ROZDZIAŁ TRZECI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moja frustracja była bliska zenitu. Wysłałam Dorocie pięć wiadomości i oczywiście na żadną nie raczyła odpowiedzieć. A licytacja właśnie dobiegła końca i zaraz będę musiała się spotkać z Domańskim, aby ustalić szczegóły wylicytowanej oferty.

Tylko co ja miałam mu, do cholery, powiedzieć? Sądziłam, że do tej pory Dorota już się pojawi i przejmie pałeczkę. Niestety zostałam pozostawiona sama sobie i nie miałam zielonego pojęcia, jak to rozegrać. Podać Domańskiemu numer szefowej i poprosić, aby się z nią skontaktował? Czy na własną rękę uzgodnić z nim dokładny termin i warunki tygodniowego pobytu w Spocie?

Jakim cudem mogło mi umknąć, że w grę nie wchodziło spotkanie na jeden wieczór, tylko siedmiodniowy wyjazd nad morze? W tym kontekście wyższa cena wywoławcza nabrała sensu, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że przegapiłam tę informację. Przecież mnie nie zdarzają się takie rzeczy! Oby tylko Dorota się nie wściekła, kiedy się o tym dowie. A może wiedziała od samego początku, że zamierza wydać kupę kasy na wczasy nad Bałtykiem? Ale w takim razie, czemu mnie o tym nie uprzedziła, a teraz w dodatku tak bezczelnie ignorowała? Musiałam wiedzieć, co mam dalej robić. Improwizacja nie była moją mocną stroną. Perfekcyjnie wywiązywałam się z powierzonego zadania, jedynie wtedy, gdy miałam plan. Bez tego porażka gwarantowana.

I wyglądało na to, że ta czekała mnie już wkrótce, bo Nikodem Domański właśnie zmierzał w moją stronę. Spanikowana jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, ale oczywiście nigdzie nie dostrzegłam szefowej. Dlaczego ona mi to robiła?

Przez chwilę rozważałam ucieczkę, ale to wyglądałoby po prostu niepoważnie i nieprofesjonalnie. Czekałam więc w napięciu na rozwój sytuacji. Rozmowa z tym facetem nie powinna być chyba niczym trudnym, prawda? Zresztą nie musiałam spędzać w jego towarzystwie reszty wieczoru. Wystarczy, że uświadomię go, kto tak naprawdę spędzi z nim ten tydzień w Sopocie i zostawię mu jedną z wizytówek Doroty, których kilka zawsze nosiłam ze sobą na wszelki wypadek. A potem się ulotnię, wrócę do domu, zrzucę z siebie kieckę, przebiorę się w piżamę i z Bombonem na kolanach odpalę Netflixa. Zostały mi dwa ostatnie odcinki najnowszego sezonu „Rojsta". W sam raz na piątkowy wieczór. Tak, to brzmi jak dobry plan.

– Jestem pani winien podziękowania.

Wyrwana z zamyślenia drgnęłam nerwowo. Podniosłam wzrok i napotkałam kpiarskie spojrzenie Nikodema Domańskiego. Stał metr ode mnie w niechlujnej pozie świadomego swojej pociągającej aparycji przystojniaka. Niski, zmysłowy głos tylko dodawał mu atrakcyjności. Trzeba przyznać – robił wrażenie. W innych okolicznościach może nawet byłabym skłonna do nawiązania bliższej znajomości.

– Za zasilenie konta fundacji?

Starałam się brzmieć nonszalancko, choć kwota, o której była mowa, zdecydowanie do błahych nie należała. Przynajmniej dla mnie. Oczywiście cel był szczytny, ale sama nie wydałabym lekką ręką tylu pieniędzy. Zapewne dlatego, że nigdy nie miałam ich w nadmiarze.

– Za uchronienie mnie przed towarzystwem kobiet starszych ode mnie o co najmniej dwie dekady. – Domański uśmiechnął się znacząco. – Cieszę się, że skusiła się pani na tygodniowy pobyt nad Bałtykiem. Obiecuję zadbać o to, aby miło spędziła pani ten czas.

Wyglądało na to, że srogo go rozczaruję, kiedy przyznam, że to nie ja pojadę z nim do Trójmiasta. Powinnam jak najszybciej wyprowadzić go z błędu, ale naszła mnie dziwna ochota, aby trochę się z nim podroczyć i utrzeć mu nosa. Wyglądał na bardzo pewnego siebie, a ja nie znosiłam takich zarozumiałych dupków.

– Proszę lepiej nie składać takich obietnic. – Posłałam mu harde spojrzenie.

– Dlaczego? – zdziwił się. – Nie wierzy pani w moją gościnność?

– Nie przepadam za nadmorskim klimatem – odparłam zgodnie z prawdą. – Musiałby się pan bardzo namęczyć, aby umilić mi choć chwilę spędzoną nad Bałtykiem.

Domański wyglądał na zdezorientowanego. Pewnie zastanawiał się, czy mówię poważnie, czy tylko go wkręcam. Chciałabym, aby w grę wchodziło to drugie, ale niestety naprawdę miałam awersję do polskiego wybrzeża. Zresztą tak samo jak do jakiegokolwiek innego.

– Czemu z takim razie wylicytowała pani moją ofertę? – spytał z autentycznym zainteresowaniem.

Postanowiłam powiedzieć prawdę, nie przejmując się, że wyjdę na głupią blondynkę, która nie potrafi czytać i słuchać ze zrozumieniem. Przecież i tak więcej się nie spotkamy. Nie obchodziło mnie, co ten facet sobie o mnie pomyśli.

– Podchodząc do licytacji, nie wiedziałam, co dokładnie pan oferuje poza swoim towarzystwem.

– A więc wydała pani ponad siedemnaście tysięcy zupełnie w ciemno?

Teraz wydawał się już kompletnie zbity z pantałyku. Nie zdziwiłabym się, gdyby doszedł do wniosku, że jednak wolałby spędzić tydzień z którąś z walczących o niego mamusiek niż z wariatką, którą przed nim grałam.

– Na to wygląda. – Lekceważąco wzruszyłam ramionami.

– Bardzo pani hojna – wykrztusił bez przekonania.

Tak, zdecydowanie miał mnie za nienormalną. Biedny, pewnie w jego głowie właśnie powstawał plan, jak wymiksować się z konieczności goszczenia mnie w swoim hotelu. Uznałam, że już dość go podręczyłam i czas najwyższy poinformować go, że to nie mnie będzie musiał zabawiać.

– Cóż, niekoniecznie, bo to nie moje pieniądze – odparłam beztrosko, a Domański zrobił jeszcze bardziej zbaraniałą minę niż dotychczas.

– A czyje?

– Moje.

Jak na komendę odwróciliśmy się w stronę tego wyniosłego głosu, a ja aż poderwałam się z krzesła. O ile Dorota nie opanowała sztuki strojenia się w samochodzie, nie było opcji, aby wpadła na event prosto z trasy. Upięte w schludny kok włosy, nienaganny makijaż oraz wieczorowa suknia w kolorze głębokiej zieleni kazały mi sądzić, że przez ostatnie dwie godziny wcale nie stała w korku na autostradzie. W co ona pogrywała?

– Dorota Zaręba. – Wyciągnęła rękę w stronę zastygłego w zaskoczeniu Domańskiego. – Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale...

– Pamiętam doskonale – wycedził przez zęby i z wyraźną niechęcią uścisnął dłoń mojej szefowej, co jednoznacznie sugerowano, że wspomnienia z tej znajomości nie należą do pozytywnych.

A więc się znali. Nie powinno mnie to dziwić, skoro pracowali w tej samej branży. Bardziej zastanawiało mnie to, czemu Domański odnosił się do Doroty z tak jawną dezaprobatą. Fakt, mało kto szczerze ją lubił, bo miała wyjątkowo podły charakter, ale nikt nie okazywał tego tak otwarcie.

– To świetnie. – Zaręba uśmiechnęła się triumfalnie. – Wygląda na to, że moja asystentka jak zwykle sumiennie wywiązała się z powierzonego jej zadania, dzięki czemu będziemy mieli okazję spędzić trochę czasu w swoim towarzystwie.

Domański zacisnął mocno szczękę, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś naprawdę niestosownego. Dorota za to wyglądała na wielce z siebie zadowoloną, jakby sama zapracowała na swój sukces, a nie wysłużyła się asystentką.

– No to kiedy ten wyjazd do Sopotu? – zapytała beztrosko, jakby w ogóle nie wyczuwała nerwowej atmosfery. – Mam napięty grafik, ale na pewno uda nam się wybrać jakiś termin w najbliższym czasie. W sumie przyda mi się mały urlop.

Właściwie to mogłam już sobie pójść, skoro zrobiłam to, co do mnie należało, ale byłam ciekawa, jak dalej rozwinie się ta sytuacja. Dorota wyraźnie od samego początku, wiedziała, że oferta Domańskiego to tygodniowy pobyt nad Bałtykiem, i miała zamiar wykorzystać ten wyjazd do jakichś swoich celów. Co do tego nie miałam wątpliwości – Zaręba nigdy nie robiła niczego bezinteresownie.

Przeniosłam wzrok na Domańskiego, czekając na jego reakcję. Zastanawiałam się, czy doprowadzi do słownej utarczki, czy nie będzie chciał robić sceny i pokornie omówi z moją szefową szczegóły wyjazdu. Jeszcze przez chwilę wyglądał na naprawdę wkurzonego, więc obstawiałam opcję numer jeden, ale nagle wyraz jego twarzy złagodniał i teraz to on uśmiechał się cwaniacko.

– Obawiam się, że to nie z tobą będę ustalał jakiekolwiek terminy.

– Jak to? – obruszyła się Dorota.

– Zgodnie z regulaminem licytacji jedyną osobą, która może skorzystać z oferty jest ta, która ją wylicytowała – odparł i wskazał na mnie.

Ja zrobiłam zaskoczoną minę, a Zaręba parsknęła z pogardą.

– Żartujesz sobie? Jaki, kurwa, regulamin? – warknęła. – Właśnie go wymyśliłeś.

Pokerowa twarz Domańskiego nie zdradzała, czy blefował. Podejrzewałam jednak, że Dorota mogła mieć rację. Czy gdyby taki regulamin faktycznie istniał, organizatorzy by o nim nie wspomnieli przed rozpoczęciem licytacji? Albo chociażby napisali o nim w broszurze?

– Jeśli chcesz, możemy zapytać mojej ciotki – zaproponował Domański. – Od lat zajmuje się prawidłowym przebiegiem licytacji, na pewno rozwieje twoje wątpliwości.

Sądziłam, że Dorota każe natychmiast odnaleźć kobietę, ale tylko przymrużyła oczy i spojrzała na mężczyznę złowrogo.

– Bez znaczenia, kto licytował. Liczy się to, kto płaci – syknęła. – A tak się składa, że płacę ja i to całkiem pokaźną sumkę. A skoro inwestuję, to wymagam.

– W takim razie szkoda, że mnie nie obchodzi, z czyjego konta przyjdzie przelew na fundację – odparł Domański z udawaną przykrością. – Trzeba było nie wysługiwać się asystentką, tylko samej się pofatygować i pomachać tabliczką. – Wskazał na leżącą na krześle obok mnie tabliczkę z numerem trzynaście.

Miałam przeczucie, że ta nieszczęsna trzynastka przyniesie pecha. Nie chciałam być zamieszana w tę utarczkę, ale teraz już chyba nie będę w stanie tego uniknąć. Domański zerkał na mnie ukradkiem, jakby szukał wsparcia. Jego niedoczekanie. Nie byłam na tyle szalona, aby podpaść despotycznej szefowej.

– No ale najwyraźniej wcale ci szczególnie nie zależało na tym wyjeździe, skoro sama o niego nie zawalczyłaś – kpił dalej Domański. – To naprawdę nieeleganckie. Takie zwalanie brudnej roboty na kogoś innego.

– Gówno mnie obchodzi wyjazd. – Dorota odpowiadała z coraz większym jadem. – Od miesięcy mnie ignorujesz. Uznałam, że ta pożal się Boże licytacja będzie doskonałą okazją, aby w końcu przyprzeć cię do muru.

Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałam. Domański za to nie wydawał się zaskoczony. Musiał wiedzieć, dlaczego moja szefowa zarzuciła na niego sidła. I był bardzo zadowolony, że znalazł wyjście z tej pułapki. Niestety nie mogłam powiedzieć tego samego o sobie.

– W takim razie przykro mi, że twój plan się nie powiódł. Twoja asystentka na pewno się ucieszy, że zasponsorowałaś jej urlop. Prawda, pani...? – Urwał i spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz przypominał sobie, że nawet nie zdążyliśmy się sobie przedstawić.

– Rozalia – wykrztusiłam, nie będąc przekonana, czy chcę zostać wciągnięta w tę kłótnię. – Rozalia Szulik.

– Nikodem Domański, miło mi. – Z uśmiechem podał mi rękę, którą uścisnęłam niepewnie. – A więc pani Rozalio, kiedy ma pani ochotę zawitać w Sopocie?

„Nigdy" – to była moja pierwsza myśl, ale na szczęście nie wypowiedziałam jej głośno. Zerknęłam na Dorotę, nie wiedząc, jak powinnam się zachować. Wciąż nie rozumiałam, czemu tak bardzo zależało jej na wymuszonym spotkaniu z Domańskim i chyba nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. To była sprawa między nimi. Nie powinnam się wtrącać, bo to mogłoby tylko pogorszyć sytuację.

Niestety szefowa nie dała mi żadnych jednoznacznych sygnałów. I co teraz? Najlepiej byłoby się stąd ewakuować. Zwłaszcza że Domański wpatrywał się we mnie z taką intensywnością, że zaczęłam się czuć nieswojo.

– Myślę, że... – urwałam, nie wiedząc, co właściwie powiedzieć. Jak wspominałam, improwizacja nigdy nie była moją mocną stroną. – Że...

– Za dwa tygodnie – przerwała mi nagle Dorota. – I tak do końca miesiąca musisz wykorzystać zaległy urlop.

Wlepiłam w szefową zdezorientowane spojrzenie. Czy ona właśnie zasugerowała, że mam jechać z Domańskim nad morze? Tak po prostu odpuszczała i pozwalała mu wygrać? To było do niej kompletnie niepodobne. Nie wierzyłam, że się poddała. Coś musiało się za tym kryć.

Byłam tak zaskoczona całą sytuacją, że nawet nie wyprowadziłam Doroty z błędu, co do konieczności wybrania zaległego urlopu. Według prawa pracy należało to zrobić do końca września, a nie czerwca.

Domański też musiał wyczuć podstęp, bo posłał Zarębie podejrzliwe spojrzenie. Jednak jakąkolwiek grę wymyśliła, Nikodem postanowił zagrać w nią w ciemno, nie znając zasad. A ja miałam stać się pionkiem w ich pojedynku. Wcale mi się to nie podobało.

– Mnie odpowiada. A pani? – zwrócił się do mnie.

Przełknęłam ciężko ślinę. Tydzień w Sopocie. Nad morzem. W hotelu umiejscowionym niemal przy samej plaży. Czy byłam na to gotowa? Absolutnie nie. Czy mogłam odmówić wyjazdu bez narażania się na wściekłość Doroty? Oczywiście, że nie. Czułam na sobie jej lodowate spojrzenie, krzyczące „tylko spróbuj mi się sprzeciwić, a gorzko tego pożałujesz".

– W porządku – wydukałam drżącym głosem.

– Wspaniale! – Domański wyglądał na autentycznie uradowanego. – Mam nadzieję, że mimo pani niechęci do nadmorskiego klimatu, miło spędzi pani czas w Ambrze. Proszę, to moja wizytówka. – Wyciągnął kartonik z wewnętrznej kieszeni marynarki i mi go wręczył. – Mogę też prosić o jakieś namiary na panią?

– Oczywiście – mruknęłam, po czym sięgnęłam do kopertówki.

Wyciągnęłam z niej skrawek papieru i długopis. Zapisałam mój numer i podałam karteczkę Domańskiemu. Niestety sama jeszcze nie osiągnęłam takiego statusu, aby wyrobić sobie wizytówki.

– W takim razie będziemy w kontakcie. – Uśmiechnął się szeroko, a zaraz potem usłyszeliśmy, jak ktoś go zawołał. Chyba to była jego ciotka. – Panie wybaczą, ale ciocia Dusia wzywa, a ona nie lubi czekać. W każdym razie dziękuję za waszą obecność i hojność. Doroto, nie zapomnij proszę przelać pieniędzy na konto fundacji. Pani Rozalio, już nie mogę się doczekać naszego spotkania w Sopocie.

Mojej szefowej posłał wyniosłe spojrzenie, a mnie ujął za rękę i po dżentelmeńsku ucałował wierzch dłoni. Byłam tak wytrącona z równowagi, że nijak na to nie zareagowałam, tylko chwilę później w odrętwieniu wpatrywałam się w oddalającego się Domańskiego. Całe to zajście to jakiś absurd. Jakim cudem ze zwykłego towarzyszenia Dorocie w imprezie dobroczynnej dałam się wplątać w tygodniowy pobyt nad Bałtykiem? Z obcym facetem. I co ciekawsze, dlaczego Zaręba się na to wszystko zgodziła?

Musiałam to jak najszybciej wyjaśnić. Nie pisałam się na takie „atrakcje". Owszem, była moją pracodawczynią, ale nie miała prawa wymuszać na mnie takich rzeczy. Może to był właśnie ten moment, w którym powinnam znaleźć w sobie głęboko skrywane pokłady asertywności i w końcu się jej postawić.

– Dorota, o co...

– Pojedziesz tam – przerwała mi brutalnie. – I przekonasz Domańskiego do sprzedaży hotelu.

– Co? – Wytrzeszczyłam oczy.

– To nie podlega żadnej dyskusji – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Chyba że chcesz pożegnać się z posadą.

Wiedziałam, że to jawny szantaż i mobbing, ale nie miałam zamiaru się sprzeczać. Nie mogłam pozwolić sobie na utratę pracy. Dlatego do tej pory zgadzałam się na wszystkie zachcianki Doroty. Tym razem nie będzie inaczej.

– No dobrze, ale...

– Ambra będzie moja – oznajmiła z pełną wyniosłości pewnością. – Już ty tego dopilnujesz.

Wyglądało na to, że czekało mnie kolejne mocno wykraczające poza obowiązki asystentki zadanie. W dodatku najtrudniejsze, z jakim przyszło mi się kiedykolwiek zmierzyć. I to wcale nie ze względu na to, że będę musiała zmusić kogoś do oddania rodzinnego biznesu w ręce Doroty. To, czego obawiałam się najbardziej, to złowieszcza siła morskich fal.  

******************************

Hej 😊 I jak podoba się Wam pierwsze spotkanie bohaterów? Mam nadzieję, że zaintrygowały Was też zalążki kilku tajemniczych wątków, które w tym rozdziale podrzuciłam 😉

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro