48. This Must Be Love

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ubieram się jak najszybciej tylko mogę. Narzucam na siebie koszulę, którą jednocześnie zapinam i chowam rzeczy po kieszeniach jeansowej kurtki, a i ją po chwili też zakładam. Pospiesznie sprawdzam, czy mam wszystko ze sobą, po czym piszę krótką karteczkę dla moich rodziców, na wypadek, gdybym miała nie wrócić zbyt szybko. W końcu nie mam prawa wiedzieć, co wydarzy się, kiedy przekroczę próg mojego mieszkania.

Wychodzę z domu i zmierzam na przystanek. Jestem zmuszona na nim czekać. Cały czas przechodzę z nogi na nogę, przez co pewnie muszę wyglądać komicznie. Trochę jak osoba idąca na rozmowę kwalifikacyjną, która zapomniała przed wyjściem skorzystać z łazienki. A przynajmniej tak mi się wydaje.

Ostatecznie mój środek transportu przyjeżdża. Wchodzę do niego jak najszybciej, żeby móc usiąść gdziekolwiek. Co prawda mój pośpiech nie jest zbyt uzasadniony, bo w autobusie świeci pustkami (w końcu wszyscy są w pracy), ale moje zachowanie dzisiaj jest aż za bardzo gwałtowne, więc muszę je sobie jakoś wyjaśniać.

Niemal przez cały czas wbijam paznokcie we wnętrze dłoni. Stresuję się jak cholera. Do tego dorzucam to, że moja noga podskakuje niemal cały czas. To tym bardziej podtrzymuje moją teorię o tym, że wyglądam jak potencjalna osoba ubiegająca się o pracę w jakiejś korporacji.

Kiedy zostają ostatnie dwa przystanki, staram się ignorować wszystkie odruchy mojego ciała, jakkolwiek niemożliwe by to nie było. I tak powstrzymywanie ich graniczy z cudem.

Drzwi wreszcie otwierają się na moim przystanku. Niemal wybiegam z autobusu i zmierzam do mieszkania Jona. Nie mam pojęcia, co tam zastanę, ale muszę tam iść. Muszę go zobaczyć i usłyszeć, co ma mi do powiedzenia, inaczej nie pozbędę się mętliku w głowie.

Do bloku wchodzę na dosłownie pełnej prędkości, dzięki uprzejmości jakiegoś starszego pana, który akurat również wchodził do budynku. Pakuję się do windy, która po chwili zmierza na trzecie piętro. Kiedy z niej wychodzę, staję przed drzwiami do mieszkania. Patrzę na nie, jakbym próbowała spojrzeć przez nie na wylot. Dopiero teraz tak naprawdę zaczynam się zastanawiać, co ja robiłam przez ostatnie pół godziny. Emocje tak bardzo wzięły we mnie górę.

Jednak nie mam zamiaru teraz zmieniać sytuacji, w której się znalazłam. Mimo że boję się nacisnąć dzwonka, to i tak chcę wiedzieć, co mój chłopak ma zamiar mi powiedzieć. Dalej jest mi przykro i zwyczajnie źle z tym, jak mnie wtedy potraktował, ale jego list i desperacja pokazują, że żałuje tego bardziej, niż czegokolwiek.

Wreszcie udaje mi się przemóc i naciskam przycisk, a wewnątrz rozlega się dźwięk, jeszcze bardziej irytujący, niż u mnie w mieszkaniu. Teraz już absolutnie nie mam wyjścia.

Po chwili słyszę dźwięk otwierającego się zamka, przez co niemal od razu mój wzrok wędruje na moje trampki. Wątpię, żebym była w stanie od razu spojrzeć w oczy mojemu chłopakowi.

Drzwi się otwierają, a ja jedyne co widzę to buty oraz spodnie garniturowe Jona. Zmusza mnie to do podniesienia wzroku, bo to nie jest jego normalny zestaw. Szczególnie, kiedy po chwili zauważam jego marynarkę.

Jednakże zanim udaje mi się przyjrzeć mu się bardziej, ten zamyka mnie w szczelnym uścisku, którego zdecydowanie nie przewidziałam. Przez to, stoję jak słup soli i nie jestem w stanie jakkolwiek zareagować.

- Przepraszam - szepcze mi do ucha - Tak cholernie przepraszam - jeszcze mocniej mnie obejmuje.

- Jon, udusisz mnie - mówię cicho, kiedy udaje mi się choć trochę otrząsnąć. Mój chłopak niemal od razu luzuje uścisk, a po chwili znowu staje na przeciwko mnie. Spoglądam na jego twarz, w której kryje się wiele emocji - Mogę wejść? - pytam jeszcze, a wszystkie moje sarkastyczne uwagi i idiotyczne żarty nawet mi nie przechodzą przez myśl.

- Pewnie - uśmiecha się słabo, a kiedy wchodzę do jego mieszkania, zamyka za mną drzwi. Kiedy ściągam kurtkę, od razu bierze ją ode mnie i zawiesza ją na wieszak - Widziałaś list? - jego głos jest bardzo niepewny. Bardziej, niż kiedykolwiek.

- Widziałam - odpowiadam, kiedy oboje siadamy na kanapie - Czemu od razu poszedłeś, ale i tak zadzwoniłeś do drzwi?

- To było bez sensu. Myślałem, że jesteś na wykładach - wzrusza ramionami.

- Nie chciało mi się dzisiaj iść - wyjaśniam szybko i ucinam ten wątek - A teraz - zaczynam po części nowy temat - Co chciałeś mi powiedzieć?

Nastaje chwilowa cisza. Słyszę, jak Jon bierze głęboki wdech, jednak żadne słowo nie przechodzi mu przez gardło. Zupełnie jakby całą wypowiedź miał już przygotowaną, ale nawet nie potrafił zacząć.

- Chciałem cię cholernie przeprosić - zaczyna, kiedy skupia swój wzrok na mnie, podczas gdy ja wciąż patrzę tylko na to, w co jest ubrany. Nie potrafię spojrzeć mu w oczy - Tak cholernie żałuję tego, co zrobiłem - jego głos się łamie, jednak mówi dalej - Byłem wtedy po prostu zmęczony. Manager i producent cały czas mnie poganiali z papierkową robotą, której nie potrafiłem już wytrzymać. Do tego jeszcze musiałem robić kolejne papiery przez Tony'ego. Nie wyrabiałem z tym wszystkim, ale i tak usiadłem do piosenek... - ciągnie - Których potem nie potrafiłem skończyć i się wkurzałem jeszcze bardziej - tutaj się zatrzymuje. Oddycha dużo płyciej. Nie jest w stanie dokończyć tego, o czym mówił. Zaciska pięści tylko po to, żeby się nie popłakać.

Przez to nie mam zielonego pojęcia, co mam zrobić. Cała ta sytuacja wydaje mi się tak abstrakcyjna, że aż nierealna. Koniec końców, chwytam mojego chłopaka za dłoń i ściskam ją bardzo mocno. Nie mam kompletnie pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Ilość rzeczy, które Jon ma teraz na głowie jest wręcz przerażająco wielka. Jeszcze w styczniu, przed tą całą sytuacją, miał cholernie dużo rzeczy na głowie ledwie udawało nam się spędzać czas. Ilość stresu i nerwów, która musi być generowana przez to wszystko, z pewnością jest ogromna.

Do tego wszystkiego dołóżmy jeszcze to, że ja wepchnęłam mu się na krzywy ryj do jego mieszkania, podczas gdy on chciał wtedy uciec od wszystkiego i w spokoju skupić się na tworzeniu. Fakt, mógł mi to powiedzieć, ale z drugiej strony, ja pewnie zachowałabym się podobnie.

Nawet pomimo tego, że obiecaliśmy sobie mówić o praktycznie wszystkim.

- Zjebałem po całości - mówi wreszcie, jednak łamanym głosem - Nienawidzisz mnie za to. Sama mówiłaś, mogłem ci po prostu powiedzie...

- Jon - przerywam mu i w końcu udaje mi się przemóc i spoglądam w jego zeszklone oczy - Nie nienawidzę cię - patrzy na mnie, lekko rozchylając usta, chyba chcąc coś powiedzieć - Tak, zjebałeś. I tak, przez cały ten czas nie potrafiłam przestać o tym myśleć - krążę kciukiem po jego dłoni - Cholernie bolało mnie to, że nawet nie dzwoniłeś i wszystko słyszałam od Richiego - biorę głębszy wdech - Wkurzyłam się na ciebie, ale nie nienawidzę cię, rozumiesz? - czuję, że mi też zbiera się na płacz. Ta sytuacja wywołuje u mnie gigantyczną rozterkę. Z jednej strony chciałabym pokazać mu, co czułam przez cały czas, z drugiej wiem, że on przechodził przez to samo. Jednocześnie nie potrafię i chcę mu wybaczyć - Kocham cię, Jon - wreszcie mówię.

Chłopak przez chwilę nie robi nic. Chyba aż tak go zamurowało. Ja próbuję się uśmiechnąć, ponad moje chęci popłakania się. Wolną ręką gładzę jego udo, czekając na reakcję.

Słyszę, jak pociąga nosem i widzę, jak po jego policzkach spływają pierwsze łzy. Chyba nigdy nie widziałam, żeby to on popłakał się pierwszy, w trakcie którejkolwiek z naszych rozmów.

- Pati... - mówi cicho - Wybaczasz mi?

- Każdy ma gorszy dzień - zaczynam - Powiedziałeś o parę słów za dużo, bo byłeś zmęczony. Nie było Doca w pobliżu, więc wszystko poszło na mnie - pozwalam sobie na mały żart, dzięki czemu mój chłopak delikatnie unosi kąciki ust - Dalej mnie to boli, ale żałujesz. I to chyba najważniejsze - uśmiecham się szczerze w jego stronę - Więc tak, wybaczam, ale nie zapominam.

Jon nawet nie daje tym słowom dobrze wybrzmieć, bo od razu mocno mnie obejmuje. Po chwili sama odwzajemniam uścisk, gładząc jego włosy.

- Dziękuję - szepcze - Tak cholernie cię kocham - dodaje jeszcze, kiedy gładzi moje plecy. Przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Jak zawsze zapomniałam, jak bardzo brakowało mi jego dotyku przez ostatni czas - Muszę ci jeszcze coś dać - orientuje się nagle, po czym się ode mnie odsuwa.

- Co ty chcesz mi dawać? - pytam, kiedy idzie w stronę sypialni.

- Coś, co próbuje naprawić ostatnie dwa tygodnie. Chociaż trochę - stwierdza tajemniczo, a po chwili zaczyna grzebać w szafie. Więc pewnie nie są to kwiaty, co powoduje pewnego rodzaju ulgę, bo znaczna część roślin, które dostaję, kończą swój żywot przedwcześnie - Powinno ci się spodobać - mówi, kiedy wreszcie wychodzi z pokoju, jednak ręce ma za sobą.

Jednak kiedy jest już przede mną, podaje mi rzeczy, które za sobą chował. Wśród nich jest naprawdę solidna dawka moich ulubionych słodyczy, które zawsze jem na poprawę humoru. Jednak wokół tego jest coś jeszcze. Coś płaskiego i prostokątnego...

- Czy to jest...

- Demówka naszej piosenki. Mówiłem, że ci je pokażę - wyprzedza mnie - Włączyć? - pyta, kiedy mnie kompletnie zatyka. Zamiast odpowiedzieć, słabo kiwam głową, więc Jon zabiera mi płytę, którą po chwili wkłada pod igłę gramofonu. Dopóki ze sprzętu nie wydobywa się jeszcze żaden odgłos, odkładam słodycze na stolik, a mój chłopak szybko wraca i siada obok mnie. Podświadomie kładę głowę na jego ramieniu. Praktycznie zawsze tak robię, kiedy słuchamy razem muzyki. Ewentualnie leżymy wtuleni na łóżku.

- Jak się nazywa? - odzywam się jeszcze, kiedy słychać głównie intro Lemmy na klawiszach.

Only Lonely. Pisałem ją już w studiu z Davidem - odpowiada jak najszybciej, żebym mogła skupić się na piosence.

Skupiam się głównie na tekście, mimo że warstwa instrumentalna też jest wspaniała. Jednak to, co napisał mój chłopak staje się dla mnie dużo bardziej intrygujące. Szczególnie, kiedy poznaję kolejne wersy.

Kiedy zaczyna się refren, coraz bardziej zaczynam się zastanawiać nad tym, że te wszystkie słowa wyszły od Jona i Davida. Część słów ma jakieś odzwierciedlenie w tym, co się działo między nami przez ostatni czas, jednak co do tego miałby Lemma? Jeżeli mój chłopak dopuścił go do procesu twórczego, to naprawdę musiała być jakaś przyczyna. Ale jaka? Raczej nie dotyczy to April, bo oni chyba nigdy w życiu się ze sobą nie kłócili. No chyba że o czymś nie wiem...

Utwór leci dalej, a ja coraz bardziej utożsamiam go z naszą sytuacją. Oboje byliśmy samotni, Jon do tego zranił mnie (a właściwie nas oboje) słowami, które wypowiedział. Może i piosenka nie są autobiograficzna, to w pewnym sensie zawsze będę czuć tę sytuację.

Kiedy zapada cisza, ja wciąż nie mówię nic. Mimo że powiedzenie, że mi się podobało, to dość spory eufemizm, to nie potrafię tego wyrazić. Dalej zastanawiam się nad sensem tekstu. A do tego oczywiście myślę o udziale Davida w tym wszystkim.

- I jak? - Jon pyta mnie cicho.

- Piękna - uśmiecham się lekko i gładzę jego udo. Mój głos jednak jest chyba trochę za bardzo nieobecny przez moje przemyślenia - Serio, jest wspaniała - dodaję z nieco większą pewnością.

- O czym myślisz? - nie odpowiada nawet na to, co powiedziałam.

- O tekście, o tym, że pisałeś go z Davidem - wyrzucam od razu. Nie ma sensu kłamać.

- Sam zacząłem go pisać, kiedy coraz bardziej dochodziło do mnie, że zjebałem sprawę - zaczyna - Byłem pewny, że ze mną zerwiesz. Nie wiedzieć czemu, wtedy przyszło mi do głowy mnóstwo pomysłów - kontynuuje - Wtedy przyszedł Lemma i zrobiliśmy burzę mózgów. W trakcie powiedział mi, że April z nim zerwała...

- Co?! - jednocześnie podnoszę głos i głowę z ramienia Jona - Jakim cudem? Co...

- Nie powiedział, dlaczego - przerywa mi - Tylko że to były jakieś głupoty i że właściwie to oboje po części zepsuli.

- Kiedy? - wyduszam z siebie kolejne pytanie.

- Pod koniec stycznia. Nie mówił nam nic, tylko chodził trochę przybity - spokojnie odpowiada na moje pytanie - Ale wydaje mi się, że wrócą do siebie. Prędzej czy później - dodaje.

- Nieszczęścia chodzą parami - mruczę - Ale na pewno będą za niedługo razem.

- Wiesz, Lemma już zdążył pożyczyć od niej kasę na paliwo - mówi jeszcze, chyba żeby rozluźnić atmosferę, na co ja słabo się uśmiecham.

- Czyli daję im dwa tygodnie maksymalnie - śmieję się cicho, żeby już się więcej dołować.

- Być może coś takiego - blondyn chichocze, a po chwili mocno mnie obejmuje. Nie protestuję - Tak cholernie się cieszę, że mi wybaczyłaś - całuje mnie w czubek głowy - Tęskniłem za tobą.

- Ja za tobą też - zatapiam się w jego dotyku - I za twoimi historiami i przytulaniem - dorzucam, przy okazji lekko się rumieniąc. Odnoszę wrażenie, że ostatnie dni nie mają teraz dla mnie większego znaczenia.

- Czyli chcesz jeszcze zostać? - pyta retorycznie, na co kiwam twierdząco głową - To czas na opowiadanie historii i przytulanie - dodaje, a po chwili kładzie się ze mną na kanapie, gładząc moje włosy.

Nie wiedziałam, że aż tak brakuje mi poczucia bycia kochanym.

Nowy Jork, 23 lutego 1985

- Poważnie? Bierzesz się za to dopiero teraz? - pyta Emily i unosi brwi.

- To dość pogmatwana sprawa... - nie rozwijam się zbytnio - Zresztą, nie jest jeszcze aż tak późno, mam ponad tydzień - wzruszam ramionami.

- Ostatnio chyba miałaś trochę wcześniej plany - unosi brew, kiedy chodzimy bez celu po galerii handlowej.

Jak zapewne wszyscy zdążyli się już domyślić, przywlokłam swoją przyjaciółkę do Nowego Jorku, żeby znaleźć sensowny prezent dla mojego chłopaka. Doskonale wiem, że siebie sprzed roku nie przebiję, ale i tak chcę znaleźć coś lepszego, niż jakaś pierdoła ze sklepu muzycznego.

I tu właśnie zaczyna się problem, gdyż nie mam dosłownie jakiegokolwiek pomysłu. W zasadzie jedyne, na co wpadłam to to, że razem z Emi może uda nam się upiec jakieś bardziej ambitne ciasto, szczególnie w porównaniu do zeszłorocznego tiramisu. Tym bardziej, że moja przyjaciółka o niebo lepiej gotuje.

Niestety nie rozwiązuje to problemu właściwego prezentu. Już kilka względnych musiałam odrzucić, bo mam zdecydowanie mniej pieniędzy, niż w zeszłym roku.

- Tak, miałam więcej czasu - zatrzymuję się przed jedną witryną i szybko ją przeglądam - Ale prezent na urodziny Richiego załatwiliśmy z Jonem w dzień - stwierdzam, kiedy z powrotem idę w jednej linii z Emily - Także nie ma rzeczy niemożliwych.

- Niech ci będzie - teatralnie wzdycha - A masz jakiekolwiek pomysły?

- Nie za bardzo - przyznaję - Ale wreszcie coś wymyślę.

- Ale robimy już trzecie kółko po galerii! - zauważa Emi, podnosząc lekko ton głosu.

- Dobra, spokojnie. Siadamy na chwilę? - wskazuję na ławkę, na co moja przyjaciółka kiwa głową - A teraz musisz mi dać chwilę - dorzucam, kiedy wreszcie dajemy odpocząć naszym nogom.

Znowu rozglądam się wokół siebie i jedyne, co mogę stwierdzić, to jakie rzeczy odpadają w przedbiegach. Od razu wykluczam wszystkie sklepy z ciuchami, bo Jon nawet nie miałby gdzie ich zmieścić. Kosmetyki też się nie nadadzą, bo to najnudniejszy prezent na świecie. Z kolei jakąkolwiek poważną książkę mój facet ostatnio czytał chyba jeszcze w liceum, więc też odpada.

Gdyby wybór rzeczy szedł mi tak dobrze, jak eliminacje, moje życie byłoby zbyt cudowne.

W pewnym momencie mój wzrok zatrzymuje się na witrynie, na której jest kolaż zdjęć. Co prawda wszystkie nie mają żadnego związku z Jonem, ale...

- Wiem! - niemal krzyczę.

- Co? Te ciuchy? - Emi wskazuje palcem na ubrania, które znajdują się na fotografiach.

- Nie, nie o to chodzi. zdjęcia! - rzucam hasłami, co chyba powoduje jeszcze większą konsternację u Emily.

- Przecież kupiłaś mu już polaroida...

- Ramka na zdjęcia - mówię wreszcie coś z sensem - Mam tyle jego zdjęć ze mną albo z zespołem. Na pewno da się z tego coś zrobić.

- Nareszcie myślisz! - stwierdza - I w końcu coś konkretnego - dorzuca, kiedy ja już zrywam się z ławki - Gdzie idziesz?

- Widziałam jedną, jak szłyśmy wcześniej - odpowiadam, niemal od razu przyśpieszając kroku.

- Zajebiście, byleby to nie była taka z domu starych ludzi - mówi sarkastycznie, a ja się cicho śmieję.

- Jak coś, to ty wybierzesz.

* * *

- Cholernie ci dziękuję - uśmiecham się szczerze, kiedy przytulam na pożegnanie moją przyjaciółkę - To co? Pierwszego robimy ciasto?

- Jasne, byle tylko nie spalić kuchni - chichramy się obie - A dorzucasz jeszcze coś do tego? - wskazuje na ramkę.

- Myślę nad tym. Pewnie coś mi przyjdzie do głowy dwa dni przed - wzruszam ramionami.

- Oby nie, bo wtedy już raczej nie będzie czasu - stwierdza Emily.

- Aj tam, wszystko da się zrobić - tym zdaniem ucinam dyskusję, bo chętnie wróciłabym już do domu. Ramka, którą mam pod ramieniem ciąży mi zdecydowanie za bardzo.

Jeszcze raz przytulam Emi, a potem rozchodzimy się w swoje strony. Znowu zaczynam się zastanawiać, czy mój tegoroczny prezent nie jest za mały. Z drugiej strony - mój budżet nie jest z gumy, więc nie mogę kupić już nic dużego. Przez głowę przechodzi mi jeszcze myśl, żeby po prostu już nic nie robić, jednak nie potrafię przestać rozglądać się i szukać jakiegoś pomysłu, choćby najgłupszego.

Spokojnym krokiem zmierzam w stronę domu. Słońce już powoli zaczyna zachodzić. Nie oszukując się, trochę spędziłyśmy dość dużo czasu w galerii, po prostu włócząc się bez celu, bo ja nie potrafiłam na nic wpaść.

Po kilku minutach spaceru mijam sklep muzyczny. Kolejny raz gapię się na witrynę, szukając jakiegokolwiek pomysłu. Wszystko jest albo za drogie, albo zbyt nudne. Chętnie kupiłabym gitarę, ale stać mnie co najwyżej na struny, które już są moim i Jona żartem o robieniu prezentu po najmniejszej linii oporu.

Jednak coś w końcu przykuwa moją uwagę. I bynajmniej nie jest to wyeksponowane bo jest to sprzedawca, słuchający muzyki z kasety.

Przy całej mojej nienawiści do tego nośnika, widzę w nim kilka zalet.

I chyba wpadłam właśnie na genialny pomysł... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro