25. I'm Just a Jealous Guy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szybki diclaimer: Wiem, oryginał tej piosenki śpiewał John Lennon, ale wersję Roxy Music zwyczajnie bardziej lubię i mam do niej większy sentymet. Czułam się zobowiązana, żeby to napisać, a teraz - Enjoy!

Jon patrzy na mnie jak na nienormalną, więc opcje są dwie. Albo mój facet udaje, że nic się nie dzieje, albo ja mam jakieś zwidy.

- Ponawiam pytanie. O co ci przed chwilą chodziło? - jestem śmiertelnie poważna.

- O nic - patrzy mi w oczy i słabo się uśmiecha - Nie mogę cię już pocałować?

- Jon, ja wiem że bywam ślepa, ale nie przesadzajmy - jego uśmiech w chwilę blednie - Mów, co zobaczyłeś.

- Możemy o tym pogadać w hotelu? - pyta niepewnie.

- Powiedz to tutaj i teraz - stawiam na swoim, chociaż jest to dla mnie trudne i walczę, żeby nie ulec żadnej emocji. Blondyn raz patrzy na mnie, raz w przestrzeń i dopiero po dłuższej chwili słyszę jego odpowiedź:

- Ten idiota tam bym. I gapił się na ciebie - dopiero teraz słyszę faktyczną szczerość w jego głosie. Spodziewałam się, że Brandon będzie na tej imprezie - w końcu obsługa techniczna też może dostać szansę, żeby się zabawić.

- I co w związku z tym? - unoszę brew - Mówiłam ci, nie mam zamiaru z nim rozmawiać.

Mój chłopak jest zazdrosny o człowieka, którego dosłownie kilka dni temu zwyzywałam i nie mam zamiaru mieć z nim nic wspólnego. Ciekawa logika. Jon patrzy na mnie i myśli nad tym, co powiedzieć. Widocznie tego nie przemyślał, więc po prostu obejmuje mnie i głaszcze moje włosy. Niezaprzeczalnie, jest to strasznie przyjemne, jednak podnoszę głowę i moim wzrokiem dobitnie pokazuję, że chcę wyjaśnień. Nieważne, jak głupie one nie są.

- Patrzył się tak, jakbyś była jego - wyrzuca to z siebie, lecz widać, że nie chciał tego powiedzieć.

- Przecież wiesz, że tak nie jest - prostuję się - Zresztą, co ja mam powiedzieć? Każda dziewczyna na koncercie ogląda się właśnie za tobą - podnoszę ton głosu, a blondyn wyciąga rękę z moich włosów i łapie mnie za dłoń, niemal ciągnąc w stronę hotelu.

- To nie jest zależne ode mnie - patrzy przed siebie.

- A to, że Brandon gapi się na mnie, to już jest zależne ode mnie, tak? - prycham.

- Hej, nie powiedziałem tego - odpowiada, a ja nie mam chęci kontynuować tej idiotycznej kłótni. Blondyn głośno wzdycha i zaciska wolną rękę. W końcu jednak mówi - Przepraszam, Pati. Jestem po prostu zazdrosny. Cholernie zazdrosny. Ale ja chcę się troszczyć o ciebie.

Jon przyznaje mi się do tego, tak po prostu. Bez żadnego wywijania kota ogonem i próby naginania rzeczywistości. Ma to swoje zalety i wady. Cieszę się, że nie muszę wyciągać tego z niego siłą, czy, nie daj Boże, mu to uświadamiać. Jednakże przez to kompletnie nie wiem, co powinnam powiedzieć.

Wbijam paznokcie we wnętrze dłoni i wreszcie udaje mi się powiedzieć:

- Rozumiem, Jon. Ale ja umiem sobie poradzić. Naprawdę nie musisz być zazdrosny o takich ludzi, bo kocham tylko ciebie.

Słabo się uśmiecham (a raczej próbuję), kiedy to mówię. Po prostu żywię nadzieję, że mój chłopak nie będzie powtarzał ostentacyjnego całowania się w trakcie imprezy.

- No dobrze, spróbuję - całuje mnie w skroń - Ale jak cokolwiek będzie się działo...

- Wiem, wiem - mocniej ściskam jego rękę - Wtedy mam powiedzieć tobie - widzę z powrotem uśmiech na jego twarzy - Ale nie próbuj następnym razem lizać się ze mną na środku sali, jasne? Nienawidzę tego, jak wszyscy się gapią.

- Jasne jak słońce - uwalnia swoją dłoń i obejmuje mnie ramieniem.

Filadelfia, 1 czerwca 1984

- Chłopaki - zaczynam nagle rozmowę w autokarze - Będziecie grać koncerty w Jersey?

- A co? Tęsknisz za obiadkami w domu? - odrzuca Alec, rozwalony na tyłach.

- Nie. Jedziemy teraz do Filadelfii. Logicznym jest, że daleko do okolic domu nie mamy. Dlatego pytam - używam mojego pseudointelektualistycznego tonu.

- W Jersey niekoniecznie - na pytanie wreszcie łaskawie odpowiada Tico - Ale gramy parę koncertów w Nowym Jorku.

- Ej, to miała być niespodzianka! - odzywa się mój facet, a ja spoglądam na niego.

- Teraz już kompletnie zepsułeś efekt zaskoczenia - komentuję - A kiedy miałeś mi zamiar powiedzieć? - unoszę brew.

- W swoim czasie - uśmiecha się przebiegle - I tak byś się domyśliła.

- Właśnie, ty się domyślasz podejrzanie zbyt często - mojemu chłopakowi wtóruje Richie.

- I dlatego nigdy nic mi nie mówicie? No dzięki bardzo - zakładam ręce na piersiach, opieram się o fotel i wbijam wzrok w sufit.

 -Nie mówimy ci, bo jesteś cholernie mądra - Jon próbuje odratować sytuację, ale na mnie to teraz nie działa - Masz okres?

- Mam i nic ci do tego. Dajcie mi spokój - ucinam dyskusję, bo nie chcę zniszczyć wesołej atmosfery. Zamykam oczy, żeby uciec myślami choć trochę. Słyszę ciche śmiechy wśród zespołu, a szczególnie mojego faceta. Staram się to ignorować jak najbardziej mogę.

Chłopak przestaje się chichrać i chyba zaczyna grzebać w moim plecaku. Trudno mi powiedzieć, bo oczy wciąż mam zamknięte. Po chwili czuję na mojej głowie słuchawki, a do moich uszu napływa muzyka.

Szybki wniosek: Jon włączył walkmana.

W moment rozpoznaję utwór Howarda Jonesa - New Song. Czyli to jedna z kilku kaset ze składankami brytyjskiego popu. Lekko się uśmiecham, a mój facet obejmuje mnie w pasie i przyciąga mnie do siebie i kładzie moje ciało na jego torsie.

- Uratowałem nas przed zagładą - blondyn stwierdza dumnie, a ja coraz bardziej się w niego wtulam - Jestem cudowny? - pyta i głaszcze mnie po włosach.

- Powiedzmy. Na pewno jesteś kochany - chłopak daje mi pstryczka w nos.

- Fuu! - Lemma i Richie zaczynają udawać przedszkolaków, którzy brzydzą się takimi rzeczami. Kocham ich infantylność, nawet jeżeli teraz mnie nie bawi.

Od czasu tamtej felernej imprezy wciąż jesteśmy z Jonem lekko zdystansowani do siebie, mimo że sytuacja sprzed chwili tego nie potwierdza. Reszta zespołu nie wie o całym zajściu, więc dobrze by było, gdyby tak pozostało. Jednakże z każdym kolejnym dniem godzimy się coraz bardziej, a od paru dni, praktycznie w ogóle nie wspominamy o całym wydarzeniu.

Brandon coraz rzadziej wchodzi mi w drogę, a nawet jeśli, to kończy się na wymianie spojrzeń. Można to więc uznać za jakikolwiek sukces i plus tego wszystkiego.

Obecnie zmierzamy w stronę Filadelfii, gdzie chłopaki grają dzisiaj koncert. Jest jeszcze dość wcześnie rano, więc poprosiłam chłopaków o małe zwiedzanie. W zasadzie, w tym mieście nie ma zbyt wiele do zobaczenia, ale po prostu warto mieć to odhaczone na mojej liście. Nawet mając okres.

New Song się kończy, a zaczyna się następna piosenka, tym razem jeden z utworów Ultravox. Nie jest on jednak w stanie się rozkręcić na dobre, bo dzięki pozycji, w której się znajduję (oraz temu, że znowu nie spałam przez całą noc), momentalnie zaczynam drzemać. Może nie zasnąć, ale zdecydowanie próba kontaktu ze mną może nie skończyć się zbyt dobrze.

* * *

- Możemy już iść robić soundcheck? - jęczy Lemma, kiedy jesteśmy już w zasadzie na finiszu moich Najważniejszych miejsc do obejrzenia w Filadelfii.

- Tak, teraz już możecie - stwierdzam z satysfakcją, bo wreszcie zwiedziłam to miasto tak, jak chciałam. Cały zespół wzdycha z ulgą, bo w te trzy godziny, od momentu zaparkowania wozu, zrobiliśmy kilka kilometrów, które udało mi się przejść, tylko dzięki wewnętrznej motywacji i leku przeciwbólowym.

Idziemy spokojnym krokiem do Areny Spectrum - dość sporej budowli, w której zmieści się spokojnie kilka tysięcy osób, o ile nie więcej. Zazwyczaj rozgrywa się tutaj mecze koszykówki, czy hokeja, ale wielu muzyków zdążyło już pobłogosławić to miejsce swoją obecnością.

Mamy jeszcze mnóstwo wolnego przed występem, ale w sumie chłopcy nie mają lepszego pomysłu na spożytkowanie czasu. I tak nie mamy kupionego pokoju hotelowego, ze względu na kurczący się budżet, dlatego przez ostatnie kilka dni, spaliśmy w autokarze i raczej do przyjazdu do Nowego Jorku się to nie zmieni. Nie jest to może zbyt dobra wiadomość, ale nie możemy narzekać, ani tym bardziej, poprawić naszej sytuacji w tej kwestii. Zresztą, najzimniejszy etap trasy już za nami, więc raczej nie zamarzniemy.

- Nie wiem jak wam - zagaja Alec - Ale Richiemu przydałby się prysznic.

- Ty też fiołkami nie pachniesz, stary - odgryza się szatyn.

- Po tym jakże krótkim spacerku, każdy z nas powinien się umyć - dorzuca się David.

- Wow, od kiedy ty tak bardzo dbasz o higienę innej części ciała, niż głowa? - pytam żartobliwie, a Lemma daje mi kuksańca, jednak nie odpowiada.

Mycie się oczywiście musimy uskuteczniać na terenie Spectrum. Nie mamy zbytnio innej możliwości, oczywiście patrząc przez pryzmat naszych okrojonych finansów. Nie jest to jakiś ogromny problem, a przynajmniej tak nam się wydaje. Nawet jeśli, to raczej lepiej umyć się gdziekolwiek, niż chodzić jak bezdomny.

Jak dobrze, że tych jakże odkrywczych wniosków nie mówię na głos, tylko o nich myślę.

Docieramy na miejsce, gdzie zespół ma za niedługo zagrać swój koncert. Po chwili zapoznania się z korytarzami postanawiamy się rozdzielić w swoich kierunkach, a ja zaczynam poszukiwania łazienki.

* * *

Prysznic - tego mi było trzeba, zdecydowanie.

Właśnie spod niego wychodzę i opatulam się ręcznikiem, przy okazji żywiąc nadzieję, że niczego nie zakrwawię, a tabletka przeciwbólowa będzie działać do końca występu chłopaków, a może, dzięki pomocy szczęścia, nawet całą noc. Naiwne, ale warto mieć nadzieję.

Chwilę później ubieram na siebie świeżą koszulkę i jeansy. Nie chce mi się robić włosów, zważywszy na mnóstwo rzeczy, wliczając w to zwykłe, zupełnie ludzkie lenistwo.

Dlatego też przemywam tylko twarz i czeszę moje kudły tak, żeby nie wyglądały, jakbym przed chwilą przeszła przez tornado. Wrzucam wszystkie rzeczy, których używałam do plecaka. Oczywiście, gdyby matka zobaczyła ręcznik zwinięty w trąbkę (czyli po prostu niezłożony), to chyba dostałaby zawału, ale akurat mnie tego typu walory estetyczne mało co interesują.

Przed wyjściem spoglądam tylko na siebie w lustrze i uznaję, że jest względnie dobrze. Odwracam więc wzrok i naciskam na klamkę. Słabo pcham drzwi, wychodzę, zamykając je za sobą.

Idę przez korytarze w stronę garderoby, cicho gwiżdżąc jakąś melodię na poczekaniu. Brzmi trochę jak co druga piosenka A Flock of Seagulls, ale nie miałam tego na celu. Mijam za sobą kilka osób z obsługi technicznej, którzy najwidoczniej zaczynają mnie bardziej kojarzyć, bo część z nich posyła mi uśmiechy, które odwzajemniam. Akurat mamy taką godzinę okresu, że mam dobry humor.

Jestem coraz bliżej garderoby chłopaków, którzy dalej mają jeszcze jakieś pół godziny do występu, przez co możemy tam jeszcze chwilę posiedzieć i pożartować na głupie tematy. Akurat pod drzwiami od wcześniej wspomnianego pomieszczenia stoi Jon, ubrany w swoje sceniczne ciuchy. On mnie chyba nie zauważa, bo akurat rzuca krzywe spojrzenie na inną osobę. Osobę z dość pospolitą ostatnimi czasy fryzurą i okularami o grubych szkłach.

Cholera, chyba wiem, jak to może się skończyć.

- Nie wiem, co Pati widzi w facecie, który ma ego na księżycu. A w dodatku jeszcze nie daje jej normalnie rozmawiać z innymi - Brandon ma już zamiar odejść, ale Jon chwyta go za ramię. Widzę, że ruszyły go te słowa, mimo że w nie nie wierzy.

Często zdarza nam się z resztą zespołu żartować, że mój facet byłby w stanie podzielić się samooceną z kilkunastoma osobami, które mają z nią problemy, a jeszcze jego ego można by było nosić w kontenerach. Wiadomo - są to tylko głupie teksty, nawet jeśli jest w nich choć trochę prawdy. Z drugiej strony, znacznie zawyżone poczucie własnej wartości chłopaka pozwala mu na robienie kariery, bo nie zwątpił w siebie i zespół choćby na chwilę.

- A co ciebie to obchodzi? - odgryza się i dalej trzyma jego ramię. Nie wydaje mi się, żeby chciał mu zrobić krzywdę. Po prostu walczy o swoją rację - To jest jej wybór i ma do tego prawo - wtedy chyba mnie zauważa, bo lekko, prawie niezauważalnie, się uśmiecha, jakby w moim kierunku.

- Bo jest zbyt mądra, żeby marnować przy tobie - widzę, że mój chłopak już nie wytrzymuje i dosłownie wszystko się w nim gotuje. Szarpie go do siebie, przy okazji zaciskając wolną dłoń. Nie muszę mieć jakichś ponadprzeciętnych umiejętności dedukcji, żeby wiedzieć, że jeśli czegoś nie zrobię, to może się to skończyć nieciekawie. Jedyna mądra rzecz, jaka w tym momencie przychodzi mi do głowy oraz jest przeze mnie od razu realizowana - stanąć między nimi i chwycić za nadgarstek Jona.

- Chłopaki, cholera, przestańcie! - muszę brzmieć trochę jak zdesperowana matka, kiedy ich rozdzielam, zanim miałoby dojść do rękoczynów. Zdziwiło mnie, że poszło to naprawdę gładko, skoro jestem słaba fizycznie, ale może jest to spowodowane tym, że chciałam to zrobić za wszelką cenę. Świat mnie nauczył, że siłowe rozwiązania konfliktów raczej nie są najlepsze - Co wy chcecie przez to osiągnąć?

Nie jest to chyba najambitniejsze pytanie, jakie mogłabym zadać. Chociaż, jest chyba dość trudne, bo nie słyszę jakiejkolwiek odpowiedzi przez dłuższą chwilę.

- Pati - zaczyna brunet - Przecież widzisz, co on robi... - nie daję mu dokończyć.

- Brandon, uwierz mi, wiem co robię. Nie bez powodu mam świadomość i możliwość podejmowania decyzji samej - mówię to jak najspokojniej - Nie wiem, ile razy mam ci to powtarzać. Skoro dajesz mi prawo do decyzji, to daj mi ją podjąć teraz - kończę, a brunet spuszcza głowę, mruczy coś pod nosem, co ma być chyba czymś na kształt zgody z moim zdaniem i smętnym krokiem w swoją stronę. Chyba zauważył, że nie ma co ze mną dyskutować na tym polu.

Kiedy Brandon odchodzi, Jon momentalnie mnie obejmuje, jednak ja w chwilę się od niego odsuwam i uwalniam się z uścisku.

- Co się stało? - spogląda na mnie smutnym wzrokiem - Czy ty wierzysz w to, co on powiedział?

- Nie o to chodzi - nerwowo poprawiam swoje włosy - Chciałeś go uderzyć, zamiast normalnie mu wszystko wyjaśnić. Wiesz, że nie cierpię, kiedy ludzie się szarpią.

-Sama go niedawno kopnęłaś w jaja - odbija, a po jego głosie łatwo stwierdzić, że emocje jeszcze z niego nie opadły.

- To się nazywa obrona konieczna - mi też zdenerwowanie się udziela, bo podnoszę ton głosu - On tobie nic nie zrobił, poza urażeniem napompowanego ego - dodaję. Zazwyczaj staram się ugryźć w język i nie mówić takich rzeczy, ale pod wpływem złości jestem w stanie powiedzieć dosłownie wszystko.

- Aha, czyli on jest teraz pokrzywdzony, tak?

- Czy ja tak powiedziałam? - odpowiadam na pytanie pytaniem - Zresztą, jakie to ma znaczenie, przecież on nie ma prawa nim być, to ty zawsze jesteś pokrzywdzony - warczę i odwracam się na pięcie. Zaczynam iść w swoją stronę. Jestem tak cholernie wściekła. Nie tylko na niego, na całą tą sytuację.

Ale że on jest jedyną osobą w pobliżu, to całe emocje wyładowuje na nim.

- Pati, zaczekaj! - krzyczy w moim kierunku, ale nawet nie próbuję na niego patrzeć.

-Nie możesz mnie po prostu zostawić w spokoju? - pytam i zwyczajnie zmierzam w stronę wyjścia. Nie myślę właściwie o niczym, tylko żeby się stąd wydostać.

Ciekawe, gdzie pójdę, skoro tutaj nie mieszkam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro