59. And the World Seems to Disappear

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perth Amboy, 23 maja 1985

Wreszcie mogę się w spokoju wyłączyć.

Znaczna część moich głównych źródeł stresu powoli zaczyna się wygaszać. Napisałam dzisiaj swój ostatni egzamin końcoworoczny (i coś mi mówi, że nie było tragicznie), ja i mój brat jeszcze się nie zabliliśmy (ani nie umarliśmy z głodu) i właśnie wręczamy prezent Hannah. Z Emily uznałyśmy, że chyba najlepszym pomysłem będzie kupno jakichś w miarę porządnych komsetyków i zrobienie z tego zestawu do relaksu. Nie jest to może szczyt kreatywności, ale nie miałyśmy ani czasu, ani pieniędzy na cokolwiek lepszego.

Odpłacamy to właśnie tym, że siedzimy we trójkę na plaży w Perth Amboy. To zdecydowanie był dobry pomysł, bo każda z nas może przestać myśleć o swoich źródłach stresu, bo jesteśmy od nich wystarczająco daleko.

Właściwie, to dopiero dzisiaj doszło do mnie, że moje przyjaciółki nigdy wcześniej nie były w Perth Amboy w innym celu, niż na imprezę (lub w celach okołoimprezowych). W przeciwieństwie do mnie, bo w zeszłym roku potrafiłam spędzić tu swój każdy, wolny czas.

Spędzałam w podobny sposób, jak robię to teraz: rozwalona na kocu wraz z ludźmi, których uwielbiam, z dobrą muzyką w tle. Przy okazji rozmawiamy z Hannah i Emily o naprawdę niezobowiązujących rzeczach, o których pewnie zapomnimy za chwilę. Do momentu, aż na moment zapada cisza, a Emi zaczyna nowy temat:

- Jak wrażenia po egzaminach?

- Chyba pomyliłam płeć części rzeczy, o których pisałam, ale poza tym chyba było dobrze - Hann odpowiada z automatu, na co parskam śmiechem. Z drugiej strony, na samą myśl o tym, że moja przyjaciółka musiała pisać swój egzamin częściowo w obcym języku sprawia, że momentalnie jej współczuję. Szczególnie patrząc na to, że rodzajów znacznej części rzeczy trzeba się nauczyć na pamięć. Dzięki Bogu we włoskim, znacznej części przypadków, wystarczy spojrzeć na koniec słowa - A ty, Pati? - Hannah zwraca się do mnie.

- Zdążyłam zapomnieć, o czym w ogóle pisałam na tych egzaminach - stwierdzam. Zazwyczaj tak mam. Mój mózg stara się wyprzeć z pamięci większość sprawdzianów, nawet jeśli poszły mi dobrze - Ale chyba nie było dramatu. Pewnie zdam - dorzucam obojętnie.

- A jeszcze kilka dni temu robiłaś pod siebie - zauważa Emily.

-Bo dopiero teraz do mnie doszło, że w sumie to te egzaminy są prostsze, niż wszyscy mówią - odbijam - Nawet semestralne były gorsze od końcoworocznych. Ale to pewnie dlatego, że praktycznie o nich zapomniałam.

- Myślałam, że tylko ja tak miałam - wtóruje mi szatynka, po czym zmienia temat - Świętujemy jakoś to, że zdałyśmy?

- Dla mnie świętem będzie osiem godzin snu w piątek - rzucam - Niby Jon mi obiecał, że gdzieś mnie zabierze, ale to też dlatego, że nie widzieliśmy się miesiąc, ale... - nagle przerywam, kiedy słyszę w radiu bardzo przyjemne intro na syntezatorze - Co to za piosenka? - od razu pytam dziewczyn. One dużo częściej słuchają radia i MTV ode mnie, więc jestem prawie pewna, że znają odpowiedź.

- Nie znasz tego? - Emi unosi brew - Everybody Wants to Rule the World. Ostatnio jest cały czas na listach - dodaje, a chwilę później zaczyna się wokal i zaczynam cokolwiek kojarzyć.

- Nie słucham radia od dawna. Ostatnio, jak jechałam z kimś autem. Ani tym bardziej nie oglądam MTV - wzruszam ramionam. Nie od dziś wiadomo, że ostatnimi czasy wolę słuchać muzyki ze swoich źródeł - Chyba coś od nich słyszałam, ale...

- Shout? - moja przyjaciółka próbuje mi pomóc.

- Chyba też, ale, cholera, było coś jeszcze - mówię i dalej próbuję sobie przypomnieć

- Przecież skoro nie słuchasz radia...

- Ja pierdolę, już wiem! - przerywam mojej przyjaciółce i orientuję się, jak głupia jestem - Mój tata ma ich poprzedni album, ale nigdy nie przesłuchałam go w całości.

- Czyli wszyscy doskonale wiedzą, co będziesz robić przez następne parę dni - podsumowuje Hannah, a ja zaczynam się śmiać.

Po chwili jednak, dziewczyny zmieniają temat, jednak ja dalej staram się słuchać piosenki, która tak mnie zaintrygowała. Mimo tego, że melodia jest pełna nadziei, to tekst o tym, że każdy chce mieć władzę, niezbyt legalnymi sposobami, jakoś do tego nie pasuje. Co nie zmienia faktu, że to właśnie melodia i łączące się z nią głosy najbardziej mi się podobają.

Zdecydowanie wiem, co będę robić, przez następne parę dni.

Nowy Jork, 26 maja 1985

Tak. To jest ten dzień. Ten dzień, kiedy nareszcie będę mogła zobaczyć Jona na własne oczy. Chłopcy wracają dzisiaj z prawdopodobnie najbardziej męczącej części trasy, podczas której nikt ich nie oszczędzał. Jeździli po Japonii i zachodniej Europie, gdzie większość koncernów grali w Niemczech oraz Wielkiej Brytanii i właśnie tam ją zakończyli.

Nie spodziewałam się, że chłopaki postanowią wrócić zaraz po skończonym koncercie, pierwszym samolotem do domu. Właśnie dlatego jadę z Emily na lotnisko. Fakt faktem, jest osiemnasta, a moja przyjaciółka ponoć miała inne plany, ale uznała, że w sumie podwiezienie mnie i moich chłopaków jest bardziej kuszące. Przez moje studia staramy się wykorzystywać każdą okazję, żeby się spotkać, nawet taką, jak podwózka innych osób.

Prowadzimy w aucie wesołą dyskusję, ciągle rzucając żartami. Mimo że jestem naprawdę zaangażowana w rozmowę, to wciąż narasta we mnie ekscytacja na fakt, że za parę chwil spotkam się z całym zespołem. Wreszcie będę mogła z nimi pogadać, nawet jeśli będą zmęczeni i nawet gdyby miało to tylko trwać w samochodzie. Wciąż będzie to naprawdę dużo.

W końcu podjeżdżamy na parking na lotnisku, gdzie Emi znajduje miejsce blisko hali przylotów i obwieszcza, że zostaje w aucie i poczeka na nas. Głównie dlatego, że może uda jej się uniknąć opłaty za postój.

- Tylko się streszczaj - mówi jeszcze, kiedy zamykam drzwi i wybucham śmiechem.

Wchodzę na lotnisko i szukam odpowiedniego wyjścia z punktu odbioru bagażu. Zajmuje mi to chwilę, bo nie jest to najbardziej intuicyjne lotnisko na świecie. Ale Jon mi obiecał, że jak się zgubię albo spóźnię, to z kolei oni poczekają na mnie. Jednak widzę, że nie ma takiej potrzeby, bo stoję obok automatycznych drzwi i czekam aż wreszcie wyjdą z nich osoby, na które czekałam ponad miesiąc. A szczególnie na jedną z nich. Może i wcześniej czekałam dłużej, ale ten miesiąc trwał chyba w nieskończoność. Zaczynam z niecierpliwości chodzić w te i wewte, a sekundy dłużą się niemiłosiernie.

W końcu, nawet nie wiem po jakim czasie, widzę czwórkę facetów zmierzających w stronę wyjścia z walizkami. Jeden z nich, widząc mnie przyspiesza kroku, a ja sama podchodzę bliżej. Drzwi się otwierają i wtedy już tym bardziej nie mam wątpliwości. Widzę piękną, lwią grzywę, lekko zmęczoną twarz, która jednak emanuje energią i piękne oczy w kolorze nieba.

Podbiegam do Jona, a z moich oczu zaczynają wypływać niekontrolowane łzy szczęścia. Zawieszam ręce na jego szyi i lekko przyciągam go do siebie. Wtulam się w niego, przy okazji mocząc łzami jego jeansową kurtkę. Mój chłopak nie robi sobie z tego zbyt wiele, tylko mnie obejmuje i głaszcze moje włosy, po czym ujmuje mój podbródek i delikatnie całuje.

- Tęskniłem - mówi cicho, kiedy stykamy się nosami. Mimo że słyszałam jego głos dość często przez telefon, to wciąż nie jest to samo, jak usłyszenie go na żywo.

- Ja też - odpowiadam niewiele głośniej, gładząc go po policzku.

- Tak Pati, ciebie też dobrze widzieć - słyszę głos Davida, który stoi za Jonem. Zaczynam się śmiać, a mój facet przewraca oczami. Jestem zmuszona odkleić się od niego i podchodzę do Lemmy, którego również przytulam.

- Doskonale wiesz, że za wami też tęskniłam - szczerzę się w jego kierunku. Lemma udaje, że nie wierzy w moje słowa, na co ja czochram jego loczki. Oboje zaczynamy się śmiać.

Witam się także z Alecem i Tico i dopiero teraz dociera do mnie jedna rzecz. Chłopaków w zespole jest piątka, a ja stoję tylko przed czwórką. Kompletnie nie mam pojęcia, jakim cudem nie zauważyłam nieobecności Richiego, ale zdecydowanie mnie ona dziwi. Prędzej spodziewałabym się tego po moim chłopaku, który poszedłby do obsługi, żeby poskarżyć się o to, że suwak jego walizki przesunął się o dwie dziesiąte cala podczas lotu.

- A gdzie mój brat? Zgubili mu walizkę? - pytam pół żartem, pół serio. Oni konspiracyjnie patrzą po sobie, a ja spoglądam na nich z zastanowieniem - O co chodzi?

- Wiesz... Pati... Jakby ci to... Nawet w to nie uwierzysz - zaczyna Lemma, a ja unoszę brew i poprawiam okulary.

- Nie tłumacz się, tylko powiedz wprost. Dopóki mi nie powiesz, że wyskoczył z samolotu, to będę w stanie uwierzyć - odpowiadam, a kiedy David otwiera usta, żeby coś powiedzieć, Alec go wyręcza:

- Rich został na dłużej w Anglii.

Faktycznie, trudno jest mi w to uwierzyć. Richie nigdy nie wyrażał jakiejś przesadnej miłości do Wielkiej Brytanii (a szczególnie nie ponad Amerykę), ale w zasadzie jest dorosłym i (chyba) odpowiedzialnym człowiekiem. Poradzi sobie. No chyba, że skończą mu się pieniądze.

W dalszym ciągu jestem w szoku, ale nie pytam o powód, tylko biorę głęboki wdech i mówię:

- No cóż, chociaż tyle, że będzie więcej w miejsca w aucie.

- Masz na myśli taksówkę? - śmieje się David, a ja daje mu kuksańca.

- Otóż nie tym razem, mój drogi. Załatwiłam transport. - mówię z dumą. Widzę zmęczenie całej czwórki, więc dochodzę do wniosku, że nie ma sensu przedłużać - Idziemy?

- Tak, tylko nie zabierz nas przypadkiem na przystanek - odpowiada Alec i wszyscy wybuchają śmiechem. Tęskniłam za tym. I to bardzo.

Prowadzę całą ekipę do wozu mojej przyjaciółki. Chłopaki przez całą drogę opowiadają historie (głownie alkoholowe), które przydarzyły im się na trasie, a ja słucham ich z zaciekawieniem. Oczywiście każdy z nich musi dorzucić we wszystkim coś od siebie, więc czasami ich wersje się wykluczają, a ja to wyłapuje.

- W takim razie, kto leżał wtedy na ziemi?

- Mówiłem, Lemma - odpowiada Alec, który przed chwilą przejął inicjatywę rozmowy.

- Gówno prawda, przecież to ty byłeś - stwierdza David, a wzrok wszystkich skupia się na nim. W zasadzie w wersję Lemmy jest mi łatwiej uwierzyć, bo to basista jest tutaj raczej asem, jeśli chodzi o ekscesy alkoholowe.

- No nie wydaje mi się, Dave - mówi Tico - Zdecydowanie to nie był Alec, bo on ciebie ciągnął po podłodze - dodaje, a ja wybucham śmiechem. Czyli chyba się myliłam.

- Chyba wpadłeś stary - czochram włosy mojego przyjaciela - Jednak ty leżałeś.

- Dobra tam, nieważne - ucina dyskusję, kiedy podchodzimy do samochodu Emily - Wow, ten samochód będzie jeździć.

- A co? miałam załatwić toczący się? - pytam retorycznie z uśmiechem, kiedy otwieram bagażnik i wrzucam ich walizki. Jon mi w tym pomaga, bo okazuje się, że lekkie, to one nie są. Chociaż ja też nie należę do najbardziej wysportowanych osób, więc podniesienie nawet małej walizki jest dla mnie wyzwaniem. Nie wspominając o pełnogabarytowym bagażu - Co wy macie w tych walizkach? Piwa z Niemiec?

- Dobre pytanie - odpowiada mój chłopak, wzruszając ramionami. Widzę, że jemu nie sprawia to żadnej różnicy - Trudno powiedzieć.

- Niech ci będzie. wsiadajcie - otwieram tylne drzwi i witam się z moją przyjaciółką.

Emi widzi nas i spogląda na nas z konsternacją. Zdecydowanie coś jej tutaj nie pasuje.

- Czekaj, a tych szkodników nie miało być pięciu? - pyta, a chłopaki udają urażenie - Zresztą, nieistotne, będzie chociaż trochę więcej miejsca.

Tico siada z przodu, a reszta z tyłu. Oczywiście ja jestem zmuszona siedzieć na kolanach Jona. Jakoś bardzo mi to nie przeszkadza. Emily przekręca kluczyk w stacyjce i wyjeżdża z parkingu, a potem całą ekipą zaczynamy wesołą rozmowę. Mimo że wolałabym poruszyć teraz tonę różnych tematów, niekoniecznie mi się udaje je zacząć.

* * *

Początkowo mieliśmy ochotę pojechać wspólnie do baru i uczcić wspólne spotkanie po czasie. Jednakże moich chłopaków dopadł Jet Lag i każdym z nich przynajmniej pięć razy ziewnął w samochodzie. Wtedy postanowiliśmy ich zwyczajnie odwieźć do domów. A poza tym, wątpię, żeby chłopcy mieli inne marzenie, niż trafienie od własnych łóżek.

I w ten oto sposób Tico po kilkunastu minutach wrócił do swojego mieszkania. Wziął swoją walizkę z bagażnika i poszedł, żegnając się z nami wcześniej. Alec przesiadł się do przodu, a ja mogłam zejść z kolan Jona i usiąść obok niego. Po tych wszystkich roszadach, Emi wyrusza w dalszą drogę. Po chwili ciszy pytam:

- Chłopaki, na ile w końcu zostajecie?

- Wiesz, początkowo mieliśmy wrócić pod koniec czerwca - zaczyna David - Ale w końcu odwołali nam wszystkie te koncerty, które Doc zaznaczył - kontynuuje, a ja próbuję przypomnieć sobie kartkę, którą widziałam już jakiś czas temu.

- Czyli wyjeżdżamy nie wcześniej, niż w połowie sierpnia - kończy za niego mój chłopak i wtulam się w jego tors. Staram się tego nie okazywać, ale cholernie się cieszę. Nie dość, że chłopcy naprawdę odpoczną, to jeszcze będę mogła spędzić z nimi prawie całe wakacje. Czyli tak naprawdę wszystkich będę miała pod ręką. Czyli moje przyjaciółki i Bon Jovi. O ile oczywiście Richie łaskawie przyjedzie.

- Dobra, gdzie teraz jechać? - pyta Emily - Tak jakby, nie mam zielonego pojęcia, gdzie mieszkacie.

Chwilę się zastanawiam. W praktyce najbliżej mamy teraz do mieszkania moich rodziców, ale nie chcę zostawiać naszego kierowcy sam na sam z chłopakami. Zresztą, z większą chęcią spędziłabym ten czas w mieszkaniu Jona. Sugeruję więc reszcie, że najpierw odwozimy Davida, później Aleca, a naszą dwójkę pozostawimy na koniec. Wszyscy przystają na moją propozycję, a mój chłopak seksownie się uśmiecha i puszcza mi oczko.

Dzięki Bogu, Lemma tego nie widział.

* * *

Po prawie dwóch godzinach objeżdżania Jersey i okolic, Emi wreszcie zatrzymuje się pod mieszkaniem mojego faceta. Dziękuję jej za wszystko, przy okazji oddając kasę jej za paliwo i wysiadamy z Jonem z jej samochodu, wyciągamy walizkę, a moja przyjaciółka odjeżdża w stronę swojego domu. Uśmiecham się do mojego mężczyzny, a on obejmuje mnie ramieniem. Wtaczamy się na trzecie piętro po schodach, po czym wchodzimy do mieszkania. Jon nawet nie ściąga z siebie jeansowej kurtki, tylko podchodzi do mnie, przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje, a ja to odwzajemniam. Wkładam moją rękę do jego włosów, a drugą drapię go po plecach.

- Tęskniłam za tobą - mówię między pocałunkami - I za tym.

- Ja też - odpowiada i obejmuje mnie jeszcze mocniej - Bardziej, niż myślisz.

Potem powoli, nie przerywając przyjemności, idziemy w stronę kanapy, na którą Jon siada a ja za nim. Początkowo chyba chcemy się na niej położyć i porozmawiać, ale nie jesteśmy w stanie skończyć dzielić się uczuciami. Przez to zmieniamy pozycję i odwracamy się w swoim kierunku. Ściągam z niego kurtkę, żeby jeszcze bardziej poczuć jego cudowne ciało, którego tak bardzo mi brakowało. On rozpina kilka dolnych guzików mojej, kolorowej koszuli i sunie ręką po moim brzuchu. Przeszywa mnie przyjemny dreszcz i sama zaczynam miziać jego plecy, a chłopak mruczy z przyjemności.

- Tak bardzo cię kocham - szepcze i rozpina dalej moją koszulę. Czuję, że chce zrobić coś, na co ja chyba nie mam ochoty. Jednakże dalej mu się oddaję. Odpina ostatni i chce ściągnąć ze mnie górną część garderoby, ale wtedy zbieram się na odwagę chwytam go za nadgarstki. Odrywam się od niego na chwilę i patrzę mu w oczy. Widzę delikatne przygnębienie i momentalnie zaczyna mi się robić żal i równie szybko spuszczam wzrok.

- Przepraszam - mówię cicho.

- Hej, spokojnie - rusza naszymi rękami i przykłada mi dłoń do moich warg, przy czym słabo się uśmiecha - Rozumiem, nic się nie stało - uwalniam jego ręce, a on obejmuje mnie w pasie - To ja przepraszam.

Słysząc to, momentalnie zapominam o niezręczności poprzedniej sytuacji. Nie odpowiadam, tylko trącam go nosem, po czym wtulam się w jego szyję. Nie chcę nic o tym mówić. Obydwoje stęskniliśmy się za sobą i zachowywaliśmy się teraz jak wygłodniałe zwierzęta. Głodne i spragnione swojego dotyku. Nie jestem w stanie tego jakkolwiek uzasadnić, bo po żadnej innej trasie tego nie czułam w takim stopniu. Patrząc na mojego faceta - on chyba też nie.

Ostatecznie jednak łagodniejemy we wzajemnym darzeniu się uczuciem. Siedzimy wtuleni w siebie, co i raz się całując, ale wciąż nie odzywając się do siebie. Szczerze, chciałabym z nim porozmawiać, zadawać mu pytania i słuchać do białego rana, ale widzę po nim, że rozmowa z nim teraz nie ma zbytnio sensu. Patrząc w jego naprawdę podkrążone oczy widzę, że ostatnie, na co ma ochotę, to rozmawiać. A zwłaszcza, że raczej zdaje sobie sprawę z tego, że ta rozmowa naprawdę będzie poważna. A przynajmniej taka, której nie da się ciągnąć, odpowiadając dwoma słowami.

Dlatego też, dzielimy się jeszcze przez jakiś czas przyjemnościami, a potem po prostu siedzimy na kanapie przytuleni do siebie. Jon cały czas ziewa ze zmęczenia. Bardzo zaraźliwie, bo sama też zaczynam robić to samo.

- Nie masz jutro wykładów? - pyta.

- Nawet jeśli, to co z tego? Są rzeczy ważne i ważniejsze. Zresztą, i tak już jest po egzaminach - rzucam.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją dziewczyną? - chichocze.

- No co? Jeden dzień bez wykładów nie zmieni tak dużo, jak jeden wieczór z moim wspaniałym chłopakiem - odpowiadam, a Jon całuje mnie w czubek głowy, po czym kładzie na niej swoją. Ja z kolei leżę na jego ramieniu, a oczy kleją mi się i zamykają.

- W takim razie, jutro twój wspaniały chłopak spędzi z tobą cały dzień - oczami wyobraźni widzę jego szeroki uśmiech i łapię go za rękę, mimo że już praktycznie śpię.

Zapominam już o wszystkim, o co chciałam go zapytać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro