Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie byłaś w stanie dokładnie określić, ile czasu już jesteście z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. O ile jeszcze na początku liczyłaś każdy dzień, o tyle z czasem przestałaś to robić. Z resztą... Czy to miało jakieś znaczenie? Tygodnie? Miesiące? Nie ważne, ile by nie minęło, wy wciąż nie mieliście żadnego punktu zaczepienia o to, by powrócić do domu.

Z czasem każdy dzień zaczął wyglądać tak samo. Pobudka wraz z porannym skrzekiem ptaków, które nie dawały wam spać, śniadanie składające się z tego, co udało wam się znaleźć w dziczy, czasem polowanie na coś konkretniejszego. Robiłaś również częste drzemki w ciągu dnia, aby jakoś zabić przebijającą się ze wszystkich stron nudę.

Pewnego słonecznego dnia postanowiłaś się jednak wykąpać, ponieważ życie w dziczy wcale nie oznaczało tego, że musieliście wyglądać jak brudasy. Jednym z nielicznych pocieszeń był strumyk, za który dziękowałaś całym sercem. Podeszłaś na brzeg i zdjęłaś z siebie wszystkie ubrania. Szanse na to, że ktoś mógł cię zobaczył były równe zeru. Jedyną osobą w pobliżu był przecież Kapral Levi, który zniknął gdzieś z samego rana. Także mogłaś w samotności cieszyć się chłodną wodą, która otuliła twoje ciało, gdy tylko do niej weszłaś. Zamoczyłaś włosy, które ostatnimi czasy nieco podrosły i napawałaś się chłodem w ten ciepły dzień.

Po jakimś czasie zdecydowałaś się w końcu wyjść z wody. Zaczęłaś zbliżać się w kierunku skały, na której rozwiesiłaś ubrania, które wcześniej też uprałaś. Było bardzo ciepło, dlatego też nie przeszkadzało ci to, że były jeszcze trochę wilgotne. Brodziłaś w wodzie do pępka, zaczynając zakładać koszulkę, kiedy nagle usłyszałaś szmery. Szczerze mówiąc tyle czasu spędzonego w lesie nauczyło cię, że to zapewne tylko zwierzę, dlatego nie przejęłaś się zbytnio ów odgłosami.

— Co ty znowu wyprawiasz? Przypominam ci, że miałaś... — zaczął Levi, który nagle wyłonił się z zarośli, jednak przerwał w pół zdania i odwrócił wzrok. — Mi pomóc przy rybach. Pospiesz się — dodał i odszedł w szybkim tempie.

Stałaś tak przez chwilę i przetwarzałaś to, co właśnie się wydarzyło. To było tak niespodziewane, że nawet nie zdążyłaś zareagować. Kapitan widział cię nago. Nago. Kapitan Levi widział cię całkiem nago, w dodatku po kolana we wodzie. To nie mogło wydarzyć się naprawdę. Dopiero w tamtym momencie poczułaś pieczenie policzków, a gdy spojrzałaś w taflę wody ujrzałaś buraka, jakiego właśnie spaliłaś.

Szybko się ubrałaś i nie mając innego wyjścia, poszłaś w miejsce, w którym zniknął mężczyzna.

— Nie wiedziałem, że poszłaś się kąpać, mogłaś powiedzieć — bąknął, kiedy przed nim stanęłaś. — Nic nie widziałem — dodał, chociaż i tak miałaś wrażenie, że kłamie. Obyś się jednak myliła.

— Tak, to... — zaczęłaś, jednak nie wiedziałaś, co mogłabyś powiedzieć. — Nie rozmawiajmy o tym. Idziemy po te ryby? — zmieniłaś temat, na co mężczyzna tylko dość nerwowo przytaknął.

Przez cały połów nie zamieniliście ani słowa. Chyba każde z was czuło się po prostu zbyt niezręcznie, aby to zrobić. Po całej sprawie związanej z rybami, każdy z was poszedł w swoją stronę. Ty zajęłaś się zbieraniem drewna na wieczór, natomiast Levi zaczął patroszyć ryby. Nie pomagałaś mu w tym, ponieważ widok ten przyprawiał cię o nudności i rewolucje żołądkowe.

Wieczorem natomiast wasze spotkanie było nieuniknione. Usiedliście po przeciwnych stronach ogniska, skubiąc ryby, które wcześniej usmażył Levi. Żadne z was nie odezwało się słowem, co po pewnym czasie stało się jeszcze bardziej niezręczne niż ujrzenie przez Kaprala twojego nagiego ciała. Postanowiłaś zatem coś powiedzieć, aby rozwiać tą niekomfortową atmosferę.

— Całkiem dobre...te ryby — zaczęłaś. — Mógłby pan je robić częściej — dodałaś.

— Ta, tylko następnym razem, gdy będziemy mieli zamiar je łowić, poinformuj mnie, jak pójdziesz się kąpać — powiedział, a ty znowu spaliłaś buraka.

— Przecież prosiłam, abyśmy nie wracali do tego tematu — wymamrotałaś, spuszczając wzrok. — Porozmawiajmy o czymś innym. Może o tym, czy myślał już pan o tym co zrobi, jak wrócimy do domu? — wymyśliłaś na poczekaniu, skupiając się na wyjęciu ości z kawałka ryby.

— Tak, napiję się czarnej herbaty, a nie tych sików, które pijemy tutaj — odparł mężczyzna swoim naturalnym, znudzonym tonem.

— A ja chyba włamię się do kuchni i zjem wszystko, co tylko będzie w lodówce — powiedziałaś. — Tak bardzo chciałabym, aby po naszym powrocie wszystko było tak, jak dawniej. Mam już dość ciągłej walki o przetrwanie i życia w strachu. Nie chcę ciągle uciekać i martwić się o to, czy jutro nadejdzie. Tak naprawdę, to przy odejściu od zdrowych zmysłów trzyma mnie tylko jedno marzenie. Chciałabym mieć dom gdzieś z dala od wszystkich i kochającą rodzinę. Banalne, ale o tym właśnie marzę — wzruszyłaś ramionami i ochoczo wzięłaś kawałek ryby do buzi. — A pan?

— Co ja? — bąknął niezaciekawiony.

— Co chciałby pan robić? Wie pan, kiedy te wszystkie wojny się skończą, a po tytanach nie zostanie śladu?

— Nie myślałem o tym — powiedział.

— Nie wierzę. Musi być coś, co Kapral chciałby robić — ciągnęłaś, czując że za moment się przełamie.

— Tch, jesteś taka nachalna. Zgoda, powiem ci, ale jeśli komukolwiek piśniesz słówko, wylatujesz z Oddziału — zagroził.

— Przyrzekam milczeć jak grób — zapewniłaś.

— Chciałbym otworzyć sklep z herbatą — powiedział w końcu. W pierwszej chwili trochę cię zamurowało, jednak w kolejnej uśmiechnęłaś się delikatnie zdając sobie sprawę, że nawet Kapral Levi potrafi marzyć.

— To...urocze — stwierdziłaś, choć chciałaś to powiedzieć tylko w swojej głowie.

— Słucham? — zmarszczył czoło.

— Chodzi mi o to... Że mogłam się nawet tego spodziewać. To bardzo do pana pasuje — wzruszyłaś ramionami.

— Ta, szkoda tylko, że nigdy do tego nie dojdzie — odparł.

— Dlaczego? — zmarszczyłaś brwi.

— Widzisz, co się dzieje? Epidemia tytanów jest nam pisana, małe prawdopodobieństwo, że kiedyś się jej pozbędziemy na dobre — wyjaśnił.

— Czemu pan tak myśli? Jesteśmy już tak blisko. Jestem pewna, że wkrótce wszystko się skończy i będziemy mogli w końcu wieść spokojne życie.

— Tch, brednie — parsknął. — Zamiast chodzić z głową w chmurach, powinnaś skupić sie na teraźniejszości. Bycie żołnierzem nie gwarantuje przyszłości. W każdej chwili powinnaś być gotowa na śmierć, w świecie zwiadowców nie ma miejsca na spełnianie marzeń — powiedział.

— Dlaczego Kapral zawsze wszystko tak dramatyzuje? — spytałaś z wyrzutem.

— Mówię prawdę. Z resztą, sama powinnaś to wiedzieć, przecież jesteś jednym z nich — prychnął.

— Gdy byłam mała zawsze uważałam, że bycie Zwiadową jest głupie. Właściwie, to nadal tak myślę — przyznałaś w końcu.

— Więc czemu teraz nosisz ich pelerynę?

— Cóż, moi rodzice byli Zwiadowcami. Zginęli podczas ataku Kolosalnego i Opancerzonego. Zawsze miałam o to pretensje do całego świata, ale gdy podrosłam zrozumiałam w końcu, że był to ich wybór. Nie miałam nic do stracenia, dlatego sama dołączyłam do Oddziału — wzruszyłaś ramionami. — A pan? Jak pan się tu znalazł?

— Nie lubię o tym mówić. Dzięki Erwinowi, tyle — powiedział krótko.

— Był Kapral z nim blisko, prawda?

— Słucham? Co ty znowu wygadujesz? Mówiłem przecież, że...

— Nie o to mi chodzi — zaśmiałaś się, przypominając sobie twoje pytanie, które zadałaś mu na samym początku waszej leśnej przygody. — Bardzo go pan szanował, był pana bratnią duszą. Pewnie panu go bardzo brakuje, z resztą jak nam wszystkim.

— Erwin sam wybrał śmierć. Taka była jego wola — odparł bez wyrazu.

— Hm, nie lubi Kapral mówić o uczuciach, prawda? A mimo to jest pan chyba najbardziej uczuciową osobą, jaką znam — powiedziałaś.

— Co takiego? Co ty pleciesz...

— Spędziliśmy razem tyle czasu, że trochę się naoglądałam. Próbuje pan tego nie okazywać, chociaż czasem kiepsko to wychodzi. Wiem, że próbuje pan stwarzać pozory, jak na Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości przystało, ale wiem też, że pod tą warstwą stali i perfekcji kryje sie prawdziwy Levi, który byłby w stanie poświęcić swoje życie dla dobra bliskich osób — powiedziałaś

Kapitan przez moment patrzył na ciebie ze zmarszczonym czołem i miną sugerująca, że gadasz jakieś bzdury. Po jakimś czasie ta mina jednak zniknęła. Kilka razy próbował zabrać się do tego, aby coś powiedzieć, jednak chyba zabrakło mu słów. Uśmiechnęłaś się życzliwie, a w pewnym momencie twój wzrok przypadkowo zatrzymał się na jego oczach, podczas gdy Jego zrobił dokładnie to samo. Nawet w tym bladym świetle ogniska mogłaś dostrzec głębie jego niebieskich oczu, na które nigdy jakoś nie zwracałaś uwagi. Dlaczego zatem w tamtym momencie wydawało ci się, jakbyś zaczęła się w nich topić? Ocknęłaś się dopiero po chwili.

— Ale się najadłam, chyba pęknę — wypaliłaś. — Pójdę się położyć, dopóki mam jeszcze siłę chodzić — dodałaś, wstając z miejsca i kierując się do jak najdalszego kąta, aby uciec od tej niezręcznej atmosfery, którą nagle poczułaś.

Przez to dziwne uczucie w brzuchu, które wcale nie było spowodowane przejedzeniem, nie mogłaś spać. Zastanawiałaś się, co sprawiło, że tak się poczułaś. Może to, że po raz pierwszy weszliście na jakiś głębszy temat? Może tego doświadczają osoby, które rozmawiają z Kapralem o czymś innym, niż tytani i walka? Nie miałaś pojęcia.

A może... Nie! To niemożliwe! Jak w ogóle mogłaś pomyśleć o czymś takim. Przecież to twój dowódca, jak w ogóle mogłabyś go darzyć czymś więcej, niż szacunkiem. To na pewno niemożliwe.

***

Pamiętaj o ⭐ dla wsparcia 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro