2. Two Worlds Collided

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

25 sierpnia 1983

Promienie Słońca powodują przyjemnie ciepło na moich plecach. Spaceruję po plaży, idąc w bliżej nieznanym mi kierunku. O dziwo, towarzyszy mi mama, z którą prowadzimy miłą rozmowę. O wszystkim i o niczym. Robimy to nieczęsto, bo zazwyczaj nasze dyskusje kończą się kłótnią. Czasem o moją przyszłość, zazwyczaj - o moje wydatki na rzeczy, które moja rodzicielka uważa za zbędne. Ciężko jej wytłumaczyć, że winyle, to naprawdę istotna rzecz mojego życia i każdy dolar wydany na nie, traktuję jako dobre inwestycje.

Tym razem, jak mówiłam, jest inaczej. Przechadzamy się linią brzegową i spoglądamy na ludzi, czasem komentując ich ubiory lub wygląd. Na ogół nie jestem powierzchowną osobą, ale czasem, przez brak pomysłu na lepsze zajęcie, przyglądamy się każdemu, bardziej interesującemu człowiekowi i wspólnie z matką oceniamy, czy, na przykład, jakiś facet jest przystojny. Tak, zachowujemy się jak piętnastoletnie gówniary, ale jest to jakaś forma rozrywki. Zresztą, kto nam zabroni? I tak nikt nas nie rozumie, a nawet jeśli, to trzymajmy się wersji, że jednak nie.

Minęło już kilka dni od mojego spotkania i bardzo długiej rozmowy z Jonem na tejże właśnie plaży. Właściwie, to teraz się reflektuje, że idę w tę samą stronę, w którą szedł chłopak, kiedy wracał do siebie. Ten fakt w sumie daje mi do zrozumienia, że mogę się na niego nawinąć w każdej chwili. Nie żeby mi to jakoś przeszkadzało, wręcz przeciwnie, aczkolwiek z drugiej strony wolałabym być sama, gdyby miało dojść do drugiej konwersacji. W czasie rozmów z rówieśnikami i znajomymi, obecność choć jednego mojego życiodawcy jest dla mnie dość krępujące. Ale to chyba normalne, prawda?

Kiedy z mamą zaczynamy się śmiać ze stroju kąpielowego kobiety, która idzie w naszą stronę, czuję czyjś wzrok na sobie. Spoglądam w głąb plaży i widzę chłopaka z charakterystyczną fryzurą, idealnym uśmiechem i radością wypisaną na twarzy. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, czy innym Herculesem Poirotem, żeby wywnioskować, że to Jon. Nie żebym przed chwilą o nim nie wspominała. Szczerzy się w moją stronę, a ja niepewnie to odwzajemniam. Gestem ręki pokazuje mi, żebym do niego podeszła, lecz ja skinieniem głowy wskazuje mu na mamę idącą obok mnie. Widząc to, spogląda na mnie smutno, macha mi i wraca do swoich zajęć. Zaczyna nawet zdejmować swój podkoszulek (w końcu jest na plaży), ale ja z prędkością światła odwracam wzrok, żeby znów nie być czerwona jak flaga Związku Radzieckiego i wracam do konwersacji z mamą.

26 sierpnia 1983

Dzień przed moim powrotem znów idę na nocne posiedzenie na plaży. Teoretycznie już skończyłam szkic, ale naprawdę przyjemnie się tu siedzi, słuchając szumu morza i patrząc na fale uderzające o brzeg. Zatracam się w tym widoku, odlatując do świata własnych fantazji i wyobrażeń. O tym, jak wspaniale byłoby tu mieszkać. Wszystko we Włoszech wygląda tak, jakby czas płynął tu wolniej. Może to tylko moja utopijna wizja stworzona przez nostalgię z dzieciństwa - przyjeżdżałam tu naprawdę często, a to ma być mój ostatni wyjazd z rodzicami, którzy stwierdzili, że jestem już na tyle dojrzała, że sama będę mogła sobie pozwolić na takie wyjazdy. Szczerze w to wątpię, ale niech im będzie.

Mówiąc w skrócie, zakochałam się w tym kraju - w kulturze, sposobie bycia mieszkańców, przyrodzie i oczywiście kuchni. Wszystko we Włoszech jest idealne, a przynajmniej takie mi się wydaje. Ale chyba mimo wszystko nie byłabym gotowa osiedlić się tu na stałe. Jersey ma tyle zalet, nie potrafię ich wszystkich zostawić, ani tym bardziej moich najbliższych przyjaciół. Co prawda, nie mam pojęcia, jak oni ze mną wytrzymali tyle lat, ale kocham ich ponad życie.

Z moich rozmyślań budzi mnie dotyk na moim ramieniu. Standardowo automatycznie sztywnieje, ale przynajmniej swobodniej odwracam się w stronę osoby, która chwyciła mnie za ramię. Nikt się nie spodziewa. To On - od niedawna obiekt moich westchnień. Szeroko się uśmiecha, patrząc na mnie. Również standardowo się rumienię, ale w porę zachowuje trzeźwość umysłu i (jakżeby inaczej) odwzajemniam uśmiech.

Zabrzmi to głupio, ale stęskniłam się za nim. Tak, znamy się kilka dni, a jeszcze wczoraj wymieniliśmy się spojrzeniami, jednakże czuję z nim wyjątkowo bliską więź. Ciężko to opisać słowami. To trzeba poczuć.

- Nie pakujesz się? - zaczyna pytaniem i unosi brew. Mówiłam już, jak seksownie przy tym wygląda? Tak? To powiem jeszcze raz. Wygląda przy tym tak seksownie, że momentalnie się rumienię, a na moich policzkach żółtko by się ścięło w ułamku sekundy. Staram się uspokoić, ale, jak łatwo się domyślić, to cholernie trudne.

- Yyy - znów zaczynam się wieszać i próbuję dobrać słowa. Przecież to jest tak proste pytanie, że głowa boli. Nie ma się nad czym zastanawiać. Ale niestety, jeśli ktoś tego nie zauważył, mój mózg postanowił zapomnieć o tak trywialnej czynności, jaką jest myślenie - Teoretycznie już skończyłam, a nawet jeśli, kto normalny pakuje się o pierwszej w nocy? - śmieję się i na szybko dodaję - Zresztą, mogłabym zapytać o to samo Ciebie. Więc, co tu robisz?

Nic nie odpowiada, tylko nerwowo spogląda w moją stronę, a jego policzki lekko się różowią. Wygląda jeszcze cudowniej niż normalnie. Próbuje coś powiedzieć, ale go wyprzedzam

- Przyszedłeś tutaj, z nadzieją że mnie tu spotkasz?

- Aż tak bardzo to po mnie widać? - pyta, lekko zakłopotany, chwytając się za kark.

- Tylko trochę - stwierdzam, ponosząc go na duchu - Ale jak dodasz logiczne myślenie, to już widać nieco bardziej - chichoczę.

- Może to nawet lepiej - mówi, jakby podobała mu się przewidywalność - Bardzo chciałem cię zobaczyć - dodaje, jakby nieobecnie, bo sam oddaje się pięknu morskich fal skąpanych w gwiazdach.

Siedzimy chwilę w ciszy, po prostu napawając się pięknem, które nas otacza. Obydwoje mamy dusze artystów i potrafimy doceniać takie rzeczy.

- Nie mówiłaś że masz siostrę - zaczyna nagle.

- Co? - pytam, unosząc brwi ze zdziwieniem - Przecież nie mam żadnej siostry.

- A ta dziewczyna, z którą szłaś wczoraj? Dałbym sobie rękę uciąć, że to twoja starsza siostra. - mówi, a ja z trudem powstrzymuje się od śmiechu - O co chodzi? - pyta skonfundowany.

- Jon, to była moja matka - mówię, wybuchając w końcu i zaczynam się ryć.

- Naprawdę? Boże, nigdy bym nie pomyślał - on sam się śmieje, ale jednocześnie czerwieni się ze wstydu.

- Spokojnie, wielu wcześniej się pomyliło - spoglądam na niego, a on wciąż płonie z zażenowania - Ale w dalszym ciągu mam tylko brata.

- Ty masz chociaż jednego starszego. Ja mam dwóch młodszych. To jest dopiero Tortura.

- Oj, Polemizowałabym - luzuję atmosferę i pochłaniam się w dyskusji z Jonem.

27 Sierpnia 1983

Niezbyt chcę wracać. Szczerze mówiąc, zostałabym jeszcze dłużej. Mówiłam już. Zakochałam się w tym kraju na zabój i najchętniej spędziłabym tam całe wakacje. Przy całej miłości do moich przyjaciół, których nawiasem mówiąc, mam spotkać jakieś dwa tygodnie po powrocie. Tęsknię za nimi, ale wizja zostania w raju na dłużej jest cudownie kusząca.

Przechodzę właśnie przez ostatnią procedurę bezpieczeństwa, więc raczej nie mam już innego wyjścia, jak tylko iść przed siebie. Jest jeszcze szansa, że w terminalu spotkam mojego nowego znajomego. Rozmawialiśmy dopiero dwa razy, ale wiemy już o sobie wiele rzeczy. Zdecydowanie w przeciągu tygodnia nie powiedziałam nikomu tyle o sobie, jak jemu.

Niestety oboje zapomnieliśmy o dość istotnej rzeczy, jeśli chcemy utrzymać kontakt, a mianowicie o adresach lub chociażby numerach telefonów. Mi, czy jemu bieganie po Perth Amboy, czy Jersey, czyli dość sporych miastach, raczej się nie widzi.

Rodzice standardowo dali mi chwilę swobody, przed wylotem. Mam w portfelu jeszcze kilka tysięcy lir*, więc mogę sobie pozwolić jeszcze na małe zakupy w lotniskowej kawiarni. Pewnie na małą herbatę ledwo co wystarczy, znając ceny w portach lotniczych. Wchodzę do malutkiego pomieszczenia i niemal od razu po wejściu barista proponuje mi (zważywszy na dość wczesną godzinę) cappuccino. Ja delikatnie się uśmiecham i grzecznie odmawiam, w zamian prosząc o herbatę, bo nienawidzę kawy. W każdej formie. Począwszy od czarnej, poprzez różne kawy smakowe, kończąc na na napojach tak słabych, że można je nazywać mlekiem z kawą. Trochę się to wyklucza z moją miłością do Włoch, ale no cóż, nie zmienię własnych kubków smakowych. Sprzedawca posyła mi sympatyczny uśmiech, kiedy wrzuciłam mu napiwek do puszki i dziękując, wychodzę z powrotem do terminalu, popijając zamówiony napój. Wracam do moich rodzicieli, którzy sami idą coś sobie kupić, toteż zostawiają mnie z bagażem podręcznym. W skrócie - nie mogę się ruszyć z miejsca. Wyciągam z plecaka mały szkicownik i ołówek i tworzę prosty rysunek z pamięci - logo zespołu Queen. O zachowanych proporcjach pewnie nie ma tutaj mowy, ale chociaż zabijam czas i to całkiem skutecznie. Co prawda po mojej matce, czy ojcu nie widzę nawet śladu, ale nie przejmuje się tym zbytnio. Mogą spędzić czas we dwoje i niech z tego korzystają.

Po chwili ktoś obok mnie siada. Ignoruję to, jestem w przestrzeni publicznej, więc to, że ktoś zajmuje miejsce niedaleko jest czymś zupełnie normalnym. Niezwykłe jest jednak to, co dzieje się potem.

- Ciao, Come stai? - słyszę znany mi, rozbawiony głos, tym razem mówi jednak w innym języku, niż zazwyczaj.

- A dobrze, dzięki - odpowiadam z uśmiechem, nie siląc się na mówienie po włosku - Cześć Jon.

- Myślałem, że zabawimy się w mówienie w innym języku - śmieje się.

- Nie chcesz słyszeć mojego kaleczenia - odpowiadam żartem i po chwili dodaję - A właśnie, może wymienimy się numerami? Może się przydać. Ostatnio o tym zapomniałam.

Jon w odpowiedzi kiwa twierdząco głową, mówiąc Ja też, a ja dzielę jedną z kartek na kilka równych części i jedną podaję blondynowi. Daję mu ołówek, a on starannie zapisuje cyfry. Oddaje mi obie rzeczy, a ja robię to samo i podaje mi papierek z moim numerem. Uśmiechamy się do siebie i siedzimy chwilę w ciszy. Obracam ołówek w ręce, po czym znowu szkicuję grafikę. Blondyn nachyla się bliżej mnie i stykamy się barkami.

- Chciałbym tak umieć - mruczy pod nosem, a mnie pieką mnie policzki. To jest zbyt mocne połączenie dla mojego mózgu. Jego cudowny głos i kontakt cielesny sprawiają, że mój organizm działa jeszcze bardziej nieprawidłowo, niż zazwyczaj. Biorę głęboki wdech, jakby to miało mi pomóc.

 -Mówiłam Ci przecież, lata miłości, praktyki i męczarni - rysuję feniksa, który znajduje się na samej górze już trzeci raz.

- Rysowanie męczarnią? Dla ciebie? - unosi brew.

- No tak. Uczenie się podstaw anatomii i innych pochodnych gówien to cierpienie - stwierdzam, bo to najbardziej oczywista rzecz na świecie - Przykra prawda.

Chłopak głośno wzdycha i wpatruje się w to, co tworzę. Przedwczoraj (a właściwie to wczoraj w nocy) zrobiłam mu przydługi wykład o moich największych inspiracjach, między innymi o artystach włoskiej szkoły, którymi zafascynowana jestem najbardziej. Słuchał go z zainteresowaniem, ale po jego wzroku widziałam, że nie rozumiał paru stwierdzeń.

- Swoją drogą, dopiero teraz zauważyłem - zaczyna po chwili - Masz dwukolorowe oczy.

- Po części tak - odpowiadam i rumienię się jeszcze bardziej. Jak on to zauważył? - Tylko część oka jest inna.

- Faktycznie - mówi wpatrzony, a potem trwamy w ciszy.

To jest właśnie defekt listonosza. Na ogół moje oczy są zielone, poza częścią prawego, która jest brązowa. Nazywam to tak, a nie inaczej, bo żaden z moich rodziców nie ma oczu w kolorze mojej plamki - mama ma niebieskie, a tata zielone.

Nie spotkałam nigdy drugiej osoby z czymś takim. Widziałam ludzi, którzy mają typową heterochromię - jedna tęczówka ma zupełnie inny kolor, niż druga, ale żeby pół oka była inna, a druga inna - nigdy. Czuję się przez to wyjątkowa, nie oszukujmy się. Nie lubię się tym jednak chwalić, wolę jak ludzie sami to zauważają.

W gwarze zatłoczonego lotniska słyszę, jak ktoś skanduje imię mojego znajomego. On odwraca się w stronę tego głosu, a ja razem z nim. Tam widzę kilka lat młodszego chłopaka, który jest bardzo podobny do Jona. Mogę strzelać w ciemno, że to jeden z jego braci.

-Co jest, Tony? - pyta blondyn.

-Matka kazała mi cię szukać, bo mają zaraz otwierać gate - odpowiada chłopak.

Mój znajomy w odpowiedzi wzdycha i mruczy, że zaraz idzie. Uśmiecham się smutno w jego stronę, a on przytula mnie na pożegnanie. Czerwienię się znowu, bo to silniejsze ode mnie, a obiekt moich westchnień odchodzi w stronę, którą narzucił mu brat. Ja z powrotem skupiam się na kartce. Chwilę później słyszę przez głośnik wezwanie do bramki, która faktycznie została otwarta. Moi rodzice akurat wrócili, więc wstaję i zmierzamy w kierunku bramki.

Teraz tym bardziej nie ma szansy, że przedłużę swój wyjazd.

*Lira to włoska waluta, oczywiście przed wprowadzeniem Euro, współczesne 1 złoty, to około 440 ówczesnych lir.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro