42. Too Long Apart

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jersey, 7 listopada 1984

Oczywiście chłopcy nie powiedzieli absolutnie nic o tym, kiedy, ani tym bardziej o której, mają zamiar wrócić. Nie jestem zbyt zadowolona z tego faktu, bo naprawdę miałam ochotę ich odebrać z lotniska. Co z tego, że nie mam samochodu, ani nawet prawa jazdy, coś bym załatwiła.

Przez to wszystko, jedyne co mi pozostało, to położyć się na łóżku i gapić się w sufit. W tle cicho pomrukuje gramofon, bo jest ledwo przed północą.

Teoretycznie powinnam się teraz uczyć, ale kompletnie nie mam na to ochoty. Siedzenie teraz w książkach byłoby niezbyt efektywne. Niekoniecznie dlatego, że nie potrafię się uczyć wieczorami, tylko jestem zwyczajnie leniwa. No i zdjęłam już okulary. W skrócie - mój wzrok ma już wolne.

Przymykam oczy i wsłuchuję się w przyjemny głos Collinsa na jednym z albumów Genesis. Coś mi jednak zaczyna nie pasować, bo słyszę pukanie. Pierwsza myśl, jaka przechodzi mi przez myśl - jakiś sąsiad postanowił powbijać sobie gwoździe w ściany. Ale przecież dochodzi dwunasta w nocy, żadna osoba o zdrowych zmysłach nie narażałaby się bliskie kontakty z policją.

Pukanie staje się trochę głośniejsze, a ja w końcu dochodzę do wniosku, że ktoś dobija się do drzwi mieszkania, których żadna inna osoba poza mną nie otworzy, bo albo śpi (moi rodzice), albo ma to kompletnie w dupie (mój brat). Jestem zmuszona przez to wstać i je otworzyć. Nie spoglądam nawet w wizjer, tylko naciskam na klamkę i je pcham. Niezbyt mądre, ale chyba nikt mnie nie zabije.

- Cześć - jego roześmiane oczy patrzą na mnie, podczas gdy ja przecieram własne ze zdumienia - Mogę wejść?

- Jon, błagam, powiedz, że zasnęłam, słuchając Genesis - niedowierzam, ale i tak wpuszczam chłopaka, który jeszcze bardziej unosi kąciki ust.

- Chyba nie zasnęłaś, skoro stoisz przede mną - wtacza za sobą dość sporą walizkę i zrzuca z siebie kurtkę, którą potem ja odwieszam na wieszak. Po tym ściąga też buty i układa je obok moich.

- Ale, jak ty to wszystko... - nie daje mi dokończyć, bo czule mnie całuje. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przybliżyć się do niego i go objąć. Zaczyna do mnie dochodzić, co się właściwie wydarzyło, przez co z moich oczu wypływają pojedyncze łzy szczęścia.

- Tęskniłem - mówi, kiedy gładzi mój policzek - No i ostatnio ci coś obiecałem.

- Ale i tak przyprawiłeś mnie o zawał - odbijam, lekko łamiącym się głosem, a chłopak zaczyna cicho chichotać - Idziesz do mnie, czy jesteś tylko przejazdem do domu?

- Zależy, jak będziesz chciała - styka się ze mną nosami - Nie chcę ci przeszkadzać.

- Ty mi nie - momentalnie chwytam go za dłoń i prowadzę do siebie. Z trudem dotrzymuje mi kroku, bo ciągnie za sobą walizkę - Ale innym domownikom może tak - żartuję - Chociaż w sumie... Mam to w dupie - Jon zamyka za nami drzwi, a ja momentalnie zarzucam mu się na szyję i całuję. Znowu zaczynam płakać ze szczęścia, ale to ignoruję. Rozsadza mnie z emocji w każdy możliwy sposób i nie potrafię ich uwolnić inną drogą, niż płakanie i okazywanie uczucia mojemu facetowi.

- Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało - gładzi mnie po włosach. Ja jestem w stanie powiedzieć tylko I vice versa.

- Nie jesteś zmęczony po locie? - pytam, kiedy wreszcie udaje mi się opanować emocje. Spodziewam się raczej twierdzącej odpowiedzi, w końcu przyleciał tutaj z jednego z francuskich lotnisk.

- Może trochę - wzrusza słabo ramionami - Najważniejsze, że jestem z tobą - zakręca kosmyk moich włosów wokół palca.

- A nie chcesz się położyć? - zadaję kolejne pytanie, bo odpowiedź Może trochę oznacza raczej Jestem cholernie zmęczony.

- A wpuścisz mnie w brudnych ciuchach na łóżko? - śmieje się cicho, ale po chwili ziewa. Już nie tak cicho.

- Czy wyglądam ci na osobę, którą to obchodzi?

- Niech ci będzie - uwalniamy się na chwilę z objęć - Ale w sumie po coś mam te czyste koszulki w walizce - dodaje i ściąga górę, którą miał na sobie. W chwilę uderza mnie przyjemne ciepło i lekko się rumienię. Wiem, że raczej nie potrafię teraz skleić normalnego zdania, ale w końcu mówię, trochę się zacinając:

- Dla mnie możesz zostać tak - blondyn daje mi pstryczka w nos i cicho chichocze, ale chyba przystaje na moją opcję, bo po chwili oboje kładziemy się na moim łóżku. Nie przeszkadza nam, że jest ono pojedyncze oraz że spodnie Jona zdecydowanie nie są pierwszej świeżości.

Wtulamy się do siebie, głównie po to, żeby nie spaść z łóżka, ale też dlatego, że nie chcemy pozbawiać siebie nawzajem dotyku.

Oczywiście, akurat wtedy, kiedy znajdujemy najlepszą pozycję, kończy się ostatnia piosenka na stronie B. Oboje wiemy, że w ciszy za długo nie pociągniemy.

- Co chcemy? - uwalniam się z objęć Jona i podchodzę do gramofonu

- A co mamy? - leniwie się uśmiecha.

- Eaglesi? - wyciągam The Long Run i mu pokazuję. On kiwa twierdząco głową, więc od razu daję go pod igłę i wracam do mojego faceta - Chyba nawet nie zdążymy zmienić strony - kładę się i zamykam oczy.

- Może tak być - obejmuje mnie ramieniem i całuje w tył głowy - Nie porysuje ci winyla?

- Nie, igła sama się podnosi - odpowiadam, szukając jego ręki.

- Idealnie - znowu ziewa, tym razem mnie tym zaraża - Chyba jednak jestem bardzo zmęczony - stwierdza.

- Widzisz? Ja wiem, co dla ciebie dobre - uśmiecham się słabo, mimo że on tego nie widzi - Czyli jak? Śpimy?

- Możemy - pierwsza piosenka nawet się nie rozkręca, a my już życzymy sobie dobranoc. Wtulam się jeszcze bardziej w ciało mojego faceta, ale wciąż nie dowierzam, że on już dzisiaj leży obok mnie - Twoi rodzice nie dostaną zawału jutro? - pomrukuje jeszcze.

- No i co? - to nie do końca jest odpowiedź na jego pytanie, ale nie mam pomysłu i siły na inną reakcję. Słyszę, jak podśmiechuje pod nosem, a jego ciepły oddech przyjemnie drażni moją szyję.

Tytułowa piosenka z albumu zaczyna się wyciszać, kiedy zasypiam na krawędzi łóżka, nawet nie myśląc o tym, że mogę spaść.

9 listopada 1984

- Wiesz co? - Jon kładzie mi głowę na ramieniu.

- Co? - pytam, przewracając stronę z podręcznika.

- Kompletnie nic z tego nie rozumiem - słysząc to, momentalnie zaczynam się śmiać.

Zespół wrócił całkiem niedawno z trasy, a ja nie mogę siedzieć z nimi na każdym spotkaniu i usłyszeć ich historii z ostatnich miesięcy. Nie jest to oczywiście spowodowane tym, że nie jestem w stanie ich słuchać. Po prostu jestem zmuszona uczyć się do egzaminów semestralnych, które zbliżają się nieubłaganie.

Z drugiej strony, cholernie stęskniłam się za Jonem, a on błagał, żeby mógł do mnie przyjść. Nie miałam serca (ani nawet takiej myśli), żeby mu odmówić, więc przyszedł i rozwalił się obok mnie na łóżku.

- Co tu jest do rozumienia? - wzruszam ramionami - To nie są zadania z matmy. Zwykła pamięciówka.

Mój facet coraz dogłębniej przygląda się książce, kiedy ja zaczynam robić notatki ze strony, na której się zatrzymałam. Pisanie na materacu może nie jest zbyt proste, ale jest przynajmniej czytelnie.

- No na przykład słowa. Niektóre są cholernie trudne. No to, tego się nawet nie da przeczytać - wskazuje palcem.

- Chryzelefantyna? To jest taka technika rzeźbiarska, która polega na nakładaniu złota, kości słoniowej na drewniany szkielet, żeby je oszczędzić, robiąc rzeźbę. Do tego się dokłada kamienie szlachetne i inne drogie rzeczy.

- No dobra. Ale ta nazwa kompletnie do tego nie pasuje - marszczy brwi, a ja znowu się śmieję.

- Bo to pochodzi z języka greckiego, głupku - chłopak zakłada ręce na piersiach - Zresztą, słonia w nazwie ma.

- Dobra, ty tu jesteś mądra w takie rzeczy, a nie ja - spogląda na moje notatki - Ale ja za to piszę ładniej.

- Teraz to się czepiasz - daję mu kuksańca.

- Nie, stwierdzam fakty - całuje mnie w policzek i urywa temat, a ja się uśmiecham. Ten spryciarz wykorzystuje moje teksty przeciwko mnie.

Obydwoje jesteśmy w świetnych humorach. To chyba widać. Zresztą, jak tu się nie cieszyć, kiedy możesz siedzieć z miłością życia dłużej sam na sam po tylu miesiącach rozłąki.

- A jak się czujesz na studiach? - pyta nagle.

- W sensie? Co masz na myśli?

- Po prostu, czy jesteś szczęśliwa - mówi, jak gdyby nigdy nic.

- Jasne, że tak. Wykładowcy są naprawdę charyzmatyczni, świetnie się ich słucha. A na początku roku poznałam jedną dziewczynę... - tutaj się zatrzymuje, bo coś sobie przypominam - A właśnie, znasz takiego chłopaka, jak Dave Sabo?

Jon spogląda na mnie ze zdziwieniem, najwidoczniej to jest ostatnia rzecz, którą spodziewał się usłyszeć z moich ust.

- Oczywiście, że znam. Przyjaźnimy się. Chyba - bezmyślnie patrzy w jeden punkt - A co? Jak mi powiesz, że z nim studiujesz, to chyba nie uwierzę.

- Nie, nie, spokojnie. Ale ostatnio go poznałam, bo to facet dziewczyny, z którą chodzę na studia. Zresztą, pierwszego dnia wykładów, gadaliśmy chwilę - przypominam sobie o naszej pierwszej wymianie zdań i trochę się krzywię.

Mój chłopak wciąż spogląda na mnie z lekkim niedowierzaniem, ale pewnie zaraz dojdzie do wniosku, że nie miałoby sensu okłamywanie go.

- Cholera, nie spodziewałem się - trudno powiedzieć, czy bardziej się uśmiecha, czy ukazuje zdziwienie - Czyli pewnie całą historię już znasz.

- Zależy, o czym mówisz - odpowiadam lekko zdezorientowana.

- Pamiętasz, jak Rich mówił, że jest w zespole najkrócej? - zaczyna pytaniem, na które kiwam twierdząco głową - No to przed nim w gitarzystą był właśnie Dave. Problem był w tym, że on wciąż był jeszcze gówniarzem i chodził do szkoły - kończy wywód - I chyba z Richem mi się lepiej gra. Sabo jest cholernie uparty - dodaje jeszcze.

- Wiesz co? Ja chyba też bardziej lubię Richa - uśmiecham się słabo, jednak nie ciągnę tego tematu - Wracając, poprosił mnie, żebym się zapytała, czy byś się z nim nie spotkał po trasie.

- Dawno się nie widzieliśmy - przyznaje - Chyba czas zadzwonić.

- Czyli jesteśmy ze Steph klejem na waszą relację - zamykam podręcznik, bo wiem, że nic już z tego nie będzie. Chociaż i tak, jak na wieczór z Jonem, zanotowałam całkiem sporo.

- Można tak powiedzieć - daje mi pstryczka w nos i się szczerzy, przy okazji powalając mnie na materac.

24 listopada 1984

- Nie mówił nic, że chciałby urwać kontakt - mój facet mówi to jakby pod nosem, ale jednak tak, żebym go słyszała. W sumie trudno jest nie wyłapać słów wypowiedzianych na głos, kiedy jest się na klatce schodowej.

- Czy ty się boisz spotkania ze swoim przyjacielem? - pytam, schodząc po schodach.

- Może trochę - odpowiada, a ja spoglądam na niego. Nerwowo poprawia włosy a jego twarz, mimo że nie ukazuje żadnej skrajnej emocji, to można się w niej doszukać pewnego przerażenia. Chwytam go mocno za rękę, kiedy wychodzimy z budynku w stronę jego auta, do którego po chwili wsiadamy.

W zasadzie całe to spotkanie wyszło z inicjatywy mojej i Stephanie, ponieważ na gwałt potrzebuję jej notatek, a przede wszystkim pomocy w wyborze najważniejszych zagadnień, które powinnam powtórzyć. Może i nie idzie mi jakoś bardzo tragicznie, ale w powietrzu czuję zbliżające się egzaminy, które zapewne będą kompletną porażką, jeżeli będę stawiać tylko na to, co napisałam przez semestr. Nietrudno się domyślić, że za dużo tego nie ma, więc jakakolwiek pomoc jest kluczowa. Skoro i tak już dostałam od niej ogromne wsparcie w tym zakresie.

Przy okazji namówiliśmy naszych chłopaków do spotkania, bo podobno nie widzieli się prawie rok. Jak na dobrych kumpli - trochę długo. Dlatego właśnie nawiguje Jona do kawiarni, w której siedziałam z Davem i Steph po raz pierwszy. Najrozsądniejszym było umówić się właśnie tam, bo trójka z nas wie, gdzie to jest. Przynajmniej teoretycznie.

Droga do uniwersytetu była prosta i względnie oczywista, ale im dalej, tym jest gorzej.

- To teraz w lewo, czy prosto? - Jon zaciska dłonie na kierownicy - Pati, szybko, bo jest już zielone.

- Wiesz że nie pomagasz? - staram zwizualizować sobie trasę w głowie - Chyba w lewo.

- Chyba? - spogląda na mnie - No dobra, zobaczymy - skręca w podany przeze mnie kierunek.

- Byłam tam tylko jeden raz, mam prawo zapomnieć - zakładam ręce na piersiach - Nie znam nawet adresu.

- Damy sobie radę - blondyn uśmiecha się pod nosem - Jakoś trafimy.

- Z naciskiem na Jakoś - oboje zaczynamy śmiać się w głos, chociaż ta sytuacja do śmiesznych raczej nie należy.

Po kilkunastu minutach jeżdżenia w kółko, w końcu doznaje oświecenia i udaje mi się zaprowadzić nas do miejsca spotkania.

- Przynajmniej tyle się udało - mówię, kiedy wysiadamy z auta - Chociaż teraz może być tylko lepiej - łapie dłoń Jona i ciągnę go za sobą. Trochę dziwi mnie fakt, że to ja podnoszę go na duchu, zazwyczaj było na odwrót, bo to ja przeżywam wszystko jak żyd okupację.

- Może masz rację - wolną ręką poprawia swoje włosy.

- Jon, wszystko będzie w porządku, gwarantuję ci to - całuję go w policzek, zaraz przed otwarciem drzwi do lokalu.

Wchodzimy do niego, a moja głowa od razu skręca w stronę poprzedniego miejsca, które zajmowałam będąc tutaj. Jak się spodziewałam, siedzą tam Steph i Dave.

Czasem odnoszę wrażenie, że wszyscy moi znajomi, bez wyjątków, siadają w te same miejsca, zupełnie jak autyści.

Podchodzimy do naszych znajomych. Przytulam się z moją przyjaciółką na przywitanie, a Dave'owi podaję rękę, podczas gdy Jon się temu przygląda.

- Wreszcie przyprowadziłaś swojego faceta - uśmiecha się Stephanie, a ja spoglądam na mojego zestresowanego Jona, który wlepił wzrok w swojego dawnego przyjaciela.

- Cześć, stary - odzywa się w końcu Jon, a Dave podaje mu rękę i przyciąga do siebie, żeby go do siebie przytulić.

- Po co tak stoicie jak kołki? Siadajcie - bezpośredniość Sabo zmusza mnie do uniesienia kącików ust - Jonny, dawno się nie widzieliśmy... - zaczyna, kiedy zajmujemy swoje miejsca - A ty zdążyłeś znowu skompletować zespół i jeszcze do tego wyruszyć w trasę.

- I jeszcze znaleźć wspaniałą dziewczynę - dodaje do tego, a ja samoistnie się czerwienię. Szturcham go w ramię, bo tylko tyle jestem w stanie zrobić, bo czuję jedno wielkie onieśmielenie. Muszę mu chyba kiedyś powiedzieć, żeby nigdy więcej tak nie mówił przy innych - Do tego trzeba mieć talent - ta deklaracja skromności utwierdza mnie w przekonaniu, że mój chłopak już się nie stresuje.

* * *

- No dobra, chwalipięto - Dave znowu zwraca się do Jona - To co ty robiłeś w tej Europie ostatnio, że do teraz cię nie było?

Nasza rozmowa wreszcie dotarła do czasów współczesnych. Chłopcy przez jakieś pół godziny opowiadali sobie anegdoty z ostatniego roku (między innymi Jon opowiadał o naszym związku), cały czas się śmiejąc. Ja i Steph raczej bierzemy bierny udział w rozmowie. Przy okazji, siedzimy na boku i moja znajoma zakreśla mi co ważniejsze zagadnienia, tłumacząc mi korelacje między nimi. Pomimo tego, że posiadam już tę wiedzę, wolę ją sobie już uporządkować.

- Stary, graliśmy na pieprzonej Wembley Arena! - słyszę ekscytację mojego chłopaka i nie mogę się nie uśmiechnąć.

- Ale to wciąż nie Stadion Wembley - wzrusza ramionami jego przyjaciel, jednak w jego tonie słychać cień zazdrości - Zresztą i tak byliście tam jako support.

- Za parę lat zapełnimy Stadion - stwierdza z pewnością Jon - Jako main event - dodaje, a Sabo zaczyna się chichrać.

- Ty się nie śmiej, Sabo - Stephanie uderza go w ramię - Oni przynajmniej mają Skompletowany zespół - podkreśla - I, uważaj, Koncertują.

- Właśnie, Snake - mój facet też daje mu kuksańca.

- Snake? - unoszę brwi ze zdziwienia.

- No, ta - masuje miejsce, w które dostał od Jona. Chyba mój chłopak nie zrobił tego zbyt lekko - Moja ksywka.

- Cokolwiek. I tak pewnie będę ci mówić po imieniu - wzruszam ramionami, na co mój facet wybucha śmiechem. Wie, że ja raczej się nie odzwyczajam.

- Dobra, nieważne - Dave chyba chce wrócić do rozmowy z Jonem - A dużo chlaliście?

- Byliśmy w Niemczech. To chyba logiczne - uśmiecha się głupio.

- Serio takie dobre? - unosi brew.

- Te, nie myśl o takich rzeczach, dzieciaku. Nawet nie możesz jeszcze pić piwa tutaj, a co dopiero gdziekolwiek indziej - kwituje go mój facet.

- W Niemczech możesz pić piwo, jak masz szesnaście lat - zauważam.

- Nie pomagasz - przesuwa się w moją stronę i daje mi pstryczka w nos - Ale piwo serio zajebiste. A jak prawie trafiliśmy na Oktoberfest w Monachium...

- Czyli to dlatego wtedy nie dzwoniłeś? - żartuję, kiedy zamykam swój zeszyt, bo doszłyśmy ze Steph do wniosku, że więcej z naszych notatek nie wyciągniemy.

- Być może - uśmiecha się głupio, a ja opieram głowę na jego ramieniu.

* * *

Mijają kolejne godziny, a cała nasza czwórka żywo rozmawia i żartuje. No, może za wyjątkiem mnie. Jestem już powoli zmęczona, w zasadzie nie wiem czym. Być może mój limit energii na spotkanie się już wyczerpał, bo jedyne, na co mam ochotę, to na spędzenie reszty tego wieczora z Jonem, żeby odpocząć psychicznie od ludzi. Jakkolwiek tragicznie to nie brzmi.

- Ej, Jonny - Stephanie przerywa mojemu facetowi jego wywód - Nie chcę ci przeszkodzić, ale twoja kobieta, to już tu trochę usypia - wskazuje na mnie. W dalszym ciągu leżę na jego ramieniu i sporadycznie ziewam.

- Nie śpię - bronię się, przy okazji z powrotem opierając się o kanapę - Jestem tylko trochę zmęczona.

- No to może się zbierzemy? - proponuje mój chłopak, przy czym całuje mnie w policzek - Nie wyglądasz już zbytnio żywo - chichocze.

- My też już chyba pójdziemy - stwierdza Dave - Trzeba jeszcze wrócić do domu, a jest już przed dziewiątą - zauważa. Cała nasza grupka się ze sobą zgadza, a po chwili wszyscy się ze sobą żegnamy. Szczerze mówiąc, mam cichą nadzieję na więcej spotkań, bo dogadujemy się naprawdę dobrze.

Wychodzimy z Jonem z lokalu i wsiadamy do auta. Rozwalam się na siedzeniu, przy okazji przymykając oczy. Mój facet zamiast odpalić silnik nachyla się do mnie, żeby mnie pocałować. Przez chwilę jestem trochę zdezorientowana, jednak odwzajemniam czułość. Czuję, jak blondyn lekko się uśmiecha, po czym się odsuwa. Przekręca kluczyk w stacyjce i rusza spod kawiarni.

- Jon? - zaczynam półszeptem.

- Co tam? - pyta, kiedy wyjeżdża na główną ulicę.

- Nie chciałbyś... - wieszam się - Nie chciałbyś dzisiaj spać u mnie? - w końcu udaje mi się powiedzieć.

- Czemu nie? Jasne - łapie mnie za rękę - Brzmisz, jakbyś bardziej się stresowała tym pytaniem, niż ja spotkaniem z Davem.

- Bo tak chyba było... - odpowiadam cicho - Po prostu myślałam, że też będziesz zmęczony i będziesz chciał wrócić do domu.

- Hej, doskonale wiesz, że ja zawsze chcę być z tobą, tak? - w odpowiedzi kiwam twierdząco głową - Więc pojedziemy, spędzimy razem fajnie czas. A jak będziesz chciała, to pójdziemy spać, dobra?

- Jesteś cholernym ideałem - mówię cicho i znowu przymykam oczy.

- Tylko dla ciebie - wyobrażam sobie jego zawadiacki uśmiech - Zresztą, przynajmniej nie będę musiał marnować czasu na wracanie do domu.

- Ekonomicznie - lekko się uśmiecham i nie odzywam się więcej, tylko daję się skupić Jonowi na drodze.

Cholera jasna, minął już rok od wstawienia prologu, a ja od biedy regularnie wstawiam rozdziały. Nie sądziłam, że moja leniwa dupa jest jeszcze w stanie zrobić coś takiego xDD
Anyway, skoro dzisiaj jest czwarty stycznia, to pewna osoba znowu ma urodziny, więc wszystkiego najlepszego i pamiętaj, że cię kocham ❤️
A całej reszcie, która jeszcze (o dziwo) czyta moje wypociny życzę miłego dnia/nocy/wieczoru <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro