22. When You Close Your Eyes and You Go to Sleep

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trasa Vancouver - Edmonton, 3 maja 1984

Miałam rację co do remika. Skończyło się na obrażaniu. Zapewne dlatego, że te dwie partie były dość szybkie. Aż za szybkie. Jedną wygrał Tico, a drugą ja. David uznał, że pewnie oszukujemy (chociaż nie wiem, jak można oszukiwać w remiku) i wyszedł z hukiem z pokoju. Jak dobrze, że teraz śpi (albo bardzo dobrze to udaje), bo przynajmniej nie musimy słuchać jego narzekania. Chociaż jego reakcja była niespodziewana. Może on też jest przed okresem? Na samą myśl o takim czymś nie mogę się nie uśmiechnąć.

Oczywiście po skończonej rozgrywce w karty byliśmy zmuszeni pośpiesznie się pakować, a potem jeszcze szybciej załadować się do autobusu. Decyzja kierowcy dalej nie została nam wyjaśniona. Dość prawdopodobny scenariusz to jest po prostu chęć dłuższego odpoczynku między jednym przejazdem, a drugim. W końcu jechanie zazwyczaj ponad siedem (a dzisiaj dwanaście) godzin bez przerwy jest zwyczajnie wyczerpujące. W końcu zaśnięcie za kółkiem nie za bardzo wchodzi w grę. No chyba że mamy ochotę na sen wieczny.

My jednak nie mamy tego problemu i możemy drzemać do woli. Tak też robią wszyscy. Niestety poza mną. Po prostu nie potrafię zasnąć. Zapaliłam więc światło i czytam książkę, a konkretnie Boską Komedię Dantego. Czytam ją chyba trzeci raz, a dalej nie potrafię wyjść z podziwu, jakie to dzieło, które jest pełne przepięknych porównań i metafor. A wszystko jest pisane wierszem. Także nie tylko autor jest wybitny, ale również tłumacz, który wręcz mistrzowsko przełożył to cudo literatury na mój ojczysty język. Oczywiście, mimo przeczytania tej książki parokrotnie, w dalszym ciągu muszę momentami zatrzymać się i przetrawić kilka wersów jeszcze raz. Czasem przez piękno, innym razem przez niezrozumienie, ale na pewno wydłuża to mój czas czytania.

Jestem właśnie na pieśni trzeciej Piekła, kiedy słyszę, jak ktoś gwałtowniej porusza się na fotelu i zaczyna coś mruczeć o tym, że jakiś pojeb włączył to światło. Rozpoznaje w tym wszystkim Aleca. Dzięki stary. Podnoszę wzrok znad książki. Mój kumpel przeciąga się, a potem spogląda na mnie.

- Co czytasz? - pyta, a ja pokazuję mu okładkę - Zapomniałaś leków nasennych i sięgasz po inne metody?

- Wyborny żart - mamroczę na tyle głośno, żeby mnie usłyszał - Dante jest świetny. Zwłaszcza jak nikt cię nie zmusza. Czysta przyjemność - dodaję, ale chyba nie przekonałam mojego rozmówcy.

- Załóżmy, że masz rację. Chociaż nie wiem, czym się tak zachwycasz - odpowiada, a ja cicho wzdycham.

- Ile razy przeczytałeś? - unoszę brew, spodziewając się jednej odpowiedzi.

- Pokazałbym na palcach, ale mam ich za dużo - żartuje. Wiedziałam, że odpowie Zero. W takiej, czy innej formie.

- No właśnie, a niektóre fragmenty są po prostu piękne, czasem refleksyjne albo przerażające, jak na przykład ten - akurat zatrzymałam się na momencie, gdzie Alter ego Dantego wchodzi do piekła i zaczynam czytać ten fragment - Wstąpiłem w progi tajemniczej bramy

Słysząc jęk ludzki, od razu zapłakałem.

Okropne mowy, zmieszane języki

Bólu i gniewu, klask dłoń w dłonie dziki,

Głosy na przemian ostre, to chrypiące

Tworzyły hałas starciem się wzajemnym,

Który złamany na wrzasków tysiące

Wił się w powietrzu nieśmiertelnie ciemnym,

Jak tuman piasku, gdy nim wicher dysze - kończę i spoglądam na Aleca.

 - Optymistycznie, nie ma co. Ale chyba dalej nie rozumiem twojego zachwytu - patrzę na niego z załamaniem i odgarniam ręką włosy, w ramach upustu emocji - W każdym razie, zgasisz to światło? Chyba jeszcze zasnę na parę godzin, może ty też spróbuj - proponuje, a ja chyba zaraz zejdę z zażenowania. No cóż, jestem zmuszona schować książkę i przystać na prośbę mojego kumpla. W autobusie ledwo co zapada ciemność, a ten już pochrapuje. Ja niestety nie mam takiego szczęścia.

Tak naprawdę od dziecka nie potrafię zasypiać w samochodzie, autobusie, czy w jakimkolwiek środku komunikacji. Ciężko mi to wyjaśnić. Jedni po prostu opierają się o fotel, a Morfeusz się nimi zajmuje w chwilę. U mnie jest wręcz przeciwnie. Czasem ma to swoje zalety - jeżeli mój tata prowadzi, mogę z nim rozmawiać, przy okazji pomagając mu trzymać się na nogach. Zazwyczaj jednak jest to męka, chociażby kiedy wszyscy w samolocie chrapią, a ty siedzisz w fotelu ze złudną nadzieją, że kiedykolwiek zaśniesz.

Właśnie teraz przeżywam taką sytuację, z tą różnicą, że siedzę w autokarze. Najchętniej rozwaliłabym się na tyłach i położyła się na trzech siedzeniach, ale już podczas naszej pierwszej drogi, z chłopakami doszliśmy do wniosku, że za każdym razem komu innemu przypadają całe tyły, żeby zamiast siedzieć, mógł się położyć. Dzisiaj padło na Richiego, więc nawet nie ma co liczyć na cokolwiek.

Spoglądam na Jona, który śpi obok mnie. Wygląda cholernie uroczo, nawet kiedy jego twarz jest skąpana w półmroku. Kilka kosmyków jego włosów opada mu na twarz, ale chyba zbytnio mu to nie przeszkadza. Strasznie mu tego zazdroszczę. Zazwyczaj to on kręci się w łóżku przez całą noc i jak już zasypia, to zostają mu jakieś trzy godziny snu. Przynajmniej teoretycznie, bo potem nie da się go wynieść z pościeli.

Kładę się na jego boku. Staram się to robić jak najmniej gwałtownie i tak, żebym była na nim jak najmniejszą powierzchnią mojego ciała, ponieważ obiecałam sobie, że nie będę leżeć na Jonie, bo jemu potem jest niezbyt wygodnie i nie za bardzo wie, co ma zrobić - nie chce mnie budzić.

Oczy kleją mi się już od jakiegoś czasu, ale moja świadomość dalej nie pozwala mi na odlot myślami w bliżej nieznanym kierunku. W końcu zamykam je, ale reszta moich zmysłów i tak działa na dość wysokich obrotach, szczególnie słuch. Chyba powinnam kupić sobie jakieś stopery, bo irytuje mnie każdy dźwięk. Począwszy od silnika, kończąc na pochrapywaniu moich przyjaciół. Na całe szczęście węch poprawia mi humor, bo czuję cudowne perfumy mojego mężczyzny, których zapach utrzymuje się, mimo upływu czasu. Naciągam mocniej koc na siebie, a potem nie ruszam się, z nadzieją, że uda mi się przespać resztę drogi.

* * *

Jak bardzo naiwna byłam, że jakkolwiek uda mi się zasnąć. Znaczy, nawet nie jestem pewna, czy spałam, czy nie. W każdym razie samo leżenie było całkiem przyjemne, chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. Teraz jednak wstaje nowy dzień, a wraz z nim moi przyjaciele i mój chłopak. Podnoszę się z jego ciała i patrzę w jego pogodne, niebieskie oczy, które teraz jakby nie kontaktują ze światem. I tak wyglądają pięknie, jak cała osoba mojego faceta. Wymieniamy się uśmiechami, a po chwili widzimy, jak autokar zjeżdża z autostrady. Richie, jako najbardziej przytomny o tak nieludzkiej godzinie idzie zapytać się kierowcy o sytuację. Wymieniają kilka zdań, po czym szatyn wraca. Nie wygląda na zbyt pocieszonego.

- Mamy mały problem, znowu - wzdycha i zakłada ręce na piersiach.

- O co tym razem chodzi? - pyta Jon, lekko zestresowany.

- Przez to, że przyjedziemy wcześniej, niż myśleliśmy, hotel nie będzie przygotowany na nas - odpowiada Rich. Wszyscy jęczymy z niezadowolenia, ale Lemma próbuje znaleźć wyjście z tej sytuacji:

- Wiecie, zawsze możemy rozbić obóz.

- Chyba koncentracyjny - odpowiadam równo z Alecem, po czym przybijamy sobie piątkę.

- Ej, ja jeszcze nie skończyłem - mówi Richie, a ja i zespół znowu skupiamy się na nim - Ludzie z hotelu powiedzieli jeszcze, że od biedy mogą wyrobić się na siedemnastą, ale na pewno do dziewiętnastej będziemy mogli się wpakować z walizkami.

- Skoro mamy być w Edmonton przed piętnastą, to chyba od biedy przebolejemy kilka godzin w autobusie - stwierdzam.

- Ewentualnie możemy się przejść - proponuje mój chłopak.

- Poprawka. Wy się przejdziecie, ja się nie ruszam spod koca. Szczególnie przy takim stanie mojej twarzy - Wiem, że przez nieprzespaną noc mam takie cienie pod oczami, których nie mam czym zatuszować, bo wszystko jest w walizkach. Cała ekipa wzdycha, a ja głupio się uśmiecham - Ale wy sobie możecie zrobić spacer po tej Syberii.

- Ale przecież Syberia jest u Sowietów - mówi David, a ja uderzam się z otwartej pięści w twarz.

- Lemma, to jest tak zwany żart. Ludzie się z nich śmieją.

Edmonton, 4 maja 1984

Kanadyjczycy potrafią jednak się spiąć, bo już po piątej udało nam się trafić do pokoi, gdzie, ku mojej uciesze, znajduje się radio. Wczoraj jednak nie korzystałam z niego, bo ledwo co moje ciało miało bliskie spotkanie z łóżkiem, ja już przestałam kontaktować ze światem zewnętrznym i przespałam całą noc. Można więc powiedzieć, że odrobiłam cały wczorajszy dzień.

Teraz leżę na łóżku i czytam (tak, dalej Piekło), a Jon siedzi w łazience i przygotowuje się do wyjścia. Spędza tam już jakieś pół godziny i raczej nie zapowiada się, żeby wychodził. Może wziął sobie moją uwagę do serca - powiedziałam mu dzisiaj, żeby ogolił sobie twarz, bo zaraz mi zarośnie. No co? Taka prawda. Mimo wszystko, mój mężczyzna bez zarostu wygląda o niebo lepiej.

W każdym razie, ja też potrzebuję dostępu do łazienki. Albo chociaż do kilku rzeczy, które się tam znajdują. W końcu sama idę na ten koncert. Co prawda w charakterze widza, ale w dalszym ciągu lepiej jest wyglądać jak człowiek. Niepewnie wstaję i pukam do drzwi.

- Jon, mogę wejść? - pytam, a po drugiej stronie słyszę jego śmiech.

- Przecież nie musisz się pytać, wchodź - odpowiada, rozbawionym głosem.

Naciskam na klamkę, po czym ciągnę drzwi w swoją stronę. Wchodzę do środka i czuję parę wodną unoszącą się w powietrzu. Nie wiem, w ilu stopniach mój chłopak brał prysznic, ale chyba nazwanie tej temperatury wysokiej, to niewystarczająco. Ale ciepło zewnętrzne chyba nie równa się z tym wewnętrznym, bo w moim brzuchu następuje taka eksplozja, że zakładam, iż mogłabym ocieplać mieszkanie moich rodziców przez następny miesiąc, całkowicie za darmo. Przy okazji kolor mojej twarzy można porównać do okładki albumu Making Movies Dire Straits. W skrócie - widzę Jona bez koszulki, podczas gdy on trzyma w swoim ręku maszynkę do golenia i patrzy się na swoją twarz w lustrze. Po chwili jednak odwraca się w moją stronę i uśmiecha się zębami.

- Uroczo wyglądasz, kiedy się rumienisz - mówi, kiedy idę w głąb pomieszczenia, biorąc z szafki szczotkę do włosów i prostownicę - Będziesz robić fale? - dodaje i podchodzi do mnie z seksownym uśmiechem. Jezu Chryste, jak on to robi, że nic nie jest w stanie przejść mi przez gardło, mimo że jesteśmy już razem kilka miesięcy? Po prostu, jak można być tak przystojnym?

- Będę - udaje mi się wydusić - A ty się w końcu golisz? - dorzucam żartem. Jakoś się udało wybrnąć.

- Aż tak ci się nie podobam z zarostem? - unosi brew. Poziom seksowności oficjalnie wybiło ponad jakąkolwiek skalę.

- Nie, po prostu - odkładam rzeczy, które przed chwilą wzięłam - Bez wyglądasz jeszcze lepiej - kładę ręce na jego gładkich policzkach i delikatnie przyciągam go do siebie. On przejmuje inicjatywę i całuje - Nie spóźnisz się czasem na występ?

- Wydaje mi się, że sobie poradzę, Pati - daje mi pstryczka w nos.

- Ale za to ja chyba nie zdążę zrobić włosów - odpowiadam i biorę do rąk z powrotem szczotkę i prostownicę, po czym całuję go w policzek.

- Niech ci będzie - wzdycha teatralnie, a ja wybucham śmiechem i wychodzę, znów zostawiając go samego w łazience. Przebieram się w jakieś normalne ubrania, a potem staję przed lustrem, które stoi blisko wejścia i zaczynam robić ukochaną fryzurę mojego faceta. Kosztuje mnie to trochę czasu i nerwów, ale w końcu doprowadzam swoje włosy do względnie akceptowalnego stanu.

Chwilę później z łazienki wychodzi Jon, który już zdążył nawet ubrać swoje sceniczne ciuchy. Uśmiechamy się do siebie, po czym ja narzucam ciepłą kurtkę.

- Idziemy? - pytam podekscytowana.

- A jesteś pewna, że nie ugotujesz się w tej kurtce? - spogląda na mnie rozbawiony.

- Tak, bo dalej jesteśmy w Kanadzie - chłopak zaczyna się chichrać. Potem już nie odpowiada, tylko łapie mnie za rękę i wspólnie wychodzimy z pokoju hotelowego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro