Four. Ani chwili spokoju

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Godzina 23:50.
Udaliśmy się w kierunku wycia. Po pokonaniu wzniesienia, naszym oczom ukazał się leżący przy pniu drzewa ranny jeleń. Jego szyja została praktycznie obdarta ze skóry i obgryziona, mięśnie były doskonale widoczne, na dodatek cała była ubrudzona krwią. Cudem było, że ten jeleń nadal żył. Skomentowałam:
— Biedactwo... co mogło go tak poharatać? Niedźwiedź? — zastanawiałam się na głos.
  — Jedno jest pewne... już się z tego nie wyliże — stwierdził Mike.
Lekko pogłaskałam zwierzę po tułowiu. Dzięki temu odrobinę się uspokoiło. Odsunęłam się od niego, a następnie przytrzymałam Mike'owi latarkę. Chłopak chwycił poroże jelenia, a następnie za nie pociągnął. Zdecydowanie za mocno, bo zamiast samych rogów, oderwał całą głowę. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
  — O ja pierdykam! — powiedziałam na jednym wdechu.
  — Cholera jasna! — Mike upuścił głowę.
Dosłownie chwilę potem coś zaciągnęło resztę ciała zwierzęcia w głąb lasu, a my rzuciliśmy się do ucieczki. "Co to u licha było?!". Mike uznał, że "to na pewno niedźwiedź". Przypomniałam sobie o dziwnym stworzeniu, które wcześniej widziałam przy chatce. Nie zdziwiłabym się, jeżeli to ono stało za tym atakiem. W trakcie ucieczki postanowiliśmy zejść ze ścieżki i zaryzykować skrót. Wspinanie się po stromym zboczu zdecydowanie nie było bezpiecznym pomysłem, ale przynajmniej o wiele szybciej dotarliśmy do chatki dla gości. Co prawda było w niej zimno i trochę ciemno, ale przynajmniej byliśmy bezpieczni. Na razie. Spróbowałam zapalić światło, naciskając przycisk przy drzwiach wejściowych, jednakże nic się nie stało.
— No to kicha — stwierdziłam.
— Poszukajmy zapałek i rozpalmy w kominku — zasugerował Mike.
— Dobry pomysł — odparłam.
Zaczęliśmy rozglądać się za zapałkami. Na stoliku przy oknie znalazłam starą książkę. "Mity i legendy rdzennych Amerykanów" autorstwa Josepha Malicka. Otworzyłam ją z ciekawości na losowej stronie. Moim oczom ukazała się sekcja poświęcona symbolom oraz oznaczeniom stosowanym przez Indian. Wśród nich znajdowała się dziwna czaszka z rogami, którą widzieliśmy w kopalni. Opisana była jako "Urok lub zaklęcie chroniące przed złymi duchami".
— Hej, Mike — zagadnęłam chłopaka. — Znalazłam informacje na temat tego rysunku, który widzieliśmy w kopalni. Miałeś rację, pochodzi on od rdzennych Amerykanów. I, co najciekawsze, miał on służyć jako ochrona przed złymi siłami.
— To by też wyjaśniało łapacze snów — odpowiedział. — Ej, Tina. Spójrz na to.
Odłożyłam książkę i odwróciłam się w stronę Mike'a. Trzymał karabin myśliwski, pozując przy tym jakby nie wiadomo jaką zwierzynę ubił. Parsknęłam śmiechem.
— Powinieneś wziąć udział w następnej edycji jakiegoś programu modowego — stwierdziłam, próbując się uspokoić.
— Haha, bardzo zabawne.
— Mówię serio, wyglądasz jak profesjonalny model — po tych słowach odchrząknęłam. — A tak na poważnie, niezłe cacko. Chrisowi by się spodobało.
— Zdecydowanie — odparł, a następnie odłożył karabin na swoje miejsce. — Mnie też się podoba.
— Domyśliłam się po entuzjazmie w twoim głosie — powiedziałam z uśmiechem, który Mike odwzajemnił.
Rozejrzeliśmy się jeszcze po chatce. W kuchni znajdowała się skrzynka elektryczna - oczywiście nie działała. Na jednej z komód znaleźliśmy zdjęcie Hannah z turnieju tenisa, który wygrała. Pamiętam to doskonale. Wraz z dziewczynami i Joshem przygotowaliśmy baner dopingujący ją, który potem całą naszą ekipą trzymaliśmy na trybunach, krzycząc przy tym "Dajesz, Han!", "Wygrasz to!" albo "Zmieć ich na miazgę!". A jak zaczęliśmy wiwatować, gdy zdobyła pierwsze miejsce - nie zdziwiłabym się, gdyby nasze krzyki usłyszał ktoś z innego kontynentu, takie głośne były. Stare, dobre czasy. Moje wspominki przerwał głos Mike'a, który badał coś w sypialni obok.
  — Chyba nie jestem gotowy na takie pozy... — wymamrotał.
  — Co tam czytasz? — zapytałam, podchodząc do niego.
  — Nic takiego — odparł w pośpiechu, próbując zamknąć książkę, jednakże uprzedziłam go, wyrywając mu ją.
  — Hej, nie może być aż tak źle — stwierdziłam, po czym zajrzałam do książki. O Jezusie. Skrzywiłam się. — Mike, czy to jest...
  — "Kamasutra"? Tak — odpowiedział.
  — Obrzydlistwo — zamknęłam książkę i odłożyłam ją na komodę. — Boże, te opisy i obrazki są traumatyzujące.
  — Dlatego nie chciałem ci tego pokazywać.
  — Coś ci zdecydowanie nie wyszło.
  — Wiem, ale pragnę zaznaczyć, że nie kazałem ci wyrywać mi książki.
  — Racja. Moja ciekawość wzięła górę.
  — A ciekawość zabiła kota.
  — A kot ma dziewięć żyć. Jakoś się z tego wyliżę.
Po tej jakże filozoficznej wymianie zdań udaliśmy się na dalsze poszukiwania zapałek. Okazało się, że na dobrą sprawę mieliśmy je cały czas tuż przed nosem - opakowanie zapałek leżało w szufladzie w szafce, która stała w salonie. Kiedy Mike je znalazł, zanucił "Do domu wrócimy, w piecu napalimy". Rozpaliliśmy w kominku, usiedliśmy na kanapie i wtuliliśmy się w siebie. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w przyjemnej ciszy. Lubiłam tego typu momenty, zawsze mi się zdawało, jakbyśmy byli odcięci od reszty świata. Tylko ja, Mike i cisza. Spokój. Spokój, który został nam przerwany, kiedy usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła dobiegający z łazienki. Zerwaliśmy się i poszliśmy sprawdzić, co się stało. Na podłodze leżał telefon, z którego grała skoczna melodia. Podniosłam i dokładnie obejrzałam przedmiot.
  — Wszędzie rozpoznam to różowe etui — powiadomiłam. — To telefon Jess.
  — Telefon Jess? — zapytał zdziwiony Mike. — Skąd on niby miałby się tu wziąć? Jessica wrzuciłaby go przez okno?
  — Nie, znam ją. Potrafi być wredna, ale czegoś takiego nigdy by nie zrobiła — odpowiedziałam. — Może coś jej go zabrało?
Usłyszeliśmy przeraźliwy wrzask. Schowałam telefon do kieszeni, a następnie wybiegliśmy na zewnątrz, Mike zabrał przy tym snajperkę. Spojrzał przez lunetę.
  — O w dupę — powiedział przestraszony. — To... to coś, co mi opisywałaś... to coś gdzieś zaciąga Jess!
  — No nie świruj... musimy jej pomóc! — odparłam.
Ruszyliśmy ile sił w nogach w sukurs. Ześlizgnęliśmy się po zboczu, a następnie podążaliśmy za krzykami blondynki. Staraliśmy się korzystać z jak największej ilości skrótów. Czas nas gonił, a gdybyśmy postanowili pozostać na bezpiecznym szlaku, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że nie zdążylibyśmy dostać się do Jessici na czas. Pogoń ta zaprowadziła nas do opuszczonego, zniszczonego budynku. Pewnie służył jako huta bądź był jakoś połączony z kopalniami. Dotarliśmy w końcu do pomieszczenia z windą, w której leżała Jessica. Dziewczyna była w fatalnym stanie. Jej ubrania były rozszarpane w wielu miejscach, twarz zaś miała pokrytą siniakami oraz zadrapaniami. Klęknęliśmy przy niej.
— Chryste Panie... Boże, Jess... — powiedziałam przerażona tym, co zobaczyłam.
— Tina... Mike... pomocy... — powiedziała słabym głosem.
— Spokojnie, już cię stąd zabieramy — odparł Mike, a następnie przystąpiliśmy do wyciągnięcia Jessici z windy.
Stało się coś, czego kompletnie nie przewidzieliśmy. Łańcuchy się poluzowały, a platforma z Jessicą runęła w dół. O żeż ja pierdykam. Właśnie na moich oczach zginęła Jessica Riley. Nigdy nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, ale mogłyśmy na sobie polegać. A teraz odeszła, a ja nawet nie zdążyłam jej przeprosić za wszystkie wyzwiska, które rzuciłam w jej stronę rok temu. Następne chwile... nieważne jak bardzo chciałabym sobie przypomnieć szczegóły, nie potrafię. Są zamazane, widzę je jakby przez mgłę. Pamiętam tylko, że Mike coś krzyknął o zamaskowanym mężczyźnie, który najprawdopodobniej przyczynił się do śmierci Jess. Potem... bodajże wspięliśmy się po windzie. Tak, tak było. Następnie biegliśmy... długo biegliśmy. A raczej to Mike ciągnął mnie za rękę, bo nie kontaktowałam. Byłam w zbyt dużym szoku. Świadomość odzyskałam dopiero, gdy znów znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni i dostrzegliśmy znajdujący się w oddali ogromny budynek.

~🦋~

Och wow... aż trudno w to uwierzyć, czyż nie? Wierzcie mi, nie tylko Wy się tego nie spodziewaliście.
Kim jest zamaskowany mężczyzna? Co to za budynek, który zobaczyli nasi bohaterowie? Odpowiedzi poznamy niebawem.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Teraz się z Wami pożegnam, pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie! Do zobaczenia, pielgrzymi, trzymajcie się!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro