60. The Spy Who Loved Me

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jersey, 27 maja 1985

Budzi mnie nieprzyjemny ból w karku. Uroki snu w niezbyt naturalnej pozycji. Niechętnie otwieram oczy i spoglądam na zegarek, na mojej ręce. Siódma trzydzieści. Czyli, gdybym się postarała, to bym nawet od biedy zdążyła na wykłady. Ale, nazywając rzeczy po imieniu, zwyczajnie mi się nie chce. Przy okazji, Jon dalej leży na mojej głowie i cicho pochrapuje, a ja nie mam zamiaru go budzić. Po prostu nie mam serca, chcę, żeby wreszcie mógł się w spokoju wyspać. Dlatego też daję moją drugą dłoń na jego rękę (o dziwo przespaliśmy całą noc, trzymając się za nie) i zaczynam ją delikatnie pieścić i z powrotem zamykam oczy. Uśmiecham się pod nosem. Co prawda zdaję sobie sprawę, że w sumie zaniedbuję trochę coś, na co moi rodzice wydali sporo pieniędzy, ale dzisiaj średnio mnie to obchodzi. Zresztą, to i tak ostatni tydzień szkoły, a połowa studentów znika z wykładów w niewyjaśnionych okolicznościach. Sama mówiłam mojemu chłopakowi, że są rzeczy ważne i ważniejsze.

Jak łatwo się domyślić - on należy do tych ważniejszych.

Leżymy tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie czuję nieco gwałtowniejszych ruchów Jona. Kręci głową, a potem ją podnosi. Cicho ziewa, a ja udaję, że dopiero co się obudziłam. Spoglądam w jego błękitne oczy, które uśmiechają się do mnie. Reszta ciała zresztą też. Zbliża się do mnie i delikatnie całuje.

- Dzień dobry - mówię półszeptem i wtulam się w niego.

- Czyli jednak nie żartowałaś z tymi wykładami - śmieje się - Jesteś głodna? - dodaje, a ja kiwam twierdząco głową. On wstaje i idzie w stronę kuchni, a ja sobie coś uświadamiam.

- Zaraz, zaraz. Sugerujesz, że byłabym w stanie cię okłamać? - unoszę brew.

- Może trochę - chichocze, odwracając się w stronę szafek - Earl Grey?

- Z cytryną - ignoruję odpowiedź na moje pytanie, po czym wstaję. Wchodzę do jego sypialni i wyciągam z szafy jego koszulkę z logiem Aerosmith, czyli jeden z moich ulubionych elementów garderoby mojego mężczyzny. Ściągam koszulę, którą mam na sobie od wczoraj i ubieram wcześniej wyciągnięty T-shirt. Wracam do blondyna i obejmuję go od tyłu. On odwraca się w moją stronę.

- No wiesz ty co? Chciałem ją ubrać - mówi, a ja wybucham śmiechem. Słyszę pisk czajnika, więc podchodzę do niego i zalewam wcześniej przygotowane kubki - Ej, dam sobie chyba radę - stwierdza żartobliwie.

- Zastanawiałabym się - odrzucam, mimo że to raczej prędzej mój facet potrafi robić cokolwiek w kuchni. Dalej się chichram, kiedy wyciągam chleb tostowy - Tosty na słodko?

- Z tobą nie da się inaczej - przytula się do mnie i obcałowuje moją szyję, podczas gdy ja biorę do ręki słoik z Nutellą, a potem z dżemem, dając mojemu chłopakowi wybór. Ku mojej uciesze wybiera pierwszy, więc będziemy delektować się czekoladowo-orzechową ambrozją. Nie mam pojęcia, skąd ma ten towar luksusowy, ale to na razie jest sprawa drugorzędna.

Odkładam słoik na blat i odwracam się w stronę chłopaka. On się szczerzy i zaczyna muskać moje wargi. Ja to odwzajemniam z dozą namiętności. Znów okazujemy sobie uczucie tęsknoty, które towarzyszy nam coraz częściej.

Wszystkie wyjazdy i powroty Jona powodują u mnie mieszankę bardzo rozmaitych uczuć. Zawsze, kiedy widzę jego zmęczenie, jak wraca do Jersey sprawiają, że mam ochotę przeklinać to, że zdecydował się na takie, a nie inne życie. Później dochodzi do mnie, że właśnie to będzie robić, nawet kosztem wykańczania się, bo sprawia mu to ogromną radość. Ostatecznie sama się cieszę z jego sukcesów i z tego, że wreszcie możemy być blisko siebie i cieszyć się swoją obecnością. Mimo że kilka dni później myślę o tym, że za niedługo mój chłopak znowu gdzieś wyjedzie.

Wtedy studia są moim błogosławieństwem i przekleństwem. Błogosławieństwem, bo potrafię dzięki nim odciąć się od ciągłej tęsknoty i niezbyt pozytywnych myśli, związanych z trasą. Z kolei przekleństwo polega na tym, że właśnie przez studia nie mogę towarzyszyć zespołowi w ich trasie.

- Nie mieliśmy robić śniadania? - pyta żartem blondyn, przerywając pocałunek i moje rozmyślania. Dziękuje mu w duchu, bo ilość rzeczy, która zaprząta mi głowę jest ogromna, mimo że teraz nie powinnam zadręczać się czymkolwiek.

Nie wychodząc z jego objęć, wrzucam chleb do tostera i wracam do patrzenia w błękit oczu mojego mężczyzny. Chichocze i mówi tylko No dobra i znowu mnie całuje. A ten stan zostanie przerwany dopiero wtedy, kiedy będziemy zmuszeni wyciągnąć nasze zrobione tosty.

Po chwili wreszcie siadamy przy stoliku i możemy zjeść nasze mało ambitne (ale pyszne) śniadanie. Widzę, jak Jon spogląda na mnie, kiedy niemal pochłaniam swoje jedzenie, a przy okazji uśmiecha się tak, jakby miał jakiś plan. No chyba że jestem przewrażliwiona na punkcie jego uśmiechu.

- O czym myślisz, Jon? - pytam w końcu, a on parska śmiechem, przez co marszczę brwi - Co cię śmieszy? - zadaję kolejne pytanie.

- To, że nawet nie mogę planować przy tobie, bo i tak zauważysz - odpowiada, rozbawionym tonem. Czyli miałam rację.

- Kowboju, co ty znowu planujesz? - jęczę - Miałeś teraz odpoczywać, a nie planować. Szczególnie, jeśli to...

- Mówiłem ci przez telefon, że zabiorę cię gdzieś po egzaminach, pamiętasz? - przerywa mi - Więc pomyślałem, że zabiorę cię do kawiarni, ale przed tym... - tutaj na chwilę się zatrzymuje - Co ty na to, żeby pójść do kina? - rzuca tym pytaniem tak po prostu, a ja momentalnie skupiam temu pytaniu całą swoją uwagę - Co? - mój facet unosi brew - Po prostu słyszałem tę piosenkę od Duran Duran i...

- Chcesz ze mną pójść na Bonda? - moje oczy aż błyszczą.

- Nigdy na żadnym nie byłem - stwierdza, już chyba ignorując to, że przerwałam mu objaśnianie - Więc kiedyś musi być ten pierwszy raz - dodaje, wstając - To jak, idziemy? - mówi jeszcze, kiedy zabiera nasze talerze i wrzuca je do zlewu.

Nie musi mnie pytać drugi raz.

* * *

- Jak ci się podobało? - pyta mnie Jon, wychodząc z sali kinowej i obejmując mnie ramieniem.

- Myślałam, że będzie lepiej - odpowiadam, niezbyt usatysfakcjonowana - Taka dobra piosenka, a taki średni film - wzdycham - Zmarnowałam twój czas.

- Hej, nie było tak źle. Byłem na gorszych filmach - nie wiem, czy bardziej próbuje mnie pocieszyć, czy serio tak uważa - Zresztą, widziałem że ty się dobrze bawiłaś.

- Bo Zorin i May Day to niezłe postacie - stwierdzam.

- Tak, Zorin był świetny - zgadza się ze mną - Ale to na Bonda patrzyłaś najbardziej... - dorzuca sugestywnie, przez co daję mu kuksańca.

- Bo był najdłużej na ekranie - wywracam oczami - Zresztą, wiesz, Roger Moore zawsze cieszy oko - rzucam żartem, chociaż prawda jest taka, że aktor do najmłodszych już nie należy - A tak serio, to te jego garnitury...

- Wolisz facetów w garniturach? - unosi brew.

- Po prostu wyglądają w nich zajebiście przystojnie - odbijam, starając się nie rumienić. Chociaż to chyba średnio możliwe

- Czyli muszę zacząć je ubierać, żeby wyglądać, jak Szpieg, który cię kochał? - parafrazuje tytuł, przez co momentalnie unoszę kąciki ust, bo oznacza to, że pamięta tytuł jednej z książek, której nawet nie czytał i filmu, którego nawet nie oglądał.

- Nie chcę Szpiega, który mnie kochał - stwierdzam - Wolę rockmana, którego kocham - uśmiecham się w jego stronę jeszcze szerzej, na co on spogląda na mnie i zatrzymuje się na chwilę, żeby dać mi pstryczka w nos.

- A zaraz będziesz mówić, że to ja jestem cholernym romantykiem - uśmiecha się zawadiacko, kiedy znowu idziemy w stronę kawiarni.

- Bo nim jesteś - bronię się, jednak czuję, że jestem cała czerwona - I jesteś lepszy od Bonda.

- Jestem lepszy, bo na przykład nie pozwoliłbym ci prowadzić wozu strażackiego - stwierdza z udawaną dumą, przez co parskam śmiechem.

- Nie tylko dlatego, ale niech ci będzie - odrzucam - Jesteś lepszy, dlatego że...

- Dlatego, że nie dałbym ci wisieć na słupie Mostu Golden Gate? - zgaduje, na co teatralnie wywracam oczami.

- Nie! - mówię, z trudem powstrzymując chichot - Jesteś lepszy od Bonda, bo ty nie zmieniasz lasek jak gaci - wreszcie kończę swoją myśl.

- A to nie mówiło się, że zmienia się coś jak rękawiczki? - Jon łapie mnie za słówko.

- Ale sens jest taki sam - wzdycham, na co mój chłopak zaczyna się chichrać - Dobra, daleko jeszcze?

-Ej, zmieniasz temat, bo jestem mądrzejszy - żartuje ze mnie, na co znowu daję mu kuksańca - No dobra, zaraz będziemy - wreszcie łaskawie odpowiada na moje pytanie.

Po chwili znowu zaczynamy dyskutować to, co widzieliśmy w Zabójczym widoku. Cały czas idziemy w bliżej nieznanym mi kierunku, bo wybór kawiarni pozostawiłam Jonowi, mimo że cały czas prosił mnie, żebyśmy zrobili to razem. Uparłam się, że musi być jego, skoro poszliśmy na film, który wybrany był pode mnie.

I właśnie w ten sposób, kilka minut później, trafiamy do lokalu, w którym lecą naprawdę stereotypowo amerykańskie kawałki. Spodziewałabym takiego wyboru, bo Jon ubóstwia Amerykę. Czasem wydaje mi się, że kocha swój kraj bardziej, niż własną matkę.

Mimo, że praktycznie do końca drogi do tego miejsca, rozmawialiśmy o filmie, na którym przed chwilą byliśmy, to przed wejściem doszliśmy do wniosku, że raczej w amerykańskiej knajpie lepiej nie rozmawiać o brytyjskich rzeczach. Dlatego nasza rozmowa od razu przeszła na wybór stolika; ostatecznie decydujemy się na jeden z kilku dwuosobowych, znajdujących się przy oknie. Może i poprzedni temat nie jest tu zakazany, ale dysonans i krzywe spojrzenia mielibyśmy jak w banku.

Zdecydowanie byłabym sobie w stanie wyobrazić dość spory dysonans, bo w kawiarni rozbrzmiewa Bruce Springsteen i jego piosenka Born in the USA. Ta piosenka bardzo kojarzy mi się z całym zespołem mojego chłopaka, a szczególnie z gitarzystą, który kocha Stany, chyba nawet bardziej niż Jon. A to praktycznie niemożliwe.

Ale to nie jest teraz najważniejsze. Ważny jest fakt, że dalej nie dowiedziałam się, dlaczego Rich nadal siedzi w deszczowej Wielkiej Brytanii, zamiast we względnie ciepłym Jersey. Biorę się więc na odwagę i pytam pół żartem, pół serio:

- Dlaczego zostawiliście mojego brata w Anglii?

- Sam został - odpowiada - A co? Wyczuwasz waszym połączeniem, że coś jest nie tak? - żartuje, a ja chichoczę.

- Oczywiście, szatan mi podpowiada, że coś jest nie tak - sama zaczynam gadać głupoty - A tak na serio. Po prostu nie spodziewałam się tego. Zwłaszcza po nim.

- A po mnie byś się spodziewała, tak? - udaje urażenie - Ale wiesz, miłość robi z ludźmi różne rzeczy...

- Zaraz, co? - właśnie do mnie dociera - Czy ty mi chcesz przez to powiedzieć, że nasz przyjaciel zakochał się po uszy w dziewczynie z Anglii?

- Czekałem, aż się domyślisz - stwierdza, a ja skupiam swój wzrok na nim.

- Teraz dałeś mi tak oczywistą wskazówkę, że musiałabym być debilem, żeby się nie domyślić - również zaczynam udawać urażenie, a Jon wybucha śmiechem.

- No co? Teraz sama się zapytałaś - mówi i szczerzy się w moim kierunku. Nie odpowiadam, tylko dalej gram obrażoną i odwracam głowę w odwrotną stronę - No wiesz ty co? - pyta sarkastycznie, a ja nie wytrzymuję i się chichram. Wiem, że obydwoje zachowujemy się dzisiaj jak pięcioletnie dzieci, nawet rozmawiając na w miarę poważne tematy, ale czuję się w jakikolwiek sposób usprawiedliwiona tym, że widzimy się dopiero drugi dzień, po piekielnie bolesnej rozłące.

- Dobra, mów, proszę - mówię w końcu - Chcę wiedzieć wszystko.

- Ale ja sam nic nie wiem - odpowiada i nuci pod nosem kolejną piosenkę - Tak naprawdę, wszystko ci już powiedziałem. Albo sama to zrobiłaś.

Wzdycham cicho. Z wielką chęcią dowiedziałabym się wszystkiego, jednak zdaję sobie sprawę, że nie jest mi dane wiedzieć. Jedyna możliwość dowiedzenia się czegokolwiek, to dodzwonienie się, a to, eufemistycznie mówiąc, jest średnio możliwe.

- Wiesz, martwię się o niego - zaczynam, tym razem zdecydowanie poważniej.

- Czemu? - mój chłopak marszczy brwi. Sam chyba widzi, że w tym momencie nie żartuję, mimo że robimy to cały dzień.

- Patrząc na jego ostatnie podboje miłosne... - staram się to jakoś ubrać w słowa - Widzisz, jak bardzo się angażuje, a jak to się skończyło - decyduję się powiedzieć to w najbardziej skróconej wersji.

- Może jego radar na kobiety nie jest najlepszy - zauważa - Ale kiedy Rich szukał dziewczyny w Jersey, nigdy mu jakoś bardzo nie zależało - stwierdza - I chyba to działało w dwie strony.

- Serio tak myślisz? - dopytuję. Prawdę powiedziawszy, jakoś średnio mi się chce w to wierzyć.

- A wiesz, ile dziewczyn miał Rich, od kiedy się poznaliście, do teraz? - zadaje to jedno pytanie, które nagle sprawia, że coś do mnie dociera. Richie nigdy nie mówił zbyt dużo o swoich dziewczynach. A przynajmniej nie mówił mnie. Jeśli coś wspomniał, to nawet nie mówił imion, więc trudno było się połapać, czy to ta sama, czy jednak inna, niż ostatnio - Teraz wiesz, o co mi chodzi? - mówi jeszcze, chyba dla pewności, a ja momentalnie kiwam głową - Jak jechaliśmy na trasę w zeszłym roku, to też miał dziewczynę i nawet nie chciał jej brać - rozwija temat dalej - Zresztą, sam niedawno mi powiedział, że swój ostatni poważny związek skończył, zanim dołączył do zespołu, a...

- A przez to na trasie znajdował sobie masę rozrywek - kończę za niego.

- Nie o to mi chodziło, ale to też - chichocze - Chodziło mi o to, że kiedy był z Angelą, to na początku zachowywał się inaczej. Ale potem to chyba wróciło na stare tory - wyjaśnia - Może zaczął się już domyślać...

- A teraz myślisz, że...

- Nie wiem - przerywa mi - Wiem tylko, że gdyby nie obydwoje nie brali tego na poważnie, to może by się ze sobą przespali i na tym historia by się skończyła - mówi, a ja wciąż nie rozumiem, czego jest tak pewien. A to zazwyczaj ja szybciej łączę kropki - Zmiana daty wylotu to nie jest najtańsza zabawa, a poza tym Rich zazwyczaj nie mówi mi, kiedy kogoś poznał, a wtedy powiedział mi to od razu, jak wróciłem - ciągnie - A nawet nie byłem trzeźwy! - dorzuca żartem - Zresztą, zobaczymy za niedługo. Rich mi obiecał, że zadzwoni, kiedy będzie wracać - mówi jeszcze i patrzy mi w oczy - Nie martw się o niego, on wie, co robi - uśmiecha się lekko i kładzie rękę na mojej, która leży na stole.

- Pewnie masz rację - odwzajemniam uśmiech i wyprzedzam to, co pewnie miał zamiar powiedzieć - Jak zwykle - cicho się śmieję.

Powinnam raczej ufać Jonowi w tej kwestii. To on zna Richiego dłużej i spędza z nim ostatnio o wiele więcej czasu. Abstrahując od tego, że to oni są najlepszymi przyjaciółmi i to właśnie mój chłopak będzie widział cokolwiek, jako jeden z pierwszych. A przynajmniej tak wnioskuję.

Dlatego chyba mój mężczyzna ma rację, muszę przestać się zamartwiać i po prostu czekać, dokładnie tak jak on. Zresztą, i tak raczej nie mam innej opcji.

- Co zamawiasz? - pyta nagle mój facet, a ja dopiero teraz zauważam kelnerkę, która stoi nad nami - Ja stawiam.

- Nie chce mi się z tobą kłócić - rzucam, na co Jon się chichra, po czym składamy swoje zamówienie, a po chwili zmieniamy temat rozmowy, która ciągnie się przez cały wieczór.

29 maja 1985

Niemalże wbiegam do sali wykładowej. Akurat dzisiaj autobus mi się spóźnił.

W moim przypadku to nowość, ale dzisiaj trafiłam na kierowcę, który wyjątkowo mało interesował się swoim rozkładem. Pośpiesznie zajmuję miejsce obok Stephanie, a profesor Howard rzuca mi rozbawione spojrzenie. Przerywa swój monolog i mówi:

- Chyba była pani bardziej zmotywowana, żeby zdążyć na wykład w ostatnim tygodniu nauki, niż jakikolwiek inny student przez całą resztę roku akademickiego - cała aula albo się uśmiecha, albo śmieje się na głos. Sama chichoczę pod nosem, wypakowując książki.

- Na pewno bardziej zmotywowana, niż dwa dni temu - szepcze do mnie moja przyjaciółka, a ja chichram się nieco głośniej.

-Nie moja wina, że Jon wrócił w niedzielę z trasy - odpowiadam jej, po czym niezbyt starannie przepisuje najważniejsze rzeczy, zawarte na slajdzie prezentacji.

- Przynajmniej twój chłopak potrafi załatwić sobie trasę koncertową. Mój nawet nie potrafi skompletować zespołu do końca - nawet w półmroku widzę, jak przewraca oczami. Obydwie uwielbiamy wałkować dokładnie ten sam żart. Mam ochotę odpowiedzieć coś w stylu dobrze mu tak, ale Steph chyba nie wie, jak wygląda moja relacja z Sabo.

- Wiesz - próbuję wymyślić coś, co zabrzmi najbardziej neutralnie - Szuka odpowiedniego człowieka, na poważne stanowisko - staram się nie dodawać nic więcej, typu Wokalisty, który brzmi, jak mój facet.

- Jasne. Wokalisty do początkującego od paru lat zespołu. Brzmi jak bardzo porządne i poważne stanowisko - żartuje, a ja walczę ze sobą, żeby nie zaśmiać się na głos i wyśmiać jej chłopaka.

Otwieram szkicownik, żeby się uspokoić (przy okazji urywając temat) i rysuję pierwszą rzecz, która przychodzi mi do głowy - okładkę albumu Rio od Duran Duran. Jej styl jest dość specyficzny, jest w nim coś z dalekiego wschodu, a z drugiej strony to niemal stuprocentowy przykład stylu pop-artu i art deco. W zasadzie ta okładka to coś, co by można było przeanalizować na naszych lekcjach, jeśli oczywiście dojdziemy do tych tematów.

Samo rysowanie pomaga mi się to też skupić na wykładzie, jak trafnie mój nauczyciel zauważył - jest to jeden z ostatnich w tym roku, więc chodzi na nie dość mała grupa osób. Głównie ci, którzy są chociaż trochę zainteresowani tematem (czyli ja i Steph) albo ci, którzy muszą załatwić kwestię frekwencji. Ta druga grupka dominuje. Tak to jest, kiedy po tygodniu studiów nagle sobie uświadamiasz, że na historii sztuki jednak się nie maluje obrazów. Właśnie tak sobie wyobrażam tę część mojego roku.

Chociaż pewnie drugi rok wszystko zweryfikuje. Wtedy część osób zwyczajnie zrezygnuje ze studiów albo zmieni kierunek. Na trzecim roku będzie pewnie kolejna selekcja. Mimo że ci wszyscy ludzie (albo ich rodzice) płacili jakieś chore kwoty za to wszystko. Skończenie akurat tego kierunku raczej zbyt wiele nie zwróci, z perspektywy czasu.

Ale odbiegam już za bardzo w przyszłość. Pod koniec tego tygodnia kończę dopiero swoją pierwszą część nauki tutaj, a ja już myślę o tej trzeciej.

I to właśnie pod koniec tego tygodnia zaczną się wakacje, które będę mogła spędzić nie myśląc o czymkolwiek związanym z uczelnią, tylko skupić się na moich przyjaciółkach, chłopaku i jego zespole, których będę miała przy sobie przez cały ten czas. A przynajmniej mam taką nadzieję.

Ale teraz wracam myślami z powrotem na wykład, podczas którego chyba znowu wałkujemy średniowiecze. Chyba nawet wolę nie wiedzieć, co robimy, tylko po prostu skupić się na tym, co bazgram.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro