57. You're Driving Me Insane

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jersey, 4 maja 1985

Przyglądam się sobie w lustrze, praktycznie gotowa do wyjścia. Nie miałam zbytniej ochoty, żeby jakkolwiek zaszaleć - po prostu ubrałam pierwszy lepszy T-shirt, jeansy i skórzaną kurtkę. Nawet nie chciało mi się robić włosów, które po prostu opadają mi na ramiona. Przynajmniej nie będę rzucać się w oczy.

Coraz poważniej się zastanawiam, co ja tak właściwie robię. Ten weekend zdecydowanie powinnam poświęcić na uczenie się, zważywszy na wszystkie końcowe prace, które mnie czekają. A co robię ja? Jadę na imprezę do jakiegoś typa pokroju Sabo, którego w zasadzie nawet nie znam.

Moi rodzice też nie kryli zdziwienia, kiedy powedziałam im, że Idę na imprezę, bo ostatnio usłyszeli takie coś z moich ust, jak szłam na urodziny Jona. To i tak wyjątkowo niedawno, jak na mnie.

Kiedy ubieram buty, coraz bardziej się zastanawiam się, czy mam jak się wycofać. Dave będzie pod moim domem za kilka minut (o ile się nie spóźni), co oznacza, że jeszcze mogę coś wymyślić. Z drugiej strony wiem, że jeśli Sabo tu przyjedzie i zobaczy, że jednak nie idę na imprezę, to muszę liczyć się z tym, że chyba zapłacę nieco więcej niż dwadzieścia dolców. Dlatego chyba jednak wolę zacisnąć zęby, ale w ostatniej chwili wracam się do pokoju po mój plecak z naszywkami, wrzucam do niego szkicownik i kilka ołówków. Jeśli uda mi się zaszyć odpowiednio głęboko w domu Sabo, może jeszcze ten wieczór będzie jakąkolwiek przyjemnością.

W końcu wychodzę z mieszkania i z bólem serca zamykam drzwi. Po schodach idę trochę jak więzień na skazanie. W zasadzie, nie oszukujmy się - ten dzień jest dla mnie największą karą od czasu szlabanu na spotykanie się ze znajomymi na początku liceum.

Wychodzę z budynku i momentalnie słyszę bardzo głośną muzyke. Po chwili rozpoznaję Def Leppard. Odwracam się w stronę źródła dźwięku i zauważam tam nic innego, jak kupę złomu Sabo i jego samego, wydzierającego się do Rock of Ages. Biorę głęboki wdech, podchodzę do samochodu, po czym pukam w szybę, którą on opuszcza.

- Cześć - rzucam. Zaczynam się rozglądać po wozie Dave'a. Zaczyna niepokoić mnie fakt, że poza Sabo nie ma żadnego innego pasażera - Gdzie jest Steph? - pytam od razu.

- Nie dała rady przyjść - odpowiada spokojnie - Siadaj z przodu - dodaje. Robię to, co mi powiedział, mimo że najchętniej wróciłabym z powrotem do domu. W zasadzie Steph była jedyną osobą, która trzymała mnie jakkolwiek przy mojej decyzji. No chyba, że Jon miał rację i Rachel Bolan też nie będzie taki zły. O ile w ogóle go tam zastanę.

- Czyli, delikatnie mówiąc - próbuję mówić to bez emocji - Zrobiłeś mnie w chuja.

- Bez przesady - wzrusza ramionami, po czym wyjeżdża na drogę - Nic ci nie obiecałem.

- W takim razie ja ci obiecuję, że każde kolejne spotkanie z Jonem załatwiasz sobie sam - stwierdzam chłodno - Nie zdziw się, jakby nie miał za często czasu.

Nie widzę, żeby mój rozmówca się tym jakoś znacznie przejął. No cóż, zobaczymy za parę tygodni, kiedy wróci mój chłopak. Prawdę mówiąc średnio mnie obchodzi to, czy dalej będą się spotykać, czy nie. Jedyne, co faktycznie jest istotne to to, że będę miać ochronę przed ewentualnymi następnymi, idiotycznymi pomysłami Sabo. Mój chłopak pewnie zdaje sobie już sprawę, że po dzisiejszej akcji raczej nie zostanę najlepszą przyjaciółką jego kumpla.

Nie odzywamy się do siebie przez dłuższą chwilę. Obydwoje podrygujemy do piosenki, którą Dave nadal śpiewa. Z kolei ja nie znam tekstu, więc po prostu kiwam się do rytmu.

- Lubisz Def Leppard? - zagaduje mnie. Najwidoczniej próbuje sprawić, aby ta podróż minęła chociaż neutralnie, bo na razie atmosfera jest, delikatnie mówiąc, dość gęsta.

- Nawet - wzruszam ramionami - Ale nie znam ich za dobrze, wolę inne zespoły.

- Na przykład? - kontynuuje tę wymianę zdań, na którą ja średnio mam ochotę.

- Na przykład Van Halen - wypalam pierwszy zespół, który przychodzi mi do głowy. Co nie zmienia faktu, że ich uwielbiam.

- Mam jakiś album w schowku, możesz se wybrać - rzuca, na co ja bąkam ciche Dzięki. Dochodzi do mnie, że mogłam jednak powiedzieć jakikolwiek zespół New Romantic, żeby zrobić mu na złość, ale czasu niestety nie cofnę. Robię to, co mi zaproponował. Znajduję album 1984, który trafia do napędu zamiast Pyromanii. Przeskakuję tytułowy tytuł, żeby od razu z głośników poleciało Jump. Słabo się uśmiecham. Więcej już się nie odzywam, tylko gapię się na drogę.

Cała reszta podróży jest dużo gorsza, niż jakakolwiek jazda taksówką. Tam cisza jest zdecydowanie adekwatna - ty nie znasz kierowcy, a on ciebie i żadne z was nie ma zamiaru zaczynać rozmowy. I bardzo dobrze, bo wtedy radio słychać o wiele lepiej, a tam, prawdopodobnie, słychać najlepsze głosy.

Teraz problem polega na tym, że z Sabo niestety się znamy, a od czasu kiedy powiedziałam niezbyt miłe słowa w jego stronę nie mam zamiaru się do niego odezwać. Jedyne co, to jestem zmuszona odpowiadać na jego pytania. Może nie są one idiotyczne, ale chyba gdyby zadawał mi je ktoś inny, to raczej większą przyjemność sprawiłoby mi udzielanie na nie odpowiedzi.

Po tym, jak udało mi się przeboleć jakieś czterdzieści minut w rzęchu Sabo, wreszcie mogę zabrać swoje rzeczy (które chyba będę musiała potem wyprać) i z niego wyjść.

Rozglądam się po okolicy. Od razu zauważam, że jest mi znajoma - w końcu rodzinny dom Jona jest dosłownie po drugiej stronie ulicy. Nawet teraz widzę, że w pokoju Matthew pali się światło.

- Ej, mój dom jest po drugiej stronie - słyszę głos Dave'a i od razu odechciewa mi się wszystkiego.

- Niestety widzę - mruczę. Wzdycham, po czym idę za nim w stronę drzwi frontowych. Ze środka wydobywa się jeszcze głośniejsza muzyka, niż na jakiejkolwiek innej imprezie, na jakiej kiedykolwiek byłam. Może w moim przypadku nie jest to wybitne osiągnięcie, ale odnoszę wrażenie, że hałas jest powyżej normy dla większości osób. Nie tylko dla tych powyżej pięćdziesiątego roku życia.

W sumie, teraz zaczęło mnie zastanawiać to, że Dave tak naprawdę zostawił cały dom swoich rodziców na łaskę (bądź nie) znajomych. Równie dobrze moglibyśmy zastać ten dom w płomieniach i nie byłabym jakoś szczególnie zdziwiona.

Ku mojemu nieszczęściu, budynek niestety nadal stoi, bo właśnie do niego wchodzę. Samo wnętrze jest bardzo podobne do tego, które widziałam i rodziców Jona. Całkiem przytulne, z salonem połączonym z jadalnią i otwartą kuchnią, która ma wyjście na ogród. Czyli układ jest dokładnie taki sam jak u państwa Bongiovi.

- No to baw się dobrze - Sabo nagle klepie mnie po ramieniu, a ja właściwie wracam do rzeczywistości. Nie udaje mi się nic powiedzieć, bo on odpala papierosa i idzie w swoją stronę, zostawiając mnie samą. W moich uszach zaczyna coraz bardziej dudnić muzyka, która może i nie jest zła, ale jej głośność zdecydowanie odbiera przyjemność z jej słuchania. Mimo że Glam Metal najlepiej słuchać na cały regulator, to teraz jest to zdecydowanie ponad moje siły. Ale pewnie jestem w mniejszości.

Zaczynam kręcić się po parterze, próbując znaleźć miejsce dla siebie. Od razu odpada salon, gdzie kanapę upodobała sobie jakaś para. Nie dziwi mnie to, bo samej zdarzało mi się tak robić, będąc gdzieś z moim chłopakiem. Kuchnia też raczej nie jest najlepszym miejscem, bo tam zazwyczaj najwięcej się rozmawia, a ja raczej wolę tego uniknąć, mimo że tam konwersacje są zazwyczaj na poziomie. Po drugiej stronie parteru jest pewnie jakaś sypialnia, więc zaczynam zmierzać w tym kierunku. Podchodzę do drzwi, które próbuję otworzyć, jednak okazują się one zamknięte. Wzdycham cicho. Tracę kolejną opcję.

Dochodzi do mnie, że nie mam czego szukać na parterze, więc wchodzę na piętro. Mój wzrok jest wbity w schody, więc nawet nie zwracam uwagi na to, kogo mijam. Po prostu chcę znaleźć jakiś kąt dla siebie, gdzie poświęcę następnych parę godzin na szkicowanie.

Poszukiwania zaczynam od lewej strony. Niezbyt dobrze pamiętam, co znajduje się po tamtej stronie w domu rodziców Jona, więc teraz raczej idę w stronę nieznanego.

Nie pukając, otwieram pierwsze drzwi. Dzięki swojemu nieszczęściu trafiam na łazienkę i to w dodatku z kimś w środku. Na całe szczęście, chłopak tylko opiera się o wannę i pali papierosa, a nie, na przykład, się załatwia.

- Sorry - rzucam zażenowana. Niemal w tej samej chwili chwytam za klamkę z zamiarem zamknięcia drzwi z powrotem.

- Czekaj, nie zamykaj - prosi mnie nieznajomy - Chcesz fajkę? - wyciąga z kieszeni paczkę papierosów.

- Nie palę - wzruszam ramionami i podejmuję drugą próbę zamknięcia łazienki.

- Jakim cudem jesteś na tej imprezie? - chłopak parska śmiechem i odgarnia długie, ciemne włosy z twarzy - Tutaj wszyscy palą.

- Sama zadaję sobie to pytanie - wzdycham. Pomimo tej niezręczności, rozmowa z nim klei się chyba lepiej niż z Sabo - W skrócie, gównianą sytuacją, która nie powinna była mieć miejsca - dodaję - A nie palę, bo nienawidzę, jak wszystko mi potem śmierdzi.

Mój rozmówca znowu się uśmiecha, po czym, chyba z grzeczności, wyrzuca peta do umywalki. Dopiero wtedy zauważam, że wyróżnia go więcej, niż tylko długie włosy (chociaż w tym domu jest teraz więcej długowłosych facetów), a mianowicie jego kolczyk w nosie, który jest jednocześnie połączony łańcuszkiem z tym w uchu. Pewnie nie jest to najbardziej praktyczne, ale wygląda naprawdę dobrze.

- Jasne - mówi, kiedy się uspokaja - Rachel - przedstawia mi się, a do mnie nagle coś dociera - Tak, tak, to...

- Rachel Bolan? - pytam dla pewności, na co ten kiwa twierdząco głową - Mój chłopak mi o tobie opowiadał - spogląda na mnie zdziwiony - Jon Bon Jovi.

- A, to ty jesteś jego dziewczyną! - łapie się za kark, a ja unoszę brwi - Snake mi o tobie mówił - dodaje.

- Serio? - dziwię się - Już każdy o mnie wie? - dorzucam żartem.

- Może nie aż tak - stwierdza - Ale powiedział, że zmusił cię, żebyś to przyszła, a ty się wkurwiłaś. I w sumie, to go to śmieszy - na te słowa wywracam oczami.

- Czy on się pozamieniał na mózgi z chomikiem? - jęczę, mówiąc pierwsze zwierzę, które przychodzi mi do głowy - Oczywiście, bez obrazy dla chomików - dopowiadam, na co Rachel znowu wybucha śmiechem.

- Dave nie jest taki głupi, poważnie - broni go - Zdarza mu się pokazać, że myśli.

- W takim razie, ja chyba nigdy nie miałam styczności z jego myślącą formą - podsumowuję, bo naprawdę nie mam ochoty już rozmawiać o tym półmózgu. Ostatecznie też, dojrzewam do decyzji, żeby posiedzieć w kiblu z Bolanem nieco dłużej, bo to chyba jedyna osoba w tym budynku, z którą będę w stanie normalnie porozmawiać - W ogóle, pewnie dużo osób ci to mówi - zmieniam temat - Masz zajebisty piercing - wskazuję na kolczyki, które są połączone łańcuszkiem.

- Większość osób raczej pieprzy głupoty, że zaraz sobie urwę nos i ucho - rzuca, na co się uśmiecham - Ale dzięki - widzę, że sam próbuje wymyślić jakiś temat, żeby przełamać lody - Mówiłaś, że Jon coś o mnie gadał - zaczyna nagle, a ja chyba znam dalszy ciąg jego myśli.

- Mówił, że prawdopodnie będziesz jedyną osobą, z którą będę w stanie normalnie porozmawiać - wyprzedzam go - Szczególnie, że podobno lubicie się z Davem Bryanem.

- Nie znam go za dobrze - stwierdza - Ale zajebiście się z nim gada. I to chyba nawet nie dlatego, że byliśmy pijani. Przynajmniej, jeśli dobrze pamiętam.

Momentalnie zauważam, że Rachel jest raczej typem żartownisia (który zdecydowanie nadaje na podobnych falach, co Lemma), z którym z pewnością wolałabym nie poruszać poważnych tematów. Zresztą, dzisiaj chyba nawet nie mam takiego zamiaru. Chcę się po prostu dzisiaj wyluzować i spędzić ten wieczór bez wymuszania uśmiechu na twarzy. Czyli robić teoretycznie coś, co robi większość ludzi na imprezach, a co mi prawie nigdy się nie udawało. Szczególnie, kiedy byłam pozostawiona samej sobie.

* * *

Nie wiem, czy chcę wiedzieć, ile czasu minęło, od kiedy rozmawiam z Bolanem w tej łazience. Dzisiaj minuty i godziny są zamienione w liczbę parek, które chciały się tutaj przelizać, a może i zrobić coś więcej (naliczyliśmy już z osiem takich).

W dalszym ciągu prowadzimy naprawdę wesołą rozmowę, podczas której tematy się nie kończą. Non-stop żartujemy sobie z absolutnie wszystkiego i wszystkich, mimo że ja nie znam większości znajomych Rachela, a on niekoniecznie zna moich. Z drugiej strony, właściwie nie obrażamy nikogo (no, może poza Sabo), po prostu śmiejemy się z niektórych decyzji albo załamujemy ręce nad innymi. Wszystko kompletnie niezobowiązująco.

- Ty mówisz poważnie o nim? - mój nowy znajomy unosi brwi. Akurat dotarliśmy do tematu moich przyjaciółek i chłopaka jednej z nich. Chyba nie trzeba podawać więcej szczegółów.

- Chciałabym nie - wzdycham - On czasem schodzi poziom niżej, niż Sabo. A to już osiągnięcie - wkurzam się na samą myśl o Harrym, a w zasadzie unikałam negatywnych myśli praktycznie od kiedy rozmawiam z Rachelem.

- Dobra, nie ma co gadać o tym debilu - chyba widzi moje zdenerwowanie - Może nawali się na własnej imprezie i wpadnie pod auto albo cokolwiek - stara się mnie rozchmurzyć, co zdecydowanie mu się udaje.

- Jesteś nawet gorszy niż ja - śmieję się - Chociaż, masz rację, nie powinnam o nim myśleć - przyznaję i próbuję wymyślić jakiś nowy temat, w zamian za ten, który urwaliśmy. W głowie mam ich dość sporo, bo w zasadzie wiemy więcej o swoich znajomych, niż o sobie samych - A tak, swoją drogą, skąd się znasz z tym drugim debilem?

- Ze Snakem? - znowu używa jego ksywki. Zauważyłam, że posługuje się nią częściej, niż jego imieniem. Chociaż z drugiej strony, sama nie znam prawdziwego imienia Bolana.

-Ta, nim.

- Nie jestem z Amboy - zaczyna - Ale Snake pracował w sklepie muzycznym, gdzie się poznaliśmy - kontynuuje - Potem powiedział mi, że szuka kogoś do zespołu, który, jak pewnie wiesz, nie wypalił.

- Na czym grasz? - pytam, przewidując dalszy ciąg historii.

- Na basie - odpowiada - Dobrze grało nam się razem, więc wystawiliśmy ogłoszenie, że szukamy całej reszty - streszcza - Znaleźliśmy fajnego perkusistę i gitarzystę rytmicznego...

-Ale wciąż nie macie wokalisty? - kończę.

- Ta... Dokładnie tak - dziwi go, jak łatwo udało mi się dokończyć całość - Także mamy kontakt do siebie i szukamy kogoś, żeby skompletować zespół - kończy swoją myśl - Zresztą, Scotti i Rob chyba też tutaj są, ale ich nie widziałem - dorzuca, a ja udaję, że wiem który to który.

- Na pewno uda wam się kogoś znaleźć - staram się go pocieszyć - Chyba dużo osób w okolicy potrafi śpiewać.

- Problem jest taki, że Snake'owi ciągle coś nie pasuje - wzdycha - Najchętniej chciałby u siebie kopię Jona.

- Taa i tu zaczyna się problem - mówię - Nie dość, że Jon swojego zespołu nie opuści, to, nawet jeśli, Sabo znalazłby kogoś, kto brzmi jak on, to wasz zespół nie...

- Bolan! Tu jesteś! - przerywa mi wchodzący z buta Sabo. Wzdycham cicho, bo wolałam już go dzisiaj nie spotkać. Jednak dopiero teraz rozgląda się po reszcie łazienki i zauważa mnie - Co wy tu robicie?

- Gadamy - Rachel wzrusza ramionami.

- Jasne, jasne - spogląda na mnie z szyderczym uśmiechem - Jak Jonny się dowie...

- A jak pozna prawdziwą wersję, to cię wyśmieje, a mi da pozwolenie na powieszenie cię na maszcie w Waszyngtonie - przerywam mu - Tłumaczyłam właśnie twojemu kumplowi, że jeśli dalej będziesz próbował znaleźć wokalistę, który będzie kopią mojego chłopaka, to raczej daleko nie zajedziecie.

- I ja mam ci niby uwierzyć? - prycha. Chyba trochę go uraziłam, ale jakoś niespecjalnie mnie to teraz rusza.

- Wyobraź sobie - zaczynam - Że jeśli znajdziesz kogoś, kto będzie śpiewać jak Jon i będzie czasem krzyczeć jak dziewczynka, a potem do tego będziecie grać podobne rzeczy, to w życiu się nie przebijecie - widzę, że Rachel podziela moje zdanie (pewnie również dlatego, że chce jak najszybciej znaleźć jakiegokolwiek wokalistę), a Sabo wręcz przeciwnie - Ty myślisz, że jak powstanie kolejny glamowy zespół, to ludziom się to nie znudzi? Zresztą, przypomnę ci, że nastolatkowie dostają kieszonkowe, więc nie pójdą na każdy koncert. Jeśli będą mieli wybór, to raczej nie padnie na was - nie wiem, czy teraz bardziej próbuję go przekonać do własnej racji, czy po prostu sprawić, że się ode mnie odczepi.

Wzrok Dave'a chyba jest w stanie rzucać gromy, głównie w moją stronę. Dalej średnio mnie to interesuje, szczególnie, kiedy spoglądam na zegarek i zauważam, że jest dopiero dziesiąta, a ostatni pociąg z Perth Amboy do Jersey odjeżdża około północy.

- Średnio mnie to obchodzi - kłamie, wzruszając ramionami. Widzę, że najchtęniej by mi się odgryzł, ale chyba zauważył, jak nadal opanowana jestem, a jak bardzo on jest wkurzony i uznał, że to nie ma sensu - Rachel, chodź - zmienia temat, a właściwie wyrzuca z siebie komendę.

- Dobra, daj mi chwilę, tylko zapalę - odrzuca Bolan - Gdzie mam iść?

- Do garażu, bo muszę coś przenieść.

- I wybrałeś sobie takiego chuderlaka? - żartuje z siebie, na co ja lekko się uśmiecham.

- Ta, bo cała reszta jest pijana, a ty mówiłeś, że musisz jakoś wrócić do domu - Dave chyba coraz bardziej traci cierpliwosć.

- Dobra, dwie minuty - rzuca w końcu brunet, kiedy jego przyjaciel wychodzi z kibla.

Spoglądamy po sobie z Rachelem, który ma widocznie współczujący wzrok. Z drugiej strony, chyba nawet nie ma do końca czego mi współczuć. Wkurzyłam właśnie współgospodarza imprezy, co oznacza, że jestem tutaj średnio mile widziana. W wielkim skrócie, mogę w spokoju wrócić do domu i nikt nie będzie z tym miał problemu.

- To ten... - zaczynam - Chyba zbiorę się na pociąg...

- Jesteś pewna? - pyta - Nie boisz się, że...

- Teoretycznie tak, ale daj mi udawać - chichram się - Jak coś, to poproszę tatę Jona, żeby mnie podwiózł na stację - dodaję - Znając go, wtedy będzie chciał mnie odwieźć pod sam dom, a ja będę protestować. Zazwyczaj tak jest z jego synem - oboje znowu się śmiejemy.

- Niech będzie, ale uważaj na siebie. A zwłaszcza na debili w tym budynku - przybijamy sobie piątkę na pożegnanie.

- A ty uważaj, żeby twój kumpel nie wybuchnął - odwdzięczam się, po czym oboje wychodzimy z łazienki, a podczas schodzenia po schodach Bolan odpala papierosa - Kusiło?

- Nie wiesz, jak bardzo - odpowiada, ze szlugiem w ustach, po czym skręca w inną stronę, prawdopodonie w stronę garażu.

Ja z kolei wreszcie mogę wyjść z tego domu, gdzie może i spędziłam całkiem sympatycznie czas, ale nie ma nic lepszego niż zimny powiew wiatru i wolności na zewnątrz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro