23. Don't Monkey with my Business

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Valley Center, 12 maja 1984

Początkowo uznałam jechanie z powrotem do Valley Center za bardzo nielogiczny i, mówiąc wprost, tępy pomysł. W końcu, jaki jest sens wracania do Kalifornii, skoro byliśmy tam półtorej tygodnia temu i jeszcze jechać tam z drugiego końca kraju. Do czasu, kiedy Tico postanowił mnie oświecić, że jeszcze jest jedno miasto o dokładnie tej samej nazwie i znajduje się w Kansas. Przy całej mojej miłości do mojego ojczystego kraju - po co, do jasnej cholery, ktoś pozwolił na powstanie dwóch miast o dokładnie tej samej nazwie? Skrajny idiotyzm. Już pomijając to - powiedzmy że Stany Zjednoczone nie mają jakiś wybitnie kreatywnych nazw dla miast. Znaczna część z nich już istnieje (a w USA dostają po prostu przedrostek Nowy), zazwyczaj gdzieś na Starym Kontynencie. Tak to jest, kiedy mieszkasz w miejscu, które kilkaset lat temu było jednym, wielkim miejscem rywalizacji Europejczyków. Chociaż w sumie jest to koronny przykład przysłowia, że Nic w przyrodzie nie ginie.

Wracając jednak do Valley Center - dawno nie leżałam na wygodniejszym łóżku. Najchętniej zostałabym tu na dłużej - zwłaszcza w towarzystwie mojego faceta, który masuje mi głowę. Problem polega na tym, że jeżeli nie wstaniemy teraz, blondyn może mieć poważne problemy, a ja stracę szansę na zobaczenie występu. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że chłopaki cały czas grają praktycznie taki sam set, więc w sumie nie ma czego oglądać i słuchać. Otóż nic bardziej mylnego. Zawsze dzieje się coś nowego, czasem śmieszne wpadki, czasem postanawiają przebić samych siebie i tworzą najlepsze show, jakie widziałam w ich wykonaniu. A szczęście na ich twarzach jest po prostu nie do opisania, zwłaszcza kiedy wszystko im się udaje.

Jon po chwili wyciąga rękę z moich włosów i jest zmuszony przebrać się z dresów. Uśmiecham się smutno, a on cmoka mnie w policzek. Wstaje z łóżka i zmierza w stronę łazienki, a ja padam na materac, zastanawiając się, co ze sobą zrobić, póki mój facet jest poza zasięgiem mojego dotyku. Przewracam się na drugi bok i skupiam swój wzrok na szafce nocnej, na której leży telefon. Wychodzę z założenia, że nie powstaje mi nic innego, jak zadzwonić do mojej przyjaciółki - Emi. Do moich rodziców wydzwaniam raczej sporadycznie, ale do moich dziewczyn, to już zupełnie inna para kaloszy. Dwa razy w tygodniu to absolutne minimum. Muszę w końcu wiedzieć, co się dzieje w Jersey pod moją nieobecność.

Podnoszę słuchawkę i wykręcam numer do Emily. Po kilku sygnałach słyszę jej głos:

Halo?

- Cześć Emi, co tam u was? - pytam i obracam się z powrotem na plecy.

U mnie bez zmian. Jak zwykle nudy. Gorzej u Hann - odpowiada, a ja zaczynam się niepokoić.

- O co chodzi? Mów bo zaraz tu zejdę - wręcz ją błagam.

Spokojnie, nie jest umierająca - żartuje - Ale jej chłopak zaś ma problemy z własną zazdrością i ego, tym razem poważne - nie dziwi mnie to jakoś specjalnie. W końcu Harry jest typem zazdrośnika i bywa wręcz toksyczny. Na ogół jednak jest całkiem sympatyczny i darzy swoją dziewczynę ogromem miłości. Przynajmniej tak myślę, chociaż jego sympatyczność brałabym pod wątpliwość.

- Co tym razem konkretnie? - dopytuję - Zobaczył ją z innym chłopakiem i uznał, że ona go zdradziła?

- Można tak powiedzieć - zaczyna - Hann uznała, że potrzebuje pomocy z niemieckim i zwróciła się do jednego chłopaka, który jest naprawdę dobry - wzdycha - A resztę historii chyba sobie dasz radę dopowiedzieć.

- Stwierdził, że ona pewnie już trzy razy była z tym chłopakiem w łóżku? Standard - mówię - A co na to Hann?

- Wszystkiego się wypiera i gwarantuje mu, że tak nie jest. Ja jej wierzę. Zresztą, ona serio kocha Harry'ego. Nie to co my - ostatnie zdanie mówi pół żartem, pół serio. Zmusza mnie to do uśmiechu.

- Taa, ale co na to ten debil? Bo zapewne jej nie wierzy i stawia warunki.

- Chciałabym, żebyś nie miała racji, ale niestety wszystko się zgadza. Kazał jej obiecać, że będzie się z nim spotykać albo tylko na wykładach, albo wcale. Ona się wkurzyła, wybiegła z jego domu i przyszła do mnie ze łzami. Wszystko wczoraj - podsumowuje.

- Cholera, nie wiem, co zrobić z tym wszystkim. Najchętniej bym wróciła do Jer...

Nie ma takiej opcji! - przerywa mi - Jon cię potrzebuje, a my to ogarniemy we dwie. Ty spędź czas z chłopakiem. On w przeciwieństwie do co poniektórych nie zarzuca ci zdrady na każdym kroku - kończy, a ja biorę głęboki wdech.

- Niby masz rację, ale nie wiem, czy jestem aż tak niezbędna chłopakom - wręcz widzę, jak Emily w tym momencie przewraca oczami, ale ja nie mam ochoty kłamać.

- A ja wiem, że zwłaszcza dla jednego jesteś niezbędna, ty głupia cipo. Więc nie pierdol farmazonów. My jesteśmy silne i niezależne, pamiętasz? - nagle w tle słyszę głos jej siostry, która krzyczy po niej, że czeka na jakiś ważny telefon i Emily ma się rozłączyć - Cholera, gówniara każe mi oddać słuchawkę. Zero sprawiedliwości - chichoczę - Kocham cię, trzymaj się.

- Dzięki, ty też. Myślisz, że dobiję się do Hann? - pytam na odchodne.

- Miała pojechać do rodziców, więc raczej nie bardzo - wyłapuję, jak jej siostra przeciągle wzdycha - Przepraszam cię, serio muszę kończyć. Zadzwoń za kilka dni - nie daje mi szansy na odpowiedź, bo jej głos zastąpił przeciągły sygnał w słuchawce, którą po chwili odkładam na miejsce.

Biorę głośny wdech, po czym kładę się na boku, odlatując w kierunku własnych przemyśleń. Mimo zapewnień mojej przyjaciółki, wciąż wychodzę z założenia, że jestem im potrzebna, one potrzebują mojego wsparcia. Jednak nie chcę też opuszczać Jona. Patrząc egoistycznie - dawno nie spędzałam tyle czasu, zarówno z nim, jak i z chłopakami, jakby nie patrzeć, też są moimi przyjaciółmi. Zamykam oczy i myślę o tym wszystkim, próbuję chłodno przeanalizować sytuację. Problem tkwi w tym, że jest to niemożliwe. W końcu chodzi tu o moje relacje.

Po chwili do pokoju wraca mój facet, a ja dalej leżę z przymkniętymi oczami. Siada obok mnie i głaszcze mnie po włosach, co tylko dolewa oliwy do ognia i każe mi myśleć jeszcze bardziej. Przez co, zamiast rozluźnić się, spinam się jeszcze bardziej.

- Hej, wszystko w porządku? - pyta z troską. Postanawiam się odwrócić w jego stronę i na niego spojrzeć, lecz robię to naprawdę powoli - Pati, powiedz, co się stało, proszę.

Łapię go za jego wolną rękę i patrzę w jego błękitne tęczówki, próbując się tym uspokoić. Biorę głęboki oddech i streszczam mu wszystko. Dodaję do tego wszystkiego moje dylematy. Próbuję się nie rozpłakać, ale kiedy widzę jego zagubienie i to, że w jego oczach nie ma tego blasku, co zwykle, po prostu łzy same płyną na moje policzki. On z każdym słowem wypowiedzianym przeze mnie, zbliża się do mnie, aż sam kładzie się na łóżku i gładzi moją twarz, ocierając łzy.

- Nie potrafię - mój głos się łamie - Nie wiem jak wybrać - Jon całuje mnie w czoło i ściąga moje okulary, które i tak są całe w łzach i nic przez nie nie widzę.

- Ale wiesz, że nie mogę ci pomóc - mówi w końcu - Chciałbym cię mieć zawsze przy tobie, chociaż to niemożliwe, przyjaciółki też są dla ciebie ważne - tutaj na chwilę się zatrzymuje - Wiem, tylko utrudniam ci robotę.

- Nie o to chodzi - niechętnie zmieniam pozycję i siadam - Po prostu nie wiem, czy ufać innym, czy sobie.

- W sensie? - patrzy w moje oczy.

- Wy mówicie, żebym została z tobą. Ja myślę, że byłoby lepiej, gdybym wróciła do Jersey - wtedy do głowy wracają mi też wszelkie sytuacje związane z Brandonem, którego też mam po dziurki w nosie. Od kiedy powiedziałam mu, że jestem w związku, zaczął dopytywać o rzeczy w moim życiu, które są powiązane z Jonem. Powiedzenie, że narusza moje strefy komfortu, to trochę za mało. Nie chcę jednak, żeby mój facet się o nim dowiedział, więc nie nawet nie myślę o powiedzeniu o tym wszystkim.

Blondyn cicho wzdycha i zastanawia się, co powiedzieć. Bawi się palcami i patrzy w bliżej nieokreślony punkt. Po chwili jednak się odzywa:

- Proszę, przemyśl to. Najbardziej na świecie chcę twojego szczęścia. Najchętniej to bym cię miał cały czas przy sobie, ale to trochę się wyklucza - uśmiecha się, a ja znowu widzę te iskierki w jego oczach. Obejmuję go i chowam twarz w jego torsie - Ej, pomoczysz mi koszulkę! - mówi żartem i odwzajemnia uścisk. Unoszę kąciki ust i przytulam go jeszcze mocniej.

- Muszę cię zaraz puścić, prawda? - pytam półszeptem. On smutno mruczy, w ramach potwierdzenia - Sama się muszę ubrać - wzdycham.

- Teoretycznie nie musisz - Jon próbuje mnie rozbawić, przy okazji całując mnie.

- Szkoda, że tylko teoretycznie - mówię i wstaję, żeby wyciągnąć czyste rzeczy i przygotować się do wyjścia.

Springfield, 19 Maja 1984

Po kilku długich dniach przemyśleń, podjęłam decyzję. Zostaję z chłopakami trasie. Głównie dzięki temu, że udało mi się zadzwonić do Hannah, a ona powiedziała, że wszystko jest pod względną kontrolą. Co prawda tylko względną, ale usłyszałam jeszcze, że jeśli wrócę, to ona sama załatwi mi transport z powrotem do chłopaków. To chyba mnie przekonało, bo wiem, że ona jest serio do tego zdolna.

Dlatego też teraz, jak zwykle wychodzę z backstage'u na widownię. Mój niezbyt dobry humor sprzed kilku dni na, całe szczęście, nikomu się nie udziela, więc ze słabym uśmiechem przemierzam tyły sceny. Nie wiem, czy kogokolwiek zaskoczę faktem, że Brandon, zupełnie przez przypadek, akurat przechodzi obok mnie. Patrzy się na mnie, po czym woła moje imię. Mam go powoli dość, ale dokładnie tak samo mam dość obrażania go w myślach i klnięcia w duchu, więc tylko się uśmiecham. On jednak robi coś niespodziewanego.

Podbiega do mnie i obejmuje mnie w pasie. Zaraz, co do jasnej cholery? Robi to tak mocno, że nawet nie jestem w stanie się uwolnić. Po chwili zbliża swoje wargi do moich i próbuje mnie pocałować. Ta cała sytuacja zaczyna zmieniać się w najdziwniejszy moment w moim życiu. Dalej siłuje się z jego uściskiem, ale fizycznie jestem dość słabym człowiekiem, więc nie idzie mi zbyt dobrze. Kiedy wreszcie wpadam na genialny pomysł, jakim jest kopnięcie chłopaka w krocze, żeby się uwolnić, słyszę za sobą znany głos.

- Pati, opóźniło się rozpo... - tak, to Jon. Wybornie, prawda? - Co ty robisz? - wreszcie udaje mi się wyjść z uścisku, za sprawą dość silnego kopniaka z kolana w jaja. Ignorując mojego mężczyznę, który stoi kilkanaście metrów za mną, krzyczę w stronę Brandona dość dosadne rzeczy:

- Ciebie popierdoliło do reszty?! Nigdy do ciebie nic nie czułam, czy to aż tak trudno było zauważyć? - wreszcie ulga, nie muszę się z tym kryć.

- Ale Pati... - brunet próbuje zacząć i podchodzi do mnie, jednocześnie kuląc się z bólu, ale ja w porę reaguje i odbiegam od niego w stronę Jona.

- Nie wiem, jak ci mam to, do jasnej kurwy, wytłumaczyć, ale powiem jeszcze raz. Mam chłopaka i bardzo go kocham! - krzyczę i czuję, że blondyn staje za mną - Przez ciebie tracę tylko jego zaufanie! - w tym momencie mam ochotę się popłakać, ale nie mogę tego zrobić, bo cały mój obraz silnej kobiety szlag trafi - Więc lepiej, żebyś kurwa nigdy więcej się do mnie nie zbliżał, bo pożałujesz. Pierdol się! - dodaję na odchodne, a on nas wymija, rzucając nam smutne spojrzenia. Ja dalej gromię go wzrokiem.

Dawno nie używałam tylu przekleństw w konwersacji z drugą osobą, ale w takich momentach po prostu trzeba i chyba nie da się temu zaprzeczyć. Odwracam się do blondyna, który jest zszokowany tym wszystkim. Niestety z jego wzroku jestem w stanie wyczytać nic więcej. Nie wiem, czy jest na mnie zły, czy jednak widzi, że próbowałam się bronić w każdy, możliwy sposób. Jon kładzie mi dłonie na ramionach i raczej nie jest zbyt pocieszony.

- Mogę ci wszystko wyjaśnić - udaje mi się jedynie wydusić. Pytanie, czy to wystarczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro