ROZDZIAŁ PIERWSZY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


– Jesteś już na miejscu?

Równo z wybrzmieniem ostatniego słowa taksówka zatrzymała się przed ekskluzywnym lokalem, w którym zgodnie z poleceniem służbowym miałam spędzić dzisiejszy piątkowy wieczór. Z westchnieniem, które zapewne nie uszło uwadze mojej szefowej, przycisnęłam ramieniem telefon do ucha i wyciągnęłam z kopertówki przegotowany zawczasu banknot.

– Właśnie podjechałam pod budynek – odparłam, wręczając kierowcy pięćdziesiąt złotych i dając na migi znać, żeby zatrzymał resztę. Firma płaci, więc mogę poszaleć z napiwkiem. – A ty gdzie jesteś?

Chwyciłam telefon prawą ręką, lewą próbując jednocześnie trzymać torebkę, otworzyć drzwi samochodu i tak ułożyć poły długiej czarnej sukni, aby jej nie pognieść ani nie podeptać przy wysiadaniu. Nie wydaje się to łatwym zadaniem, ale jestem specjalistką od wyzwań. Tym razem też dam sobie radę.

– Stoję w pieprzonym korku na A czwórce – syknęła wyraźnie wściekła Dorota. – Mam wrażenie, że wybudowali tę autostradę tylko po to, żeby idioci mieli gdzie powodować wypadki.

Jako właścicielka sieci hoteli Mirabilis rozsianych po południowej i środkowej Polsce Dorota większość czasu spędzała w trasie. W związku z tym, że kursowała głównie między trzema największymi oddziałami Wrocław – Katowice – Kraków nie było tygodnia, aby nie natrafiła na karambol na autostradzie A4. Naprawdę współczułam Jackowi, jej szoferowi. Nasza szefowa nie należała do najmilszych ludzi na świecie i dosłownie wszystko potrafiło wyprowadzić ją z równowagi. A w wyjątkowo podły humor wpadała wtedy, gdy coś nie szło po jej myśl. Niestety czułam, że to właśnie jeden z takich momentów.

– Zdążysz na licytację? – spytałam, ostrożnie wysiadając z taksówki.

Rozejrzałam się dookoła. Przed lokalem, w którym dziś odbywała się impreza charytatywna, tłoczyło się sporo elegancko ubranych ludzi. Większość z nich kierowała się do wejścia, co oznaczało, że event rozpocznie się już niebawem. Chyba powinnam pójść w ich ślady.

– A czy ludzie potrafią się teleportować? – W głosie Doroty wyczułam coraz większą irytację. – Powiedz mi, Rozalio, jakim cudem miałabym w piętnaście minut ominąć kilkukilometrowy korek i spod Góry Świętej Anny dotrzeć do Katowic? To oczywiste, że nie zdążę na licytację!

Po ponad roku pełnienia funkcji katowickiej asystentki Doroty Zaręby powinnam się przyzwyczaić, że przez dziewięćdziesiąt procent czasu zwracała się do mnie jak do kompletnej idiotki. Aż dziw, że jeszcze mnie nie zwolniła. A może raczej to, że sama nie odeszłam, mimo że przez pierwsze miesiące notorycznie musiałam wysłuchiwać pod swoim adresem komentarzy o głupich blondynkach. Gdybym miała więcej śmiałości, może odgryzłabym się uwagą o wrednych rudych. Prawda była jednak taka, że potrzebowałam tej roboty. I codziennie powtarzałam sobie, że pensja jest warta użerania się z despotyczną szefową.

– No tak – mruknęłam niewyraźnie, kierując się w stronę wejścia do lokalu. – Nawet Jacek nie skróci godzinnej trasy do kwadransa.

Co za niefart, że Dorota akurat dziś musiała odwiedzić filię we Wrocławiu. Od tygodnia szykowała się do tej imprezy, a teraz wyglądało na to, że na nią nie dotrze. Nie żeby było mi szczególnie przykro z tego powodu. Bardziej obawiam się tego, co czeka mnie w związku z nieobecnością Zaręby. Choć nie znałam jej motywacji, wiedziałam, jaki miała główny cel na ten wieczór. A teraz jego realizacja spadnie na mnie.

– Dlatego musisz mnie zastąpić – oznajmiała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Weź tabliczkę, usiądź w ostatnim rzędzie i przytrzymaj dla mnie miejsce. Nie jestem pewna, ile ofert podlega licytacji, ale przypuszczam, że Domański pojawi się jako ostatni. Może zjawię się do tego czasu. A jak nie, masz go wylicytować. Kwota nie gra roli.

Nie do końca rozumiałam, dlaczego tak bardzo jej na tym zależało. Nikodem Domański był młodszy od Doroty o niemal dwie dekady, a z tego co wiedziałam, ona gustowała raczej w starszych mężczyznach. Nie mogło więc chodzić o kwestie towarzyskie. Tym bardziej, że facet też zajmował się hotelarstwem, a moja szefowa nie szukała szczęścia w branży. Tylko w takim razie, skoro w grę wchodziły interesy, dlaczego po prostu nie umówiła się z Domańskim na spotkanie biznesowe? Po co te podchody?

– Zrozumiałaś, Rozalio? Mam nadzieję, że nie muszę powtarzać.

Dobrze, że Dorota nie mogła zobaczyć, jak przewróciłam oczami. W jej obecności nigdy nie pozwoliłabym sobie na taką reakcję.

– Tak, zrozumiałam. Mam przebić każdą ofertę, która padnie za wieczór w towarzystwie Domańskiego.

– No, tylko mnie nie zawiedź – powiedziała jak do krnąbrnego dziecka. – Od tego zależy przyszłość Mirabilis.

A więc faktyczne chodziło o interesy. Wciąż jednak nie rozumiałam, dlaczego Dorota zadawała sobie tyle trudu, aby zyskać okazję do rozmowy z Domańskim. I w dodatku wciągała w to mnie. W pierwotnej wersji planu, w szczegóły którego nie raczyła mnie wprowadzić, miałam po prostu towarzyszyć jej w tym evencie jako asystentka. Już to wydawało mi się podejrzane, a teraz, kiedy dostałam rozkazy wylicytowania faceta za wszelką cenę, sprawa wydawała mi się jeszcze bardziej intrygująca. Może dowiem się czegoś więcej, jak wywiążę się z dzisiejszego zadania.

– Dorota, muszę kończyć – rzuciłam, stając przed schodami. – Zaraz wchodzę do środka.

– Pamiętaj, Domański musi być mój! Choćby miało mnie to kosztować fortunę!

Skomentowałam to niemrawym „jasne", po czym się rozłączyłam. Wrzuciłam telefon do kopertówki, a wyciągnęłam z niej zaproszenie, dzięki któremu zostanę wpuszczona do lokalu. Chwyciłam poły sukni i zaczęłam ostrożnie wspinać się po schodach. Nie chciałam zaliczyć spektakularnej, zawstydzającej gleby.

Na szczycie schodów, tuż przy drzwiach, stał baner z hasłem „Wylicytuj kawalera i wesprzyj walkę z rakiem!". W prawym górnym rogu dostrzegłam logo organizacji, której zostaną przekazane zebrane fundusze – fundacji imienia Anny Domańskiej.

Zbieżność nazwisk nie była przypadkowa. Kiedy Dorota poinformowała mnie, że mam zjawić się na tej imprezie, trochę pogooglowałam. W końcu między innymi na tym polegała moja praca – na zdobywaniu informacji i przekuwaniu ich w pożądane działania. Poza tym lubiłam zawsze być przygotowana.

Tak oto dowiedziałam się, że Anna Domańska to zmarła dziesięć lat temu matka Nikodema. Kobieta przegrała walkę z rakiem piersi, co mocno wstrząsnęło jej mężem i synami. Niedługo później Zbigniew Domański założył fundację wspierającą kobiety zmagające się z nowotworami piersi i szyjki macicy. Datki można wpłacać cały czas na konto fundacji, ale raz do roku organizowana jest impreza charytatywna połączona z licytacją.

Przez lata fundacja rozrosła się do czterech oddziałów, w tym jednego w Katowicach, który tym razem był odpowiedzialny za organizację eventu. Ciekawe, czy gdyby odbywał się gdzieś indziej – w Warszawie, Sopocie czy Poznaniu – Dorota też byłaby tak nieustępliwa w swoich planach względem Domańskiego. Tak czy siak, cieszyłam się, że nie musiałam wyjeżdżać na drugi koniec Polski, aby wywiązać się z powierzonego mi zadania.

Przy wejściu pokazałam zaproszenie i odźwierny z uśmiechem wpuścił mnie do środka. W hallu tłoczyło się trochę ludzi w wieczorowych strojach, głównie kobiet. Nic dziwnego, skoro atrakcją wieczoru miała być licytacja kawalerów. Zapewne większość gościń przyszła tu z zamiarem nie tyle wsparcia szlachetnej inicjatywy, co z chęcią wykupienia randki z młodym, przystojnym facetem. Zresztą nic nie obchodziły mnie ich motywy. Musziałam skupić się na swoim.

Zostawiłam w szatni wiosenny płaszczyk, po czym skierowałam się do sali, w której miała się odbyć licytacja. Przy wejściu hostessa wręczyła mi tabliczkę do licytacji oraz broszurę z tym samym hasłem na przodzie, który widniał na banerze. Zerknęłam na tabliczkę, i nie żebym była przesądna, ale widniejąca na niej trzynastka nie dodała mi otuchy. Mogłam liczyć jedynie na to, że nie przyczyni się do mojej sromotnej porażki, której Dorota na pewno nie puściłaby mi płazem.

Zgodnie z zaleceniem szefowej zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie. Nie wiedziałam, czemu to tak istotna kwestia, ale nauczyłam się, że czasami lepiej nie dociekać logiki Doroty. Na szczęście większość gości rozsiadła się z przodu, więc bez skrupułów położyłam na krześle obok kopertówkę, sygnalizując, że to miejsce jest zajęte.

Licytacja jeszcze się nie rozpoczęła, więc postanowiłam przyjrzeć się otrzymanej broszurce. Spodziewałam się, że będzie prezentować detale działalności fundacji, ale okazało się, że to katalog kawalerów, których towarzystwo będzie można dziś wylicytować. Imię i nazwisko każdego z kandydatów opatrzone było zdjęciem portretowym, krótkim opisem osobowości i zainteresowań oraz formy randki, którą proponował. W sumie było to około dwudziestu mężczyzn w szerokim przedziale wiekowym. Większą część stanowili trzydziestolatkowie, ale znalazło się też kilku panów w średnim wieku i jeden wdowiec dobiegający siedemdziesiątki. Podsumowując – było w czym wybierać.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, na czym ma polegać licytacja, nie byłam przekonana do tego pomysłu. Może jestem dziwna, ale nie dostrzegałam niczego ekscytującego w pójściu na randkę z zupełnie obcym facetem, skoro trzeba zapłacić za to małą fortunę. Jasne, pieniądze idą na szczytny cel i to jest szlachetne, ale naprawdę wolałabym wylicytować coś materialnego niż spotkanie z nieznajomym, które może okazać się kompletną porażką. Nie przypuszczałam też, że znajdzie się tylu facetów chętnych do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. W końcu dla nich to też mogło się okazać przykrym doświadczeniem. Najwyraźniej jednak nie doceniłam bezinteresowności szanownych kawalerów.

Sylwetka Nikodem Domańskiego znajdowała się na ostatniej stronie broszury. Szukając w Internecie informacji na jego temat, skupiłam się wyłącznie na aspekcie zawodowym i jego powiązaniach z fundacją. Teraz uważniej przyjrzałam się jego fotografii. Wyglądał na postawnego, eleganckiego trzydziestoparolatka z modnie zaczesanymi do tyłu karmelowymi włosami oraz zadbanym zarostem. Z piwnych oczu biło ciepło, które od razu wzbudzało sympatię. Z opisu za to wynikało, że Nikodem jest właścicielem nadbałtyckiego hotelu Ambra, a w wolnych chwilach trenuje triathlon i gra w scrabble. W ludziach najbardziej ceni sobie szczerość i empatię.

Byłam przekonana, że wiele obecnych tu pań ma chrapkę na wieczór w towarzystwie Domańskiego. I to nie tylko jego równolatek, ale także kobiet w średnim wieku. Dwie takie siedziały rząd przede mną i trudno było nie usłyszeć ich zachwytów nad Nikodemem. Mogłam się założyć, że nie one jedyne do niego wzdychały. Ciekawe, czy w rzeczywistości też był tak zachwycający, jak przedstawia to broszura.

– Szampana?

Z zamyślenia wyrwał mnie kelner z tacą kieliszków wypełnionych bąbelkowym trunkiem. Nie jestem amatorką alkoholu, ale tym razem postanowiłam się skusić. Coś czułam, że będę musiała stoczyć prawdziwą licytacyjną bitwę. Nie żeby ta wizja mnie jakkolwiek przerażała, ale uznałam, że przyda mi się lekkie rozluźnienie.

Upiłam pierwszy łyk, kiedy na znajdującej się po przeciwległej stronie sali scenie pojawiła się dystyngowana kobieta przed sześćdziesiątką. W jednej dłoni trzymała plastikową podkładkę na dokumenty, w drugiej mikrofon. Wyglądało na to, że licytacja zaraz się zacznie.

Kobieta stuknęła w mikrofon, co oczywiście poskutkowało nieprzyjemnym dźwiękiem, ale równocześnie przyciągnęło uwagę zebranych i uciszyło toczące się dotychczas rozmowy.

– Witam wszystkich serdecznie. Nazywam się Danuta Pawelczyk i mam zaszczyt poprowadzić dzisiejszą licytację. Dziękuję wszystkim za przybycie. Jestem przekonana, że dzisiejszy wieczór przyniesie wiele dobrego.

Następnie w kilku zdaniach opowiedziała o początkach i obecnej działalności fundacji. Wspomniała mimochodem, że Anna Domańska była jej siostrą, więc wie doskonale jak ważne jest wsparcie dla osób zmagających się z chorobą nowotworową. Na koniec podziękowała kawalerom, którzy dobrowolnie zgłosili się do wzięcia udziału w licytacji i zachęciła gości do składania hojnych datków.

Chwilę później na scenę wszedł pierwszy kawaler do wylicytowania. Tomasz Ciszewski był rozwodnikiem przed czterdziestką, który w ramach randki oferował wyjście do opery i elegancką kolację w modnej restauracji. Cena wywoławcza wynosiła tysiąc złotych i szybko podbiła do trzech i pół tysiąca. Szczęśliwą wygraną okazała się pani z trzeciego rzędu w fuksjowej sukience. Ciszewski puścił jej oko, więc chyba nie przejął się tym, że kobieta wygląda na sporo od niego starszą.

Przez następne półtorej godziny ze znużeniem śledziłam kolejne licytacje, co chwila zerkając na telefon. Żadnych wieści od Doroty, a wyglądało na to, że powoli zbliżaliśmy się do końca imprezy. Tak przynajmniej wynikałoby z wykazu kawalerów w broszurze. Jeśli nikogo nie pomięłam, zostało trzech mężczyzn. W tym Nikodem Domański.

Sala odrobinę się przeludniła, bo część kobiet, które już upolowały swoje zdobycze, postanowiło przenieść się do części bufetowej i tam poczekać na drugą część imprezy, która zakłada spotkanie licytujących z wylicytowanymi. Miało to na celu głownie ustalenie terminu randki, ale na pewno służyło też wstępnemu zapoznaniu się. Miałam nadzieję, że do tego czasu Dorota dotrze na miejsce, bo niespecjalnie miałam ochotę gawędzić z Domańskim i wyjaśniać, że to nie ja zapłaciłam krocie za wieczór w jego towarzystwie. No ale oczywiście najpierw w ogóle musiałam go wylicytować.

Kiedy rozległo się kolejne donośne „wylicytowane przez panią z numerem dwadzieścia siedem", a stojący na scenie facet pomachał do filigranowej brunetki kilka rzędów przede mną, zaczęłam nerwowo spoglądać w stronę wejścia. Nigdzie jednak nawet śladu Doroty. Na telefonie też cisza. A na scenę wchodził właśnie wysoki, dobrze zbudowany szatyn z uwodzicielskim uśmiechem na ustach. Nikodem Domański we własnej osobie.

Mogłam przysiąc, że słyszałam, jak pozostałe w sali kobiety zbiorowo wstrzymały oddech. Fakt, facet był przystojny, ale bez przesady. Tym bardziej, że nauczona doświadczeniem, wiedziałam, że godna podziwu aparycja często idzie w parze z podłym charakterem. Nie żebym zakładała, że z tego Domańskiego wredny palant, ale w przeciwieństwie do zdjęcia w broszurze, na żywo jego uśmiech wydawał się sztuczny.

– No i to już ostatni z naszych kawalerów do wzięcia – oznajmiła pani Pawelczyk. – Nikodem Domański, syn założyciela fundacji i mój ukochany siostrzeniec – dodała z nieukrywaną czułością, na co zainteresowany zrobił nieco skwaszoną minę. – Nikodem od niedawna jest właścicielem godnego polecenia nadbałtyckiego hotelu Ambra. Wolne chwile...

Nie słuchałam dalej, skupiając się na wystukiwaniu szybkiego SMS-a do Doroty, której wciąż nie było nigdzie na horyzoncie. Czy naprawdę ten korek był tak kolosalny, że prawie dwie godziny nie starczyły na to, aby dotrzeć do Katowic? A nawet jeśli tak, to czemu nie dawała żadnego znaku życia? Zaczynałam poważnie się martwić.

Wpatrywałam się uporczywie w ekran telefonu, jakby to mogło w jakikolwiek sposób wpłynąć na dotarcie odpowiedzi na moją wiadomość: „Gdzie jesteś? Domański już stoi na scenie". Oczywiście nie działało. Wciąż brak odzewu.

Z zamyślenia wyrwał mnie podekscytowany głos prowadzącej.

– Cena wywoławcza pięć tysięcy złotych. Kto da więcej?

Zdziwiłam mnie startowa kwota, bo do tej pory za każdym razem wynosiła pięć razy mniej. Nie miałam jednak czasu zastanawiać się, co w wpłynęło na tę wygórowaną cenę. Musiałam skupić się na zadaniu, które mi powierzono i które miałam zamiar potraktować jako kolejne zawodowe wyzwanie. Żadnych pytań, tylko działanie.

Nim się zorientowałam, rozpoczęła się ostra licytacja. Kwota już podbiła do sześciu tysięcy. Nie mogłam zostać w tyle, bo Dorota wyleje mnie na zbity pysk.

Chwyciłam tabliczkę z nieszczęsną trzynastką i przystąpiłam do rywalizacji.

Musiałam wygrać. Nie było innej opcji.   

**************************************************

Witam Was bardzo serdecznie pod pierwszym rozdziałem nowej powieści 🥰 Trochę mnie tu pisarsko nie było, w zasadzie aż pół roku. Najpierw potrzebowałam przerwy od pisania, a potem chciałam napisać kilka rozdziałów na zapas, co niestety szło mu wyjątkowo opornie 😔 Wciąż nie wróciłam do takiego flow, jakie miałam przy Pestce czy LO, ale uznałam, że, jak zacznę publikować, to bardziej mnie to zmotywuje do regularnego pisania. Oby tak właśnie było 😊

Jak widać po opisie, Licytacja kawalerów będzie obyczajówką/romansem. Z pozoru nic porywającego, ale mam nadzieję, że historia zainteresuje was na tyle, aby na bieżąco śledzić losy Rozalii i Nikodema. Planuję dodawać nowe rozdziały co piątek, przynajmniej póki mam kolejne w zapasie. Trzymajcie kciuki, żebym nie musiała zmniejszać tej częstotliwości 😉

Na razie to chyba tyle. Dajcie znać, czy ten pierwszy rozdział Was zaciekawił😊

Do napisania ❤️


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro