Rozdział trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przymknęłam oczy. Nie byłam nastawiona na pomaganie innym. Chciałam tylko świętego spokoju.
- w czym ci mam pomóc-uśmiechnęłam się lekko.
- eeee, zgubiłem swojego młodszego brata - w myślach kłapnęłam się ręką w czoło.
- dobrze, pomogę ci, gdzie i kiedy ostatnim razem go widziałeś? - chłopak podrapał się w tył głowy. Pomyślał chwilę, aż w końcu zdołał odpowiedzieć.
- szedłem z nim do parku na lody, gdy staliśmy pod budką, odwróciłem się, by zamówić desery, po zapłaceniu odwróciłem się, a jego już tam nie było. Wtedy spanikowałem, szukałem go dwie godziny, ale nie ma po nim ani śladu. I tak właśnie dotarłem aż tutaj - uśmiechnął się, ukazując dołeczki. Analizowałam to co powiedział, aż mnie oświeciło.
- wiem gdzie może być - Caden od razu rozpromieniał i ruszył za mną w stronę parku. Szliśmy w dość szybkim tempie. No może tylko ja.

- Astrid, zaczekaj! - obróciłam się i ujrzałam chłopaka biegnącego w moją stronę. Był zdyszany jakby co najmniej przebieg pół maraton. Gdy wreszcie mnie dogonił, oparł ręce o kolana, ciężko dysząc.
- jak wy kobiety to robicie, że tak szybko idziecie?- zaśmiałam się cicho. Wzruszyłam ramionami i złapałam Caden'a za rękę. Nastolatek od razu pokierował tam swój wzrok.
- no i co się tak gapisz? - zapytałam. W moim głosie pobrzmiewała nutka rozbawienia. Wyglądał jak przedszkolak, gdy na zakończenie roku musiał tańczyć poloneza z jakąś dziewczyną. ( nigdy więcej tego nie zrobię )
- ty...znaczy ja...nigdy nie miałem tak bliskiego kontaktu z dziewczyną - a to ci dopiero. Sądziłam, że Cad miał już w swoim życiu niejedną dziewczynę. Uważałam że był przystojny. No dobra, bardzo.

Jego roztrzepane, brązowe włosy, dodawały mu chłopięcego uroku, a ciemne oczy zadziorności. Może i był nieśmiały, ale wysoka i umięśniona postura, sprawiała kompletne przeciwieństwo jego charakteru. W końcu posłałam mu rozbawione spojrzenie i pociągnęłam go za sobą.

Maszerowaliśmy tak około piętnastu minut, gdy nagle doszliśmy do małej altany. Na jednej z ławek siedziała moja siostra i Liam. Oboje o czymś rozmawiali, wpatrując się w małe jeziorko.
- wow, skąd wiedziałaś że tu będą? - wzruszyłam ramionami.
- pokazałam to miejsce mojej siostrze, jest dość blisko budki z lodami, wiec pomyślałam, że pokazała to miejsce twojemu bratu. - chłopak pokiwał w zamyśleniu głową.
- to ma sens, dzięki As - posłałam mu szczere spojrzenie i jeszcze raz popatrzyłam na dzieci.
- Astrid..mogę cię o coś spytać?
- wal śmiało
- czy wszystko z tobą okej? Jesteś jakaś nieobecna, a uśmiechy są nieszczere. Mogę ci jakoś pomóc ? - uśmiech zszedł mi z twarzy.
- wszystko dobrze, naprawdę, jestem po prostu zmęczona bo ta wredna małpa zrobiła nam kartkówkę - Caden zaśmiał się.
- was też dorwała? - pokiwałam głową.
- podobno uwzięła się na całą szkołę - przewróciłam teatralnie oczami i skierowałam się w stronę młodocianych przestępców. Stanęłam za nimi i położyłam rękę, na ramieniu Anabell. Dziewczyna podskoczyła i w sekundę obróciła się w moją stronę. Gdy tylko mnie ujrzała, od razu się speszyła i zarumieniła.
- ooo cześć Astrid, heheheh, nie wiedziałam że tu przyjdziesz - wzniosłam oczy do nieba.
- ja tez nie wiedziałam, a teraz pakuj manatki i zbieramy się do domu, ojciec pewnie na nas cze-urwałam bo zobaczyłam w oczach mojej siostry łzy. Natychmiast znalazłam się po drugiej stronie ławki i kucnęłam przed nią. Zaczęłam ocierać łzy z jej twarzy , próbując uspokoić jej oddech.
- wdech, wydech, dokładnie tak cukiereczku - po chwili oddech mojej siostry się uspokoił, a chłopcy patrzyli na nas z szeroko otwartymi oczami. - lepiej będzie jak my już z Anabell pójdziemy do domu. - Cad pokiwał głową i posłał mi przepraszające spojrzenie. Nie zareagowałam, tylko wzięłam siostrzyczkę za rękę i obie ruszyłyśmy w stronę domu.
- możesz mnie już puścić, nie jesteś moją matką, by trzymać mnie za rękę - warknęła, gdy wyszłyśmy z lasu. Zaskakujące, jak szybko potrafią zmieniać się humory nastolatków.
- powiesz mi co robiłaś z Liam'em w środku lasu?
- a co cię to?
- posłuchaj Bell, staram się być miła, dobrze wiesz, że się o ciebie martwię, nie możesz tak uciekać do lasu, kiedy ci się podoba. - prychnęła, patrząc na mnie spod byka.
- aha, to ty niby możesz?
- ja mam siedemnaście lat, a ty dopiero piętnaście, jesteś jeszcze mała...
- nie jestem mała! Gdybym taka była, to siedziałaby teraz w kącie i płakała, bo tata sie nad nami znęca! A jakoś tu jestem i mierze się z tym wszystkim codziennie!
- cukierku, dobrze wiesz, że nie chodziło mi o to, ja bym łatwiej poradziła sobie ze starszym facetem, bo mam więcej siły
- jakoś z ojcem sobie nie radzisz i nie nazywaj mnie tak - westchnęłam. Z nią to jak do ściany.
- dobrze, nie mów mi co z nim robiłaś w lesie, ale nie przychodź potem do mnie zapłakana ze złamanym sercem
- nie zamierzam - ucięłyśmy rozmowę i z burzowymi chmurami nad głowami, weszłyśmy na osiedle.

Gdy tylko byliśmy co raz bliżej domu czułam wielki niepokój. Wreszcie stanęłyśmy na ogródku, a ja zamarłam. Światło paliło się w kuchni, a to oznacza tylko jedno.
Że ojciec już wrócił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro