała się, aż taka najgorsza. Wtedy miałabym okazję zaznać odrobiny spokoju, ale straciłabym go na zawsze. Dlatego pozostało mi jedynie o tym fantazjować. Za jakiś czas będę posiadała własne auto, które nie rozpadnie się na kawałki podczas jazdy.

Jak zawsze lotnisko tętniło życiem. Wypełniały je tłumy ludzie, którzy przylatywali tutaj, oczekując na następne loty. San Francisco było doskonałym miejscem na przesiadki. Natomiast ja musiałam odnaleźć właściwy lot, którym ma przylecieć. Nie było, aż tak trudno jak mogło się wydawać, ponieważ loty międzystanowe były dość szczególnie opisane. Dotarłam pod określone wejście gdzie natychmiast ujrzałam Nessę.

Spośród tłumu wyróżniały ją jej kruczoczarne włosy, które były proste i gładkie. Można by pomyśleć, że są one doczepiane, jednak to była jej naturalna długość. Sięgały nieco poza talię, przez co było dłuższe o kilka centymetrów od moich. Skierowałam się do dziewczyny. Dostrzegła mnie niemal od razu. Na jej twarzy zagościł szczery uśmiech, a nie ten sukowaty, który zazwyczaj był jej wizytówką. Nie widziałam w niej ani cienia zmęczenia. Gdybym to ja podróżowała samolotem postawiłabym jedynie na rzęsy, natomiast Ness odznaczała się nienagnanym makijażem. Mocne kreski idealnie odznaczały jej szarawe tęczówki. Tak bardzo zazdrościłam jej tego koloru, ponieważ ja cierpiałam na kompleks moich gałek ocznych. Były one wielkie i ciemnoniebieskie. Naprawdę rzadko u kogo spotykano ten odcień. Nawet nie wiedziałam jak mogłam go określić. Zdecydowanie wolałam mieć jakieś typowe. Mogłyby być one zielone lub brązowe, a nie ciemnoniebieskie.

– Hej, Mad – przywitała się ze mną dziewczyna, rzucając się na moją szyję. – Wyobraź sobie, że ta banda kretynów zgubiła mój bagaż – zaczęła nawijać jak opętana, nie dając mi dojść nawet do słowa.

– Niemożliwe – wytrzeszczyłam oczy na informacje jaką przekazała mi przyjaciółka.

– To samo im powiedziałam – zgodziła się ze mną. – Wyobraź sobie, że jest w Kanadzie. Dostanę ją dopiero po nowym roku, a więc nie mam sukienki na imprezę. Zostało tak mało czasu, a tyle do zrobienia. Pora ruszać tyłki!

– Wow, niezły ten monolog – zaśmiałam się wraz z Ness. Brakowało mi jej i jej poczucia humoru. Mało która kobieta bywała tak bezpośrednia. Ale Cameron wiedziała czego chce i nigdy nie przejmowała się drobnymi trudnościami. Planowała zrobić huczną imprezę i na pewno dopnie swego. – Pomogę ci, mam czas do południa – potrzebowałam uciec od Cole'a, dlatego zgodziłabym się na wszystko, o co by mnie poproszono. Nie chciałam myśleć.

Widziałam to spojrzenie czarnowłosej gdy zobaczyła jakim autem przyjechałam. Podobnie jak ja uważała, że nie jest to do końca bezpieczne. O dziwo nie skomentowała tego wcale, więc może to ja byłam zbyt uprzedzona do Jeepa.

– Nie jest ci w tym gorąco? – spytałam, wskazując na jej futro. Prócz tego miała na sobie biały golf czarne jeansy i wysokie kozaki. Mnie w zwykłej kurtce, było dość ciepło.

– Uwierz, że o tym marzę. W Minnesocie tak wymarzłam. Przeprowadzka to był genialny pomysł – skwitowała krótko.

W sumie miała rację. Zima w San Fran była ciepła jak na Minnesotę czy Kanadę. Chociaż nigdy nie było mi dane zobaczyć śniegu, to przynajmniej nie mogłam narzekać, że palce u stóp mi odpadają z zimna. Było to jedna z wad, którą Ness opowiadała mi przez całą drogę. Była również niepocieszona faktem, że musiała ograniczyć noszenie butów na wysokim obawie do minimum z powodu na oblodzone chodniki.

Od czasu do czasu wyobrażałam sobie jak wyglądała by taka prawdziwą zimna niczym z filmów. Zazwyczaj marzyłam o tym za dziecka, gdy chciałam kiedykolwiek ulepić z przyjaciółmi bałwana i urządzić bitwę na śnieżki. Wydawało się to takie dziecinne, ale tak mała rzecz mogła sprawić nam wiele radości.

– Hejka, laski! – do auta wsiadła Liv, która jak zawsze przywitała nas z całą masą energii.

Od zawsze podziwiałam jej zapał, ponieważ Hope nigdy nie traciła dobrego humoru. Objęła Nessę z tylnego siedzenia, a mnie poklepała po ramieniu, żeby mnie nie rozpraszać podczas jazdy. Nie byłam jakimś fatalnym kierowcą, ale też nie czułam się pewnie za kółkiem Jeepa. Nie tyle, że nie ufałam temu samochodowi, ale i sobie. Nienawidziłam czuć się odpowiedzialna za wszystkich, bo wciąż gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość, że to na mnie polegają.

A potrafiłam spieprzyć wszystko koncertowo.

– Od czego zaczynamy nasze przygotowania? – zapytałam, aby częściowo wyzbyć się towarzyszących mi myśli. Impreza tuż tuż, a my miałyśmy przed nami sporo do roboty.

– Dekoracje – oznajmiła pewna siebie Cameron. – Z salą wszystko w porządku?

Spojrzała na nas wymownie. Jednak ja nic nie wiedziałam na temat miejsca imprezy. Jakoś nieszczególnie byłam przejęta tymi urodzinami, co świadczyło o tym, że nie jestem taką wspaniałą przyjaciółką. Zbytnio pochłonęła mnie praca i własne problemy.

Główny z nich nazywał się Zack Cole.

– Oczywiście, ciężko coś było znaleźć, bo większość była już wynajęta, ale mamy klub i to nie byle jaki – odpowiedziała rożowowłosa, która przybyła do mnie z odsieczą. Za co byłam jej tak bardzo wdzięczna, bo sama nie miałam bladego pojęcia, gdzie będziemy świętować urodziny przyjaciółki.

– W takim razie to mamy załatwione – wyjęła telefon i coś na nim zapisała. Mogłam założyć się, że to właśnie w nim trzymała listę organizacyjną.

Ułożyła ją dla niej Blair. Kochała planować różne wydarzenia towarzyskie, nie bez powodu jej imprezy urodzinowe przechodziły do tych legendarnych. Wilson miała do tego smykałkę i strasznie ubolewała nas faktem, że tym razem nie może pomóc nam, bo wciąż przebywała z matką w LA.

W sklepie miałyśmy dwa pełne koszyki. Głównie były to balony i serpentyny w odcieniach złota i srebra. Idealnie wpasowywały się w sylwestrowy klimat.

Między zakupami udałyśmy się na kawę. Nigdy nie uważałam się za jakąś wielką fankę kofeiny, ale to właśnie ona utrzymywała mnie przy życiu przez kolejne miesiące. Dlatego nawet teraz pokusiłam się mocnej czarnej kawie bez cukru. Miała ona ohydny smak, który kiedyś by mi przeszkadzał, teraz za sprawą jednego łyk opróżniłam pół kubeczka i nie zrobiło to na mnie wrażenia.

– I jak się mają moje dwie ulubione pary? – zagaiła tym pytaniem szarooka. Wskazała na nas palcem jakbyśmy zrobiły coś złego, a jej głos przybrał podejrzliwy ton.

– Mike i ja to już takie stare dobre małżeństwo – zażartowała Liv, by chociaż trochę rozładować atmosferę. – Mieszkamy sobie razem i no kochamy się – kontynuowała, na co Ness wywróciła oczami.

– Fu, dalej nie wiem jak można żyć w tak przesłodzonym i monogamicznym związku – dorzuciła swoje trzy grosze. – Nie wierzę w miłość, tylko dobry seks.

– Ja wierzę w choroby weneryczne – odgryzła się jej przyjaciółka.

– Dlatego nie sypiam z byle kim – puściła jej oczko. Jakby te słowa całkowicie po niej spłynęły. Taka już po prostu była i nie przejmowała się takimi rzeczami. – Mam nadzieję, że ty nie jesteś w związku z Zackiem, bo przysięgam, że jeśli powiesz mi, że ci się oświadczył wyjdę tymi drzwiami. To moja druga połówka i nigdy nie uwierzę w jego związek. No chyba, że z tobą, Mads – patrzyła na mnie przenikającym wzrokiem.

Jej monolog nie był tylko po to, aby uświadomić mi, że Cole nie bawi się w dziewczyny. Nessa chciała dowiedzieć się jak naprawdę jest między nami. Liv też tego chciała, bo wlepiała się we mnie wyczekująco tymi zielonymi tęczówkami. Nasza paczka miała świadomość, że w ostatnim czasie ja i Zack znów zaczęliśmy rozmawiać. Chyba każdy obawiał się, że jeśli dojdzie do następnego zgrzytu między nami to wybuchnie prawdziwa wojna, która podzieli nie tylko naszą dwójkę, ale i wszystkich.

Na myśl przyszło do mnie nasze ostatnie spotkanie. Znowu robiliśmy rzeczy, które nie były dobre dla nas. Jakbyśmy wspólnie spadali w dół bez wiedzy naszych znajomych. Nikt nie widział co się między nami działo, bo my też nie byliśmy tego wcale świadomi. Kiedyś darzyłam go jakimiś uczuciami, natomiast teraz ledwie co byłam w stanie mu zaufać.

– Rozmawialiśmy parę razy i to tyle – odpowiedziałam, ograniczając się do minimum. Nie widziałam sensu, żeby rozwodzić się nad naszą skomplikowaną relacją.

– Jakoś ci nie wierzę – powiedziała na przekór Ness, jakby musiała walczyć o swoją rację.

Miałam przeczucie, że ani ona czy Liv zwyczajnie nie wierzą w moje słowa. Tylko tym razem wyznałam im prawdę. Nie wiedziałam jak to wszystko dalej się potoczy. Jednak przywykłam, że każdy w mieście zdążył mi przyczepić łatkę laski do pieprzenia Cole'a. Moi przyjaciele również uważali, że między nami coś jest. Faktycznie coś było, ale to kiedyś.

Tym razem nie chciałam zaprzątać sobie nim głowy. Byłam gotowa co przyniesie mi los. Mogłam idealny przykład czerpać z radosnej zielonookiej dziewczyny, siedzącej po mojej lewej stronie. Ona również mimo zaplanowanego życia w dostatku dała głos swym uczuciom. Wierzyłam, że ze mną też tak będzie i ktoś odpowiedni napatoczy się w przypadkowym momencie.

Na pewno nie nazywał się on Zack Cole.

– Daj już jej spokój – ucięła Liv. – Jest młoda i ja pewno nie będzie w kółko kręcić się za Zackiem. Mad taka nie jest, a on to dupek – podsumowała różowowłosa, popijając kawę.

Poważnie byłam jej ogromnie wdzięczna, bo w przeciwieństwie do Cameron ona rozumiała mój żal do chłopaka. Po tym wszystkim co zrobił gdzieś wewnątrz czułam ból, to tak jakbym straciła osobę kiedyś dla mnie ważną. Doskonale znałam to uczucie, a on sprawił, że musiałam na nowo to przeżywać. Zupełny absurd, lecz tak już było. Kiedy wreszcie odcięłam się na dobre, i tak mnie wracało. Więc po prostu usiłowałam przestać zaprzątać sobie głowę jego dwuznacznie zachowaniami.

– Livcia nie obraź się, ale Mad na pewno nie wygląda na taką co leci na grzecznych chłopców, zdecydowanie woli dupków – ciągnęła dalej szarooka, jednak nie było to po złości, a w ramach żartu.

Akurat tutaj mogłam się zgodzić z nią w stu procentach. To nie do końca tak, że wolałam mroczniejszych kolesi. Zwyczajnie trafiałam na takich, którzy zawsze nieśli ze sobą jakiś bagaż. W kwestii Cole'a był on spory, sięgał wręcz wszystkiego co najgorsze, co może znajdować się w człowieku. Młody mężczyzna, która tak bardzo wypełniała nienawiść. Widziałam to w nim od samego początku, ale oj pokazał mi też, że jeszcze potrafi stać się normalnym dziewiętnastolatkiem.

– A skąd ty wiesz na kogo ona leci? Hmm? – mruknęła dziewczyna, która za wszelką cenę nie chciała przyznać racji przyjaciółce. Na swój sposób było to dość zabawne. Ciekawiło mnie czy ja i Blair, jako najlepsze przyjaciółki, też wyglądamy tak podczas naszych kłótni.

– Proszę cię, widać to! Ma charakterek! – wrzasnęła dobitnie Ness, aby pokazać, że to ona ma rację.

Oprócz tego zwróciła uwagę wszystkich klientów na nasz stolik. Może i Nessy wcale to nie ruszało, natomiast ja i Liv nie czułyśmy się z tym zbyt komfortowo. Zdecydownie nie byłyśmy tak pewne siebie jak ona.

– Czy ja wiem? Znam kilka osób, które mają ego top – napomknęłam zupełnie od niechcenia. Totalnie nie spodziewały się takich słów po mnie, jednak wypłynęły one samoistnie.

– Założę się, że ty jesteś w samej czołówce – gwóźdź do trumny dobiła niby niepozorna, różowowłosa dziewczyna.

Tą odpowiedzią zaskoczyła nie tylko Nessę, ale i też mnie. Zawsze uważałam ją za miłą dziewczynę, która w życiu nie powiedziała by czegoś tak bezpośredniego swojej przyjaciółce, a tutaj mnie zaskoczyła.

– Jakie z was suki – pokręciła niedowierzająco głową. Mogłabym przysiąc, że zabrakło jej słów, jedynie na ułamek sekundy, ponieważ przyszykowała dla nas odwet. – Moja krew!

Siedziałyśmy jeszcze tak z dobrą godzinę rozmawiając, niczym najlepsze przyjaciółki. Wprawdzie znałyśmy się dopiero pół roku, a uwielbiałam te dwie dziewczyny. Nawet jeśli przez ostatnie miesiące trzymałam się na dystans one nie miały mi tego za złe, bo doskonale mnie rozumiały. Chyba dla nikogo ostatni okres nie należał do najprzyjemniejszych. Szczerze liczę, że mamy już to za sobą.

– Muszę serio już jechać, bo wylecę tuż przed Nowym Rokiem – powiedziałam, żegnając się z dziewczynami.

Za dwadzieścia minut zaczynała się moje zmienia. Właściwe to obstawiałam, że i tak się spóźnię, biorąc pod uwagę korki na mieście.

– Pewnie, miłego dnia – odparła radośnie Liv, a jej zielonkawe tęczówki mieniły się milionem iskierek.

– Widzimy się na imprezie. Nie zapominaj maski – dodała Nessa.

– Maski? – zatrzymałam się w pół kroku, ponieważ bladego pojęcia nie miałam o czym ona do diabła mówi.

– Maska, taka na twarz i no wiesz o co mi chodzi – tłumaczyła, jakbym naprawdę była jakaś nieogarnięta.

– Wiem co to jest maska – zapewniłam ją, że rozumiem. – Na co mi maska?

– Bo to impreza maskowa? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Mad, pisałyśmy o tym na zaproszenie. W ogóle czytałaś je? – Hope podejrzewała, że musiałam nigdy nie wiedzieć tego zaproszenia na oczy. W innym wypadku nie przeoczyłabym takiej informacji i tematycznej imprezie.

– Faktycznie! Było coś tam takiego napisane. Ostatnio mam tyle obowiązków, że wszystko wylatuje mi z głowy. Teraz serio muszę spadać – uśmiechnęłam się niczym idiotka i pobiegłam w stronę parkingu.

Po drodze do auta usiłowałam sobie przypomnieć, czy na pewno nic nie wiedziałam o temacie imprezy. Byłam pewna, że nic Noah nie wspomniał. Czyli to była jego wina. Tak to próbowałam sobie wytłumaczyć, innego wyjścia nie widziałam i zapewne miałam rację. Anderson ostatnie czasy również bujał w innym wymiarze.

– Pięć minut spóźnienia! – na wejściu przywitał mnie rozbawiony głoś Milesa.

Szatyn stał oparty o ladę, klikając coś w swoim telefonie. Bar świecił pustkami, ponieważ tłumy zbierać się dopiero wieczorami. Nie narzekam na taki obrót spraw.

– Odezwał się – warknęłam pół żartem, a pół serio w jego stronę. – Tobie płacą, za odtwarzanie muzyki z tablet – wytknęłam mu fakt, który obaj bardzo dobrze wiedzieliśmy.

– Trzeba się uczyć, żeby się nie narobić. Nigdy nie krzyczałam, że chce rzucić szkołę, w przeciwieństwie do ciebie – powiedział z wyraźną nonszalancją.

Ale ja w ramach odpowiedzi wystawiłam mu tylko język. Miles miał rację, nienawidziłam szkoły i o niczym innym nie marzyłam tak bardzo, jak rzucanie tego cyrku. Powstrzymywała mnie przed tym myśl, że jeśli to zrobię, to już na zawsze utknę w tym mieście I będę sprzedawać alkohol małolatą. Dlatego żyłam nadzieją, że tak się nie stanie.

– A gdzie Newman? – odbiłam piłeczkę, ponieważ nigdzie nie widziałam mojej współpracownicy. Liczyłam, że Miles udzieli mi odpowiedzi.

– Na zapleczu – odparł obojętnie. – Chyba jest jakaś drama z jej chłopakiem, bo jak tylko zawodził jej telefon poleciała tam jak opętana. Plus słyszałem krzyki.

Szczerze? Ani trochę nie zaskoczyło mnie to, że Newman znowu kłóci się ze swoim chłopakiem. Już ostatnie czasy dziewczyna wspominała mi, że między nimi niezbyt dobrze się układa. Gwoździem do trumny było jego zachowanie, gdy na święta wyjechał do matki, zostawiając swoją dziewczynę w San Francisco. To zachowanie było godne dupka.

– Ja pierdolę! Jak z niego chuj!

Usłyszałam wrzask, a tuż po tym dostrzegłam blondynkę wychodzącą z zaplecza. Na jej twarzy nie dostrzegłam rozpaczy, tylko furię. Chyba po raz pierwszy dane było mi ujrzeć ją w takiej odsłonie. Kłóciło się to z jej naturą delikatnej blondynki o porcelanowej cerze. Kolejny dowód, który nie definiuje czego można spodziewać się po naszym wyglądzie, a co siedzi wewnątrz.

Każdego dnia dostrzegłam w tym coraz głębszy sens. Moje oczy dopiero otwierały się na realny świat. Musiałam przyznać, że był on okrutny, nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich.

– O hejka, Madison! – zmieniła swój nastój o sto osiemdziesiąt stopni, gdy tylko mnie zobaczyła. Jakby cała złość zniknęła w ułamku sekundy.

– Cześć, Amber – odpowiedziałam jej dość ostrożnie, ponieważ nie chciałam wywołać jakiegoś przypadkowego wybuchu, czy coś w tym stylu.

– Fajnie, że już jesteś. Miles strasznie przynudzał – podjęła się zwyczajnej rozmowy.

Gdybym nie wiedziała, że coś było nie tak, to w życiu bym się nie zorientowała, że Amber jeszcze przed chwilą przeżywała kryzys w swoim związku. Przybrała maskę. Najwidoczniej zaczęła brać ze mnie przykład z czego nie byłam totalnie dumna.

– Chyba nigdy nie ogarnę, was kobiet – dodał chłopak, obracając się na stołku barowym w naszą stronę.

– Zamknij się!

Powiedziałyśmy obie w tym samym czasie. Po czym wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem. Zakładałam, że wyglądałyśmy jak dwie wariatki w oczach chłopaka. Ale ta myśl jeszcze bardziej doprowadzała mnie do śmiechu, który ciężko było mi opanować.

– Dobra, jak tam chcecie – uniósł obie dłonie w geście kapitulacji. – Pójdę się przejść – poinformował nas i zabrał swój telefon.

Kiedy wyszedł zauważyłam, że zostawił na barze swój tablet. Oznaczało to, że prędzej czy później wróci tutaj.

– Też bym chciała móc spacerować podczas pracy – sarknęła dziewczyną i udała się na swoje miejsce. – Ale nie! Muszę polerować szklanki, rozlewać napoje równo do kieliszków i uśmiechać się. Nic już nie popsuje mi życia, bo jest niemal idealne! – wykrzyczała ostatnie słowa.

– Czy twój nastrój ma coś wspólnego z tamtą kłótnią? – logiczną odpowiedzią było, że tak. Jednak nauczyłam się, że w jakiś sposób muszę podejść Newman, niż zacząć wyciągać pochopne wnioski.

– Może, sama już nie wiem – powiedziała zmartwiona. Wtedy dziewczyna zrzuciła swoją maskę i pokazała wszystkie obawy, które ją zadręczały. – Może wejdę w Nowy Rok jako singielka? Może tak będzie lepiej?

Zostałam zagięta, bo co ze mnie za koleżanka, która nie potrafi dać rady. Milczałam tyle długo, że Amber nie miała wątpliwości. Myślała, że nie chcę jej pomóc. To nie była do końca prawda. Zwyczajnie nie umiałam. Jestem ostatnią osobą, która powinna udzielać jakichkolwiek rad. Nie nadawałam się do tego. Tym bardziej, że moje życie i moich znajomych to była istna porażka. Wierzyłam, że ciągnę za sobą jakieś pieprzone fatum. Nie miałam co do tego wątpliwości. To była nieodłączna część mnie.

Jednak to nie usprawiedliwiało mojego zachowania. Zawiodłam Amber i to po całości nawaliłam. Ale co mogłam jej powiedzieć? Może tak będzie lepiej. Jest dorosła i sama powinna wiedzieć czy ten związek ma szansę przetrwać.

Gdybym to ja była na jej miejscu już dawno bym to zakończyła. Coraz bardziej przekonywałam się, że miłość czyni nas słabszymi. Kochałam i przegrałam.

Więcej nie zamierzałam popełnić tego błędu.

Całe szczęście temat urwał się w momencie gdy do lokalu weszły dwie przyjaciółki. Na oko mogły być mniej więcej w moim wieku, usiadły w koncie lokalu szepcząc coś do siebie niezrozumiale. Widziałam jedynie jak patrzyły na mnie zabójczym wzrokiem.

Doskonale wiedziały kim byłam. Czasem odnosiłam wrażenie, że robię za jakąś atrakcje, poprzez znajomość z Colem. Niejednokrotnie złapałam tutejszych klientów na obgadywaniu mnie. Ci odważniejsi próbowali nieustannie mnie o niego wypytać. Naturalnie nigdy nie odpowiadałam.

– Przyjmę ich zamówienie – zaoferowałam Amber podchodząc do dziewczyn.

Musiała zauważyć jak bardzo zrobiłam się spięta tuż po ich wyjściu. Zapewne założyła, że są to jakieś moje znajome że szkoły, za którymi nie do końca przepadam. Przecież nie mogła znać prawdziwego powodu, skoro nigdy jej o tyk nie powiedziałam.

W przeciągu piętnastu minut do baru przyszło więcej klientów. Na moje szczęście były to już dorosłe osoby, które mnie nie znały, bo traktowały mnie jak zwykła barmankę.

Zmiana mijała dość spokojnie. Naturalnie nie liczyłam kilku awantur i rozbitych kufli. W takich sytuacjach pomagał interweniować nam Miles. Chociaż na coś się przydał, ponieważ od dobrych kilku godzin przysypiał na krześle. Jego praca nie wymagała szczególnego zaangażowania. Mimo to czasem nie chciałabym być na jego miejscu.

Kiedy rozpoczęłam poszukiwania pracy, nie bez powodu wybrałam bar. Chciałam być w ciągłym ruchu, tak by obowiązki zupełnie mnie pochłonęły, wtedy nie miałabym czasu na rozmyślanie. Dokładnie tego potrzebowałam. W ostatnim czasie to właśnie to miejsce było moją ucieczką od codzienności. Niestety z czasem przestałam je lubić i naprawdę traktowałam jako pracę.

Zajmowałam się polerowaniem szklanek, a tuż przede mną siedziała całkiem urocza parka. Dziewczyna była zapatrzona w chłopaka, niczym w obrazek. On również tak na nią spoglądał.

Zemdliło mnie na samą myśl o tej idealnej miłości, którą siebie darzyli. Zaczynałam traktować ją jak wroga. Nie chodziło tylko o moje własne uczucia, ale o to co robiła z ludźmi. Moi przyjaciele byli doskonałym dowodem. Dlatego jej realność budziła we mnie wątpliwości.

– A tam co? Jakiś fan club? – szepnęłam do mnie blondynka, tym sposobem przerwała moje rozterki dotyczące istnienia miłości.

– Nie mam pojęcia... – odpowiedziałam jej, po czym rozejrzałam się po lokalu.

Wreszcie zauważyłam, o czym mówiła Amber. W jednym z naszych boksów siedział Wood. Ale nie mój przyjaciel, tylko jego starszy brat. Dylana jak zawsze otaczały dziewczyny, jednak on nie był nimi zainteresowany. Swój morderczy wzrok utkwił we mnie. Doskonale wiedział gdzie pracuję i wykorzystywał tą wiadomość, żeby mnie nastraszyć.

– Na pewno nie wiesz? – dociekała Newman. – Wyglądasz jakbyś go znała? Jakiś twój ex?

O nie, zaczynała coś wyczuwać, że nie mówię jej całej prawdy. Sądzę, że nie zrozumiałaby tego w co wpakowałam się jakiś czas temu. Być może nawet dla własnego bezpieczeństwa odsunęłaby się ode mnie. Naprawdę polubiłam Amber i przy niej znowu mogłam być normalną siedemnastolatką nie powiązaną z jakimiś przestępcami.

– Kojarzę go – napomknęłam, ale to nie wystarczyło, bo blondynka czekała, aż opowiem jej coś więcej. – Dylan, w pierwszej klasie słyszałam o nim, ale on był maturalnej i nigdy nie gadaliśmy – wymyśliłam jakąś historię na szybko, bo co innego mogłam zrobić?

– Aha – wzruszyła tylko ramionami. Jakby była rozczarowana, że tylko taką informacją ją uraczyłam. – Przystojny nawet – zerknęła na niego z płomieniem w oczach.

Omal nie zakrztusiłam się własną silną. Że niby Dylan Wood jej się podobał?! Może i wizualnie nie był jakiś szkaradny, ale to co siedziało w jego wnętrzu budziło we mnie odrazę. Na samą myśl Newman, spotykającej się z Woodem, przeszły mnie ciarki. W życiu nie mogłam narazić jej na to wszystko, więc musiałam szybko interweniować.

– Myślałam, że póki co masz chłopak – starałam się wybić Dylana z jej głowy. – Poza tym jest nieosiągalny. Zobacz ile lasek kręci się wokół niego. To taka casanova, że wymieniłby cię po jednej nocy. Uwierz nie ma co.

Zmęczyłam się swym monologiem. Ta wypowiedź była szczera, jednak ominęłam kilka istotnych faktów, o których Amber nie powinna wiedzieć.

– Jejku, żartuje przecież – zaśmiała się szczerze w moją stronę. – Wiesz, że trzymam się z dala od kłopotów. Za bardzo zależy mi na przyszłości.

Obserwowałam ją jak zabiera tacę i idzie posprzątać stolik, gdzie siedzieli jeszcze niedawno klienci. Analizowałam jej słowa. Amber chciała trzymać się na bakier od wszystkich chorych spraw. Wolała wieść normalne życie, jak przystało na młodą kobietę. Też tego pragnęłam, jednak sięgając wstecz napotykałam się na wspomnienia, że moje od zawsze było chorym żartem. Możliwe, że nie dana mi jest taka przyszłość. Co nie oznaczało, że powinnam niszczyć ją innym. Wiedziałam, że Amber powinnam chronić przed światem, przed którym sama nie umiałam się uchronić. Nie zasługiwał na to.

– Idę na papierosa – wyszeptałam ledwie słyszalnie, ale moja współpracownica wiedziała o co chodzi, więc tylko skinęła głową.

Nie zabrałam ze sobą kurtki, jedynie paczkę papierosów i telefon, zimowy chłód przywróci mnie do żywych. W prawdzie rzuciłam paleni i sięgałam po fajki w ekstremalnych sytuacjach. Na przykład taka jak ta. Złe myśli stłumiły moje szczęście i w ramach tego powrócił ten niepokój. Wciąż pamiętałam, że Dylan pragnie mnie zniszczyć. Obiecywał to tyle razy, a teraz gdy Cole przestał być moim cieniem miał do tego idealną okazję.

Miałam wszystkiego dosyć.

Poważnie, za każdym razem, kiedy myślałam, że będzie już dobrze coś musiało się popsuć. Do mojego życia powrócił Zack Cole, a wraz z nim cały ten syf. Czy to była cena jaką musiałam płacić za naszą znajomość?

Tak bardzo nie chciałam o tym myśleć, bo wiedziałam, że już lada moment popadnę w obłęd. Jedynym rozsądnym posunięciem była ucieczka, z resztą jak zawsze. Przypomniałam sobie, że przez długi czas nie rozmawiałam ze swoją przyjaciółką, dlatego do niej zadzwoniłam.

– Hejka, Mad. Co tam? – przywitała mnie melodyjnym głosem Blair.

Wilson, jak co roku, spędzała swoje święta z mamą. Był to czas kiedy Rachel znajdowała chwilę dla swojej córki i zaprzestawała pracę, którą można powiedzieć, że niemal żyła. Była projektantką i dość często wyjeżdżała, więc nie spędzały zbyt wiele dni w roku ze sobą.

– Hej, właśnie mam przerwę. Padam z nóg – powiedziałam beztrosko, jakby to było moim największym zmartwieniem. – Ty pewnie wylegujesz się teraz nad basenem – zaśmiałam się na samą myśl o dziewczynie w jacuzzi, niczym młoda bizneswoman.

– Oj tam, to było jakieś dwie godziny temu – powiedziała, a ja byłam sobie w stanie wyobrazić, że machnęła ręką jak to miała w zwyczaju. Po mimo odległości, która nas dzieliła czuła, i pewnie Bri też, że rozmawiamy na żywo. – Teraz lecę na trening. Wiesz trzeba trzymać formę.

Cała Blair miała obsesję na punkcie zdrowego stylu życia, a sport to był jej konik. Siłownię mogłam nazwać drugim domem dziewczyny.

– W takim razie baw się tam dobrze, o ile się da w takim miejscu. Ja lecę za bar, bo sam się nie posprząta – rzuciłam żartobliwie. Na pierwszy rzut oka byłyśmy totalnymi przeciwieństwami i chyba to uczyniło nas najlepszymi przyjaciółkami od piątej klasy.

– Jutro przed południem wrócę, wpadnę do was z wizytą – poinformowała mnie tuż przed pożegnaniem. – Noah zapewne się stęsknił – rzuciła i rozłączyła się.

Co do tęsknoty Noah nie byłam taka pewna. Ponieważ Anderson niejednokrotnie zaznaczał, że od wyjazdu Blair panuje spokój i nikt go nie wkurza. Ta dwójka działa na siebie jak bomby, kiedy tylko jedno wybuchało drugie również. Zawsze odnajdą idealny pretekst do kłótni, a ja stoję po środku ich sporów.

Kiedy wróciłam za bar Dylan wciąż zajmował swoje miejsce i mierzył mnie wrogim spojrzeniem. Byłam gotowa podejść do niego, żeby zapytać się w co on znowu sobie pogrywa. Jednak się powstrzymał na myśl, że jeśli zacznę z nim rozmawiać, to wszystko się wyda. W dalszym ciągu chciałam pozostać anonimowa. Dlatego przez całą godzinę odczuwałam dziwne napięcie. Zniknęło ono dopiero w momencie gdy Wood opuścił lokal. Ale z tyłu głowy pozostała myśl, że to jeszcze nie koniec.

– Mam dość – odparła zmęczonym głosem Newman. Praktycznie przez całą zmianę chodziła w tę i z powrotem obsługując gości.

– Od miesiąca nie widziałam takiego ruchu – zgodziłam się z nią. Wieczorami faktycznie przychodziło więcej ludzi, ale dzisiaj pojawił się prawdziwy tłum.

– Przydałaby się jeszcze jedna barmanka, żeby ogarnąć tych ludzi. Nogi mi odpadają – narzekała, co wcale mnie nie dziwiło.

Od początku zmiany Amber nie miała czasu na przerwę. Upierała się przy tym, że nie zostawi mnie samej. Miała rację. Nie było opcji, abym sama ogarnęła bar plus klientów. Miles tex nie garnął się do pomocy. Więc nawet go o to nie poprosiłyśmy. Czułam się głupio, że to mi udało się uciec na przerwę z powodu Wooda, a moja współpracownica nie miała takiej możliwości.

– Nie znajdą kolejnych takich głupich co będą brały wszystkie zmiany – prychnęłam pogardliwie. Taka była prawda, gdyby nie potrzeba pieniędzy, to ja i Amber już dawno rzuciły byśmy tą robotę.

Potrzebowali dwóch naiwnych małolat, które były dość odpowiedzialne. W przeciągu kilku miesięcy pojawiło się tutaj kilka dziewczyn w moim wieku, lecz ich kariera kończyła się po pierwszym dniu próbnym. Jedna był wyjątkiem i spędziła tutaj tydzień, aż nie obrabowała kasy. Dlatego szef, którego nigdy nie poznałam, upierał się, że nie zatrudni kolejnej młodej pracownicy. Reszta barmanek była przed albo i nawet po trzydziestce. Przysługiwał im przywilej mniejszej ilości godzin pracy i wyboru dni wolnych. My takiego prawa nie posiadałyśmy. Nie wspomnę nawet o naszych wypłatach, bo naprawdę były to marne grosze, dlatego nadgodziny stanowiły zbawienie.

– Ma szczęście, że życie w tym pieprznym mieście jest tak cholernie drogie. Inaczej już dawno wyszłabym z tego miejsca i nigdy nie wróciła – dodała srogo dziewczyna. Była ostro wkurzona. Wywnioskowałam to po donośnym huku tacy, która wylądowała na ladzie.

– To pomyśl sobie jak wygląda bycie studentką w Nowym Jorku lub Los Angeles – powiedziałam jej na przekór. Te dwa miasta była najbardziej rozchwytywane w całych Stanach, więc ceny nadmiernie odbiegały od tych tutaj czy w innych miastach.

Mnie również przerażała myśl o cenach wynajmu w tych miastach. Żeby było zabawniej wybierałam się ma studia do LA. Dlatego od najmłodszych lat pracowałam, aby zapewnić sobie lepszą przyszłość. Brałam również pod uwagę, że nawet po przeprowadzeniu się nie będę mogła porzucić pracy na rzecz nauki. Przyjdzie mi pogodzić obie rzeczy, ale na spokojnie sądzę l, że sobie poradzę.

W tym samym czasie do baru wszedł mężczyzna i to nie byle jaki. Nie był zwykłym klientem, ponieważ go znałam. Nigdy wcześniej tutaj się nie zjawił. Oznaczało to, że musiał przyjść tu z jakiegoś powodu. Zatrzymał się po środku w poszukiwaniu kogoś. Gdy zauważył mnie za barem, ruszył w moją stronę. Matt Hyde zmierzał w moją stronę. Prawa ręka Ricka Barnesa. Człowieka, którego chciałam wymazać z pamięci i nigdy więcej nie mieć z nim nic wspólnego. W spojrzeniu blondyna widziałam ostrzeżenie. Dotyczyło ono jego szefa, który miał się tutaj zjawić. Nie dowierzałam w to co aktualnie się działo.

To jakieś spotkanie gangsterów, którzy mnie nawiedzają?!

– Powinnaś pójść na przerwę. Wyglądasz na padniętą – odezwałam się automatycznie do Amber.

Jako pierwsze przyszło mi na myśl jej bezpieczeństwo. W tym momencie powinna stąd zniknąć. Nie musiałam obawiać się o Milesa, bo też już gdzieś zdążył przepaść. Obstawiałam, że poszedł na fajkę, co dla normalnego człowieka oznaczało max pięć minut, a u niego pół godziny.

– Jesteś pewna? Ogarniesz to wszystko? – zwątpiła, rozglądając się dookoła. Za jej plecami stał Hyde, lecz wcześniej udało mi się go ostrzec, że ma poczekać na swoją kolej.

– Poradzę sobie, leć – ponagliłam ją, bo wiedziałam, że cierpliwość Matta dobiega końca.

Newman nie trzeba było dwa razy powtarzać i poleciała na zaplecze prosto do tylniego wyjścia.

– Poważnie nie możecie mi już dać spokoju? – zwróciłam się do chłopaka że zmęczoną miną. Ostatnie dni tego roku były nieźle pokręcone, a tu zaczęły pojawiać się nowe przeszkody.

– Do mnie nie miej pretensji – uniósł obie dłonie w geście kapitulacji – Ja tylko wykonuje swoją pracę.

– Ooo to świetnie, bo ja też. Tylko ktoś mi przeszkadza – odpowiedziałam niezbyt miłym tonem. – Nie mogę od tak spotkać się z Rickiem. To jest psychol, przekonałam się o tym gdy przyłożyłam mi nóż do gardła i chciał zabić. Zatem wybacz, to nic personalnego, ale obaj spadajcie.

Moja wypowiedź była zdecydowanie stanowcza. Zwyczajnie nie miałam siły. Zresztą czego mógł chcieć ode mnie Barnes. Rozumiałam, że z Mortonem i Woodem zadarłam wiele razy bezpośrednio. Lecz z Barnesem nic nigdy mnie nie łączyło. A i tak nie stanowiło to przeszkody do zagrożenia mojego życia, by zmanipulować Cole'a. To mówi samo za siebie. Ten gość nie był groźny, a niebezpieczny.

– Już za późno... – mruknął Hyde.

W tej samej chwili próg baru przekroczył mężczyzna, który pełnił rolę ojca chrzestnego w tym mieście. Już sam wygląd o tym świadczył. W przeciwieństwie do Mortona nie nosił pseudo garniaka, a czarną skórzaną kurtkę i tego samego koloru koszulę. Naturalnie ostatnie dwa guziki nie były zapięte, tak by odsłaniały złoty łańcuszek, na którym spoczywał złoty krzyż. Lekki zarost dodawał mu ostrości, tak by zniknęły jego łagodne jasnoniebieskie oczy. Wygląd, aż tak bardzo nie odbiegał od normalnych ludzi. U Derka od razu można było dostrzec, że robi za szemranego typa. Jego twarz była wychudzona od narkotyków. Nie mogłam tego powiedzieć o Barnesie, chociaż był złem wcielonym. Gdyby wymienić jego górna część garderoby i dobrać do czarnych spodni koszulkę polo oraz zgolić zarost wyglądałby jak miły gość z sąsiedztwa. Co było absurdalne, bo dobrze wiedziałam, że nim nigdy nie będzie.

Czynił wszystko co najgorsze.

– Madison Allen we własnej osobie. Posiadam dobrych informatorów, że tutaj pracujesz – pierwsze co zrobił to zaczął się przechwalać. Przeczuwałam, że chciał wzbudzić we mnie strach.

– Rick Barnes. Ciekawe co sprowadza go do przeciętnej nastolatki? – odpowiedziałam mu tym samych. Chociaż w tej chwili wcale nie czułam się pewna siebie, to musiałam zgrywać pozory.

Matt, który jeszcze sekundę temu stał przy swoim szefie rozpłynął się w powietrzu. Wcale mi to nie pomogło, bo w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa nie miałam nikogo. Musiałam radzić sobie sama. Na szczęście miałam pod dostatkiem mnóstwo szkła. W razie potrzeby na spokojnie mogę się obronić.

– Poproszę szklankę szkockiej – odezwał się z kpiącym uśmiechem na twarzy.

– Pytałam się dlaczego tu przyszedłeś, a nie czego się napijesz – odpyskowałam. Za wszelką cenę chciałam postawić na swoim.

Natomiast mężczyzna wcale nie brał moich słów na poważnie. Co jeszcze bardziej potęgowało moją złość.

– Myślałem, że jako pracownica tego baru powinnaś mnie obsłużyć – upomniał mnie, dalej bawiąc się w najlepsze.

Nagle poczułam natychmiastowy przypływ złości. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Barnes miał rację. Chcąc nie chcąc musiałam go obsłużyć. Inaczej dopilnowały, żebym wyleciała stąd i to z donośnym hukiem. Idealnie pociągał za sznurki, a przy tym zmuszał ludzi do robienia czegoś na co zupełnie nie mieli ochoty. Teraz byłam jedną z jego marionetek. Trzymał całe miasto w garści. Owinął sobie Zacka Cole'a wokół palca. Morton się go obawiał. Nawet mój ojciec nigdy nic nie mówił o człowieku jakim jest mężczyzna siedzący na przeciw mnie. Gdy o nim wspomniałam zdenerwował się, czyli też się go bał. Nie było chyba osoby e tym mieście, która o nim nie słyszała. Większość wpływowych przestępców w całym stanie słyszała o Ricku, a dodatkowo go szanowali.

– Proszę bardzo, udław się – powiedziałam z wymuszonym uśmiech, stawiając przed nim szklankę z cieczą.

Moja cierpliwość właśnie dobiegła końca, dlatego zamierzałam na każdym kroku pokazywać, że jego obecność tutaj jest zbędna.

– Tego mi życzysz? Śmierci? – spojrzał na mnie, lecz jego rozbawiona twarz przybrała poważny wyraz. Nie spodzował się, że będę tak bezpośrednia.

– Lepiej by było jakbyś sobie stąd po prostu poszedł – upierałam się przy swoim. Z każdą minutą mój humor tylko się pogarszał.

Zaczęło się od dobrego poranka i zakupów z przyjaciółkami. A przyszło mi spędzić czas w pracy, w towarzystwie Wooda i Barnesa. To chyba jedna z gorszych wizji, która mogła mi się przytrafić.

– Niezły charakterek. Mało jest takich dziewczyn, jesteś pewna, że nie chciałbyś kiedyś zawalczyć – wyszedł z propozycją, na którą kompletnie zaniemówiłam. – Młoda uspokój się, przecież nie wrzucę cię tam siłą – wyjaśnił, jakby to miało sprawić, że mu zaufam.

– Wątpię, Zacka zmusiłeś – wytknęłam mu ten ruch gdzie chłopak nie miał wyboru. Wtedy jego życie było zagrożone, a musiał zaryzykować.

To był istny cud, że w ogóle uszedł z życiem. Dosłownie cudem przeżył, bo jego stan był fatalny. Tym bardziej, iż zakazał nam pomocy lekarzy, więc musieliśmy działać na własną rękę.

– Cole to świetny chłopak, czasem trzeba pozostawić kogoś bez wyboru. Wiem, że nie żałuję tej decyzji – odpowiedział mi jakby Cole wcale mu nie miał tego za złe. Może faktycznie tak było, skoro wciąż współpracowali. – Zresztą nie jestem tutaj, aby rozmawiać z tobą o nim.

– To po co tutaj jesteś? – zdziwiła mnie jego odpowiedź. W życiu nie przypuszczałabym, że Barnes będzie chciał rozmawiać ze mną o czymkolwiek.

– Mam do przekazania ci pewną informację – odparł zdawkowo.

Nie pałał wielką chęcią, żeby mi o tym powiedzieć. Celowo przedłużał nasze spotkanie. Jakby świetnie się przy tym bawił. Wiedział, że gdy tylko mi o tym powie, będę umierać z ciekawości. Na pewno to nie była jakaś banalna wiadomość, a coś ważnego. Wiedział wszystko co działo się w mieście, bo to Rick wszystko kontrolował.

– Zamieniam się w słuch – podparłam obiema dłońmi głowę i z zaciekawianiem słuchałam, co miał mi do powiedzenia.

– Jesteś inteligenta, więc nie podam ci wszystkiego na tacy – zaczął ostrym basem, co przyprawiło mnie o ciarki. – Pewne sprawy nigdy się nie kończą. Nawet jeśli myślicie, że już dawno zostały zamknięte. Zawsze do was wróci.

Brzmiało to jak zagadka. Początkowo nie miałam pojęcia o czym on mówił i czy w ogóle miało to jakikolwiek sens. Niby jakie sprawy miały wrócić? Co się nie skończyło? W mojej głowie tliło się tysiąc pytań. Mózg pracował na najwyższych obrotach.

– O czym do cholery mówisz, Rick?! – oburzyłam się, ponieważ te słowa zupełnie nic mi nie dały. Potrzebowałam więcej konkretów.

– Jak mówiłem jesteś bystra – zignorował moje wcześniejsze pytania. Obserwowałam go, a on nie wzruszenie opóźnił w końcu zawartość szklanki. Na ladzie położył stu dolarowy banknot. – Reszta nie trzeba.

I to było pożegnanie, ponieważ mężczyzna wstał i opuścił lokal. Zostawił mnie tak z pytaniami, na które nie znałam odpowiedzi. Sama nie wiedziałam dokładnie co mam o tym wszystkim myśleć. Przypuszczałam też, że może to tak serio nie mieć nic wspólnego z nami, tylko chciał na mieszać mi w głowie. Co mu się udało. Z drugiej strony nie brakowało osób, z którymi zadaliśmy w trakcie naszej znajomości z Zackiem. Pierwszy na myśl przychodził mi do głowy Morton. Zbyt długo panował spokój, a on na pewno nie odpuścił.

– Od dawna wiem, że coś kombinujesz – odezwał się męski głos.

Chłopak dosłownie wyrósł z za lady niczym duch. Dłonie swobodnie założył na klatce piersiowej, jakby był jakiś ultra ważnym detektywem. Miles, który swoją drogą powinien być na przerwie, stał przede mną i oczekiwał wyjaśnień. Co było niedorzeczne, bo byliśmy tylko znajomi z pracy. Nie mogłam go nazwać przyjacielem, tak jak Newman, ponieważ z nim nie prowadziłam jakiś nadzwyczajnych rozmów.

– Oczywiście, należę do FBI – prychnęłam pod nosem. Zupełnie go lekceważąc.

Działał mi na nerwy. Czasem bywał zbyt natrętny. Rick zdecdownie przyciągnął jego uwagę, ale wątpiłam, że wiedział kim jest. Inaczej już dawno by mi to wytknął

– Okej, nie chcesz mi powiedzieć sam się dowiem. Ale raczej wyglądasz na szefową mafii – dorzucił, nie potrafiąc odpuścić tematu.

Ten dzień zbyt dobrze się zaczął, dlatego nie zdziwiła mnie chęć do rzucenia czymś w chłopaka. Najlepiej tak, żeby wyrządzić mu krzywdę. Odkąd pamiętam nienawidziłam, kiedy ktoś interesował się moim życiem. Po co była im tą wiedza, skoro i tak nikt nigdy nic nie robił, żeby mi pomóc?

Zwyczajnie mnie to bawiło.

– Nie powinieneś wracać do pracy? Wiesz, że Doroty to moja sąsiadka, więc nie widzę problemu, aby złożyć jej krótkie sprawozdanie o tym jak pracujesz – z zaplecza wyszła Amber. Doroty była naszą kierowniczką i to dość surową, wobec mnie. Do Newman miała inne podejście, ponieważ to kobieta załatwiła młodej studentce pracę i była do niej łagodniejsza.

Blondynka natychmiast ruszyła mi na pomoc. Pojawiła się w idealnym momencie. Wciąż nie umiałam zapanować nad emocjami, a wybuch był bliski. Tak bardzo chciałam radzić sobie sama, ale nawet tak durny Miles doprowadzał mnie do szaleństwa. Zwyczajnie dziś sobie nie radziłam, jakby dopadła mnie jakaś zła passa.

– Ej! Nie chce kłopotów – zaprotestował przerażony. Nasza przełożona czekała tylko na dobrą okazję, aby go zwolnić. – Już się zmywam.

Patrzyłam jak odchodzi, a na mojej twarzy zagościł triumfalny uśmiech.

– Dzięki – szepnęłam do blondynki. Naprawdę byłam jej wdzięczna.

– Drobiazg – uśmiechnęła się promiennie.

Jej dobry humor sprawił, że chciałam zapomnieć o tym paskudnym dniu. Przez większość czasu mogłam cieszyć się nastoletnim życiem, którego zdecydowanie mi brakowało.

Reszta zmiany upłynęła normalnie, co mnie zaskoczyło. Miles już więcej nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. Właśnie myłam podłogę, która swoją drogą wyglądała jakby nie sprzątano tutaj z rok. Zachęciłam Amber, żeby już sobie poszła do domu. Zazwyczaj to ja zmywałam się wcześniej, a jej przypadał obowiązek ogarnięcia lokalu. Tym razem postanowiłam wziąć to na siebie. Co nie było takie łatwe, bo nienawidziłam sprzątać. To była chyba najgorszą czynność. Na całe szczęściem już zmierzałam ku końcu. Kiedy skończyłam zerknęłam na wyświetlacz telefonu, gdzie czekała na mnie wiadomość.

Ethan: Nie dam rady dziś cię odebrać

W zwyczaju mieliśmy, że chłopak odbierał mnie po prawie każdej zmianie. Wyjątek stanowiły dni, kiedy Zwyczajnie mu nie pasowało. Na przestrzeni tych kilku miesięcy staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Lubiłam z nim rozmawiać, ponieważ znał ten świat, w który zostałam wplątana, ale chciał z nim skończyć.

Madison: Nie szkodzi

Prędko mu odpisałam, bo nie widziałam w tym problemu, że dziś nie da rady. Zresztą i tak byłam dziś samochodem, więc spacer odpadał. Anderson zabiłby mnie jakbym zostawiła jego dziecko na parkingu. I to na całą noc.

Droga do domu była przyjemna. Strasznie lubiłam jeździć nocą i słuchać radia. Miało to swój niepowtarzalny klimat, co pozwalało mi odciąć się od świata. Jakbym na jakiś czas przestawałam istnieć. To wspaniałe uczucie, chociaż trwało ono tylko chwilę.

– I witamy w rzeczywistości... – przywitałam się sama ze sobą, gdy tylko wysiadłam na parkingu.

Pierwsze co rzucało się, gdy tylko uniosłam głowę był mój blok. Ceglane ściany nie prezentowały się jakoś nadzwyczajnie, a metalowe schody przeciwpożarowe pokrywała rdza. Niektórych ten widok mógłby odstraszyć, ale taki właśnie był mój dom. Tu dorastałam, tu każdego dnia wymykałam się z pokoju. Nie przeszkadzały mi skrzypiące blachy. Miało to pewien rodzaj nostalgii. Zmierzając na górę czułam ją, a każdy krok jeszcze bardziej ją potęgował.

– Jestem! – krzyknęłam, gdy tylko weszłam przez okno.

Nigdzie nie zastałam Noah, pokój był pusty. Zatem musiałam poinformować go o moim powrocie z pracy.

– Nie no, tak szybko?! – chłopak wyszedł z łazienki z szelmowskim uśmiechem. – Przeszkodziłaś mi w...

– Nie muszę tego wiedzieć – przerwałam mu w pół zdania. – Chyba, że mam zwrócić to co dzisiaj zjadłam – ostrzegłam go.

Noah jedynie wybuchł gromkim śmiechem na moje słowa. Za każdym razem cieszył się jak głupi, opowiadając jakieś sprośne rzeczy. Znał moją reakcję. Zwyczajnie nie chciałam wiedzieć o tym co robił. Uważałam, że tak było bezpieczniej dla mnie.

– Boże, naprawdę jesteś upośledzony – stwierdziłam w momencie gdy mój przyjaciel turlał się po podłodze.

Oszczędziłam sobie tego przedstawienia i poszłam do kuchni napić się czegoś. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo byłam spragniona.

W salonie natknęłam się na ojca. Szczerze mówiąc nie liczyłam, że go tutaj spotkam. Coraz mniej czasu spędzał w domu, a jeśli już był to spał w swojej sypialni. Charlie miał na sobie mundur i rozmawiał przez telefon. Co oznaczało, że długo tu nie zabawi i zaraz pojedzie do pracy. Skinął mi tylko głową, żeby się przywitać. W odpowiedzi posłałam mu tylko delikatny uśmiech, żeby zachować pozory.

Zabrałam szklankę wody i wróciłam do siebie.

– To co robimy? – zagaił Anderson. Niczym pięcioletnie dziecko świetnie bawił się na obrotowym krześle, kręcąc się dookoła.

– Jedziemy gdzieś? – zaoferowałam, ponieważ nie chciałam siedzieć w domu. Po mimo mojego zmęczenia potrzebowałam się gdzieś wyrwać.

– Już myślałem, że nie zapytasz – jego jasnoniebieskie oczy się zaświeciły. – Trzymałem to na specjalną okazję.

Wystartował jak torpeda że swojego miejsca. Padł na kolana tuż przed ostatnią szufladą komody, która należała do niego. Otworzył ją i wyjął ogromną butelkę wina.

– Zamiast ubrań trzymasz tam alkohol? – zdziwiłam się z jego nowo odkrytego schowka. Obstawiałam, że ma znacznie więcej takich miejsc, o których nie mam pojęcia.

– Mam podłogę, a ważniejszy dobytek zamykam na klucz – zawtórował z szczerym uśmiechem. – To co jedziemy?

Wyminął mnie i wyszedł przez okno. Właściwie to wcale nie zaskoczyła mnie jego postawa. Był to stary, dobry Noah, którego znałam od lat. Wzruszyłam tylko ramionami i podzielając entuzjazm bruneta podążyłam w jego ślady.

Tym razem to mnie udało się wygrać siedzenie za kółkiem. Noah nie do końca był tym zachwycony. Dlatego teraz siedział obrażony z wzrokiem utkwionym w bocznej szybie.

– Nie dąsaj się, możesz wybrać muzykę – zaoferowałam w geście pojednania.

– Dobra... Nie gniewam się – oznajmił i natychmiast wyciągnął dłoń ku radiu.

Musiałam przyznać, że chłopak miał naprawdę umysł dwunastolatka. Przynajmniej jego złości szybko minęły, ponieważ przeczuwałam, że tego wieczoru jeszcze nie raz się na mnie pogniewa.

To co zamierzałam zrobić było dość kontrowersyjne. Ale czułam, że muszę. Ogromnie ryzykowałam, lecz byłam na to gotowa. Aktualnie starałam się zepchnąć te wszystkie myśli gdzieś z tyłu głowy. Cieszyłam się chwilą w starym, rozpadającym się Jeepie. Przestrzeń wypełniał głos Seleny Gomez. Mogłam powiedzieć, że po prostu jest idealnie, nie ważne co się wydarzy.

Gdy dotarliśmy na miejsce dostrzegłam ten szok na twarzy Andersona. Nic poza  nim nie mogłam z niego odczytać. Może był zły? Lub obojętny? Możliwe, że wcale go to nie ruszało? Mnie osobiście przeszedł dreszcz na sam widok tablicy zawieszonej tuż nad ogromną, czarną bramą.

Centralny Cmentarz w San Francisco

Dokładnie te słowa głosił ten napis. Po mimo narastającego we mnie niepokoju, nie porzuciłam myśli, to właśnie tutaj powinniśmy być.

– Noah, powiedz coś – odwróciłam twarz w jego stronę.

– Po co tu jesteśmy, Mad? – jego ton głosu świadczył o przerażeniu. Chociaż wiedział dlaczego byliśmy w tym miejscu.

– Ten rok się kończy, a ani razu nie odwiedziłeś Jo na grobie – przypomniałam mu dość bolesny temat.

Teraz brzmiałam jak kat, który przypominał mu o najgorszym momencie w życiu. Nie robiłam tego by sprawić mu dodatkowych wyrzutów. Jedynie uważałam, że była na to najlepsza pora. Zbyt długo odwlekał ten ból.

– Wysłuchaj mnie – poprosiłam zanim kazał mi odjechać. – Sama tu nie przyszłam od pogrzebu, nie chciałam uświadomić sobie, że jej naprawdę nie ma – wyznałam szczerze. Właściwe w moim przypadku ten schemat się powtarzał. Zatem nie chciałam odkładać tego w czasie, bo nigdy nie znalazł by się odpowiedni moment.

– Rozumiem – wypowiedział te słowa niemalże z trudem. Mogłam przysiądź, że w jego oku zagościła pojedyncza łza. – Pora zakończyć sprawy z tego roku.

Szybko odwrócił wzrok, po czym wysiadł z auta. Siedziałam jeszcze tak przez chwilę w totalnym osłupieniu. Szybko jedyna się ogarnęłam i poszłam w ślady bruneta.

Bez słowa przemierzaliśmy cmentarz. Znowu jak jacyś szaleńcy przemierzaliśmy ciemne alejki pośród grobów gdzie spoczywali zmarli. Normalni ludzie przychodzili tutaj za dnia, lecz my przecież nigdy nie byliśmy normalni. W innym wypadku nasze życie nie było by tak solidnie popieprzeni. Spacerowaliśmy w samym środku nocy. Noah niósł w dłoni butelkę wina. Nijak to skomentowałam, może i nie wypadało pić w takim miejscu, ale przeczuwałam, że tylko tak zniesie tą wizytę.

W milczeniu zatrzymaliśmy się nad grobem. Josephine Anderson kochana matka. Tak brzmiało warte w kamieniu epitafium. Oczywiście Jo mogło określić wiele sformułowań, ale przede wszystkim była matką. Nie tylko Noah, ale też zastąpiła moją. Największą uwagę przyciągało zdjęcie. Przedstawiało one młodą kobietę o blond włosach sięgających nieco za ramiona. Jej twarz wręcz promieniowała. Było to zdjęcie z przed kilku lat, zrobione w dniu naszych dwunastych urodzin. Wprawdzie imprezę wyprawiono dopiero tydzień później, żebyśmy mogli obchodzić je wspólnie. Akurat wtedy przeżywała ten lepszy okres od epizodów depresyjnych. Pamiętam jak bardzo lubiła to zdjęcie, bo była na nim naprawdę szczęśliwa.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech żalu. Nagrobek otaczało mnóstwo kwiatów oraz figurek aniołków plus kilka świeczek. Przypuszczałam, że mój ojciec dbał o wystrój grobu. Jo nie miała nikogo poza nami. A skoro ja i Noah od pogrzebu się tutaj nie zjawiliśmy pozostawała nam jedyna opcja, że to Charlie dbał o to miejsce. Przecież byli przyjaciółmi, czyli nie powinno mnie to dziwić.

– Tak kurewsko mi jej brakuje – przemówił Noah, siadając na trawniku.

Zrobiłam to samo. Cmentarz to jedno z najgorszych miejsc w jakich do tej pory się zjawiłam.

– Mnie też – zgodziłam się z nim.

Obserwowałam go jak otwiera butelkę wina kluczami do auta i bierze sporego łyka.

– Nawet się z nią nie pożegnałem – wyznał brunet łamiącym się głosem. Powiedział to co od dawna go trapiło. Alkohol częściowo łagodził jego ból. – Chujowy był ze mnie syn. Miała pierdolonego raka, a ja patrzyłem tylko naćpać się jak ostatni kutas. Chociaż gdzieś gdzie jest nie ma ze mną problemu.

Rozumiałam doskonale jego ból. Swoje problemu traktował jako największe zło, które pozbawiło jego matkę życia. Mimo, iż była poważnie chora to kochał ją ponad życie. To ona była jego matką, kobietą, która go wychowała. Może w ostatnich latach jej choroba psychiczna oddaliła ich od siebie, to Noah nie przestał jej kochać.

– Wiesz, że to nieprawda – musiałam natychmiast wybić mu te myśli z głowy.  – Rak zawsze zabiera tych co nie powinien.

Z tymi słowami poczułam narastający we mnie gniew. Los nigdy nie bywa łaskawy i odbiera to co najlepsze w naszym życiu. Wyrwałam butelkę z dłoni chłopaka i zaczerpnęłam spory łyk. Ciecz dosłownie wypalał dziurę w moim przełyku, ale było to na swój sposób przyjemnie doznanie. Jakby cała gorycz z mojego organizmu wypaliła się.

– Może lepiej, że mnie nie widzi, Mads – stwierdzi Anderson i tym razem on napił się wina. Zaraz po tym wręczył mi ją z powrotem. – Rozczarowałaby się tylko. Jestem tak do dupy i dobrze mi z tym!

Powtarzaliśmy to koło kilkanaście razy. Mówiliśmy, użalaliśmy się nad sobą i krzyczeliśmy. Dobrze, że nikogo nie było na cmenatrzu, bo złe by się to dla nas skończyło. Zakończyliśmy to dopiero gdy skończył się alkohol, a my byliśmy lekko wstawieni.

– Oboje jesteśmy chujowymi dziećmi. Upijamy się na grobie własnej matki, co to o nas świadczy? – odezwałam się po dłuższym milczeniu. Noah nie przeszkadzało, że nazywałam Jo matką, bo wiedział, że dla mnie nią była.

– Że z nas jebani egoiści – odpowiedział na moje pytanie.

– Ale i tak nas kocha, nawet jeśli tego już nam nie powie – mogłabym jeszcze wiele rzeczy powiedzieć o niej, ale nie musiałam. Najważniejsza powinna być dla nas jej miłość i powinniśmy ją czuć już na zawsze.

– Też będziemy ją kochać i częściej odwiedzać – postanowił jasnooki, ocierając łzy z twarzy. Przytaknęłam na jego słowa, bo miałam świadomość, że on ma rację.

– Myślisz, że powinniśmy już iść? – niepewnie zerknęłam na niego. Spędziliśmy tu bite dwie godziny, co i tak wydawało się mała ilością czasu jaką poświęciliśmy Jo.

– Raczej tak. Zanim trupy nas stąd wykopią – zażartował. Miło było widzieć go uśmiechniętego.

– Szczęśliwego Nowego Roku – złożyłam życzenia, kierując je do zdjęcia.

– Widzimy się w przyszłym roku – Noah poklepał kamień w geście pożegnania.

Wspólnie ruszyliśmy ku wyjściu z cmentarza. Mogłam szczerze powiedzieć, że byłam dumna z naszej dwójki. Jeszcze bardziej z Noah. Był to dla niego ogromny postęp i nie żałowałam tej decyzji, że go tutaj zabrałam. Ten dzień był idealny, ponieważ gdybym zrobiła to wcześniej, to nie był by na to gotów.

W ten oto sposób musieliśmy wrócić do domu. W dość chłodną grudniową noc. Spacer nam dobrze zrobi, jedyny minus to fakt, że jutro będę wykończona.

Ale coś za coś.

– Na pewno w tym nie pójdziesz, Mad – zaprotestowała dobitnie Blair, która od dobrej godziny wykonywała swój ekskluzywny makijaż.

Przyznaję, że trochę brakowało mi jej modowych porad. Czasem też nieco mnie irytowały, ale w końcu to był urok Wilson. Naturalnie musiała skrytykować moją zwykła czarną sukienkę, przecież nie nadawała się ona na sylwestrowo-urodzinową imprezę Nessy.

– Zaczęło się – skwitował Noah, który właśnie wyszedł z łazienki. Miał na sobie jedynie bokserki, a włosy przyklejały mu się do czoła. Świadczyło to, że niedawno skończył brać prysznic.

– Właśnie, że nie. Spójrz jak ona wygląda – wskazała na mnie. Nie spodziewałam się tak negatywnej opinii. – Bez obrazy – uśmiechnęła się przepraszająco, bo zauważyła, że to co powiedziała nie było do końca miłe.

– Spoko – machnęłam obojętnie dłonią. Nieszczególnie przykładałam wagę do oryginalności, a czarne sukienki mogłam nosić na dosłownie każdą okazję. – Nie mam nic lepszego – poinformowałam moich przyjaciół by uświadomić, że do wyjścia zostało nam niewiele czasu. Jest to po prostu nie realne, żebym ogarnęła nową kieckę.

– Prawda. W wigilię chciała założyć dres – wkopał mnie chłopak. Spojrzałam na niego z morderczym spojrzeniem, a on w odpowiedzi uśmiechnął się do mnie. Z dumą założył fioletową marynarkę, która świeciła się jakby zanurzono ją w tonie brokatu, a do kompletu miał spodnie.

– Ej, to był twój pomysł – odpłaciłam mu się tym samym. Możliwe, że to akurat był mój pomysł, ale Blair nie musiała tego wiedzieć. W końcu jej tu nie było.

– Dosłownie modowy dramat – chwyciła się teatralnie za serce. – Całe szczęście myślę za was i mam dla ciebie kieckę – powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha.

Z walizki, którą blondynka przyniosła tutaj, aby się przygotować. Totalnie mnie to nie zdziwiło, bo blondynka zawsze przynosiła że sobą całą masę ubrań.

Tak więc jakieś pół godziny później miałam idealnie wyprostowane włosy, które sięgały mi do połowy pleców. Makijaż sprawił, że moja twarz była idealnie gładka a oczy ostre. Usta prawie wtapiały się w odcień skóry a dodatkowo pomadkę pokrywał błyszczyk, który dodawał im świeżości. Blair poderwałam mi prześliczną sukienkę w srebrnym kolorze z drobinami brokatu. Moja mała czarna mogła przy niej się schować. Dosłownie uwielbiałam tą sukienkę za lekkie wcięcie na lewym udzie, dekolcie na kształt litery V i bufiastymi rękawami.

– Wyglądasz bosko! – oznajmiła Bri. Ona również wyglądała nie z tej ziemi. Metalicznie złota sukienka opinała jej idealne ciało. Na ramionach spoczywały hollywoodzkie loki. Makijaż w odcieniach złota przykryła czarną maska ze złotymi haftami.

– Potwierdzam – swoje trzy grosze musiał dorzucić Anderson. Ramieniem oparł się o bark blondynki, w odpowiedzi Wilson straciła jego rękę.

– Wy też wyglądacie super – skomplementowałam ich. – Gdybyśmy się tyle nie znali to już dawno bym oszalała na twoim punkcie – te słowa skierowałam do chłopak, ponieważ w fioletowym komplecie i tego samego koloru masce wyglądał jakby był modelem znanych domów mody.

– Przestań, bo się zaczerwienie – pisnął, żeby nas rozśmieszyć i to mu się udało.

– Nie zapomnij o masce – przypomniała mi Wilson i zawiązała na twarzy czarną maskę, do której poprzyklejane były niewielkie diamencik.

Dotarliśmy na miejsce dwie godziny przed północą. Jak zawsze spóźnieni. Noah i Blair zadziorny odbyć ostatnią kłótnię w tym roku jak dotrzemy na imprezę. Wilson za wszelką cenę nie chciała zgodzić się na podróż starym Jeepem, natomiast Anderson upierał się, że jest on w stu procentach bezpieczny. W końcu wygrała Bri z czego chłopak nie był ani trochę zadowolony. Ja nie miałam nic do jego auta, bo sama z niego korzystałam, ale propozycja dziewczyny wydawała się nieco lepsza. Mieliśmy większe szanse, że nie zginiemy w wypadku samochodowym i to jeszcze w starym roku.

– Chodźcie – pogoniłam ich, gdy zapakowaliśmy przed niewielkim dworkiem.

Ness przyłożyła się do imprezy.

Dworek wcale nie był taki mały, jak mógł się wydawać, ponieważ prócz naszej imprezy odbywały się tu jeszcze dwie inne uroczystości. Gdy weszliśmy do pomieszczenia, gdzie skierowała nas jedna z kelnerek, wszyscy już na nas czekali. No prawie wszyscy, ponieważ nigdzie nie widziałam Cole'a. Chyba I nawet lepiej, że nigdzie go nie zauważyłam. Złożyliśmy życzenia solenizantce, a prezenty odebrała od nas Liv. Dziewczyna zdecydowanie robiła dzisiejszej nocy za asystentkę Cameron.

Kilka minut później Noah oświadczył, że idzie do toalety. Blair wdała się w rozmowę z Joshem. Już na samym wejściu dziewczyna zachwycała się jego butelkowa zielonym smokingiem. Nawet mnie podobał się Peterson w tym wydaniu, bo zazwyczaj ograniczał się do jeansów i luźnych koszulek, dlatego jego elegancki wygląd zrobił na mnie wrażenie.

– Dla Alexa impreza się skończyła – podszedł do mnie Mike i wskazał na chłopaka, który głowę miał ukrytą w ramionach.

– Nie doczekał do północy – zaśmiałam do Millera. Jego ciemna karnacja świetnie pasowała do brązowego garnituru.

Dalszą część imprezy przebiegała beztrosko, aż za bardzo. Nawet Zack nie popsuł mi humoru. Jak się okazało w momencie gdy tu przyjechałam on już tu był tylko rozmawiał przez telefon. Przywitał się ze mną skinieniem głowy, a to to przez większość imprezy trzymaliśmy się na dystans. Może i nawet lepiej nie chcieliśmy tuż przed Nowym Rokiem narażać naszych przyjaciół na nasze kłótnie.

Impreza rozkręciła się na dobre. Alex, który już zgonował na sam początku, nagle ożył i znowu zaczął pić. Towarzyszył mu w tym Noah i wspólnie rozkręcali melanż.

– Nicholas! – wykrzyknęła czarnowłosa dziewczyna. Przez drzwi wejściowe wszedł Nick, którego miało dziś tu nie być, ponieważ miał spędzać go we Włoszech że swoją matką i ojcem Alexa.

– Mam nadzieję, że udało mi się wrócić tuż przed północą. Lot miał opóźnienie, a bateria w telefonie padła – posłał nam promienisty uśmiech. Wyglądał na chłopaka z wyższych sfer i prawdziwego artystę.

– Niecałe pięć minut do północy – przypomniałam nam Liv z telefonem w ręce.

Wspólnie udaliśmy się na taras. Stanęłam z tyłu, ponieważ odczuwałam pewien żal. Ten rok był pełen bólu, ale równocześnie doświadczyłam wiele rzeczy, które były dobre. Poznałam cudownych ludzi, z którymi dziś stałam podziwiając fajerwerki.

– Pięć... – rozpoczętą odliczanie. – Cztery... Trzy...

Nie słuchałam już dalej, bo w tym momencie podszedł do mnie Zack. Swe czekoladowe tęczówki utkwił we mnie. Nie wiedziałam co to może oznaczać.

– Szczęśliwego Nowego Roku – powiedziałam dość neutralnie, aby przejąć kontrolę.

Jednak on miał nieco inne plany I pochylił się w moim kierunku. Dosłownie mnie zmroziło i nie byłam zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Czekałam na rozwój wydarzeń.

– Jeszcze wszystko przed nami – wyszeptał mi na ucho. Mogłam przysiądz, że brunet złożył na mym policzku delikatny pocałunek. Był on prawie niewyczuwalny, możliwe, że mi się wydawało.

Chciałam coś mu odpowiedzieć, bo te słowa nie były rzucone na wiatr. Jednak nie zdążyłam. Odliczanie dobiegło końca i Anderson rzucił się na moją szyję składając życzenia. A później robiła to reszta.

Kilka minut później wyszłam na papierosa. Ledwo co rozpoczął się rok, a Zack Cole zdążył namieszać mi w głowie. Miał do tego talent. Uspokajał mnie miętowy papieros. Zrzuciłam z twarzy tą maskę, ponieważ miałam jej dosyć. To samo było z moimi kozakami za kolano na bardzo wysokim obcasie. Nie czułam nóg, ale ich nie zdjęłam.

– Przepraszam – moje rozterki przerwała dziewczyna. Wysoka blondynka o prostych włosach sięgających do pasa. Miała na sobie długą satynową sukienkę na ramiączkach i białą maskę. Wyglądała niczym wyciągnięta prosto z okładki. – Spóźniłam się na imprezę sylwestrową, a tu jest tyle drzwi...

– Po schodach na górę – przerwałam jej, ponieważ irytował mnie jej głos. Był taki pewny siebie i spokojny. Jej dostojność świadczyła o tym, że jej rodzice od najmłodszych dni musieli dbać o jej wypowiedzi. Prócz naszej imprezy odbywały się tu jeszcze wesele i jedna impreza sylwestrowa. Tak się złożyło, że wszyscy ludzie tutaj mieli maski, więc ani trochę nie zaskoczyło mnie, że dziewczyna również ma ją na sobie.

– Dziękuję – odparła z uśmiechem i ruszyła przed siebie.

Poruszała się z gracją baletnicy, przez co jeszcze bardziej jej nie polubiłam. Pałałam nienawiścią do bogatych dzieciaków, chociaż wyglądała ona na nieco starszą ode mnie, ale znowu nie aż tak dużo. Wywnioskowałam, że jest bogata ponieważ buty jak i torebka pochodziły od Channel i to z najnowszej kolekcji. Wiedziałam to, bo Blair się nimi zachwycała.

Dopaliłam papierosa i założyłam maskę. Ruszyłam na górę i znałam kieliszek szampana, opróżniając go dwoma łykami.

– Weszłaś tu jakbyś chciała wszystkich rozsadzić – zażartował Peterson. Obok niego stała moja przyjaciółka, która wzrokiem pytała mnie co jest grane.

– Nogi mi odpadają – wymyśliłam na poczekaniu. Gdybym powiedziałam im, że wkurzyła mnie jakaś randomowa laska wyszłabym na wariatkę.

– Mogę cię podtrzymywać do końca wieczoru – dołączył do nas Zack. Jego twarz przybrała cwaniacki uśmieszek, który już stał się jego znakiem rozpoznawczym.

– Jakiś ty wspaniałomyślny – odpowiedziałam mu tym samym, na co puścił mi oczko.

Zapewne tą rozmowa dalej by się ciągnęła gdyby nie drzwi, które się otwarły. Do sali weszła dziewczyna, z którą rozmawiałam jeszcze chwilę temu. Najwidoczniej mówiła o naszej imprezie.

– Wróciłam! – powiedziała entuzjastycznie, a na jej słowa wszyscy zamarli.

Czy tylko ja nie wiedziałam co jest grane?

– Kto to jest? – Wilson zwróciła się do towarzyszącego jej chłopaka.

– Leyla, co tu robisz? – odezwała się Liv, jakby nie dowierzała, że dziewczyna stoi tuż przed nami.

Nie wierzę.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę kim była ta dziewczyna. Stała z szerokim uśmiechem, jakby była najbardziej wyczekiwanym prezentem. Ale widziałam, że swój wzrok skupiła na Zacku. Mi posłała jedynie kpiąco spojrzenie. Wszystkie kropki zaczęły się układać i zdałam sobie sprawę kim była...

Leyla Turner wróciła.

***
Hejka Bąbele! Przepraszam za opóźnienie, ale miałam drobne problemu z dodaniem. Mam nadzieję, że teraz będzie wszystko w porządku. Przepraszam też za drobne błędy jeśli się pojawią, bo sprawdzała na szybko, więc śmiało możecie mnie poprawiać.

Poza tym chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw w tym rozdziale. Jeśli chcecie to zapraszam was na mojego Instagrama gdzie urządzę małe Q&A. Znajdziecie mnie tam pod nazwą skylerr_wattpad zapraszam was, bo lubię mieć z wami kontakt, a ostatnio to bardzo zaniedbałam.

Życzę wam udanego tygodnia i wytrwania w szkole bądź pracy;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro