35. Don't Lose Your Head

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szczerze mówiąc, jeszcze rok temu, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że będę pomagać komukolwiek z problemem, który można streścić do: nasi przyjaciele są cholernie pijani i mogą odwalić coś, eufemistycznie mówiąc, niezbyt mądrego.

Z kolei od mniej więcej marca traktuję to jako naprawdę prawdopodobną ewentualność.

Mimo tego, jadąc teraz do Perth Amboy z Emily, nie jestem w stanie uwierzyć, że moi chłopcy upili się w biały dzień. Nie jestem przez to zła, zwyczajnie wydaje mi się to surrealistyczne. I to przynajmniej z kilku powodów, między innymi dlatego, że Richie też coś ma organizować, co prawda w środku przyszłego tygodnia, ale jednak. A poza tym, to żaden z nich raczej nie ma pieniędzy.

Chociaż Alec na alkohol zawsze coś znajdzie.

- Pamiętasz, jak tam dojechać? - pytam przerywając ciszę.

- Ta, pewnie jakoś ogarnę - odpowiada moja przyjaciółka i podgłaśnia radio - Stonesi mogą być?

- Bez znaczenia - wzruszam ramionami. W moim przypadku to nowość, ale teraz moją głowę zaprząta tylko jedna rzecz: czy Tico wytrzyma z tymi idiotami przez następne kilkanaście minut? O dziwo muzyka jest kwestią drugorzędną.

Po chwili wjeżdżamy na ulicę, gdzie mieszka mój kumpel. Na jego podjeździe widać kilka aut, które są mi kompletnie obce, jednak nie ma ich na tyle dużo, żeby mówić o imprezie w stylu Aleca.

Emily parkuje swój wóz obok innych, po czym obie wysiadamy z nadzieją, że nie będzie aż tak źle, jak jest w naszych wyobrażeniach.

Dzwonię parę razy do drzwi, które dość szybko otwiera mi Tico. Jest trochę zdziwiony, kiedy widzi obok mnie Emi, ale potem chyba uznaje, że to nawet lepiej.

- Ile wypili? - pytam bez ogródek, kiedy wchodzę.

- Nie wiem - perkusista wzrusza ramionami i prowadzi nas do salonu - Na pewno za dużo - dodaje i kopie pustą butelkę po piwie - Siedzimy tu od rana, bo Alec zadzwonił, że ma całą lodówkę z samymi dobrociami. Ale mi się nie chciało za bardzo pić - kończy swoją myśl. Ostatnie zdanie sprawia, że mam ochotę mu dziękować po wsze czasy.

- Dobrze, że chociaż tobie. A dzwoniłeś do April? - dopytuję, kiedy słyszę głośny śmiech Davida, wywołany jego własnym żartem. Emily już wie, kim jest April i chyba ma taką samą nadzieję.

- Nie mam do niej numeru - odpowiada - A dotarcie do Lemmy nie jest łatwe.

- Dotarcie do któregokolwiek nie będzie łatwe - dorzuca się Emily, kiedy z korytarza przechodzimy do salonu.

Tak jak mówił Tico - same dobrocie. Nie wiem, czy cokolwiek im zostało do picia, ale na podłodze leży co najmniej kilkanaście butelek po wszelakiej maści alkoholach. Na jednym fotelu siedzi rozwalony Richie, na drugim ktoś, kogo kompletnie nie znam. Obydwaj chyba kontemplują rzeczywistość we własnych głowach. Alec ledwo stoi prosto, ale i tak pali papierosa rozmawiając (to dość spore nadużycia tego słowa) z kolejną nieznajomą dla mnie twarzą. Z kolei Lemma i Jon siedzą na kanapie i śmieją się bez opamiętania, jednak na siedzeniu rozdziela ich jakaś lokata brunetka. Na sto procent jest trzeźwa i wykorzystuje fakt, że mój facet jest w zupełnie odwrotnym stanie oraz to, że jego podkoszulek jest miejscami lekko rozerwany. Kładzie mu rękę na torsie, przy okazji się do niego zbliżając, a we mnie coś się gotuje. Emily to chyba widzi, bo popycha mnie w ich stronę, co oznacza coś, co słownie może brzmieć Zrób z tym porządek.

- O, cześć, Pati - blondyn trochę bełkocze, ale chociaż nie przedłuża każdej sylaby, którą mówi. Uśmiecha się na mój widok, a ja nachylam się w jego stronę i szybko, ale czule, go całuję. Czuć od niego trochę piwa, ale przede wszystkim coś mocniejszego. Nie jest to dla mnie zbyt przyjemne, ale mina tej szmaty, która wykorzystywała sytuację, odpłaca mi to wszystko z nawiązką - Przyszłaś do nas? - pyta z nadzieją. Mówi to z takim tonem, jakby był co najmniej dziesięć lat młodszy. Czochram mu włosy, co tylko sprawia, że tamta laska się od nas odsuwa, a Jon uśmiecha się jak dzieciak.

- Ta, przyszłam, ale po was - odpowiadam i przy okazji obrzucam tamtą dziewczynę krzywym spojrzeniem. Nie mam zbyt wiele czasu, więc od razu odwracam się do reszty - Sami wejdziecie do auta, czy ja mam was tam wnieść?

- Przyszłaś zepsuć zabawę? - ta siedząca za mną brunetka chyba próbuje mnie w jakiś sposób obrazić. Szkoda, że nie wie, że takie słowa nie działają na mnie od czasów liceum. Emily chyba chce jej coś dosadnie powiedzieć, ale wyprzedzam ją krótkim:

- Tak, psucie imprez to moja pasja. Jak widzę twoja to podrywanie zajętych facetów. Chyba mamy równie ciekawe i wartościowe hobby, co? - wzruszam ramionami. Stojący koło mnie Tico chyba nie dowierza, że mogę być aż tak wredna. No cóż, nie słyszał, co czasami mówię chłopakowi Hannah - Dobra, idziemy, panowie - zwracam się do wszystkich.

- Zgarnę Richa - deklaruje się Tico - Ty weź Lemmę i Jona.

- Jasne - uśmiecham się słabo - Następnym razem serio będę ich pilnować z tobą.

* * *

Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy już praktycznie na finiszu akcji Niezbyt trzeźwe Bon Jovi. Właściwie, został już tylko Jon, a w zasadzie jesteśmy już pod domem jego rodziców. Mówiąc w skrócie - plan się udał.

- Poradzisz sobie z nim sama? - pyta Emily, kiedy męczę się z wyciągnięciem mojego chłopaka z samochodu.

- Raczej tak - odpowiadam, po czym zwracam się do Jona - Mógłbyś współpracować?

- Taaaaa - przedłuża tę sylabę w nieskończoność. Słyszę cichy śmiech Emi. Mimo twierdzącej odpowiedzi, mój facet jakoś nie zmienił swojego zachowania, jednak po chwili próbowania wyciągnięcia go stamtąd siłą, wreszcie mi się to udaje.

- Daj mi dziesięć minut - mówię Emily, na co ona kiwa twierdząco głową.

Po przejściu kilku metrów, zaczęłam się zastanawiać, czy dziesięć minut to nie jest czasem za mało, ale w końcu się podchodzę z blondynem pod drzwi, do których po chwili dzwonię. Słychać że wewnątrz gra jakaś głośna muzyka, jednak na podjeździe nie ma żadnego auta. Pewnie któryś z braci Jona wykorzystuje fakt, że jest sam. W sumie, gdybym była w ich sytuacji, to też bym tak zrobiła.

Mój chłopak mi już trochę ciąży na ramieniu, jednak w końcu drzwi otwiera Anthony.

- Hej - spogląda na nas lekko skonfundowany i nawet nie próbuje tego ukrywać.

- Cześć, Tony. Mógłbyś mi pomóc go zanieść na górę? - ruchem głowy wskazuję na Jona, który już wręcz na mnie wisi. Zaczynam się zastanawiać, czy to nie zemsta za to, że go wzięłam go z popijawy, która się jeszcze nie skończyła.

- Przecież sobie poradzimy - mój facet bełkocze pod nosem.

- Tak, Jon, z pewnością - mówię chłodno - Więc, mógłbyś? - wracam do jego brata.

- Mam kumpla w domu - zaczyna. To wyjaśnia dość głośną muzykę - Ale dwie minuty mnie nie zbawią.

- Jakbym spadła ze schodów, zmarnowałbyś więcej - mówię niezbyt śmieszny żart - Dzięki w każdym razie - dodaję, żeby się nie pogrążać. Wchodzimy do środka, a ja dopiero teraz jestem w stanie, że ta głośna muzyka, to nic innego jak KISS, których Anthony nuci pod nosem. Nie odzywam się jednak na ten temat, bo nie czuję się wystarczająco kompetentna z zakresu znajomości tego zespołu.

Dzięki Bogu mój mózg zignorował fakt, że w pokoju obok jest nieznajomy człowiek, podczas gdy ja wnoszę mojego chłopaka na schody z jego młodszym bratem. Całkiem sprawnie udaje nam się doczołgać na piętro. Teraz już tylko z górki.

- Dzięki - przybijam z Anthonym żółwika - Zaraz wyjdę, tylko ogarnę tego idiotę. Nie przeszkadzaj sobie.

- Jasne, nie ma sprawy - słabo się uśmiecha i z powrotem zbiega na dół. Tony'ego znam słabiej, niż Matta, ale on też wydaje się całkiem miły. Słyszę, jak przeprasza swojego kumpla za swojego najebanego brata, przez co parskam śmiechem.

Co prawda ja teraz muszę tego wyżej wymienionego brata wrzucić do łóżka, mimo jego oporów, ale po chwili prób i walki z jego nietrzeźwym umysłem mi się to udaje.

- Jedyne, co musisz zrobić to wytrzeźwieć do imprezy Richa - postanawiam nie poruszać tematu tamtej dziewczyny. Zdecydowanie nie jest to coś, o czym można rozmawiać z nawalonym jak szpadel chłopakiem. Zresztą, chyba udało mi się ją zjechać na tyle, że się od niego odwali - Muszę iść, zadzwonię jutro, a teraz won drzemać, jasne? - patrzę na niego niezbyt ciepłym wzrokiem i wstaję.

- Mhm - mruczy i się kładzie - A dasz mi całusa? - jego niewyraźny bełkot znowu zmusza mnie do uśmiechu.

- Niech ci będzie - blondyn znowu unosi kąciki ust i wygląda przy tym jak dziecko. Nie mam pojęcia, czemu robi tak, tylko jak jest pijany. Całuję go szybko, jednak on łapie mnie jeszcze za rękę i odwzajemnia czułość. Nie wiem, czy robi to na złość, czy nie ogarnia rzeczywistości - Jon! - odklejam się od niego - Naprawdę muszę już wracać!

- No dobra - odwraca się na bok - To dobranoc, kochanie - to mówi już do ściany.

- Dobranoc, Jon - z trudem powstrzymuję śmiech - I przestań mówić do mnie Kochanie.

Jersey, 23 lipca 1984

- Od razu mówię, dzisiaj nie pijesz - spoglądam na Jona, jeszcze zanim weszliśmy do bloku Richa.

- Serio? - poprawia sobie włosy - Nawet słabego piwa?

- A jak nas odwieziesz? - unoszę brew, kiedy wchodzimy do windy.

- Wiesz co? - uśmiecha się głupio, więc to chyba czas na jego złotą myśl - Chyba musisz sobie zrobić prawo jazdy - daje mi pstryczka w nos, a winda wtacza się na piętro.

- Ej, nie chodzi tylko o to! - mój facet zaczyna się śmiać w głos, bo zauważył, że mnie zagiął - Na trasie jeszcze zdążysz się napić. Ja wolę ciebie trzeźwego - kiedy on dzwoni do drzwi, całuję go szybko w policzek - Zresztą, nie chcę mieć powtórki z przedwczoraj.

- Nie musieliście nas wtedy odstawiać. Wszystko było pod kontrolą - broni się, póki ma na to czas, bo nikt nam nie otwiera.

- Ta, tamta laska na twojej klacie też była pod kontrolą - wbijam mu słowną szpilkę, a on spogląda na mnie smutno - Hej, nie jestem zła, tylko trochę żartuję - naciskam znowu na dzwonek - Po pierwsze, do niczego nie doszło, bo zareagowałam w porę. Po drugie, już się rozprawiłam z tą ścierą - dodaję dumna.

- Czasami masz okropne poczucie humoru - stwierdza, a ja przyznaję mu rację, jednak po chwili dodaje - Wybaczysz mi tamto?

- Czemu miałabym nie wybaczyć? Mówiłam ci, nie jestem zła - Jon na te słowa szybko całuje mnie w usta, po czym obejmuje mnie ramieniem. Oczywiście w dokładnie tym momencie drzwi otwiera Richie.

- Co tam, kochasie? - głupio się szczerzy - Sory, że tak długo, ale słabo słychać dzwonek przez tę muzykę.

- Żaden problem - wypalamy równo z moim facetem, na co on i Rich zaczynają się śmiać, po czym gitarzysta przytula mnie do siebie, a po chwili przybija z Jonem żółwika.

- No to wchodźcie i bawcie się dobrze! - szczerzy się i wchodzi z powrotem, a my suniemy za nim. Zasadniczo, ja sunę nieprzekonana, mój chłopak idzie zupełnie spokojnie.

Czas włączyć mój imprezowy licznik i sprawdzić, kiedy wybuchnie.

* * *

- Czy oni naprawdę chcą nas wrzucić do tej szafy we dwoje? - jęczę - Co oni się naczytali komedii romantycznych dla napalonych nastolatek?

- Wszyscy uznali, że między nami nie doszło do sama wiesz czego - mój facet robi cudzysłów palcami - Więc robią nam dogodne warunki - wzdycha.

- Ja pierdole - mówię naprawdę zdenerwowana. Nienawidzę, kiedy wszyscy patrzą na nas z Jonem jak na widowisko i ostatnią parę na Ziemi. My po prostu zachowujemy się jak cywilizowani ludzie i nie wylewamy na siebie uczuć przy każdej możliwej okazji.

- Co pierdolisz? - pyta jakiś chłopak, który chyba jest kumplem Richa - Może Jonny'ego?

Mój facet próbuję mu uświadomić, że chyba to nie był najmądrzejszy pomysł, ale go wyprzedzam. Połączenie mojego przerażenia ludźmi, nienawiści do imprez i głupoty, którą słyszę, wreszcie znajduje swój upust w słowach.

- Nie - gromię go wzrokiem - Mogę co najwyżej Przypierdolić. Ale to akurat tobie.

- Co ty, okres masz? - szyderczo się uśmiecha i odchodzi, nie dając mi szans na odgryzienie się.

Zaczynam się coraz bardziej zastanawiać, jakim cudem przeżyłam tutaj dwie godziny. Nie licząc argumentu, że Jon stara się mnie wesprzeć, jak tylko może. Mimo że cały czas ktoś go zaczepia, żeby z nim pogadać.

- Nie przejmuj się nimi - łapie mnie za rękę - Większość jest pijana albo to kretyni - sunie kciukiem po mojej dłoni. Słabo się uśmiecham, mówiąc Przez grzeczność nie zaprzeczę.

Cholernie doceniam gesty Jona, jednak problem o nazwie Idioci chcą nas wrzucić do szafy raczej nie zniknął. Wręcz przeciwnie, on tylko narasta, bo nawet Rich uznał, że ten pomysł jest genialny.

- No to co, kochasie? - dość pijany Richie otwiera nam drzwi - Macie piętnaście minut, dobrze wykorzystajcie! - dodaje, a ja mam ochotę go zatłuc. Uwielbiam go, ale teraz przesadził. I to srogo.

Wchodzimy z moim facetem do tej pieprzonej szafy, jednak nie mamy zamiaru robić absolutnie nic więcej. Oczywiście z zewnątrz słychać pogwizdywania i dojrzałe okrzyki, pokroju Gorzko!

- Po tej imprezie nie idę na żadną inną. Definitywnie - stwierdzam wkurzona i przedzieram się przez wieszaki, żeby dotrzeć do ściany, o którą mam zamiar się oprzeć. Oczywiście w środku panuje kompletna ciemność, więc muszę mieć jakieś podparcie.

- Niech ci będzie - wzdycha cicho. Podchodzi do mnie, żeby złapać mnie za rękę - Nie lubisz takich sytuacji, wiem - stwierdza.

- No cóż, rzadko kiedy zamykają mnie w ciemnej szafie - odpowiadam sarkastycznie, słabo się uśmiechając - Ale z tobą może być - nachylam się, żeby go pocałować. Jon też się do mnie przybliża, żeby mnie objąć.

Po chwili oboje siadamy, bo spędzenie kilkunastu minut na stojąco, w kompletnych ciemnościach, raczej średnio pasuje obojgu z nas. Cały czas patrzę na swój zegarek, chociaż przy tym świetle trudno cokolwiek z niego wyczytać i liczę, ile zostało czasu do wyjścia.

Wtulam się w blondyna, bo mimo że nie mamy ochoty na nic więcej, to raczej Jon nie ma nic przeciwko przytulaniu się. Zresztą, sam w pewnym momencie wsuwa mi rękę we włosy, przez co od razu się rozluźniam.

- Myślisz, że się skapną? - pytam nagle, a on przestaje bawić się moimi włosami i patrzy na mnie pytająco - Czy się skapną, że nic nie robimy - rozwijam swoją myśl.

- Wątpię - wraca do sprawiania mi przyjemności - Oni są tak pijani, że dopóki stąd nie wyjdziemy, to oni nawet nie będą pamiętać, że w ogóle tu weszliśmy - chichra się cicho, po czym cmoka mnie w nos.

- Jedyna zaleta tej zasranej szafy to to, że nie mam kontaktu z innym człowiekiem, niż ty - zauważam, a mój chłopak znowu chichocze. Jeszcze bardziej przysuwa się do mnie, żeby mnie pocałować, co ja odwzajemniam. Zamykam oczy, po prostu skupiam się na moim chłopaku, zamiast na ciągłym sprawdzaniu i obliczaniu minut do wyjścia. Nie jesteśmy zbyt gwałtowni. Właściwie momentami, nasze wargi po prostu tylko stykają się ze sobą i siedzimy wtuleni w siebie. Zdecydowanie dzisiejszy dzień nie jest przeznaczony na jakieś większe namiętności.

Zostajemy w tej pozycji właściwie już przez resztę naszego pobytu w zamknięciu. Kiedy wychodzimy, od razu słychać gwizdy, przez co mam ochotę schować się pod ziemię. Idę jak najdalej od tych wszystkich zwierząt, chociaż w tak niewielkim mieszkaniu, jest to raczej niemożliwe. Jednak w końcu trafiamy na taką część imprezy, która była średnio zainteresowana całą akcją. Dzięki Bogu.

- Jon - patrzę na niego, a po jego oczach widzę, że już wie, co chcę powiedzieć - Pójdę już do domu, dobra? Ty się rozerwiesz, pogada...

- Odwiozę cię - przerywa mi - Też mi się tu nie podoba. I będę mógł z tobą jeszcze posiedzieć - dodaje, a ja, słysząc te słowa, przytulam go do siebie - Ej, bo zaraz znowu nas tam wrzucą - żartuje, jednak zaczynam się zastanawiać, czy może nie mieć racji.

- No dobra - odsuwam się od niego, jednak i tak łapię go za rękę. Idziemy do przedpokoju, kompletnie ignorując wszystkich wokół. Wypada nam kompletnie z głowy, żeby informować kogokolwiek, że wychodzimy. Z drugiej stron, nawet najbardziej pijana forma Richa, jaką znam, zdaje sobie sprawę, że nienawidzę imprez. Dlatego też żywię nadzieję, że połączy fakty, bo ja teraz nie marzę o niczym innym, jak tylko przebranie się w piżamę i pójście spać.

- Nie wierzę, że to powiem - zaczyna nagle Jon, kiedy jesteśmy już na zewnątrz - Ale chyba też potrzebuję przerwy od imprez - szczerzy się.

- Wreszcie poszedłeś po rozum do głowy - podsumowuje i wsiadam do auta, a moja wizja trafienia do łóżka staje się coraz bardziej realna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro